Opowieści z Petros - Rozdział 2 - W Dół Rzeki

Rozdział II

„W Dół Rzeki”

 

Hrabia Robin Dorvan stał nad ciałami swoich podwładnych. Przyglądał się splądrowanemu gabinetowi. Milczał. Oskar – jego asystent wiedział ,że to nie oznacza niczego dobrego. Stał i patrzył. Na jego twarzy widać było że zaraz wybuchnie. Był czerwony ze złości.

- Czy ktoś może mi wyjaśnić co tu się do kurwy nędzy stało?! Pytam się! Oskar! Raport! Natychmiast! – zaczął krzyczeć.

- Z cel zniknęli Andrus Alver oraz więzień o nieznanym imieniu oskarżony o zabójstwo barona Ragnara. Z pokoju przesłuchań zniknęły jego rzeczy. Marko i Raul nie żyją.

-Przecież widzę! Jak?! Pytam się jak?!

-Krata w celi wyważona. – kontynuował – Panie, jakie rozkazy?

-Chce wiedzieć kto był tego dnia na warcie. Zebrać wszystkich na dziedzińcu. Natychmiast. Tym sztyletem nie przebiłby płótna, a co dopiero zbroi płytowej. Ktoś musiał tu wejść z zewnątrz i mu pomóc. Chcę wiedzieć kto wpuścił tu intruza.

-Oczywiście, panie.

Po kilku minutach na dziedzińcu twierdzy Songford zebrała się cała wczorajsza załoga. Hrabia dołączył do zebranych i przyjrzał im się. Nikt nie miał odwagi spojrzeć mu prosto w oczy.

- Kto wczoraj dowodził? –zapytał – Kto?

Z szeregu wystąpił jeden żołnierz. Na jego twarzy widać było jedynie strach. Wszyscy panicznie bali się hrabiego. Nawet gdy był spokojny. Teraz bali się o swoje życie.

- J- ja ,pa-pa- panie.

- Brawo za odwagę. Czy zauważyłeś kogoś kto wchodził , lub wychodził z twierdzy?

- Jedynie wóz z beczkami pa-panie. To znaczy, jak wjeżdżał to beczek jeszcze nie było.

-Świetnie.- wziął kusze od stojącego obok gwardzisty , strzelił mu prosto w kolano i patrzył jak leży na ziemi w bólu- Zabrać go na krzesło. Ale nie to zwykłe. To z kolcami i całą resztą żelastwa. Niech ktoś zajmie się nim tak, by nie poczuł różnicy między mną a zastępcą. A co do was moje małe świnki.-zwrócił się do reszty - Nie mogę winić was wszystkich za niekompetencje tego błazna. Dlatego każę powiesić co czwartego. Resztę wybatożyć.

- Tak jest panie hrabio.

- Oskar, dopilnuj by tak się stało. Ja złoże wizytę królowi.

Wyruszył natychmiast. Po kilku minutach dotarł do północnej bramy, gdzie Rufus, Tarvo i Felix zamiast pilnować porządku grali w swoją ulubioną grę. Hrabia rozważał wysłanie ich do Songford, żeby za grę w miejscu pracy dołączyli do wiszących, lub batożonych, ale nie miał czasu. Pędził do pałacu króla Augusta. Nie prosząc o audiencję wbiegł do jadalni, podczas gdy król spożywał obiad. Sądząc po królewskiej tuszy był to jego ulubiony sposób spędzania czasu.

- Co się stało drogi Robinie? – spytał z ustami pełnymi dziczyzny – Nie spodziewałem się ciebie tak wcześnie.

- Mój panie, chcę cię prosić o pozwolenie na wyruszenie w pościg za zbiegiem.

- A po co? Mało masz podobnych jemu w Songford? Jesteś mi potrzebny na miejscu.

- Mój panie, on uciekł z mojego więzienia. Teraz to sprawa osobista.

- Dobrze. – westchnął - Skoro musisz. Masz pięć dni. Później chcę cię widzieć na zebranie Rady Królewskiej.

- Dziękuje panie.- ukłonił się i wycofał. Zebrał swoją kompanię. Po kilku godzinach Robin oraz czterech członków gwardii królewskiej wsiadło na konie i wyjechało w poszukiwaniu człowieka, o którym wiedziano jedynie, że nie ma go w Songford. Jedynym tropem był wóz z beczkami. Zadanie trudne, ale nie niewykonalne.

Tymczasem we wsi na wschód od Nedram Wiland jadł i pił w towarzystwie niczego nieświadomych woźniców. Karczma była mała i nie posiadała pokoi dla podróżnych , zamiast tego oberżysta zaproponował posłanie przy palenisku. Lepsze to niż nic. Uciekinier obmyślał plan. Rozważał dwie opcję. Jedna zakładała przejście przez granicę z Gauros na wschodzie, a druga zboczenie ze szlaku i ucieczka na południe do Bowanii. Obie opcje równie ryzykowne. Zastanawiałby się nad plusami i minusami jeszcze długo, ale zasnął i obudził się następnego ranka. Wstał i rozejrzał się dookoła. Było prawie pusto. Jedynie karczmarz czyścił kufle. Nie mógł zostać długo w jednym miejscu, więc wyszedł bez pożegnania. Nie wiedział w którą stronę iść. Rzucił więc monetą. Jeleń oznaczał Gauros, a reszka Bowanię. Złapał monetę i spojrzał na rewers.

Szedł drogą na południe. Dookoła tylko gęsty las i prowadząca do Bowanii ścieżka. Słyszał śpiew ptaków i szedł zamyślony. Zdołał przejść kilka mil, gdy usłyszał dźwięk koni. Schował się w przydrożnych krzakach. Mogli to być patrolujący teren żołnierze. Dźwięki były coraz głośniejsze. Zza zakrętu wyłonili się jeźdźcy. Ubrani w czarną zbroję Orhielu. Miał rację. Szukali go. Pojechali do wsi. Gdy minęli go poszedł dalej. Po kilkunastu minutach sytuacja powtórzyła się. Wracali tą samą drogą, ale mniejszą grupą. We wsi nie znaleźli niczego poza wskazówką. Opisany przez jeźdźców mężczyzna był tam. Karczmarz powiedział hrabiemu też o wozie z beczkami, który kierował się na północny wschód do Wrisdam. Rozdzielili się. Hrabia i dwóch gwardzistów pojechało za wozem, a dwójka pozostałych miała poszukać w okolicy Niedźwiedzia.

Gdy Robin był w innym miejscu gwardziści nie musieli się spieszyć. Jechali powoli. Wiland siedział w krzakach. Usłyszał szelest, więc odwrócił się. Zobaczył jedynie małego zająca. Wrócił do obserwowania jeźdźców z oddali, gdy usłyszał głos. Zwierzę przemówiło.

- Nie dałem ci miecza byś chował się z nim po krzakach. – rozpoznał głos Ganaosa – Mówiłem ,że chcę rozrywki. Walcz, śmiertelniku.

Bóg przeniósł go na środek drogi w mgnieniu oka. Niedźwiedź ukrywający się wcześniej w zaroślach nie miał wyboru. Musiał pokonać nadjeżdżających rycerzy. Zauważyli go. Podjechali do niego a jeden z nich powiedział:

- To ty. Hrabia się ucieszy. Z rozkazu króla Augusta Czwartego za zabóstwo i ucieczkę zostajesz aresztowany. – drugi zszedł z konia – Rzuć broń!

Drugi gwardzista wyciągnął miecz, nie był jak swój kolega optymistą i przeczuwał ,że nie podda się bez walki.

- Masz ostatnią szansę by się poddać. – powiedział tym razem z niepewnością – Rzuć miecz!

- Nigdy!

Gwardzista zaatakował. Uderzył mieczem od góry. Wiland zdążył zablokować. Pierwszy również zszedł z konia. Niedźwiedź parował kolejne ataki. Rycerz postanowił zaszarżować, ale szybki unik pokrzyżował jego plany. Książe dostrzegł szansę na atak. Uderzył mieczem, który wbił się na kilka cali w bark przeciwnika. Kryształ znowu zaświecił się na czerwono. Drugi widząc co stało się z jego przyjacielem działał ostrożniej i od razu przeszedł do defensywy. Wiland uderzał za różne sposoby, ale rycerz był w stanie zablokować wszystkie nadchodzące ataki. Towarzysz hrabiego należał do gwardii królewskiej. Tylko najlepsi z najlepszych mogli tam służyć. Niedźwiedź uderzył z całej siły, która była tak wielka ,że miecz oponenta złamał się, a jego fryzura została wzbogacona o nowy przedziałek. Zając przykicał do zwycięzcy.

- Nareszcie trochę akcji! Brawo śmiertelniku.

I zniknął. Tak jak setnik w Songford. Bez śladu. Wiland skorzystał z okazji i wsiadł na konia. Jechał na południe przez las jeszcze kilka godzin. Gdy wyjechał z sosnowego boru otoczyły go liczne sady. Jeszcze nigdy nie widział tyle jabłoni naraz. Z oddali zauważył miasto. Jadąc drogą przez wzgórza przyglądał się pracy mieszkańców Idram. Miasteczko leżało nad rzeką Coth, przepływającym przez Nedram dopływem Soth służącym za granice z południowymi sąsiadami. Nie należało do dużych miast, do średnich też nie. Otoczona palisadą osada była domem dla tysiąca ludzi, z czego większość pracowała w sadach, lub jednej z trzech wytwórni cydru. Jabłecznik był głównym źródłem dochodów właściciela miasta. Beczki z gotowym napojem ładowano w niewielkim porcie rzecznym na barki, które wysyłano w dół rzeki do Bowanii. Tamtejsza szlachta chętnie kupowała Orhielskie produkty. W spożyciu cydru przewyższał ich jedynie hrabia Dorvan.

Idealne miejsce na kontynuowanie ucieczki. Wiland podjechał do bramy miejskiej. Nikt jej nie pilnował. Wjechał na koniu na niewielki rynek. Zsiadł z klaczy i podszedł do najbliższego ze stoisk. Handlarz sprzedawał sery.

- Witam panie, co podać?

- Informacje. – odpowiedział dając mu dwadzieścia novasów – Jak najszybciej dostać się do Bowanii?

- Dziękuję panie, – uśmiechnął się pokazując rozmówcy swoje zęby, które kolorem przypominały rozstawione na stoisku sery – Najlepiej będzie jak dogadasz się pan z jakimś kupcem i wsiądziesz na barkę. Możesz pan próbować przejechać przez las na południe, ale to niebezpieczna trasa. Łatwo się zgubić. Zabawne…

- Co?

- Nie jesteś pan pierwszą osobą, która pyta się mnie o drogę do Bowanii. W porcie na barkę czeka jakiś młodzik. Może popłynie pan z nim.

- Dziękuję. Poproszę jeszcze średni kawałek sera. Zgłodniałem.

Pozostało jedynie sprzedać konia, ale to nie było problemem. Za cenę tysiąca pięciuset novasów klacz znalazła się w rękach właściciela Idram. Spotkali się na rynku. Hrabia Lennart podsłuchał przypadkiem rozmowę z handlarzem i zaproponował uczciwą kwotę za niepotrzebną już klacz. Idąc ulicą do portu jadł ser, który faktycznie był średni. Dojście do celu zajęło mu krócej niż minutę, a znalezienie wśród robotników ładujących beczki podróżnego jeszcze mniej. Wyróżniał się z tłumu. Długa szata z kapturem i torba na zioła oznaczała tylko jedno. Maga. Podszedł i rozpoczął rozmowę.

- Słyszałem ,że szukasz transportu na południe.

- Być może. Co ci do tego? Jak jestem magiem to nie mogę podróżować?

- Nie o to mi chodzi. – uspokoił rozmówcę – Chcę wiedzieć , czy znalazłeś przewoźnika. Również się tam wybieram.

- W takim razie witam. – podał mu dłoń – Ludzie nie darzą nas zaufaniem, stąd moja podejrzliwość.

- Chyba że chcą ziół, czy mikstur. Jestem Wiland.

- Edgar, miło mi. Wracając do tematu, tak znalazłem przewoźnika. Za sto novasów zabierze mnie do ujścia Coth. Barka wypływa za dwie godziny, więc mamy jeszcze sporo czasu. Lubisz grać w kości?

- Nie specjalnie.- odpowiedział

- Ja też nie. Ale spójrz. Widzisz tych dwóch robotników przy skrzyniach? – Wiland przytaknął – Ten mniejszy próbował mnie okraść, więc zaczarowałem mu kości tak, by ciągle wygrywał za karę.

- Za karę? – zdziwił się

- Tak. Jeśli ciągle będzie wygrywał, to ten większy pomyśli, że ten drugi oszukuje. I jak myślisz co się stanie ze złodziejem?

Zgodnie z oczekiwaniami złodziej po kilku minutach dostał kilka ciosów w twarz ,po czym został wrzucony do rzeki. Niedźwiedź zapłacił przewoźnikowi sto novasów i po dwóch godzinach barka ruszyła w dół rzeki. Podróż do ujścia miała zająć pół dnia, więc Wiland i Edgar rozmawiali by zabić czas.

- Mogę zadać ci pytanie? – zapytał Niedźwiedź.

- Pewnie – powiedział Edgar zdejmując kaptur przykrywający jasne włosy.

- Dlaczego nie masz medalionu Taumorth? Myślałem ,że mają go wszyscy magowie.

- Bo mają. Ja nie jestem jeszcze pełnoprawnym magiem. Skończyłem właśnie praktyki u mistrza Tydryka w Nedram. Wracam na wyspę Taumorth żeby odebrać medalion i tytuł maga.

- Jeszcze jedno. Dlaczego nie masz brody? Jesteś pierwszym ogolonym magiem jakiego spotkałem.

- Z powodu Tydryka. Podczas przygotowywania mikstury mistrz potknął się i wylał eliksir na moją brodę. Nie była okazała, ale dodawała mi powagi. Okazało się ,że wywar z grzyba Bog Val poza leczeniem grypy osłabia włosy. Następnego dnia obudziłem się pokryty wypadniętymi włosami. Ha ha! Mistrz powiedział że z czasem może odrosną. Mam nadzieję.

- Tak właściwie to dlaczego podróżujesz łodzią. Słyszałem ,że magowie potrafią się przenosić na duże odległości.

- Taką moc posiadają jedynie arcymistrzowie i kilku mistrzów. Mi mocy starczyłoby na przeniesienie się stąd na brzeg. Ale dość o mnie. Kim ty jesteś?

- To długa historia.

- Do ujścia Coth zostało jeszcze cztery godziny podróży. Mamy czas.

Niedźwiedź opowiedział swoją historię uzupełniając ją o ucieczkę z Songford.

- Masz boski artefakt? – zapytał z niedowierzaniem po usłyszeniu historii – Pokaż.

- Spójrz. – powiedział wyciągając miecz Ganaosa.

Edgar wyciągnął dłoń i położył ją na ostrzu. Jego oczy zaczęły świecić. Siedział w bezruchu około pięć sekund, po czym wrócił do poprzedniej pozycji.

- Faktycznie. Musisz koniecznie pojechać ze mną na Taumorth. Twój miecz musi zostać zbadany! Drugi boski artefakt odkryty! Niesamowite!

- Ciszej. Nie wszyscy muszą wiedzieć.

- Masz rację. Pozwól ,że się zdrzemnę. Zaklęcie skanujące zużyło dużo mocy. Muszę odpocząć.

I zasnął. Barka z beczkami płynęła powoli w dół rzeki. Niedźwiedź podziwiał widoki. Po lewej stronie widział las ,przed którym ostrzegał go handlarz w Idram. Kilka godzin później dotarli do celu. Barka przybiła do portu po Bowańskiej stronie Coth. Wiland obudził Edgara.

- Jesteśmy na miejscu.

- Co? A, rzeczywiście. – ziewnął - Teraz musimy tylko poczekać na oficera granicznego. Sprawdzi, czy niczego nie przemycamy. Później możemy iść dalej. – wyjaśnił.

Czekali godzinę, dwie ,a oficer nie pojawił się. Przypłynęła za to druga barka z cydrem. Beczki nie były jedyną rzeczą na pokładzie. Obok nich stało trzech mężczyzn ubranych w czarne zbroje. Hrabia Robin Dorvan znalazł uciekiniera. Zszedł ze swojej barki i wszedł na statek Wilanda.

- No proszę, - uśmiechnął się – znalazłeś się. Ha! Zabawna historia. Kojarzysz tych dwóch jełopów ,co cię wywieźli z Songford? Dogoniłem ich i wiesz co? Nawet nie zauważyli, że jedna beczka jest pusta. Normalnie kazałbym ich powiesić, ale wieźli cydr. Lubię cydr. Wróciłem na południe i znalazłem kolejnych dwóch moich ludzi martwych. Domyśliłem się, że jedziesz do Bowanii. W Idram hrabia Lennart powiedział ,że kupił konia od podróżnego, który wyglądał dokładnie tak jak ty i ,że wsiadł na barkę. Dobrze że gołąb z wiadomością do celnika doleciał przed tobą. Tak więc, z rozkazu króla i tak dalej jesteś aresztowany. Poddajesz się?

- Nie. – odpowiedział.

- Miałem nadzieję ,że to powiesz. Odsuńcie się wszyscy! Pamiętasz jak mówiłem ,że jestem znakomitym szermierzem? Nie kłamałem.

Wiland i Robin wyciągnęli miecze.

- No proszę, nowe ostrze? Zacnie się świeci. Dostałeś to od tego maga obok? Może on pomógł ci w ucieczce niedźwiadku? Ha! Dosyć gadania. Zaschło mi w gardle. – jeden z gwardzistów podał mu cydr, po czym hrabia wypił zawartość i rzucił puchar na pokład – Broń się!

Hrabia rzucił się na przeciwnika. Niedźwiedź zablokował nadchodzący cios szybkim ruchem miecza. Robin uderzył znowu tym razem z lewej, a gdy to również zawiodło przyspieszył tempo ataków. Kolejnymi ciosami zmuszał Wilanda do cofania się w stronę nierozładowanych beczek. Niedźwiedź próbował przejść do ofensywy, ale nie miał okazji. Hrabia był za szybki. Pewny siebie zaatakował od góry. Niedźwiedź zablokował cios, ale był już zmęczony. Robin uderzył tym razem z prawej. Popełnił błąd. Wiland uchylił się i upadł na pokład, a miecz Dorvana wbił się w beczkę. Ze szczeliny zaczął wyciekać cydr. Niedźwiedź szybko podniósł się i uciął hrabiemu dłoń ,gdy ten próbował wydobyć utknięte ostrze. Robin krzyknął z bólu i usiadł na pokładzie opierając się o beczkę. Wiland schował miecz. Wygrał. Hrabia sięgnął lewą ręką wyrzucony wcześniej puchar i napełnił go wyciekającym napojem, po czym opróżnił go szybko.

- Gratuluję. Pokonałeś mnie. Ha! Mogłeś uciąć drugą. Ta bardziej mi się przyda. – powiedział patrząc na uciętą dłoń – Możesz iść. Wypuście go. I dajcie mi opatrunek! Ja tu krwawię! Niedźwiedziu?

- Tak?

- Jak naprawdę się nazywasz? Pytam z ciekawości.

- Nie pamiętasz? Cesarz Tytus Marcus Sarrius, a w wolnym czasie hrabina Alina.

Hrabia roześmiał się, a Wiland i Edgar ruszyli razem na południe.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • mathias136 08.03.2015
    Ta część równie dobra jak pierwsza - Twoje opowiadanie naprawdę mnie wciąga, szkoda tylko że Wiland tak szybko poradził sobie z Hrabią - myślałem ze będzie on głównym czarnym charakterem, ale i tak jest bardzo fajnie :-) ode mnie 4

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania