Opowieści z Petros - Rozdział 3 - Zakon

Rozdział III

„Zakon”

 

Szli w ciszy przez dwie godziny. Z każdym krokiem wchodzili głębiej w wyżynną północną część Bowanii, zwaną Międzygórzem. Za każdym razem gdy wchodzili na wzniesienie liczyli, że zauważa osadę w której będą mogli uzupełnić zapasy. Wioskę nad rzeką opuścili jak najszybciej. Lepiej nie ryzykować. Hrabia mógł zmienić zdanie. Początkowo wyłączność na zakłócanie ciszy miały ptaki, ale Edgar zapytał:

- Co teraz zamierzasz?

- Nie wiem, do Orhielu nie wrócę za nic. Muszę poszukać pracy w Bowanii.

- Dzień drogi dzieli nas od Trent. Największe miasto w Bowanii na północ od Gór Srebrnych. Na pewno znajdzie się jakaś robota dla najemnika. Przy okazji mógłbyś pokazać miecz Arcymistrzowi Ernemonarowi.

- O nie. Pokaże miecz temu Erne – coś tam i nigdy więcej go nie zobaczę.

- Ernemonar. Nie słyszałeś o nim? Członek Rady Ośmiu i …

- Może i być samym cesarzem, albo i gadającym dorszem. Nie dam mu miecza za nic.

- Ale…

- Żadnego ale – przerwał. – Ganaos dał mi go nie bez powodu. Nie pozwolę by skończył zamknięty w skarbcu na Taumorth, tak jak księga Maemusa.

Edgar nie naciskał. Mijały kolejne godziny marszu. Zaczęło się robić ciemno.

- Musimy rozbić obóz. – powiedział Edgar – Nazbieraj chrustu.

Wiland poszedł do lasu. Zbierał drewno za ognisko. Chodząc po lesie zobaczył zająca jedzącego liście nieznanej mu rośliny. Nie usłyszał go. Ułożył ostrożnie drewno na ziemi i wyjął sztylet z pochwy. To musi być najbardziej głuchy zwierzak w całym Ometh. A może i w całym Petros. – pomyślał. Rzucił nożem który wbił się w zająca. Zobaczył błysk, a kilka sekund później usłyszał grzmot. Nadchodziła burza. Musiał szybko wrócić do obozu. Nie lubił deszczu. Podniósł drewno i główny składnik posiłku. Szarak nie był duży, ale zgodnie z Otthalskim powiedzeniem lepszy rydz niż nic. Nawet jeśli ten rydz jest chudy i ma długie uszy. Szybkim krokiem wrócił do obozu. Przygotował ognisko.

- Cholera. Nie mam krzesiwa.

- To nie będzie problemem. Lepiej się odsuń. – powiedział. Poczekał aż Wiland wykona polecenie i ułożył dłonie do zaklęcia. Prawą dłoń podniósł do góry nad lewą i zgiął lekko palce. Między dłońmi zaczęła się tworzyć kula ognia. Gdy urosła do rozmiaru kurzego jaja wyprostował ramiona rzucając pocisk na ułożone drewno.

- Nieźle.

- Oczywiście ,że nieźle. W Akademii z zaklęć bitewnych miałem najlepsze oceny w grupie. Prawie.

- Na przygotowanie długouchego też masz zaklęcie?

- Być może takie istnieje. Ja w tej książce nie mam niczego przydatnego. – odpowiedział wyciągając z torby księgę zatytułowaną „ Magia ,uroki, klątwy ,alchemia i zaklęcia w zakresie podstawowym dla magów początkujących . Opracowanie Arcymistrza Vironelora i trzech jego uczniów”.

- Dłuższych tytułów nie było?

- Były. Tytuł opracowania Arcymistrza Knel’kora zajmuje dwie pierwsze strony. Niestety zająca będziesz musiał oprawić sam. Ja mogę poszukać w torbie trochę ziół dla lepszego smaku. Lubisz miętę? – zapytał przeglądając zawartość sakwy.

- Nie.

Deszcz w końcu nadszedł.

- Edgar?

- Hm?

- Masz może coś na deszcz?

- Pewnie. Gdzie ja to? – zaczął przeszukiwać zawartość torby po raz kolejny- O! Mam!

Wyjął błękitną kryształową kulę wielkości pięści. Ułożył ręce do innego zaklęcia, po czym wrzucił kulę do ogniska. Wokół obozu powstała kopuła przez którą woda nie dostawała się do środka, tylko spływała na trawę.

- Zacne, prawda?

- Co to jest?

- Kula Xyliona. Jeśli rzucisz na nią zaklęcie, ona uczy się go i sama je powtarza. Zasilana ciepłem ognia powinna działać przez kilka godzin. Nowa kosztuje co najmniej dziesięć tysięcy novasów.

- Nie wiedziałem ,że uczniowie magii aż tyle zarabiają.

- Bo nie zarabiają. Wygrałem ją od mistrza Tydryka w kości. Był wściekły i przez miesiąc musiałem wykonywać najgorsze prace w wieży, ale było warto.

Zając nie był duży, ale za to smaczny. Zioła Edgara znacznie poprawiły jakość posiłku. Wiland miał nadzieję ,że nie mają żadnych efektów ubocznych. Na szczęście rano żadnych nie zauważył. Edgar nie kłamał. Do Trent dotarli wieczorem. Jeden szarak nie jest w stanie zaspokoić głodu dwóch ludzi na cały dzień, więc pierwszą rzeczą jaką zrobili było odnalezienie w mieście karczmy. Otoczone wysokim murem było domem dla piętnastu tysięcy Bowańczyków. Północna dzielnica rzemieślników oddzielona rzeką od części miasta dla kupców poza świątynią i więzieniem zawierała jeszcze kilka miejsc godnych uwagi. Jedną z nich była gospoda „Tańczący Lis”. Umiejscowiona blisko bramy, którą podróżni weszli do Trent nie była trudna do znalezienia. Ani Edgar, ani Wiland nie znali dobrze miasta, więc nie wiedzieli czego można się po karczmie spodziewać. W środku nie było tłumów, co mogło oznaczać ,że należy się wycofać, ale byli zbyt zmęczeni by szukać innej gospody. Podeszli do osoby, która wyglądała na właściciela lokalu. Łysiejąca głowa obróciła się w stronę gości prezentując swoje długie wąsy.

- Dobry wieczór, panie karczmarzu. – przywitał się Edgar.

- Witam. Powiedział bym dobry wieczór, ale nie chcę, żeby się wam spełniło, he he… Co podać?

- Kufel miodu.

- A co ja Otthalczyk? Miodu nie ma i nie będzie. – Wiland zrozumiał dlaczego lokal świecił pustkami– Piwa mogę nalać, albo cydru. Wino jakieś się też znajdzie, ale na to że jest z wyższej półki nie liczcie. Zwykłe z Seles. To co podać?

- Piwa. – odpowiedział Wiland.

- Dla mnie też. – dodał Edgar. – Można u was coś zjeść?

- Ano można. Rosołu może jeszcze zostało trochę. Może być?

- Może. Pokoje się jakieś znajdą?

- Znajdą, jak się dobrze poszuka. Łóżko wspólne, czy dwa osobne? He he…

- Osobne. Tak się zastanawiam ,panie karczmarzu…

- To się chwali.

- Jakim cudem ktokolwiek przychodzi do waszej gospody?

- Powód jest prosty. Zauważyłeś pan burdel obok? – Wiland dał znak ruchem głowy, że nie. – Jak się człowiek w zamtuzie wykosztuje, to napić się chcę tanio. A u mnie napitki niedrogie i blisko, więc mogę się zachowywać jak mi się podoba. Jak już jesteśmy przy pieniądzach, nie znam was i nie wiem, czy macie w zwyczaju pić i nie płacić. Dlatego o pieniądze poproszę z góry.

Wiland odpiął mieszek od pasa i wysypał na ladę zawartość. Karczmarz wziął jedną monetę i przyjrzał się jej.

- Co to ma być? Zabieraj mi te novasy! Tu jest Bowania i bowańską walutą płacić będziecie! Za wszystko 14 koron!

- Wiland, ja zapłacę. Jutro wybierzesz się do banku i wymienisz. Proszę, dobry człowieku.

- Dziękuję ślicznie. – powiedział po czym zniknął za kuchennymi drzwiami.

Zjedli, wypili i odebrali klucze do pokoi od karczmarza o ,którym dowiedzieli się od jednego z gości, że ma na imię Bert i zwykle zachowuję się normalnie. Powodem jego nieuprzejmości była przegrana na walkach kogutów. Gość próbował ich namówić do odwiedzenia areny i postawienia na jego zawodnika. Zbyli go i poszli do swoich pokoi. Bert zapytał się również czy na pewno chcą osobne. Powiedział ,że nie lubi kroków w nocy na korytarzu i woli dźwięki skrzypiącego łóżka. Podróżni poszli mimo wszystko do swoich pokoi i spotkali się dopiero rano. Zjedli śniadanie składające się z niedosmażonej jajecznicy i chleba. Po posiłku Wiland wyruszył w stronę mostu do dzielnicy kupieckiej.

Po drodze w dzielnicy północnej nie zauważył ani jednego strażnika miejskiego. Porządku w mieście nie pilnował nikt. Dla najemnika była to miła odmiana po pilnie strzeżonych ulicach Orhielskich miast. Sytuacja zmieniła się po przejściu kamiennego mostu nad rzeką. Poza zmianą w wyglądzie budynków i ulic Wiland zauważył, że południowa dzielnica była strzeżona przez najemników. Zatrudnieni przez najbogatszy i najbardziej wpływowy ród w północnej Bowanii – rodzinę Dunnelów pilnowali jedynie ważnych dla interesów kupca budynków. Mimo że formalnie władza w Międzygórzu należała do markiza Duncana Huntulla , to głowa familii Dunnelów miała w kieszeni całe Trent. Niektórzy mówili nawet, że wszystkie ziemie od Gór Białych do Gór Srebrnych.

Międzygórze równie dobrze mogłoby nazywać się Międzyrzecze. Niestety ta nazwa przyznana została przez geografów wschodniej ,narażonej na ekspansję Cesarstwa ,części Gauros.

Bank Dunnelów leżał blisko twierdzy w Trent- domu markiza. Staże przed wejściem przyglądały się podejrzanie wyglądającym osobom. Niestety, Wiland do takich należał.

- Przepraszam pana, ale z bronią nie może pan wejść. Zasady bezpieczeństwa. Będzie pan musiał oddać cały swój ekwipunek. Bank Dunnelów przeprasza za utrudnienia.

- Dobrze pilnujcie miecza. Sztyletem się nie przejmujcie. –powiedział oddając swoje rzeczy

- Oczywiście, panie. – Odebrał broń i wyciągnął dłoń ,czekając na garść monet, którą zwykle dostaje od klientów banku. Nie doczekał się.

Sala ,do której wszedł była ogromna. Między ustawionymi blisko ścian marmurowymi kolumnami podtrzymującymi sufit stało sześć stołów z ciemnego drewna przy których bankierzy wykonywali swoją pracę. Za stanowiskami stali uzbrojeni strażnicy. Przy drzwiach wejściowych postawiono wygodne , długie ławki z oparciem dla klientów czekających na obsługę. Wiland usiadł przy starym ,wąsatym kupcu trzymającym w dłoniach dokumenty. Bankierzy starali się obsłużyć każdego jak najszybciej, dlatego Niedźwiedź nie czekał długo na krzyk bankiera oznajmiający zwolnienie się jednego ze stanowisk. Wstał ,podszedł do wysokiego stołu i usiadł na krześle.

- Witamy w banku Dunnelów, nazywam się Luc Elderson i będę dziś pana obsługiwał. W czym mogę pomóc? – wyrecytował szybko formułkę.

- Witam. Chciałbym wymienić novasy na korony bowańskie.

- Proszę o pańskie pieniądze.

Wiland podał bankierowi mieszek, a ten wysypał monety i zaczął liczyć.

- Pięćset siedemdziesiąt novasów orhielskich po jeden i ćwierć korony za sztukę – mamrotał pod nosem - to będzie… siedemset dwanaście korony i pół… zaokrąglić w górę to będzie siedemset trzynaście… odjąć prowizję… odliczyć podatek… Zaokrąglić w górę…Tak! Razem będzie sześćset dwadzieścia pięć koron. Aaron! – zwrócił się do strażnika banku zapisując piórem liczby w księdze – zanieś te pieniądze do skarbca i przynieś sześćset dwadzieścia pięć koron. Pospiesz się. – odwrócił się do klienta. – Proszę poczekać. – dodał , po czym wrócił do zapisywania liczb w księdze.

Wiland siedział i zaczął się rozglądać. Jego uwagę przyciągnął mężczyzna ,który zbliżał się do stanowiska ,przy którym siedział ignorując kolejkę. Zepchnął Wilanda z krzesła i spytał zaskoczonego bankiera, który dla odmiany oderwał się od cyfr.

- Luc Elderson?

- Tak ,ale o co… - nie dokończył.

Mężczyzna wyjął nóż i zabiłby przerażonego Luca, gdyby nie błyskawiczna reakcja Wilanda. Podniósł się z drewnianej podłogi i uderzył napastnika pięścią w podbródek. Gdy stracił równowagę złapał go za rękę i wykręcił ją zmuszając do puszczenia sztyletu. Przygniótł go do ziemi i zaczekał aż przybiegnie straż banku. Dwóch uzbrojonych w halabardy najemników podbiegło i podniosło tajemniczego mężczyznę. Wiland otrzepał skórzaną zbroję z kurzu ,po czym spojrzał na napastnika. Z jego ust wydobyła się gęsta piana, a on wyszeptał:

- Zakon… nigdy… nie… zapomina…

Do sali wrócił strażnik Aaron z sakwą Niedźwiedzia. Popatrzył na swoich kolegów z pracy odkładających trupa na posadzkę. Luc uspokoił się i dodał:

- Aaron! Wróć do skarbca i dorzuć do sakwy tego pana jeszcze tysiąc koron. Nie patrz tak tylko idź. A co do pana – zwrócił się do Wilanda – proszę przyjść do mojego domu wieczorem. Mieszkam przy placu Bernarda Halkera. Duży dom naprzeciwko statuy. Na pewno pan trafi.

Poczekał na powrót pracownika banku z pieniędzmi i wyszedł z banku. Tym razem przy odbiorze broni przy wyjściu dał strażnikowi dwadzieścia koron. Postanowił wybrać się na zakupy. Poszedł zgodnie z wskazówkami jednego z przechodniów do podobno najlepszego płatnerza w całym Międzygórzu. Za zarobione nieoczekiwanie pieniądze kupił nowy komplet zbroi z ćwiekowanej skóry wzmacniany płytami metalu. Niewiele cięższa od swojej poprzedniczki zapewniała lepszą ochronę. U krawca kupił nowy płaszcz z kapturem, a u kaletnika pasek i torbę. Za wszystko zapłacił niewiele ponad tysiąc sto koron. Wrócił do karczmy „Tańczący Lis” około południa.

- Coś się pan tak odstrzelił panie Welard, jeśli dobrze zapamiętałem?

- Sporo zarobiłem, jeśli musisz pan wiedzieć, panie Bort. Jeśli dobrze zapamiętałem.

- A ja znowu straciłem na pieprzonych walkach kogutów. Ehh… Jak spotkasz tu takiego jednego Tavika to nie wierz mu i nie stawiaj na jego koguta! Dzisiaj wyjątkowo dobre rady darmo.

- Dzięki. Widziałeś gdzieś Edgara?

- Kogo?

- Maga, który ze mną przyjechał.

- A co ja niańka?! Sam sobie chłopaka szukaj!

- Rozumiem. Masz coś do jedzenia?

- A masz dzisiaj pieniądze?

- Mam.

- To mogę cię nakarmić. Dziś na obiad kurczaki. He he…

Bert nie należał do mistrzów kuchni. Zjadł niezbyt smaczne mięso i czekając na towarzysza popijał piwo. Również nie najlepsze, ale w dużych ilościach zyskiwało na jakości. Gdy Edgar wrócił Wiland oddał dług i opowiedział historię o ataku w banku. Mag słuchał z zainteresowaniem. Poczekał do wieczora i licząc na dodatkową pracę i co za tym idzie dodatkowe pieniądze poszedł do domu Luca Eldersona. Zauważył po drodze dodatkowych strażników patrolujących tym razem obie połowy miasta. Rezydencję bankiera odnalazł bez problemu. Na drzwi spoglądał pomnik Bernarda Halkera. Bohatera, obrońcy Trent i pogromcy kogoś. Reszta napisu na pomniku była nieczytelna.

Zapukał ciężką żelazną kołatką do drzwi. Otworzył mu siwowłosy chudy wysoki kamerdyner. Poinformowany o wizycie gościa zaprosił go do gabinetu pana domu. Usiadł na fotelu przy biurku. Za jego plecami stał kominek w którym palił się ogień. Nad paleniskiem wisiała głowa niedźwiedzia. Z portretów na bocznych ścianach na Wilanda spoglądały uzbrojone postacie. Prawdopodobnie przodkowie Luca. Siedząc spoglądał przez okno na plac. Zmuszony czekać przez kwadrans Niedźwiedź ucieszył się więc z przybycia gospodarza. Oprócz bankiera do pomieszczenia wszedł też ubrany w zbroję z herbem rodu Dunnelów stary ,brodaty żołnierz.

- Witam w moim domu! Mam nadzieję, że nie musiał pan długo czekać. Pozwoli pan że przedstawię. Kapitan straży Dunnelów Joel Gratton.

- Miło mi. –podał Wilandowi rękę.

- Panowie! Przejdźmy zatem do interesów.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • mathias136 08.03.2015
    Kolejna znakomita część, która zachęca do dalszej lektury :-) tym razem nie zauważyłem żadnych błędów wiec ode mnie dostajesz 5 :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania