Opowieści z Petros - Rozdział 8 - Geniusz

Rozdział VIII

„Geniusz”

 

Rozdzielili się. Iris poszła w lewo, a Wiland w prawo. Obserwowali mur z bezpiecznej odległości szukając drogi do środka. Gdy doszli do brzegu jeziora zawrócili by spotkać się w miejscu gdzie się rozdzielili. Położyli się by trudniej było ich zauważyć.

- Znalazłaś coś?

- Nic. Mur za wysoki by się wspiąć. Wszędzie pełno straży. A ty?

- Prawie nic. Znalazłem drogę do środka, ale chyba ci się nie spodoba.

- Ech… Trudno. Co znalazłeś?

- Ściek. Strasznie śmierdzi, ale krata powinna być łatwa do wyważenia.

- Jakoś to przeżyje.

Podnieśli się i ruszyli w stronę kraty. Chowając się za drzewami obeszli mur i dotarli do brzegu jeziora. Zeskoczyli do wody i zbliżyli się do żelaznej, zardzewiałej przeszkody. Iris chwyciła za nią i pociągnęła.

- Musimy znaleźć coś długiego i twardego do wyważenia tego cholerstwa. Jakiś kij, albo…

- Może być to? – zapytał Wiland pokazując znalezioną na brzegu metalową rurę.

- Nada się.

Wiland wsunął rurę i pociągnął z całej siły.

- Pomóż…

Iris dołączyła do Niedźwiedzia i pomogła mu. Usłyszeli jak krata otwiera się i przewrócili się. Wpadli prosto do brudnej wody zanieczyszczonej odchodami mieszkańców. Wiland poczuł na twarzy wodę. Przypomniał sobie wszystko. Więzienie Songford , przesłuchanie i tortury. Ogarnął go strach. Leżał na dnie pod wodą. Za bardzo się bał , żeby się podnieść i wynurzyć. Sparaliżowany strachem czekał aż się udusi. Nie mógł się ruszyć. Nagle poczuł dotyk. Iris wyciągnęła go na powierzchnie.

- Wiland… Wiland! – potrząsała nim na brzegu. Nic ci nie jest?

- Wszystko w porządku… Wszystko w porządku…

- Jesteś pewien? Strasznie zbladłeś…

- Jestem.

- No dobrze… Chodźmy. No pięknie… Mam gówno we włosach.

- Nie narzekaj…

- Nie narzekaj?! Słyszałeś? Mam. Gówno. We włosach.

- Cicho… Jeszcze nas usłyszą. Wchodzimy.

Iris zbliżyła się do wejścia.

- Cholera. W środku śmierdzi jeszcze gorzej. Dasz radę wejść? Nie wyglądasz najlepiej.

- Dam. Ale może panie przodem? – uśmiechnął się wciąż blady Niedźwiedź.

- Dupek. – odparła i weszła do środka pochylając się.

Szli pochyleni w stronę światła na końcu kanału. Przejście było niskie, a woda wymieszana z odpadami sięgała im do kostek. Idąc wzdłuż ceglanych ścian tunelu słyszeli coraz wyraźniejsze rozmowy straży. W pobliżu źródła światła, którym okazał się być właz, strop podwyższył się na tyle ,by można było wstać. Niedźwiedź podniósł ręce i podniósł właz. Następnie przesunął go do przodu otwierając wyjście na zewnątrz. Podskoczył by sprawdzić czy ktoś stoi w pobliżu. Nikt nie stał. Wyszedł na zewnątrz i podał Iris dłoń. Wyciągnął ją z kanału, po czym zamknął właz z powrotem. Po lewej stronie zauważył drewniane, duże skrzynie ustawione obok ściany głównego budynku - domu Leonida. Wspięli się na nie. Stojąc na najwyższej Wiland był w stanie sięgnąć do okna. Ich szczęście skończyło się. Było zamknięte. Iris spojrzała w górę na krawędź dachu. Oszacowała wysokość. By nie zwrócić uwagi straży wyszeptała.

- Wiland.

- Co?

- Podsadź mnie.

- Po co? –zapytał.

- Mam pomysł. Otworzę okno od środka.

Wiland pochylił się i złożył dłonie. Iris stanęła na nich jedną nogą. Drugą podniosła i położyła na ramieniu. Z pierwszą po chwili zrobiła to samo. WIland powoli wstał. Iris chwyciła za dachówki i wdrapała się na dach. Odwróciła się i dodała:

- Zaraz wracam.

Rozejrzała się. Z dachu głównego budynku widziała dokładnie cały kompleks. Stojąc na dachu wschodniego skrzydła domu Leonida obserwowała dziedziniec. Oszacowała ,że teren patroluje co najmniej tuzin żołnierzy. Szła dalej wzdłuż krawędzi dachu szukając drogi do środka. Z tyłu domu na kolumnach opierał się duży balkon, na którym rozłożono rozmaite teleskopy oraz kartki zapisane notatkami z obserwacji. Przyciśnięto je kamiennymi, ciężkimi ,rzeźbionymi figurkami wojowników ,by wiatr nie zrzucił ich do jeziora, na które widok miałby stojący na balkonie obserwator. Gdy Iris zauważyła okazję do wejścia natychmiast usiadła na krawędzi dachu , po czym zeskoczyła. Obróciła się w stronę drzwi. Nacisnęła klamkę. Udało się. Weszła szybko do środka. Znalazła się w sypialni właściciela domu. Na szczęście nie było go tam. Iris domyśliła się, że pracuje do późna. Powoli, starając się nie nadepnąć na sterty papieru rozłożone na całej podłodze opuściła pokój zostawiają na podłodze mokre ślady. Wyszła na korytarz i zwróciła się w stronę wschodniego skrzydła. Doszła do końca korytarza, gdzie znalazła drzwi. Kucnęła i przyłożyła do nich ucho starając się usłyszeć ,czy ktoś siedzi w środku. Nie słysząc niczego niepokojącego otworzyła drzwi i przeszło do pomieszczenia wypełnionego słoikami ,butelkami i pojemnikami z różnymi substancjami. Zastanawiało ją co jest w środku, ale nie miała czasu na przeglądanie zawartości tego magazynu. Zamiast tego otworzyła okno i wyjrzała na zewnątrz. Obróciła głowę i dostrzegła w oddali Wilanda siedzącego na skrzyniach obok jednego z wyjść z kanału. Musiała znaleźć inne okno. Przyjrzała się ścianie i policzyła okna dzielące ją od Wilanda. Opuściła szybko pomieszczenie. Będąc znowu na korytarzu znalazła kolejne drzwi. Minęła je i przeszła do ostatniego pomieszczenia. Trafiła do dużego pokoju przypominającego pomieszczenie na butelki z różnymi trunkami. Wzdłuż ścian i na środku pomieszczenia stały półki. Miały układ siatki, ale w wydzielonych otworach nie leżały butelki z winem ,ale zwoje. Otworzyła okno.

- Wiland. – wyszeptała.

- Myślałem, że nigdy nie przyjdziesz. Podaj mi rękę. – poczekał ,aż Iris pomoże mu wejść przez okno. – Co to za miejsce?

- Nie wiem.

- Myślę ,że znaleźliśmy to, czego szukamy. – Podszedł do jednej z półek i wyjął jeden ze zwojów. Zwinięte kawałki papieru schowane były w niewielkich drewnianych tubach. Przy krawędzi pojemnika Wiland zauważył karteczkę z napisem. – Schemat szesnaście łamane na siedem. – Przeczytał. – Pompa ,model dwanaście. – odłożył zwój na miejsce. – Musimy znaleźć coś związanego z księciem. Dobra. Ja szukam od lewej, a ty od prawej. Umiesz czytać?

- Umiem. – odpowiedziała.

Zabrali się do pracy. Wysuwali po kolei wszystkie zwoje i sprawdzali ich zawartość. Powoli zbliżali się do środka, gdy nagle Iris znalazła to czego szukali. Zbliżyła się do Niedźwiedzia otwierając tubę. Wyjęła z niej kilka dużych kartek pokrytych rysunkami i obliczeniami.

- Co to jest? – zapytał Wiland.

- Pałac książęcy w Aritras część pierwsza z pięciu. – odpowiedziała.

Wyjęli kolejne cztery zwoje z otworów i sprawdzili czy na pewno o nie chodzi. Chwycili je i obrócili się w stronę okna. Teraz, gdy misja została wykonana mogliby już opuścić tą samą drogą dom Leonida, gdyby nie on sam.

- Vroth ai hert matech? – usłyszeli krzyk. Obrócili się i zobaczyli stojącego w drzwiach starego mężczyznę z długą siwą brodą sięgającą do pasa. Jedną nogą miał drewnianą, a w dłoniach trzymał przypominający kuszę przedmiot. – Vroth ai hert matech? – zapytał znowu mierząc do włamywaczy.- Ai nei sept ap emperi? – zadał inne pytanie, a gdy nie doczekał się odpowiedzi dodał – Nie chcecie mówić po Teyańsku, wasza wola. Gadać! Kto was przysłał? Cesarska akademia? Czy może magowie z Taumorth?!

- Spokojnie…

- Ja jestem bardzo spokojny! – dodał. – Gadać! Dla kogo wykradacie plany mojej maszyny pa… - urwał spoglądając na trzymane tuby i puste miejsce na półce. – Pałac książęcy? Naprawdę? – zdziwił się i wcisnął przycisk na swojej kuszy, której ramiona się schowały. Oparł się o nią pokazując Wilandowi i Iris kolejne zastosowanie swojego wynalazku. – Planujecie zamach na księcia, co? Zamknijcie okno i chodźcie za mną. Albo nie. Każe przygotować wam kąpiel. Wybaczcie szczerość, ale śmierdzicie. Bardzo.

Leonido opierając się o swoją strzelającą laskę wyszedł na korytarz i zawołał służbę. WIland i Iris woleli zrobić to co chciał Leonido. Pod oknem ustawili się przywołani krzykiem swojego pracodawcy strażnicy. Gospodarz zaprowadził ich do osobnych pokoi gdzie czekały na nich służący i balia wypełniona wodą. Sługa wziął ubrania do prania i wyszedł zostawiając broń. Włamywacze leżeli w ciepłej wodzie i kąpali się. W pewnym momencie do pokoju WIlanda wkroczył bez pukania Leonido.

- Wykąpałeś się już?

- Mógłbyś zapukać. – odpowiedział Wiland zasłaniając się kawałkiem tkaniny leżącym na stole.

- Twoja dziewka nie była tak wstydliwa. Swoją drogą gratuluję wyboru.

- Ale …

- Nie musisz się tłumaczyć. Ja też kiedyś byłem młody. Ale do rzeczy. – powiedział rzucając na łóżko eleganckie ubrania. – Załóż to. – zwrócił się do Wilanda, który właśnie wychodził z balii. – Zejdź na dół, do jadalni. Twoja dziewka już tam jest. Raz dwa na jednej nodze. – dodał wychodząc z pokoju.

Niedźwiedź wytarł się i spojrzał na czarny dublet. Oszacował ,że był warty mniej więcej tyle co dobry koń. Widywał takie jedynie na szlachcicach i przywódcach klanów w swojej ojczyźnie. Założył go w pośpiechu i zauważył ,że ubranie jest nieco za duże po czym opuścił swój pokój. Na korytarzu zauważył służącego myjącego podłogę. Sądząc po wyrazie jego twarzy zapach śladów ,które zostawiła Iris jeszcze nie wywietrzał. Po chwili przekonał się, że to prawda gdy odór dostał się do jego nozdrzy. Oddalił się szybko i zszedł po schodach na dół gdzie inny sługa zaprowadził go do jadalni. Otworzono mu ciężkie drewniane drzwi do pomieszczenia ,gdzie Leonido oraz Iris czekali na WIlanda przy stole w towarzystwie dwóch żołnierzy gospodarza.

- Świetnie! Wreszcie jesteś. Usiądź ,proszę. - poczekał aż Niedźwiedź wykona jego prośbę. – Silvio , Julius! – zwrócił się do ochroniarzy. – Zostawcie nas samych .

- Ale kapitan kazał…

- Tak, tak ,tak… Kapitan… - westchnął Leonido. – To mój dom i będziecie robić co wam karze.

- Jest pan pewien? Przecież oni…

- Tak jestem pewien. Traficie sami do wyjścia? Tak? To świetnie. – powiedział po czym opróżnił puchar. – I powiedzcie służbie , żeby przynieśli więcej wina! Tego czerwonego z Seles! – krzyknął do wychodzących mężczyzn.

Wiland przyglądał się całej sytuacji z zaciekawieniem. Spojrzał na siedzącą po drugiej stronie prostokątnego stołu Iris. W jej przypadku gospodarz z powodu braku damskich ubrań w zamieszkałym w większości przez mężczyzn forcie musiał zrezygnować z drogiej ,eleganckiej sukni i dał jej wyglądające skromnie, ale ładnie ubranie jednej z jego służących.

- Cholerny kapitan. Ale do rzeczy. Dublet pasuje? – zapytał Wilanda.

- Trochę za duży.

- Gdybym wiedział ,że postanowicie mnie okraść kazałbym przywieźć z Aritras mniejszy. Powiedzcie kto was przysłał? Na początku myślałem ,że jesteście z Uniwersytetu Cesarskiego. Teyańczycy od dawna chcieli kupić moje schematy. Ale kradzież planów zamku książęcego? Wysłał was jakiś hrabia albo baron z zachodu ,co? Od dawna chcieli przejść na stronę Orhielu, ale Wielki Książe Gauros jest za silny i im nie pozwala. A może to właśnie orhielczycy was wysłali? Przyznajcie się.

Nikt nie odpowiedział.

- Milczycie, a więc trafiłem. Nie zrozumcie mnie źle. Chcę wam… - przerwał gdy do jadalni wszedł Silvio z dzbanem wina w dłoniach i Julius z pieczenią na dużym srebrnym talerzu. – Co wy tu robicie?

- Pan kapitan kazał…

- Powiedziałem ,że ja tu rządze. Nie obchodzi mnie co mówił wam kapitan. Wypierdalać stąd w podskokach!

- Panie, ale my tylko…

- W podskokach powiedziałem! – żołnierze ponownie opuścili pokój zostawiwszy jedzenie na stole. – Cholerni idioci. Pierdolony kapitan.

- Zły dzień? – wtrąciła się Iris.

- Nie przerywaj mi dziewko! Ciesz się ,że żyjesz. – napełnił swój puchar winemi uspokoił się. – Jak mówiłem chce wam pomóc. Dam wam plany pałacu i powiem jak zostaniecie się do środka. Wy zrobicie dokładnie co wam powiem. Jasne?

- Jasne. – odpowiedziała Iris.

- Jasne. – odpowiedział Wiland.

- Doskonale. A teraz jedzcie. Porozmawiamy jutro. Co do ciebie dziewko. W południe chce cię widzieć na tarasie. Jesteś za ładna ,żeby cię nie namalować. Nie przyjmuje odmowy. Smacznego!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • NataliaO 28.07.2015
    lubię tą historię, Twoje opisy sa proste ale mają w sobie coś przyjemnego, dobrze je się czyta; historia też wciąga.
    5 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania