Opowieści z Petros - Rozdział 4 - Propozycja

Rozdział IV

„Propozycja”

 

- Napije się pan wina, panie…?

- Wiland. Albo Niedźwiedź. – odpowiedział. – Chętnie.

- Zauważyłem ,że jest pan najemnikiem. Czy mam rację? – zapytał napełniając puchar.

- Tak. Ale zanim przystąpię do działania muszę wiedzieć kilka rzeczy.

- Proszę zatem pytać. – do rozmowy włączył się kapitan.

- Czego dokładnie ode mnie oczekujecie?

- Słyszał pan co ten… szaleniec wyszeptał przed śmiercią, prawda? – odpowiedział pytaniem na pytanie Luc.

- Zakon nie zapomina. Oczywiście nie wie pan o czym mówił?

- Niestety wiem. Prawie w każdym państwie w Ometh funkcjonuje grupa znudzonych życiem szlachciców, którzy raz na jakiś czas zbierają się , ubierają w sukienki z kapturem i rozmawiają o tym jakie to oni mają wpływy, jak to oni rządzą światem i każą się nazywać zakonem, czy bractwem czegoś. W samym cesarstwie istnieje co najmniej kilkanaście takich grup. Ale tam cesarz szybko takich odnajduje i wiesza. W Trent niestety też się zebrali. Wymyślili sobie nazwę… eee… Kapitanie?

- Zakon Nowego Świtu.

- Dlaczego ten cały zakon chcę śmierci bankiera?

- Ehh.. Słuchaj pan, panie Wiland. Cztery miesiące temu do mojego domu przyszli jacyś ludzie. Zaproponowali mi członkostwo. Mówili ,że dzięki nim przejmę bank Dunnelów. Wyobrażasz sobie? Ja! Najbogatszym człowiekiem w całej Bowanii!

- I co pan zrobił? – pytał dalej Wiland popijając czerwone wino z Tiaeli, uznawane za najlepsze w całym Ometh.

- Oczywiście poszczułem ich psami. Jakby się markiz ,albo co gorsza pan Dunnel dowiedział straciłbym pracę ,dom, wszystkie pieniądze i szacunek. Albo gorzej. Minęły dwa miesiące, może dwa i pół i przyszli znowu. Tym razem chcieli, żebym dał im sto tysięcy koron na ich działalność. Przegięli pałę tym razem. Rozpoznałem jednego z nich i doniosłem do straży. W domu tego ee… zakonnika straż znalazła kryjówkę bractwa. Połowę członków została pojmana i powieszona za zdradę. Reszta uciekła. Myślałem ,że się czegoś nauczyli, ale nie. Zaatakowali mnie w banku. Resztę historii już pan zna. Gdyby nie pan udałoby im się. Dziękuję.

- Nie ma za co. Nazwijmy to obywatelskim obowiązkiem. Dowiedzieliście się czegoś o napastniku?

- Kapitanie?

- Nikt ważny. – odstawił puchar na biurko gospodarza – Na koncie ma , a właściwie miał tylko kilka pobić i kradzieży. Nic szczególnego. Zabraliśmy trupa do Arcymistrza, co w wieży u markiza w pałacu mieszka. Powiedział ,że zabił się rozgryzając ampułkę z wywarem z czarnego ziela. To nie wszystko. To nie był zwykły fanatyk- samobójca. Mag powiedział, że ktoś rzucił na niego skomplikowane zaklęcie kontrolujące czwartego stopnia. Ktoś nim sterował ,krótko mówiąc.

- Panowie – zaczął Niedźwiedź – ,nie wiem czy znaleźliście odpowiednią osobę do tego zadania. Chcecie, żebym w pojedynkę rozbił organizację mającą w swoich szeregach potężnego maga. Takich zaklęć nie rzucają wioskowi guślarze.

- Rozumiem. Ile? – zapytał Luc.

- Słucham?

- Słuchaj synu. Lata pracy w banku nauczyły mnie dwóch rzeczy. Pierwsza to, że powinni wynaleźć maszynę do liczenia, a druga to ,że każdego można kupić. Ile chcesz? Dziesięć tysięcy koron? Piętnaście?

- Dwadzieścia. – powiedział Wiland, gdy zorientował się o jakich sumach mówili.

- Zgoda. Ale wypłata gdy dorwiesz tych skurwieli. Teraz możesz jedynie liczyć na zaliczkę. Tysiąc koron.

Wiland pożałował ,że podał tak niską kwotę. Bankier nie negocjował co oznaczało ,że był gotów dać co najmniej trzydzieści. W Bowanii za tyle pieniędzy można było wybudować dom. Nieduży, poza miastem, ale zawsze dom. Opuścił rezydencję bankiera. Podejrzewał ,że kapitan i Luc coś ukrywali. Wrócił na noc do karczmy „ Tańczący Lis”.

- Witaj, panie Bart!

- Dzień dobry ,pani Werando! He he.

- Chciałbym wynająć mój pokój na jeszcze jeden dzień.

- Oho! Stały klient mi się trafił. Mam propozycję: dasz mi powiedzmy… pięćdziesiąt koron a pokój i dwa posiłki dziennie masz zapewnione do końca tygodnia. He he. To jak będzie? – zapytał. – Za dużo? Staruch z dzielnicy kupców płaci ci mniej? He he…

- Skąd wiesz?

- A wiesz… Ludzie gadają…

- A wiesz co jeszcze gadają?

- Że za dwadzieścia koron mogę ci powiedzieć o czym mówiło się dzisiaj na walkach kogutów. He ,he…

- A mówili coś o Zakonie Nowego Świtu? – zapytał się kładąc monety na wyciągniętą dłoń karczmarza.

Z twarzy Berta zniknął uśmiech. Pochylił się i powiedział:

- Ciszej, na bogów. Chcesz, żeby ktoś usłyszał? –rozejrzał się – Dobra. Mówi się ,że to banda młodych szlachciców i synów kupców, szczegółów nie pamiętam.

Wiland podał mu kolejną porcję pieniędzy.

- Przypomniałeś sobie?

- Bystry z ciebie chłopak. Słuchaj. Do burdelu za karczmą przychodził raz na jakiś czas syn właściciela kopalni w Górach Srebrnych. Tylko ,że ostatnio gdy nie dostał najładniejszej panienki zaczął wrzeszczeć ,że mu należy się bardziej! Że on i jego przyjaciele rządzą miastem i że ma natychmiast dostać to, czego chce!

- I co z nim?

- Dostał po mordzie od ochroniarza przybytku i wykopali go na zewnątrz w błoto.

- Dużo wiesz o tym co się dzieje w burdelu.

- A jak myślisz, kto zajmował tę panienkę? He he…

- Wiesz gdzie go znaleźć?

- Hmm… Skoro dostał szlaban w jednym miejscu to pewnie poszedł do drugiego. Inny zamtuz znajdziesz przy bramie wschodniej. Wejdź w drugą, nie! Trzecią uliczkę po lewej i zejdź po schodach do piwnicy obok domu balwierza. Zapukaj do drzwi trzy razy zrób przerwę i zapukaj jeszcze raz. W środku przy odrobinie szczęścia znajdziesz młodego.

- Jak wygląda?

- Mordy nigdy nie widziałem, ale brzmi jakby mu kto jaja za młodu uciął. Jak się wydzierał to obsługa nie wiedziała czy się bać czy śmiać. He he…

- Dzięki Bert.

Podążając za wskazówkami trafił do środka. Dysponując sporymi środkami skorzystał z oferty zamtuza. Na razie nie miał szczęścia, ale nie miał też nic przeciwko kontynuowania śledztwa w ten sposób. Odwiedzał piwnicę domu balwierza codziennie przez pięć dni. Aż piątego dnia gdy ubierał się i już miał wychodzić , usłyszał piskliwy głos odpowiadający opisowi karczmarza. Spiskowiec wychodził właśnie na ulice. Poczekał kilka sekund i zaczął go śledzić. Ukrywając się w tłumie podążał za członkiem bractwa. Młodzieniec był ślepy lub niezbyt bystry. Tak tłumaczył sobie Wiland fakt, że nie dostrzegł ,że ktoś za nim idzie. Nie zauważył Niedźwiedzia, który szedł za nim do czasu, gdy skręcił w pustą uliczkę. Doskonałe miejsce na szybkie przesłuchanie.

Zbliżył się na odległość wyciągniętej ręki i stuknął go w ramię. Gdy odwrócił głowę druga ręka Niedźwiedzia uderzyła go w nos. Młodzieniec stracił równowagę, cofnął się o kilka kroków trzymając się za twarz. Następny silniejszy cios w odsłonięty brzuch zwalił go na ziemię. Wiland podniósł go i przydusił do ściany jednego z domów.

- Czego chcesz? – zapiszczał.

- Informacji. Gdzie jest kryjówka zakonu? Mów.

- Sala w katakumbach Świątyni Dwunastki! Nie rób mi krzywdy! Błagam!

- Kiedy się zbieracie?

- Ostatniego dnia każdego tygodnia o północy! Zostaw mnie! Proszę!

- To było łatwiejsze niż myślałem. Idź.

- Gdzie mnie zabierasz? Nie zabijaj mnie! Dam ci pieniądze! Dużo!

- Przebijesz dwadzieścia tysięcy koron? – po kilku sekundach ciszy dodał – Nie? Tak myślałem. Idź.

Zaprowadził go do najbliższego posterunku gwardii Dunnelów. Tam strażnicy zamknęli go w celi ze złodziejem dziwnie zadowolonym z obecności nowego kolegi. Natychmiast ruszył w stronę placu Halkera by spotkać się ze swoim pracodawcą. Drwi otworzył mu służący.

- Tak?

- Mam sprawę do pana Eldersona. Pilną.

- Czy był pan umówiony na wizytę? – zapytał kamerdyner.

- Nie.

- Obawiam się zatem iż nie może pan wejść do środka.

- Johann! Kto przyszedł?! – zza narożnika w korytarzu wyłonił się właściciel domu. – A, to ty. Wejdź. Johann przynieś nam wino do gabinetu.

Wiland i gospodarz weszli po schodach do znanego Niedźwiedziowi pomieszczenia. Usiedli na tych samych miejscach co kilka dni temu. Luc Elderson nalał wina do pucharów i podał jeden gościowi.

- Jakieś wieści?

- Wiem gdzie szukać spiskowców.

- Kamień spadł mi z serca! Ha ha! – krzyknął. – Pierwsze dobre wieści od miesięcy! Chcesz wsparcia od kapitana Grattona? Może przydzieli ci tuzin ludzi i wyrżniesz tych… tych… zakonników.

- Obawiam się, że to niemożliwe. Duża grupa zwróci uwagę. Mogą znowu uciec.

- Cokolwiek zrobisz ufam ci. Jestem ci bardzo wdzięczny. A ja umiem okazywać wdzięczność. Masz dodatkowy tysiąc koron. – podał mu worek monet. Oczywiście odliczę go od końcowego wynagrodzenia. Kiedy uderzasz?

- Za trzy dni w nocy.

- Świetnie.

Trzy najbliższe dni Wiland spędził w karczmie „Tańczący Lis”. Nie wychylał się. Dnia ,w którym miał ruszyć na kryjówkę Zakonu Nowego Świtu rano zauważył, że Edgar podczas śniadania miał przy sobie swoją torbę i cały ekwipunek. Zapytał o powód niecodziennego zachowania maga.

- Wyjeżdżam. Właściwie idę.

- Dokąd?

- Na Taumorth. To znaczy najpierw do Seles. Znajdę nad Morzem Yp’Si statek i odbiorę z Akademii na wyspie medalion i dyplom. Już i tak za dużo czasu spędziłem w Trent.

Przyjaciele pożegnali się. W karczmie w Trent widzieli się po raz ostatni. Przynajmniej tak myśleli.

Wiland poczekał do wieczora. Godzinę przed północą znalazł wejście do katakumb pod Świątynią Dwunastki. Żelazna krata blokująca wejście do długich korytarzy pełnych urn z prochami zmarłych mieszkańców miasta była otwarta. Rozejrzał się by upewnić się ,że nikt go nie śledzi i wkroczył do ciemnego labiryntu. Szukał sali w której pochowali leżeli martwi markizowie z rodu Huntullów. Wyjął miecz Ganaosa. Starał się poruszać jak najciszej potrafił. Zamiast pomieszczenia ,w którym zbierał się Zakon znalazł rzeźbę przedstawiającą boga śmierci Yztarra. Po lewej i prawej stronie bóstwa wydrążono korytarze. W ręce trzymał wagę. Prawa szalka służyła za siedzenie dla małego człowieka spoglądającego z góry na drugiego , potępionego śmiertelnika stojącego na lewej. W którą stronę iść? – zastanawiał się. Na odpowiedź wpadł szybko. Szlachta nie pozwoliłaby pochować się po stronie kojarzoną ze złem i wieczną karą w otchłani. Szedł prawym korytarzem jeszcze przez kilkadziesiąt metrów. Ściany pokryte wydrążonymi półkami pełnymi urn zwężały się aż do miejsca ,gdzie korytarz skończył się drewnianymi drzwiami. Zza drzwi do uszu Wilanda dochodziły niewyraźne dźwięki rozmów. Znalazł kryjówkę spiskowców.

Zamknięte na klucz drzwi nie stanowiły przeszkody dla silnego kopnięcia. Oczom Niedźwiedzia ukazała się sala. Na środku za ołtarzem służącym do odprawiania pogrzebowych rytuałów stał ubrany w długie bordowe szaty mężczyzna. Inni członkowie Zakonu Nowego Świtu siedzieli na krzesłach ustawionych wzdłuż bocznych ścian przed sarkofagami przodków markiza Trent.

Gdy wpadł do kryjówki spiskowców ciął stojącego przy wejściu człowieka w szyję. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować Wiland zdążył zabić strażnika po drugiej stronie drzwi. Dziwnie spokojny przywódca Zakonu stał nieruchomo za ołtarzem i przyglądał się niespodziewanemu gościowi. Ludzie wstali z krzeseł i wyjęli sztylety. Dwóch spośród obecnych uzbrojonych było w długie miecze ze stali. Prawdopodobnie byli to najbogatsi członkowie bractwa. Odważniejsi rzucili się na Wilanda. Pozostali cofnęli się w stronę swojego mistrza. Trójka atakujących zbliżała się coraz szybciej. Niedźwiedź przygotował się do obrony.

Pierwszy spiskowiec zaatakował poziomo. Szerokim cięciem nie trafił Wilanda. Odsłonięty nie był w stanie obronić się przed potężnym uderzeniem boskiego miecza. Drugi pchnął sztyletem na oślep. Niedźwiedź cofnął się szybko i uderzył mieczem z prawej strony. Trafił w odsłoniętą szyję i jednym cięciem skrócił przeciwnika o głowę. Padając na ziemie opryskał krwią twarz trzeciego. Oślepiony zanim zdążył odgarnąć juchę z oczu poczuł ,że miecz Wilanda pozbawił go prawej trzymającej broń dłoni a po chwili kilku ważnych organów ,które wypadły z rany po głębokim , poziomym cięciu. Najodważniejsza trójka członków zakonu leżała martwa u stóp Niedźwiedzia. Przerażeni ale za to wciąż żywi spiskowcy spojrzeli na swojego przywódcę. Chcieli, by zabił napastnika, ale on cały czas patrzył nieruchomo przed siebie. Nagle poruszył ręką w stronę pozostałej piątki. Wszyscy poczuli silny ból i chwycili się za głowy. Kilku zaczęło krzyczeć, ale przestali wydawać z siebie jakiekolwiek dźwięki gdy padli martwi. Z ich ciał wydobył się promień niebieskiego światła wędrujący w stronę wyciągniętej dłoni maga. Schował rękę i wrócił do poprzedniej pozycji.

- Tego się nie spodziewałeś, prawda? – przemówił niskim głosem łysy czarownik z głową pokrytą tatuażami. Nie słysząc odpowiedzi dodał – Kto cię wysłał? Markiz? Cholerny hrabia z Orhielu czy ci zdrajcy, psy Dunnela?

- O kim mówisz?

- O bankierze i kapitanie straży. Czyli to oni.

- Dlaczego zdrajcy? Nigdy nie należeli do twojego zakonu.

Mag uśmiechnął się.

- Tak ci powiedzieli? Chciałem ich śmierci, bo zdradzili Zakon. Daliśmy im wszystko. Grattonowi kontrolę nad strażą, a Eldersonowi dom i większe zarobki. Ale gdy chciałem czegoś w zamian zasłali na siedzibę bractwa siepaczy z gwardii tego starego kupca. Ile zapłacili tobie za moją głowę?

- Dosyć tego. Zdrajcy czy nie ,to oni mnie wynajęli a ja wykonuje zadania.

- Masz rację. Męczy mnie ta rozmowa. Pozwól, że przedstawię.

Wyciągnął rękę w stronę środka Sali. Wiland odruchowo odskoczył do tyłu, ale to nie jego chciał trafić mag tym samym promieniem tego samego światła, które wyssał z ciał swoich popleczników. Trafił zaklęciem w okrąg na posadzce. Z podłogi wyłonił się powoli wielki potwór z kamienia. Miał piętnaście stóp wysokości. Prawie sięgał głową bez twarzy sufitu.

- Podziwiaj! Oto moje najnowsze dzieło! Stworzony z energii życiowej tych głupców! Golemie! Zabij intruza! – krzyczał.

Golem był powolny, ale jednym silnym uderzeniem swoich ruchomych kamiennych pięści był w stanie złamać kark byka. Wiland unikał jego ciosów biegając po całej sali.

- Wiesz co jest najlepsze? By zabić zwykłego golema wystarczy przebić jego żywe ,bijące serce. Wie to każde dziecko. Moje dzieło ma pancerz z magicznie wzmocnionego kamienia! Nie przebije go żadne ostrze! Możesz już się poddać. I tak nie wygrasz, głupcze.

- Żadne ostrze, tak? – powiedział cicho. – Zobaczymy.

Sprowokował potwora do uderzenia w podłogę. Odsunął się i wskoczył golemowi na ramię. Wspiął się po ostrej kamiennej skórze monstrum. Chwycił się jedną ręką czegoś co przypominało szyję.

- Golemie! Zrzuć go wreszcie.

Powolny potwór starał się poruszać ręką tak, by Wiland spadł. Niedźwiedź trzymał się mocno wystającego z szyi podłużnego kamienia lewą dłonią. Prawą wbił ostrze miecza aż po jelec w ciało golema. Klinga przeszła przez klatkę piersiową w tym serce i wyszła w okolicy biodra. Stwór padł na ziemię. Wiland wstał , otrzepał się z kurzu i wyjął miecz z powoli kruszącego się i rozpadającego ciała monstrum. Mag stał nieruchomo przerażony. Gdy Niedźwiedź zaczął się do niego powoli zbliżać powiedział:

- To –to niemożliwe. – rzekł ustawiając dłonie do rzucenia kuli ognia. – Chyba, że…

Czarownik zrozumiał z czym miał do czynienia. Odwrócił się i rzucił zaklęcie na ścianę obok grobu ojca obecnego pana Trent. Na murze powoli rosło świecące koło. Wiland zrozumiał ,że mag próbuje uciec za pomocą portalu. Rzucił się na niego, ale przywódca zakonu miał przygotowane jeszcze jedno zaklęcie. Gdy Wiland zbliżał się z zamiarem ucięcia przeciwnikowi głowy, Mag rzucił Niedźwiedzia za pomocą czaru na ścianę. Najemnik leciał odrzucony a mag wchodził już prawie do portalu. Niedźwiedź wyciągnął sztylet i rzucił nim prostu w szyję maga. Gdy rzucający zaklęcie umiera, jego czary przestają działać. Czarownik z wbitym sztyletem nie zdążył przekroczyć portalu. Zamknął się przenosząc górną połowę ciała przywódcy bractwa w nieznane Wilandowi miejsce i zostawiając krwawiące kończyny dolne w katakumbach. Niedźwiedź uderzył głową w ścianę.

Obudził się po kilku godzinach. Świece zapalone przez Zakon wczoraj już prawie zgasły. Przypomniał sobie co stało się wczorajszej nocy. Czas odebrać nagrodę. Pozostałe osiemnaście tysięcy koron. Wyszedł z krypty w dzielnicy północnej. Było już jasno. Spojrzał w stronę słońca. Zbliżało się południe. Poszedł w stronę mostu i trafił na plac Bernarda Halkera. Zauważył ,że więcej niż zwykle ludzi znajdowało się w pobliżu domu bankiera. Prędko zrozumiał dlaczego. Obok pomnika bowańskiego bohatera rozłożony został szafot. Na podeście stał zakapturzony kat trzymający wielki topór. Ludzie lubią egzekucję- pomyślał.

Chciał wejść do rezydencji Luca Eldersona, ale wejście do środka blokowali strażnicy miejscy. Nie chcieli odpowiadać na żadne pytania Wilanda. Po chwili ze środka wyszli związani kapitan straży i bankier. Gwardziści zaprowadzili ich na szafot. Za nimi ze środka wyszło jeszcze dziesięciu uzbrojonych strażników oraz markiz Duncan Huntull oraz kupiec Dunnel. Luca i Joela ścięto bez zbędnego procesu, a ludzie rozeszli się do swoich domów. Z nagrody nici- pomyślał WIland. Chciał wrócić do karczmy ,ale żołnierze zablokowali mu drogę. Do najemnika podeszli markiz i kupiec.

-To ty jesteś tym najemnikiem co ci zdrajcy wynajęli? – zapytał Dunnel.

- Skąd wiesz ,że oni należeli do zakonu? – zapytał.

- To nieistotne. Podobno za zniszczenie swoich byłych przyjaciół ten pies zapłacił ci sporo pieniędzy.

- Miał zapłacić.

- Świetnie ,że nie zdążył. Nie wspomniał oczywiście ,że to nie jego pieniądze, prawda? Ile wypłacił ci zaliczki?

- Tysiąc. – skłamał.

- Świetnie. Tyle możesz sobie zatrzymać. Więcej musiałbym ci skonfiskować. Rada na przyszłość. Lepiej dobieraj sobie pracodawców.

- Ile ich zabiłeś? – do rozmowy włączył się markiz.

- Sześciu. Resztę zabił ten mag.

- Zabiłeś sześciu ludzi w tym potężnego maga? Niebezpieczny z ciebie człowiek. Takich jak ty powinno się zamykać, he he. – poklepał go po ramieniu. – Dzięki tobie nie musimy się już nimi przejmować. Ale nie zrozum mnie źle. Na dodatkowe pieniądze nie licz. Żegnam.

I odeszli. Wiland musiał poszukać w mieście nowej pracy. Na szczęście Trent było pełne ludzi skłonnych wynająć najemnika.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Majster 23.02.2015
    Mam pytanie do czytających. Jak oceniacie moje czwarte opowiadanie w porównaniu z pierwszym? Poprawa, pogorszenie czy może stoję w miejscu. Pytam o fabułę, postacie i sposób pisania.
  • NataliaO 23.02.2015
    Piszesz bardzo elegancko, rzeczowo i treściwie. Może jestem mało spostrzegawcza ale tak samo dobrze ten rozdział wypada z pierwszym. Ale tutaj jest trochę zachowawczo, troszkę jak byś stanął w miejscu. Opowiadanie jest jednak interesujące. 4:)
  • mathias136 08.03.2015
    Świetna część :-) fabuła bardzo mi się podoba, a przygody głównego bohatera są wciągające i nigdy nie wiadomo czego się spodziewać :-) ode mnie 5 :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania