Opowieści z Petros - Rozdział 9 - Złota Klatka

Rozdział IX

„Złota Klatka”

 

Po smacznej kolacji złożonej z wołowej pieczeni oraz dużych ilości czerwonego wina Wiland i Iris opuścili jadalnię. Gospodarz wyszedł wcześniej. Nie należał do dobrze wychowanych osób ,które odchodzą od stołu gdy wszyscy skończą jeść. Na zewnątrz pomieszczenia na gości czekali uzbrojeni żołnierze. Pięciu ludzi zasłaniając się dużymi prostokątnymi tarczami ozdobionymi herbem Wielkiego Księstwa Gauros otoczyło wejście do jadalni. Każdy z nich miał miecz wyciągnięty z pochwy i uniesiony. Wyglądali jakby czekali tylko na sygnał do ataku. Zdenerwowany Niedźwiedź z przyzwyczajenia sięgnął ręką po swój miecz ale go tam nie było. Został zabrany razem z resztą jego rzeczy. Żołnierze jednak nie zaatakowali. Nie pozwalali też im przejść do swoich pokoi.

- Co tu się dzieje? – zapytała Iris.

Nikt nie odpowiedział. Nagle mur tarcz rozstąpił się a do zgromadzenia dołączył ubrany w ciężką płytową zbroję mężczyzna. Nie miał jednak założonego hełmu jak pozostali. Wiland i Iris przyjrzeli się jego oszpeconej wieloma bliznami twarzy i opasce na lewym oku. Cała lewa strona pokryta była śladami po oparzeniach. Przemówił do nich. Mówił tak jakby każde wypowiedziane słowo sprawiało mu ból.

- Witam. Nazywam się kapitan Petra De Sint. Możemy porozmawiać? – zapytał z wymuszoną grzecznością.

- Oho. Pierdolony kapitan. – powiedziała cicho do Wilanda Iris.

- Szczerze mówiąc jest dość późno i planujemy iść spać.

- To nie jest propozycja.

- A co jeśli odmówimy? – zapytała Iris.

- Jest nas tutaj sześciu. Was dwoje. Nieuzbrojonych. Umiesz chyba liczyć prawda? Nawet gdyby udało wam się nas przetrwać walkę z nami to w każdej chwili mogę jeszcze zawołać dwa tuziny kolejnych ludzi. Nadal chcecie się sprzeciwiać? – uśmiechnął się na chwilę, ale po kilku sekundach wrócił do poprzedniego wyrazu twarzy. Ból był za silny.

- No dobrze o co chodzi?

- Mądry chłopak. Czego staruch od was chce?

- Chciał porozmawiać o ptakach. Dużo ich w okolicy. Po drodze widzieliśmy bociana. Rzadkość w tej okolicy. Może o nim chciał po…

- Nie rób ze mnie idioty. – przerwał kapitan. – Ostatnich złodziei kazał obedrzeć ze skóry. Co zresztą zrobiłem z przyjemnością. Dla cesarskich szpiegów nie miał litości a wam kazał przygotować pokoje, kąpiel i zjadł z wami kolację. Dlaczego?

- Może mu się spodobałam. Przy kolacji powiedział ,że bardzo chce mnie namalować. – odpowiedziała Iris.

- Nie sprawdzajcie mojej cierpliwości. – krzyknął. Chce wiedzieć co tu robicie! Natychmiast. – Podszedł do gości. – Mów.

- Spokojnie! Nie ma się co denerwować. Złość piękności szkodzi.

- Tobie się wydaje że jesteś zabawny, prawda? He ,he. Masz rację… - odwrócił się plecami do Wilanda po czym błyskawicznie uderzył pięścią z obrotu w bok Niedźwiedzia, który padł na ziemię. Leżącego zaczął kopać. Iris próbowała odciągnąć kapitana od swojego towarzysza ale była za słaba. Chwycili ją podwładni Petry i odciągnęli od dowódcy.

- I… Kto… Się… Teraz… Śmieje… Co? – mówił wypowiadając każde słowo po jednym kopnięciu ciężkim metalowym butem.

- Kapitanie! – na dźwięk tego słowa Petra przestał kopać Wilanda a jego ludzie puścili Iris. – Co tu się do kurwy nędzy dzieje?!

- Panie Tesel oni…

- Oni są moimi gośćmi! A moich gości się nie kopie! Czy to jasne?!

- Tak ,panie Tesel. – wypowiedzenie tych słów sprawiło mu większy ból niż krzyczenie. Ale nie był to ból fizyczny.

- Cieszę się. Rozejść się.

Żołnierze kapitana wykonali rozkazy. Wkrótce na miejscu zostali tylko Wiland ,Iris i Leonido Tesel.

- Widzicie z kim ja muszę tu mieszkać. – westchnął. – On w ogóle mnie nie szanuje. Mnie! Największego geniusza na kontynencie! A może i w całym Petros!

- Nie możesz go po prostu zwolnić? – zapytał Wiland z trudem podnosząc się z podłogi.

- Eh… To nie takie proste. Gdybym mógł ten cham już dawno szukałby nowej pracy. Wszystko wyjaśnię wam jutro, dobrze? Teraz do łóżek.

- Trochę mnie skopał… Może dałbyś mi coś na…

- Dasz palec to ugryzą rękę. No dobrze. Weź coś z magazynu. Jak mniemam zdążyłaś do niego trafić. – spojrzał na Iris. - Tam też były mokre ślady. Dobranoc. – odszedł stukając drewnianą nogą o podłogę.

Iris pomogła Wilandowi dojść do sypialni i położyła go na łóżku. Wyszła z pokoju by po chwili wrócić z bandażami, wiadrem wody i nieznanymi Niedźwiedziowi ziołami. Rozebrała go i obejrzała odniesione obrażenia. Westchnęła i obłożyła brzuch listkami zioła. Nasączoną wodą szmatę wycisnęła pokrywając rośliny cienką warstwą wody po czym zabrała się do bandażowania. Opatrzenie ran zajęło jej kilkanaście minut.

- Gdzie się tego nauczyłaś?

- Na wojnie. Byłam medyczką. To było pięć lat temu. Opatrywałam wtedy hrabiego Dorvana. Tak się poznaliśmy. Stwierdził że nadaje się na szpiega, nauczył mnie tego co potrzebne i wystał na kilka misji. No dobrze. Opatrunek powinien wystarczyć. Za kilka dni będziesz jak nowy. Chyba ,że uszkodził ci organy wewnętrzne. Na wszelki wypadek zostanę na noc u ciebie.

- Iris…

-Co?

- Dziękuję.

- Teraz jesteśmy kwita. Ty uratowałeś mi życie, ja prawie ratuje twoje.

- Niezbyt uczciwa wymiana… - westchnął i zasnął.

Obudził się następnego dnia około południa. Zamiast Iris zastał jedynie jedną ze służących siedzącą na ustawionym obok łóżka stołku.

- Widzę ,że panicz się obudził.

- Gdzie…? Gdzie jest…?

- Panienka poszła razem z panem Teselem do jego pracowni. Będzie ją malować. Panienka ma szczęście. Mistrz Tesel to najlepszy malarz w całym Gauros. Tak przynajmniej mówi. Mam panu zmienić opatrunek, Zrobić to teraz czy…?

- Może później. –przerwał jej Wiland. – Chciałbym coś najpierw zjeść.

- Oczywiście. Przyniosłam… - przerwała gdy do pokoju wszedł ktoś jeszcze. Kapitan garnizonu. W dłoni trzymał podłużny przedmiot owinięty tkaniną.

- Idź stąd. Ja nakarmię naszego gościa. – Petra wyglądał na zadowolonego z widoku Wilanda. – No już, już. Ja się nim zajmę. – wychodzącą służącą klepnął w pośladek. – Witam. Stęskniłeś się? Łóżeczko wygodne? Może głodny? Chcesz trochę chleba? – zadawał mu kolejne pytania.

- Obejdzie się.

- Ciekawe rzeczy nosisz przy sobie. – Odwinął przedmiot, którym okazał się być miecz Wilanda. – Niezły, muszę przyznać. – zrobił nim kilka wymachów. – I jeszcze ten kryształ w głowni. Czego to ludzie nie wymyślą?

- Czego ode mnie chcesz?

- Jesteś pewien, że nie jesteś głodny?- zignorował pytanie Niedźwiedzia.

- Nie chcę jeść.

- Głupstwa gadasz. Musisz umierać z głodu. – powiedział siadając na stołku. Chwycił leżący na komodzie talerz i podniósł go. Przysuwał go Wilandowi do twarzy gdy obrócił talerz do góry nogami i wypuścił. Chleb i kawałki porcelany leżały teraz pod łóżkiem. – Ups. Niezdara ze mnie. Może się czegoś napijesz? –zapytał sięgając dzban z wodą. Zamiast zbliżyć go do ust Niedźwiedzia uniósł go nad głowę leżącego i przechylił. Woda lała się na twarz Wilanda. Dostał kolejnego ataku paniki. Rzucał się we wszystkie strony próbując uciec, ale każdy kolejny ruch potęgował ból.

- Co? Za zimna? – zapytał z sadystycznym uśmiechem na twarzy. Chwycił za kawałek materiału ,którym wcześniej owinięty był miecz i przycisnął go Niedźwiedziowi do twarzy. Znów chwycił za dzban i zaczął lać wodę. Wiland dusił się. Do pokoju wróciła Iris.

- Wiland ,muszę ci coś… Co ty tutaj do cholery robisz! – krzyknęła widząc kapitana.

- Myje chorego. To chyba dobrze, prawda? – odpowiedział cały czas patrząc na Niedźwiedzia próbującego stoczyć się z łóżka.

- Zostaw go ty skurwysynu! – rzuciła się na niego. Obelga rozwścieczyła kapitana. Wstał błyskawicznie i rzucił dzbanem o ścianę. Obrócił się w jej stronę i chwycił Iris za szyję. Zaczął ją dusić.

- Nikt nie będzie mnie tak nazywał! Rozumiesz?! – wrzeszczał tak głośno jak potrafił nie zwracając uwagi na ból jaki powodował u niego ruch mięśniami twarzy. – Nikt!

Przez otwarte drzwi na korytarz dźwięk dostał się do uszu dwóch żołnierzy chroniących posiadłość. Słysząc słowa kapitana domyślili się co wywołało taką reakcję. Wbiegli i chwycili swojego dowódcę za ręce. Pomimo swojej siły dwaj ochroniarze zdołali go odciągnąć od Iris.

- To nie koniec! Słyszysz?! Dowiem się co tu robicie! Dowiem!

- Panie kapitanie, spokojnie. Pamięta pan co mówił staruch? Nie możemy im nic zrobić.

- Zabiję sukę!

- Nie możemy dać staruchowi powodu do odesłania nas! Kapitanie!

Petra De Sint próbował wyrwać się z objęć swoich własnych ludzi. Ale z każdą próbą słabł i uspokajał się. W końcu przestał i dał się wyprowadzić zostawiając Wilanda i Iris razem w pokoju. Dziewczyna złapała oddech i natychmiast odrzuciła mokrą szmatę z twarzy Wilanda. Ten odkaszlnął i krzyknął:

- Weźcie tę wodę! Błagam! Powiem wam wszystko! – i rozpłakał się.

Iris przytuliła Wilanda. Zostali w takiej pozycji dopóki ten się nie uspokoił. Resztę dnia spędzili razem. Niedźwiedź nie chciał rozmawiać o jego atakach paniki. Wieczorem usłyszeli na korytarzy rytmiczne stukanie na korytarzu. Drzwi otworzyły się a za nimi stał Leonido razem z służącą trzymającą w dłoniach jedzenie dla gości.

- Słyszałem co się stało. – powiedział wściekle. Poczekał aż służąca zostawi prowiant na stole i wyjdzie. – Petra De Sint przekracza wszelkie granice. Słyszałem też ,że ośmieliłaś się go nazwać skurwysynem. Czy to prawda?

- Mogło mi się coś takiego wymsknąć.

- Nierozsądnie. Bardzo nierozsądnie. Źle znosi tą obelgę. Sama widziałaś.

- Dlaczego? – zapytał Wiland.

- Bo to prawda. Jego matka zarabiała na życie w dość niemoralny sposób. Ojcem był jeden z klientów. Kiedy miał kilka lat porzuciła go. Dzieciństwo spędził pomagając w kuźni w Aritras. Tam miał wypadek. Widzieliście jego twarz?

- Co się stało?

- Potknął się o coś i wpadł głową do pieca. Trochę to trwało zanim się uwolnił stąd te ślady po oparzeniach. Cytując Wielkiego Księcia „ dobry żołnierz, ale chuj”. Mniejsza z tym. Wiem ,że nie idzie wam za dobrze myślenie, więc opracowałem plan za was.

- To chyba dobrze. – wtrąciła się Iris.

- Nie przerywaj mi dziewko. Nienawidzę tego. Widzieliście co mam nad brzegiem jeziora? Suchy dok. Nasz Książe uwielbia pływać swoją łodzią po jeziorze. W pałacu ma nawet swoją własną przystań. Przysyła ją do mnie na końcu każdej wiosny na przegląd. Zawsze chce mieć pewność, że ma to co najlepsze. – wyjaśnił. Plan jest taki. Ja i moi pomocnicy będziemy przerabiać łódź. Wy dostaniecie się do środka. Ukryjecie się w ładowni. Przybijecie do przystani i poczekacie do północy. – Teraz plac pałacu… Gdzie ja go…? A! Tu jest. – wyciągnął tubę ze schematem z kieszeni w płaszczu. – Zanim przejdziemy dalej. Jakieś pytania?

- Tylko jedno. Dlaczego nam pomagasz? – zapytał Wiland.

- A widziałeś w jakich warunkach muszę pracować?

- Widziałem. Masz tu wszystko, czego chcesz. Najlepsze jedzenie i wino. Drogie ubrania. Wszystkie potrzebne narzędzia. Mało który baron żyje w takich warunkach. Niczego ci tu nie brakuje.

- I co z tego? – krzyknął. – Może i złota, ale to wciąż klatka. Myślisz ,że ludzie kapitana są tu by mnie chronić? Ha! Oni tu są żebym nie uciekł. Cholera… Najpierw musiałem uciekać z Akademii Taumorth od tych przeklętych magów. Nie pozwalali mi na łączenie magii z technologią. Kupiłem dom na zadupiu by mieć miejsce na pracę! Wiesz po co?! Żeby dowiedzieć się od Wielkiego Księcia Gauros ,że od teraz pracuje dla niego i nie mogę wyjechać! Wielki chuj mu w dupę! Nikt nie będzie mnie ograniczał! Nikt! Teraz rozumiecie? – ściszył głos. – Pozbądźcie się Wielkiego Księcia a ja i mój wspaniały umysł wreszcie będziemy wolni. Jeszcze jakieś pytania? Nie? W takim razie przejdźmy dalej.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania