Królewska Obrończyni - Rozdział 1

Dzień, jak co dzień. Zlecenie - banalne. Nic, z czym pospolity najemnik nie umiałby sobie poradzić. Nie mówiąc już nic o celu, który nie grzeszył inteligencją. Wystarczyło podać truciznę do odpowiedniego kielicha z winem i poudawać głupią, naiwną pokojóweczkę. I na to pracowałam przez ostatnie dziewięć lat? Na durny tytuł, który nic nie znaczy? Na banalne zlecenia, za które czasem dostaje horrendalne ceny? Nie żebym marudziła. W końcu nie muszę się namęczyć, żeby uzbierać parę miedziaków na jedzenie i spoufalać się z karatelami. Dużo od tego czasu się zmieniło.

Teraz pławię się w luksusach w górnej części miasta w zamian za moje zlecenia. Nie oznacza to jednak, że unoszę się przez to nieopisywalną dumą. Większości było to tak zwane krwawe złoto. Bardzo popularne pośród grup przestępczych i skrytobójców.

Tak a propos karateli – nie warto utrzymywać z nimi dość bliskich stosunków. No chyba, że komuś się znudziło jego życie i rozważa jego zakończenie. Ewentualnie, zamiast zgonu, utratę któryś z kończyn. Lub tak jak w moim przypadku – utraty wzroku na prawym oku. A mówiłam: Po co u licha bierzesz tą siekierę? Jedyne, co możesz nią zrobić to kogoś skrzywdzić! Ale oczywiście – byłam tylko dzieckiem, którego nie ma sensu słuchać.

Ogólnie to raczej nic nie straciłam z części swojego ciała - prócz widzenia na jedno oko. Oczywiście jakiś czas musiałam się przyzwyczaić się do ograniczonego pola widzenia, ale nie stanowiło po dłuższym czasie problemów. Przyzwyczaiłam się.

Znam parę osób, które gorzej skończyło ode mnie. Oblanie kwasem, tracenie kończyn, wypijanie trutki – w porównaniu z nimi uważam się za szczęściarę.

Z urody też nic nie straciłam. Od dziecka nikt mnie nie uważał za niespotykaną piękność. Zawsze byłam tym dzieckiem, który chodzi w podartych i ubrudzonych ubraniach, moje włosy były cienkie, zaniedbane i po kołtunione. Moja blada jak u martwego cera powodowała, że wyglądam jak chodzący trup. Obdarte kolana i zawsze połamane paznokcie też mojego wizerunku nie poprawiały. A na dodatek pod koniec tygodnia było zazwyczaj mnie czuć na pół kilometra. Ujmując to krótko - po prostu obraz nędzy i rozpaczy.

Oczywiście te aspekty mojego wyglądu nie mogły przejść bez komentarzy dzieciom z bogatszych rodzin, które czasami napotykałam przechodząc obok lepiej sytuowanej dzielnicy Werrne. Na wskutek ich wrednych przezwisk ochrzczono mnie przydomkiem Monstra z Królewskich Slumsów. Urocze jak na dzieci, nieprawdaż?

Teraz się to odrobinę zmieniło. Dzisiaj jestem osobą, którą ci wszyscy wpychający mnie niegdyś do błota oraz wytykający palcem boją się mnie. Lub po prostu szanują. Teraz naprawdę stałam się ich Monstrem. I nie mam zamiaru tego faktu zmieniać. Jestem zabawną Królową Najemników. Osobą, z którą każdy w tym mieście musi się liczyć. No chyba, że ktoś chce swojej przedwczesnej śmierci z moich rąk. Ewentualnie doprowadzić do utraty zmysłów moimi… specyficznymi umiejętnościami.

Magowie nazywają je opętańczymi. Cóż, każdy nazywa jak mu się żyw podoba. Nie mnie oceniać. Ku kuriozum – nie jestem magicznie uzdolniona. A przynajmniej oficjalnie mnie nie można za nią uznać. Wiem, że to brzmi idiotycznie. W szczególności biorąc pod uwagę fakt, że jednym kiwnięciem palcem mogę sprawić komuś niewyobrażalny ból, ale taka prawda.

Wyżej urodzeni nazywają takich ludzi jak ja Smoczoustymi – obdarzonych umiejętnościami magicznymi, które nie są uważane za magiczne. To stanowi wręcz idealną wymówkę, żeby na tronie posadzić jakiegoś niemożliwie potężnego tyrana. Dla jasności – osoba, która jest w pełni magicznie uzdolniona nie może objąć tronu. Jest to uzasadnione historią Siedmiu Królestw.

Przed paroma erami na czele Imperium Ruberro stanęła elfia czarodziejka, która rozpoczęła najbardziej krwawą wojnę pomiędzy królestwami w całej historii. Czas tych okropnych mąk i tortur nazywamy Erą Kłów. To tak w skrócie.

I wszystko jest pięknie i milusio - do czasu jak na światło dzienne wychodzi, że pojawiają się ni z gruchy ni z pietruchy nieślubne dzieci obdarzone mocami swoich ojców. I zabierają to, co im się podoba w zamian za „cudowne" traktowanie ich jak śmieci przez swych rodzicieli. I nie, nie mam zamiaru ich nazywać bękartami, bo są to tylko osoby pokrzywdzone za nierozważne działanie ich rodziców. Bądź jednej z osób, która przypadkiem nim się stała. Dla przykładu – mój ojciec.

Wysoko postawiony markiz, mający więcej złota niż rozumu, który uwiódł młodą praczkę pracującą na jego dworku, która powiła mu nieślubną córkę. Czyli mnie. Co więcej będąc zaręczonym z równie bogatą, co on hrabiną – ma'am Turrte – która aktualnie jest jego małżonką oraz urodziła mu córkę.

Los ma okrutne poczucie humoru. Ale co poradzisz? Nic przecież nie mogę zrobić.

Gdybym ją nawet zabiła - to co by mi to dało?

Ona pewnie nie wie nawet, że istnieje. A o wkład w traktowanie mnie przez swojego ojca nie przypuszczam jej udziału. Z tego co wiem nazywa się Fleur. Fleur Tressa Rene i jest o dwa lata ode mnie młodsza co jeszcze bardziej mnie irytuje. Ma pulchne, różowe policzki, długie, blond włosy, krągłe kształty i w skrócie jest moim zupełnym przeciwieństwem. Nic dziwnego, że wyżej urodzona męska połowa miasta ubiega się o jej rękę. Ale wróćmy do rzeczywistości.

Stałam już nie pamiętam ile, oparta plecami o mokrą ścianę jednej z kamienic i czekałam na opłatę za moje chyba już trylionowe zlecenie. W moim czarnym, aksamitnym płaszczu, w deszczu, patrząc na moje skórzane, czarne buty. Po chwili usłyszałam stukot kopyt konia o kamienne drogi miasta.

Podniosłam powoli, leniwie spojrzenie w górę. Przede mną stał czarny jak smoła i białą plamą na pysku ogier. A na nim siedział wysoki, chudy, okryty również płaszczem mężczyzna, który bezceremonialnie rzucił worek pod moje stopy. Zawartość torby zabrzęczała metalicznie uderzając o kamienną drogę.

- Nagroda wraz z małą prowizją za szybkie uporanie się z problemem.

- Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiadam podnosząc worek i otwierając go. – I mojej sakiewki.

Cała torba jest wypełniona po brzegi lśniącymi monetami. Biorę jedną do ust i zagryzam. Szczere złoto. Cudownie. Choć zastanawia mnie fakt skąd jakaś gildia kupiecka ma tyle pieniędzy na usługi najemniczki.

- Karatel Białych Szponów przesyła pozdrowienia, Królowo Najemników – mówi, po czym ruchem nóg i naciągnięciem uzdy nakazuje koniowi galop, aby za moment zniknąć z alejki pod osłoną nocy.

- I już wszystko jasne. – parskam z ironicznym uśmieszkiem, chowając złotą monetę do kieszeni spodni.

Zawiązałam rzemyk worka tak, aby nie ulżyła z niego ani jedna moneta.

Wrzuciłam worek do torby zawieszonej na moim ramieniu i udałam się w stronę skąd nadjechał jeździec. W stronę domu, do którego prowadził mokry, śliski, kamienny chodnik. Doprawdy – pogodę sobie na odbiór pieniędzy sobie wybrali doskonałą. Równie paskudną, co oni.

Karatele i ich chore akcje – nikt ich nigdy nie zrozumie. Białych Szponów i Kruków w szczególności. I pomyśleć, że niegdyś pracowałam w Krukach. Zakichanej frakcji składającej się z dawnych członków opactwa skrytobójców- Zakonu Kruka, który został oficjalnie rozbity przez dekret świętej pamięci królowej Charlotte von Riordan. Dobrze, że nasza współpraca skończyła się wraz ze zdobyciem mojej ślepoty. Szkoda jedynie, że tak późno.

Byłabym przeszczęśliwa mówiąc teraz, że zostawili mnie po tym w spokoju, ale nie zostawili. I nie zamierzają. No chyba, że kopnę w kalendarz. Najprawdopodobniej. W co wątpię. Bardziej możliwa wersja wydarzeń uwzględniająca nachodzenie mojej matki lub siostry. Bardziej matki. Bo, po co biegać za moją siostrą po całym królestwie, skoro moja mama jest w Werrne? Ale na szczęście wystarczy odrobina złotych monet, żeby ich uciszyć... Na tydzień. Lub miesiąc. Potem te wyliniałe bestie przychodzą znowu. Na moje szczęście nie żądają jakiś horrendalnych cen jak na moje zarobki.

Przechodziłam właśnie obok oberży, gdy usłyszałam wręcz agonalne wycie ponad tuzina mężczyzn z jej wnętrza.

Dam sobie łeb uciąć, że jakiś szlachcic postawił wszystkim kolejkę i jak na prawowitego Arrtanczyka przystało nie mogło się odmówić.

To tylko piąte, a gdzie pozostała dwudziestka piątka? – jak pytał mój przyjaciel Noud po jednej z moich grubszych akcji.

Taka piękna nasza cecha narodowa. Nieograniczone pijaństwo. Bym się nawet skusiła, żeby wejść do środka i się napić z nimi, lecz pieniądze z mojego worka równie szybko by się ulotniły, co gość, którego musiałam dla nich zabić. Nie warto.

Szybko przeszłam obok zajazdu i skręciłam w prawą uliczkę na rozwidleniu. W połowie drogi do następnego rozstaju mieścił się mój dom, w którym czekała na mnie matka z moją przyrodnią, starszą o trzy lata siostrą Cecylią. Podobno miała dziś wieczór przybyć tu w związku z jakąś większą sprawą na dworze królewskim.

Oczywiście ze względu na jej działalność nie mogła podróżować za dnia bo straż miejska z łatwością mogłaby ją złapać. A dobrze wie, że nie lubię się tułać po pięciu więzieniach w Werrne w poszukiwaniu kogokolwiek. W szczególności jej lub jej chłoptasia Kassa.

Nie mogłam powstrzymać wzdrygnięcia się od ciepła fali, która otoczyła moje zziębnięte ciało po wejściu do nagrzanego domu. Od razu zrzuciłam z siebie przemoczony płaszcz i odstawiłam go na wieszaki zamontowane w ganku, swoją torbę z pieniędzmi postawiłam obok małej drewnianej ławeczki i przebrałam swoje przemoczone buty na suchą parę.

- Ile razy ci matka mówiła, żebyś ubierała bardziej kobiece stroje? – usłyszałam znajomy głos, gdy weszłam do głównej izby domu, w której mieścił się kominek.

Wolno obróciłam się w stronę łuku, przez który przeszłam do pokoju. Obok framugi ujrzałam opartą o ścianę wysoką, brązowowłosą, piegatą dziewczynę o szczupłej twarzy, zadartym nosie, piwnych oczach oraz małych, ale pełnych ustach. Jej sylwetka była smukła, lecz nie brakowało jej krągłości tu i ówdzie.

Cała Cecylia – lustrzane odbicie mamy. Jedyną różnicą pomiędzy nią a matką były oczy, które odziedziczyła po swoim ojcu. I pomyśleć, że jesteśmy jakkolwiek spokrewnione. Jednak nie mogę zarzucić Cecylii, że mnie źle traktowała - mimo tego, że byłam owocem igraszek matki Cecylii z markizem, ta ślicznotka traktuje mnie jak rodzoną siostrę.

Również z charakteru jest podobna do ojca – on też był miły i traktował mnie jak najlepiej umiał. A przynajmniej z tego co moja matka mówiła - gdy miałam cztery lata zmarł na zimową gorączkę. To z kolei niestety spowodowało, że matka musiała pracować gdzie się da, bo za płace zwykłej praczki trudno było wyżywić dwoje gąb i jeszcze siebie. Przez to Cel musiała bardzo wcześnie zacząć pracować. Na początku była to praca, za którą dostawała miedziaki, lecz z czasem przerzuciła się na branżę przemytniczą. Po prostu była lepiej płatna. Matka z początku nie była zadowolona z zajęcia Cecylii, ale z czasem, gdy nasza sytuacja się poprawiła, zaakceptowała to. Dla mnie zawsze była moją bohaterką. Była, jest i będzie na zawsze.

- Też ciebie miło widzieć, Cecylio... - odpowiedziałam po tym jak podeszłam i uścisnęłam moją straszą siostrę.

- Myślałam, że Kruki zdążyły cię kropnąć po drodze. – powiedziała odrywając się ode mnie energicznie oraz chwytając na przedramiona. – Nie mogłam się doczekać aby zobaczyć moją małą siostrzyczkę.

- Nie jestem mała, Cel.

- Dla mnie jesteś zawszę tą małą, zasmarkaną pięciolatką z dwoma warkoczykami i obdartymi kolanami. – odparła roześmiana na moją reakcję kładąc jedną rękę na moim prawym ramieniu, a drugą opuszczając wzdłuż tułowia.

- Może dla ciebie, ale nie dla innych.

- Oj, Cathlyn. Przy starszej siostrze nie musisz udawać takiej twardej. – powiedziała widocznie rozbawiona moją reakcją. – Może z tytułu, że matka udała się na spoczynek ulżymy sobie w nasz narodowy sposób? Co ty na to? Przyniosłam nasze ulubione wino. Prosto z królewskich winnic.

- Kiedyś cię złapią. – odparłam z mimowolnym uśmiechem, na wieść o moim ulubionym winie.

- A ty jako wzorowa siostra uratujesz mój wielgaśny jak księżyc w pełni tyłek. Ponad to, do tego czasu będę wąchać kwiatki od spodu, moja droga. – powiedziała odstępując ode mnie, po czym padła na fotel.

Koło kominka, gdzie mieściły się dwa fotele oraz stolik z dwoma kielichami najpewniej przygotowanymi przez Cecylie, wylegiwał się mój kot, Pan Mruczysław. Jest on szarym, pręgowanym leniwcem umiejącym wygrzewać swój puchaty zadek przed paleniskiem całymi dniami. I pomyśleć, że był niegdyś zwykłym dachowcem przeganianym przez niemalże każdą gospodynię w slumsach, a ja go przygarnęłam i dałam mu żarcie. Mięknę na młode lata.

Moja siostra otworzyła wino po czym nalała po pół kielicha mnie i sobie.

Uniosłam kielich do nosa. Piękny, słodki, winogronowy zapach wypełnił natychmiast moje nozdrza pobudzając ślinianki do intensywnej pracy.

Zdecydowanie Rotte. Przystawiłam naczynie do swoich spierzchniętych warg, a szkarłatna ciecz przedostała się do moich ust wypełniając je posmakiem luksusu królewskich winnic. Gdyby nie fakt, że najprawdopodobniej Cel podwinęła skrzynkę tego wina z przemytu to by mi smakowało gorzej. Zakazany owoc przecież najlepiej smakuje czyż nie? Jeszcze dajcie mi kufel mojego piwa imbirowego i poczuje prawdziwy klimat Werrne.

Mam wrażenie, że jestem zbyt porządna jak na najemniczkę, która zabija ludzi dla pieniędzy...

- Postanowiłam na kilka dni się zatrzymać w Werrne – kontynuowała podnosząc naczynie do ust – Matka nie ma nic przeciwko, żebym zatrzymała się w domu na tydzień bądź dwa, ale wiem, że to twój dom i nie chcę się narzucać jeśli nie jestem tu mile widziana.

- Oczywiście, że możesz tu zabawić na parę tygodni, Cecylio. Polecę Entle, żeby przygotował ci pokój, lecz najpierw muszę się dowiedzieć... Po co?

Cecyla spojrzała na mnie zmieszanym wzrokiem.

- Nie rozumiem pytania.

- Po co przyjechałaś do miasta?

- Byłam w okolicy i postanowiłam, że odwiedzę moją małą siostrzyczkę z mamą i paru dawnych znajomych.

Rzucałam siostrze ironiczne spojrzenie. Źrenice jej dużych oczu były zdecydowanie mniejsze niż w chwili gdy się z nią przytuliłam, a ręce co chwila pocierała o siebie. Oddycha ciężko, a jej serce łomocze jak u królika do tego stopnia, że mogę je usłyszeć. Wniosek: Cecylia nie umie kłamać.

- To tylko dlatego przybyłaś do miasta? Żeby mnie poczochrać po włosach i połamać parę gnatów starym znajomym? Szczerze wątpię.

Przez chwilę utkwiła swoje oczy w rękach, po czym parsknęła pod nosem i podniosła swój wzrok z powrotem na mnie.

- Ty i ta twoja prostolinijność, Cat. Nie umiesz utrzymać czegoś w sobie długo, co? – spytała z gorzkim uśmiechem.

- Jak widać. – odparłam – Cecylia, co się dzieje?

- Nic z czym sama nie umiałabym sobie poradzić sama, Cathlyn. – powiedziała chłodnym tonem podnosząc się nagle z fotela.

- Jak najwyraźniej nie, bo byś mi wysłała co najmniej list z uprzedzeniem twojej wizyty, co wskazuje no to, że sprowadzono ciebie nagle. Na tyle nagle, że nie miałaś czasu nawet zabrać swoich szpargałów. Zawsze byłaś perfekcjonistką, Cel. To nie w twoim stylu przychodzić bez zapowiedzi.

- Jak ty... - zaczęła.

Jej oczy wyrażały zaskoczenie, ale i też gniew. Wiedziała, że nie robię to dlatego, żeby ją skrzywdzić tylko jej pomóc, lecz mimo to jest wściekła za to, że ją kontroluje bez jej wiedzy. Jaka przemytniczka pozwoliłaby sobie na to, a w szczególności, która ma renomę Królowej Przemytników? Błagam was.

- Mam swoje dojścia. – powiedziałam szybko i stanowczo śledząc jej ruchy wzrokiem.

Cecylia głośno westchnęła po czym przekierowała swoje spojrzenie na tańczące w kominku czerwone języki ognia.

- Idę na audiencje do króla.

- Co takiego?! – krzyknęłam podrywając się z siedzenia. – Król cię zaprosiła na audiencje i nic mi nie chciałaś powiedzieć?!

- To... Nie jest zaplanowana przez Jego Wysokość audiencja.

- Jak to?! Nie chcesz mi powiedzieć... - urwałam wbijając w nią swój wzrok oczekując na odpowiedzi.

Lecz nie uzyskałam jej. Cecylia nawet nie drgnęła.

- On cię zabije.

- Nie. Nie zabije. – odparła nie odrywając oczu od paleniska. - Powód, dla którego tu jestem jak i dlaczego muszę porozmawiać z królem, dotyczy wszystkich przemytników, chłopów jak i skrytobójców. To nie jest błaha sprawa.

- To znaczy? – zapytałam słysząc jak mój głos się załamuje.

Moja przyrodnia siostra przekręciła głowę w bok, lecz dalej nie w moją stronę powodując, że jej twarz była w połowie oświetlona ogniem kominka.

- Pamiętasz jak okradałyśmy ludzi na Zawodach Królewskiego Orderu dziesięć la temu? – spytała z lekkim uśmiechem.

- Owszem. – odparłam zdezorientowana. – Co to ma do rzeczy, Cel?

- Zawody Królewskiego Orderu są organizowane przez rodzinę królewską raz na dziesięć lat i stanowią jedyną możliwość uzyskania tytułu szlacheckiego przez ludzi z niższych warstw społecznych. – powiedziała przekierowując swoje piwne spojrzenie w moją stronę. – W tym przemytników. Jednak teraz według naszych źródeł król chce zignorować tradycję.

- Co masz namyśli? – spytałam zdenerwowanym głosem poprawiając się na miejscu w fotelu.

- To, że król ma zamiar nie dopuścić do zawodów ludzi, którzy nie są szlachetnie urodzeni.

Poczułam ja mimowolnie oczy otwierają mi się do granic możliwości ze zdziwienia.

Czy ja się przesłyszałam? Zawody są organizowane na tych samych zasadach od ponad trzystu lat! Stanowią jedyny sposób prócz zostania bohaterem narodowym aby ludzie ze społeczeństwa wynieśli się do rangi szlacheckiej! To odwieczna tradycja! Wiele ludzi uczy się latami jak posługiwać się bronią, żeby wziąć udział w tym turnieju, a tu nagle spotyka się z tym, że nie może wziąć udziału?! Sama znam wielu najemników, którzy od wielu lat są szkoleni specjalnie do zawodów!

- Żartujesz? Przecież Ulicznicy nie zrobili nic szlachcie! Nie tknęli ani razu ich grubych, nadzianych tyłków przez ostatnie dziesięć lat!

- Niestety to nie jest żart.

- Ty wiesz co to oznacza dla kraju? Dla ludzi?

- Wiem, dlatego za trzy dni wraz z dowódcami głównych grup Uliczników postanowiliśmy złożyć wizytę królowi w trakcie prezentacji kandydatów i kandydatek rodów szlacheckich do Zawodów Królewskiego Orderu oraz... Wraz z nimi uzgodniliśmy też pewną propozycję dla ciebie.

- Dla mnie? Propozycje? Jak miło, że o mnie pomyśleliście, ale z góry mówię – jeśli karzecie mi się znowu przebierać za królewskiego błazna to podziękuje z góry.

- Ty dalej to rozpamiętujesz? – parsknęła śmiechem Cel.

- Owszem.

- Spokojnie - nie chodzi nam o to, żebyś za cokolwiek się przebierała. Tu chodzi abyś zawalczyła o najemników. Aby oni również mogli brać w nim legalnie udział.

- I co jeszcze? Nie zrozum mnie źle, ja również chciałabym, żeby najemnicy też brali udział w turnieju, ale jeżeli karatele wystawią swoich kandydatów to dwór byłby dopiero prawdziwą kopalnią szumowin walczących o władzę. W szczególności gdyby zrobiły to Kruki lub Białe Szpony.

- Wiem, ale i tak jedna czy dwie świnie w oborze pełnej prosiaków nie zrobią większej różnicy, a dla najemników było by to coś. – powiedziała obchodząc mój fotel dokoła i stojąc od tyłu położyła ręce na moich barkach. - Tylko to sobie wyobraź. Najemnicy by w końcu coś znaczyli. Nie traktowano by ich jak szkodniki. Robaki. Istoty plątające się pod nogami szlachty. To ugruntowałoby ich pozycje, która była by z nimi równa albo nawet i wyższa niż skrytobójców. Pomyśl o tym, jak by się poprawiło życie mnóstwa ludzi nie tyle w stolicy co w całym królestwie?

- Doprawdy? Zabawne, że król nie patrzy przychylnie ani na skrytobójców ani na najemników.

- Ale oni mogą brać udział. – odparła zabierając swoje ręce z moich ramion i usiadła z powrotem na drugim fotelu przede mną.

- Trudno nie przyznać racji.

- Wiem, że ją mam – powiedziała i wpatrując się we mnie intensywnie pochyliła się nad stołem. – I również wiem, że jedyną osobą, która może tego dokonać jesteś ty, Cathlyn. Opętaniec wywodzący się z ludu przyłączy się do Uliczników. Da im wolność i nadzieje na lepsze jutro. Będziesz w końcu tą królową, którą ciebie tak często nazywają. Tak jak to zrobiła Wielka Śniąca Ludgardia podczas Ery Kłów. Dlatego stąd moje pytanie: Będziesz z nami czy przeciw nam?

Patrzę się na moją siostrę z zamyśleniem. Mimo, że jej wysoka sylwetka była spięta widać było stanowczość i pewność wypowiedzianych przez nią słów. Wiarę, że naprawdę mogłabym pomóc tym ludziom. Mimo, że praktycznie jesteśmy na straconej pozycji i skazani na porażkę.

A co jeśli nie podołam? Co jeśli to tylko wywoła płonne nadzieje wśród ludzi? Ale patrząc z drugiej strony...

Od dziecka ludzie traktowali nas jak śmiecia. Cecylia ma rację. Jestem rzeczywiście jedyną osobą, która ma możliwość wetknięcia kija w to obrzydliwe mrowisko. A polityka? Gierki o władzę? Nie obchodzi mnie to.

Teraz obchodzi mnie tylko mój własny interes. Nasz interes.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (12)

  • Vespera 08.03.2022
    Jest fantasy, magia i rewolucja, więc będę czytać dalej :D
  • Miło mi to słyszeć. Rozdziały będą wstawiane regularnie co tydzień w środy lub wtorki (termin do ustalenia).
  • Vespera 08.03.2022
    Samantha_Blackwood Super, ja i tak zaglądam tu praktycznie codziennie.
  • Gregory Heyno 09.03.2022
    "Teraz pławię się w luksusach w górnej części miasta w zamian za moje zlecenia." słowo moje zamieniłbym na wykonywane, tak naprawdę to są zlecenia od klientów, nie jej,
    "Przystawiłam naczynie do swoich spierzchniętych warg, a szkarłatna ciecz przedostała się do moich ust wypełniając je posmakiem luksusu królewskich winnic." co? gdzie? słabo znam anatomie, ale czasami wargi to nie to samo co usta?, i dalej jeśli już, ciecz poleciała na język bo to chyba nim czujemy smak, ale słaby ze mnie kucharz zjem co mi dają, więc mogę się mylić,
    "Jestem zabawną Królową Najemników." dlaczego zabawną?
    ogólnie takie se... ;) kilka powtórzeń, jakieś literówki,
  • Dziękuję za wytknięcie mi tych błędów. Szczerze mówiąc nie zauważyłam ich wcześniej, kiedy redagowałam tekst i na pewno, gdy będę miała chwilę czasu to poprawię te nielogiczne fragmenty. A jeśli chodzi o „zabawną Królową Najemników” to jest akurat odniesienie do sposobu otrzymywania tytułów w środowisku przestępczym w tym mieście i wyjaśnienia do tego „systemu” będą dopiero w dalszych rozdziałach.
  • Gregory Heyno 09.03.2022
    Samantha_Blackwood Poprawiać to chyba niekoniecznie, lepiej ciągnąć fabułę dalej, bo błędy i tak będą wyłazić, ale z czasem będzie ich mniej ;)
  • Vespera 10.03.2022
    Gregory Heyno O, to jest właśnie moje podejście - lepiej rozwijać się mając na uwadze popełnione błędy, niż utknąć w jednym tekście i szlifować go w nieskończoność.
  • Vespera Zawsze sądziłam, że warto poprawiać swoje teksty na bieżąco, ale spróbuje się zastosować do waszej rady. Zobaczymy jak wyjdzie w praktyce. I tak wam za nią dziękuje.
  • Vespera 10.03.2022
    Samantha_Blackwood Ja piszę trochę na zapas i często wracam do wcześniejszych rozdziałów, ale jak już coś opublikuję, to nie zmieniam. Teraz tutaj mam rozdział czwarty, a napisanych mam 29, więc jest w czym grzebać.
  • ...ostwind...2 10.03.2022
    Bardzo fajne :) Będę czytać dalej :)
  • Bardzo miło mi to słyszeć. I tak jak napisałam wcześniej w odpowiedzi do komentarzu Vespery - rozdziały będą się pojawiać co tydzień we wtorek lub środę (termin jest jeszcze do ustalenia)
  • ...ostwind...2 10.03.2022
    Samantha_Blackwood no to wpadnę do ciebie w przyszłym tygodniu ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania