Królewska Obrończyni - Rozdział 7
Zastanawiam się, teraz jaki sens było biegać z Cecylią, jeśli teraz obie jesteśmy wymęczone, musimy pójść na stronę i śmierdzimy na odległość kilometra.
Chociaż w sumie możemy uznać, że powróciłyśmy do swoich korzeni wraz z naszym smrodem.
Ah… Blanhe przedostatnim razem pytała się, czy jestem gotowa wziąć Zefira do siebie. Obiecałam mu, że kiedyś go stamtąd wezmę. Z dnia na dzień mam bardziej dorastam do tej decyzji. Moja mama by się na pewno ucieszyła. W końcu przestałaby marudzić, że musi całymi dniami spędzać sam na sam z moim leniwym kotem, którego swoją drogą uwielbia, ale wstydzi się do tego przyznać.
Nie warto mnie pytać, skąd ja to wiem. Po prostu wiem.
- Ja chcę do wali z zimną wodą i pianą – mamrocze Cel.
- Z tego co pamiętam, nienawidzisz zimnej wody. Zupełnie jak mój kot – zaśmiałam się, gdy skręcałyśmy w uliczkę, gdzie znajdował się mój dom.
- Wiem, ale mimo potrzebuję tego i chcę wziąć zimną kąpiel. Najlepiej z olejkiem różanym.
- Z przykrością zawiadamiam, że zapasy mojego olejku różanego zostały doszczętnie wyczerpane. A z racji tego, że ostatnia nie miałam czasu przypuścić sztormu na królewskie plantacje róż...
- Jaka szkoda. – marudzi. – A już myślałam, że wezmę kąpiel, jak na prawdziwą damę przystało. Cóż, będę zmuszona do przystania na te katastrofalne warunki.
- Wybacz, wasza królewska Śmerdziulność, lecz gdybyś mnie uprzedziła przed swoim przybyciem twa izba jak i róże byłyby przygotowane.
- Żartuje sobie tylko. – mówi, dając mi kuksańca w bok. - Jedyne moje marzenie to kąpiel. Długa kąpiel.
- Nie tylko twoje.
- Teraz zazdroszczę twojemu kotu. – mówi zrezygnowanym tonem.
Parskam pod nosem na wspomnienie wrzucanego przeze mnie kota do koryta.
Ten plusk był świetny i przez skromność nie zaprzeczę, że rzut był idealny.
- Wiem doskonale, o czym mówisz. A Mruczysław tym bardziej.
Już jesteśmy przed drzwiami mojego domu. Otwieram drzwi silnym szarpnięciem, a naszym oczom ukazuje się ganek, na którego ścianach są przymocowane przeze mnie wieszaki. Zawieszamy nasze płaszcze oraz zmieniamy buty na wygodne ciżemki, po czym wchodzimy do głównej izby rezydencji — dużego pomieszczenia z kominkiem, fotelami przy nim umieszczonymi i schodami prowadzącymi na wyższe partie domu.
Długo szukałam takiego miejsca – w centrum miasta, ale jednocześnie cichego i spokojnego. A przynajmniej tak było, dopóki nasza matka i mój kot się tutaj nie wprowadzili. Jak nie Pan Mruczysław miauczy, jakby z niego skórę obdzierali, gdy ktoś nadepnie mu na łapę lub na ogon, a to za brudno tu dla mamy, a to mam za duży syf w moim biurze, a nie daj Stworzyciela, mnie nie ma pod wieczór to od razu kazanie, że co sobie sąsiedzi z naszej uliczki pomyślą. I jak na złość musiała siedzieć teraz na fotelu, przed kominkiem, czekając na nas jak lis na swoją zdobycz.
- Cecylio! Cathlyn! – krzyczy moja matka, podrywając się na równe nogi i podchodząc do nas. – Co tak długo?! Miałyście wrócić przed południem, a jest już zmierzch!
- Mamo miałyśmy… mały problem. – odpowiada Cecylia.
- Problem? Jaki problem? – dopytuje zaniepokojona, po czym zwraca się do mnie. – Karatel Kruka coś chciał od ciebie Cathlyn?
- Nie, mamo. Czy naprawdę sądzisz, że jedynym powodem moich problemów jest ten zakichany Karatel?
- To, co się stało? Cecylia nie ma powiązań z tak niebezpiecznymi szajkami. Mam nadzieję, że nie zadarłyście z innymi karatelami, prawda? Bo jeśli tak to jak słowo daję, nie ręczę za siebie.
- Mamo, spokojnie — mówi Cel, kładąc jej ręce na przedramionach i patrząc wprost w jej fioletowe oczy. – Nie my z nimi zadarłyśmy tylko dwójka szlachciców z miasta.
Moja mama odetchnęła z ulgą na słowa mojej siostry.
- To dobrze. Jeszcze by mi tego było potrzeba, żeby mi córki w jakimś ciemnym zaułku zabili. – mówi, odchodząc w stronę schodów.
- Ależ spokojnie mamo, Cecylia i ja tylko im pomogłyśmy wyjść ze slumsów. – rzucam szyderczo, wiedząc, jak moja matka zareaguje.
Nie myliłam się. Jej wyraz twarzy ze spokojnego i zrelaksowanego zmienia się na wściekły grymas zdumienia, który kieruje w stronę mojej starszej siostry. O, jak mi przykro… Widać kto nie dostanie puddingu na kolacje.
- Cecylio Coroner! Masz mi coś do powiedzenia?! – krzyczy zdenerwowana w jej stronę.
- Tak, mamo. Idę się myć. W trybie natychmiastowym. – powiedziała i skierowała swoje kroki w stronę swojego pokoju na piętrze.
Moja matka nic nie powiedziała. Tylko odprowadzała ją zagniewanym wzrokiem do pokoju, którego drzwi zamknęły się z głośnym hukiem. Spojrzała się następnie na mnie oskarżającym spojrzeniem i rzekła:
- A ty nie mogłabyś być odrobinę mądrzejsza w takim razie?
- Ja byłam mądrzejsza. Do kiedy Cecylia mi nie uświadomiła, że jeden z nich zaczął się szarpać z Krukiem, bo chciał uratować dziecko z sierocińca.
Wyraz jej twarzy drastycznie się zmienił. Gniew zastąpił szok i współczucie.
Rita Coroner w szoku. Niecodzienny widok. Nie powiem. Ale cóż się dziwić. Wbrew pozorom moja mama bardzo się przejmuje losem dzieci ze slumsów, a uratowanie jakiegokolwiek z nich przez szlachcica jest rzadkością. Nawet dla niej.
Nie mówiąc nic, weszłam po schodach na piętro, wprost do mojego pokoju gdzie czekała na mnie wala z gorącą wodą i mydłem.
***
- Cole! Cole! – krzyczy Nataniel wpadając do mojego pokoju. - Kiedy ty tu przyszedłeś i gdzie do tej pory byłeś?! Cały zamek cię szukał!
Powoli przekierowuję wzrok w stronę drzwi. Dowódca wygląda na doprawdy zdenerwowanego i zmęczonego. Pewnie po naszej kłótni w sali tronowej ojciec kazał mnie znaleźć i do siebie przyprowadzić. Współczuje mu. Pewnie wywrócił cały zamek do góry nogami w poszukiwaniu mnie. Ale co się dziwić? On nie wie, gdzie jest Różany Diament, a co dopiero pomyśleć, że w nim byłem.
- Byłem w ogrodzie. – odpowiadam obojętnym tonem, wracając wzrokiem do moich szkiców.
Chcę naszkicować tamtą jednooką, ale nie chce mi wyjść, co doprowadza mnie do szału. Nigdy nie miałem do tej pory takich problemów z naszkicowaniem kogokolwiek. Efektem tego rozgoryczenia są zgniecione kartki walające się po biurku jak i na podłodze.
- Nie kłam, Cole. Obszukałem ogrody wzdłuż i wszerz. – odpiera poważnym tonem.
- Nie kłamię. Byłem w ogrodzie. – zaprzeczam.
- Nie jestem głupcem, ale nie mam już siły się z tobą kłócić. Po prostu…
- Nie pójdę do ojca. – odpowiadam, uprzedzając jego polecenie.
- Cole, wiem, że jesteś na niego wściekły, ale…
- Nie muszę. – odpowiadam, ponownie go uprzedzając.
- Dobrze, nie pójdziesz do niego, a ja powiem, że ciebie znaleźliśmy i odeskortowaliśmy w bezpieczne miejsce z daleka od ludzkich oczu. Zgoda? – pyta, kładąc ręce na biodrach.
Jego włosy były w nieładzie. Ubranie zaś pogniecione. Miał pod swoimi szafirowymi oczami ogromne wory ukazujące to, że jedyne, o czym aktualnie marzy to rzucenie się na puchową pierzynę w swojej sypialni i zaśnięcie. Czasami, gdy widzę go w takim, stanie sądzę, że naprawdę przydałaby mu się żona, która by się o niego zatroszczyła. Może ona mogłaby mu przemówić do rozsądku, że nie jest osobistym posłańcem mojego ojca, tylko Dowódcą Gwardii Królewskiej.
- Nie. – zaprzeczam i odrywam wzrok, by spojrzeć na ciemnowłosego. – Powiedz mu, gdzie dokładnie jestem i jeśli tak naprawdę chce ze mną porozmawiać, to niech tu przyjdzie.
Dowódca wzdycha głośno.
- Masz świadomość, że nie będzie zadowolony? – pyta, patrząc prosto w moje oczy.
- Mówisz to tak jak miałoby to być jakieś nowum.
- Ale mimo to każesz mi przekazać, że ma do ciebie przyjść?
- Owszem.
Nataniel parska pod nosem i spogląda na mnie.
- Cole, czasami chciałbym być tak spokojny jak ty. – mówi.
Po chwili jego wzrok przekierowuje się na moje biurko zapełnione papierami oraz kartkę, na której aktualnie próbowałem naszkicować portret.
- Nigdy nie widziałem, żebyś tyle kartek zużył w ciągu paru godzin! – powiedział zdumiony. – Co też ty tam malujesz?
- Osobę, która mi pomogła…
I przy okazji zwyzywała od najgorszych, ale to szczegół...
Nataniel podchodzi do mojego bazgroła i się mu przygląda.
- Osobę, co? Widać na pierwszy rzut oka, że to kobieta. I to dosyć niecodzienna. Kto to jest?
- Przedstawiła się jako Cathlyn. A przynajmniej mam taką nadzieję, że nazywa się Cathlyn, bo biorąc pod uwagę, jak była wredna dla mnie i mojej siostry mogła mnie okłamać.
Dowódca Gwardii zaśmiał się w głos.
- Mówisz tak jak twój ojciec, kiedy po raz pierwszy spotkał twoją matkę. I też kwestionował prawdziwość jej słów kiedy się mu przedstawiła. Pamiętam to jak by to było wczoraj. Było to na balu w Larihsmal – Pałacu Cesarskim. Po tej rozmowie twoja mama się ulotniła, a on… próbował ją odnaleźć.
- I znalazł ją? – pytam zaciekawiony.
Wszyscy rzadko mówili o mamie. Głównie, dlatego, że ojciec był cięty na wspominanie o niej, ale też, że wszyscy ją kochali i za nią tęskną. Wspominanie o niej sprawia nadal im ból.
- Tak, ale dopiero rok później. Byli piękną parą. Gdybym tylko spotkał niezamężną kobietę, która choćby odrobinę przypominała królową Charlotte…
- Kiedy się zakochasz Natanielu, to nieważne co byś zrobił i tak będziesz uważał ją za najpiękniejszą i najmilszą kobietę świata.
- Mówisz jak mój ojciec. – odpowiada z uśmiechem.
Zaśmialiśmy się oboje równocześnie.
- Cóż… Muszę iść do twojego ojca. – mówi, podchodząc do drzwi. – Nie siedź zbyt długo nad malowaniem. Dobranoc Cole.
I przepadł w czeluściach korytarza.
Ah… Nataniel… Dlaczego tobie się w losie nie poszczęściło jak twojemu starszemu bratu…
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania