Poprzednie częściKrólewska Obrończyni - Rozdział 1

Królewska Obrończyni - Rozdział 3

- Doprawdy, nie mogłabyś zwolnić, chociaż na chwilę, Cecylia? – mówię, starając się nadążyć nad moją starszą siostrą.

Cel jest wysoką kobietą. Zdecydowanie wyższą ode mnie, powodując, że wyglądam przy niej odrobinę jak krasnoludka. To jest doprawdy denerwujące. W szczególności jak muszę za nią nadążyć. Kolejna cecha wyglądu, którą odziedziczyła po ojcu – wzrost Zerikanina. Wzrost sosny.

- A co krasnoludku? – pyta przesłodzonym głosem stając przede mną, pozwalając mi siebie dogonić. – Za szybko chodzę dla twoich krótkich nóżek?

- Nie, olbrzymko. Jedyne co mi przeszkadza to tylko ten kurz, który unosi się od twojego króliczego biegu. Pobrudzi mi moją koszulę.

- Jak mi przykro, panno Cathlyn. – powiedziała, udając skruchę i ułożyła ręce w błagalnym geście. – Słowo daje, nigdy więcej się to nie powtórzy, tylko nie karz mnie.

- Muszę się zastanowić nad prawdziwością twych słów, moja droga podwładna. Toż to obraza mej koszuli! – rzucam typowym dla osób z wyższych sfer tonem, unosząc przy tym dumnie podbródek.

- Ależ pani! Daje ci słowo, że przez następną godzinę postaram się iść z taką szybkością, abyś nie biegła za mną.

Rzucam w jej stronę sarkastyczne spojrzenie.

Jeśli ona zwolni to oficjalnie jestem Cesarzową Florien.

- No dobrze. Może i na pięć minut, ale to zawsze coś! – wypaliła ponownie, zaczynając iść we wcześniej obranym kierunku.

- Tak w sumie, to gdzie idziemy? – pytam, podążając za siostrą.

- Do Księżniczki Szpiegów. – odpowiada.

- I tylko do niej?

- Czeka tam też Król Złodziei i parę jego podwładnych, którzy będą pilnować, żeby nikt nas nie podsłuchał. – odpowiada spokojnie.

- Nie podoba mi się ten plan.

- Co ci się w nim nie podoba, Cat? Plan czy osoby biorące w tym udział? – pyta bez ogródek Cecylia, skręcając w boczną uliczkę prowadzącą na tyły jakiejś starej kamienicy.

- Nie, żebym miała coś przeciw Kassowi i jego ludziom, ale sam fakt, że Król Złodziei pragnie obnażyć swoich ludzi przed Księżniczką Szpiegów, która według plotek jest nieślubną córką króla, wydaje mi się ciut zbyt ryzykowny, nie sądzisz? – odpowiadam.

- Przesadzasz, Cathlyn! – odparła, jak bym co najmniej mówiła o tym, który kolor jest aktualnie modny na Cesarskim Pałacu.

- Czy wyglądam ci na ogrodnika?

- Nie.

- To jakim prawem mówisz, że przesadzam? – dopytuje, gdy stanęłyśmy przed tylnym wejściem do izby.

- Jesteśmy już na miejscu! – mówi, nagle unikając odpowiedzi na moje pytanie.

Stałyśmy przed starą, zgrzybiałym równie mocno domem jak reszta znajdująca się w slumsach. Ogólnie wszystkie miejsca w dzielnicy biedoty wyglądają niemalże tak samo, powodując, że ten monotonny labirynt jest idealną kryjówką dla przestępców. W tym i dla takich przestępców jak ja, Cecylia czy Kass, ale także Henry – człowieka bez skrupułów handlującym żywym towarem lub Kasandry – kobiety, która zajmuje się mistrzowskim zabijaniem ofiar za pomocą trucizn, której według plotek pierwszą ofiarą była jej własna matka. Innymi słowy – mniej ciekawej gromadki.

Cecylia zapukała dwa razy w drewniane drzwi. Po chwili drzwi jak by za dotknięciem magicznej różdżki otworzyły się bezszelestnie. Bez żadnego skrzypnięcia. W szparze zauważyłam mężczyznę, który wygląda dość pozornie, choć i tak wiadomo było, że to tylko pozory. Wszystko w slumsach to tylko pozory.

- Kto? – wysyczał do szpary.

- Róża i Siostra. – odparła szybko Cel.

Gdy byłyśmy młodsze, przypisano do nas te przydomki. Niemalże każdej osobie w slumsach po ukończeniu piętnastu lat nadaje się przydomki, które mają być utożsamieniem naszej pozycji w tutejszych hierarchiach. Na Cecylie mówią Róża nie tylko po fakcie, że jest piękna, ale i również bywa niebezpieczna. Piękna, ale kłująca.

Mój natomiast powstał na wskutek tego, że traktuje wszystkich z równością i nie patrzę na wygląd, rozmiary sakwy czy eleganckiego odzienia. Pochodzenie jest mi to równie obojętne. Tak jak prawdziwa rodzina powinna patrzeć. Tak jak siostra, której nigdy żaden człowiek nie miał.

- Szybko, wchodźcie. – mówi postać i otwiera szerzej drzwi.

***

Cały wystrojony w ciuchy, które miałem w najgorszym stanie oraz przepasane paskiem z przyczepionym do niego sztyletem, zwinnie zszedłem po wystających kamieniach. Miałem w tym wprawę.

To nie pierwsza taka akcja w moim życiu. Robię tak od przeszło pięciu lat, a biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze nikt nie zauważył tego, jak się wymykałem przez taki szmat czasu. Przyznam nie skromnie – mógłbym być na spokojnie szpiegiem. Nie skrytobójcą. Nie chcę zabijać ludzi. Nawet za pieniądze. Tym bardziej za pieniądze. Po prostu… Nie.

Przemykam się szybko pomiędzy cieniami poranka, jak to robiłem po raz pierwszy razem. Było, to kiedy miałem piętnaście lat i uciekłem rano, bo miałem jako pierwsze przygotowania do balu oznaczające próby tańca. Długie próby tańca. I tak – do teraz mam problem z tańczeniem.

Jestem już przy dziurze w murze przykrytą gęsto bluszczem. Moja jedyna droga na wolność. Zwinnie przeciskam się przez otwór i przedostaje się na drugą stronę mojej złotej klatki. Przede mną roztacza się obraz miasta tętniącego życiem od samego rana podczas gdy zamek jeszcze śpi.

Ile bym dał, żebym być normalnym chłopakiem, spotkał miłą dziewczynę oraz dostał prawo do ciskania w głupców błyskawicami… Albo, chociaż podpalać promieniami światła bez okrzyknięcia mnie tyranem. Cóż — tylko w moich marzeniach. W rzeczywistości mam zostać królem, który poślubi kobietę z bardzo wpływowej rodziny wybranej mi przez ojca, a moją mocą będę mógł najwyżej zabawiać szlachtę na balach. I jak mam się szczerze uśmiechać? – pytam siebie w duchu, idąc żwawym krokiem w kierunku miasta.

***

Pośpiesznym krokiem przekraczamy próg izby. Zaraz, gdy wchodzę po Cecylii, drzwi zamykają się z szybkością światła. Panuje w niej półmrok, ponieważ okiennice pomieszczenia są niechlujnie zabite deskami tak, aby nie wyróżniało się na tle innych domów. W słabym świetle dnia zauważam kilkadziesiąt ciemnych postaci odprowadzających nas wzrokiem do wielkiego stołu umiejscowionego pośrodku izby.

Przy blacie stała kolejno od prawej: Księżniczka Szpiegów, Król Złodziei i Główna Gospodyni na zamku Werrne, którzy prowadzili zaciętą dyskusję prawdopodobnie odnoszącą się do tego jak mają się przedostać do zamku. Żeby nie powiedzieć, że rzucają się sobie nawzajem do gardeł. Dowódcy Uliczników Werrne w pełnej gotowości – nie ma co.

Jak się domyśliłam tego kto kim jest nie znając tych kobiet? To proste. Księżniczka według słów plotek jest młodą osobą, a druga kobieta – gospodyni – jest w podeszłym wieku i pachnie ciasteczkami. I to czekoladowymi.

- W końcu jesteście! Myślałam, że Kortley was dopadła po drodze. – rzuciła na nasz widok gospodyni powodując oderwanie się uwagi Kassa i Księżniczki od swojej zaciętej dyskusji.

- Było by szybciej, gdyby ktoś nie kazał przychodzić nam z samego rana. – odparła Cecylia.

- To teraz nie ma znaczenia! Róża, powiedz coś tej rozwydrzonej pannicy! Chce narazić moich ludzi, aby to jej szpiedzy zbierali laury! – wykrzyczał oskarżycielsko młodzieniec.

- Na początek to może nas sobie przedstawisz? Naszą czwórkę. – odpiera moja siostra, posyłając im spojrzenie mówiące, że nie ma zamiaru bawić się w sędzię.

- Różo, Siostro to Hope Certa, Księżniczka Szpiegów oraz dawna podopieczna świętej pamięci Charlotte von Riordan, a ta starsza to Karten Carkuli – gospodyni na dworze Króla Eidena von Riordana. Księżniczko, pani Carkuli ta wysoka to Różą, a ta niższa — Siostra. — odpowiada spokojnie, wskazując naszą trójkę otwartą ręką.

Może i bym doceniła jego dobre wychowanie i niepokazywanie na nas palcem, gdyby nie nazwał mnie niższą. Ostatnie jak mnie można określenie wybrać, żeby mnie nie obrazić to niska albo mała. Nienawidzę tego i prawdopodobieństwo skończenia z twarzą w rowie po nazwaniu mnie tak przechodzi do rangi faktu.

- Doprawdy twa taktowność jest ponad wszelkie wymagania, młodzieńcze. – odparła Carkuli. – Dobrze, że jeszcze nie porównałeś mnie do sera lub wina, bo bym ci przefasonowała twoją twarzyczkę. W szczególności gdybyś porównał mnie do sera.

- Wybacz, pani Karten, ale biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację mam prawo być rozkojarzony i nie myśleć nad tym co mówię. – mówi w stronę starszej kobiety.

- Tylko dla tego jeszcze się nie obróciłam napięcie i nie wyszłam, mój drogi, prychając o twoim nagannym zachowaniu w stosunku do kobiet. – mówi bez ogródek gospodyni z założonymi rękami.

- Miło was poznać, choć szkoda, że w takich okolicznościach. I przy takich kłótliwcach jak Kass. – przerywa im nagle Hope podając Cecylii, a później mi rękę.

Jedyna, która jakkolwiek się przywitała. Niestety nie zmienia to faktu, że gdy potrząsnęła moją ręką, wydawała się obrzydzona. Szlachecki zadek...

- Czyli wysyłanie naszych ludzi przed główną bramę, aby okradli jakiegoś ze szlachciców i wywołali zamęt, żeby twoi ludzie się przekradli do środka zamku, jest normalne?! Po moim trupie ten plan dojdzie do skutku! Ba! Nawet po nim nie!

- Masz lepszy pomysł, chłopczyku? – rzuca ostro Certa.

- Ja mam. - mówi nagle Cel. – Moi ludzie są mistrzami przemycania towaru. W tym żywego towaru. Spokojnie moglibyśmy podrobić zgodę na wjazd karawany z towarami na zamek.

- Za dużo sensacji. – komentuje gospodyni. – Wiele prostych ludzi z zamku bardzo lubi, gdy przyjeżdżają kupcy, ponieważ mogą kupić jakieś rondle, szczotki czy nawet żywność. Wiem to, bo sama czasami z takich usług korzystam.

- Czyli odpada. – mówi Księżniczka. – A nie dałoby się wejść poprzez lochy?

- Czy wyglądam ci na żołnierza, kochanie? – pyta starsza kobieta.

Lochy? Nie. Trzeba znaleźć przejście, w którym nie będzie rzucała się nasza obecność. Chwilę…

- A wejścia dla służby? – rzucam nagle.

- Nie głupie. – mówi Hope.

- Po raz pierwszy się w czymś z tobą zgadzam. – dodał Kass.

- Mądra bestia z ciebie, kochana. – mówi w moją stronę pani Karten. – Miałam to już proponować, ale mnie ubiegłaś.

- Czemu nie powiedziałaś wcześniej?! – wykrzyknął oskarżycielsko chłopak.

Staruszka zaśmiała się ciepło jakby po usłyszeniu starego dowcipu z jej młodości. Jej siwizna lekko zabłysła w promieniach słońca. Jej zmarszczki jakby ustąpiły miejsca jej młodzieńczemu śmiechu, który zdradzał, że pomimo wielu lat dalej umie się cieszyć z prostych rzeczy takich jak wkurzanie półgłówków.

- A czy by miała jakąś rozrywkę na stare lata, gdyby nie wasze knowania? – pyta z równie ciepłym co jej śmiech uśmiechem. – Ponadto chciałam zobaczyć jakie macie pomysły.

- I myśleć, że jeszcze nie rzuciłem tej branży i nie pojechałem na wieś mieszkać w jakiejś ładnej prowincji. – rzekł Kass sfrustrowany odpowiedzią kobiety.

Tym razem to Cel wpadła w gromki śmiech, który był słodki jak miód. Odrobinę wręcz za słodki.

- Ty? Na wieś? Prędzej sobie rękę dałabym uciąć, niż wyobraziłabym sobie ciebie na wsi pasącego kaczki! – mówi z rozbawieniem.

Kass na jej słowa, a tym bardziej na jej dziewczęcy śmiech, spalił mocnego buraka. Doprawdy jedyna osoba w całym kraju, jak nie we wszystkich Siedmiu Królestwach, która umie doprowadzić Króla Złodziei do zmienienia się na twarzy w dorodnego pomidorka, jest moja siostra. A wiedzcie, że wbrew mojemu przeświadczeniu o tym, że Kass to idiota i zasługuje na porządne walnięcie go w głowę kowadłem, jest dość przystojnym chłopakiem. Doprawdy widok jak z nią rozmawia, kiedy myśli, że nikt nie patrzy, rozczuliłby nie jednego twardziela. Albo przyprawił go o falę torsji. To zależy od gustu.

- Im dłużej tu jestem, tym bardziej mam ochotę stąd wyjść! – wypalił w końcu cały czerwony. – M-Możemy po prostu dokończyć o-obrady, zanim się bardziej skompromituje?!

- Oczywiście, panie Buraku. Postaraj się tylko wytrzymać z utrzymywaniem tych klejących się do Róży łap na wodzy chociaż przez ten czas, kiedy są tu świadkowie. – dogadała Hope szczerząc się triumfalnie w stronę młodzieńca.

- Księżniczko! – piszczy Cecylia.

Jeden z nielicznych plusów bycia niską – nikt ci nie piszczy do ucha, krzyczy czy cokolwiek bez schylania się.

Przekierowuję swój fiołkowy wzrok na moją siostrę. Jestem w szoku. Na jej twarzy wykwitł dorodny rumieniec wstydu. Wbrew pozorom Cecylie trudno zawstydzić. Czasem się zastanawiałam, czy gdyby ją rozebraną postawiłoby się na ulicy to, czy będzie zawstydzona. A tu proszę – wystarczy wspomnieć o niej i Kassie… O… O nie…

- Masz mi coś do powiedzenia, Różo?! – pytam oskarżycielskim tonem.

Dobra – domyśliłam się, że Kass zakochał się w Cel, ale ona w nim? Myślałam, że to jak się do niej zaleca, traktuje powierzchownie i go nie kocha!

Nie zrozumcie mnie źle. Cieszę się, że moja siostra ma kogoś, komu oddała serce. No, ale na litość Stworzyciela, nie on! Nie Kass! Ten chłopak i Cecylia to dwoje zupełnie innych typów ludzi. Cecylia to ta miła, słodka, zawsze pomoże, niemalże połowa naszych znajomych gustujących w kobietach patrzy się na nią jak pies na kiełbasę. Mogłaby mieć każdego! Nawet obojga książąt jakby chciała! Dlaczego musiała wybrać akurat jego?!

- Później ci powiem. – rzuciła w moją stronę. – Najpierw przedyskutujmy nasz plan.

Jak powiedziała, tak zrobiliśmy. Przez następne trzy, długie godziny.

***

Przeciskając się wokół tłumów ludzi na rynku, poszukujących potrzebnych sprawunków zauważam stragan ze słodyczami, gdzie zawsze kupuję łakocie dla dzieci. Zwinnie omijając ludzi, podchodzę do handlarza, który na mój widok krzyknął wesoło:

- O! Mój najlepszy klient, na dwunastej!

- Owszem, Rodryk. To ja. Jak ci się kręci interes? – pytam ze szczerym uśmiechem na widok lekko pomarszczonej twarzy.

- Doskonale. Jak zresztą zawsze. Moje słodycze są najlepszymi łakociami w całym Werrne, jak nie w całym królestwie! Jak zawsze! – mówi uradowany na mój widok.

- Wierzę! Wierzę! – mówię przez śmiech.

Rodryk i jego skromność. A raczej jej brak.

- To, co zawsze? – pyta, podchodząc z lnianym workiem do jednej ze skrzyń wypełnionej miętusami.

- Oczywiście.

- Sam chciałbym pomagać dzieciom z biednych dzielnic, wiesz? – mówi, zaczynając wkładać do worka słodycze. – Ale zbytnie prawdopodobieństwo, że oberwę nożem pod żebrami. I same te łakocie nie rosną na drzewach, a życie w stolicy też kosztuje.

- Ale kto bogatemu zabroni, co?

- Zapamiętałeś. I dobrze. Pamiętaj – niektórzy ludzie są gotowi wygarbować ci plecy za połowę wypełnienia twojej sakiewki. Im bardziej zdesperowani i głodni –, tym bardziej to prawdopodobne.

- Nie wszyscy ludzie są bandytami. – odpowiadam.

- Nie wszyscy, ale większość, młody człowieku. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie i twojego karku. – mówi srogim tonem.

Ludzie z bogatszej dzielnicy miasta mają skłonności do oceniania tych zamieszkujących biedniejsze części miasta. A i ci nie zostają im dłużni. Gdyby spytać typowego mieszkańca slumsów o to za kogo uważają mieszkańców głównych dzielnic, to w jego wypowiedzi zawarte były mniej odpowiednie zastępniki słów skner i tchórzy.

Po chwili pod moje nogi został podsunięty wór pełen słodyczy. Na ten widok bezzwłocznie podaje Rodrykowi sakwę z monetami i zarzucam worek na plecy.

- Widać, że jesteś typowym miastowym handlarzem. – mówię chłodno.

- A ty typowym przyjezdnym, błądzącym we mgle za honorem i chwałą chłopczykiem o dużej kieszeni.

Zaciskam mocniej zęby na dźwięk jego komentarzu. Gdyby tylko wiedział, kim jestem…

- Ten chłopczyk może spowodować, że twoje najlepsze w królestwie słodycze będą sprzedawane w najgorszej melinie w mieście, więc radzę trzymać ci język za zębami, człowieku. – odpowiadam ostro i odwracam się napięcie.

Idę równie szybko co przyszedłem, dźwigając równie ciężki worek wypełniony słodyczami co moja sakwa wypełniona złotymi monetami. Za sobą słyszę krzyki sprzedawcy, które są pewnie odpowiedzią na moje słowa, lecz nie obchodzi mnie to. Nie zwalniam kroku i kieruję się w stronę slumsów.

Nim się nie oglądam jestem na miejscu. Wchodzę w zaułek, gdzie znajduje się stary, podniszczony płot, gdzie brakuje dwóch desek. Zwinnie prześlizgnąłem się pomiędzy belkami i skierowałem swoje kroki w stronę sierocińca.

***

Wychodzę z izby, w której odbywały się obrady. Oczywiście z Cecylią, która miała mi sporo do powiedzenia.

- Więc od jak dawna? – pytam, w końcu przerywając niezręczną ciszę, która zaszła pomiędzy nami po zakończeniu rozmów.

- Od czterech miesięcy – odpowiada.

- Matka wie?

- Tak.

- Dlaczego, mi nie powiedziałaś? – dopytuje, stając w miejscu i zakładając ręce na siebie.

Cecylia zatrzymała się obok mnie, lecz nie spojrzała mi w oczy.

- Bo wiem, jak byś zareagowała! – wypaliła nagle, zaciskając dłonie w pięści. – Gdybyś się dowiedziała, to powiedziałabyś, że jest dla mnie nieodpowiedni! Że jestem dla niego za dobra!

- Cel… - zaczynam.

O czym ona mówi? Owszem, czasem bywałam ostra, gdy komentowałam Kassa i jego dziecinne zachowanie, ale nie wpychałabym się z butami w jej życie z tym chłopakiem, gdyby mnie nie poprosiła. Z wyjątkiem, kiedy musiałabym interweniować i na początku ich związku zrobić temu idiocie monolog o tych wszystkich torturach, jakich go poddam, jak jakkolwiek zrani moją siostrę.

Ponadto bardziej mnie ciekawi, dlaczego jej chlebak się poruszał podczas obrad i wydawał dźwięki. Bardzo podobne dźwięki, które wydaje tylko jedna istota w naszym domu, a tym bardziej, która powinna w nim teraz być.

- Wiem! Ale ja go kocham i nic tego nie zmieni! Przepraszam, jeśli cię zawiodłam…

- Cecylia! – krzyczę. – Nie jestem na ciebie zła!

Moja siostra spojrzała na mnie zdumionym wzrokiem i zamrugała dwa razy.

- Co? Ty? Na mnie nie wściekła? Czy ja coś przegapiłam w naszej rozmowie? – zaczęła nagle zdziwionym tonem.

- Nie. Dlaczego? To twoje życie. Twoja miłość.

- Myślałam, że po wyjściu z tego domu oskalpujesz mnie żywcem, a z mojej skóry zrobisz legowisko dla kota. – mówi, jakby była pewna tego, że to zrobię.

- Tego samego, którego trzymasz w torbie czy innego?

- Emmm… Nie wiem, o czym mówisz… - mówi, spoglądając to na chlebak to na mnie.

Kłamie. Nieudolnie jak zawsze. Nawet nie muszę używać mojej mocy, by to sprawdzić.

I jakby na zrządzenie losu jej bagaż zamiauczał. A raczej to, co było w jego środku.

Cel głośno westchnęła i powoli odpięła paski zabezpieczające zwartość przed wypadnięciem. Następnie podniosła zamaszystym ruchem tkaninę do góry, a naszym oczom ukazał się widok... Pana Mruczysława. Jednak plotki nie kłamały: Koty są jak woda – zmieszczą się wszędzie.

- Tak jak myślałam. Dlaczego u licha go wzięłaś? – pytam, bezradnie rozkładając ręce na widok zwierzaka.

Nie mam sił do tego kota. On po prostu owinął ją sobie wokół palca!

- On tak mruczał mi przy nogach, gdy wkładałam buty. I jeszcze sam mi się pchał do torby! Jak mogłam odmówić temu słodziakowi? – pyta, wskazując mojego kota obracającego się na plecach to na prawy to na lewy bok.

- Wredny kot. – rzucam szorstko w stronę kota.

W odpowiedzi Mruczysław patrzy się na mnie swoimi dużymi, słodkimi ślepiami i cichutko miauczy.

On zawsze tak robi osobom, które go nie znają, bo wie, że ja go nie wezmę do torby. Nie to, że nie pozwalam mu wychodzić na dwór. On po prostu ubóstwia, jak go się nosi w torbie. A fakt, że waży więcej niż kamień, którego używano do budowy zamku von Riordanów, ma w głębokim poważaniu.

Szybkim ruchem biorę kota za futro na karku i wyciągam go z torby.

- Co ty robisz, Cat?! – krzyczy na widok tego co robię moja siostra.

- Jak to co? Uczę kota latać – mówię, po czym rzucam kota w stronę koryta wypełnionego wodą.

Trafia doskonale w sam środek wodopoju z głośnym chlupnięciem. Poproszę o oklaski! Następna Czempionka Zawodów Królewskiego Orderu w kategorii rzutem kotem na odległość stoi przed wami w pełnej okazałości!

- Ty go utopiłaś! – pisnęła Cecylia na widok kociej kuli kłaków wpadającej do koryta.

- Nie. Umyłam. Przymusowo. – odpowiadam, dalej przyglądając się kotowi, wypływającemu na powierzchnie zbiornika.

- Jestem pod wrażeniem, że nic mu się nie stało.

- Nie zabijam zwierząt dla zabawy. Nie jestem tak okrutna.

- Ale jestem pod wrażeniem. Mogłabyś zostać uznana za najlepszego z zamachowców gdybyś używała takiej amunicji.

- Już widzę mój tytuł: Kocia Zamachowczyni. Jak to dumnie brzmi – mówię z uśmiechem, przekierowując mój wzrok z przemoczonego kota starającego się wydostać z koryta na moją siostrę. - W szczególności, kiedy koty byłyby na głowach tych wszystkich wykwintnych dam.

Obie parskamy śmiechem.

- Coś jeszcze musisz tu zrobić, czy wracamy do domu, Cel? – pytam, starając się opanować śmiech.

- Tak, musimy jeszcze kogoś odwiedzić. – odpowiada.

- Aveline?

- Owszem. A ty jak znam życie Zefira.

- Jeszcze trochę a zacznę podejrzewać, że i ty jesteś Opętańcem.

***

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania