Poprzednie częściKrólewska Obrończyni - Rozdział 1

Królewska Obrończyni - Rozdział 6

Nie wierzę, że dałam się w to wrobić. Nienawidzę szlachty, a robienie za ich osobistego, niepłatnego przewodnika jest doprawdy upokarzające. Zbyt długo przebywałam w ich środowisku, żeby do któregokolwiek z nich odnosić się z szacunkiem. Nie wiem, czy nawet się wysilę na respekt przed królem za trzy dni, a moja siostra zmusza mnie do szanowania ich! Jakby ostatnie dwadzieścia minut wysłuchiwania irytującej rozmowy pomiędzy nią a tymi dwoma szlacheckimi zadkami i tak stanowiło wystarczające poświęcenie z mojej strony.

- Cat! – mówi nagle moja siostra, wyrywając mnie z zamyślenia.

- Tak?

- Nasz przyjaciel się spytał, jak masz na imię.

Przyjaciel, co? Szlachcic nigdy nie będzie przyjacielem najemniczki. Ustalmy to na początku.

- Nazywam się Cathlyn i nie jestem jego przyjaciółką – prycham.

- Ty zawsze taka marudna? – pyta chłopak.

- Jak już to szczera, niemarudna – odpowiadam.

- Ty nie jesteś szczera – zaprzecza. – Jesteś po prostu wredna, kiedy człowiek próbuje być uprzejmy i się czegoś o tobie dowiedzieć.

Ja? Wredna? To nie ja, przepraszam bardzo, zawracam komuś innemu głowę, mimo iż nie okazuje zainteresowania moją osobą.

- Ja jestem najnormalniej w świecie zmęczona twoimi irytującymi pytaniami, paniczyku – mówię w stronę chłopaka.

- Cathlyn, spokojnie. Pamiętaj, że oni nie chcą nic nam zrobić. Są tylko ciekawi, więc proszę bądź wyrozumiała. – napomina mnie Cecylia.

- Ja nie jestem niewyrozumiała. Ja po prostu mówię, że irytuje mnie taka ciekawość wychowanych w luksusach szczeniaków i ich pytań. To wszystko. – odpowiadam.

Widzę, że brunet jest „niezbyt” zadowolony z mojej odpowiedzi i już szykuje się do jakiejś ciętej riposty w moją stronę, lecz ubiega go jego siostra, piorunując go wzrokiem.

- Cole… - zaczyna Elizabeth, zwracając się do brata.

Chłopak, widząc spojrzenie swojej siostry, przewrócił oczami, widocznie zirytowany.

- Już nic nie mówię do tej wrednej krasnoludki – burknął. - Nie martw się Elizo.

Stanęłam jak na szpilkach, blokując przejście w zaułku.

Jak. On. Śmie.

- Jak mnie nazwałeś ćwoku? – pytam ostro, obracając się napięcie w jego stronę, zadzierając wysoko głowę do góry i patrząc w jego zielone jak dwa szmaragdy oczy.

- Cat, spokój. – mówi Cecylia, kładąc rękę na moim prawym ramieniu.

Nie. Ja nie mam zamiaru być spokojna. Nie kiedy moja duma została obrażona przez tego narcystycznego półgłówka. Nie ma takiej opcji! Nikt nie ma prawa nazywać mnie po moim wzroście, a tym bardziej te arystokrackie pieski! W szczególności krasnoludką!

- Nie jestem krasnalem i jeśli nie chcesz mieć drugiej rany na łbie, doradzam ci się nie wychylać, chłopczyku – syczę. – W szczególności w stosunku do mnie lub Cecylii.

- A… To jednak mnie słychać tam na dole? – mówi z szyderczym uśmiechem.

- Ty… - cedzę przez zęby.

- Panno Cathlyn! Cole! – przerywa nam Elizabeth. – Proszę, uspokójcie się! Zachowujecie się jak dzieci! Nie moglibyście po prostu wytrzymać ze sobą do końca tej drogi, a potem zapomnieć o swoim wzajemnym współistnieniu?!

- Trudno się nie zgodzić — odpowiadam chłodno odwracając się napięcie na pięcie i kierując się w stronę naszego celu podróży.

Na moją reakcję Cole zaczyna się śmiać.

Nawet bym powiedział, że uroczo się śmieje gdyby nie był takim młotem.

- My się nie kłócimy. Ja się tylko z nią droczę. – zwraca się nagle roześmiany do siostry.

Uśmiecham się chytrze.

Droczy się? Dobrze. Zobaczymy czy dalej będzie się tak droczył kiedy zażyje własnego lekarstwa…

- Dokładnie. Przecież ten chłopczyk nawet nie słyszał o czymś takim jak grzebień do włosów, a co dopiero o etykiecie w stosunku do kobiet. Jak ja mogłabym być na niego zła. – powiedziałam, wskazując na wielkoluda i palcem z nieschodzącym z moich ust uśmiechem tryumfu.

- Nie jestem chłopczykiem, skrzacie, i znam zasady etykiet.

- Doprawdy? A co mówią one, panie mądry, odnośnie wypominania cech wyglądu i to kobietom, co?

Jego mina wyrażała w tej chwili wiele słów, ale najbardziej pasującymi były: wredota, idiotka i „Jak śmiesz!”. A ten rumieniec, który pojawił się moment po mojej uwadze, dopełnił moje zwycięstwo niczym wisienka na torcie. Czekoladowym oraz z dużą ilością bitej śmietany — rzecz jasna.

Jak ja lubię wkurzać arystokratów. W szczególności w sytuacji publicznej kiedy są wystawieni na oczy tłumu ludzi. Niby chcieliby powiedzieć ci coś, co by było uznane za słowa mieszkańca slumsów, ale nie do końca się da. Niestety w Werrne plotki rozchodzą się szybciej niż na Cesarskim Pałacu wypełnionym po brzegi służbą. Cudowne uczucie. Król powinien to uznać za jedną z oficjalnych konkurencji na Zawodach Królewskiego Orderu.

- Może chodźmy dalej, zanim się nawzajem zasztyletujecie? - mówi nagle Cecylia.

Widać, że moja siostra zna mnie doskonale oraz doskonale wie, jaką mam ogromną ochotę go co najmniej walnąć w łeb. I jak tu ją nie kochać?

- Już idę Cel! – mówię wesoło i podskakując, kieruję się w poprzednio obranym kierunku.

***

Pyskata, mała hiena... Nie wątpliwie, dosyć niecodzienne zachowanie w stosunku do mojej osoby. Podczas życia na dworze królewskim spotykałem tylko kobiety, z wyjątkiem tych z mojej rodziny, które były lalkami nauczonymi tylko mi przytakiwać lub być przesadnie miłe. Bez własnego zdania. A ta dziewczyna — wręcz przeciwne. Gdyby jeszcze nie była tak irytująca. Zastanawia mnie to, jak by zareagowała na to, że jestem księciem… Nah… Po co psuć tak dobrą zabawę?

Uśmiecham się pod nosem na widok skaczącej niczym królik dziewczynie.

Może nie jest aż tak zła, na jaką się stara się wyglądać?

Gdyby jeszcze nie miała tego bandażu na oku to zapewne, wyglądałaby jak małe dziecko.

- Ale ciebie wcisnęła w ziemię… – szepcze Elizabeth.

- Nawet o tym nie wspominaj – mówię, również szepcząc.

Idę prosto za tymi dwoma dziewczynami. Cathlyn przestaje skakać, bo się prawdopodobnie znudziła albo zmęczyła, i wlecze nogami za wysoką Cecylią.

Zabawnie to wygląda. Wysoka kobieta, przy której biegnie mała, drobna dziewczynka. Widok jak z obrazka na, którego widok masz ochotę płakać ze śmiechu i turlać się po podłodze.

- To tutaj. – mówi nagle Cecylia, zatrzymując się przy murze tworzącym koniec uliczki, w którą weszliśmy.

- Co? – zapytałem zdziwiony, wpatrując się jak sroka w ścianę, jakby była co najmniej czymś magicznym.

- Nie rozumiem – mówi moja siostra, podchodząc bliżej do ogrodzenia.

- Wy naprawdę się chowaliście w złotej piwnicy, co? – pyta ironicznie Cathlyn i podchodzi z szyderczym uśmiechem na ustach do Elizabeth.

Patrzy w stronę murku i delikatnie przesuwa rękę po kamieniach tworzące ścianę, aż w końcu zatrzymuje się na jednym z nich. Bez większego wysiłku wepchnęła ją, powodując, że mur się poruszył, a kawałki kamienia tworzące ściankę zaczęły się rozchodzić jak zaczarowane.

Byłem w szoku. W slumsach są magiczne zabezpieczenia? I to takie zakładają tylko magowie z Canntuli — miejsca w Imperium Ruberro gdzie szkolą się osoby magicznie uzdolnione o dyscyplinie większej niż w wojsku. Jak niby mogło się to znaleźć w takiej dzielnicy? Takie są umieszczane w zamkach i znają je tylko rodzina królewska oraz najbliżsi doradcy!

- Skąd to tu się wzięło? – pytam, spoglądając to na jednooką to na jej towarzyszkę.

- Dokładnie Cat. Skąd tu się to wzięło? I od kiedy? – dopytuje zaskoczona Cecylia. – Myślałam, że pomożemy im przeskoczyć przez mur z dala od wścibskich oczu.

- Nie mam pojęcia. – mówi Cathlyn – Po prostu tu było od kiedy pamiętam. Dzięki niemu mogłam niezauważenie przejść do lasu. Bądź wydostać się z slumsów kiedy sytuacja była dla mnie nie za przyjemna.

- A to się na nas nie zawali? – pyta nieprzekonana Elizabeth.

- Takie zaklęcia są potężne, Elizo. Nic tobie ani mnie się nie stanie. – odpowiadam.

- Owszem. – zgadza się ciemnowłosa.

– Ale musicie już iść. Zanim tamte zbiry was znajdą. – mówi Cel.

Podchodzę do mojej siostry, po czym chwytam jej rękę.

- Dziękujemy Cel. Dziękujemy Cat. – mówię z ciepłym uśmiechem i wraz z nią przekraczamy otwór w murze.

Po jego drugiej stronie widać pola i co po niektóre wsie widoczne też z wież naszego zamku. Puszczam rękę Elizabeth i spoglądam w stronę kamiennej ściany. Jednak nic tam nie było. Po prostu kamienny mur, który odgrodził nas od tych dwóch dziewczyn.

Zabawne. Podobny magiczny, lecz i niewidzialny mur oddziela ludzi z zamku od ludzi z miasta. Ludzi, którzy czasem nie uświadczą jedzenia na stole.

***

Podziękowali. Szlachetnie urodzeni krwiopijcy żerujący na tych biednych ludziach podziękowali mi i mojej starszej siostrze. Jestem w ogromnym szoku. Nikt nigdy mi nie podziękowała oprócz mojej matki, Cecylii, Kassa, Tegrika, Nouda, Jordana i Seris. Zazwyczaj byłam traktowana jako najemniczkę.

- Cathlyn? Wszystko w porządku? – wyrywa mnie nagle z zamyślenia Cel. – Wyglądasz… Sama nie wiem… Na zszokowaną?

- Tak. Słyszałaś to?

- Podziękowania? Owszem. Co jest w tym takiego szokującego?

- Ja nie zawsze… Prawie nigdy mi nikt nie dziękuje. – wyjąkałam. – A w szczególności szlachta…

- Może nie wszyscy są tacy źli, Cat?

Jej słowa ocuciły mnie niczym wiadro zimnej wody wylanej na łeb podczas snu.

Prychnęłam ze śmiechu.

- To tylko wyjątek potwierdzający regułę, Cel.

- Nie zmienia to faktu, że trzeba być wrednym dla każdego arystokraty.

- Oj, biedna Cecylio. Widać, że nie przebywałaś dostatecznie długo na dworze.

- Kiedyś będę zasiadać jako jedna z doradczyń na którymś z wielkich dworów, a wtedy udowodnię ci, że nie wszyscy wysoko urodzeni monarchowie to potwory.

- Do tego czasu będę wąchać kwiatki od spodu.

- Co będzie, to będzie, ale teraz za pozwoleniem, panno Cathlyn. – mówi oficjalnym tonem. - Pragnę wyzwać panią na wyścig do sierocińca. Co panienka na to?

- Z miłą chęcią, moja droga podwładno… – odpowiadam.

Wtem Cecylia zaczyna biec.

- Ostatni to zgniłe jajo!

O nie… Po moim trupie ona będzie pierwsza! Szybko podrywam się do biegu, ale Cecylia jest daleko przede mną. Muszę coś wymyśleć. Myśl…Myśl… Wiem! Czas zabawić się w człowieka — pająka.

***

- Książe Cole! Księżniczko Elizabeth! – krzyczy przerażona gospodyni, przytulając się do mnie i mojej siostry po usunięciu mojej rany przez Muriel. – Tak się wszyscy o was martwili!

- Nic nam nie jest! – mówi Eliza.

- Wasz ojciec postawił cały Legion Cienia na nogi, kiedy zorientował się, że wasza dwójka zniknęła. Wystraszyliście wszystkich na śmierć. – mówi Dowódca Gwardii Królewskiej, Nathaniel Rene.

- Legion Cienia?! – wykrzykuję. – Oni wyruszyli do miasta?!

Legion Cienia to elitarna jednostka Gwardii Królewskiej, w której skład wchodzą ludzie szkoleni od dziecka do zabijania wrogów rodziny Monarszej! Jeżeli oni nas poszukują to, mają prawo zabić każdego, kto stanie na ich drodze!

- Nie. Na szczęście zdążyłem przemówić twojemu ojcu do rozsądku. – mówi mężczyzna.

- Wasze Wysokości! Dowódco! – krzyczy jeden z żołnierzy, podbiegając do naszej trójki.

- O co chodzi? – pyta chłodnym tonem ja na prawdziwego dowódcę

– Król chce się z wami widzieć. W trybie natychmiastowym.

- Spocznij rekrucie. – rzuca Nataniel i wymija go, idąc w stronę wejścia do wnętrza zamku.

Wraz z siostrą podążyliśmy za nim.

- Jak myślisz, o co chodzi? – pytam, udając, że nie wiem, o co chodzi.

- Nie udawaj głupiego, książę. – parska ciemnowłosy. – Oczywiście, że chodzi o waszą ucieczkę z zamku.

Miałem nadzieję, że tego nie powie…

***

- I kto jest zgniłym jajem? – pytam z tryumfalnym uśmiechem, widząc zdyszaną Cecylię dobiegającą do głównej bramy.

- Ja… Jakim… - wysapuje, stając przede mną i starając się nabrać powietrza do płuc.

- Spokojnie. Złap oddech. Nie śpiesz się. – mówię jak gdyby nigdy nic.

Moja siostra sapie ciężko z wysiłku. Pewnie biegła całą drogę myśląc, że próbuje ją dogonić. Zabawne, że pewnie obrała najbardziej okrężną drogę. Jak zawsze. Dlatego warto się orientować w terenie jeżeli się kogoś wyzywa na wyścig.

Po chwili łapie oddech i mówi:

- Jakim cudem ty tutaj przybiegłaś przede mną?

- Normalnie. – odpowiadam, dalej się uśmiechając.

- To… Nie jest… Normalne – sapie.

- A jednak. Wyobraź sobie, że nie jestem Mglistą, Wietrzną lub jakąkolwiek inną Smoczoustą Powietrza.

- I co w związku z tym?! Ty pewnie… jesteś jakąś hybrydą… - mówi.

Parskam na jej odpowiedź śmiechem.

- Zabawna jesteś – komentuje, po czym odwracam się w stronę sierocińca.

Na placu po dwóch zbirach nie było nawet śladu, a zamiast nich biegały na nim dzieci. Pewnie Gos i Ros poszli na poszukiwania swojego szefa. Coś czuję, że długo nie będą tu zawitać.

Na schodach do głównych drzwi sierocińca siedziała Pani Ruths, roztrzęsiona Aveline i przytulającego ją Zefirka. Wyglądała, jakby miała spotkanie pierwszego stopnia z samą śmiercią.

Czyli Cecylia miała rację – ten szlachcic uratował ją. Dobrze jednak, że go uratowałam.

Podchodzę do stopni prowadzących do drzwi mozolnym krokiem, aby ledwo ruszająca się po biegu Cecylia mnie dogoniła. Gdy tylko dwójka dzieci nas dostrzegła, w ich oczach zabłysła iskra radości.

- Pani Cecylia! – krzyczy załzawiona Aveline podrywając się na równe nogi. – Tak za panią tęskniłam!

- I ja za tobą, Aveline… - mówi, schylając się do kilkulatki.

Po chwili ją przytula do siebie.

- Siostra Cathlyn! – krzyczy pięciolatek, podbiegając do mnie i obejmując mnie swoimi małymi rączkami w pasie.

Cały Zefirek. Chodząca, cieplutka przytulanka mająca ślepe oczko. Tak samo jak ja.

Schylam się do parolatka, wyswobadzając się z jego uścisku i czochram go po jego brązowych włosach.

- Też ciebie miło widzieć, Zefirku.

- Siostry Coroner, co za miła niespodzianka – mówi Blanhe. – A raczej bardzo miła dla Pana Cola i jego siostry z tego, co widziałam.

- Pani to widziała? – pyta zdziwiona Cecylia, wstając z przykuca. – Dlaczego pani nam w takim razie nie pomogła go opatrzyć?

- Gdybyś nie zauważyła, miałam za drzwiami gromadkę przerażonych dzieci, których nie mogłam zostawić samych. Ponad to nawet gdy sobie poszliście, na placu została dwójka zbirów.

- To akurat racja. – potwierdzam, wstając na równe nogi. – Nie możemy jej winić Cecylia.

- Jestem zdziwiona, że ty to mówisz. – rzuca nagle ostro w moją stronę pani Ruths.

- Co masz na myśli?

- To, że Cecylia musiała cię przekonywać do pomocy temu rannemu człowiekowi.

- I co w tym dziwnego? Nie lubię obcych na moim terenie. I ty jak i reszta osób w slumsach powinna o tym wiedzieć.

- Ty go nie znasz. Na jakiej podstawie chciałaś odmówić mu pomocy? Na podstawie twojego uprzedzenia do szlachty? O nie jest winny twojej straty – mówi z widoczną złością w głosie.

Powiedzcie mi, że ta kobieta sobie robi ze mnie nieśmieszne żarty?

Kim jest w jej oczach ten chłopak, że tak reaguje? I to w stosunku do mnie – Opętańca i praktycznie zabójcy na zlecenie.

Jak mocno stara się go chronić przed złem tej dzielnicy i jaką cenę jest gotowa zapłacić? A najważniejsze – jak innym od wszystkich musi być ten człowiek, że sobie zasłużył na jej ochronę? Ona nie broni zbirów.

- Na podstawie tego, że ja z reguły nie pomagam nikomu, kto zaczyna z Krukami. I sama powinnaś wiedzieć dlaczego, Blanhe.

- Masz rację, on zaczął tę bijatykę. – odpowiada. – Nie zmienia to faktu, że ten człowiek bronił i mnie, i dzieci. W tym Zefira oraz Aveline.

Przekierowałam wzrok z pani Ruths na Aveline.

- Czy to prawda? – pytam głośno.

Aveline spogląda na mnie swoimi czerwonymi od płaczu sarnimi oczyma z poważnym wyrazem twarzy. W jej oczach nie malował się już smutek tylko obrzydzenie. Prawdopodobnie obrzydzenie do osoby, która nie chciała pomóc temu chłopakowi – czyli mnie. Jak uroczo.

- Tak. On mnie uratował z rąk tego człowieka. – mówi bez wahania.

- Zefir? – pytam, przenosząc wzrok na parolatka.

Chłopczyk stojący obok mnie zadziera głowę do góry, a jego ciemne, bystre ślepka patrzą na mnie jak w jakiś zaczarowany obrazek. Jego wyraz twarzy nie pokazuje żadnych emocji. Po chwili kiwa główką, na znak zgody z wersją opiekunki sierocińca.

Czyli jednak to prawda. Nie myliłam się co do prawdziwości słów mojej siostry.

- Widzisz? O mało temu dobremu człowiekowi życia nie zabrałaś. A on jest tutaj stałym bywalcem. On dawał dzieciom słodycze. Bawił się z nimi. Nawet próbował się zapoznać z Zefirem, Cathlyn. On nie jest potworem!

- Nie krzycz na Cathlyn! Nic nie zrobiła złego! – krzyczy nagle Zefir.

- Nie chciała pomóc Colowi, Zefir! To on nam pomagał! Ona… - zaczęła mówić młoda elfka.

- To ona mnie zabrała ze złego domu, wzięła od złych ludzi, a nie Wujek Cole! – krzyczał pięciolatek ze łzami w oczach, a potem się do mnie przytula.

Czuje jak po moim ciele, przebiega dziwne ciepło, pochodzące od parolatka.

- Zefir… - zaczyna pani Ruths.

- Nie! Nie skrzywdzicie jej! Nie pozwolę wam! – krzyczy, dalej wtulając się we mnie.

Patrzę się na niego jak gdybym widziała, że przytula mnie ktoś więcej niż dziecko. Moja jedyna nadzieja, że ten cały świat nie jest taki zły, jakby się wydawał. Pozuje mi tą naiwność, którą mnie pozbawiono za dziecka.

Spoglądam na Blanhe i na Cecylie.

Starsza kobieta patrzy się na mnie srogo, po czym wzdycha ciężko.

- Im starsza jestem, tym mam wrażenie, że głupsza. – mówi. – Ten dzieciak cię kocha bardziej niż kogokolwiek. I nie da cię nawet tknąć. Powinnam to dostrzec wcześniej.

- Co w takim razie masz zamiar ze mną zrobić? – pytam.

- Dopóki on jest, nie mogę nic. Mam na to zbyt dobre serce.

- Ale… – zaczyna ponownie protestować elfka.

- Dość Aveline. Daj jej spokój. Kiedy Stworzyciel będzie chciał ją ukarać – wtem ją ukarze. Nie ważne czy moimi rękoma czy innej, bardziej znaczącej osoby.

***

 

Nataniel jest jedną z nielicznych osób, która rozumie moje zachowanie i której mogę się zwierzyć. Nawet gdyby się nie zwierzył to i tak coś by zauważył z powodu tego, że jest Opętańcem. Oznacza to, że może przejąć kontrolę nad jakąkolwiek żywą istotą nieposiadającą umiejętności należącej do Mocy Światła i czytać z ich zachowania lub gestów jak z otwartej księgi.

A dobrymi przykładami wyjątków wśród reszty osób jestem ja i Edrin. Mamy, bowiem umiejętności odziedziczone po matce – ognia i światła – co pod względem pierworodnych jest dosyć niecodzienne. Zazwyczaj to Smoczouste umiejętności ojców przechodzą na pierworodnych, nie matki. Stanowi to zagwozdkę do teraz. Jak się o tym przekonali? Powiem to tak – nie zbyt przyjemnie. Kiedy byłem mały, a moja matka żyła, Nataniel próbował mnie rozśmieszyć i przez przypadek podpaliłem mu słońcem jego czarne niczym sadza włosy. Dobrze, że obok był duży cebrzyk z wodą. Wszyscy nie wiedzieli, co powiedzieć, bo nigdy nikt nie widział objawienia się mocy Smoczoustej u kogoś tak małego. A co dopiero u następcy tronu! Na szczęście Dowódca nie ma mi tego za złe. Nawet mógłbym rzec, że traktuje mnie jak syna, którego nigdy nie miał. I raczej nie będzie mieć, ponieważ jak to mówi Nie znalazł tej kobiety, która by zdobyła jego serce. Gdyby tylko chciał to maił by kobiet na pęczki mimo tego, że ma czterdzieści lat. Ponad to on też mógłby się odrobinę postarać jeśli chodzi o tą kwestie.

- O czym tak myślisz Cole? – pyta się mnie Nataniel.

- O niczym ważnym…

- To dobrze, bo coś czuje, że po rozmowie z twoim ojcem nie będziesz miał na takie frywolne gdybania czasu. – mówi spokojnie.

- Co mam przez to rozumieć? – pytam.

- Pamiętasz tą obradę o Zawodach Królewskiego Orderu?

- Owszem. Raczej trudno o czymś takim zapomnieć. – prycham.

Do teraz mam to przed oczami jak mój ojciec kazał mi się zamknąć lub wyjść z sali obrad. Miałem ochotę go za to udusić. I dalej mam, ale jeszcze bardziej mojego brata, który go poparł.

- To… Było zaplanowane od dawna. – odpowiada.

Co takiego? Zaplanowane?! Czyli oznacza to, że od dłuższego czasu to przede mną ukrywali? I to wszyscy?! To znaczy, że… Nataniel też o tym wiedział.

- Ty o tym wszystko wiedziałeś?! I zataiłeś to?! – krzyczałem.

- Spokojnie, Cole. – powiedziała Elizabeth kładąc rękę na moim ramieniu. - Daj mu wytłumaczyć.

- Nie. Dowiedziałem się o tym po zgromadzeniu. Twój ojciec wiedział, że tak zareagujesz jak się dowiesz, dlatego to zataił.

- Ale dlaczego?! Czy on naprawdę ma ochotę się ze mną kłócić?

- Nie wiem.

- Przecież jesteś Dowódcą Gwardii Królewskiej!

- Nie zmienia to faktu, że twój ojciec to król i zawsze będzie o choćby pół kroku, przed którymkolwiek z nas, Cole. Dlatego miej się na baczności i nie daj się zwieść.

Drzwi sali tronowej otwierają żołnierz na nasz widok wpuszczając nas do środka. Jej wnętrze jest hojnie przystrojone w różne złote jak i srebrne bibeloty, ale także w róże. Białe jak i czerwone. Nasza matka je uwielbiała. Hodowała je w ogrodzie zamkowym i kazała sadzonki postawić w sali tronowej. Nawet po jej śmierci pielęgnuje się te kwiaty, mimo, że mój ojciec ich nie lubi. Na środku izby stał wielki, pozłacany tron obity czerwonym niczym krew aksamitem. A siedział na nim nie kto inny jak Król Eiden von Riordan.

- Zobaczcie kogo tu niesie. – powiedział mój ojciec z gorzkim uśmiechem. – Syn wraz z córką marnotrawną w końcu powrócili z wycieczki krajoznawczej po królestwie!

Jego ton brzmi smutno. Zawsze tak brzmi gdy jest zawiedziony. W tym wypadku najwyraźniej mną.

- I co? – kontynuuje. - Teraz nie masz nic mi do powiedzenia, synu?

- Nie. – odpowiadam chłodno.

Na jego twarzy maluje się grymas niezadowolenia na moje słowa.

Pewnie oczekiwał innej odpowiedzi. Zapewne przeprosin. Ale za co ja mam go przepraszać? Za to, że się mu sprzeciwiłem? Za wymknięcie się z zamku setny raz? A może za to, że Elizabeth za mną poszła i o tym nie wiedziałem? Do dzisiaj musiałem czasem przepraszać za zachowanie mojego brata!

- Wiem, że jesteś zdenerwowany i zły za moją decyzję dotyczącą Zawodów Królewskiego Orderu, ale nie zmienia to faktu, że narażanie siebie jak i swojej siostry na niebezpieczeństwo było jednym z twoich najbardziej nieodpowiedzialnych występków młodzieńcze. W szczególności biorąc pod uwagę fakt, że tym razem po tak długiej nieobecności wróciłeś z rozciętą głową.

- Zawody i moje wymknięcie się z zamku nie mają nic ze sobą wspólnego, ojcze. Ja miałem dość tego, że cały dzień od świtu do zmierzchu, a nawet po nim mam zaplanowany przez ciebie.

- Cole, jesteś moim pierworodnym i następcą tronu. Kiedy umrę musisz być gotowy do objęcia władzy, a niezasztyletowany w jakimś ciemnym zaułku! Z racji tego, że tego nie rozumiesz, od dnia jutrzejszego do końca trwania turnieju będziesz zmuszony do chodzenia z eskortą po terenie zamku oraz masz absolutny zakaz opuszczania jego terenu. Czy zrozumiałeś młodzieńcze?!

- Co takiego?! Nie będę nawet mógł wyjść z własnego pokoju bez żołnierzy?! – krzyczę wstrząśnięty słowami ojca.

On nie może mi tego zrobić. On nie może mnie zamknąć w tej pozłacanej klatce. I to jeszcze na czas zawodów!

- Owszem, a z uwagi na to, że Elizabeth też brała w tym udział i ona nie będzie mogła ruszyć się ze swojej komnaty bez obstawy. Czy aby to było jasne i klarowne?

- Królu Eidenie, oni tylko… - zaczął Nataniel wychodząc o krok naprzód w stronę tronu.

- Dowódco, proszę się nie wtrącać. – odpowiada poważnym tonem.

- Tak, Wasza Wysokość… - mówi wycofując się do poprzedniego miejsca Sir Rene.

- Więc jak? – pyta jeszcze raz zwracając się do naszej dwójki.

- Tak, tato. – odpowiada potulnie moja siostra.

Ja nie dam się tak łatwo zamknąć w areszcie domowym. Nie bez waliki i za nic.

- To jest niesprawiedliwe! – krzyczę – Nie możesz mnie w zamknąć w moim własnym domu!

- Owszem mogę. Przypominam ci, że to ja jestem królem.

- To, że jesteś królem nie oznacza, że wszystko ci wolno. Masz obowiązki wobec całego narodu, a mimo to traktujesz ich jak psy. Możniejszych z nich jak pionki. Mieszkańcy slumsów ledwo mają co jeść, więc nic dziwnego, że to tam mają swoje siedziby karatele. Gardzisz najemnikami tato, ale nigdy nie zauważasz, że oni również zabijają na zlecenie jak skrytobójcy i także eliminują niewygodne osoby jak niektórzy wysoko urodzeni. Ale to nie wszystko! Nienawidzisz istot magicznych co się przekłada na to, że nie są traktowani na równi z innymi rasami! Gdyby mama o tym usłyszała…

- Nie mieszaj w to matki, Cole! – przerywa mi ojciec podrywając się na równe nogi. – W tej chwili do swojej komnaty. I nie chcę cię widzieć aż do kolacji!

Prycham pod nosem wściekle. On nigdy tam nie był. On nie wie, że tamte dzieci wyglądają ja żywe trupy.

Odwracam się napięcie i idę w stronę drzwi. Odwracam głowę w bok.

- …to by jej serce przestało bić z żalu. – dokańczam i wychodzę z dumnie uniesioną głową.

Sam. Słyszę jak ojciec woła mnie z powrotem, ale nie zwracam na to uwagi. Po prostu mknę, czym prędzej do ogrodów, nie bacząc na powitania służby. Miałem po prostu ochotę rozwalić wszystko po drodze. Tylko w jednym miejscu mnie nikt nie odnajdzie. Mama nazywała je Różanym Diamentem.

***

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania