Poprzednie częściKukułcza dusza - Rozdział I

Kukułcza dusza - Rozdział IV

– Wielka Woda?

– Ach, zapewne nigdy jej nie widziałaś, prawda? Cóż, to daleko stąd, za tymi ziemiami, tam, gdzie mieszkają elfy takie jak ty. Bezkresny Błękit. Ocean. Wielką Wodę określa się wieloma imionami. Wszystkie jednak oddają jej skalę. Nikt jej nie przepłynął, nikt nie wie, co jest poza nią. Bezkres. Nieskończoność. Nie bez powodu twój lud zamieszkuje brzegi. Chcą być blisko, czerpać wiedzę i energię z tej wielkości.

– Czemu?

– Mają swoje powody…

– A to miejsce?

– Jest opuszczone.

– Tylko ty…?

– Tylko ja tu mieszkam.

Huli przez chwilę się zastanawiała, szukając odpowiedniego słowa.

– Jesteś samotny?

– Ach, nie – Ferse nieznacznie się zaśmiał. – Jestem zbyt zajęty, by być samotny.

Huli kusiło, by zapytać czym właściwie się zajmuje, ale miała wrażenie, że i tak by jej nie odpowiedział.

– Lis?

– Lis.

– Mówiłeś, że jest niezwykły.

– Wszystkie lisy są niezwykłe.

Huli nie wyglądała na usatysfakcjonowaną tą odpowiedzą, lecz do tej pory nie spotkała żadnego innego lisa, więc nie mogła mieć pewności, że Ferse zmyśla.

– Nic nie pamiętam. O sobie – dodała, jakby bojąc się, że starzec jej nie zrozumie.

– Wiem

– Miałam sen. Widziałam różne rzeczy.

Ferse natychmiastowo zamilkł.

– Ferse?

Starzec nadal milczał, wyraźnie zamyślony.

– Może umiałbyś… Zrozumieć te sny.

Ferse przez ułamek sekundy spojrzał na nią surowym, groźnym wzrokiem, lecz momentalnie jego twarz złagodniała. Huli miała wręcz wrażenie, że tylko jej się przewidziało.

– Przepraszam – powiedział swoim zwyczajnym tonem. – Zamyśliłem się.

Potem znów przez chwilę milczał , zbierając myśli.

– Sny – to nie jest coś, co mogę interpretować. Nie mogę się w to mieszać. Wiem, że to przebłyski wspomnień. Wiem, że całkiem zatraciłaś swoje dawne ja, ale nie mogę. Możemy rozmawiać. O wielu sprawach. Nie o tym.

 

Po tej rozmowie Ferse uznał temat za zamknięty. Huli kilka razy próbowała go przekonać do zmiany zdania. Naprawdę wierzyła, że byłby w stanie wyczytać coś z jej snów, lecz ciągle ją zbywał.

Dziewczynka w końcu dała sobie spokój, lecz każdej kolejnej nocy nawiedzały ją coraz to nowe sny, zmieniając poranki w oniryczne powidoki wspomnień, głosów i mniej lub bardziej wyraźnych obrazów. Początkowo to wszystko ją przytłaczało, lecz z czasem zelżało, aż w końcu zupełnie już się tym nie przejmowała. Zresztą dzień lub później i tak prawie wszystko zapominała. Zostawały słowa, echa i dziwne wrażenie, że jednak wie coś, czego nie wiedziała wcześniej.

Nie myślała o tym dużo, a dni spędzone w chacie temu sprzyjały. Praktycznie zawsze miała jakieś zajęcie, a w wolne chwile wolała spędzać na przyjemniejszych rzeczach niż analizowanie własnych wspomnień. Nie traciła co prawda nadziei, ale utwierdziła się w przekonaniu, że ani ona ani Ferse nic nie mogą zrobić z jej amnezją.

– Do tego by trzeba magii – powiedział pewnego poranka, gdy jedli śniadanie – przesoloną jajecznicę i czerstwy chleb. – Nie umiem czarować, ale wiem, gdzie mieszkają ci, co umieją. Ale to są groźni ludzie. Kto wie, co by chcieli z tobą zrobić. Póki co zostań tu. Tam tylko słowami będziesz w stanie się obronić.

Już wcześniej Huli dowiedziała się, że na świecie istnieją dwa języki. Pierwszy to ten, którego używa się na co dzień. Wypełnia myśli ludzi, elfów, wszystkich inteligentnych stworzeń. Został stworzony przez śmiertelników i tylko oni się nim posługują. Drugi język był domeną bogów. Za jego pomocą można było stwarzać, naginać rzeczywistość, a także robić wiele innych rzeczy, które wykraczały poza możliwości zwykłych słów.

– Czyli, gdy rozpalam ogień…?

– Tak, to jedno z tych słów. Nie musisz go jednak unikać. Jeśli je powiesz, nie chcąc, by stało się rzeczywistością, to nic się nie stanie. Spróbuj.

Dziewczynka spojrzała na starca z pewną dozą nieufności. Na wszelki wypadek odeszła od stołu i zbliżyła się do kominka.

Niiryo – powiedziała, starając się zachować czysty umysł.

– Widzisz? – Ferse wyglądał na zadowolonego. – To kwestia woli.

Huli spróbowała raz jeszcze, potem znów, ale raz za razem nic się nie działo.

– A moje imię? – zapytała po chwili ciszy.

– To co innego. – Dziewczynki nie satysfakcjonowała ta odpowiedź. – Nie patrz tak na mnie. Nie jestem czarodziejem.

Co do tego Huli nie była taka pewna.

Usiadła przy stole i dokończyła śniadanie. Patrzyła na Ferse i zastanawiała się jak wiele jej mówi, a jak wiele ukrywa. Starała się też odgadnąć, czy rzeczywiście nie umiał czarować, czy tylko udawał dziwnego pustelnika. Odwzajemnił to spojrzenie i delikatnie się uśmiechnął, choć z pewnością nie mógł wiedzieć o czym myśli Huli.

– Idę na polowanie – powiedział ni stąd ni zowąd Ferse. – Idziesz ze mną?

– Zostanę.

– A lis?

Nagle spod łóżka wychyliła się ruda kita. Reszty nie było widać.

– Niech będzie. Bądź grzeczna, a ty, lisie, ją pilnuj.

Otrzepał spodnie, ubrał kapelusz, wyszedł. Huli widziała to już parę razy. Nigdy niczego ze sobą nie brał. Zastawiał pułapkami i po prostu chodził izbierał to, co się w nie złapie. Raz z nim poszła i faktycznie tak to wyglądało, choć wydawało jej się trochę dziwne, że człowiek mieszkający samotnie po środku lasu nie ma żadnej broni.

Na jednej z szafek stało wiadro z wodą i Huli obmyła w nim naczynia. Talerze przecierała starą, wymiętą ścierką i odkładała do jeszcze innej szafki. Nie wiedząc jak powinien wyglądać przeciętny dom, nie zwróciła nawet uwagi, że wyposażenie chaty było dość wybrakowane, a umeblowanie przynajmniej specyficzne. Wszystko wydawało jej się jak najbardziej w porządku, a to, że kąpać się musiała w jeziorze, a inne potrzeby załatwiać w lesie lub za chatą uznawała za zupełną normalność. Przeszkadzało jej jedynie, że mimo pozornego chaosu wnętrze było na tyle zorganizowane i sterylne, że trudno było naprawdę się odprężyć. Nawet łóżko, choć nieziemsko wygodne, wydawało jej się obce i zimne. Dlatego też większość czasu spędzała na dworze i tak też uczyniła tym razem.

Zawędrowała nad jezioro. Lubiła maczać stopy w chłodnej wodzie, patrzeć na taflę wody, którą okazyjnie marszczył wiatr. Lubiła też piasek, trawę, rechot żab, a także widok kaczek, które powoli sunęły przez jezioro lub tuptały na brzegu. Usiadła na trawie, szybko dołączył do niej lis. Wcisnął się pod jej rękę, domagając się głaskania. Czasem zupełnie znikał, a gdy już się pojawiał Huli musiała go zadowalać pieszczotami. Jego futro było miękkie, oddech cichy, niemalże niesłyszalny, a brązowe oczy przymykały się, jakby miał zaraz zasnąć. Pogoda była ładna, słońce przyjemnie grzało, a trawa nadal była mokra od porannej rosy. Od kiedy Huli tu trafiła, przestała liczyć dni. Zlewały się w jedno, mijały niemalże tak samo, a przedzielały je jedynie sny, które nie dawały jej spokoju. Nie było to złe życie, w zasadzie bardzo lubiła chwile spędzane z Ferse i bez niego, ale w głębi duszy wiedziała, że nie może zostać tu dużo dłużej. Bo Ferse, ten tajemniczy starzec, nie mógł jej zastąpić ani rodziny ani prawdy.

Głęboko westchnęła, położyła się na glebie, wpatrując się w błękitne niebo. Jedna z chmur przypominała rękę, druga wyglądała jak wielkie drzewo chylące się ku wodzie. Ferse kiedyś powiedział, że wszystko ma znaczenie i zastanawiała się jak wiele znaków nie potrafi odczytać i jak wiele razy postępuje wbrew woli świata, wbrew swojemu przeznaczeniu. Ferse wiele ją nauczył, był dla niej pierwszą bliską, choć nieco daleką osobą, lecz czuła, że przeznaczenie powoli ją wzywa, że niebawem nadejdzie czas pożegnania.

Gdy wróciła do chaty Ferse siedział pod ścianą, obrabiając nożem wychudzonego królika. Obok leżały jeszcze dwa i Huli przysiadła obok, chcąc mu pomóc. Nóż trzymała przy sobie i zręcznie go wyciągnęła, zostawiając pochwę na ziemi.

– Twe ciało wiele pamięta – skomentował starzec, mówiąc jakby do siebie.

Huli była pochłonięta pracą i ledwie to dosłyszała.

– Twój umysł szybko się uczy – powiedział głośniej, przykuwając jej uwagę. – A twoje oczy mówią wszystko – dodał, wpatrując się w jej twarz.

Huli momentalnie się odwróciła, nieco się czerwieniąc. Nadal nie mogła się przyzwyczaić do kontaktu wzrokowego, choć Ferse tak często to robił.

– Trochę myślałem, nawet konsultowałem to z lisem… – Zaciął się, jakby zapomniał, co chciał powiedzieć.

Huli spojrzała w jego stronę z zaciekawieniem.

– Już niedługo. Jeszcze parę dni. Chcę ci coś podarować. Ale jeszcze nie teraz. To będzie prezent. Na pożegnanie.

Powiedziawszy to wstał, biorąc ze sobą gotowe króliki. Huli siedziała jeszcze chwilę pod chatą, bijąc się z myślami, że być może Ferse faktycznie zna się na magii lub umie bardzo dobrze odgadywać przeznaczenie, które ciąży nad innymi ludźmi.

 

***

 

Minęło parę dni. Przez ten czas Ferse był jeszcze bardziej tajemniczy, a jego gotowanie jeszcze gorsze. Huli z trudem przełykała źle doprawione lub niedogotowane potrawy, ale zupełnie nie przeszło jej przez myśl, by na to narzekać. Więcej też rozmawiali, choć te konwersacje już zupełnie były pozbawione konkretów. Huli starała się ciągnąć tematy, a starzec ciągle odpowiadał niedopowiedzeniami. Ciągle się przy tym uśmiechał, a czasem nawet śmiał się w głos, a dziewczynka zupełnie nie mogła pojąć skąd ta radość. Zaczęła się nawet obawiać, że być może coś jest nie tak, lecz szybko porzuciła tę myśl.

Pewnego poranka jak zwykle jedli jajecznicę na śniadanie, lecz ku ogromnemu zdziwieniu Huli była ona niezwykle dobra. Pochłonęła swoją porcję z nieznanym jej dotąd entuzjazmem, a Ferse z wielką radością oddał jej połowę swojej, ostatecznie zaspokajając jej wilczy apetyt.

– Smaczne? – zapytał, choć bardzo dobrze znał odpowiedź na to pytanie. – Huli, moja droga Huli…

Wstał, zbliżył się do niej i pocałował w czoło. Dziewczynka początkowo była nieco zszokowana, lecz okazało się to być dziwnie przyjemnie. Zupełnie jakby jego czuły dotyk koił jej skotłowany umysł. Gdy odszedł i wrócił na swoje miejsce, dotknęła się w czoło, zastanawiając się, czy to naprawdę się wydarzyło.

– Czytałem, że elfy dają swym dzieciom biżuterię w dniu dziesiątych urodzin – powiedziawszy to sięgnął do kieszeni i wyciągnął naszyjnik z błyszczącym, ciemnozielonym kamieniem. – Nie wiem co prawda ile masz lat, ty zresztą też, ale uznałem, że mogę sobie pozwolić na ten gest.

Podszedł do Huli i zapiął naszyjnik na jej szyi, odgarniać jej długie, ciemne włosy.

– Pożegnanie? – zapytała, odchylając głowę w jego stronę.

– Tak – odpowiedział z wielkim spokojem. – Bogowie by mi nie przebaczyli, gdybym cię tu dłużej trzymał.

Podszedł do jednej z szafek i wyciągnął z niej zwiniętą w zwój mapę.

– Chciałbym pójść z tobą, ale nie mogę – rozwinął zwój i wskazał na rysunek miasta z podpisem „Granica”. – Dzień drogi stąd jest miasto. Zwistaeg. Lub po prostu Granica. Jak wolisz. – Przejechał palcem wzdłuż ciemnej kreski, która symbolizowała drogę. – To prosta trasa. Jeśli tu trafiłaś, to tam również dotrzesz. Powinnaś się tam udać. Tam są czarodzieje. Przynajmniej jeden. Pomogą ci. Jeśli użyjesz dobrych słów, to będą dla ciebie dobrzy – powiedział z ledwie wyczuwalną niepewnością w głosie.

Huli patrzyła to na niego, to na mapę. Do oczu zaczęły napływać jej łzy. Szybko je ocierała, starała się powstrzymać, lecz płynęły zupełnie wbrew niej, nie chciały się zatrzymać. Ferse delikatnie złapał jej rękę.

– Spokojnie. Możesz płakać – zapewnił ją swym zwyczajnym, nieco śpiewnym głosem. – Cóż, jesteś tylko dzieckiem. Płacz, Huli, płacz. Nie pierwszy raz, nie pierwszy raz… Tam, jestem pewien, też spotkasz ludzi, za którymi będziesz mogła płakać.

Zbliżył się, a Huli wtuliła się w jego ciało. Jak zwykle był zimny, a szara koszula, która zawsze nosił szorstka i nieprzyjemna w dotyku. W końcu nieco się uspokoiła, głośny płacz zmienił się w cichy szloch i usłyszała bicie serca. Ciche, miarowe – ten rytm uspokajał ją, dawał dziwne poczucie bezpieczeństwa i ciepła. Odkleiła się od Ferse i ostatni raz uważnie mu się przyjrzała. Wydał jej się wówczas kimś niespotykanie pięknym. Pod starą, zaniedbaną skorupą ujrzała człowieka o wielkiej dobroci, cierpliwości i współczuciu. Pierwszy raz od kiedy tu przybyła miała ochotę go przytulić, spędzić w jego ramionach całą noc i usłyszeć „dzień dobry”, gdy jak zwykle budziła się po nocnym koszmarze. To wszystko było już jednak wspomnieniem – musiała iść.

– Ten naszyjnik – powiedział, gdy Huli już pakowała wszystkie potrzebne rzeczy – należał niegdyś do mojej matki. Była dobrą kobietą, najlepszą jaką znałem. Trochę ciebie przypominała. Podobnie jak ty miała oczy, które wszystko mówią.

Dziewczynka nie do końca wiedziała, co miał na myśli, lecz uznała to za komplement.

– Jeszcze jedno – dodał Ferse, gdy już miała wychodzić. – Uważaj na siebie. – Schylił się i przytulił Huli. – To nie w moim stylu, ale… Lepiej żebyś tego zaznała, nim ruszysz w drogę.

– Dziękuję – wyszeptała, starając się ponownie nie rozpłakać.

Lis siedział obok. Miała wrażenie, że wyglądał nieco smutno, choć jego pyszczek tego nie zdradzał.

Ostatecznie wyszła z domu Ferse z takim samym dobytkiem, z jakim przyszła. Nadal miała tylko wyblakłą, białą sukienką, dwie bose stopy i parę rupieci, które znalazła w ruinach. Nie przejmowała się tym, gdyż ponad rzeczy materialne ceniła sobie to wszystko, czego się tu nauczyła.

Przeszła już kilkadziesiąt metrów, wspięła się na wzgórze, gdzie zaczynał się las i ledwie widoczna, zarośnięta już kamienna droga. Odwróciła się, spojrzała ostatni raz na chatę. Nie widziała dokładnie, ale wydało jej się, że wszystkie okna zostały zasłonięte.

– A na stoliku pali się świeca – szepnęła, uśmiechając się pod nosem.

Średnia ocena: 3.5  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania