Poprzednie częściŁowca - prolog

Łowca - rozdział 1

Laura Malinowska zaczęła powoli szykować się do pracy. Dzisiejszego dnia było wspólne otwarcie kliniki medycyny estetycznej razem z jej przyjaciółmi jak i współpracownikami - Adamem Charnerem, Robertem Majerem i Patrykiem Daniłowiczem. Kobieta czekała na ten dzień wiele lat, ale w końcu nadszedł. Budynek kliniki tej mieścił się w samym centrum Warszawy, a jej mieszkanie mieściło się całkiem blisko, więc nie miała problemu z przemieszczeniem się. Początek pracy w klinice było jej marzeniem od dawna i teraz nareszcie mogła skakać z radości.

 

Nałożyła na swoją twarz lekki makijaż i ubrała ołówkową spódnicę oraz ulubioną czarną koszulę. Włosy zostawiła w spokoju, miała piękne, bujne loki. Musiała dzisiaj wyglądać olśniewająco. Zeszła do kuchni, gdzie zjadła śniadanie złożone z musli oraz mleka i spojrzała na swój zegarek. Dochodziła siódma rano. Miała jeszcze niecałe dwie godziny do rozpoczęcia uroczystości.

 

Warszawa była pięknym miejscem. Wyjechała z niej tuż po studiach do Krakowa, ale niczego dobrego tam dla siebie nie znalazła. Czekała do momentu, aż skończą się wszystkie remonty i będzie mogła zadomowić się tutaj z powrotem. Przyjechała dwa miesiące i mogła stwierdzić, że to było najpiękniejsze miasto, w którym kiedykolwiek była. Zadomowiła już się na dobre i nie myślała o żadnej zmianie. Lubiła chodzić tutaj na zakupy, spacerować po dużym parku pełnego zieleni czy do najlepszej kawiarni na najlepsze lody miętowe pod słońcem. Była naprawdę szczęśliwa i wdzięczna, że mogła tak się cieszyć z życia i zapomnieć o wszystkich wcześniejszych, przykrych wydarzeniach. No i była najbardziej zadowolona z tego, że od jutra będzie mogła już pracować jako lekarz w swojej klinice. Od dziecka chciała zostać lekarzem, o niczym innym nie myślała. Po studiach wraz z przyjaciółmi zechcieli zbudować swoją własną klinikę i w niej razem pracować. Kilka lat upłynęło na budowie budynku, musieli na to długo czekać, ale opłaciło się. Od jutra już mogli wbić się w białe kitle i przyjmować pacjentów, którzy mieli swoje zachcianki lub też fantazje. Patryk Daniłowicz zrobił wiele, bo to on przede wszystkim zajmował się dokumentacją papierową i znał się na rzeczy. Już od miesięcy szukali osób, które zechciały pomóc, bo sami nie byli wystarczalni. Klinika była ogromna i zapierająca w dech piersiach w wewnątrz jak i na zewnątrz.

 

Laura wróciła do sypialni i założyła naszyjnik z literą "L". Miała z nim wiele wspomnień, które były również przykre, ale nie miała zamiaru go oddawać lub sprzedawać. Wiele dla niej znaczył, niektóre wspomnienia chciała jednak nadal zachować.

 

Założyła czarne buty na płaskim obcasie i wyszła z mieszkania, zamykając je na klucz. Sprawdziła dwa razy na wszelki wypadek. Wrzuciła na tylne siedzenie swojego samochodu torebkę i pojechała w stronę kliniki.

 

Dzień zapowiadał się na naprawdę ładny, a słońce raziło ją w oczy przez szybę. Uśmiechnęła się i rozkoszowała się nim, gdy stanęła na czerwonym świetle. Gdy dojechała na miejsce, zobaczyła już parę osób. Za kilka minut miało już się rozpocząć. Za kilka minut będą oficjalnie świętować otwarcie kliniki. Podchodziła do każdej osoby z uśmiechem na ustach i witała się z nimi uściskiem dłoni. Usłyszała wiele komplementów oraz gratulacji. Była naprawdę zadowolona. Podeszła następnie do Patryka, którego zobaczyła siedzącego na kremowej kanapie w poczekalni.

 

― Witaj, Patryku.

 

― Cześć, Laura.

 

Patryk wstał z kanapy i przytulił ją do siebie na powitanie. Kobieta uśmiechnęła się na ten gest przyjaciela. Odsunęła się od niego lekko i szybko spojrzała na jego strój. Był ubrany w białą koszulę, ciemną marynarkę i spodnie od garnituru. Wyglądał obłędnie, jak zawsze.

 

― Świetnie wyglądasz.

 

― Dzięki. Ty również. ― Ukazał jej swój śnieżnobiały uśmiech.

 

Patryk był pod jej wielkim wrażeniem. Był dobrym i spokojnym człowiekiem. Miał wspaniałą żonę i dwójkę dzieci. Laura lubiła go za jego poczucie humoru i miłość do dziewczynek.

 

― Robert i Adam już są?

 

Patryk skinął jej głową.

 

― Oglądają właśnie swoje gabinety. Zostały wczoraj dopracowane i wyglądają naprawdę nieźle. Musisz koniecznie zobaczyć swój.

 

― Z miłą chęcią.

 

Mężczyzna włożył dłoń do kieszeni swojej marynarki i wyjął z niej mały, srebrny kluczyk. Podał go jej, a ona podziękowała mu uśmiechem i czmychnęła szybko przez korytarz. Musiała szybko sprawdzić swoje nowe miejsce pracy, zanim goście całkowicie przybędą do kliniki.

 

Na korytarzu znajdowały się gabinety ich całej czwórki. W razie potrzeby, mieli do siebie naprawdę blisko. Gdy zatrzymała się przed swoimi drzwiami, zauważyła złotą plakietkę przyczepioną do nich z czarnymi, wielkimi literami, które układały się w kursywę. "Laura Malinowska". Uśmiechnęła się szeroko i dotknęła napisu opuszkami palców. Nie mogła się doczekać jutrzejszego dnia. Pacjenci będą pukać do jej gabinetu, a następnie opowiadać o problemie. Laura będzie starała się im pomóc z całego serca. Lubiła od zawsze pomagać ludziom, a przecież dobro powracało.

 

Otworzyła delikatnie drzwi, obawiając się, co zobaczy zaraz w środku. Wsadziła głowę do środka, a później cała jej sylwetka ruszyła do przodu. Rozejrzała się. Pomieszczenie było wykonane w jej ulubionych kolorach, czyli delikatny róż i biel. Po jej prawej stronie pod ścianą znajdowało się biurko i obracany, skórzany fotel. Pod oknem, które miała naprzeciwko biurka, stała skórzana, brązowa kanapa. Z dużego okna był idealny widok na całą stolicę. Widziała z niego nawet Pałac Kultury i Nauki i zaparło jej dech w piersiach. Pod inną ścianą stało łóżko do badania i inne drobiazgi potrzebne lekarzowi. Miała również w gabinecie trochę szafek i komodę. Od jutra mogła je zapełnić wszystkie. Za drzwiami był przymocowany wieszak, gdzie czekał już na nią biały kitel i słuchawki. Podeszła do niego w podskokach, zdjęła i założyła na swoją koszulę. Pasował idealnie, a ona czuła się o niebo lepiej.

 

Gdy zegar pokazał już po ósmej, wyszła z gabinetu i poszła do głównego holu. Tam zobaczyła już wszystkie znajome twarze. Zaczęło się.

 

― Dzień dobry, Lauro.

 

Usłyszała znajomy głos za swoimi plecami i odwróciła się do przyjaciela. Przed nią stał we własnej osobie Adam Charner. Brunet o niebieskich oczach. Wyglądał elegancko w białej koszuli i również miał narzucony kitel. Włosy zostawił w delikatnym nieładzie i uwielbiała go w takim właśnie wydaniu. Uśmiechnął się do niej.

 

― Witaj, Adamie. Co słychać?

 

― Wszystko jest w jak najlepszym porządku. A u ciebie?

 

Laura zauważyła dopiero teraz, że trzymał w dłoniach dwa kieliszki z musującym szampanem.

 

― Jestem szczęśliwa, jak nigdy dotąd.

 

Odebrała od niego jeden kieliszek i podziękowała mu uśmiechem. Adam postukał nagle w swój kieliszek i wszystkie głowy naraz zwróciły się w jego stronę.

 

― Chciałbym wznieść toast za klinikę. To były męczące lata, ale w końcu nam się udało. Gdyby nie moi przyjaciele oraz wy wszyscy tutaj zgromadzeni, klinika by nie powstała. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie po dobrej myśli i będziemy się świetnie dogadywać oraz rozwijać nasze miejsce pracy. Za klinikę!

 

Wszyscy krzyknęli za nim i unieśli swoje kieliszki, wypijając następnie ich zawartość. Uśmiech nie znikał z twarzy Laury, kiedy przyglądała się tym wszystkim ludziom. Rozmawiali między sobą, uśmiechając się od czasu do czasu i oglądając klinikę z każdej jej strony. Adam podszedł do niej i przytulił ją do siebie. Owionął go zapach bzu wiosną. Kobieta pogładziła go po plecach. Kiedy odsunął się od niej, chciał pocałował ją w policzek, ale przez przypadek natrafił prosto na jej usta. Obydwoje szybko się cofnęli.

 

― Wybacz, nie chciałem tego zrobić. Chciałem pocałować cię w policzek, a wyszło...

 

Laura uniosła dłoń i przerwała mu szybko.

 

― Nic się nie stało. Jest dobrze.

 

Nie chciała zaczynać kolejnej kłótni, szczególnie w miejscu, gdzie było sporo ludzi. Od czasów studiów uważała Adama jedynie za swojego najlepszego przyjaciela, a on chciał z jej strony czegoś więcej. Nie chciała go ranić, bo nie była taką osobą, ale co mogła zrobić?

 

― Na pewno? - Przyjrzał się jej, chcąc się upewnić na wszelki wypadek.

 

Skinęła tylko głową i wypiła swojego szampana do końca.

 

― Muszę wyjść na chwilę do łazienki. ― Odeszła od niego i po drodze zostawiła pusty kieliszek na stoliku.

 

Po południu Laura siedziała w swoim gabinecie i wypełniała potrzebne papiery na jutrzejszy dzień. Musiała się bardzo dobrze przygotować, miała tutaj dobre warunki, aby to zrobić niż w swoim mieszkaniu. Zastanawiała się w międzyczasie nad udekorowaniem trochę pomieszczenia swoimi kwiatami, które mogłaby wziąć z mieszkania albo ramki ze zdjęciami. Miała poczuć się w gabinecie jak u siebie w domu. Kilka minut później usłyszała pukanie do drzwi i ujrzała Adama. Odłożyła długopis na biurko i obserwowała, jak podszedł do niej.

 

― Jak się czujesz?

 

― W sensie?

 

― Wybacz, nie chodziło mi o tamte wydarzenie. ― Adam mówił spokojnie, przyglądając się jej. ― Przepraszam. Chodziło mi o twoje nastawienie na jutro.

 

Laura zamknęła na moment oczy, pocierając palcem lewą skroń.

 

― Jeśli o to chodzi to cieszę się, że w końcu mogę to zacząć. To było moim marzeniem.

 

Adam uśmiechnął się delikatnie i usiadł w fotelu naprzeciwko niej. Położył splecione dłonie na jej biurku.

 

― Chciałem jeszcze dopytać, czy jedziesz ze mną na wakacje. ― Spojrzał na nią niepewnie, kiedy zmarszczyła ciemne brwi.

 

Nie była jeszcze zdecydowana. Nie myślała o jego propozycji w domu tak, jak mu to obiecała. Wyjazd na Hawaje był jej drugim marzeniem od dziecka. Fascynowało ją tam wszystko. Adam trafił w jej czuły punkt. Wmawiała sobie jednak, że będzie to tylko przyjacielski wyjazd na kilka dni. Wyjazd przyjaciółki oraz przyjaciela. Nic więcej.

 

― Wiesz, Adam ― zaczęła, przygryzając nerwowo wargę. ― Ostatnio myślałam tylko i wyłącznie o klinice, o niczym więcej. Wypadł mi kompletnie z głowy ten wyjazd. ― Nie chciała go okłamywać. ― Nie podjęłam jeszcze decyzji.

 

― Proszę. ― Patrzył na nią w taki sposób, którego nie lubiła, bo szczerze powiedziawszy Laura bywała uległa na prośby innych. ― Ten wyjazd organizuję już od kilku dni. Wiem, że uwielbiasz Hawaje i od zawsze marzyłaś tam pojechać. Dlaczego się od razu nie zgodzisz? Myślałem, że właśnie chciałaś odwiedzić to miejsce.

 

Westchnęła cicho. Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Chciała zmienić temat, ale mężczyzna by nie odpuścił jej. Narodziłaby się zapewne kolejna kłótnia, która by i tak niczego nie załatwiła.

 

― Chciałabym pojechać, Adamie, ale właśnie co otworzyliśmy naszą klinikę. Nie chcę zostawiać wszystkiego na głowie Patrykowi czy Robertowi.

 

― Nie zamartwiaj się tym. Patryk i Robert sobie doskonale poradzę. Patryk jest najpotężniejszą i najmądrzejszą głowę od nas wszystkich.

 

― Daj mi jeszcze trochę czasu, dobrze? Chociaż dwa dni. ― Spojrzała na niego błagalnie. Charner podrapał się po karku i skinął w końcu głową.

 

Laura uśmiechnęła się. Mężczyzna podniósł się i pochylił w jej kierunku. Przysuwał do niej swoją twarz, nie odrywając od jej zielonych oczy wzroku. Czuła jego oddech na swoich ustach i już by się pocałowali, gdyby nie pukanie do drzwi. Adam szybko wrócił na swoje miejsce i był wręcz trochę zdenerwowany. Nie lubił, kiedy przeszkadzano mu. Kobieta uniosła wzrok na uśmiechającego się od ucha do ucha Roberta, który zamknął za sobą drzwi, gdy znalazł się już w środku.

 

― Co się stało, Rob?

 

Wyraźnie było widać, że mężczyzna był naprawdę czymś rozanielony.

 

― Dostałem właśnie telefon od profesora, który uczył nas na studiach. Dzwonił Tadeusz Miliner.

 

― Miliner? Czego chciał?

 

― Gratulował nam otwarcia kliniki i powiedział, że Wiktor jest w Warszawie.

 

Laurę i Adama zamurowało błyskawicznie. Kobieta nie mogła wziąć wdechu, bo zaczęła przetwarzać sobie to, co właśnie powiedział do niej przyjaciel.

 

Czego Wiktor szukał w Warszawie? Czy on przypadkiem nie wyjechał?

 

Zagryzła wargę i ściągnęła brwi.

 

― Wiktor Szypulski? Nasz dawny kolega ze studiów? Chyba musiał go z kimś pomylić ― zakpił Adam, patrząc na Roberta, lecz ten zignorował jego słowa, kręcąc głową.

 

― Nie. To naprawdę on. Wiktor tutaj jest!

 

Laura spuściła wzrok na swoje czarne buty i przełknęła ślinę.

 

Znowu zaczynał się ten koszmar.

 

~*~

 

Wiktor Szypulski skończył swoją zmianę w szpitalu i pojechał do domu się odświeżyć. Za niecałą godzinę miał spotkanie z dawnymi przyjaciółmi. Czy oni nadal go nazywali swoim przyjacielem? Może po prostu już zapomnieli o jego istnieniu.

 

Wziął szybki prysznic i przeczesał palcami mokre włosy do tyłu. Gdy uniósł dłonie zauważył, że lekko drżały. To było jasne. Obawiał się spotkania, które nadchodziło tuż tuż. Musiał wziąć kilka głębokich wdechów i powinno być dobrze.

 

Wrócił do Warszawy kilka tygodni temu. Dostał pracę w pobliskim szpitalu i cieszył się z niej, bo mógł pomagać ludziom. Zawsze wychodzili od niego zadowoleni i zdrowi pacjenci. Kiedy napotykali go podczas spaceru w parku, czy na korytarzu w szpitalu, dziękowali mu z ukłonami. Dla niego to był drobiazg, ale dla nich znaczyło to coś więcej. Chciał zmienić siebie po tym, co wydarzyło się dawniej. Chciał zmienić się w innego człowieka, tego lepszego. Przez pięć lat mieszkał w Londynie i kiedy nadszedł ten czas, postanowił przyjechać i zadomowić się już na stałe. Ważne było dla niego spotkanie i jednocześnie niepokojące, bo zobaczy pierwszy raz od pięciu lat Adama, Roberta i ją ― Laurę. Nadal ją kochał i to dla niej przede wszystkim chciał się zmienić. Rzucił prochy, zapisał się nawet na leczenie. To ona stanowiła sens jego dalszego życia.

 

Wiktor wszedł do kawiarni "Green Caffe Nero" na Francuskiej 35. Znalazł wolny stolik na końcu pomieszczenia i usiadł wygodnie. Podeszła do niego po chwili młoda dziewczyna. Zauważył na jej ciemnej koszulce, na lewej piersi plakietkę z jej imieniem. Nazywała się Ada. Zamówił sobie kawę bez cukru i rurkę z bitą śmietanę. Gdy dziewczyna odeszła z delikatnym uśmiechem na ustach, wyjrzał przez okno i westchnął.

 

Spojrzał na swój zegarek. Minęła właśnie godzina dwunasta, a on czekał na trójkę znajomych mu osób. Być może już dawnych znajomych. Nie sądził, że kiedykolwiek ich jeszcze spotka. Myślał, że zerwali ze sobą wszelkie kontakty. Dokładnie za trzydzieści minut mieli spotkać się i porozmawiać. Robert zadzwonił do niego wczoraj wieczorem i nie mógł uwierzyć, że naprawdę był w Warszawie. Wiktor ucieszył się, że jego najlepszy przyjaciel z ławki studenckiej o nim nie zapomniał. Szczerze powiedziawszy obydwoje znali się od dzieciństwa. Matka Roberta była dobrą przyjaciółką matki Wiktora. Oboje wybrali ten sam kierunek studiów i tam zaprzyjaźnili się z Laurą Malinowską i Adamem Charnerem. Byli zgraną paczką od pierwszego roku. Szybko spodobała mu się Laura, psychicznie jak i fizycznie. Pokochał jej fantastyczne loki, które nosiła zazwyczaj rozpuszczone, a kolor jej zielonych oczu dosłownie hipnotyzował. Była mądrą i pomocną osobą z wielkim sercem. Zawsze uśmiechnięta i gadatliwa.

 

Dopiero po kilku miesiącach zdał się na odwagę i wyznał jej, co do niej czuł. Był zaskoczony, gdy ona również wyznała mu to samo. Zostali parą i spędzali ze sobą dużo czasu, ucząc się w domu, chodząc na randki do kina czy restauracji. Cieszyli się oboje pięknymi chwilami. Wiktor wiedział jednak, że Adam nie był na ich widok wielce zadowolony. Odwracał głowę i nie zamierzał patrzeć, jak okazywali sobie nawzajem uczucia. Wiktor pomyślał, że zapewne byli teraz parą, a może i poszli jeszcze w coś innego. Adam mógł po jego wyjeździe dopiąć swego i mieć Laurę tylko i wyłącznie dla siebie.

 

Wiktor westchnął cicho po raz kolejny i zacisnął usta, wyobrażając ich sobie razem.

 

To przez niego wszystko się zawaliło. Ich związek trwał trzy lata, a on musiał to spieprzyć. Zaczął wdawać się w złe towarzystwo i ćpać. Teraz wszystkiego żałował, bo przez to ranił swoją ukochaną. Przypomniał sobie, jak na nią krzyczał, a nawet podniósł raz na nią rękę. Nie wybaczy sobie tego do końca życia. Laura krzyczała, błagała go, ale on był mocno naćpany.

 

Nagle ktoś nad nim chrząknął i odwrócił głowę od okna. Zobaczył Adama, który zaczął mierzyć go podejrzliwym wzrokiem, ale wzrok Wiktora skupił się na osobie obok niego. To była ona. Wyglądała pięknie jak zawsze. Miała na sobie bordową sukienkę, z delikatnym uwydatnionym dekoltem. Jej loki nie zmieniły się ani wcale. Laura mierzyła go wzrokiem i musiała przyznać, że wyglądał inaczej. Włosy miał ułożone bardziej do góry, niż zazwyczaj to robił. Kilkudniowy zarost widniał na jego twarzy, a jego brązowe tęczówki ją obserwowały. Zastanawiała się przez chwilę, czy miała otwartą buzię. Robert przepchnął się do Wiktora i uściskał go, gdy ten wstał od stolika. Laura uśmiechnęła się na ten widok i zerknęła kątem oka na Adama, ale patrzył na nich beznamiętnie. Wszyscy zasiedli do stolika i trójka przybyłych zamówiła sobie coś do picia.

 

― Dlaczego nie powiadomiłeś nas o swoim przyjeździe? ― Robert promieniał cały, wpatrując się w Wiktora, jak w jakiś obrazek. Cieszył się jak dziecko, widząc przyjaciela od tak dawna.

 

― Myślałem, że nie będziecie chcieli się ze mną widzieć.

 

― I jak się czujesz?

 

Adam objął opiekuńczo ramieniem Laurę i wpatrywał się w Wiktora. Nie skakał z radości, to Wiktor wiedział. Adam miał nadzieję, że ten facet to już był skończony rozdział i nigdy do nich nie wróci. Nie pozwoli mu teraz znowu odebrać Laury. Nie teraz, gdy już miał obmyślony cały plan.

 

― Czuję się dobrze. ― Wiktor wziął szybko łyk kawy. ― Jeśli byłoby inaczej, nie pracowałbym jako lekarz.

 

― Dużo masz pacjentów? ― Laura zaskoczyła siebie i jego swoim pytaniem. Od spotkania siedziała cicho i unikała jego wzroku.

 

― Bardzo dużo. ― Skinął głową w jej kierunku. ― Zwłaszcza tych, których nie stać na ubezpieczenie medyczne.

 

― Więc marnie zarabiasz? ― Adam prychnął i uniósł brwi.

 

― Może i marnie, ale nie zostałem lekarzem, by się wzbogacić, Adam. Chcę pomagać ludziom. ― Wiktor miał już dość tych całych docinek od jego strony. Nic a nic się nie zmienił.

 

Przez chwilę zapanowała niezręczna cisza, ale Robert szybko ją przerwał, gdy Wiktor i Adam prawie sobie nie doskoczyli do gardeł.

 

― Ludzie! Może pójdziemy do mnie? Napijemy się czegoś, porozmawiamy na spokojnie.

 

― Ja odmówię, bo mam jeszcze dużo rzeczy do zrobienia. ― Wiktor nie chciał ich opuszczać, ale nie chciał im przeszkadzać. Zrozumiał, że już nie byli przyjaciółmi jak dawniej.

 

― Nie rób mi tego, Wiktor ― jęknął rozpaczliwie Robert.

 

― Nie namawiaj go, Rob. ― Laura spojrzała na niego, a potem na moment na drugiego mężczyznę. ― Moze naprawdę ma coś ważnego do załatwienia?

 

Nagle rozdzwoniła się czyjaś komórka. Adam zaczął grzebać po swoich kieszeniach i przeprosił, oddalając się od ich stolika. Wiktor spojrzał znowu na nią. Bawiła się swoimi dłońmi i miała głowę spuszczoną tak, jakby wcale nie chciała oglądać. Może żałowała, że przyszła? Chciał porozmawiać z nią tylko w cztery oczy, ale musiał odpuścić.

 

― Muszę już iść, bo Monika na mnie czeka ― powiedział Adam, stając za Laurą i kładąc na jej ramionach swoje dłonie. Laura podniosła się z krzesła, biorąc czarą torebkę z jego oparcia.

 

― Ja też muszę iść, bo mam jeszcze dużo pracy przed jutrem. Jeśli będziesz chciał się spotkać, zadzwoń ― wypowiedziała te słowa do Roberta.

 

Wiktorowi zrobiło się smutno, ale nie chciał tego pokazać na zewnątrz. Laura i Adam pożegnali się z Robertem, który postanowił jeszcze zostać. Laura spojrzała na Wiktora.

 

― Miło było cię znowu zobaczyć, Wiktorze. ― Uśmiechnęła się delikatnie do niego i razem z Adamem, odeszli od nich i opuścili budynek.

 

Wiktor patrzył długo za nią. Poczuł dziwne ukłucie w sercu, ale uśmiechnął się pod nosem.

 

― Ty też mnie zostawisz samego? ― Głos Roberta wybudził go z rozmyślań. Poprawił się na krześle i spojrzał na niego, kładąc pod brodą splecione dłonie.

 

― A co proponujesz?

 

― Zimne piwko i męskie pogaduchy? Jak za dawnych czasów?

 

I za tym właśnie Wiktor też tęsknił.

 

― Przekonałeś mnie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • krajew34 dwa lata temu
    Pierwszy akapit za dużo klinik. :)
    Nałożyła na swoją twarz lekki makijaż - pytanie, czy to "swoją" jest potrzebne? Skoro nikogo oprócz jej nie było..
    Mam wrażenie, jakby trzeci akapit był zbyt długi i lekko zalatywał nudą.
    Chyba używasz zbyt dużo był i miał.
    Dotarłem do połowy, jak na portal za długo, można byłoby go trochę pociąć, są fajne szczegóły, ale niestety wzrok za bardzo się zmęczył, abym mógł kontynuować dalej, nie mówiąc już o dalszych części. Na twoim miejscu pozbyłbym się tych nadprogramowych przerw, w publikacjach masz ołówek, służący do edycji. Życzę wielu czytelników, pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania