Łowczyni: Zmierzch wilka ✦ prolog, rozdział 1 i 2

Opowiadanie widniało wcześniej pod nazwą "Wilcza zamieć" i wyszły wówczas dwa rozdziały. Obecnie, zgodnie z zapowiedziami, zajęłam się reaktywacją tego tytułu. Poniżej znajduje się nowopowstały prolog, a także rozdział pierwszy i drugi, z naniesionymi poprawkami. Nie chcę rozbijać tego na oddzielne części, ponieważ już tu były i nie ma to większego sensu. Następne rozdziały ukazywać się będą normalnie ;)

INFO dla osób, które czytały pierwotną wersję "Wilczej zamieci": Dwie rozległe sceny (przyjazd do karczmy, rozmowa z Sewelem) zostały usunięte, gdyż chronologia wydarzeń uległa zmianie. Pojawią się one dopiero w dalszym ciągu historii :).

 

✦ Prolog ✦ (jest taki se, nie sugerować się - dalej lepiej)

 

Dwadzieścia sześć lat wcześniej...

Zamek Kharren wydawał się martwy. Wśród czarnych, zimnych murów, przerywana jedynie potępieńczym wyciem wiatru, królowała cisza. Nawet odziane w czarne płaszcze, przemykające sylwetki nie wydawały najmniejszego szmeru. Dopiero dalej, w głębi zamku wyłapać można było szepty zebranych w kuluarze mistrzów i najlepszych adeptów. Nikt jednak nie ważył się podnosić głosu. Gdyby ktokolwiek wykazał się tak wielką bezmyślnością, rychło skończyłby w Otchłani. Panowie zamczyszcza nie należeli do łaskawych.

Księżyc zaglądnął przez ozdobione witrażami okna, rzucając na posadzkę kuluaru upiorne cienie. Jeden z czempionów, około czternastoletni chłopiec o zimnych, złych oczach, odwrócił głowę, wyłapując ruch pod żebrowym sklepieniem. Włochaty pająk, który właśnie odnalazł dobre miejsce do łowów, zabrał się do tkania sieci.

Zaraz jednak adept, na wzór pozostałych dranów, skierował wzrok w stronę, z której dobiegł szybki stuk obcasów uderzających o marmur. Zza rogu wyłonił się mężczyzna. Powłóczysta, czarna szata Radnego, kontrastująca się z jasnymi, sięgającymi pasa włosami, ciągnęła się za nim, zbierając z posadzki drobiny kurzu. Dran, choć przystojny, o zgrabnym nosie i szlachetnym profilu, nie budził sympatii. Wręcz przeciwnie. Jego wyniosła postawa i oczy pełne nieopisanego chłodu sprawiały, że, wbrew niepozornej posturze, budził lęk. I nie bezpodstawnie – wśród łowców strach był emocją najbardziej potępianą, mistrzowie od najmłodszych lat dokładali starań, by wypleniać z adeptów ową haniebną skazę, domenę ludzi i tchórzy. Lecz jasnowłosego Radnego lękali się nawet najpotężniejsi mistrzowie.

Na twarzy mężczyzny malowała się pogarda tak silna, że można ją było niemal pomylić z nienawiścią.

– Elerath!

Elerath Dahi, jeden z pięciu arcymistrzów, zatrzymał się. Zacisnął pięści skryte w głębokich rękawach, skrzywił wargi. Nie pamiętał, kiedy po raz ostatni ktoś znieważył go do tego stopnia. Adepci nie mieli prawa odzywać się w towarzystwie Radnych, mistrzowie zaś zabrać głos mogli tylko po uprzednim zwyczajowym ukłonie, wyrażającym szacunek i bezbrzeżne posłuszeństwo. Za złamanie jednej z tych zasad groziła chłosta, trwająca trzy klepsydry. Karani rzadko kiedy doczekiwali drugiej. Zwrócenie się do arcymistrza po imieniu natomiast było karane śmiercią.

Elerath odwrócił się powoli, wbijając wzrok w tego, który śmiał być na tyle bezczelnym głupcem, by pominąć tytuły i zwrócić się jak do równego sobie. Ciekawiło go, kto tym razem straci głowę. Czuł już nawet pewnego rodzaju satysfakcję z perspektywy nadchodzącej egzekucji.

Zadarł brodę i skrzywił się odruchowo, bowiem surowa kara, którą zamierzał wymierzyć, w jednej chwili stała się niemożliwa do spełnienia. Stłumił kłębiący się wewnątrz gniew, przeklinając w myślach echo, które zniekształciło głos Radnego, doprowadzając do pomyłki. Przed nim stał arcymistrz Dalion Severne.

– Masz do mnie sprawę? – Nad wyraz formalny głos Eleratha był równie nieprzyjemny, co spojrzenie.

– Mam – warknął Dalion, wycelowując palcem w rozmówcę. Zaraz jednak opuścił rękę, wyczuwając na sobie ukradkowe spojrzenia zza filarów zebranych w kuluarze łowców. Nie często widywało się w dolnym zamku aż dwóch arcymistrzów. A jeszcze rzadziej dało się przysłuchać ich zatargom.

– No, więc czego chcesz? – spytał Elerath, gdy tylko znaleźli się w westybulu. Tak jak w pozostałych częściach zamku panował tu półmrok, rozświetlony jedynie księżycowym światłem i tlącymi się pochodniami.

Skierowali kroki w stronę wrót. Tylko tam mogli liczyć na pełną prywatność. Choć zakradanie się i podsłuchiwanie Radnych karane było śmiercią, nie mogli mieć pewności, czy w którymś z mistrzów lub adeptów nie przezwycięży ciekawość. Mimo że bardzo się starali, w każdym dranie pozostawała cząstka człowieka.

– Czego chcę, pytasz? Żebyś nabrał pokory i szacunku do reszty Rady.

– Nie wiem, o czym mówisz.

– Wiesz, i to nazbyt dobrze – syknął Severne, usiłując złowić spojrzenie konfratra. – Nie było cię na posiedzeniu.

– Miałem istotną spra...

– Do najgłębszych mroków, nawet nie próbuj! Twoje mętne tłumaczenia nikogo nie nabiorą. Czy ty naprawdę masz nas za głupców?

Elerath nie odpowiedział. Wzniósł oczy ku sklepieniu ozdobionemu misternym malowidłem. Na plafonie widniała legendarna scena, w której Kharren zabijał pierwszego frydra. To od tego wszystko się zaczęło, przemknęło mu przez myśl. Przez dłuższą chwilę Dahi wpatrywał się we fresk, rozważając, co należy uczynić. Wreszcie spojrzał na Daliona i już otworzył usta, by odpowiedzieć, gdy zza wierzei rozległ się płacz.

Spojrzeli po sobie i na krótki moment wrogość pomiędzy nimi uleciała, zastąpiona zdumieniem. Pchnęli skrzydło wrót i zaniemówili obaj. Na schodach, na przedostatnim stopniu, leżało zawiniątko, w którym coś ruszało się niezgrabnie.

Dalion zbliżył się niepewnie i pochylił. Gdy zaś odkrył fałdy materiału, dwoje zielonych ślepi przeszyło go na wskroś. Severne nie należał do ckliwych, ani takich, na których łatwo było zrobić wrażenie, lecz świdrujące spojrzenie uwięziło go, sprawiło, że na krótką chwilę w jego głowie zapanowała pustka. W tych oczach było coś, czego nie rozumiał, a co hipnotyzowało i sprawiało, że nie mógł oderwać wzroku.

– To niemowlę – powiedział wreszcie, jakby próbował przekonać samego siebie, że to co widzi, nie jest tylko złudzeniem. – Dziewczynka, i to do tego tutaj, w Kharrenie...

– Niemożliwe, nikt, prócz mistrzów i adeptów, nie ma prawa postawić choćby stopy na tej wyspie. Zresztą, nawet gdyby ktoś się odważył, nie uszedłby z Vrydd żywy.

– A jednak to dziecko tu jest.

– Przebywa tu nielegalnie. Jego obecność również jest wbrew naszemu prawu i, zgodnie z kodeksem, musi zostać stracone.

– O czym ty mówisz? – warknął Dalion, biorąc niemowlę na ręce. – To dziecko jest jeszcze nieświadome, nie znalazło się tu z własnej woli. To przeznaczenie.

Elerath wybuchł perlistym, wymuszonym śmiechem.

– Przeznaczenie? Nie rozśmieszaj mnie! Ten podrzutek...

– Ten podrzutek zostanie dranem.

– Co?!

– Narzekasz na nadmiar adeptów?

– Nie, ale...

– Dziecko zostanie w Kharrenie, tu będzie się wychowywać i od małego zgłębiać tajniki Akademii. Zostanie wyszkolone na łowcę i tak, jak pozostali, gdy będzie gotowe, ruszy w zgliszcza świata i dopilnuje, by nie rozpadły się na kawałki.

– Nie masz prawa, Dalion! – Elerath poczerwieniał, wybałuszając oczy.

– Ja sam, nie, ale Rada już tak.

– Jeśli reszta się na to zgodzi, znaczyć to będzie, że oszaleliście i świat już się rozpadł! – To powiedziawszy, odwrócił się i zniknął w mroku zamczyska. Jego nerwowe kroki słychać było jeszcze przez kilkanaście uderzeń serca.

Severne odwrócił wzrok od bramy i spojrzał na niemowlę. To uśmiechnęło się rozkosznie, do reszty topiąc serce arcymistrza. Mężczyzna wyciągnął drżącą dłoń. Zbliżył ją z wahaniem do rumianej twarzyczki i opuszkami palców pogładził policzek, nie mogąc powstrzymać tego nagłego impulsu. Wściekła zieleń hipnotyzowała.

– Wygląda na to, że właśnie uszłaś z życiem... – urwał, nie wiedząc, jak zwrócić się do dziewczynki. – Deidree. Tak, tak będzie dobrze... A więc witaj w swoim nowym domu, Deidree, drano z Kharrenu.

 

✦ Rozdział 1 ✦

Gdzie okiem sięgnąć, ciągnęła się biel. Zamieć trwała już czwarty dzień i wszystko, bez wyjątku, pokryte było mokrym, lepkim śniegiem. Gałęzie drzew aż uginały się pod jego ciężarem, zaś krzewy, głazy i zwalone pnie niknęły zupełnie pod puchową pokrywą. Okolica wydawała się wymarła, jak gdyby zamarzł sam czas.

Drana zatrzymała się, nadstawiając uszu. Wiatr szumiał przejmująco, zagłuszając martwą ciszę Krainy Wiecznych Śniegów. Mimo to kobieta nie była w stanie pozbyć się wrażenia, że gdzieś w oddali rozległo się głuche, wilcze wycie. Tak, nie mogło być mowy o pomyłce.

Naciągnęła chustę wyżej, zasłaniając nos i policzki, poprawiła kaptur, po czym ruszyła dalej, osłaniając ręką zmrużone oczy.

Klęła w duchu, brodząc przez zaspy. Nie znosiła klimatu północy. Nie dość, że przez liczne zawieruchy widoczność była słaba, dotarcie do celu zajmowało jej dwa razy więcej czasu, a tropienie było prawie niemożliwe, to jeszcze rzucała się w oczy, jak gówno na środku gościńca. Współczuła mieszkańcom Krainy Wiecznych Śniegów, wszak tu śniegi nie topniały nigdy.

Zamarła. Choć zmrożony nos nie czuł nic, a w uszach rozbrzmiewał jedynie szum wiatru, wiedziała, że tu jest. Wyczuwała go.

Dłonie skryte w skórzanych rękawicach zanurkowały pod połaciami płaszcza. Wyczuwając rękojeści, poczuła się pewniej. Usiłując nie wykonywać gwałtownych ruchów, uniosła nieco głowę, wodząc zielonymi oczyma dookoła.

Duży, czarny kształt tkwił nieruchomo niecałe dwadzieścia stóp dalej. Choć przez szalejący śnieg nie widziała najlepiej, po zarysie sylwetki podejrzewała, że osobnik był już w podeszłym wieku. Dobrze. Zimno nie wpływało najlepiej na wilkołacze stawy, kończyny bywały odmarznięte, a węch, podobnie jak jej, tracił na skuteczności. Mimo wszystko wiedziała, że nie należało lekceważyć żadnego przeciwnika. Jedną z najskuteczniejszych metod był element zaskoczenia i nawet schorowany, konający frydr, mógłby ją zabić, gdyby wykazała się brakiem ostrożności i rozwagi. Ten zaś na schorowanego nie wyglądał.

Stworzenie musiało ją dostrzec, bo ruszyło powoli w jej kierunku, brodząc przez gęsty śnieg. Zdawało się jednak w ogóle nie przejmować okropną pogodą ani zaspami, z każdą chwilą nabierając rozpędu. Wkrótce pędziło już na kobietę na czworakach, rozpryskując śnieg. Wilkołak wyglądał teraz, jak legendarna ryba-ludojad, o której zdążyła się już nasłuchać w Bell.

“Wiedział, że po niego idę” – pomyślała. Skoncentrowała energię i aktywowała ochronną runę Xin, a następnie wzmacniającą – Qah. Przeszedł ją przyjemny dreszcz, gdy moc wybudziła się i rozlała po ciele, powodując mrowienie w koniuszkach palców. Źrenice zmalały jej do wielkości główki od igły, pozostawiając po sobie plac zieleni na przekrwionej gałce. Widok ten musiał być co najmniej straszny, ale kogo to obchodziło? Oprócz niej, frydra i szalejącej zamieci, nie było tu żywej duszy.

Odliczała. Bestia była coraz bliżej, drana słyszała już niemal jej głuche, rzężące sapanie. A może było to tylko złudzenie? Wytwór wyobraźni podyktowany rosnącym podnieceniem i adrenaliną?

Wilkołak naprężył mięśnie, po czym odbił się od ziemi, dając potężnego susa. Czas stanął w miejscu, gdy drana uniosła głowę, a wiatr zdarł jej brutalnie kaptur z głowy, rozwiewając czarne jak smoła włosy i ukazując znamię łowcy. Gdyby nie wiedziała co robić, po ułamku sekundy stworzenie zwaliłoby ją z nóg swym ciężarem i, o ile opazurzona łapa nie pozbawiłaby jej głowy przy jednym zamachu, zaraz potem nastąpiłby równie makabryczny koniec. Na szczęście ona dobrze wiedziała, co czynić – była łowcą, tropicielem, draną z Kharrenu.

Zrzuciła z ramienia torbę i wyszarpnęła z pochwy sejmitary – równie piękne co zabójcze, niczym dwa jadowite węże, w których blasku zapisana była obietnica rychłej śmierci. Odbiła zwinnie w prawo, unikając morderczego uderzenia potężnej łapy. Potwór zanurkował w śniegu, nie napotkawszy oporu, lecz szybko otrząsnął się z zaskoczenia. Zwrócił ku niej karłowaty łeb, gdzieniegdzie naznaczony placami łysiny, a następnie wyszczerzył pożółkłe kły. W czarnych, bezdennych oczach czaiła się dzikość.

– No dalej – tchnęła łowczyni, zaciskając boleśnie palce na rękojeściach. – Chodź, szkarado.

Wilkołak nie kazał jej długo czekać. Pokonał dzielącą ich odległość, uniósł się na tylnych łapach i uderzył. Kobieta schyliła się zwinnie w uniku i, nie czekając na lepszą okazję, cięła monstrum z ukosa, uderzając w piszczel. Trysnęła jucha. Stwór zaryczał wściekle, rozkopując zaspy w nieopisanej furii.

Niedobrze. Celowała w kolano, w łękotkę. Wtedy przeciwnik straciłby władzę w nodze, a przecięte żyły zapewniłyby szybką utratę sił i krwi. W obecnej sytuacji jedynie go rozwścieczyła.

Skrzywiła się, ale nie miała zamiaru płakać nad rozlaną posoką. W Akademii zawsze powtarzano, że jeśli coś się spieprzy, nie należy się mazać, tylko jak najszybciej naprawić popełniony błąd, a po wszystkim wyciągnąć z niego wnioski i naukę. O ile było jakiekolwiek "po wszystkim", nie każdy dostawał od losu drugą szansę. Drana skorzystała z rady i, nie mitrężąc, doskoczyła do wilkołaka, tnąc go pod żebra, gdy ten odwracał się właśnie ku niej.

Na krótką chwilę ogarnęła ją ciemność. Dopiero gdy wylądowała w śniegu i zamrugała kilkakrotnie, zrozumiała, co się stało. Xin działał jak należy, bo bólu nie czuła prawie wcale. Wiedziała jednak, że oberwała. Nie trudno było dostrzec postrzępiony materiał na udzie, nasiąkający czerwienią. Cholera. To wszystko przez ten pieprzony śnieg i warstwy grubych ubrań. W tych zaspach i kożuchach ruszała się jak mucha w smole, nie dziwne więc, że ją drasnął.

Wstała, podnosząc z ziemi sejmitar. Drugi leżał pod stopami bestii, która uniósłszy łapę, wąchała podłużne rozcięcie, ciągnące się od pachwiny po biodro.

– Ty dziwko! – zaryczał potwór, wlepiając czarne ślepia w dziewczynę. Frydry zwykle nie były zbyt rozmowne, i nie chodziło tu wcale o ich ograniczone słownictwo czy aparat głosowy nienawykły do ludzkiej mowy. Przyczynę stanowiła dzika natura, jaka zwykle brała nad nimi górę. Zresztą wrodzona nienawiść do rodzaju ludzkiego sprawiała, że na pogaduszki zbierało im się zwykle, gdy przystawiało się ostrza do gardeł bądź wyjątkowo wkurzyło. – Czego, kurwa, chcesz?!

Nie odpowiedziała. Miast tego jej ręka skoczyła do cholewy, a kordzik błysnął i przeszył powietrze. Wilk dostrzegł pocisk i odskoczył, lecz zbyt późno. Zacharczał głucho, czego przez ponure wycie wiatru nie dane jej było usłyszeć, gdy ostrze wbiło się po samą rękojeść, przebijając tchawicę. Monstrum zatoczyło się, nie padło jednak, jak drana oczekiwała.

– No dalej – mruknęła pod nosem. – Wyjmij go.

Stwór z trudem wyciągnął broń z własnego cielska, która w ogromnych łapskach wyglądała jak patyczek do szaszłyków. Posoka momentalnie zalała włochatą pierś, brudząc wydeptany wokół śnieg. Z pyska wykrzywionego w grymasie wściekłości pociekła krew. Frydr usiłował ruszyć w stronę oprawcy – dorwać go, zagryźć, rozszarpać... ale nie był w stanie. Padł na kolana, dławiąc się farbą w silnych konwulsjach.

Ścierwo zdążyło znieruchomieć zupełnie, kiedy dziewczyna skończyła wreszcie zbierać porozrzucany sprzęt. Robota jeszcze nie była skończona. Drana przylazła tu na piechotę, więc o przetransportowaniu zwłok mogła sobie co najwyżej pomarzyć. Nie było rady – musiała sprawić go tutaj.

Jednym sprawnym cięciem oddzieliła szkaradny czerep od szerokich ramion, po czym trąciła go butem, pozwalając, by odturlał się na bok. Uklękła nad ciałem i wyciągnęła z torby zestaw worków i pojemniczków. Przygotowawszy wszystko, jak należy, dobyła myśliwskiego noża. Czasy były ciężkie, a za coś żyć było trzeba.

Zęby potwora były bardzo stare i wyniszczone, a ilość ofiar, które nimi rozszarpał z pewnością przedstawiała się imponująco. To dobrze, dzięki temu drana miała pewność, że są mocno nasiąknięte mrokiem, a co za tym szło – wzrastały na wartości. Miała ich łącznie czterdzieści jeden, widocznie frydr musiał jednego stracić w trakcie tułaczki. Szkoda. Oprócz tego zdobyła nie najmłodsze, ale zdrowe gałki oczne, język, serce, wątrobę, mózg oraz pazury. Po dłuższej chwili zastanowienia odcięła też pokaźnego fallusa, po czym włożyła go do pojemnika. W czasach eksperymentów z czarną magią, znajdzie kupca nawet i na wilkołaczego kutasa, a że nie śmierdziała groszem, nie zamierzała zmniejszać zysków z powodu głupich, estetycznych pobudek. Na sam koniec oprawiła ofiarę, a zdjętą skórę oczyściła śniegiem i związała w tobołek, zarzucając go następnie na plecy.

Popatrzyła z politowaniem na przesiąknięty juchą śnieg, na którym leżało rozgrzebane truchło. Ten, kto to zobaczy, z pewnością uzna, że to sprawka grasującego w okolicy wilkołaka, że dopadł jakieś nieszczęsne zwierzę i rozszarpał na strzępy. Dość zabawny wydał jej się fakt, iż to właśnie on – wielki, przerażający drapieżnik, trzęsący okolicą, leżał teraz oskórowany, będąc niczym więcej niż pociętą kupą kości i mięsa.

Spakowała wszystkie komponenty do torby i, nie oglądając się za siebie, ruszyła na północ, w kierunku, z którego przybyła.

 

✦ Rozdział 2 ✦

Mroźne powietrze wraz z dużymi płatami śniegu wpadły do pomieszczenia, gdy drzwi otworzyły się z protestującym jękiem zawiasów. Stragger zadrżał, otulając się szczelniej skołtunionym szlafrokiem.

Zakapturzona postać, która wtargnęła do jego izby, przywiodła mu na myśl upiornego bałwana, ożywionego plugawą magią. Na szczęście chwilę potem mężczyzna dostrzegł potężny, wilczy łeb zasadzony na hak i wiedział już, że powinien szykować pieniądze.

– A jednak panienka żyje! – powiedział szczerze uradowany, wstając z bujanego fotela. – To cud! Powiadam, to cud!

– Aż tak mi się nie śpieszy do umierania – odparła drana, gdy odrzuciła kaptur na ramiona i zdjęła wreszcie z twarzy czarną – czy może raczej – białą od topniejącego śniegu chustę.

Choć Stragger widział ją nie po raz pierwszy, nie mógł powstrzymać cichego westchnienia. Łowczyni poszczycić się mogła niecodzienną urodą – twarz o jasnej cerze, okalana burzą czarnych włosów, w połączeniu ze szlachetnym profilem, nadawała jej wyglądu rzeźb z krain południa albo boginek starego świata, jakie czasem widywał na freskach i rycinach ksiąg, przywożonych przez kupców z dalekich krain. Duże, wściekle zielone oczy, podkreślone wachlarzem ciemnych rzęs, zdawały się zimne i puste, nieprzeniknione, zaś usta, kiedyś zapewne zmysłowe i zwyczajnie ładne, szpeciła blizna, zniekształcająca lekko dolną wargę . Najgorszy był jednak szpetny tatuaż, ciągnący się od jednej kości policzkowej, przez nasadę nosa, po drugą. Tak zwane "znamiona łowców" posiadał każdy dran, a na ich temat krążyły rozmaite plotki. Jedni twierdzili, że były one dowodem ukończenia Akademii i zostania pełnoprawnym tropicielem frydrów. Inni mówili, że są to symbole ochronne, a jeszcze inni, że to zaklęcia, skrywające potężną moc. Byli też i tacy, którzy utrzymywali, że to tylko element mający robić na ludziach wrażenie. Jak wyglądała prawda, nie wiedział nikt.

– Mam coś na twarzy? – spytała, krzyżując ręce na piersi i unosząc przy tym brew.

– Ależ nie, nie, proszę wybaczyć, pani…

– Deidree – przerwała mu, podchodząc do dębowego stołu. Położyła zmrożony czerep na blacie, po czym wlepiła w rządcę wioski beznamiętne spojrzenie. – Wystarczy Deidree.

– Oczywiście. – Mężczyzna przybrał na usta niepewny uśmiech, a następnie ruszył ku komodzie stojącej w rogu izby. Doskonale zdawał sobie sprawę, że drana była u niego tylko z jednego powodu i wszelkie uprzejmości uchodziły, w jej mniemaniu, za zbędne.

– Spieszy się gdzieś, panienka? – Zagadnął.

– Chcę odpocząć. – Na jej twarzy malowało się znużenie. Była już u kresu wytrzymałości. Nie dość, że przez trzy dni tułała się na zupełnym mrozie, zmuszona była tropić w skandalicznych warunkach i oberwała w trakcie walki, to jeszcze los skazał ją na powolnego, wścibskiego Straggera. Nie miała nawet siły go pospieszać. I tak wiedziała, że nic by to nie dało.

– Tak, tak, to zrozumiałe – odparł, podchodząc ku niej. Dopiero teraz, gdy w cieple chaty pokrywający ją śnieg nieco stopniał, zauważył nasiąknięty czerwienią bandaż, którym owinięte miała prawe udo. – Żebym tak świtu doczekał, jest panienka ranna…!

– Wypadek przy pracy. – Uśmiechnęła się wymuszenie i bez ceregieli wyjęła sakiewkę z ręki rządcy. Zważyła mieszek w dłoni.

– Równo dwieście, zgodnie z umową – pośpieszył z wyjaśnieniem mężczyzna.

Kiwnęła głową, schowała zapłatę w jednej z wolnych sakw, po czym zarzuciła kaptur. Wyszła w pośpiechu, nie żegnając się nawet.

Stragger został sam. Odwrócił się z zamiarem powrotu na bujany fotel i wzdrygnął się. Wilczy czerep leżący na stole, szczerzył się bezczelnie.

* * *

Siedziała półnaga na sienniku, rozkładając obok siebie niezbędne komponenty. Dopóki Xin działał, czuła jedynie ledwo wyczuwalne mrowienie. Od walki jednak minęło dużo czasu i runa przestała działać, pozostawiając rwący ból. Tropicielka musiała ranę dokładnie obejrzeć i oczyścić, a następnie obłożyć ziołami. Wilkołacze kły i szpony posiadały w sobie toksynę sprzyjającą rozwijaniu zakażeń – źle leczona rana groziła stałą drętwotą kończyn, a w krytycznych bądź nieleczonych przypadkach nawet śmiercią. Nie śpieszyło jej się do piachu, dlatego, gdy tylko dotarła do karczmy, szepnęła słówko oberżyście i udała się do kwatery na piętrze. Nie dało się opisać słowami ulgi, jaką poczuła po zrzuceniu z siebie grubej, przepoconej kurty z owczej wełny, ciepłego swetra i spodni, które, wiedziała to już, będzie musiała po raz kolejny cerować. I tak miała je już całe połatane, w tym cudnym komplecie wyglądała, jak błazen. Całe szczęście, że zawsze nosiła czarną rewerendę, zakrywającą ją od stóp po czubek głowy. Mogła tym samym oszczędzić sobie wstydu.

– Proszę – mruknęła w odpowiedzi na nieśmiałe pukanie.

Drzwi skrzypnęły cicho, lecz drana nie raczyła nawet unieść głowy. Nie zamierzała też zakrywać nagich ud, pochłonięta bez reszty oczyszczaniem rany. Wiedziała, kim był intruz. Doskonale wyczuwała znajomą mieszankę smrodu żarcia, potu, piwska i szarego mydła. “No, no” – pomyślała, sięgając po enalsję w czarnym słoiczku – “facet używający mydła to jak baba będąca dziewicą w wieku piętnastu lat, znaczy… coś nieprawdopodobnego”.

– Pani... – zaczął syn oberżysty, jednak palec wycelowany w stolik uprzedził jego pytanie.

Młodzian bez słowa wykonał polecenie, obserwując mimowolnie półnagą kobietę. Była młoda, nie dawał jej więcej, niż dwadzieścia parę lat. Miała zgrabne ciało, lecz szpeciły je liczne blizny. Nie potrafił stwierdzić czy widok ten był bardziej urzekający, czy makabryczny.

“Paskudna rana na udzie będzie następną do kolekcji” – przeszło mu przez myśl. Żałował, że nie zdjęła też muślinowej bluzeczki, jednak zarys niewielkich, krągłych piersi widocznych w słabym świetle świec, zdecydowanie go satysfakcjonował.

– Czy czegoś wam brakuje, pani?

– Nie – odparła bez zastanowienia. Po krótkiej chwili uniosła głowę. – Albo i tak, przynieś mi ciepłej wody. Chciałabym się umyć.

– Wedle życzenia.

Nim minął czas, w jakim chłop opróżnia kufel piwa, pachołek był już z powrotem, dzierżąc w dłoniach spore wiadro. Wlał do balii jego zawartość, po czym kilkukrotnie powtórzył czynność.

– Tyle wystarczy, możesz odejść. Dziękuję – powiedziała drana, gdy naczynie się wypełniło.

– Tak, pani. – Nim zniknął za drzwiami, po raz ostatni spróbował swych sił. – Nie potrzebuje pani aby pomo...?

– Nie, nie potrzebuję.

Została sama. Wyjęła z niewielkiego woreczka kilka listków jaglanki, a następnie pozbyła się reszty odzienia, odrzucając je w kąt pokoju.

Westchnęła z zadowoleniem, gdy gorąca woda musnęła wrażliwą skórę. Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni miała przyjemność wziąć kąpiel, a szczególnie ciepłą. Była to zdecydowanie jedna z tych rzeczy, za które oddałaby naprawdę wiele.

Roztarła ziele w dłoniach, a następnie wrzuciła je do balii. Regeneracyjne i rozgrzewające właściwości jaglanki rychło postawią ją na nogi i, szczerze powiedziawszy, nie mogła się już tego momentu doczekać. Czas mijał, a mięśnie dziewczyny rozluźniały się, zaś rana na udzie przestała wreszcie tak wściekle piec.

Deidree przymknęła powieki, delektując się chwilą relaksu. Rzadko kiedy mogła sobie pozwolić na kwaterę tej klasy, nie wspominając nawet o posiłku przyniesionym do pokoju czy kąpieli. Całym szczęściem mieszkańcy Bell wiele jej zawdzięczali, co skutkowało licznymi przywilejami – takimi jak stołowanie się w karczmie na koszt firmy czy także reperowanie oręża za półdarmo. Żałowała, że w tych okolicach bywała tak rzadko, jednak los poniewierał ją bez litości i rzucał na wszystkie strony świata, a niewielka mieścina na północy była jej zwykle nie po drodze. Jeśli nie miała poważnego zlecenia w tych okolicach, mogła sobie o wszelkich wygodach jedynie pomarzyć.

Musiała zbierać siły, śniegu wciąż przybywało, a końca zimy próżno było wyglądać. Wkrótce przełęcze, pobliskie trakty i gościńce będą zupełnie nieprzejezdne. Okolica nie należała do bardzo zaludnionych, dlatego też szlaki w mgnieniu oka znikały pod warstwami puchu. Doskonale zdawała sobie sprawę, że im dłużej będzie zwlekać, tym gorzej dla niej…

Woda ostygła zupełnie, a blade ciało pokryła gęsia skórka. Jako łowca była zahartowana i częściowo odporna na zimno, jednak nieprzyjemne myśli robiły swoje.

– Czas wychodzić – szepnęła do siebie, wstając sprężyście. Nie przejmując się mokrymi śladami, jakie zostawiły po sobie bose stopy, przeszła przez pokój, po czym usiadła na sienniku. Rana na nodze swędziała nieznośnie, zaś wokół krawędzi rozcięcia pojawił się białawy nalot. Poczekała cierpliwie, aż reszta zranienia zblednie, a następnie natarła je maścią z adryjskiego ziela i sproszkowanych motylich skrzydeł, mających silne właściwości regeneracyjne. Jeśli wszystko pójdzie po jej myśli, nad ranem rana będzie częściowo zasklepiona za sprawą nowo wytworzonych komórek, sprowokowanych przez mieszankę użytych wcześniej specyfików. Jeśli nie... Cóż, będzie się z tym babrała przez kolejny tydzień.

Wsunęła się pod śmierdzącą wilgocią pościel i zerknęła na tańczące nieopodal płomienie świec. Nie lubiła ciemności, zdecydowanie wystarczał jej mrok, jaki ogarniał ją po zamknięciu oczu. Niewielu było ludzi, którzy widzieli i wiedzieli tyle co ona. Zło, strach i śmierć z jakimi mierzyła się na co dzień odciskały w jej umyśle piętno, rosnące z każdym kolejnym dniem niczym obrzydliwa narośl. Do tego wszystkiego dochodziła czarna magia, na jej nieszczęście, występująca w wilkołaczych arteriach. Chcąc nie chcąc, była skazana na kontakt z nią, co mogło być tragiczne w skutkach. Wiele czytała i słyszała o przypadkach, gdy łowca okazywał się zbyt słaby i ulegał tej plugawej sile. Ona sama nie należała do osób słabych ani strachliwych, lecz mimo to, gdzieś głęboko wewnątrz, czuła tę obleśną, smolistą moc, czego bardzo się obawiała.

Przymknęła powieki, usiłując nie zwracać uwagi na ciemne oczy ani zęby błyskające w kątach izby, na szepty wdzierające się do uszu.

To wyobraźnia. To tylko wyobraźnia...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Karawan 27.05.2018
    Cieszę się, że wróciłaś! Brakuje na opowi fantasy z gatunku fantasy (a nie grafo-fantasy), opowieści o czymś, baśni a nie "kina akcji"(pseudo). Fajnie!! Poniżej refleksje, ale prosze pamiętac, ze to Twoj tekst a moje jedynie sugestie. Dziękuję za opko i czekam na CD ;)

    powłóczysta, czarna szata Radnego, kontrastująca się z jasnymi, sięgającymi pasa włosami, - zmieniłbym miejscami, bo szata ciągnęła się, a nie kontrastująca z jasnymi
    gdy zza wierzei rozległ się cienki płacz. - wiadomo o co chodzi ale...czy płacz może być z przymiotnikiem "cienki"? Strumień wina - prędzej. Może więc po prostu płacz niemowlęcia? Przemyślałbym.
  • Ewoile 28.05.2018
    Dzięki za ciepłe powitanie :) Coś tak widzę, że ostatnio ta fantastyka taka zapomniana, potraktowana po macoszemu. Postaram się to naprawić ^^
    Co do uwag: z pierwszym muszę pomyśleć, ale z płaczem się zgadzam od razu :) Poprawię, gdy tylko wrócę do domku.
    Dziękuję bardzo za odwiedziny (jak zwykle można na Ciebe liczyć) i za komentarz ❤️
  • Kim 28.05.2018
    Zaraz, czyli już to czytałam, ale zarazem nie czytałam, więc murze przeczytać jeszcze raz? :D
  • Karawan 28.05.2018
    Jeśli zaczniesz czytać od samej góry ;)) to dowiesz się, ze czytałaś, ale nie przejmuj się! Skleroza to nie choroba tylko stan umysłu ;))
  • Kim 28.05.2018
    AAaa no dobra, rzeczywiście jest. Dzięki, wozie :>
  • Karawan 28.05.2018
    Kim :p
  • Ewoile 28.05.2018
    Haha, dokładnie, Karawan widzę mnie uprzedził xd Jedyne co nowego doszło to prolog c: No i przede wszystkim - miło Cię znowu widzieć w moich progach, Kim ;)
  • Agnieszka Gu 30.05.2018
    Witam :)
    Pamiętam te części, choć bez szczegółów, więc teraz chętnie sobie odświeżyłam pamięć :)
    Rewelacja, jak dla mnie :)
    Pozdrowionka :) wkrótce zagłębię się dalej :)
  • Ewoile 30.05.2018
    Agnieszko, jak dobrze Cię widzieć! Bardzo mnie to cieszy - zarówno wizyta, jak i ciepłe słowa ;)
  • Ozar 31.05.2018
    Jestem. Choc to nie wiedźmin klimaty rzeczywiście dość podobne. Dziecko podrzucone magom i wychowane na łowczynię to stary temat, ale u ciebie całkiem ciekawie pokazany. Podoba mi się, choc będę czekał na kolejne części Wiedźmina. Dla mnie zawsze jakoś ciekawsza jest kobieta łowca, czy kobieta rycerz, albo kobieta skrytobójca niż mężczyzna. U kobiety zawsze można pokazać więcej uczuć itd. 5+ i lecę dalej.
  • Cel Dastro 28.07.2018
    Kyrie eleison jakie to jest dobre!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania