Łowczyni: Zmierzch wilka ✦ Rozdział 4
– Słyszysz? Wyłaź, kimkolwiek jesteś!
Kobieta, upewniwszy się, że sejmitary leżą w pochwach jak należy, wyszła z ukrycia. Przez krótką chwilę w jaskini, nie licząc trzaskania ognia, panowała cisza.
– No, no, no! – zaśmiał się ten zwany Rogiem. – Kogo my tu mamy? Samo co gadalim o chędożeniu, a tu nam z nieba baba spadła!
– Zamknij się, Rog – warknął Dart, podkręcając czarnego wąsa. – Za grosz w tobie wyczucia. Będziem w Kayn, to sobie poużywasz. A tobie, pani, nic nie grozi, o ile nasza pogawędka przebiegnie pomyślnie – zapewnił. – Podejdźcie bliżej, chcę się przyjrzeć, kto zakradł się i z ukrycia przysłuchiwał naszej rozmowie.
Deidree, nie widząc innego wyjścia, zbliżyła się do obozujących, wchodząc w krąg światła. Po twarzach zebranych przebiegło zwątpienie, gdy dostrzegli symbol Kharrenu na jej twarzy.
– Dran – szepnął któryś, a pozostali popatrzyli po sobie.
Kobieta wyczuwała ich wahanie; ciężki, odzywający się gdzieś w dole pleców niepokój.
– To łowca – potwierdził Dart, przerywając wreszcie ciszę. Powiódł spojrzeniem po towarzyszach. Zdawał się być jedynym, który zachował zimną krew. – Łowca, jako i my. Tylko, że my sobie panami, a dranowie Kharrenowi posłuszni.
– I z czarami nie obcujem – dodał Rog, krzywiąc się z obrzydzeniem.
– I nie chowamy się pod kapturami.
– Nie stosujem plugawych sztuczek.
– I nie na frydry polujecie, a na ludzi – rzuciła spode łba. – Całą zgrają. Bo przecież jeden człowiek dla pięciu chłopa to łatwy łup, co?
– Waż słowa, łowco, bo ktoś może zechcieć wepchnąć ci je z powrotem do gardła – zawarczał pozbawiony oka łapacz, unosząc w jej kierunku nóż, którym wydłubywał sobie brud spod paznokci.
– Po co te nerwy? – rzekł Dart, unosząc ręce w pojednawczym geście. – Na zewnątrz ziąb i zawierucha, a na płaszczu naszego gościa widać jeszcze resztki śniegu. Tedy niedawno co z dworu musiał wrócić. Nie będziemy chyba się w najlepsze wygrzewać, nie zaprosiwszy bliżej pani łowczyni, dobrze mówię?
Dwóch zamruczało coś pod nosem, Rog machnął ręką. Ten od noża nie odezwał się, jednak nikt nie zwrócił na to uwagi.
– Dzięki, ale twoi kompani nie wyglądają na zadowolonych. Wrócę, skąd przyszłam, i...
– Widzę, że się nie zrozumieliśmy – przerwał jej wąsacz. – To nie było zaproszenie, które można odrzucić.
Deidree zmrużyła oczy. Ręce odruchowo zacisnęły jej się rękojeściach, co nie uszło uwadze herszta łapaczy.
– Spokojnie, nie chcemy rozlewu krwi.
– Ale jeśli spróbuję odejść, poleje się mimo wszystko – stwierdziła, nie zapytała.
– Po co to całe gdybanie? Tak się składa, że łowcom nie ufam i wolę się nie frasować, że w którymś momencie wychyniesz z cienia, żeby nas posiekać. Wolę cię mieć na oku.
Drana nie drgnęła.
– Zasiądź z nami – powtórzył, uśmiechając się zagadkowo. – Nigdy nie mieliśmy okazji pogawędzić z dranem. Wydajesz się być mniej sztywna niż reszta twoich konfratrów, uczyń nam zatem ten zaszczyt.
Deidree zawahała się. W tej sytuacji nie miała większego wyboru – mogła zaatakować i ryzykować, bądź spełnić prośbę nieznajomego i dosiąść się do ognia, co również niosło za sobą pewne niebezpieczeństwo. Mogła być to pułapka. Co jeśli chcieli tylko uśpić jej czujność? Zdobyć lepszą sposobność do ataku?
Mimo wszystko zbliżyła się i usiadła przy wąsaczu, choć ręce trzymała blisko rękojeści, a jej mięśnie pozostawały napięte, gotowe każdym momencie do zerwania się na nogi i przystąpienia do kontrataku.
– Cieszy mnie twoja decyzja. Jestem Dart Muiss, a to moi chłopcy; Rog, Slakke, Warven i Jednooki Yre. Jak już wiesz, jesteśmy łowcami głów.
– Deidree Rooth, drana z Kharrenu.
Wodziła oczami dookoła niczym przyparte do muru zwierzę. Spojrzenia mężczyzn ciążyły na niej bardziej niż niepokój, odzywający się gdzieś w żołądku.
– Dokąd cię niosą wichry północy? – Przerwał ciszę Dart.
– Do Q-brie.
– A czegóż tam szukasz, jeśli można spytać?
– Nie można.
Herszt zdawał się nie przejmować opryskliwością kobiety, choć pozostali łypali na niego z niepokojem.
– Źle zaczęliśmy naszą znajomość – stwierdził wreszcie. – Najpierw groźby, potem przesłuchanie. Nie miej mi tego za złe, z natury jestem raczej ostrożny. Jestem ci coś winny. W zadośćuczynieniu zapytaj, o co tylko chcesz.
Drana popatrzyła na niego, miarkując ile z tego, co usłyszała, było prawdą. O dziwo wszystko wskazywało, że rozmówca miał czyste intencje.
– Wasz jeniec, co to za jeden?
Człowiek-wąż zdawał się drzemać. Mimo to Deidree miała nieodparte wrażenie, że mag tylko udawał i przez cały czas przysłuchiwał się rozmowie.
– To ścierwo? To Ahayczyk.
– Ahayczyk? – Uniosła w zdziwieniu brwi. Nigdy wcześniej nie miała do czynienia z podobnym wybrykiem natury, co bardzo ją zaskoczyło, bo w Akademii, w Kharrenie, nigdy nie napomknięto o podobnych istotach. A skoro o nich nie nauczano, nie powinny były istnieć.
– Też nie wiedzieliśmy, że takie plugastwo pełza po ziemi. Dopóki nie dostaliśmy tego zlecenia. – Dart wziął do ręki suszoną kiełbasę. Rozerwał ją i drugą połówkę wręczył kobiecie. – Ahaya to gniazdo tych szczurów. Nie wiadomo dokładnie, gdzie się znajduje, ale istnieją podejrzenia, że gdzieś za Wielką Tonią.
– W jaki sposób mieliby pokonać ocean? – Deidree ugryzła kiełbasę, zamyśliła się. – Przecież on nie ma końca...
– Skąd pewność? – mruknął Jednooki Yre, wciąż bawiąc się nożem.
– Ci, co próbowali obalić tę teorię, nigdy nie wrócili – odezwał się Warven. – Musieli zapewne pobłądzić. Albo dryfowali tak długo, w nadziei, że dopłyną do nowej ziemi, że umarli z braku jedzenia albo ze starości...
– A może po prostu dopłynęli, ale było im tam tak dobrze, że nawet nie raczyli wrócić – rozmarzył się najmłodszy z łapaczy, chłopak o jasnych włosach związanych w koński ogon.
– Albo dopłynęli do Ahayi i zabili ich Ahayczycy. – Głos Roga przypominał powarkiwanie frydra.
– Ile głów, tyle teorii. – Dart poprawił nogą jedno z dogasających polan, wsunął je w żar. – Gdybać sobie możem i do usranej śmierci, a prawda jest taka, że jeśli kto chce się przekonać, jak to z tym oceanem jest, musi sam załadować tyłek na pokład i sprawdzić. A fakty są takie, że na kontynencie nigdzie nie odnaleziono ani Ahayczyków, ani śladów ich bytowania, także w Irdenie Ahayi nie ma na pewno.
– Co więc z tym, który właśnie próbuje zabić mnie wzrokiem? – spytała.
Wszyscy odwrócili się w stronę jeńca. Ten nie przejął się nagłym zainteresowaniem, wręcz przeciwnie – wzmożona atencja ucieszyła go, bo jaszczurcze wargi rozchyliły się w gadzim uśmiechu.
– Czego cieszysz mordę? – Rog wstał i już chciał ruszyć ku więźniowi, lecz zaniechał zamiarów pod spojrzeniem Darta. Zaburczał coś gniewnie i klapnął z powrotem na swoje miejsce.
– Ten tutaj, o ile to, co mi powiedziano, jest prawdą, przedostał się do Irdenu za pomocą magii. To miało jakąś taką nazwę, czekaj, jak to szło? Telartacja? Teploryzacja?
– Teleportacja. – Drana pokiwała głową na znak, że się domyślała.
– Właśnie.
– I ten, kto dał wam tę robotę, powiedział, że Ahaya jest za Wielką Tonią?
Łowcy popatrzyli po sobie, ale żaden się nie odezwał. Każdy wlepił wzrok w sobie tylko znany punkt, bez reszty oddając się obserwacji ognia, skał, paznokci czy własnych butów. Tylko Dart nie spuścił z kobiety oczu.
– Nie powiedział – rzekł wreszcie, choć dobrą chwilę zajęło mu podjęcie decyzji czy wybrać wersję prawdziwą, czy zmyśloną. – Rzucił nam tylko strzępy informacji i myślał, że, jak kundle, złapiemy trop i na "za chwilę" poszukiwany się odnajdzie. Wyciągnąłem od niego jeszcze kilka rzeczy, a Slakke zakradł się w tym czasie do komnaty Pana Ważnego i poszperał w dokumentach.
– Jestem pod wrażeniem – mruknęła, przenosząc spojrzenie na najmłodszego łapacza. – Nie spodziewałam się, że rębajły waszego pokroju nie są analfabetami.
Dart zaśmiał się, o dziwo, szczerze.
– Bezpośrednia jesteś.
– Mistrzowie mnie za to nie cierpieli. – Uśmiechnęła się lekko.
– Wierzę. A czytać potrafię ja. Nie zawsze parałem się, jak to nazwałaś, rąbaniem. Życie jest nieprzewidywalne i niesprawiedliwie, lubi robić niespodzianki w postaci kopniaka w rzyć, kiedy człowiek się tego nie spodziewa. No, ale powracając do tematu; ja nauczyłem czytać Warvena, a Warven Slakke. Yre też nie wywodzi się z rynsztoka, toteż jedynym, który nie czyta jest Rog. Jest za tępy, za to walczy za dziesięciu i to się liczy.
Rog wypiął dumnie pierś, rad z komplementu. Deidree zaśmiała się z cicha.
– Wesoła z was kompania.
– Pewno, że wesoła. Życie jest krótkie, trzeba z niego korzystać ile się da.
Jednooki Yre wstał. Minął więźnia i podszedł do koni. Dał każdemu po jabłku, gładząc przy tym smukłe szyje. Łapacz przemawiał do nich cicho i, choć Deidree widziała ruch jego warg, nie mogła rozróżnić słów.
– Woli zwierzęta niż ludzi – mruknął Dart, złowiwszy jej spojrzenie. – Odludek i dziwak, ale wierny jest, ufam mu. I tropiciel z niego niezły.
– Podróżowanie w kompanii musi być przyjemne – rzekła, bardziej do siebie niż do mężczyzny.
– To czemu, wy, dranowie, nie podróżujecie w grupach? Nie byłoby wam łatwiej?
– Jesteśmy szkoleni do funkcjonowania osobno. Choćby i nas dziesiątka była, zapłata za zlecenie nie wzrośnie. To nieopłacalne. Poza tym, nie wytrzymalibyśmy ze sobą. To dziwne, ale na dłuższą metę łowcy nie potrafią współpracować. Każdy ma inne metody, przyzwyczajenia, taktykę. To razi, przeszkadza i rozprasza. Zresztą, jest nas za mało. Irden jest wielki, a łowców garstka zaledwie.
– Dziwni jesteście. No, ale sprawy dranów są ponad takim rębajłą jak ja – parsknął, uśmiechając się spod wąsa. Spojrzał na kobietę. W jego oczach widniała życzliwość. – Jedź z nami, Deidree. Nie ufam obcym, a do dranów raczej się nie zbliżam, ale... ty wydajesz się dobrym człowiekiem. Północ nie jest bezpieczna dla samotnych wędrowców, poza tym w kupie będzie raźniej.
Deidree wbiła wzrok w trzaskające płomienie. Dart miał rację – przeprawa przez bezkresy śnieżnych zasp nie należała do najłatwiejszych. O ile dobrze kalkulowała, najbliższa osada znajdowała się dwa dni drogi stąd, a zapasy miała niewielkie. Łapacze tymczasem mieli jedzenie, derki i gorzałkę. Skorzystanie z propozycji, choć wbrew jej naturze, wydawało się mądrym posunięciem. Pod warunkiem, że nie była to pułapka.
– Sama nie wiem...
– Jedziesz na południe jako i my. Wspomniałaś o Q-brie. Nieco sprzeczny to kierunek do naszego, ale do Rannen jedna wiedzie nam droga. Tedy jedź tam z nami.
Deidree wychyliła resztkę zawartości kubka, uniosła go.
– Do Rannen zatem.
Komentarze (11)
I takim człowiekiem jest w istocie. A wiem, że lubisz fantazjować, wiem, a ja z kolei lubię Twoje fantazjowanie czytać ;)
Na pewno nie zdają, a przynajmniej nie do końca. Ahayczycy to lud/rasa (nie wiadomo jak na razie co to tak właściwie jest XD) zupełnie obca mieszkańcom Irdenu, ostatnim ludziom. Nie wiedzą, bo i nie mogą wiedzieć z czym mają do czynienia, czego mogą się spodziewać, ani jak wielkie zagrożenie stanowią intruzi. A z resztą się okaże ;)
Jak zwykle dzięki za komentarz i do następnego ;)
Nie mam nic przeciwko łączeniu tych dwóch bytów, ani ich rozdzielaniu. Wszystko zależy od fabuły i kreacji świata. No i mi bardziej demony kojarzą się z bytem niższym niż bogowie. Gdybym ja miała to rozdzielać podzieliłabym na bogów dobrych, złych i neutralnych, którzy byliby godnymi siebie przeciwnikami, a demony byłby raczej na poziomie aniołów. Potężne istoty, ale o szczebel niższe od bogów.
Stworzyłaś świetną postać Wojowniczki. Widzę już zarysy jej charakteru. Zwrot akcji tutaj też mnie zaskoczył. Raczej spodziewałam się, iż pomoże "biednemu" więźniowi ;) To na plus ;)
Fajne, nie wymuszone dialogi :) jest super :))
Czekam na ciąg dalszy :)) Pozdrowionka :))
Pozdrawiam cieplutko i do następnego ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania