Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Łowczyni: Zmierzch wilka ✦ Rozdział 9
Otworzyła oczy i zerwała się gwałtownie z posłania, instynktownie sięgając po sztylet skryty pod poduszką. W pomieszczeniu panował mrok, lecz czuła, że oprócz niej nie ma w pobliżu żywej duszy.
Znieruchomiała, nasłuchując. Krzyki i walenie do drzwi dobiegały z głębi korytarza. Doskonale wiedziała kto i dlaczego próbował się dobić do pokoju Sewela Rissa. Było to aż nadto oczywiste. Duma arystokraty starego porządku nie miała sobie równych.
Zawahała się, przygryzając wargę. Jej obowiązkiem i powołaniem było eliminowanie frydrów, o bronieniu ludzkości przed byle opryszkami w kodeksie nie było nawet wzmianki. Każda walka była ryzykiem, wszak nikt nie dawał jej pewności, że wyszłaby z tego cało. A co jeśli zostałaby ranna? Ślad po pazurach bestii z Bell wciąż się goił i wymagał sporo uwagi. Gdyby odniosła jakikolwiek uraz w trakcie starcia, bardzo by ją to spowolniło i utrudniło podróż.
"Pieprzyć to", pomyślała. Na odczepnego zasznurowała dekolt nocnej koszuli, chwyciła sejmitary oparte o ramę łoża i ruszyła ku drzwiom, nie zakładając nawet spodni.
Wypadła na wąski korytarz i biegiem puściła się w stronę, z której dobiegały groźby i przekleństwa. Widziała wyraźnie cienie zbrojnych, tańczące na przeciwległej ścianie. Nie czekając, uaktywniła runę Qah. Krew zabuzowała w żyłach, po ciele rozlało się ciepło.
Wychynęła zza rogu niczym nocna mara z rozwianym włosem i furkoczącą od pędu koszulą.
Drabów zaalarmował dopiero skrzek tego najbardziej z tyłu. Odwrócili się w jednej chwili, a jucha buchnęła fontanną, obryzgując ściany i twarze. Ciało zwaliło się na ziemię, ukazując krwawy krzyż wycięty na plecach.
Zakrzyknęli ze zgrozy, dostrzegając upiora, wiszącego nad trupem towarzysza. Zmora splamiona juchą zarzuciła grzywą czarnych włosów, wycięła w powietrzu kilka młyńców ociekającymi ostrzami.
– To ta suka, co siedziała z Rissem – rzucił któryś, a strach natychmiast zniknął z oczu pozostałych.
– No to już, urżnąć jej łeb!
– A ścierwo wychędożyć!
Deidree przez krótki moment zastanawiała się czy nie dać opryszkom szansy i nie puścić ich wolno. W końcu taka była ich praca, wyeliminowanie Sewela nie wynikało z ich kaprysu, a wydanego rozkazu. Teraz nie miała najmniejszych wątpliwości.
Ruszyła szybko i niespodziewanie, niczym atakująca kobra. Korytarz był mały i wąski, co działało na jej korzyść. Przeciwnicy ściśnięci w kupie, w żaden sposób nie mogli jej otoczyć. Gdyby atakowali po kilku, wpadliby na siebie, a jeden drugiego chlastałby mieczem, przy wykonywaniu zamachów. Musieli atakować pojedynczo – wiedziała o tym i zamierzała to wykorzystać.
Ten najbliższy ruszył na nią z wrzaskiem. Cios był bardzo silny i wyprowadzony pod trudnym do odbicia kątem. Wiedziała jednak jak sobie z nim poradzić. Uskoczyła w lewo w zwinnym uniku, a atakujący, nie napotkawszy oporu, zachwiał się i poleciał do przodu. Odwróciła się z gracją tancerki i cięła mężczyznę przez plecy. Biało-czerwona koszula furkotała w krwawym tańcu.
Kątem oka złowiła błysk klingi. Uniosła ręce na wysokość barków i zawirowała w piruecie, kręcąc się i chlastając drabów na podobieństwo wiatraka, z doczepionymi doń rohatynami. Ostrza sejmitarów pruły brzuchy zdecydowanie i bezlitośnie. Bryzgała jucha, w powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi i treści żołądkowej, a ponadto wzbiły się rozdzierające krzyki.
Ktoś ruszył ku niej, przepychając się między zbirami, usiłującymi zatrzymać wylatujące z korpusów wnętrzności. Przybrała pozycję gotową do obrony, ale niepotrzebnie. Dobrze jej znany wygadany herszt najemników, poślizgnął się na jelicie konfratra i runął do tyłu jak pień, uderzając potylicą o panele. Ostatni stojący na własnych nogach okazał rozum – odwrócił się na pięcie i puścił biegiem w przeciwnym kierunku, usiłując jak najprędzej zostawić za sobą śmierć w nocnej koszuli.
Łowczyni postąpiła kilka kroków, poderżnęła gardło wstającemu drabowi i zamachnęła się silnie. Sejmitar przeciął powietrze, świszcząc przejmująco. Chwilę potem rozległ się obrzydliwy plask, a uciekający pachołek osunął się na ziemię, ze sterczącym znad łopatki ostrzem.
Zapadła cisza. Słychać było jedynie jej równy oddech i nierówne rzężenie dogorywających.
– Już po wszystkim – powiedziała głucho.
Czerwone od posoki drzwi skrzypnęły, a z wnętrza wychyliła się brunatna czupryna.
– O, cholera! – wypalił Sewel i odwrócił głowę, walcząc chwilę z odruchami wymiotnymi.
– Cóż to, panie Riss – wypaliła zapalczywie, łypiąc na niego spode łba. – Tacy byliście spragnieni wiedzy, tacy wam łowcy byli mili. I co? Teraz bledniecie i zmagacie omdlenie? Przypatrzcie się lepiej uważnie i zapamiętajcie ten widok, bo właśnie tym, niczym innym, są łowcy, którymiście tacy zainteresowani. Ostrzem, krwią i wyprutymi flakami.
Sewel zatrząsł się, zgiął w pół i zwymiotował gwałtownie.
Wierzchem dłoni otarła krew z twarzy, rozmazując ją jeszcze bardziej. Nie patrzyła na Rissa, patrzyła na koniec korytarza, gdzie widniały drzwi, do których próbował dotrzeć ostatni z pachołków. Ruszyła w tym kierunku, przestępując nad stygnącymi trupami.
Wsparty o framugę kupiec, podążył za nią spojrzeniem.
– A ty dokąd?!
– Dokończyć to, co przez ciebie zmuszona byłam zacząć.
Otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak głos uwiązł mu w gardle. Poza tym coś podpowiadało mu, że w żaden sposób nie byłby w stanie jej zatrzymać. Nim się spostrzegł, zwymiotował po raz drugi.
Drzwi rozwarły się nagle pod wpływem kopnięcia, uderzając w ścianę z mocą, od której z drewnianych bali posypały się drzazgi. Otyły arystokrata w długiej, sięgającej kostek, nocnej koszuli podskoczył przestraszony. Odwrócił się przez ramię, przywierając zaraz plecami do krawędzi komody, na której leżał na wpół wypełniony wór.
– Czyżby wielmożny się gdzieś wybierał? Chciał opuścić ten miły przybytek?
– Odejdź! – krzyknął, łapiąc za leżący na dębowym blacie nóż. – Odejdź stąd, demonie! Siło nieczysta! Plugawcze! Mam nóż! Nóż mam, słyszysz?! – zapiał, gdy drana ruszyła wolno w jego kierunku.
– Słyszę – odparła, nie zwalniając. – Dobrze, będę miała czym zdrapywać cię ze ściany.
Grubas na przemian bladł i czerwieniał to ze strachu, to z wściekłości. Widząc jednak, że żadne słowa nie powstrzymają napastnika, chwycił stojący obok taborecik i cisnął nim w łowcę. Kobieta bez trudu uniknęła pocisku, uchyliwszy się w porę.
Magnat nie zwlekał dłużej – odepchnął się od komody i rzucił w bok, licząc, że dopadnie okna. Nim dotarł do parapetu, to ona dopadła jego.
Jęknął przeciągle, cięty przez plecy. Przylgnął do ściany i jedyne co zdołał zrobić to odwrócić się. Niemal od razu tego pożałował.
Dwa skrzyżowane ostrza przyszpiliły go, naciskając boleśnie na grdykę. Starał się za wszelką cenę uspokoić – nerwowy oddech sprawiał, że ostrza naciskały na szyję, rozcinając skórę.
– Litości! – zaskrzeczał, wybałuszając oczy, gdy ostre krawędzie wpiły się boleśnie.
Deidree patrzyła na niego w milczeniu. Warga i powieka drgały jej lekko. Wyglądało jakby się wahała, jakby toczyła walkę z samą sobą. Nie chodziło o wyrzuty sumienia, o skrupuły – wyzbyła się ich bardzo dawno temu, znów jednak poczuła obecność Tego. Wzrok zamazał jej się lekko, nogi ugięły, zupełnie jakby ktoś zwalił jej na plecy wór cegieł. Otworzyła usta czując, jak coś lepkiego pełznie jej po plecach, jak krew gęstnieje. Wyobraźnia wybudziła się z letargu, wytwarzając budzące lęk i obrzydzenie obrazy – krew nabierającą barwę i konsystencję smoły, opary trucizny, kłębiące się zielonkawą chmurą w płucach, czerniejące zęby.
"Potrzebuję świeżego powietrza", pomyślała. "Muszę się uspokoić, zaczerpnąć oddechu, ale... Ale nie mogę! Nie jestem w stanie się ruszyć, kiwnąć palcem! Czuję to... czuję to, cholera... Czuję jak przebudza się we mnie, jak nawołuje... Muszę być silna! Muszę... Muszę dać się temu pochłonąć, odpuścić. Wieczna walka nie ma sensu, przysparza jedynie cierpienia. Wystarczy tylko, żebym... odpuściła, tak... Zaraz... Nie... Nie! Nie jestem na tyle słaba, by ulegać pieprzonej czarnej magii!"
Zacisnęła zęby i szarpnęła rękojeściami. Bezwładne ciało padło na posadzkę, tuż obok czerepu, który potoczył się wprost pod nogi drany. Oczy De'lrizy były puste.
Komentarze (15)
Co do łowczyni i jej problemu - coś tam Ci dzwoni, ale jeszcze nie do końca wiadomo, w którym kościele. Może pamiętasz wzmianki o czarnej magii, która płynie a wilkołaczych arteriach, przez co dranowie są skazani na kontakt z tą plugawą mocą? W Deidree siedzi mrok, czarna magia, która toczy ją od środka jak choroba (np rak). W większości przypadków dranowie są w stanie ją w sobie zwalczać i tylko słabe jednostki dają sobą zawładnąć, skazując się tym samym na śmierć. Z Deidree natomiast problem jest bardziej... Złożony. Ale nie będę w to dalej brnąć, bo nie chcę przypadkiem czegoś zaspoilerować.
Dziękuję Ci z całego serca za te wspaniałe słowa, naprawdę! Czytając tego typu komentarze zyskuję trochę wiary w to, że spełnienie marzenia i wydanie swojej powieści nie jest niemożliwe. Ale gdyby taki cud się wydarzył - masz ten autograf, a nawet specjalną dedykację na pół strony załatwioną!
O matulu - wizja posiadania audiobooka mojej powieści jest tak ekscytujący, że zaraz chyba powrócę do pisania trzynastego rozdziału Łowczyni :D
Dziękuję Ci raz jeszcze i pozdrawiam ciepło :))
Krwisto się tu zrobiło! Fenomenalne masz te opisy walki... łopoczące ubranie, świst miecza, bluzg krwi... tworzą świetne obrazy w wyobraźni. Końcówka niepokojąca - walka z czarną magią. Jak dla mnie - rewelacja :) Pozdrowionka :))
Pozdrawiam ;))
Jak zwykle marudny Czepialski;
i ruszyła ku drzwiom, nie zakładając nawet spodni. - cholera, co za widok! żaglowiec pod żaglami, koń w galopie... i kobieta bez spodni w biegu, że strawestuję Conrada. ;)) Tylko filmować! ( Nie zmieniać!! świetne! )
a jucha buchnęła... Zmora splamiona juchą - wiadomo; zmora piszących ;)
unosił się metaliczny zapach krwi i treści żołądkowej, - treść żołądkowa pachnie inaczej, mdło, "kupiasto", wymiotnie. Dodałbym mdło (mdło-metaliczny).
a ponadto - a ponad to
potylicą o panele.- wtedy ich jeszcze nie wynaleźli - deski, belki itp.
Dziękuję za bojowy odcinek ;)
Panie Czepialski, oddawaj pan Karawana! ;))
W moim założeniu miała na sobie taką nocną koszulę, gdzieś za udo, także pewne rzeczy nie były widoczne, póki drana nie zaczęła tańczyć z ostrzami. Ale kiedy już zacEla tańczyć wydaje mi się, że panowie nie mieli czasu się przyglądać.
Chodziło mi bardziej, że unosił się metaliczny zapach krwi i zapach treść żołądkowej, znaczy - to "metaliczne" miało być tylko do krwi, nie do tego drugiego. Nigdy nie wąchałam odoru treści żołądkowych, ale z metalicznym zapachem ba pewno bym go nie mieszała. Ale skoro zachodzi taka pomyłka w trakcie czytania - przeprawię po powrocie do domu c:
A, okej, to niech będą i deski - to też poprzeprawiam w wolnej chwili :))
Dzięki za komentarz i uwagi, pozdrawiam ciepło.
Skończę Fuzję Adama T. i nadejdę, choć za tydzień wyjeżdżam, więc już pewnie po, ale pamiętam, cenię i nadejdę ;)
Pozdroxix
Tymczasem.
Bywaj.
;))
Do przeczytania ^^
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania