Łowczyni: Zmierzch wilka ✦ Rozdział 11
Następnego dnia wstali z dużo lepszymi humorami. Riss żartował od czasu do czasu, a Deidree uśmiechała się nawet. Rozmowa kleiła się na tyle, że gdy dotarli do Rozstajów żal im się było rozstawać.
Drana z trudem przyznawała sama przed sobą, że podróż w towarzystwie gadatliwego kupca okazała się całkiem przyjemna. Miło było mieć do kogo otworzyć gębę.
– Dzięki za wszystko – powiedział na odchodnym. – Za nasze pogawędki i... I za uratowanie życia. Mam u ciebie dług.
– Masz dług. – Pokiwała głową, uśmiechając się przy tym ciepło.
– Jakbyś czegoś potrzebowała, wiesz, gdzie mnie szukać.
– Abyś doczekał świtu, Sewel.
– Ty również – rzucił przez ramię, obracając konia. Uderzył lekko lejcami i kłusem ruszył dalej, na południe.
Drana stała i patrzyła jeszcze przez jakiś czas, nim postać kupca nie zmalała do wielkości jabłka. Wówczas zwróciła głowę ku zachodowi, ku widocznej w oddali ścianie lasu.
Cmoknęła, zachęcając wierzchowca do wznowienia marszu, i wbiła lekko strzemiona w boki zwierzęcia, zmuszając je do zboczenia z drogi na porośniętą wysokimi trawami równinę. Tam, gdzie zmierzała, nie prowadziły żadne szlaki – nikt nie zapuszczał się na zachód, każdy głupi wiedział, że porastający te tereny Czarny Bór był siedliskiem chaosu i zła. Wszyscy prócz Deidree, która bywała tam niejednokrotnie.
Las, owszem, był niebezpieczny – pełen parowów, rozpadlin, moczarów i grzęzawisk. Gęsto porośnięty wiekowymi drzewami łatwo gubił szaleńców zapuszczających się w te niezbadane okolice w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania zadawane od lat. Drana, choć wyczuwała w nim magię i zdawała sobie sprawę, że frydry w istocie skrywały się w leśnej fortecy, na skraju matecznika, gdzie mieściła się chatka Egli, nigdy nie spotkała żadnego osobnika. Staruszka również się nie skarżyła, dlatego Deidree rychło nabrała przekonania, że groza Czarnego Boru była owocem ludzkiej wyobraźni i strachu przed tym co nieznane.
Step ciągnął się aż po horyzont. Na jego tle, niczym plama atramentu na pergaminie, majaczyła czarna ściana lasu. Drana ze znużeniem obserwowała, jak odległość między nią a matecznikiem mozolnie się zmniejszała, jak mijała kolejne kępy traw i wrzosów, deptanych kopytami Diabła.
Do Czarnego Boru wjechała o zachodzie słońca.
Las był gęsty. Choć z początku mogła kontynuować jazdę w siodle, meandrując pomiędzy powykręcanymi, suchymi konarami, wkrótce zmuszona była zsiąść i prowadzić konia za uzdę. Im dalej szła tym zieleńsze i liczniejsze stawały się sosny, świerki, buki, klony i jesiony. Diabeł rżał z niezadowoleniem, klucząc pomiędzy pniami i ocierając się o pobliskie drzewa. A potem było już tylko gorzej.
Wkrótce, w szczelinach, którymi wędrowali, zaczęły pojawiać się coraz liczniej rozmaite krzewy; od sięgających Diabłowi brzucha pokrzyw po te zupełnie obce kobiecie. To znacznie utrudniało przeprawę. Na domiar złego niedługo potem natknęli się na grzęzawiska i zmuszeni byli się cofnąć, by obejść je łukiem. Gdyby wpadli w moczary, łowczyni być może by się wygrzebała, ale Diabeł – nie. Wolała nadłożyć drogi, ale nie ryzykować. I tym sposobem zastała ich noc.
Choć księżyc wisiał wysoko, jego światło nie docierało do ziemi przez szczelne dachy z koron. W normalnych warunkach zapaliłaby pochodnię i jej blaskiem oświetliłaby drogę, lecz tu ryzyko pożaru było zbyt duże, a spalenie przedostatniego lasu porastającego Irden nie było najlepszym pomysłem. Łowczyni postanowiła zdać się na instynkt. Choć ciemności nie były dla niej wyzwaniem, to nocna wędrówka po Czarnym Borze już tak. Czuła się jak na pierwszym spacerze po sali treningowej z zawiązaną opaską na oczach. Lecz tu teren co chwilę wznosił się i opadał, wszędzie czyhały zdradliwe korzenie, kłody i głazy, dziury i rozpadliny. Gęste chaszcze i gałęzie czepiały się odzienia, ciągnęły za włosy.
“W tym lesie musi drzemać magia” – pomyślała Deidree, jak zawsze gdy bywała w tych stronach. “Ani chybi, aż czuje się ją w powietrzu.”
Odetchnęła z ulgą, gdy wyszli z labiryntu drzew na otwartą przestrzeń, oświetloną księżycowym światłem. Polana była nieduża. Wśród traw i zamkniętych pąków kwiatów Deidree dostrzegła znajome zioła. Jaglanka, adryjskie ziele, tolimfria, pyrokost, miel – wyliczała w myślach, prowadząc wierzchowca w poprzek błoni.
– Poznajesz to miejsce? – szepnęła do zwierzęcia, na co te zaparskało z cicha. – Dokładnie. Za chwilę po... – Urwała, wyłapując szelest. Nie mogło to być złudzenie, bo nawet Diabeł zastrzygł uszami, unosząc czujnie łeb.
Przed nimi, w mroku drzew, zapłonęły żółte ślepia.
Ogier stanął dęba i zarżał przeciągle, a Deidree wyszarpnęła broń z pochew. Gdy wielki, czarny kształt wyskoczył z zarośli, była już w gotowa. Zamłynkowała sejmitarami, odliczając odległość przeciwnika, kurczącą się w zastraszającym tempie. Nim frydr napiął mięśnie do skoku, rozległ się rozsadzający bębenki pisk. Drana z trudem utrzymała pozycję, zwalczając pragnienie zakrycia uszu, lecz wilkołak, ku jej wielkiemu zdziwieniu, od razu dał za wygraną – wbił pazury w ziemię, stanął i zawył przeciągle, jakby z rezygnacją.
Deidree pewna była, że jeśli tylko hałas ustanie, bestia wznowi atak, gdy jednak zapadła cisza, stwór nawet na nią nie spojrzał. Odwrócił się tylko i podreptał w stronę gęstwiny. Dopiero teraz dziewczyna zwróciła uwagę, że bestia była mniej zniekształcona i powykręcana, niż frydry, które spotykała na swojej drodze.
Choć wydawało się, że zagrożenie minęło, łowczyni stała nadal w pozycji bojowej, nie bardzo wiedząc, co się tak właściwie wydarzyło. Dezorientacja uleciała z niej, gdy tylko z mroku wychynęła przygarbiona postać.
– Egla. – Deidree pokręciła głową, nie chowając jednak sejmitarów. – Mogłam się domyślić.
– A kogoś się innego spodziewała, ha? – zaskrzeczała staruszka, wspierając się o kostur. – Księcia z bajki? Krasnoludków?
– Na pewno nie twojego potwora – sarknęła drana, patrząc zimno, jak bestia podchodzi do Egli i siada u jej boku.
Kobieta pogłaskała potwora po wielkim łbie i uśmiechnęła się do łowczyni.
– No? Coś ty taka nastroszona niby sroka? Wyglądasz jakbyś pierwszy raz na oczy frydra widziała.
– Takiego co nie rozszarpuje na dzień dobry? Po raz pierwszy.
– Ha! Tedy wieleś jeszcze rzeczy nie widziała, młódko. No, ale dość gadania po próżnicy. Nie będziem przecież stały w środku lasu. Chodź, zupy nawarzyłam.
– Nie wiem, co się tu przez ten rok wyrabiało, ale wilkołakowi, nawet twojemu, nie zaufam, choćbyś własną głową ręczyła. Odwołaj go, niech idzie precz.
– Słyszałeś, Grah? Boi się ciebie! Ha! Dran co się boi wilka! A niech mnie!
Wilkołak zacharczał gardłowo, co prawdopodobnie miało imitować śmiech.
– Dobrze wiesz, że nie o strach tu idzie – mruknęła Deidree, uspokajając zdenerwowanego Diabła, który parskał i tupał na siedzącego nieopodal potwora. – Jeśli chcesz, by twój pupil nie stracił łba, niech trzyma się z dala ode mnie i mojego wierzchowca. Zbliży się, a zabiję. I nawet ty go nie uratujesz.
Wiedźma patrzyła przez dłuższą chwilę wprost w zielone oczy drany. Dostrzegłszy w nich to, czego szukała, poklepała Graha po karku.
– Głuchyś? Zmykaj w knieję. I nie zbliżaj się do domu przez jakiś czas. Nasi goście wyjadą, to cię przyzwę.
Frydr wstał z ociąganiem. Spojrzał jarzącymi się ślepiami na łowczynię, potem na czarownicę. Wreszcie odwrócił się i bez słowa zniknął między drzewami.
– A teraz chodź – zarzęziła starucha, kiwnąwszy głową w stronę przeciwną do miejsca, w którym zniknął wilkołak. – Na najgłębsze mroki, zupa wystygnie.
Deidree zmrużyła oczy, ale nic nie powiedziała. Schowała broń, chwyciła Diabła za uzdę i ruszyła w ślad za wiedźmą.
Komentarze (11)
Moja ulubiona autorka, podlecę w wolnej chwili... Teraz zaznaczam, aby nie przeoczyć ;))
Moja ulubiona autorka, podlecę w wolnej chwili... Teraz zaznaczam, aby nie przeoczyć ;))
Oswojony wilkołak — interesujące nowum. Złamałaś schemat — a to lubię :) Cieszę się, że nie kreujesz świata absolutnie dobrych i absolutnie złych. Są też odcienie szarości — choćby jak ten oswojony stwór. Ciekawa część :) Pozdrowionka :))
Pozderki <3
Dziękuję mocno, mocno, mocno ♥ Pozdrowionka :)
Haha, Ozarro, pędzisz chłopie na łeb na szyję, że aż momentami samego autora przeganiasz :D Egla nie wezwała łowczyni, Deidree sama zadecydowała, że uda się do Czarnego Boru. Można powiedzieć, że chatka u wiedźmy to taka jej mała baza wylotowa, gdy udaje się na północ, do Krainy Wiecznych Śniegów lub z powrotem, na południe. Tam zostawia sprzęt, uzupełnia zapasy itd. Lecz nie jest to jedyny powód. Ale co tu będę gadać po próżnicy, w następnym rozdziale wszystko się wyjaśni ^^
Dzięki za piąteczkę i komentarz, pozdrowionka :)
A tera biere sie za jedynastkę;
"W normalnych warunkach zapaliłaby pochodnię i jej blaskiem oświetliłaby drogę, lecz tu ryzyko pożaru było zbyt duże, a spalenie przedostatniego lasu porastającego Irden nie było najlepszym pomysłem." - Gorąco polecam doświadczenie, którem robił dawno temu; zapalić pochodnię i spróbować z nią nocą wędrować. Całowanie gruntu zapewnione. Pochodnia światła daje niewiele, a do dołu prawie nic. O ile w korytarzu (zamek) jest cenna, bo głowę przed rozbiciem ratuje, o tyle w terenie nie daje nic poza złudnym poczuciem bezpieczeństwa. A jak chodzi o pojedynek na białą broń w świetle pochodni, to o ile jest to dla obserwatorów scena piękna, o tyle dla walczących chyba najtrudniejsze wyzwanie (w jednej ręce pochodnia, w drugiej broń). Ostrożnie więc z pochodniami!
Piękne dzięki za kolejny odcinek i świetny pomysł z "oswojonym" frydrem - nie zdziwię się gdy kiedyś okaże się, że leśna babka tak na prawdę jest królową lasu, a fryrdry to ukarani przez jej przeciwnika niegodziwcy. ;)) (żarcik taki płaski dosyć!). Pozdrawiam.5
Haha, wierzę na słowo! Nie bez przyczyny mówi się, że "płomienie tańczą", a jak jeszcze dookoła pełno drzew, chaszczy, kłód, głazów, korzeni innych przeszkód, taki spacer raczej do najprzyjemniejszych należeć nie może. Jak więc podróżować w gęstwinie, w całkowitych ciemnościach? Może wiesz? Taka wiedza na pewno jeszcze nie raz mi się przyda.
Nigdy nic nie wiadomo, przyjacielu ;)
Pozdrawiam cieplutko ;)
A odnośnie kurew to dlategom pisał - ubolewam nad spowszednieniem obyczaju, który wg mnie nie ma żadnego historycznego uzasadnienia, a tworzenie światów z brudami z naszego uważam za ... brak wyobraźni autora, któremu nie chce się wymyślić stosownego dla jego świata wulgaryzmu. I robią to uznani z Sapkowskim włącznie! Nie dziwię się więc, że amatorzy powielają - daję wyraz swej degustacji. Ot i tyle. ;)
Dziękuję za cieplutkie w upale - zwracam z ukłonem równie ciepłe i powodzenia w nocnym wędrowaniu.
PS. Gdyby góry i jałowce na szlaku - uprzedzam - są przerażające i koniecznie trza podejśc, by strach odpędzić. Nikt nie wie dlaczego jałowiec nocą zmienia się w zaczajone potwory, bestie, bandytów, ale tak jest ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania