Łowczyni: Zmierzch wilka ✦ Rozdział 8

Siedziała w kącie karczmy, skryta w półcieniu dębowych skosów. W iście imponującym tempie pochłaniała barani udziec, ciamkając i popijając grzańcem z wielkiego kufla. Nie przejmowała się manierami niegodnymi przedstawicielki Kharrenu – oberża była niemal pusta i nie musiała obawiać się o swój wizerunek.

Wypolerowane blaty odbijały blask wiszących wysoko świeczników, a jedynym co dało się słyszeć było brzęczenie tłustej muchy, która zaszywszy się w domostwie, nie zapadła w zimowy sen. Karczma była ciepła i przytulna. W kominku palił się ogień, nad którym wisiał gar smakowicie pachnącej polewki. Gdzieniegdzie dyndały pęki suszących się ziół oraz zbóż, których nie potrafiła rozpoznać. Te pierwsze pachniały ładnie, aż prosiło się o pajdę chleba z masłem ziołowym. Na drewnianej ławie, nieopodal paleniska, drzemał kot.

Drgnęła, gdy dobiegły ją ciche kroki i skrzypienie schodów. Nie przerwała posiłku. Dopiero, gdy kątem oka dostrzegła intruza, wypuściła udziec z dłoni i uniosła głowę znad talerza. Ich spojrzenia skrzyżowały się natychmiast.

– Proszę sobie nie przeszkadzać w posiłku – odezwał się obcy. Po krótkim wahaniu, skierował kroki ku stołowi wciśniętemu w najdalszym kącie sali.

– Liczę, że nie będzie miała pani nic przeciwko, jeśli się przysiądę.

Kiwnęła głową, przełykając to, co miała w ustach.

Nie dawała mu więcej niż trzydzieści pięć lat. Był całkiem interesujący z aparycji i intrygującego błysku w oku, który jednak kazał jej mieć się na baczności. Jasne, pogodne oczy przeszywały ją na wskroś.

– Dziękuję. Me miano Sewel Riss, kupiec. Przepraszam, że zakłócam spokój, ale doszły mnie słuchy, że w gospodzie gości łowca... Nie mogłem powstrzymać ciekawości i musiałem po prostu dać jej upust.

– Skąd podejrzenie, że to ja? – spytała, zdejmując kaptur.

– Nie sposób się pomylić – odparł obcy, siadając na przeciw i przyglądając się przez chwilę runom wytatuowanym pod oczami drany. – Wystarczy na panią spojrzeć, na pani czujną, pozornie spokojną, ale wciąż w gotowości postawę i nadzwyczaj płynne ruchy. Na symbol dranów, tak skrzętnie ukrywany przez panią pod kapturem, na czarny płaszcz i pierścień z czarnego złota. Gdyby zaś niespodziewanie zdecydowałaby się pani rozebrać, ujrzałbym na pani plecach wytatuowany herb Kharrenu... Mógłbym się chełpić do jutra swą spostrzegawczością, ale prawda jest taka, że do mych uszu dotarł fragment pani pogawędki z właścicielem tego urokliwego przybytku.

– Pańska wiedza iście budzi podziw. I szczere zdziwienie.

– Widzi pani, od zawsze interesowały mnie kwestie niecodzienne, paranormalne czy raczej... magiczne.

– Kiepskie sobie pan znalazł zainteresowania – mruknęła, unosząc kufel do ust i popijając oszczędnie. – Niebezpieczne.

– To prawda – przytaknął. – Uprawianie magii jest zakazane, a ciekawienie się nią grozi poważnymi konsekwencjami. Niemniej, mnie ona interesuje i ciekawi.

– Odradzam. Jak pan pewnie wie, wbrew wszystkim bajkom i mitom, nie istnieje coś takiego jak "dobra" czy "neutralna" magia, jest tylko czarna, ta zła, mówiąc prosto. Prędzej czy później wszyscy ciekawscy kończą jako magowie, czarnoksiężnicy z przerostem ambicji, by ostatecznie, gdy moc wymknie się spod kontroli i zawładnie nekromantą, przekształcić się w ogarnięte szałem potwory, mordujące wszystko, co napotkają na drodze. Potwory gorsze nawet od frydrów.

– Zdaję sobie z tego sprawę. – Twarz rozmówcy pozostawała bez wyrazu. – Mimo to moje zainteresowanie nie maleje. Powróćmy jednak do cechu, który pani reprezentuje, a który nadal pozostaje dla ludzkości tajemnicą. Nie, zanim pani coś powie, pozwolę sobie zaznaczyć, że nie idzie mi o trywialne opowiastki i ciekawostki, które znają wszyscy. Jest ich dosłownie kilka, w tym połowa to wymysły i wszystkie są mi znane, ja jednak pragnę dowiedzieć się czegoś, co mnie zaskoczy, czegoś czego nie wiem.

– Wybacz, panie, że ściągnę cię na ziemię, ale to nie koncert życzeń – powiedziała, wolno wypowiadając poszczególne słowa. W jej tonie słychać było coś niedobrego.

– Och, proszę się nie srożyć, nie chciałem być nieuprzejmy ani natarczywy. Musi mi to pani wybaczyć, po prostu pierwszy raz w życiu mam sposobność pomówić na osobności z łowcą.

Milczała dłuższą chwilę, uderzając paznokciami o blat.

– Co będę z tego miała? – spytała wreszcie, wlepiając w obcego zielone oczy.

– No tak – żachnął się. – Nic za darmo, co?

– Żyć jakoś trzeba, a pieniądze na drzewach nie rosną. – Wzruszyła obojętnie ramionami. – Ty jako kupiec powinieneś o tym wiedzieć. Zresztą, nie bez powodu wiadomo o nas niewiele. Gdyby wszystkie nasze sekrety zostały obnażone i w każdej przypadkowej rozmowie z każdym przypadkowym człowiekiem rozpowiadalibyśmy o Akademii, szkoleniach i inszych tajemnicach, nasz zawód straciłby szacunek, podziw, a być może i zaufanie. Nie na wszystko ludzie są gotowi. Tak długo jak mają nas za czarodziejów czy innych nadprzyrodzonych herosów, interesy idą sprawniej, a sami łowcy mają mniej nieprzyjemności. Strach ma wielkie oczy, szczególnie, gdy zobaczy wilkołaczy czerep zatknięty na hak. Ktoś kto pokonał taką bestię nie może być zwykłym człowiekiem, czyż nie?

– Rozumiem – odparł, wspierając brodę na splecionych dłoniach. – O jakiej cenie mowa?

– O takiej, której nie zapłaci nikt o zdrowych zmysłach, panie Riss.

Milczeli oboje mierząc się bacznymi spojrzeniami. Żadne nie wyglądało, jakby miało ustąpić i żadne zresztą nie miało tego w planach.

– Mimo to, pozwoli pani, że zapytam raz jeszcze, ile?

Otworzyła usta, by odpowiedzieć, kiedy nagle drzwi karczmy rozwarły się, a do wnętrza wtargnęło mroźne powietrze. Patrzyła na wchodzących do oberży, a Riss podążając za jej wzrokiem, obejrzał się przez ramię.

Za otyłym wielmożą o minie nadętego buca, wkroczył paź z trudem dźwigający bogato zdobiony kufer, a za nim – młodzik w burym stroju, z wystrzępionym piórem przypiętym do czapki. Pochód zamykało sześciu żołnierzy, rozglądających się czujnie. Dłonie spoczywające na rękojeściach świadczyły, że gotowi byli na wszelkie niespodziane sytuacje i nie zamierzali dawać się zaskoczyć. W końcu za to im płacono.

Nie miała najmniejszych wątpliwości – musiał być to magnat, o którym wspominała karczmarka dzień wcześniej. Ze stu kroków rozpoznawała szanowne osobistości, widzące nie dalej niż czubek własnego nosa. Z doświadczenia wiedziała, że wchodzenie takim pod nogi było kiepskim pomysłem, a z umów i przyjaźni rzadko wychodziło coś więcej niż fiasko.

Nie zamierzała zwracać na siebie uwagi, nie chciała i nie miała zamiaru ściągać sobie na kark kłopotów. Wystarczał jej incydent sprzed kilku miesiączków, kiedy wielce szlachetny baron z Fell, obrońca słabych i wybawca uciśnionych, wypędził ją z włości, gdy zaszlachtowała stworzenie mordujące miejscowych, które musiało mieć w sobie wilkołaczy gen, bo bydlę było wielkie, z paszczą uzębioną jak u piranii. Ucięty łeb zaniosła rządcy, a ten miast oczekiwanej nagrody i podziękowań, zrugał ją tak, że aż sobie brodę opluł, wywrzeszczał coś o biednym, nikomu niewadzącym Burku, który od czasu do czasu zagryzał jakiegoś dzieciaka, chłopa w polu czy drwala, i wykopał ją, posyłając za nią kilku najemników. Z całej tej przygody zyskała wdzięczność wieśniaków, niewdzięczność barona i kilka miedziaków od każdego z martwych rębaczy, słowem – niewiele. Nie było to co prawda pięćdziesiąt szekli, na które liczyła, ale nie była pazerna. Zawinęła się i odjechała, obiecując sobie omijać okolicę szerokim łukiem.

– Wie pani kto to? – spytał Riss cicho.

– Nie i nie chcę wiedzieć – odparła, naciągając kaptur na głowę. Wolała nie rzucać się w oczy.

Jeden z żołnierzy podszedł do lady i trzasnął kilkukrotnie rękawicą o blat.

– Ejże! – ryknął. – Gdzie jest karczmarz? Obsługa?! Szlachetny Giur De'lriza zawitał do tego przybytku zgodnie z zapowiedzią! Jest zmęczony, głodny, spragniony, a do tego wciąż nieobsłużony! Czyżby renoma tego lokalu była wyssana z palca?!

Nie czekali długo. Po chwili z wnętrza wyłonił się Kreig, tłumiąc pod nosem przekleństwo. Nie musiała tego słyszeć, nie musiała obserwować ruchu warg, znała go.

– Witajcie, panie De'lriza, w naszych skromnych progach. Pański pokój jest już gotowy, proszę schodami na górę...

​ – Szanowny pan De'lriza nie pójdzie do swojej kwatery póki nie spożyje porządnego, ciepłego posiłku – rzekł krzykliwy, patrząc na oberżystę zmrużonymi oczami.

​ – Oczywiście. – Głos oberżysty był równie nieprzyjemny co spojrzenie pachołka. – Proszę się rozgościć, wkrótce podam do stołu.

Zbrojny, choć otworzył gębę, nie powiedział nic więcej. Zatknął kciuki za pas, po czym powiódł oczami po pomieszczeniu. Zatrzymał się na mężczyźnie oglądającym się ciekawsko przez ramię i zakapturzonej postaci, dosłownie wciśniętej w kąt oberży. Przez dłuższą chwilę mierzył wzrokiem tę drugą, aż wreszcie wolnym krokiem ruszył w stronę stołu, za którym zdążył zasiąść grubas w lisich futrach. Nachylił się nad pracodawcą, szepnął mu coś na ucho, na co ten uniósł głowę i mało dyskretnie rozglądnął się po karczmie.

Zgodnie z jej obawami, wkrótce poczuła na sobie dwa świdrujące spojrzenia, wypalające w niej dziury. Wytężyła słuch, pobudzając wyczulone, łowcze zmysły. Niestety prócz brzęczenia spasłej muchy, nierównego bicia serca Rissa i pojedynczych słów, z których nie wywnioskowała nic odkrywczego, nie udało jej się wyłapać żadnej przydatnej informacji.

– Zdaje się – szepnął kupiec, nachylając się ku kobiecie. – Zdaje się, że mówią o nas.

– Wiem – odparła, nie do końca pojmując dlaczego właściwie odpowiedziała. Była zajęta, cholernie zajęta – myślała, kalkulowała, analizowała, paplający handlarz jedynie ją rozpraszał. A mimo to odpowiedziała. Trudno.

Drgnęła, gdy dobiegł ją szczęk półzbroi prostującego się pachołka. Zacisnęła zęby, kiedy i grubas wstał, wielkopańskim ruchem odrzucając na plecy płaszcz z lisich futer.

– Idą tu! – podekscytował się kupiec. – Idą, cholera!

– Zachowajcie spokój, panie Riss – szepnęła, ukradkiem upewniając się, czy sztylet zatknięty za cholewę jest na swoim miejscu. – I nie odzywajcie się bez potrzeby... W ogóle się nie odzywajcie.

Sewel już otworzył usta by zaprotestować, lecz zamilkł, bo dwa duże cienie, jeden wzwyż, drugi wszerz, spoczęły na Deidree.

– Azali to prawda żeś z łowczego cechu? – Odezwał się otyły arystokrata, pogardliwym tonem.

– Niewykluczone. Zależy kto i dlaczego pyta.

– Paczcie ją, jaka harda! Więcej szacunku, kobieto! Mówisz do hrabiego! – Uniósł się osiłek, napinając pierś. Na Deidree podobne demonstracje nie robiły najmniejszego wrażenia.

– Więcej szacunku, pachołku, mówisz do damy – odparował sarkastycznie Riss, na co drana zgrzytnęła zębami. A kazała mu przecież trzymać gębę na kłódkę!

– A ty niby kto? – Zwisające podgardle zadrżało, gdy wielmoża odwrócił głowę w stronę kupca.

– Sewel Riss, pokorny syn handlu i monety.

Wojak otworzył usta. Pot w jednej chwili wstąpił mu na czoło, powieka drgnęła.

– Wybaczenia, panie – zająknął się pachołek, spuszczając wzrok, z którego w jednej chwili zniknęła hardość. – Jam nie widział...

Deidree przypatrywała się w milczeniu wszystkim po kolei, próbując zrozumieć co właściwie zaszło. Heraldyka nigdy nie była jej mocną stroną – ważne persony, profesorowie, wyłączając tych z Akademii, uczeni i szlachetnie urodzeni z nazwisk czy wizerunków byli jej zupełnie obcy. Pamiętała kilku rządców miast i wsi, w których przyszło jej niegdyś wykonywać zlecenia, ale nic więcej. Nie dziwne więc było, że siedziała teraz skonsternowana, głowiąc się kim tak właściwie był Sewel Riss.

– Wielu rzeczy nie wiesz, a mimo to mielesz ozorem, jakbyś wszystkie rozumy pozjadał. – Ton kupca pozostawał spokojny i lekki, zupełnie jakby opowiadał właśnie zabawną anegdotę sprzed kilku lat. Oko i ucho podpowiadało, że nie ma nikomu za złe zniewagi i arogancji, Deidree jednak doskonale wyczuwała negatywną energię kłębiąca się wokół mężczyzny.

– Aż nie chce się wierzyć – odezwał się grubas tonem nadąsanego dzieciaka – aż nie chce się wierzyć, że w tej zapomnianej przez świat dziurze trafiłem na kogoś równego sobie.

– Mylisz się, De'lriza – odparł kupiec, krzyżując ręce na piersi.

Uwadze Rooth nie umknęły mięśnie drgające na twarzy arystokraty. Zwrócenie się bez użycia tytułu było poważnym nietaktem i widocznie go oburzyło.

– Widzisz, ty jesteś reliktem, niczym więcej niż pozostałością po starym porządku. Kiedyś istnieli potężni władcy, cesarze, których władza nie miała granic, których nawet najgłupsze zachcianki trzeba było spełniać, jeśli chciało się zachować głowę na karku. Wtedy tacy jak ty coś znaczyli, ci wszyscy baronowie, hrabie i hrabiny, książęta, księżne, diukowie i margrabie, ale...To przeszłość, De'lriza. Gdy upadła monarchia, upadliście i wy, szlachcice i wysoko urodzeni, a żeby was wszystkich zmierzch zastał. Obecnie tytuły nie znaczą zupełnie nic, rozumiesz, De'lriza? Nic prócz przeświadczenia, że jesteś głupcem żyjącym przeszłością, wspomnieniem. Mówisz, że możemy brać nas za równych sobie? Nie, nie możemy. Ty jesteś nikim, masz tylko słowo obecnie puste i nic nie znaczące, ja natomiast jestem jednym z dziesięciu opiekunów Hael, największej gildii kupieckiej Irdenu. Mam władzę, której ty nie masz. Tak więc zastanów się następnym razem nim otworzysz gębę i zmiarkuj kto komu równy.

Twarz magnata czerwona była ze wściekłości. Pot zalał mu twarz, wsiąkając w pożółkłą już koszulę, widoczną spod lisiego futra, ręce zaś drżały mu, jakby dostał ataku padaczki.

Deidree przypatrywała się Sewelowi uważnie. Nie doceniła go. Ze zwykłego głupca i natręta urósł w jej oczach do kogoś, kto stanowił zagrożenie, do kogoś komu nie zamierzała leźć w oczy, ani tym bardziej podpadać. Bo ten kto podpadał takim jak on, w dziewięciu przypadkach na dziesięć, ginął w niewyjaśnianych okolicznościach, znikał niby sen o poranku. Riss był jednym z dziesięciu przywódców największej gildii kupieckiej, miał wpływy i znajomości, jakimi nie poszczyciłby się żaden z niegdysiejszych królów. Po Wielkiej Wojnie nic nie było już takie samo. Razem z władcami znikł podział na państwa i królestwa, w wielkiej niedoli, wśród tysiąca miliardów trupów, wśród krwi i śmierci zatarły się wszelkie granice. Wsie i miasta wybrały swych rządców, którzy stojąc na czele Rad Miejskich, podległych gildii, ogarnęli chaos i spustoszenie. Tak więc światem rychło zawładnęła moneta.

– Milczysz? Słusznie. – Podjął kupiec, mrużąc jasne oczy. Lekkość i beztroska zniknęły z nich momentalnie. – Milcz dalej i nie drażnij mych uszu, a w międzyczasie bądź łaskaw i zabierz swój tłusty zad do tamtego stolika na drugim końcu sali.

De'lriza wstał. Purpurowa, lśniąca od potu twarz wykrzywiła się w grymasie bezbrzeżnej nienawiści. Deidree pewna była, że ten powie coś, odwdzięczy się kupcowi pięknym za nadobne, lecz pomyliła się.

– Opiekun Hael, największej gildii kupieckiej w Irdenie. Jak sam siebie skromnie określiłeś, pokorny syn handlu i monety – rzekła z przekąsem, gdy De'lriza zniknął na piętrze, straciwszy widocznie apetyt.

– We własnej osobie. – Uśmiechnął się zagadkowo.

– Nie byłeś do końca szczery.

– Pani słowa ranią mnie i serce me przeszywają na wskroś. W stosunku do pani nie skłamałem ani razu, nie śmiałbym. Przedstawiłem się prawdziwym mianem, swej profesji nie zatajałem, a posadą przecież, bez powodu, chwalić się nie będę. To nie przystoi.

Nie skwitowała. Jednym haustem dopiła zawartość kufla i spojrzała na Rissa. Uśmiechał się leciutko kącikiem ust, nie spuszczając z niej oczu.

– Co tu tak właściwie robisz? Sam, bez obstawy? – spytała w końcu, bawiąc się pierścieniem z czarnego złota.

– Jestem wolnym człowiekiem – odparł Riss po dłuższej chwili milczenia. – Mogę chodzić gdzie i z kim, bądź bez kogo chcę.

– Wciąż się zastanawiam czy jesteś szalony czy może raczej... – Ugryzła się w język, przypominając sobie z kim ma do czynienia. Nierozwaga niejednokrotnie potrafiła kosztować życie.

– Dokończ – mruknął. – Dokończ, przecież cię nie zabiję.

– Ty nie – odparła, mrużąc oczy. – Ale ludzie przez ciebie najęci już tak.

– Spokojna głowa, nie jestem przewrażliwiony na punkcie własnego ego. Za takie słowa nie mściłbym się, a już z pewnością nie na tak pięknej damie. Poza tym nie potrzebuję Kharrenu na karku. Słyszałem o solidarności łowców, kiedy ktoś zabije jednego z was, toczycie śledztwa, procesy i ostatecznie wymierzacie kary według własnego uznania. Wiadomo o kilku jawnych przypadkach, jednak do tej pory każdy głowi się co takiego spotykało oskarżonych, którzy znikali za wrotami Akademii już na zawsze, hmm? Może pani coś na ten temat wie?

– Nie – ucięła. – Nie wiem.

– Oczywiście.

Riss przechylił się przez stół i wsparł brodę na splecionych dłoniach. Przez krótką chwilę przyglądał jej się z tym swoim dziwnym uśmieszkiem.

– Powróćmy jednak do kwestii ceny za informacje. Miej na uwadze czym się zajmuję, owo zajęcie wymaga ode mnie zawziętości i pamiętliwości. Potrafię się targować.

– Mówiłam już, że...

– A ja mówiłem, że chcę usłyszeć twoją cenę, łowco. – Jego głos zabrzmiał zimną, nieprzyjemną nutą. Po raz pierwszy powiał od niego chłód, a beztroska iskra znikła z piwnych oczu.

"A więc tak naprawdę brzmi Sewel Riss", pomyślała. "Tak podejrzewałam, a jakże, cicha woda brzegi rwie. A może to nawet nie kwestia charakteru i usposobienia? Może to tylko pozory? Tak, z pewnością jest to jego gra, a prawdziwa twarz pełni rolę asa."

– Trzy tysiące szekli.

Riss gwizdnął. Skrzyżował przedramiona na piersi, zmarszczył brwi.

– No, no, taktyka niezła. Taka cena faktycznie odstraszyłaby każdego. Każdego, ale nie mnie. Dobrze, pieniądze są już pani, worek wręczę później.

– Nie, panie Riss. Jeśli ma pan zamiar wręczać cokolwiek, zrobi pan to teraz.

Kupiec skłonił się dystyngowanie, po czym wstał i ruszył ku swojej kwaterze. Gdy wrócił, nie zastał nikogo.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (18)

  • Karawan 08.07.2018
    De ja vu czy też mam profetyczne sny, bo treść mi znana? Niczego, co by odciągało do czytania, nie znalazłem choć przez chwilę zastanawiałem się nad ...Wypolerowane przez Lu blaty odbijały blask wiszących... oraz możliwością zmiany kolejności na; Blaty wypolerowane.... Doszedłem do wniosku, ze nie jest dobrze, zaczynam mieć początki UNN (upierdliwości nadzwyczajnie nienormalnej). Tak więc pięć bez dalszego marudzenia i do zobaczenia w kolejnym CD (mam nadzieję!) ;)
  • Ewoile 08.07.2018
    Haha, nie, nie, to nie jasnowidztwo ani sny, bardziej de ja vu - ten rozdział pojawił się już wcześniej, chyba rok temu. Był wtedy chyba drugim rozdziałem. Przy reaktywacji opowiadania po prostu rozwinęłam trochę historię i napisałam kilka rozdziałów, które poprzedziły bieżącą akcję. Zapewniam jednak, że to był ostatni ze wstawionych rok temu rozdziałów i dodawane będą już te najnowsze ;)
    Hmm, mnie jakoś tam nie razi, ale skoro tak mówisz - mogę zmienić ;)
    Jakie znowu "mam nadzieję"? Nie wyobrażam sobie, żeby zabrakło Cię pod jakimkolwiek rozdziałem ;)
  • Ewoile 08.07.2018
    edit: naniosłam lekką poprawkę, co sądzisz o tym fragmencie teraz?
  • Karawan 09.07.2018
    Ewoile imho znacznie bardziej moje , ale czy Inni to kupią? Wiesz, to jest tak; albo Lu i jej osoba, albo wnętrze. Ja postawiłem na wnętrze, bo osoba Lu jest wg mnie wystarczająco wyeksponowana i jej pracowitość można wykorzystać w innym miejscu. Ale to - jak rzekłem - moje marudzenia a wizja Autora i to ona jest najważniejsza.
  • Ewoile 09.07.2018
    Wydaje mi się, że teraz brzmi lepiej :D Także dzięki za uwagę.
  • Ewoile 09.07.2018
    Wydaje mi się, że teraz brzmi lepiej :D Także dzięki za uwagę.
  • Ewoile 09.07.2018
    *sorry, zdublowało się ;//
  • Ozar 08.07.2018
    Jestem jak zwykle, choć od teraz będę tylko w takich perełkach jak twoje teksty. Podoba się jak zawsze, ale... Jak wiesz, oceniam, jak czuje i właśnie w pewnej chwili coś mi zgrzytnęło niepokojąco. Otóz, kiedy kupiec przysiadł się do łowczyni i zaczęli rozmowę, wszystko było ok, podobało mi się, jak łowczyni stwierdziła, że wiedza kosztuje, choć znam takich, którzy nie chcą jej nawet za darmo...ale w momencie, kiedy pojawił się szlachcic wraz z "obstawą" kupiec wyglądał na zaskoczonego, kiedy zapytał.
    - Wie pani kto to? – spytał Riss cicho.
    Dalej "nierównego bicia serca Rissa"
    - Zdaje się – szepnął kupiec, nachylając się ku kobiecie. – Zdaje się, że mówią o nas.
    - Idą tu! – podekscytował się kupiec. – Idą, cholera!

    Te cztery zdania pokazują, że po pierwsze kupiec się boi, a po drugie nie zna szlachcica i zachowuje się tak, jak drobny kupiec przy potężnym magnacie. Sprawia także wrażenie, jakby oczekiwał pomocy od łowczyni. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie, czytając trzy razy twój tekst.
    A chwilę później mamy raptowną zmianę postawy.
    - Więcej szacunku, pachołku, mówisz do damy
    - Sewel Riss, pokorny syn handlu i monety.
    - Wielu rzeczy nie wiesz, a mimo to mielesz ozorem, jakbyś wszystkie rozumy pozjadał.
    - Mylisz się, De'lriza ...ja natomiast jestem jednym z dziesięciu opiekunów Hael, największej gildii kupieckiej Irdenu. Mam władzę, której ty nie masz. Tak więc zastanów się następnym razem, nim otworzysz gębę i zmiarkuj kto komu równy.
    Czytając ten kawałek, z lekka osłupiałem. Nastąpiła totalna zmiana w zachowaniu kupca, który jeszcze chwile wcześniej wyglądał na przestraszonego, a teraz wali szlachcicowi po nazwisku, bez tytułów, tak, jak by go znał i uważał za coś dużo gorszego od siebie. Może tak ma być, a ja to źle odczytuje, ale to mi jakoś nie gra.
    Moim skromnym zdaniem kupiec, kiedy pojawił się szlachcic, powinien zbyć sprawę jakimś ironicznym tekstem, tak jakby do izby wbiegł pies, a łowczyni powinna okazać strach. To by zagrało razem z późniejszymi jego wypowiedziami. Jeden z szefów gildii, najpotężniejszej jak piszesz, rzeczywiście nie powinien się bać byle szlachetki, choć z drugiej strony był sam i mógłby oberwać.
    Reasując trochę mi nie pasuje część pierwsza tekstu z częścią drugą. Wiesz, jak uwielbiam twoje teksty i dlatego czytałem trzy razy, chcąc zrozumieć, ale dalej mi zgrzyta. Oczywiście, jeśli tak miało być i takie było założenie, nie ma sprawy. Przepraszam za długi komentarz, ale napisałem na gorąco, co czuje.
  • Ewoile 08.07.2018
    Uff, to dobrze, że zaliczasz tą serię do tej chwalebnej grupki, bo nie przeżyłabym chyba straty takiego czytelnika :P
    Już tłumaczę o co chodziło. Kupiec przedstawił się kobiecie, ale po reakcji, a raczej jej braku widać było, że ta nie wie kim takim jest Sewel. Postanowił więc działać "incognito", nie zdradzając zachowaniem, że jest kimś szczególnym. Zwyczajnie grał. Co chodzi natomiast o wielmożę - cała sytuacja nie przerażała bohatera, ona go ekscytowała. Czuł ekscytację na myśl o jakiejś konfrontacji, zamieszania, rozróby. Grał płotkę niemal do końca, dopiero w momencie, gdy wyjechał z tym hardym tekstem do pachołka, zdecydował się zrzucić maskę i zrobić tamtych na szaro, zaskakując ich swoją prawdziwą tożsamością. Stąd nagła zmiana zachowania. Jak już się ujawnił, nie zamierzał sobie odpuszczać - postanowił pojechać po nich, jak po kobyłach, zrobić z nich głupców, upokorzyć ich. I zrobił to. A gdy ponownie został z draną sam na sam, znów przywdział maskę. Bo Sewel jest człowiekiem wielu twarzy. Jest bardzo niepozorny i to jest jego przewagą. Co sądzisz o tym wiedząc, jak miało to wyglądać w rzeczywistości? ;)
    No coś Ty, za co Ty mnie przepraszasz? Przecież dobrze wiesz, że dla mnie im dłuższy komentarz, tym lepszy. W to mi graj <3
  • Ozar 09.07.2018
    Ewoile Chyba pierwszy raz się nie rozumiemy. Twój opis pokazuje to czego się domyśliłem, jednak pokazanie strachu kupca wygląda na tyle autentycznie, że czytelnik taki jak ja dochodzi do wniosku, że gość się boi, a nie UDAJE STRACHU, a to ogromna różnica – o to mi chodzi. Piszesz, że to było zamierzone i efekt uzyskałaś, ale nie jestem do końca przekonany, czy nie lepiej było jednak pokazać bardziej ironię niż strach. Sorka, że się czepiam ale wydaje mi się że tak by było lepiej. To takie moje przemyślenie, choć nie wiem czy słuszne do końca.
  • Ewoile 09.07.2018
    Ozar, faktycznie się tym razem nie rozumiemy xd Kupiec nie bał się ani przez chwilę - ani na prawdę, ani na niby. Nie wiem skąd przekonanie, że się bał, skoro nigdzie nie ma nic takiego napisanego. Powtarzam; w pewnym momencie się podekscytował, ale nigdzie nie był przestraszony ani takiego nie udawał. Ten rozdział został wstawiony na dwóch portalach i nikt nie miał zastrzeżeń do tego fragmentu. Może po prostu nadinterpretowałeś sytuację? ;)
  • Ozar 10.07.2018
    Ewoile Może masz rację. Nadinterpretacja. Fajne słowo i pewnie idealne do tego tematu. A do tego podoba mi się, że bronisz swojego tekstu. OK, Wycofuje moje zastrzeżenia. Tak mi sie jakoś wydawało, że kupiec jest przestraszony. Może to złudzenie myślowe (podobno jest coś takiego) hahahahha.
  • Ewoile 13.07.2018
    Ozar, też je lubię, jest bardzo pomocne :D Mam nadzieję, że wiesz, że to nie także, że na ślepo go bronię, tylko po prostu w tym przypadku wiem, że pojechałeś z domysłami trochę za daleko :D
  • Paradise 09.07.2018
    W końcu znalazłam czas, żeby do Ciebie wpaść, a zbierałam się już od bardzo dawna :) czytałam początkowe dwa rozdziały i byłam ciekawe jak to się rozwinie. Cieszę się, że reaktywowałaś tą serię :) Bardzo dobrze mi się czytało, tak mnie porwało, że przeczytałam wszystko naraz :) Dialogi genialne, wiedźmiński klimat, czego chcieć więcej? Uwielbiam główną bohaterkę i czekam na kolejne rozdziały. Oczywiście wszystkie oceniłam na 5, bo są genialne i jeśli kiedyś wydasz książkę, to daj mi znać, koniecznie muszę mieć papierową wersję na mojej półce :D chciałam napisać długi komentarz z racji tego, że nie komentowałam poprzednich, ale nie wyszło. Jakoś moje rozdziały są tasiemcami, a w komentarzu nie umiem się rozpisać... Zawsze umknie mi coś, co chciałam przekazać. Postaram się nadrobić pod kolejnymi rozdziałami. Życzę weny! :)
  • Ewoile 13.07.2018
    Paradise, nawet nie wiesz, jak mnie Twoja wizyta ucieszyła! Zrobiłam to tak, jak obiecałam - zapowiadałam to już jakiś czas temu, a ja nie rzucam słów na wiatr :D Hahaha, nawet nie wiesz, jaki komplementem jest dla mnie ta informacja ^^ O rany, jaka kochanaa, nawet nie wiesz, jak chciałabym, żeby do tego wydania kiedyś doszło. To nie musi być Łowczyni, ale ogólnie, żeby mi się to marzenie spełniło (i to nie tak jednorazowo xd). Uwielbiam długie komentarze, ale ten wcale nie był taki krótki. Poza tym - wszystko jeszcze przed nami :D
    Dziękuję za wenę i całuję :))
  • Agnieszka Gu 10.07.2018
    Witam... O już jest, super! :)) Zaznaczam w wolnej chwili podlecę :)))
  • Agnieszka Gu 10.07.2018
    Podleciałam :) Rozdział rozbudzający ciekawość. Fajna ta wielowątkowość w twoim opowiadaniu. Ciekawi mnie, jak to później wszystko przeniknie, połączy... Mam pytanie natury technicznej, jeśli można: Czy ty należysz do tych autorów, którzy wszystko mają rozpisane i naszkicowane czy przystępujesz do pisania "na żywioł", mając jedynie w głowie jakiś ogólny zarys historii. Ciekawi mnie to ze względu na tą właśnie wielowątkowość w twoich opowieściach. Mamy bohaterkę i cały stos różnych sytuacji, które w jakiś sposób się pewnie będą z sobą wiązać.
    Pozdrowionka i dzięki, że kontynuujesz tą opowieść :)
  • Ewoile 13.07.2018
    Agnieszko, szczerze powiedziawszy to mnie trochę zaskoczyłaś. Bałam się, że jedną z przywar tego opowiadania jest mała ilość wątków, a tu się dowiaduję, że jest wręcz przeciwnie :D
    Już odpowiadam: zależy. Pomocne, co? XD Zwykle mam w głowie jakiś zarys fabuły, bardzo ogólny i lecę na żywioł, typu: "jak dojdę do tego i tego miejsca, to coś tam wymyślę, samo przyjdzie". Ale np mam rozpoczęty taki większy projekt powieści, którą będę próbowała pchnąć gdzieś dalej i do niej robię szczegółowy plan wydarzeń, tworzę całą biblię świata, mapę, bohaterów, ich krótkie charakterystyki itp. U mnie dużym problemem jest to, że ja zaczynam pisać jakieś opowiadanie i po pewnym czasie tracę wenę - nie mogę ruszyć z miejsca i często w takich momentach opowiadania porzucałam. Chcąc uniknąć takiej sytuacji staram się wymyślać kilka wydarzeń/rozdziałów do przodu, choćby takich bardzo prowizorycznych koncepcji. Ale obecnie zaczęłam pisać 12/13 (już nie pamiętam) rozdział Łowczyni, który jest kompletną prowizorką z mojej strony. Tak nagle mnie natknęło kończąc rozdział wcześniejszy. Także raczej idę na żywioł, mając w głowie tylko zarys.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania