WHITES - Rozdział 7. Wietrznie i (nie)kolorowo

Dym wydobywający się spod maski trajkoczącego samochodu przez dłuższą chwilę nie mógł wymusić postoju na prowadzącym pojazd Olegu. Mężczyzna miał wiarę, że poczciwy ford wytrzyma jeszcze trochę, lecz jego nadzieja została zgaszona w momencie, w którym jakikolwiek dźwięk przestał wydobywać się spod maski auta, a pojazd nie reagował już na naciśnięcie pedału przyśpieszenia.

- Kurwa. Sprawdzę, co się stało.

Siedzący na tylnych siedzeniach Pavel i Tatiana nie towarzyszyli Dercosowi podczas inspekcji auta. Nie mieli na to ochoty.

Nie mieli na nic ochoty.

- Może…coś z tego…będzie – zdyszanym głosem stwierdził Oleg, grzebiąc ubrudzonymi w smarze dłońmi pod klapą samochodu.

Czy będzie, czy nie będzie – a co mnie to obchodzi? Straciłem mojego małego psiaka, mojego Azira…nie mam…nie mam…nic. Te makabryczne widoki oraz dźwięki, których byłem świadkiem tam, w tym budynku pełnym niewolników…jak z tym teraz żyć…już nic nie będzie takie samo.

Ona, zresztą jaka ona, Tatiana, spotkała swojego brata…chociaż, to chyba nie był już jej brat. Przynajmniej nie taki, jak kiedyś. Jednak nie zmienia to faktu, że musiała oglądać jego samobójczą śmierć. Musiała oglądać, do jakiego stanu się doprowadził i kim się stał.

Otnosovo zmieni nas na zawsze. Już nas zmieniło. Ale trzeba się zebrać i ruszyć do przodu.

- Niech leci, akurat wiatr dopisuje – rzekł Pavel, wypuszczając za szybę forda kartkę z oznaczeniem 20.12.2019.

- Kurwa – maska auta opadła omyłkowo na głowę Olega.

- Potrzebujesz…

- Nie, nie potrzebuje pomocy – warknął blondyn, drapiąc się po czubku głowy. - Zostańcie w samochodzie.

- Patrz – oznajmiła Tatiana, kładąc swoje dłonie na rękach chłopaka.

- Jejku, ale zimne.

- Wiem.

- Tatiana, ja…

- Nie musisz. Tak się najwidoczniej musiało stać.

- Ale…

- On musiał zginąć, Pavel – ze łzami w oczach oznajmiła dziewczyna. – Stał się…potworem. Nie takiego go pamiętałam. Nie chce go również takiego zapamiętać.

- To przypomnij sobie, jaki był kiedyś. I właśnie takiego zachowaj go w pamięci.

- Pamiętam… – z nostalgią w głosie przerwała na chwilę, chroniąc oczy swoją dłonią przed przedzierającymi się przez boczne szyby strugami światła. – Pamiętam, jak byłam mała. Nie wiem, ile miałam lat. Ale byłam…mała. Widziałam, jak Nikita dostaje kieszonkowe od rodziców, nie wiem dokładnie jaką sumę, ale zapewne nie za dużo…

Te łzy spływające po rozświetlonych do żółtości policzkach…

- …a ja tak bardzo lubiłam lody. Wszystkie smaki, waniliowe, truskawkowe czy czekoladowe, mogłam je wtedy jeść i jeść, haha…

I ten uroczy śmiech…

- …tylko że wiadomo, wszystko kosztowało, a ja, że byłam taka mała, o – Tatiana umieściła rękę na wysokości swoich bioder. – I pewnie jeszcze do końca nie umiałam liczyć pieniędzy, to rodzice mi nie dawali żadnych drobniaków, wtedy też…przysunę się, dobrze? – spytała chłopaka i nie czekając na odpowiedź, przystąpiła od słowa do czynu.

Czy ona uciekała przed promieniami słońca, czy też faktycznie chciała być bliżej mnie…

- Od razu lepiej. Właśnie, i nie miałam swoich oszczędności, no bo skąd. Nawet gdybym miała, to i tak nie mogłam sama chodzić do sklepu po cokolwiek. A gdy już byłam poza domem w sklepie, to z rodzicami, a oni nie zwykli rozpieszczać swoich dzieci…zresztą, rozpieszczać, chodziło kurwa o zwykłe lody dla dziecka a nie o pierdolony regał pełny słodkości – ostatnie zdanie powiedziała z taką szybkością, że chłopak ledwie połączył ze sobą słowa w całość. - Niepotrzebnie się unoszę. Mniejsza z tym, czasem rodzice coś słodkiego kupili, ale lody zazwyczaj nie, bo zimne, a bo się ubrudzę, a bo niezdrowe, a bo coś. Byłam małą dziewczyną i sprawiało mi to przykrość, szczególnie gdy widziałam, jak inne dzieci mogą się cieszyć z ubabraną twarzą swoimi zimnymi smakołykami…

Musiałaś wyglądać niemniej słodko, niż teraz…

- Któregoś razu powiedziałam bratu o tym, że chciałam zjeść lody i że rodzice któryś raz z rzędu nie chcieli mi ich kupić. Nikitę rodzice puszczali do sklepu. W końcu był większy i starszy ode mnie. A właśnie wtedy, gdy dowiedział się ode mnie o tych lodach…to głupie, co nie? Co ja gadam…

Jakie głupie, polubiłem słuchać wszystko, co mówisz…

- Jesteś obok i nie uciekniesz, haha – oparła głowę na ramieniu chłopaka. - To gdy dowiedział się o tych lodach, to wziął te swoje kieszonkowe, które dostał uprzednio od taty i mamy, złapał mnie za rękę i oznajmił rodzicom, że idziemy się razem pobawić na placu zabaw, a tak naprawdę…

- Poszedł z tobą do sklepu i kupił lody?

- Właśnie. Za swoje pieniądze, podczas gdy rodzice nie chcieli, on mi je kupił. Za każdym kolejnym razem, gdy rodzice nie chcieli mi kupić lodów, on brał mnie za rękę, prowadził do sklepu i kupował jakikolwiek smak chciałam. Ze swoich pieniędzy, a mógł je wydać na wiele innych rzeczy, tylko nie na moje widzimisię.

- Troskliwy był.

- Tak. Jeszcze pamiętam, jak z początku nie mogłam dostać do lady sklepowej i nie widziałam, co się tam dzieje, a byłam ciekawa…to Nikita brał mnie pod pachę i podciągał wyżej, i trzymał tak długo, aż mogłam wzrokiem przeczesać wszystkie ukryte uprzednio produkty, haha.

- Dobry był z niego brat.

- Taaak…takim właśnie chciałabym go zapamiętać. Nikita jako mój starszy, dobry brat.

Nagły huk przedniej klapy auta opadającej na swoje pierwotne miejsce wybił Pavela i Tatianę z dywagującego rytmu rozmowy.

- Dobra…cholera – Oleg przetarł ubrudzone ręce w szmatkę. – Nic z tego nie będzie. Chodźcie, idziemy.

Zebrali skrupulatnie wszystkie swoje rzeczy i ruszyli w kierunku miejscowości Safonowo.

Oleg z początku pozostał w tyle, dokonując prewencyjnej inspekcji zawartości czarnej torby, a gdy okazało się, że wszystko jest jak należy, nadgonił tępa i wrócił do pozostałej dwójki towarzyszy.

- Czy mi się wydaje, czy jesteś nieco zmartwiony? – spytała Tatiana.

- Nie, dlaczego tak sądzisz? – odpowiedział blondyn.

- A bo…no, na takiego wyglądasz. A przynajmniej wyglądałeś, przed chwilą.

- Nie, nic z tych rzeczy. Skupcie się teraz, bo wkraczamy do Safonowo.

- Chyba do tego, co po nim pozostało – nie kryjąc zdumienia stwierdził chłopak, przeczesując wzrokiem ruiny miasta.

- Jak się trzymacie? – niespodziewanie zapytał blondyn.

- Nie ma tragedii – pierwsza odpowiedziała Tatiana. Po wyrazie jej twarzy i tonie głosu faktycznie można było dojść do wniosku, że po rozmowie z Pavelem jej samopoczucie uległo lekkiej poprawie.

- A ty, chłopcze?

- Ja również…nie najgorzej.

- Domyślam się, przez co tam musieliście przejść, co oglądać i czego doświadczyliście – przecierając okulary, kontynuował Oleg. – Świat taki…jest. Kiedyś zresztą, też taki był. Tylko nie w kuluarach, bo tam, zawsze wszystko, tfu, piękne. Zło czyha w każdym człowieku. Jednak to od nas zależy, czy damy mu sterować naszym życiem. Oni…na to pozwolili. My nie możemy, musimy zachować jakąś…namiastkę moralności i przyzwoitości. Musimy być dobrzy.

- Pojęcie dobra i zła jest subiektywne…

- Chłopcze, nie czas na twoje filozofie – przerwał mu Oleg. - Koniec tematu, swoje powiedziałem. Postarajcie się oczyścić swoje głowy, na ile to tylko możliwe. Trzeźwy umysł jeszcze na pewno się wam przyda, a życie płynie dalej, czy tego chcecie, czy nie.

Pozostała trasa do wschodniej części miasta przebiegła spokojnie. Nie natrafili na żadne większe oznaki zagrożenie, co nie zmieniało faktu, że czujne zmysły Olega (głównie wzrok oraz słuch) penetrowały okolicę.

Tatianę rozbolała głowa i potrzebowała czegoś, aby zwalczyć narastający ból – skierowali się więc do apteki, lecz dobrze wiedzieli, że strefy medyczne miasta to jedne z miejsc, zaraz po tych spożywczych, które były pierwsze rabowane. Dlatego też, ich kilkuminutowa penetracja aptecznych regałów zakończyła się znalezieniem jedynie pustych, zabrudzonych strzykawek.

Nie mogli jednak opanować narastającego głodu i pragnienia, więc po wyjściu z apteki, zboczyli do przydrożnego sklepiku, który wyglądał teraz tak, jakby jego budowa zakończyła się na etapie stawiana ścian nośnych. W gruzach marketu znaleźli parę całych zupek chińskich, a na zapleczu – albo tym, co teraz jedynie przypominało zaplecze - skrupulatnie ukrytą, tajną półkę w szafie ubiegłego właściciela, a w niej kilka butelek wody gazowanej, rolkę papieru toaletowego i zapalniczkę.

Następnie przystanęli na niskim, poobrywanym murku miejskim, przy którym znajdowały się już popróchniałe od czasu i deszczu drewniane deski, które użyli, wraz ze znalezionym wcześniej papierem toaletowym i zapalniczką, aby wzniecić ognisko.

- Co to tak – zdziwił się nagle Pavel.

- Co masz na myśli? – spytała zdziwiona Tatiana.

- Nie czujecie? Albo o, patrzcie tam – wskazał ręką na przemieszczający się w oddali skrawek papieru.

- Papier?

- Tak, papier. A tutaj, o – odwracając się w drugą stronę, wskazał na leżącą na ziemi, postrzępioną gazetę.

- On zwariował, dziewczyno. Daj spokój.

- Pavel, dobrze się czujesz? – spytała z niepokojem Tatiana.

- Tam się ruszało, tutaj nie. Tam było za murkiem, tutaj przed murkiem. Tam wieje, tutaj nie. Co jest…

- Trzymajcie, przygrzało się – oznajmił Oleg, zlewając totalnie to, czym pochłonięty jest teraz chłopak.

- No nie mówcie mi, że tego nie widzicie, pójdę i sprawdzę…

Pavel nawet nie zauważył, jak w mgnieniu oka Dercos doskoczył do niego i usadził go przy ognisku swoimi muskularnymi dłońmi.

- Nic teraz nie sprawdzisz. Teraz zjesz. Faktycznie, coś może być na rzeczy. Ale potem, nie teraz.

- Właśnie, i…

- Nie gorączkuj się, chłopcze. Zjedzcie, to pójdziemy dalej i może się okaże, o co chodzi.

- A to mnie bolała głowa wcześniej – sarkastycznie wtrąciła się dziewczyna.

- Ja nie zwariowałem – pod wpływem impulsu Pavel wypluł część zupki na ziemię.

- Wariat.

- Co ty, Tatiana? Przecież widziałaś, jak…nawet Oleg mówił, że…

- Wiem wiem, widziałam – przerwała mu blondynka, mieląc w zębach chińską emanacje prawdziwej zupy. – Nie musisz się tak unosić.

- Wcale się nie unoszę.

- Czub – szeroko rozchylając usta, rzekła Tatiana.

- Może dałoby się wymyśleć coś bardziej romantycznego, hm? – Oleg postanowił włączyć się do ich rozmowy. – Chociaż, czub też mi się podoba. Może sam zacznę używać, haha – blondyn roześmiał się tak mocno, że musiał przytrzymać okulary jedną ręka w obawie przed tym, że mu zlecą i wpadną do zupki.

- Co wy…to jakaś zmowa?

- A może tak? Co wtedy?

- Dobra dobra, potem się poprztykacie. Zjeść i ruszamy, bo faktycznie coś mi tutaj nie gra. A, właśnie. Załatwić potrzeby możecie tam – blondyn wskazał ręką na oddalony o parę metrów budynek mieszkalny. – Ja pójdę na końcu, wy pierwsi.

Po skonsumowaniu posiłku i załatwieniu fizjologicznych potrzeb, cała trójka zebrała swoje rzeczy i ruszyła w stronę widzianego uprzednio, przemieszczającego się skrawka papieru. Z każdym kolejnym krokiem w stronę centrum miasta, powiew wiatru stawał się silniejszy.

- O co chodzi, do jasnej cholery – Pavel obserwował, jak kolejne przedmioty tańczyły na ziemi, coraz szybciej nabierając jednolity i wyraźny kurs w stronę, w którą się kierowali.

Natrafili na kolejny murek, a w zasadzie mur – był znacznie wyższy od przeciętnego, dorosłego człowieka i uniemożliwiał dostrzeżenie tego, co jest za nim. Jednakże nawet on nie miał dostatecznej siły, by zablokować przepływ powietrza – wiatr w tym miejscu niezwykle silnie hulał, wydając różnego rodzaju dźwięki i nieustannie ściągając w stronę centrum wszystko, co stanowiło luźny element podłoża.

Znaleźli wywrę w betonowej konstrukcji i przez nią przeskoczyli; była na tyle szeroka i wysoka, że mogli to zrobić całą trójką jednocześnie. Wylądowali z lekkim hukiem po drugiej stronie muru, a gdy otrzepali kolana z kurzu i spojrzeli przed siebie, zobaczyli coś, o czym wcześniej wiedzieli tylko z astronomicznych przekazów.

* * *

- Nie…nie podchodźcie, bo mocno…ciągnie do środka.

Pavel i Tatiana złapali się pospiesznie ciężkich, porozrzucanych po ziemi kawałków gruzu. Zapewne odpadły jakiś czas temu od muru, a teraz stanowiły swego rodzaju bezpieczną przystań w wichrowym miejscu.

- Spróbuje…podejdę…bliżej – kontynuował Oleg.

- To…wygląda jak…czarna dziura – ze zdumieniem spuentował swoje obserwacje chłopak.

Czarną dziurą w rozumieniu fizycznym to, na co spoglądali, nie było. Przypominać ją mogło jednak do złudzenia. Okrąg, niemal całkowicie ciemny, o średnicy mniej więcej stu metrów, rozciągał się kilkanaście kroków od miejsca, w którym się teraz znajdowali.

- Wiem…idę, a wy…nie ruszajcie się.

- Ostrożnie – zatroskanym głosem powiedziała Tatiana.

- Właśnie…nie śpiesz…się.

- Kurwa, mi…mi mówią, co mam…robić.

Obserwowali oboje, jak Oleg przemieszcza się żółwim krokiem w stronę ziejącej przepaści. Mogli poczuć się jak na przednich siedzeniach w sali 3D w kinie, gdzie na ekranie puszczano właśnie kolejną część ich ulubionego horroru. Poprzednie części już widzieli; były mniej czy też bardziej straszne – ale ta, właśnie ta teraz, oglądana i co ważniejsze, doświadczana w tym momencie, przyprawiała ich o ciarki na plecach. Nie potrzebowali popcornu czy też zimnego napoju do tego seansu. Nic z tych rzeczy - czerpali prosto z samego źródła pozakulisowej reżyserki, w skład której zresztą, częściowo wchodzili.

- Wszystko…dobrze?

- Tak…tylko…mi zimno.

- Możesz…możesz, jeśli chcesz…tu, bliżej mnie – zaproponował Pavel, przesuwając nieco swój kawałek betonu i robiąc miejsce dla dziewczyny.

- Czekaj…nie ruszaj.

- Co…tam jest?

- Jakiś…papier…podciągnij wyżej.

- No…czekaj….teraz?

- Dobra…mam, możesz…puścić.

Głaz uniesiony nieco do góry runą na ziemie, nie wydając słyszalnego dla ludzkiego ucha odgłosu – co nie było niczym dziwnym przy takiej wichurze.

- Trzymaj…rozczytaj – stwierdziła Tatiana, wręczając kartkę Pavelowi.

- To…hm…urwie mi się…zaraz…

- Pomóc…ci?

- Nie…nie, tu jest…to jest coś podobnego do…widziałem już coś takiego wcześniej…

- Czyli?

- Jakaś…ulotka, z…napisem „ISC19. MY WIEMY CORAZ WIĘCEJ”.

- Co to…może oznaczać?

- A bo…ja wiem.

Chłopak schował ulotkę do torby i przysunął się bliżej Tatiany.

- Żeby… Oleg…nie wpadł.

- Wie…co robi.

W tym momencie Dercos zatrzymał się w odległości kilku kroków od dziury, przystępując do jej wzrokowej inspekcji.

- Nic nie…widać.

- Co…co to…jest? – spytał Pavel.

- Nie…nie wiem…jest tak…cholernie czarne, że…nie widzę dna…zresztą, praktycznie nic…nie widać prócz tej…kurwa ciemności.

- Nie ma…drabiny…czy czegoś?

- Nie…dobra, wracamy za…za mur, tu się…tu się nie da, no…rozmawiać.

Zwinnym krokiem blondyn przeskoczył nad siedzącymi Tatianą i Pavelem i po chwili zniknął za murem, wystawiając zza niego jedynie rękę.

Pierwsza poszła Tatiana, zwalniając kawał betonu dla kolejnego, ewentualnego kino maniaka. Chwyciła rękę blondyna i bez trudu przeskoczyła mur.

Następnie chłopak oderwał ręce od betonowego bloku i skierował wzrok w stronę sczerniałej pustki, która pochłonęła go na parę minut.

- Nawet mi się nie waż tam iść – swoim typowo surowym tonem oznajmił Oleg, machając do niego ręką.

Chłopak wrócił do miejsca, gdzie uprzednio zniknęła blondynka, a teraz jawiła się ręka Dercosa. Z jej pomocą również przeskoczył na drugą stronę i teraz cała trójka znajdowała się poza zasięgiem najsilniej wiejącej strefy wiatru.

- Uprzedzę wasze pytania – powiedział Oleg, macając swoje okulary na twarzy; z pewnością był zdziwiony, że wiatr ich wcześniej nie porwał. – Nie wiem, co to jest ani do czego służy. Jestem jednak mocno przekonany, iż ta dziura powstała po normalnych czasach. Czyli w czasach WSV.

- To…kto to? Rząd? A – przerwał Pavel, wyciągając pomięty kawałek papieru. – To znaleźliśmy pod głazem.

- Pokaż.

- Podobną ulotkę znalazłem wcześniej w…

- Wiem, trzymaj.

- Co to może być?

- Nieistotne teraz – stanowczym tonem oznajmił Oleg. – Idziemy, musimy znaleźć samochód.

- Może przyczaimy się o, tutaj – chłopak wskazał na murek. – I poczekamy, by dowiedzieć się więcej o tym, co to jest za…

- Coś powiedziałem – złowrogie spojrzenie Dercosa było ciężkie do zniesienia. – Idziemy. Nasz cel jest gdzie indziej.

Trójka towarzyszy, po uprzednim doglądnięciu swojego rynsztunku, zebrała się i ruszyła w ślad za torującym drogę blondynem.

- A więc – przerwała ciszę Tatiana. – Tam, w Bastionie…kurczę, zapomniałam miasta.

- Smoleńskim – wspomógł ją Pavel.

- Tak, Bastionie Smoleńskim. Więc tam naprawdę mogą być ludzie? Tacy jak my?

- Tak – oznajmił chłopak. – Mi samemu ciężko w to uwierzyć, ale skoro tak stwierdził Oleg, to zapewne są.

- I maja tam – rozmyślania blondynki na chwilę przerwały jej marsz. – Jedzenie?

- Pewnie tak.

- A…hm. Czy mają tam ciepłą wodę?

- Myślę, że jest to możliwe – powielał swoje twierdzące odpowiedzi Pavel, doganiając wraz z Tatianą idącego przyśpieszonym krokiem Olega.

- Jejku. Taki ciepły prysznic…a, nie! – pisnęła lekko, a zdając sobie po chwili sprawę z istoty pozostawania cicho w obecnych realiach, obniżyła ton głosu i kontynuowała. – Ciepła kąpiel…ooo taaak. Niby taka przyziemna rzecz, a z drugiej strony jak obecnie odległa.

- Zgadzam się.

Boże, gdybym miał się kąpać i to z nią, to na pewno mycie się odłożyłbym na drugi plan, stwierdził w głowie chłopak.

- Napuściłabym wody i leżała, godzinami – gestykulując rękoma, marzyła Tatiana. – Nikt by mnie stamtąd nie wyrwał. Ani nic. No, może prócz ciepłej czekolady. Ciekawe czy mają tam automat do robienia ciepłej czekolady…jak myślisz?

- Myślę, że…

- Koniec tych dywagacji, dzieci – nieco oziębłym tonem przerwał im Oleg. – Myślcie o teraz. Co będzie potem, to…będzie potem. Nie zanurzacie się w marzeniach, które mogą okazać się wyidealizowane bądź nierealne. Przynajmniej nie…w tym momencie.

W głosie Olega dało się odczuć nutkę zwątpienia, przeplataną z wyrzutami sumienia. Co też facet noszący okulary mógł mieć na myśli, mówiąc o marzeniach?

Odpowiedzi na to pytanie ani Pavel, ani Tatiana nie uzyskali. Takie pytanie nie zostało nawet zadane – dwójka ta, będąc wciągnięta w dialog między sobą, nie przykuwała zbytniej uwagi do sensu wypowiedzi Olega.

Trzeba było przestać mówić – to przestajemy. Mamy mówić – mówimy. Proste i bezproblemowe.

- Szukamy samochodu – oznajmił blondyn, poprawiając kombinezon na plecach.

Następny odcinek drogi na zachód przemierzyli już w totalnej ciszy. Gdzieniegdzie dało się słyszeć niejasnego pochodzenia dźwięki oraz świsty, które jednak istniały zaledwie kilka sekund, a następnie obumierały, jak gdyby w ich istocie zawarte było pozostanie nieodkrytym.

A przynajmniej Pavel i Tatiana nie potrafili wyłonić z nich czegoś więcej. Dla nich pozostawały jedynie klasycznie poruszającym się wiatrem, który gdy natrafi na jakąkolwiek przeszkodę – zapadły w połowie budynek mieszkalny, pordzewiały samochód czy też walające się pomiędzy ulicami resztki garderób ludzi – wytwarza charakterystyczny dla siebie świst.

Niemniej jednak, głupotą byłoby sądzić, że Oleg w słyszalnych przez wszystkich odgłosach, nie byłby w stanie dopatrzeć się czegoś więcej. Zajrzeć za drugą i trzecią kurtynę, by tam dojrzeć prawdziwą istotę sprawy.

Ta dziura, zaczął rozmyślać w głowię Pavel. Ta czarna, nieprzenikniona dziura. Może z jej odgłosów blondyn był w stanie odczytać coś, czego nie chce nam powiedzieć? Sam nie wiem…to wszystko takie…dziwne ostatnio. I bolesne. Zamiast się uwolnić od przeszłości, jeszcze się nią przytłaczam.

- Dobra, chodźcie tutaj.

Tuż przy drodze wylotowej z miasta dostrzegli budynek, z którego, niczym wystawiony w opór język człowieka starającego się dotknąć nim podbródka, wylewały się wszelkiego rodzaju zastygłe kolory.

- Oni tak to…pomalowali? – z niedowierzaniem w oczach spytała Tatiana.

- Patrzcie – Dercos wskazał na przekrzywiony i wyblakły szyld, wiszący na ledwie trzymających się, stalowych rękach przykutych do przedniej ściany budynku. – To była kiedyś farbiarnia. Coś się tutaj musiało stać – niebieskie oczy mężczyzny nie przestawały przeczesywać barwnego miejsca wzrokiem.

- Kurcze – Tatiana zbliżyła się do kolorowego jęzora na ziemi. – Jakie to jest…ładne. Pomimo tego, że bezładnie zaschnięte, że niechlujnie rozlane, że wymieszane…to jest…po prostu piękne – łzy zaczęły powoli napływać dziewczynie do oczu.

- Szczególnie piękne, gdy porówna się te barwy z tym, co nas obecnie otacza, prawda? – Pavel podzielał opinię blondynki.

- O tak. Wszędzie szaro. Nawet nie szaro, a – zawahała się przez moment. – Ciemno. Wszędzie ciemno. Nawet my w tym świecie, chcący żyć normalnie, przesiąkamy tą…mroczną barwą.

- Chcecie wejść do środka? – spytał Oleg.

- A to nie musimy szukać samochodu? – sarkastycznie spytał Pavel.

- Musimy. Chcecie, to ja pójdę sam szukać samochodu, a wy w tym czasie posiedzicie sobie w farbiarni i może dowiecie się, co lub kto bawił się tak farbami.

- To pójdźmy razem – niemal od razu stwierdziła Tatiana..

- Dobra. Za mną. A, zapomniałbym – Oleg odwrócił się na piecie i ujął w swoje ręce dłonie Pavela i Tatiany. – Kolorowa otoczka i trzymanie się za ręce z pewnością dodadzą wam otuchy.

Chłopak i dziewczyna nie protestowali, gdy żelazny uścisk złączył ich dłonie w jedną, spójną całość.

* * *

- Ktoś chętny iść przodem? – spytał Dercos, obiegając wzrokiem dwójkę swoich towarzyszy. Nie? Tak myślałem.

Wejście do farbiarni stanowiły uchylone, stalowe drzwi, pomalowane dodatkowo równie chaotycznie, co język przed budynkiem.

Po zbliżeniu się do drzwiczek, dało się zauważyć, że widnieje na nich czarny napis „ISC19”, który stanowił z pewnością jedynie cześć pełnego tekstu. Reszta została zamazana przez pozostałą farbę wylaną na drzwi. Bądź też została celowo, efektownie zatuszowana. Kto to jednak może teraz wiedzieć?

- Widziałeś to wcześniej, prawda? – Pavel zwrócił się z pytaniem do Dercosa. – Nie mów, że nie.

- Więc nie powiem.

- Musisz mieć naprawdę dobry wzrok – stwierdziła Tatiana, zwalniając wraz z chłopakiem i nie odrywając wzroku od napisu namalowanego na drzwiach. – Ciekawe, co tam dalej było napisane. Jak myślicie?

- Teraz cicho – gestem ręki Oleg nakazał reszcie, by się nie ociągali. – Zróbcie za mną sznurek. I bądźcie cicho. I ręce już puśćcie.

Pierwsza część rozkazu blondyna została wykonana natychmiastowo. Nikt nie chciał pozostawać w tyle. Mimo tego, że miejsce, w którym się obecnie znajdowali, nie napawało strachem, to jednak sama uważna postawa Olega nakazywała reszcie myśleć, by mieć się na baczności.

Co do zaciśniętych uprzednio rąk – ani Pavel, ani Tatiana nie posłuchali Olega. Ich dłonie nadal były złączone, a ciepło bijące od siebie nawzajem potęgowało odczuwane już wcześniej uczucie, które mieli ciężko sobie w pełni uświadomić.

Jednak coraz więcej do nich dochodziło. Również myśli w ich głowach zaczynały się porządkować, pomimo tego, że znali się zaledwie kilka dni. Już nie było, jak wcześniej, w podobnej sytuacji, rozdartego wewnętrznie Pavela i zakłopotanej Tatiany.

Czas w apokaliptycznym świecie przyśpieszył, naciskając na pozostałych przy życiu ludzi w kwestii tempa nawiązywania nowych relacji.

Zagrożenie mogło się czaić tuż za rogiem, a zespojenie się z drugą istotą ludzką zwiększało szansę na wyjście cało z opresji. Tutaj nie było miejsca na pomyłkę, ponieważ zaufanie niewłaściwej osobie mogło prędko przerodzić się z sielankowej znajomości, w piekło na ziemi.

Zaufać wiec, czy nie?

- A może dasz nam broń? – chłopak poczuł, że ze spluwą czułby się bezpieczniej.

- Mówiłem, cisza – stanowczo szepną Oleg. – Tutaj jest zbyt…kolorowo.

Mijali przedsionek farbiarni, stanowiący niegdyś swego rodzaju recepcje połączoną z szatnią dla pracowników. Nikt ich jednak nie spytał o standardową kartę zakładową ani nie podarował unikalnego kluczyka do swojej prywatnej szafki.

Miejsce siedzącej od wielu lat na recepcji kobiety było puste. Fotel z podłokietnikami zachował się jednak w przyzwoitym stanie, tak jakby na nią czekał – został jedynie nieco wymazany mieszanką kolorowych farb. Wszystko inne było prawie jak na swoim miejscu – telefon do odbierania połączeń od kontrahentów i zrzędliwego szefa, komputer stacjonarny z danymi firmowymi, ewidentnie zasługujący już na swoją emeryturę, barwnie spisane notatki, poprzyklejane w chaotycznym nieładzie po całym biurku, drukarka z czystymi kartkami, oraz ten kubek niedopitej czarnej kawy, której kolor pod wpływem czasu zmienił się na nieco jaskrawszy.

Szafki do przechowywania osobistych rzeczy nie były ponumerowane cyframi arabskimi, lecz nalepką z imieniem konkretnego pracownika. Nie dało się jednak odczytać imion i nazwisk zatrudnionych w farbiarni – ich plakietki zlały się z zastygłą na nich ciemną farbą, tworząc coś w rodzaju abstrakcyjnego szlamu, przypominającego lejący się asfalt.

Od momentu wejścia na halę produkcyjną musieli zachować szczególną ostrożność – do całej trójki zaczęły dochodzić dziwne dźwięki, które nie tak łatwo było rozpoznać w tak ogromnym pomieszczeniu. Ściany budynki idealnie przenosiły i zwielokrotniały każdy, nawet najcichszy odgłos.

Niemal każde miejsce w hali zostało czymś wypełnione – widocznie właściciel wiedział, jak rozplanować i zrealizować z sukcesem swoją inwestycję. Skrzętnie wyszczególnione, kolorowe i niskie korytarzyki rozrysowane ma podłodze pomieszczenia, tworzyły swego rodzaju siatkę połączeń pomiędzy rozległymi polami maszyn, służącymi niegdyś do uszlachetniania oraz dekatyzacji tkanin, a teraz – pełniącymi rolę skansenu zastygłej masy farbiarskiej.

Widok ten mógł przyprawić, co bardziej emocjonalne osoby, o dreszcze. Dreszcze radości, ponieważ w obecnym świece miejsc tak malowniczych jak to, w którym się teraz znajdowali – praktycznie nie było.

Oleg jednak nie należał do osób, które łatwo wprowadzić w roztargnienie. U niego, czujność pozostawała na niezachwianym poziomie, co pozwalało na dokonywanie inspekcji pomieszczenia na najwyższym poziomie ostrożności.

- Tam.

Blondyn zatrzymał się i gestem dłoni wskazał mały korytarzyk, prowadzący do męskiej oraz damskiej ubikacji, co można było odczytać po przyłączonym do ściany na wysokości nieco ponad dwóch metrów znaku „WC”, który zapewne niesprawiedliwie oberwał od kogoś solidną cegłą w sam środek i teraz przypominał bardziej zniekształcony kawałek starego plastiku, niż symbol mający naprowadzać pracowników farbiarni do odpowiedniego miejsca za potrzebą.

- Tam, słyszycie?

Po uważniejszym przysłuchaniu się, można było dojść do wniosku, że to właśnie ubikacje są źródłem tego dziwnego dźwięku.

- Pójdę sam. Czekajcie.

Pavel już chciał protestować i ruszył w krok za Olegiem, lecz ten, jakby przeczuwając jego reakcję, wystawił swoją prawą rękę w tył i zatrzymał go po chwili w miejscu.

Po paru sekundach chłopak dopiero zdał sobie sprawę, że nie tylko Dercos był tym, który go uziemił. Zaciśnięta dłoń Tatiany nie zwolniła swojego uścisku, mimo tego, że Pavel ruszył do przodu i przemierzył kilka kroków przed tym, aż napotkał na swojej drodze rękę blondyna.

Tatiana nie chciała go puścić i powędrowała za nim – a dokładniej ujmując, razem z nim. Dlaczego? Bała się zostać sama? Czuła potrzebę bliskości?

To była teraz sprawa drugorzędna, ponieważ odgłos dudnienia dochodzącego z WC spotęgował się dwukrotnie i teraz nikt nie miał wątpliwości – coś się tam dzieje.

Oleg, znajdujący się do tego momentu przy samym wejściu do korytarza, zatrzymał się gwałtownie i odwrócił do pozostałej dwójki towarzyszy.

- Schowaj się z nią gdzieś. Nie bądź jak baba.

Pavel zdał sobie sprawę, że cała ta sytuacji nieco wybiła go z rytmu i dopiero słowa Dercosa przyciągnęły go w pełni do świata żywych.

- Chodź, tam – chłopak wskazał na zerwaną z dachu blachę, która opierając się o ścianę, tworzyła swego rodzaju trójkąt równoramienny.

Weszli pod stalową formę, zginając się w kolanach, by nie zahaczyć głową o jej ostre rogi. Odwrócili się w stronę wejścia do korytarza – pusto.

Oleg wszedł do środka, nie było go widać, a słychać tym bardziej. Zdawało się natomiast, że dudnienie z ubikacji nieco osłabło.

Gdy chłopak myślał o tym, co też odkrył zapewne już dotarłszy na miejsce Dercos, poczuł nagły ból w ręce, którą miał spleciona z blondynka.

Nie minęła sekunda, a zdał sobie sprawę, że to nie żadna kolka czy też inna, wewnętrzna przypadłość lewej dłoni, a paznokcie blondynki wbiły się w niego tak mocno, że niemal przedziurawiły jego nie tak cienką skórę.

- Aaaa, Pavel! – krzyknęła dziewczyna. – To wielki szczur! Aaaa!

Obydwoje jednocześnie łupnęli głowami o stalowe podniebienie, wzbijając w przestrzeń, spotęgowany o ściany hali, metaliczny dźwięk.

- Gdzie? – spytał szybko Pavel, pocierając wolną ręką obolały czubek głowy.

- O, tam! - dziewczyna wskazała na biegającego po hali szczura, który po chwili znikł w tym samym korytarzu, co Oleg.

Jego długi, pokryty łuskami ogon, był fioletowej barwy, a grzbiet, normalnie szaro-brązowy, teraz stanowił mieszankę białego, żółtego i czerwonego koloru.

Pavelowi przez moment przebiegła w głowie myśl, że jest w cyrku i to, co się przed chwilą stało, to efekt przerażonej uczestniczki spektaklu, która doznała szoku po tym, jak znienacka wyskoczyło na nią tresowane, niegroźne zwierzę.

- Dziewczyno – chłopak na widok głupoty całej sytuacji, pacną się otwartą dłonią w czoło. – To zwykły szczur. Ja jadłem takie kiedyś, w Moskwie.

- Jaki zwykły szczur! – podniesionym tonem głosu oznajmiła Tatiana, po chwili przechodząc do szeptu, gdy wlepione w nią oczy chłopaka przypomniały jej, co mówił Oleg: „Mówiłem, cisza.” – Obrzydliwa bestia, a nie szczur.

- To prawie jak mysz, tylko nieco większy – chłopak starał się ją uspokoić.

- Miał z pół metra – dziewczyna zobrazowała tę odległość swoją wolną dłonią i tą trzymaną w uścisku z chłopakiem, lecz w napływie emocji uderzyła w blachę i metaliczne echo znów dało o sobie znać. – Przepraszam. Ale był duży.

- Taki ci się wydaje, widziałem większe. Dużo większe – z sarkastycznym uśmiechem oznajmił chłopak, celowo podburzając blondynkę.

- Jakie większe?! – ponownie krzyknęła, wbijając raz jeszcze paznokcie w lewą dłoń Pavela, wywołując grymas bólu na jego twarzy. – Jejku, przepraszam. To tak…jakoś instynktownie.

- Dobra – odpowiedział Pavel, masując obolałą dłoń. – Koniec tematu. Nie wbijaj mi się więcej w dłoń i bądź cicho, bo czekamy na Olega.

- Tak, ja przepra…

- Cicho.

Chłopak może okazał się zbyt nerwowy, a dziewczyna być może odebrała to wszystko nader emocjonalnie. Nikt nie był teraz jednak w nastroju na rozbijanie szczurzej sytuacji na czynniki pierwsze.

Korytarz. WC. Nie wiadomo kiedy, odgłosy z ubikacji całkowicie ucichły. Teraz dało się słyszeć jedynie wzmożony oddech Tatiany oraz cichy powiew wiatru na zewnątrz.

Taka atmosfera pasowała do wystroju wnętrza farbiarni. Bezładnie utworzona mieszanina kolorów na maszynach, podłodze i ścianach hali sprawiała wrażenie, jakby sama chciała śpiewać, a każdy z kolorów, wchodzący w skład pokaźnej ilości wymieszanych ze sobą farb, jedynie potęgował efekt niesłyszalnego, kolorowego śpiewu, nawołując: „Stara farbiarnia, ohoho! Nie wstydzi się swych lokatorów, ohoho! U nas już za darmo, ohoho!”.

Minęło dobre kilka minut od incydentu z kolorowym gryzoniem, a blondyn nadal nie dał znaku życia. Z korytarza nie napływały również żadne dźwięki.

Chłopak poczuł oddech Tatiany na karku, gdy ta postanowiła się do niego nieco zbliżyć. Nie dodało mu to otuchy ani nie podnosiło na duchu, a wręcz przeciwnie – zdał sobie sprawę, że w momencie, gdy Oleg może być w niebezpieczeństwie, to on odbiera sygnał wysyłany mu przez kręgi szyjne smagane powietrzem wydychanym przez dziewczynę, jako coś podniecającego.

Boże, co ze mną nie tak, czemu w tym momencie, spytał sam siebie w myślach.

Sytuacji nie poprawiło jeszcze bliższe przylgnięcie dziewczyny. Teraz dotykali się nie tylko dłońmi, a z daleka można by rzec, że wyglądają niczym wykrzywione, zlepione ze sobą równoległe drogi, które na całości swojej długości zgubiły gdzieś dzielący ich, antykolizyjny murek. Wiadomości wysyłane przez smagane pośladki, plecy oraz głowę były natychmiast transportowane do mózgu, gdzie wywoływały lawinę podniecenia.

- Potrzebowałam tego, Pavel.

Chłopak nic nie odpowiedział. Nie do końca też chciał.

Lubił się przytulać. Wiedział, że jest to istotny aspekt nawiązywania i pogłębiania relacji międzyludzkich, szczególnie pomiędzy mężczyzną a kobietą.

Ale teraz miał ochotę tylko na jedno. Szczególnie, że nie robił tego już długo, a ciśnienie rozpierające mu znoszone bokserki jedynie przybliżało go do stwierdzenia, że ma ochotę na seks.

Boże, teraz to wydymałbym nawet uciekającego kota, stwierdził po chwili.

Pavel nie mógł dłużej wytrzymać, więc odepchnął lekko dziewczynę, tłumacząc jej, że muszą się skupić na korytarzu oraz na tym, co z Olegiem. Tatiana nie do końca dostrzegała konfliktowy charakter przytulania się i bacznej obserwacji, ale wystarczyło jej, że teraz trzymają się nadal za ręce. Nie przykuwała zbytniej uwagi do doglądania miejsca, w którym zniknął Dercos, bądź też nie rozumiała męskiej perspektywy sytuacji.

Kto wie, jak naprawdę było? Obydwu wersji, nawet zachodzących jednocześnie, nie można było wykluczyć.

Chłopak potrzebował dobrych kilku minut, by emocje uprzednio w nim narosłe, opadły. Teraz mógł ponownie trzeźwo oddać się obserwacji.

Korytarz. WC. Oleg. Brak dźwięków. Było to aż nadto podejrzane.

- Wyjdę stąd. Muszę zobaczyć, co się stało – oznajmił lekko drżącym głosem, wychodząc i puszczając rękę dziewczyny, która, będąc zaskoczona tym czynem, również go puściła.

- Nie, czekaj – złapała go ponownie za rękę, jeszcze mocniej, ale tak, by nie sprawiać mu bólu po poprzednich, wywołanych szczurzą sytuacją, uściskach. – Wróci. Nie idź sam. Jeszcze poczekajmy – dygoczącym głosem poprosiła blondynka. – On wróci. Przecież zawsze wracał, prawda?

Zawsze wracał. To prawda. Ale to nie znaczy, że teraz ma być tak samo.

- Nie, idę – wyrwał się gwałtownie z ucisku Tatiany i ruszył w stronę korytarza.

Trzęsły mu się nogi, ale nie tak, żeby ktokolwiek mógł to dostrzec. Mimo, że za broń służymy mu jedynie jego zaciśnięte pięści, był gotów ich użyć.

Przeszedł kilka kroków i usłyszał znany mu już głos zza pleców:

- Czekaj, chłopcze. Gdzie ci się tak śpieszy?

To był Oleg.

- Myślałem, że…

Chłopak przerwał swoją wypowiedź, wbijając wzrok w to, co blondyn rzucił na ziemię.

- Sześć sztuk – z nutką dumy w głosie oznajmił Oleg, przeskakując wskazującym palcem prawej ręki po każdym z martwych szczurów.

- Jezu, ble.

Tatianie zebrało się na wymioty, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Stwierdziła, że szkoda byłoby zmarnować spożyty uprzednio posiłek, który najprawdopodobniej jest jeszcze trawiony przez jej żołądek.

- A, i jeszcze ten, taki…egzotyczny.

Na szóstkę poległych gryzoni padł kolejny. Ten jednak był nieco inny.

- Fioletowy ogon i te kolory na grzbiecie, hm… – chłopak popadł w udawaną zadumę. – O, czyżby to nie ten, który się z nami przywitał wcześniej? Jak sądzisz, Tatiana? Mam racje?

Mówiąc to, Pavel podszedł bliżej trofeów zdobytych przez Olega i chciał chwycić kolorowego szczura, by się nieco podrażnić z Tatiana.

Zreflektował się niemal natychmiast, gdy całą halę przeszył zmiksowany dźwięk skrzeku żaby, wycia wilka i ryku lwa.

* * *

- Są blisko – rzekł Oleg, a w jego rękach pojawił się MM40. – Schowajcie się tam gdzie wcześniej, już.

Nie trzeba było im dwa razy powtarzać. Tatiana jako pierwsza wbiegła pod blaszaną konstrukcję, zastanawiając się, czy aby na pewno jej wcześniejsze krzyki nie zwabiły tutaj źródła przeraźliwych dźwięków.

Chłopak zawahał się, stojąc nad martwymi gryzoniami i spoglądając na karabin Dercosa.

- Może tym razem dostanę broń?

Blondyn bez wahania wręczył SS8 Pavelowi.

- Idź już. Schowaj się z nią i nie wychodź.

Gdy młodzieniaszek odwrócił się na pięcie z nową spluwą w rękach, poczuł silny uścisk dłoni Olega na plecach, który zatrzymał go w miejscu. Z powodu strachu, który nim zawładnął, nie był w stanie odwrócić się twarzą do blondyna.

Po chwili poczuł oddech Dercosa na swoim karku. Tym razem jednak, podniecenie nie było uczuciem, którego doświadczył. Wiedział bowiem, że skoro Oleg dzieli się swoją bronią, to zapowiada się na grubą akcję.

I to go przerażało.

- Nie wychodź – ciepłe powietrze wydobywające się z ust mężczyzny ubranego w kombinezon smagało prawe ucho chłopaka, wywołując w nim gęsią skórkę. – Zostań tam z nią, co by się nie działo. Broń siebie i broń jej. A co najważniejsze, i tu mnie słuchaj.

Oleg jednym, silnym napięciem ręki, potrząsnął Pavelem.

- A co najważniejsze, nie graj bohatera.

Jak tylko chłopak poczuł, że dłoń blondyna opuściła jego plecy, ruszył pędem do obserwującej z ukrycia ich dialog dziewczyny i kucając (tak samo jak ona), skrył się w prowizorycznym trójkącie.

- Masz dla mnie też broń? – spytała prędko.

- Nie, moja nam musi wystarczyć.

Obydwoje spojrzeli na miejsce, w którym jeszcze parę sekund temu znajdował się Dercos.

Już go tam nie było.

- Ale on szybko…

- Ciii – przerwał jej natychmiast Pavel, poprawiając zaciśniętą w obydwu dłoniach broń.

Usłyszeli drugi, zmiksowany dźwięk wydany przez Białych. Teraz chłopak nie miał wątpliwości, że jest ich co najmniej kilku.

Tatiana przylgnęła od tyłu do chłopaka, obejmując go w pasie swoimi rękami i splatając swoje dłonie tuż nad jego kroczem. Chłopak nawet tego nie zauważył; jego uwaga i myśli skierowane były na wyrwę powstałą w dachu farbiarni, skąd spodziewał się, że lada moment zleci na nich jakiś Biały.

Wyobraził sobie teraz, pomimo strachu, który w nim zagościł, pewną komiczną sytuację. Stwierdził, że skoro szczur mógł się umazać farbą, to tak samo mogło być z Białym. Zastanawiał się, jakim kolorem on sam pomalowały takiego Białego, gdyby miał wybór. Być może zdecydowałby się na jaskrawe barwy. W naturze, osobniki cechujące się intensywnymi, mocnymi i ostrymi (często też kontrastowymi) kolorami, mają ostrzegać potencjalnych drapieżników swoim ubarwieniem przed atakiem na nie.

Nie, jednak takie rażące w oczy kolory do Białego nie pasują, stwierdził po chwili Pavel, dochodząc do wniosku, że wyglądu tych bestii by w gruncie rzeczy nie zmieniał.

No, może te ich usta bym nieco rozgrzał, by nie sprawiały wrażenia totalnie zamrożonych, skorygował się po chwili.

Bo w końcu, skoro Biali wyglądają jak wyglądają – to kim są ludzie, tacy jak on, by zmieniać nadany im przez naturę (oraz zapewne przez pewną część istniejącego niegdyś społeczeństwa) wygląd?

Po paru chwilach przeznaczonych na obserwacje dachu i upewnienie się (na ile to tylko możliwe), że z góry nikt nie zamierza na nich skakać, chłopak przeniósł swoją uwagę na ściany boczne farbiarni.

A dokładniej rzecz ujmując, na szklane okna, umazane kilkoma ciemniejszymi kolorami farb i przyozdobione zastygłym już mocno kurzem.

- Widzisz to?

- Co mam widzieć? – odszeptała Tatiana.

Pavel nakierował wzrok dziewczyny na umorusane okiennie witraże.

- O matko – dłonie dziewczyny zaczęły dygotać tak mocno, że zaczęła nimi obijać w schowane za spodniami chłopaka przyrodzenie.

To go jednak w najmniejszym stopniu nie podnieciło. Nikt teraz nie myślał o seksualnym podłożu takich czynności.

Cienie rzucane na szklane szyby przez istoty przemieszczające się poza budynkiem przybierały najrozmaitsze kształty. W zależności od tego, jak daleko znajdował się obiekt będący źródłem rzucanego cienia i jak szybko się on poruszał, czarne odbicie zyskiwało inny kształt oraz swoje własne tempo.

Gdy Biały pędził i znajdował się blisko okna, cień przybierał formę wielkiego, człekokształtnego giganta z małą głową, wędrującego z nieziemską prędkością po kolorowej posadce farbiarni i przeskakującego pędem z jednej szyby na drugą.

Jeżeli jednak Biały znajdował się parę metrów od okna oraz poruszał się wolniej, jego czarne odbicie przybierało kształt bardzo zbliżony z tym, jaki reprezentował naprawdę, a sam cień zwalniał i tak jakby nabierał nieludzkiej tęsknoty za miejscem, w którym się chwilowo pojawił, chcąc wykorzystać moment spowolnienia źródła ciemnej poświaty, by pobyć nieco dłużej wśród żywej dwójki w farbiarni, wiedząc, że zaraz będzie musiał ją opuścić, by pojawić się w kolejnym oknie i od nowa straszyć znajdujących się w niej ludzi.

Nie wiadomo, co przerażało Pavela i Tatianę bardziej. Wyimaginowany, zniekształcony i wyolbrzymiony obraz gigantycznego, pędzącego stwora czy też, zgodny z realiami rozmiarami, czarny sobowtór Białego, kroczący wolno po barwnej podłodze budynku.

Niezależnie od tego, który rodzaj cienia wzbudzał większe, negatywne emocje, faktem było jedno – słońce już mocno zaszło i za niedługo ciemne poświaty nękające dwójkę towarzyszy ustąpią miejsca niemal całkowitej ciemności.

- Myślisz, że tam – dziewczyna trzęsącym się podbródkiem wskazała otoczenie budynku. – Gdzieś jest teraz Oleg? I walczy, mimo że go nie widać ani nie słychać?

- Z pewnością – uspokoił ją Pavel, chodź on sam potrzebował nie mniejszej dawki otuchy. – Ej, nie trzęś się tak. Już dobrze…głosy nieco ucichły, pewnie odprowadził te bestie od nas i wykończy je jedna po drugiej.

- Tak myślisz?

- Tak myślę.

Chłopak przeniósł lewą dłoń, zaciśniętą dotychczas mocno na uchwycie pistoletu, w stronę splecionych palców Tatiany, a ona, tak jakby wyczuwając, co Pavel chce zrobić, swoim siódmym (albo też po prostu typowo kobiecym) zmysłem, uprzedziła jego ruch i sama ujęła go pierwsza.

- Co teraz? – spytała.

- Czekamy. Tak jak mówił Oleg.

- Dał ci broń. Czyli…

- Doszedł do wniosku, że jej użycie może nie być wykluczone.

- Właśnie. Boli cię jeszcze ręka? – zmieniła naglę temat, zaczynając delikatnie masować dłoń chłopaka.

- Trochę. Ale to…nic…mieliśmy nie rozmawiać.

- To nie rozmawiajmy – wyszeptała tuż obok jego ucha. – Ale pozwól mi się pomasować. Chociaż chwilę.

Nie odmówił jej, wiedząc, że kłótnia w tym momencie o tak błahe sprawy nie ma sensu, a mogłaby stanowić zagrożenie nie mniejsze od tego, które sam właśnie im zgotował, zdejmując jedną dłoń z uchwytu broni.

Dobrze, że te jej masaże nie robią mi w bokserach teraz sieczki, pomyślał chłopak.

Po chwili zorientowali się, że słońce musiało już zniknąć za horyzontem, ponieważ otuliła ich nieprzenikniona ciemność, a ich jedyny, możliwy obecnie wybawiciel – księżyc, swoim blaskiem pozyskanym od słońca, nie kwapił się przyjść im na ratunek.

Usłyszeli serię strzałów, gdzieś w odległości dwustu bądź też trzystu metrów od farbiarni. Czyżby do tego momentu Oleg odciągał ich od budynku, bądź też walczył z nimi wręcz?

Dziwna sprawa, ale bądź co bądź, kwestionowanie taktyk stosowanych przez blondyna było głupotą.

- Czemu on nie chciał, bym mu pomógł? – z ciszy pierwszy wyrwał się Pavel. W jego głosie dało się dostrzec nutkę rozczarowania przemieszanego ze smutkiem.

- A myślisz, że byłbyś w stanie?

- Tak, umiem walczyć o to, co uważam za słuszne – wyszeptał.

- Ja myślę, że prędzej przypadkiem postrzeliłabym ciebie bądź jego, niż któregoś z tych krwiożerczych potworów – wypowiadając ostatnie słowo, wzdrygnęła się konwulsyjnie.

- Dobrze, ale ja…tak ciągle on mnie, nas broni. Ile można…

- Jest do tego stworzony. W sumie, Oleg to wyszkolony człowiek do takiej roboty. Jeżeli on coś mówi, to…

- To trzeba słuchać. Słuchać i słuchać. Wiem, wiem i wiem. Słyszałem to wiele razy i…

- Mów ciszej…

- …co z tego, mam się czuć jak skończony kretyn, czekający na wybawienie? – jego szept stopniowo przeradzał się w wysokiego tonu głos. – Nie lubię chować głowy w piach…

- Wiem Pavel, ale mów ciszej…

- …i nie chce teraz ciągle tak robić. Mówił mi, żebym nie próbował grać bohatera włączając się do akcji, ale co bohaterskiego jest w klęczeniu na dupie po rynną, hm?

- Możesz wtedy zachować życie…na miłość boską Pavel, ciszej – Tatiana puściła jego dłoń i szturchnęła go po plecach.

- Życie to nie najwyższa wartość…ludzie mają swoje cele, mają swoje ideały, mają swoje przekonania i za to walczą i umierają. A żyć, by żreć i doczołgać się w ten sposób do nadejścia świtu dnia kolejnego, to znak tchórzostwa, a nie bohaterstwa.

W tym momencie coś wleciało do farbiarni przez szklane okno, rozwalając je na drobniutkie części, z których jedna doleciała aż pod same buty chłopaka.

Co do tego, że był to jeden z tych bladych osobników, już po chwili nie mieli wątpliwości. Zaraz po tym, jak stwór wylądował parę metrów od nich, z jego gardzieli rozległ się przeszywający bębenki uszne dźwięk, który już wcześniej słyszeli.

I to nie raz.

Dwójka skryta pod metalową konstrukcją wiedziała, jak istotne jest teraz zachowanie ciszy. Głowę chłopaka zaczynały nachodzić rozterki z powodu tego, że to jego podniesiony ton głosu najprawdopodobniej zwabił tutaj Białego, lecz jakie to miało teraz znaczenie; zamartwianie się nie poprawi ich sytuacji.

Ich sytuacje mógł poprawić jedynie Oleg. No i zapewne w jakimś stopniu Pavel.

Pytanie: który z bohaterskich scenariuszy na najbliższe chwile wybierze chłopak? Ten zaserwowany mu przez blondyna, czy też swój – własny?

Najgorsze było to, że nie mogli go zobaczyć. Podczas dnia, słońce górowało na niebie i dostrzeżenie Białego, przechadzającego się po różnokolorowym tle nie stanowiło większego problemu.

Sprawy jednak komplikowały się podczas sytuacji, jak ta. Gdy nasza gwiazda schowała się za horyzont a naturalny satelita ziemski odmówił udzielenia pomocy, trzeba było bazować na sztucznie generowanych przez człowieka źródłach światłą.

Teraz byliby wdzięczni nawet za coś podobnego do latarni z Wiaźmy, która świeciła przerywanym, migoczącym światłem. Co z tego, że obserwowany przez nich obraz przybrałby wtedy kształt robionego co parę sekund zdjęcia z fleszem. Co z tego, że to, co zobaczyliby przez te kilka sekund jasności, dałoby im jakikolwiek obraz sytuacji, by za chwilę – podczas kolejnych sekund ciemności, wywołać w nich lęk i panikę.

Po prostu lepiej wiedzieć, z czym ma się do czynienia, niż błądzić po omacku.

Coś przewróciło się w odległości kilkunastu metrów od chłopaka i dziewczyny, a następnie poturlało i spadło z głuchym echem na podłogę. Biały musiał odejść nieco od ich kryjówki i zahaczyć o jakąś metalową butlę, co pozwoliło na minimalne obniżenie tętna obydwojga z ukrywających się.

Starali wsłuchać się w powietrze, w to, co ono przenosili. Liczyli na to, że usłyszą coś, co pozwoli im na ustalenie pozycji tego monstrum. Nie odczuli kompletnie jednak tego, że jak na złość, parę minut temu wszelki przeciąg lekko łaskoczący im wcześniej podeszwy butów i łydki, ustąpił miejsce niemalże zerowemu ruchowi wiatru.

Chcieli bardzo mocno, by Dercos wrócił, lecz na to teraz nie mogli liczyć – chwilę po tym, jak potwór przewrócił dźwięczny przedmiot, z oddali rozległa się ponownie kolejna seria strzałów. I kolejna. I kolejna.

Oleg musi mieć tam niezłą zabawę, spuentował wystrzały Pavel.

Dlaczego ta gnida nie ucieka do źródła hałasu, pomyślała dziewczyna, krzywiąc się na słowo gnida.

Usłyszeli ciche szuranie po podłodze, które z każdą chwilą się do nich zbliżało. Dźwięk ten przypominał ciało targane po nierównej drodze, dodatkowo zasypanej liśćmi i gałęziami. Ściółka ta, ocierając swoją chropowatą powierzchnią o ciągniętą przez mordercę, nieżywą ludzką istotę, wydawała razem z ciałem przerywany, zgrzytliwy odgłos.

Czyżby Biały kulał? Może został ranny wcześniej, przez Olega? Jeżeli tak, to dlaczego nie usłyszeli jego kontuzji przedtem? A może właśnie taki dźwięk po prostu wydaje, poruszając się?

Głos kroczącego potwora nabierał na intensywności z każdą sekundą. Teraz wydawało im się, że blada postać znajduje się w odległości nie większej, niż dwa metry.

Doszli do takiego wniosku obydwoje, instynktownie starając się wstrzymać (albo przynajmniej spowolnić) pracę płuc, bez której serce przestałoby całkowicie bić.

Chociaż zastygłe, niebijące serce z pewnością nie zwabiłoby do siebie Białego.

W tym momencie poczuli, że wiatr przedostał się do wnętrza budynku i zaczął dźwięcznie obijać się o maszynowy złom farbiarni. Następnie usłyszeli ponowioną serie z karabinu MM40, na wskutek której Biały musiał się odwrócić (nie wiedzieli, czy w ich stronę czy też w przeciwną), co wywnioskowali bo słyszanym już wcześniej, szuraniu stwora.

Oleg był już bliżej. Ale nie byli w stanie określić, jak blisko.

Wiatr ponownie zahulał w budynku, wlatując tym razem przez okno wybite przez Białego, przynosząc ze sobą bliżej nieokreślony pył. Mogła to być równie dobrze nocna mżawka, ale też piasek, którego skryci pod blachą nie potrafili od siebie teraz odróżnić.

Było ciemno. Było strasznie. A tak bliska obecność monstrum nie poprawiała ich zdolności poznawczych.

Kolejna seria z karabinu średniego zasięgu. Tym razem jeszcze bliżej, możliwe, że przed samym wejściem do farbiarni.

Chłopak żałował, że nie ma teraz dnia, bo choć dostrzegłby przerażającego Białego przed sobą, to zapewne byłby w stanie oszacować na podstawie cieni rzucanych jak wcześniej na kolorową podłogę, z ilu potworami zmaga się jeszcze Dercos.

Dziewczyna dopiero teraz odczuła, że to jednak nie była mżawka. Drobinki piasku wdarły jej się przez nos wyżej, docierając do nerwów węchowych i smagając je na tyle z wyczuciem, by wzbudzić w niej odruch kaszlu dopiero teraz.

Nie mogę, nie teraz, proszę nie, błagała w głowie Tatiana.

Chłopak przełożył obydwie dłonie na broń, domyślając się w niewyjaśniony sposób, jak sytuacja może się zaraz rozwinąć.

Nie…kichnę…nie…mogę…to…boże święty…pomyśl o…nie wiem…o słodkim musie owocowym babci Jekateriny…

Nie zadziałało, więc przeniosła obydwie dłonie na twarz i nos, zakrywając skrzętnie miejsca wlotu i wylotu powietrza.

Pomyśl o…Nikicie, jak chodził z tobą do sklepu i był zawsze po twojej stronie…

Nie zadziałało, a konwulsyjny odruch trzymanego wewnątrz kaszlu nabrał na sile.

Dobra…może…pomyśl o…

W sekundzie uświadomiła sobie, że potrzeba kaszlnięcia ustąpiła. Sama nie dawała wiary, co mogło być jej przyczyną. Niemniej jednak liczyło się to, że nie nakieruje na nich Białego, który właśnie teraz ponownie zawył, przystępując krok do przodu i znajdując się niemal na wyciągnięcie ręki chłopaka.

Na zewnątrz wystrzał, krótka seria. Potem kolejna, urwana, tak jakby w połowie.

Czyżby Olegowi skończyła się amunicja?

Pavel dostrzegł jednak, jak lufa MM40, pod wpływem wystrzelonych z niej pocisków, wydała z siebie migoczące, jasne przebłyski światła.

Oleg był tuż za ścianą.

Chłopak odwrócił się w stronę Tatiany, trzymając SS8 nieprzerwanie na linii domniemanego przebywania Białego. Chciał jej powiedzieć i pokazać, że oto za ścianą jest Dercos, który daje sobie rade i który zaraz do nich wróci, mimo że wydanie z siebie choćby najmniejszego dźwięku było śmiertelnie niebezpieczne.

Blondyn wejdzie zaraz do budynku, cicho jak nindża, podejdzie do potwora stojącego przed nimi i wlepi mu między oczy soczystą kulkę. Albo, jak to kiedyś zrobił, soczysty nóż.

W tym momencie nastąpiło jednak to, czego chłopak się nie mógł spodziewać.

- Apsik!

Kaszlnięcie było tak głośne i nieoczekiwane, że przestraszyło chłopaka, który natychmiast pociągnął za spust, celując wprost przed siebie.

Dopiero gdy trzeci pocisk opuścił kabinę magazynku, Biały poruszył się w miejscu, z niewiadomych przyczyń nie atakując źródła pochodzenia dźwięku, a jedynie przestępując z nogi na nogę i wsłuchując się w przestrzeń.

Nie wiadomo, czy Pavel miał tyle szczęścia, czy też faktycznie siódmy zmysł posiadała nie tylko Tatiana (lub też jej kichnięcie było tak mocne, że sam blady stwór się czegoś takiego nie spodziewał) – lecz trafił niewidocznego, stojącego ciągle w tej samej pozycji Białego, czwartą kulką prosto w środek klatki piersiowej, odpychając potwora dobre dwa metry w tył.

Chłopaka zamurowało. Nie mógł dać wiary, gdy usłyszał lekki chrupot kości Białego oraz odgłos, z jakim upadł następnie na podłogę.

- Chodź! – pociągnęła go za kołnierz dziewczyna. – Prędko!

Ruszyli wzdłuż ściany, licząc, że może tak znajdą drzwi prowadzące na zewnątrz. W tych ciemnościach nie sposób było dostrzec nic, prócz strachu przed oczami.

Usłyszeli, jak na zewnątrz przynajmniej dwie istoty się ze sobą szamoczą, lecz nie mogli namierzyć dokładnego źródła tego dźwięku. Liczyli jednak, że jedną z nich jest Oleg i że to on wygrywa.

Nagle coś kilkanaście centymetrów za nimi gruchnęło w ścianę. Nie spodziewali się, że Biały jest w stanie skakać na tak znaczne odległości, lecz najważniejsze było to, że chybił i mocno przywalił ciałem w ścianę budynku. Otrząsnął się po chwili i ponownie zaczął nasłuchiwać.

Pavel i Tatiana szli wolniej, niż wcześniej, klejąc się jeszcze bardziej do ściany i uważając na kroki, by nie wydać z siebie najmniejszego dźwięku.

Było to jednak bardzo ciężkie zadanie i już po kilku metrach jedno z nich nadepnęło na szklany fragment zbitej szyby.

Biały potrzebował jedynie dwóch sekund, by namierzyć ofiarę i na nią skoczyć. Chłopak odepchnął blondynkę, która poleciała na podłogę ponad metr od niego, by następnie samemu uciec w drugą stronę.

Jego nogi zareagowały na tyle szybko, by uniknąć przygniecenia, lecz jednocześnie na tyle późno, by wyjść z opresji cało.

Pavel poczuł, jak lewa ręka potwora smagnęła powietrze. W następnej sekundzie prawa, naszpikowana szponami dłoń Białego przeryła chłopakowi ubranie na klatce piersiowej.

W pierwszej chwili wydawało mu się, że jest cały. Że nic mu się nie stało i zaraz ruszy razem z Tatianą szukać wyjścia.

Chciał wykonać krok do przodu, lecz coś go blokowało. Czucie w nogach ustępowało znanemu dobrze uczuciu kolki, podobnemu do trzymania głowy przez kilka godzin na ręce podczas snu. Zaczął osuwać się na podłogę.

Rozejrzał się wokół siebie; starał się dostrzec cokolwiek, kogokolwiek. Lecz ani nie widział, ani już nie słyszał.

Leżąc na podłodze, uświadomił sobie, że czuje się jakiś niepełny. Jakby coś z niego wyrwano.

Położył obydwie dłonie na swoich piersiach i nie poczuł ubrania, które zwykł w tym miejscu nosić. Zostało ono wyszarpane, a w jego miejscu pojawiła się upływająca, ciepła krew, która nie myślała zastygać.

Sączyła się powoli, lecz nieustępliwie.

Pavel jeszcze raz przesunął palcami po czerwonej mazi. Teraz to wyczuł. Mimo, że nic nie widział, zobaczył to przez dotyk. I to nim wstrząsnęło.

Pięć wyrytych śladów, ciągnących się po długości niemal całej klatki piersiowej. Nie był w stanie określić głębokości cięć, które uświadczył od Białego. Zresztą, nie interesowało go to teraz specjalnie. Czuł ciepło odpływające z jego ciała.

A więc tak smakuje śmierć, pomyślał chłopak.

Nie wiedział teraz, czy to co widzi i czuje, to realny obraz świata, czy też jest to wyimaginowany efekt jego konającego mózgu. Chciał jednak ostatni raz zobaczyć, jak wygląda świat wokół niego. Usłyszeć jakikolwiek dźwięk. Poczuć nawet najwstrętniejszy zapach.

Najpierw doświadczył obecności Tatiany obok. Chwyciła go pod głowię i coś do niego krzyczała, a gdy on nie odpowiadał, pocałowała go w usta. Dziewczyna płakała; jej łzy spływały na jego policzki. Po chwili poczuł sekwencyjne drżenie podłoża, tuż obok niego.

To musiał być Oleg. Uporał się z bestiami na zewnątrz i teraz pakował serię pocisków w ostatniego Białego.

Na odczucia dostarczane przez pozostałe zmysły zabrakło mu czasu.

Polowanie dobiegło końca.

Jego film urwał się, podczas gdy Oleg wraz z Tatiana przenosili go na zewnątrz farbiarni.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania