WHITES - Rozdział 1. Wszystko zaczęło się tutaj

- Spróbuj tej, tym razem jednak bez cukru. Masz go wystarczająco dużo tutaj, obok siebie. Wystarczy się rozejrzeć – zasugerował zalotnie Artem.

- Wiesz co, już dwa tygodnie piję herbatę malinową, a ty ciągle sugerujesz mi brzoskwiniową. I to jeszcze bez cukru, wiedząc, jak go uwielbiam – odpowiedziała Galina, kompletnie nie reagując na starania jej kolegi z zespołu.

Artem Norokin, bo tak nazywa się ten wysoki i postawny człowiek starający się poderwać Galine, był członkiem zespołu badawczego Hope19 od początku jego istnienia. Przyglądając mu się uważniej, trudno było określić precyzyjnie jego wiek, jednak z pewnością nie był ani młody, ani stary. Urodził się w Rosji, lecz na pewno nie można by przypisać mu łatki patrioty. Wydawało się, że nosi nazwisko rosyjskie tylko dlatego, że odziedziczył je po ojcu, a nie jak druga część Rosjan, dumnie obwieszczając swój rodowód. Niemniej jednak, swoją błyskotliwością i inteligencją zaskarbił sobie prace w ISC, to jest International Science Corporation, korporacji międzynarodowej, która z dystansem podchodziła do naukowców narodowości postradzieckiej.

Galina Maslin dołączyła do zespołu dość niedawno, ale już zdążyła zaskarbić sobie uwagę Artema, który, gdy nie miał faktycznie żadnego przedsięwzięcia badawczego do przeprowadzenia, lubił zawracać jej głowę. Z pewnością nie miała jeszcze trzydziestu lat. Być może Artem gustował w niskich, drobnych dziewczynach, z szeroko rozstawionymi biodrami, które podkreślają typowo damskie aspekty dywersyfikacji płciowej. Nie wiadomo, czy jego pociąg ku Galinie wynikał z pobudek czysto naukowych, czy też faktycznie kobieta go urzekła. Kobieta od początku wydawała się być nieco zamkniętą w sobie, cichą oraz posłuszną pracownicą, wykonującą powierzone jej zadania przez szefa z należytą precyzją. Pewnie przez jej skłonność do nie wchodzenia innym w drogę, nie miała odwagi odpowiedzieć stanowczo na podchody kolegi. Może jednak uznawała Artema za fajnego, przystojnego faceta, lecz przez swoją nieśmiałość nie mogła znaleźć w sobie należytej siły, by zrewanżować się w toczących między nimi konwersacjach?

- Nie zauważyłem, że używasz cukru – skłamał celowo Artem. – Widzisz, co to się ze mną dzieje, gdy razem przygotowujemy sobie ten boski nektar, zwany pospolicie herbata? Tracę zmysły – spuentował swoją wypowiedz w widocznie przerysowanym, poetyckim stylu naukowiec.

- Jak mogłeś nie zauważyć, skoro niemalże dzień w dzień robisz sobie herbatę razem ze mną, mimo tego, iż mamy w innym czasie przerwę w pracy.

- Normlanie, akurat gdy robię herbatę to cukier jest najmniej istotnym elementem jej całości – kontynuował zaloty Artem. – Nie jest nim również miejsce, w jakim się znajdujemy.

Cały kompleks badawczy był umiejscowiony za tajemniczymi, dobrze ukrytymi drzwiami czarnego koloru. Na nich natomiast został wygrawerowany biały napis „ISC19”, będący połączeniem pierwszych liter nazwy korporacji z cyfrą oznaczającą sumę liczby zespołów w środku kompleksu. Dokładna lokalizacja wejścia do ośrodka badawczego znana jest tylko nielicznym. Znajduje się jednak w Moskwie, głęboko pod ziemia, w kompleksie złożonym z dziewiętnastu podobnych budynków badawczych sporej wielkości, połączonych ze sobą ściana w ścianę i ogrzewanych wystarczająco przyzwoicie, by badacze nie musieli obawiać się jakichkolwiek odmarznięć. Z tego powodu, że ich miejsce pracy nosiło numer dziewiętnaście, nazwę zespołu przystosowano niejako do tego numeru, dodając przedrostek Hope. Skąd się jednak wziął przedrostek Nadzieja? Nikt nie wie. Może był to wymysł jednego z naukowców, lub też po prostu widzimisię osób decyzyjnych w zarządzie. Z pewnością jednak badania prowadzone przez ISC nie przynosiły nadziei, ponieważ ostatnie wyniki zespołów, począwszy od Hope1 kończąc na Hope19, miały wiele do życzenia. Laboratoria, prócz miernych wyników, łączył jeszcze jedynie ten niewiadomego pochodzenia przedrostek, ponieważ ich pracownicy, w zależności od przydziału do konkretnego miejsca, zajmowali się zupełnie czym innym niż koledzy zza ściany.

- To w takim razie co jest tym najistotniejszym? – dodała nieco zalotnie Galina, zarzucając włosy na plecy oraz podsuwając się parę centymetrów bliżej Artema, zachowując jednak ciągle bezpieczny dystans. Sądząc po tym zachowaniu, łatwo wywnioskować, że Galina ni stąd ni zowąd, zaczęła rozumieć charakter rozmowy między nimi i odpowiedziała inaczej, niż zawsze przedtem.

Rosjanin jednak nie wiedział, jak odbić piłeczkę, prawdopodobnie dlatego, iż nie spodziewał się jakiejkolwiek innej niż neutralnej bądź defensywnej odpowiedzi od koleżanki.

Powód jego milczenia mógł być też inny. Do drzwi wejściowych do laboratorium ktoś zapukał. Artem pomyślał, że to dziwne by o tak wczesnej porze była dostawa prowiantu. Lecz może się pomylili? Zegarek zostawił w pracowni, więc nie miał jak tego obecnie zweryfikować.

- Ja pójdę otworzyć – dodała po chwili Galina, wyprzedzając już napinającego mięśnie i gotowego do ruchu kolegę, który starał się wyrwać z tej niezręcznej sytuacji nie mniej, niż jego współpracowniczka.

Wyszła z laboratoryjnej kuchni zwykłym, dałoby się rzec, niemal męskim krokiem, lecz oczy Artema mimowolnie powędrowały na jej pośladki. Powstrzymał się tym razem przed dodaniem czegoś więcej niż spojrzenia, zastanawiając się głęboko nad tym, dlaczego wcześniej nie potrafił jej odpowiedzieć.

Droga, którą musiała przemierzyć Galina do drzwi frontowych była krótka, niemniej jednak dzień w dzień zachwycał ją poziom wykończenia laboratorium, do jakiego została przydzielona. Stąpała po marmurowej, wypolerowanej podłodze, gdzie nie gdzie zauważając i wprawionym już krokiem omijając resztki brudu, który potrafił lepić się do podeszwy butów niemiłosiernie mocno. Ściany kompleksu były pokryte dokładnie tak samo jak podłoga, z tą różnicą, że były jaśniejsze. Światło z żarówek miało na tyle siły, by dostatecznie pokazać piękno ścian, lecz podłogę zwykło omijać. Sufit jednak był pomalowany niebieską farbą, a miejscami przez niedociągnięcia malarzy czy też z powodu sowitego już czasu kompleksu, dało się zauważyć pozostałości białej farby. Dla Galiny połączenie niebieskości oraz białości w takich proporcjach przypominało ułożenie nieba nocą, które zwykła podziwiać wieczorami przy ciepłej czekoladzie u siebie w domu, wychodząc na balkon i zastanawiając się, co też przyniesie kolejny dzień.

Tak jak i zawsze, wprowadziła kod do elektrycznego szyfru zamka oraz przekręciła dolny klucz dwukrotnie w prawo, górny natomiast tylko raz w lewo. Procedury nakazywały, by każdy budynek laboratoryjny był zabezpieczony trzykrotnie. Następnie jej ręka powędrowała na klamkę, lecz w tym momencie zdała sobie sprawę, że Artem faktycznie nie był zainteresowany studzeniem herbaty, gdy wychodziła z poprzedniego pomieszczenia, lecz nią samą. Czuła jego spojrzenie na sobie i chciała się odwrócić by zweryfikować swoje przypuszczenia, jednakże zabrakło jej wtedy odwagi.

Drzwi nie zdążyły otworzyć się do końca, a ona już nieco znudzonym głosem powiedziała:

- Już trzeci raz w tym tygodniu dostajemy dostawę jedzenia przed czasem, przecież wiecie jak to w naszej laboratoryjnej temperaturze szybko styg.. – nie dokończyła słowa do końca, zdając sobie sprawę, po przeczesaniu dostawcy wzrokiem, że jest to człowiek od wcześniej zapowiedzianych przez szefa próbek badawczych, a nie prowiantu.

- 1998 kod nadawczy do kodu dostawy numer 23 dla zespołu badawczego Hope19 – powiedział bezprecedensowo dostawca, drapiąc się intensywnie po twarzy.

- Zgadza się – odparła Galina, weryfikując na szybko w myślach słowa stojącego przed nim mężczyzny. - Wybacz tą gadkę z jedzeniem, ale ostatnie czasy dostaw posiłków bywają mocno rozrzucone w czasie – dodała z lekkim zażenowaniem na twarzy.

- Kod odbioru sczytujemy z systemu? – kontynuował jakby nigdy nic swoją misje dostawca, tak jakby nie zauważył wcześniejszej pomyłki pracownicy ISC.

- Tak…tak, tutaj proszę zeskanować – zamyślona nad nie wiadomo czym Galina wyciągnęła lewą rękę, w którą parę tygodni temu został jej wstrzyknięty implant ISC19, chip korporacji ISC, unikalny dla każdego zespołu oraz osoby w niej pracującej.

Implanty z chipem w ISC były normą. Przyglądając się podczas zażywania przerwy w pracy na świeżym powietrzu miejscowym sprzątaczkom, można było zauważyć, iż nie maja one kluczy czy też innego rodzaju narzędzi służących do penetrowania kompleksu badawczego. ISC stwierdziło, że żelazne klucze to symbol przeszłości i w razie ich zagubienia, dostanie się do docelowego pomieszczenia może być problematyczne. Dlatego więc warunkiem koniecznym, prezentowanym już na pierwszych etapach rekrutacji do ISC, była implikacja ich autorskiego chipu. Być może jednak, jak każda inna korporacja, ISC stwierdziło, iż chip na dłuższa metę jest tańszy niż produkcja i przetrzymywanie kluczy? Może jednak było w tym coś więcej, i sam chip nie służył jedynie jako zwykły klucz, mający na celu jedynie otwieranie drzwi do konkretnych pomieszczeń? Jaka by prawda nie była, wersja pierwsza uznawana jest za jej odzwierciedlenie.

- Już...tutaj mam czytnik – z lekkim roztargnieniem dostawca, grzebiąc chwilę w swoim podręcznym bagażu, wyciągnął skaner. – Kod odbioru poprawny – dodał po chwili skanowania i przekazał mocno schodzoną paczkę z próbkami Galinie.

W zachowaniu kuriera można było dostrzec swego rodzaju pośpiech wymieszany z roztargnieniem. Najprawdopodobniej był zmęczony i wcześniej musiał zrealizować sporo dostał, nim trafił na Hope19.

Galina jednak, odbierając przesyłkę od dostawcy, zauważyła, iż ma mocno zmarznięte dłonie. Doświadczyła tego, ocierając się mimowolnie podczas odbioru przesyłki o palce kuriera. W temperaturach panujących w Moskwie, w zimie, nie było niczym nadzwyczajnym mieć wyziębiony organizm. Niemniej jednak, wyziębienie nie musi iść w parze ze zmianą koloru skóry człowieka. A dostawca ewidentnie epatował nienaturalną bladością, czego badaczka nie było w stanie zauważyć w półmroku panującym wtedy w drzwiach frontowych.

- Faktycznie wy zawsze takie zamarznięte przywozicie – odparła Galina po zetknięciu się jej typowo kobiecych, drobnych dłoni, z przesyłką. – Zabieram próbki od raz do szefa – podsumowała proces odbioru przesyłki.

Usta Galiny otworzyły się raz jeszcze, jakby chciała coś powiedzieć lub po prostu zaczerpnąć wdech świeżego powietrza z zewnątrz. Jednakże kurier, jak zaprogramowany wcześniej robot, po usłyszeniu słów potwierdzenia pozytywnego ukończenia dostawy, odwrócił się migiem na pięcie i dziwnie szybkim krokiem, jak na i tak prędkich dostawców, ruszył w stronę wyjścia z kompleksu bez słowa, drapiąc się po twarzy i dłoniach.

Galina jednak pozostała niewzruszona na zachowanie dostawcy. Normą było, że mają wiele podobnych przesyłek do dostarczenia każdego dnia, więc uznała, że mężczyzna po prostu musi być na tyle znudzony zbędnymi formalnościami, iż z nich zrezygnował.

Zamknęła tak jak to procedury nakazują drzwi frontowe i ruszyła w stronę głównego laboratorium, mieszczącego się za trzema przeźroczystymi komorami służącymi do dezynfekcji oraz weryfikacji pracowników wchodzących jak i wychodzących z pomieszczenia badawczego. Po drodze minęła kuchnie, gdzie Artem stał jak wryty i zastanawiał się nad czymś. Może on faktycznie jest po prostu dziwny?

- Co tak długo kurwa? Miała być przerwa na kawę, czy co wy tam do jasnej cholery pijecie. Dziesięć minut, a nie było ciebie dwadzieścia. I do tego jeszcze polazł za tobą ten cały Artem. – zaatakował frontalnie Galine szef zespołu badawczego Hope19, rykoszetem celując w Artema.

Iwan, a właściwie Iwan Waszkow, był osobą o temperamentnym charakterze. Podobnie jak jego podwładni, był Rosjaninem. Jego przygarbiona postura ciała, przeciętny wzrost i dochodzący do sędziwego wiek sprawiały, że idealnie pasował do obrazu typowego naukowca. Jednak należał do kategorii fanatyków. Rosja, i tylko Rosja. Wszystko inne nie miało znaczenia. No, może czasem prócz dobra badań, ponieważ był swego rodzaju pracoholikiem i uwielbiał sprawiać sobie przyjemność polegającą na przebywaniu w laboratorium poza godzinami pracy, mimo iż miał płacone zgodnie z regularnym czasem, obowiązującym w umowie. Właśnie w tym aspekcie nie pasował do typowych Rosjan. Tutaj motto „czy się stoi czy się leży, dwa patyki się należy” było wciąż aktualne, a wydawać by się mogło, iż czasy Stalina a nawet wciąż żyjącego Gorbaczowa dawno minęły.

- Bowie, odebrałam przesyłkę – odparła z lekko drżącym głosem Galina, starając się wybrnąć ze zmierzającej na bardziej napięte tory rozmowy. – Wszystko zostało dostarczone tak ja należy.

„Bowie” to pseudonim Iwana. Sam go sobie nadał. Lubił polować, a że był tradycjonalistą, cenił korzystanie z łuku. Zapewne od tego upatrzył sobie ten właśnie zwrot i od razu, gdy napotykał nową osobę w zespole czy też całym kompleksie, sugerował by nazywać go w ten sposób. Mimo wszystko, sugestią takie postępowanie byłoby ciężko nazwać, dlatego iż gdy ktoś się zwracał do niego po imieniu i nazwisku, reagował co najwyżej neutralnie, a często wybuchowo.

- Jasne, pewnie znów typowe, bezowocne CSS. Postaw tutaj – odparł Iwan, wskazując na masywny stół umiejscowiony po środku laboratorium.

Znacząca większość próbek dostarczanych do każdego z dziewiętnastu budynków kompleksu ISC nosiła nazwę CSS, czyli Casual Science Sample. Nazewnictwo nie było przypadkowe, ponieważ dopiero bo przeprowadzeniu wnikliwej analizy zawartości probówek zespół miał za zadanie przypisać kolejny w systemie numer do istniejącej już nazwy CSS. W tym wypadku, kolejnym numerem było 545.

- Dobra, co my tu mamy – Iwan spojrzał z lekkim zaciekawieniem na zawiniątko leżące na stole. - Rozpakuj zgodnie z procedurą paczkę, posegreguj i ustaw tam, gdzie zawsze.

Wydruk z komputerowego systemu bazy danych próbek został zainicjowany przez Iwana nieco szybciej, niż zazwyczaj. Lecz Galiny to nie dziwiło, dlatego że Bowie lubił załatwiać tak dużo formalności jak tylko się dało, przez podejściem do fazy docelowych badań. Podaną przez szefa naklejkę z oznaczeniem CSS545 umiejscowiła na rozpakowanych już probówkach.

W tym momencie ze swojej nieco wymuszonej przerwy wrócił Artem. Ewidentnie coś go gryzło, lecz Iwan oraz Galina nie zwracali na to uwagi. Brak reakcji ze strony Galiny nie był czymś odbiegającym od normy, jednak obojętność Iwana była zastanawiająca. Zwykł krzyczeć i obrzucać wyzwiskami swoich podwładnych bez powodu, a przedłużająca się nieobecność Artema z pewnością mogła posłużyć za paliwo napędowe dla jego wybuchowej osobowości.

Teraz cała trójka skoncentrowała się na CSS545. Każdy z członków zespołu wiedział, co ma robić, próbki CSS były na tyle powszechne, że prace z nimi mogli nazwać więcej niż codziennością. Nawet wydrukowane i poukładane w kolejności procedury były im zbędne. Proces badawczy znali już na pamięć.

Zebrali się więc całą trójka przy oznaczonych już probówkach i w ciszy analizowali wydruk raportu wstępnego dołączonego do CSS545. Każdy wydruk z systemu bazy danych próbek, zawierał nie tylko naklejkę z konkretnym numerem przypisanym do nowo otrzymanego CSS, lecz również kilka kartek informacji o tym, z czym mają do czynienia. Zazwyczaj było to kilka kartek, podobnie jak i teraz. Niemniej jednak, istotność raportów wstępnych CSS była niewielka. Liczył się raport końcowy, sporządzany przez całą trójkę badaczy, a weryfikowany, zatwierdzany a następnie wysyłany elektronicznie przez Iwana.

- Dajcie mi nieco więcej przestrzeni. do chuja – warknął nagle Iwan do pozostałych. – Niech każdy idzie do swojego stanowiska, a nie gnieździcie się tutaj.

Artem oraz Galina, przyzwyczajeni do takiego zachowania Iwana, z kamienna twarzą powrócili do swoich stanowisk w laboratorium i zabrali się do pracy.

Główne laboratorium stanowiło punkt centralny budynku dziewiętnastego, gdzie pracował zespół Hope19. Składało się z trzech osobnych stanowisk, po jednym dla każdego z badaczy. Każde stanowisko wyposażone było w zaawansowany system do przeprowadzania analiz próbek, komputer stacjonarny służący do zapisywania postępów badań oraz mały segregator na zarówno prywatne, jak i firmowe rzeczy pracownika. Wszystko to umiejscowione było na wielkim, stalowym biurku. Magazyn znajdował się na tyłach laboratorium, gdzie wszyscy mieli wspólną przestrzeń do zagospodarowania, co zazwyczaj kończyło się wojaczką przeplataną z flirtem pomiędzy Galiną i Artemem o każdy skrawek wolnego miejsca, ponieważ rzeczy Iwana zajmowały co najmniej połowę dostępnego miejsca. Po środku laboratorium znajdował się wielki stół, rozmiarem przewyższający wszystkie trzy pozostałe biurka obecne w tym pomieszczeniu. Na tym masywnym stole dumnie prezentowały się rozmaitego rodzaju przyrządy, jednak były wykorzystywane z rzadkością, ponieważ sprzęt dostępny na stanowisku każdego z pracowników był wystarczający do przeprowadzenia badania dla większości otrzymywanych próbek. Wyjątkiem był elektroniczny panel służący do badania i weryfikacji osób wchodzących oraz wychodzących z laboratorium. Jego odpowiednik znajdował się również na końcu korytarza, przed komorami dezynfekującymi oraz weryfikującymi.

Krótki korytarz, zaczynający się od drzwi frontowych, prowadził do zaledwie trzech pomieszczeń: miejsca zalotnych dywagacji Artema oraz Galiny, czyli kuchni, toalety oraz docelowo, do laboratorium. W planach budynku raz nazywane było z przedrostkiem główne, a kolejnym razem bez. O dziwo, każde z pomieszczeń było podobnej wielkości, co świadczyło o niezbyt rozsądnym zagospodarowaniu przestrzeni w budynku.

Galina przypomniała sobie właśnie, że zostawiła herbatę malinową w kuchni. Wyszła więc z laboratorium w akompaniamencie standardowych, złośliwych uwag Iwana na temat nieporadności młodszych pokoleń. Trunek już niemal całkowicie wystygł, więc stwierdziła, że zaparzy sobie nowy. Kuchnia była przyzwoicie wyposażona, co pozwalało każdej z pracujących w budynku osób na przyrządzenie sobie nie tylko wywaru do picia, ale również czegoś do jedzenia. Mało kto jednak korzystał z drugiej opcji, ponieważ świeże, ciepłe jedzenie mieli dostarczane codziennie aż pod same drzwi frontowe.

Właśnie, jedzenie. Dostawca od strawy powinien już być, ale z tego względu, iż jej myśli wypełnione były teraz zapachem płynącym z pojemnika zawierającego różnego rodzaju mieszanki herbat, nie zastanawiała się nad przedłużającym się spóźnieniem dostawy jedzenia. Będzie, to będzie.

Wygląd kuchni nie odbiegał zbytnio od tego obecnego na korytarzu. Dominował marmur, a układ barw na suficie sprawiał wrażenie identycznego do tego, jaki występował w każdym innym pomieszczeniu.

Czajnik zaczął wibrować, aż w końcu wydał każdemu znany dźwięk gotującej się wody. Galina zalała uprzednio przygotowany kubek z herbatą do pełna i w międzyczasie zorientowała się, że potrzebuje udać się do toalety.

Łazienka swoim wyglądem przypominała pozostałe miejsca w budynku. Różniła się oczywiście wyposażeniem, lecz poza tym można by było stwierdzić, że w każdym pomieszczeniu jest bardzo podobnie. Po załatwieniu swoich potrzeb oraz obowiązkowym przeglądzie w lustrze, Galina wróciła do kuchni, złapała ostrożnie gorący trunek i wróciła do laboratorium.

Przywitała ją znana już cisza. Gdy każdy z badaczy wiedział co miał robić, zazwyczaj panował spokój. Odstawiła kubek na swoje biurko i rozpoczęła analizę CSS545.

Nagle Artem poderwał się z miejsca i wyglądało to tak, że ktoś poraził go prądem. Aż pozostała dwójka badaczy odwróciła się i z żywym zainteresowaniem Galina już otworzyła usta by zapytać, czy wszystko w porządku. Przerwał jej jednak Iwan:

- Co do cholery jasnej tym razem? W spokoju nie da się pracować. Jak nie możesz usiedzieć na dupie bite osiem godzin to wynieś to biurko na korytarz i tam sobie odstawiaj cyrki.

- Przepraszam, ale złapał mnie skurcz w nodze – wyjaśnił z zauważalnym jeszcze bólem na twarzy Artem.

- Szkoda, że nie w innym miejscu. Może wtedy nauczyłbyś się zachowywać, a nie jak jakiś dzieciak w przedszkolu – odparł Iwan, kontynuując swój atak na kolegę z zespołu, dostając nagłego zastrzyku paliwa, które wcześniej, gdy Artem wracał z wymuszonej przerwy, się ulotniło.

Galina natomiast stwierdziła, że nie ma sensu przysłuchiwać się tej rozmowie dłużej. Nie płacą jej w końcu za słuchanie pierdolenia, a za działanie.

Włożyła do urządzenia przeznaczonego do analizy próbek CSS545 i czekała, co pokaże ekran jako rezultat. Zapewne pozostali postąpili tak samo i Galina wywnioskowała, że jeżeli dotychczas nikt nie zareagował w jakikolwiek sposób, to mają do czynienia z kolejnym, nudnym badaniem.

W tym momencie jednak Artem ponownie podskoczył na fotelu. Nie został porażony przez prąd, jak mogło się poprzednio wydawać, lecz przez wyniki systemu analiz. Czegoś takiego nie widział na własne oczy i tak stojąc, przecierał oczy ze zdumienia, nie umiejąc wydusić z siebie choćby słowa.

- Nie no, sam zaraz ci to biurko wyniosę, a ten fotel wsadzę w dupę – warknął bezprecedensowo Iwan.

- Bowie, podejdź proszę. Urządzenie na pewno się zepsuło...tak, musi być popsute. Nie ma innej opcji – Artem zaczął sobie sam tłumaczyć przedziwne wyniki analizy wyświetlone na ekranie.

- Kurwa, te sprzęty teraz są do chuja niepodobne. Kiedyś to mieliśmy radzieckie urządzenia i amerykanie dostawali wścieklizny macicy widząc, jak idziemy łeb w łeb z nimi. A teraz, wszystko się psuje, bo chińskie – stwierdził Iwan, podchodząc powolnym krokiem do Artema.

Na Iwanie wyniki nie zrobiły takiego wrażenia, co na Artemie. Galina zdążyła już do nich dołączyć, lecz słysząc zdanie Bowiego o wadliwości sprzętów laboratoryjnych, przestała się tym bardziej interesować.

Sama zresztą doświadczyła ostatnio wymiany komputera stacjonarnego, który zaczął dziwnie wariować i po wejściu do pewnych sektorów baz danych próbek, wyłączał się. Stwierdziła, że zapewne była to wina któregoś z podzespołów komputera i oddała go do wymiany, otrzymując nowy, działający w pełni sprzęt. Być może jednak, samoistne wyłączanie się urządzenia wcale nie było spowodowane błędem? A dokładniej rzecz ujmując, błędem komputera, a nie tym zainicjowanym celowo przez ludzi zajmujących się zarządzaniem bazami danych ISC.

Tak czy inaczej, wróciła na swoje miejsce i jeszcze chwile obserwowała pozostałą dwójkę kolegów z zespołu, gdy nagle dostała informacje o zakończonej analizie z własnego sprzętu.

Wyniki były piorunujące. Nie zareagowała jak Artem, wiedząc, że to tylko rozzłości Bowiego. Odświeżyła wyświetlacz komputera i zaczekała chwile, aż dane ponownie się wyświetlą. Może był to błąd taki sam, jaki przydarzył się Artemowi? Bo przecież co innego?

Rezultat obwieszczony na ekranie po odświeżeniu pozostał ten sam, co wcześniej. Teraz Galina zaczęła się przejmować.

- Dostałam takie same efekty, jak Artem – z lekkim drżeniem w głosie oznajmiła kobieta, wyglądając ewidentnie na przestraszona i to nie reakcją Iwana, lecz tym, na co teraz obydwoje spoglądają.

- Niemożliwe. Nie umiecie kurwa nawet odpowiednio skonfigurować i przeprowadzić testu. Kazałem wyryć procedury na pamięć, a wy ciągle to samo gówno odstawiacie – z dającym się słyszeć zdenerwowaniem oznajmił Iwan. – Chodźcie teraz we dwoje do mnie, już.

Udali się całą trójką do stanowiska Iwana. Panował na nim swego rodzaju nieład, idealnie pasujący do osobowości Bowiego.

Iwan usiadł na fotelu, wziął duży łyk zimnej już kawy z poranka, mlasnął parę razy na wyraz niezadowolenia wynikającego z picia chłodnego trunku i uruchomił sprzęt, resetując go uprzednio do ustawień fabrycznych.

- Teraz, gołąbeczki moje, procedury do rąk i gały na mnie. Pokaże wam, jak się to konfiguruje – oznajmił z niespodziewanym spokojem w głosie Bowie. – Ostatni raz.

Artem i Galina doskonale wiedzieli, w jaki sposób funkcjonują wszystkie urządzenia w budynku, a szczególnie te znajdujące się w głównym laboratorium. Nie mieli jednak wyboru i tak stojąc, słuchali monologu Iwana podsyconego przez niego samego swoistymi wyzwiskami.

- Tak, teraz właśnie umieszczamy próbkę – zakończył swój edukacyjny spektakl Iwan.

Artem z przyzwyczajenia sięgnął pierwszy po próbkę, za co dostał od razu lekcje od Bowiego:

- Gdzie mi kurwa z tymi łapskami, Artem! – krzyknął Iwan. – Grzebać to sobie możesz u siebie na biurku albo w swojej zawszonej dupie, na której nie możesz usiedzieć. Na moim stanowisku, rzeczy dotykam tylko ja. Tylko. Kurwa. Ja.

Mimo, że Iwan był temperamentnym facetem i lubił rzucać wyzwiskami na lewo i prawo, był niezwykle doświadczonym naukowcem i zazwyczaj, gdy twierdził, ze coś działa bądź nie, coś powinno być tak lub nie, to miał racje.

- Dobrze, wkładamy próbkę do analizy. Parametry ustawione zgodnie z procedurą. – rzekł Iwan, w międzyczasie sprawdzając, czy aby na pewno wszystko jest ustawione poprawnie.

Czy szef mógł się pomylić podczas nastrajania sprzętu? Nie, taki scenariusz jest wielce nieprawdopodobny, pomyśleli jednocześnie Artem i Galina. Iwan zna urządzenia, których używa. Robi to przecież już wiele lat. Podobnie, uczestniczył w pisaniu procedur obowiązujących w moskiewskim kompleksie ISC.

W takim razie, po co sprawdzał ponownie ustawienia? Czyżby miał wątpliwości co do swojej wcześniejszej tezy, odnoszącej się do awarii sprzętu jego podwładnych?

- Teraz czekamy na wyniki. – rzekł w końcu Iwan. - No, co tak stoicie nade mną? Wracać do roboty kurwa, a jak nie macie co robić, udawajcie, że coś robicie. Wrócić tu za parę minut – dokończył zdanie w rozkazującym tonie, rozkładając się na fotelu i po chwili oddając kontemplacji. W tym ostatnim przeszkadzało mu jednak swędzenie, które zaatakowało go właśnie i nie chciało opuścić jego twarzy.

Bowie i spokojne myślenie? Coś tu nie gra. Jeżeli jednak u niego wyskoczą te same parametry co u mnie i u Artema, trzeba będzie wyć na alarm, pomyślała Galina.

Może już powinni to zrobić? Galinie zaczynały nachodzić do głowy wszelkiego rodzaju koncepcje. Ale nie, w końcu w procedurze jest jasno wyryte, by w przypadku uzyskania wskaźników ewidentnie wykraczających poza normy, przeprowadzić to samo badanie na sprzętach wszystkich pozostałych członków zespołu.

Właśnie to teraz robią. Właśnie teraz Iwan z takim spokojem leży na fotelu i myśli. Artem podobnie, jak tylko usiadł przy swoim stanowisku, od razu wrył wzrok w niespotykane dotąd wyniki analizy.

Nikt się nie odzywał. Ale jeszcze chwila i się dowiedzą. Sprzęt Iwana na pewno pokaże inna wartość niż mój i Artema. Wtedy też odeślemy go na rutynową kontrolę, dostaniemy zamienniki i wrócimy do pracy jak zawsze przedtem.

Iwan tym czasem otworzył oczy, przeciągnął się i jakby od niechcenia spojrzał na ekran komputera. Są wyniki.

Wszystkie trzy analizy próbki CSS545 wykazały ten sam rezultat.

- Dobra, mój też jest popsuty – odparł z lekki poruszeniem Iwan. – Odpalcie komputer na głównym stole i zróbcie analizę. Ja idę się przewietrzyć – oznajmił przez palce, które teraz służymy mu jako drapaczki do twarzy.

Po wyjściu Iwana z laboratorium, pozostała dwójka wzięła się do pracy bardzo szybko. Nawet nie rozmawiali ze sobą, po prostu wiedzieli co robić. Bez wątpienia, zarówno Artem jak i Galina, mieli teraz świadomość, że jeżeli trzy komputery pokazały to samo, to coś musi być na rzeczy.

Po paru minutach analiza została rozpoczęta. Teraz pozostało jedynie czekać.

- Nie wiem co o tym sądzić, Artem – z ewidentnie widocznym strachem w głosie oznajmiła Galina, przerywając ciszę.

- Spokojnie, Iwan się nie myli. – odparł z przekonaniem Artem. – Tyle lat tutaj pracuje, nie jeden sprzęt przeżył. Zna je na wylot, teraz na pewno analiza okaże się podobna do większości z naszych poprzednich.

Artem nie dał po sobie tego poznać, ale był równie przerażony, co jego koleżanka. Jeżeli wyniki uzyskane podczas czwartego badania się powielą, szansa na wadliwy sprzęt spada blisko zera. Zdarzało im się, że dwa urządzenia się psuły w podobnym czasie, ale zawsze trzeci sprzęt to weryfikował, podając poprawne wartości.

Tym razem jednak, trzy sprzęty podały tę samą wartość. A czwarty właśnie zakończył swoją prace.

Są wyniki.

Wszystkie cztery urządzenia dogłębnie przeanalizowały zawartość próbki CSS545. Wszystkie cztery urządzenia podały dokładnie te same wyniki. We wszystkich czterech analizach zostały wyciągnięte istotne wskaźniki, deklarujące i obrazujące złożoność i charakter badania.

Jeden z tych wskaźników tak bardzo ich niepokoił. I w zasadzie tylko jeden teraz. Był to wskaźnik radioaktywności, mierzony w siwertach. Jeden siwert (Sv) dzieli się na tysiąc milisiwertów (mSv). Skutki promieniowania zależą od tego, jaką dawkę promieniowania jonizującego zaabsorbuje ciało.

Podczas prześwietlenia, człowiek absorbuje od 0,1mSv do 2,5mSv, w zależności od rodzaju badania oraz sprzętu. Wtedy też, nie doświadczy się żadnych większych, negatywnych skutków ubocznych. Przyjęcie dawki promieniowania rzędu 4Sv wzwyż może okazać się śmiertelne. Tutaj pierwsze niegatywne skutki występują natychmiastowo. Wymioty, gorączka, bóle i zawroty głowy. Po pewnym czasie pojawią się efekty naskórne – bąble oraz czerwone plamy, a skóra sama zaczyna odchodzić od kości, powodując potworny, niewyobrażalny ból. Bez wsparcia medycznego, osoba, która przyjęła śmiertelną dawkę promieniowania, umrze w ciągu kolejnych kliku tygodni.

Medycynie współczesnej do dzisiaj, czyli aż do 8 grudnia 2016 roku włącznie, nie udało się uratować jakiejkolwiek osoby, która byłaby napromieniowana dawką 8Sv lub więcej. Dla takich, śmierć przychodzi jeszcze szybciej. To już jest kwestia dni, a nie tygodni.

Dozymetr wchodzący w skład urządzeń analitycznych oddanych do dyspozycji badaczom ISC był precyzyjny jak szwajcarski zegarek. Nie było też nigdy wcześniej incydentu związanego z jego nieprawidłowym funkcjonowaniem. Podane przez niego wartości z dużą dozą prawdopodobieństwa były prawidłowe.

Na dozymetrze widniał napis: „WSKAŹNIK RADIOAKTYWNOŚCI: 1200Sv. ZALECENIA: Niezwłoczna dekontaminacja. Opuszczenie obiektu badawczego.”.

Niemożliwe, pomyśleli w tym samym czasie badacze obecni przy stole, by taka wartość była tą prawdziwą. Nawet jeżeli, to absorbcja przez ciało nie musiała być jej równa.

Lecz przy 4Sv występują natychmiastowe skutki uboczne, a co dopiero mówić o 1200Sv, lub nawet mniejszej wartości, jaką przyjmie ciało ludzkie. Taka dawka zabiłaby ich na miejscu, a sama Galina nie byłaby w stanie odebrać paczki od dostawcy. Zresztą, nawet sam dostawca poniósłby śmierć zaraz po kontakcie z próbkami.

Właśnie teraz, Artem jak i Galina, zaczęli mocno drapać się po ciele.

Chwila! Przecież dostawca również się drapał. A przed chwilą Iwan wychodzący z laboratorium!

- Kurwa, Artem, to nie może być prawda – powiedziała ze strachem w oczach Galina, przerywając panującą w około grobową ciszę.

- Wiem, przecież by nas zabiło zaraz po kontakcie z próbka – odparł Artem, całkowicie poważnie, to gapiąc się na wynik dozymetru, to drapiąc się po ciele.

Właśnie teraz do laboratorium wrócił Iwan. Od razu dało się zauważyć wyblakłą skórę na jego odsłoniętych częściach ciała.

- Wiecie co, chyba mam gorączkę lub inne cholerstwo. Biorę L4 i jadę do domu – wymamrotał Iwan, dając do zrozumienia wszystkim, że nie chce ani chwili dłużej tutaj przebywać.

- Iwan, dozymetr. 1200Sv. Kurwa, jakim cudem? – słowa Galiny zabrzmiały, jakby wypowiedział je sam Bowie. Jeszcze nazwanie go po imieniu, Iwan. A on nic sobie z tego nie zrobił.

- Jest popsuty. Na pewno – odrzekł Iwan, starając się rozgrzać ręce poprzez ich intensywne pocieranie. W jego głosie, pierwszy raz dzisiaj, a może i od kiedykolwiek, ktokolwiek pamięta, dało się usłyszeć wahanie. Iwan wątpił w to, co mówi.

- To wszystko tutaj jest popsute? Tak nagle? – włączył się do rozmowy Artem, nieustannie drapiąc się po wyziębionych już rękach.

- Tak. Wszystko. Nie ma innej opcji. Nie ma kurwa innej opcji – Iwan sam brnął głębiej w kłamstwa, które wypowiadał.

Stali tak chwile wpatrzeni w wartość wyświetloną na wskaźniku dozymetru. Po chwili Iwan przejął ster:

- Dobra. Sprzęt popsuty. Wskazania dozymetru 1200Sv, reszta ponad skale, ale teraz to nieistotne. – ciągnął dalej Bowie. – Przygotujcie mi tutaj raport z systemu wszystkich czterech maszyn. Ma się w nim zawierać jak byk, że dozymetr jest popsuty. Potem wyślemy go do siedziby i kończymy, bo się źle czuje.

- Ale Bowie, może to jest sprawa tej CSS545? Może promieniowanie jest wysokie, ale nie tak olbrzymie, jak wskazuje dozymetr? Albo tez, radioaktywność próbki nie jest jedyną przyczyną tego, co się tutaj dzieje? – dopytywała się Galina, licząc zapewne na jedną, zbawienna odpowiedź, która wyjaśni wszystkie narastające w jej głowie wątpliwości.

- Nie pierdol mi teraz o tym. Maszyny, urządzenia, sprzęt, zwał jak zwał. Wszystko jasny chuj trafił. Tak raportujemy – odpowiedział ze znaną już dobrze wszystkim nerwowością Iwan.

Nie trzeba było więcej instrukcji dla zespołu. Galina oraz Artem rozpoczęli proceduralne generowanie raportu, Iwan natomiast pozostał przy dozymetrze.

Teraz cała trójka drapała się i próbowała rozgrzać jakoś zmarznięte części ciała, wplatając w to robienie pozostałych rzeczy.

Całej trójce natomiast wszystko prócz drapania i rozgrzewania się wychodziło mizernie.

Po kilku minutach raporty był jednak gotowe. Cały zespół Hope19 usiadł przy stanowisku Iwana, zabierając ze sobą krzesła z własnych stanowisk.

Nikt nie protestował. Nikt nie mówił zbędnych słów. Każdy z nich czuł, że coś unosi się w powietrzu i za chwile może eksplodować. Ale każdy również bał się tego tak bardzo, że starał zagrzebać to w pamięci, głęboko, tam gdzie zagrzebane są niepamiętane już wspomnienia z wczesnego dzieciństwa.

Ale to im nie może pomóc.

Zlepili raporty z czterech maszyn w jeden raport końcowy. Nie zdążyli dopełnić niektórych formalności, ale to było nieistotne. Procedury nie miały teraz priorytetu nad zdrowym rozsądkiem. Dozymetr. 1200Sv. Zalecenia: Niezwłoczna dekontaminacja. Opuszczenie obiektu badawczego. To teraz wszystkim dudniło w głowach, niczym dzwon największego w mieście kościoła, bijący na znak rozpoczynającej się ceremonii mszalnej w samo południe.

Iwan, jak zawsze wcześniej, samemu załączył raport i umieścił plik w kolejce do przesyłania.

Status wysyłania: In process

Cała trójka milczała. Nie wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć. Nie wiedzieli, co ich czeka za niedługo. Wiedzieli natomiast, że jako naukowcy, muszą poinformować ISC o tym, co się tutaj stało. Dla dobra ich samych. Dla dobra innych. Dla dobra wszystkich.

Status wysyłania: Completed

- Dobra, jedno mamy z głowy – oznajmił z ulgą Iwan.

I teraz, wszyscy popatrzyli na siebie nawzajem. Nikt nie wierzył własnym oczom. Tak byli wpatrzeni w ekran komputera obrazujący proces wysyłania raportu oraz zagłębieni w swoich myślach, że nie zauważyli, iż kolor ich skóry się zmienił. Nie, to nie była zmiana. To było przeobrażenie.

Wszyscy trzej byli całkowicie bladzi. Wcześniejsze swędzenie oraz uczucie chłodu można było wytłumaczyć racjonalnie.

Ale teraz byli biali.

- Do chuja, co jest – wrzasnął Iwan.

- Boże, co się z nami dzieje – krzyknęła z kobiecym akcentem Galina.

Artema tak zamurowało, że nie miał siły nic powiedzieć. Jego wzrok wędrował od twarzy Iwana, na twarz Galiny, kończąc na swoich dłoniach.

- Pierdole, dzwonie do centrali. – oznajmił Iwan. – Co oni za gówno nam tutaj przysłali, nie dość, że mnie wszystko swędzi, jest mi cholernie zimno, to teraz jestem biały. Jak jebany bałwan.

Ale reszta teraz nie słuchała. Byli wytrąceni z rzeczywistości.

Iwan chwycił, wydawało by się przestarzały telefon stacjonarny, kliknął przycisk z wygrawerowanym numerem 1, przyłożył słuchawkę do ucha i czekał.

Czekał. I czekał. Nikt nie odbierał.

- Kurwa, co jest – aż zerwał się z miejsca i zaczął chodzić po laboratorium. – Mają linie czynną dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jak to do chuja możliwe, że żadnego człowieka tam nie ma.

Wrócił na swoje miejsce i usiadł. Wziął kilka głębokich wdechów i powtórzył całą sekwencje.

Wziął słuchawkę do ręki, kliknął przycisk 1 i czekał.

Czekał. Czekał.

Jest! Ktoś odebrał!

- Witam, z tej strony automatyczna sekretarka firmy ISC. Jeżeli chcesz zgłosić urlop, wciśnij przycisk 1, jeżeli chcesz zgłos.. – sekretarka nie miała okazji dokończyć. Iwan postanowił zrobić to za nią.

- Dwa, kurwa dwa, to chyba był ten jebany klawisz awaryjny – krzycząc, niemal wpadając w szał, wciskał non stop klawisz z numerem 2.

Nie czekał tym razem nawet paru sekund. Korespondent ISC zaczął rozmowę:

- Dzień dobry, z tej strony.. – ale i tym razem nerwy Iwana miały pierwszeństwo nad spokojem.

Zresztą, kto normalny, gdy wyglądałby jak śnieg leżący na Alasce, mógłby zachować spokój?

- Dobra, mamy tu problem. Kompleks moskiewski, budynek badawczy 19, zespół Hope19 – z trudem recytował formułki Iwan. – Raport końcowy wysłany. Potrzebujemy natychmiastowej rozmowy.

- Jaki jest numer raportowanej próbki? Czas na rozpatrzenie raportu, zgodnie z wytycznymi umiejscowionymi w procedurach do spraw postępowania laboratoryjnego, wynosi czterdzieści osiem godzin. Proszę czekać.

- Jak to czekać? Kurwa, po to jest linia awaryjna, by dzwonić. W razie awarii. Czy problemu, czy czegokolwiek. Jest taki zap.. – Iwan przeoczył pytanie korespondenta dotyczące numeru próbki, ponieważ w tym samym czasie coś go przeszyło.

Jakby został popalony po plecach, ale nie ogniem, tylko zamarzniętym do nieskończoności lodem.

- Jest taki zapis, że można. Spraw.. – Iwan musiał przerwać. Korespondent również nie ponowił pytania o numer próbki. Możliwe, że był tak przejęty awaryjną sytuacją, że nie potrafił trafnie i racjonalnie postępować, wedle procedur.

Iwan zajęty rozmową z korespondentem ISC nie zauważył, że jego podwładni leżą. Przewrócili się na ziemie.

Odrzucił słuchawkę, skoczył do bliżej umiejscowionego Artema i zaczął krzyczeć.

- Wstawaj no, co jest? – krzyczał do kolegi z zespołu. – No, wstawaj do chuja, to nie gierki.

Ale Artem nie wstawał, tak samo jak Galina.

Iwan postanowił sprawdzić puls obydwojgu z naukowców.

Nic nie wyczuł.

- Ja pierdole... – powiedział po prostu Iwan, aby dać upust narastającym już od jakiegoś czasu emocjom. – Oni nie żyją.

- Jak to nie żyją, kto? Wezwać zespół medycyny ratowniczej ISC? – słysząc, co się dzieje w budynku 19 przez słuchawkę, postanowił wtrącić się korespondent.

- Tak, kurwa, tak. Wysyłaj, już! Tak masz nawet w tych jebanych procedurach, na które tak uwielbiasz się powoływać – odparł Iwan, ale nie nerwowym głosem. W jego głosie zapanował wreszcie spokój.

Był już wyczerpany. Nie miał siły.

- Yyy...yyymm.. – rzegotał do słuchawki korespondent. – Tak, już jest w drodze. Co mogę więcej zrobić? Co tam się dzieje?

- Chuja możesz. Oni nie żyją – w głosie Iwana można było wyczuć mocne poczucie przegranej. – Ja pewnie też zaraz kopne w kalendarz. Ale przynajmniej jako ostatni, haha – dodał po chwili z nieco udawanym śmiechem, chcąc podpić w jakikolwiek sposób tę cmentarną atmosferę.

Korespondent zadawał Iwanowi jeszcze pytania, lecz on został tak jakby odcięty. Nie istniała dla niego tocząca się w tej chwili konwersacja. Nie istniało dla niego ISC, budynek 19 i zespół Hope19.

Wyobrażał sobie teraz, jak dobrze byłoby zasnąć w objęciach swojej żony. Wiera, bo tak nazywała się jego ukochana, umarła kilka lat wcześniej. Była chora na raka płuc, mimo iż nigdy nie paliła papierosów.

Sam Iwan, pochłonięty pracą w laboratorium, starał się poprzez swoją naukową wiedzę znaleźć rozwiązanie. Znaleźć lekarstwo, pomóc swojej ukochanej.

Lecz czasu mu nie starzyło. Nie starczyło mu czasu zarówno na wynalezienie świętego Grala na raka, jak i na miłość do żony. On pracował, bardzo często w ramach nadgodzin, ona czekała, aż wróci z pracy, przygotowując mu zawsze jego ulubiony makaron z ostrym sosem. Proste danie, a tak go cieszyło.

Zajmowała się domem. Chciała zapełnić przestrzeń wokół siebie większą miłością, lecz problemem był Iwan. On nie chciał mieć dzieci. A przynajmniej zawsze mówił, że będzie miał czas. Jeszcze rok, jeszcze dwa. Wtedy, Wiera. Wtedy.

A ona mu wierzyła, zakochana po uszy. Nawet gdy dopadła ją choroba i leżała przykuta do łóżka, Iwan nie chciał zrezygnować ze swojej posady w ISC, aby być przy niej.

A tak naprawdę tylko tego potrzebowała. Niczego więcej.

- Za mało, Wiera. Za mało... – mówił do siebie Iwan, kompletnie ignorując nawoływania korespondenta ISC. - Oddałbym wszystko, by móc jeszcze raz zobaczyć ciebie po powrocie do domu. Chociaż raz – kontynuował z nostalgią i bólem, świadomy swojego losu.

- Iwanie Waszkow, proszę odpowiedzieć. Co się tam dzieje?

- Ja...ja nie mam...ja nie mam siły – rozłożył się beztrosko w fotelu, tak jakby wszelkie złe odczucia i myśli się ulotniły.

Dał za wygraną i pozwolił ponownie zawitać Wierze w jego sercu. Była przy nim codziennie, ale on tego nie widział. On wolał karierę i pracę zamiast swojej żony.

- Proszę powiedzieć, co się dzieje? Powtarzam, co się dzieje? Korpus medyczny ISC jest w drodze, proszę się nie rozłączać – z niecierpliwością oznajmił korespondent.

- Nie..za nic..za nic nie przyjeżdżajcie – z trudem odpowiedział Iwan. – tu jest 1200Sv, chc..chcecie się usmażyć, do jasnej cholery? Albo raczej, oziębić jak my? – poprawił się Iwan, ponownie dodając nieco humoru do swojej fatalnej sytuacji.

- Jak to, tyle? I wy możecie mówić? Halo? Co to za próbka? Powtarzam, co to za próbka, którą badaliście? – wykrzykiwał już teraz korespondent, starając się ze wszystkich sił utrzymać Iwana przy zmysłach i dowiedzieć się o numerze próbki, której nie uzyskał.

Ale Iwana już prawie nie było. Nie reagował. W tym momencie nie miał siły powiedzieć chociażby jednego, kolejnego słowa. Po prostu nie miał siły.

Słysząc jednak pytanie korespondenta, chwycił skrawek papieru leżący obok wydrukowanych raportów.

Drugą ręką złapał długopis ze swojego segregatora. Kurwa, nie pisze, wyrecytował w myślach Iwan. Ale jest, drugi. Jest drugi długopis.

Złapał resztkami sił drugi długopis i skierował go na czysty skrawek papieru.

Napisał, koślawymi, różnej wielkości literami: „White Skin Virus. WSV.”

- Jestem z tobą wszędzie, jeśli tylko o mnie myślisz – wypowiedział, jakby przez mgłę, swoje ostatnie słowa Iwan, cytując dokładnie w ten sam sposób, te same słowa, swojej najbliżej osoby. Dokładnie to samo usłyszał od swojej żony, Wieni. Obydwoje powiedzieli swoje ostatnie słowa. I to jednakowe.

Zaraz po tym opadł na podłogę, w akompaniamencie krzyków ze słuchawki. Upadł pomiędzy Artema i Galine.

Zgrany zespół, nawet po śmierci. Z pewnością tak spuentował by ich obecną sytuacje Iwan, gdyby jeszcze żył.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Gregory Heyno 29.12.2021
    Wciąga, choć tego sporo, czekam na część drugą, jeśli będzie ;)
  • PawelRzeszowiak 30.12.2021
    Dziękuję za komentarz. Drugi rozdział jest już udostępniony.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania