WHITES - Rozdział 2. Na zachód

Załapię go. Muszę. Nie ma innej opcji. Nie widziałem innego, żywego zwierzęcia przez ostatnie trzy dni. Taki sam okres również nie miałem niczego w żołądku.

W pewnym momencie szczur pojawił się na horyzoncie, wyłaniając się z jednej z wielu obecnych w pokoju nor. Chłopak nie czekał ani chwili dłużej. Podciągnął prowizoryczne zrobiony łuk do góry, przymierzył okiem i puścił cięciwę.

Strzałą wykonana z jakiegoś drewnopodobnego materiału zamigotała, nadzwyczaj głośno, a po dosłownie ułamku sekundy trafiła zwierzę.

Chwycił nabitego szczura i przekręcił nim w rękach. Jednym, mocnym ruchem.

Tak będzie lepiej. Nie musisz się już męczyć, szczurze. Dla ciebie koniec okazał się być właśnie teraz. Coś się kończy, coś się zaczyna. Twoja śmierć spowodowała to, że ja teraz mogę przeżyć, powiedział sobie w myślach.

- No – podsumował dumnie udane polowanie Pavel. – Trzy lata zabawy w kotka i myszkę ze szczurami zrobiły swoje. Oczywiście, jako kot – dodał z lekką nutą humoru, wkładając zabite zwierzę do torby owiniętej swego rodzaju folią izolacyjną, mającą na celu zapewnienie czystości poza miejscem docelowego umieszczania ofiary.

Pavel jednak przerwał swój szybki krok w kierunku wyjścia z budynku. Stanął i zamyślił się. Zamyślił się nad faktem, iż w relacji człowiek i szczur, to człowiek jest kotkiem, a szczur myszką. Jednak poznał już nieco istniejące realia ówczesnego świata i wiedział dobrze, że są miejsca, w których występują zwierzęta, ludzie czy zarażeni. Zarażeni wirusem WSV. Chociaż ich nigdy nie widział, a tym bardziej tych w innej formie niż obumarłe, ludzkie cało będące jednym z dwóch etapów zakończenia zakażenia, to o nich słyszał. I to właśnie w odniesieniu do tych nieobumarłych zarażonych, zazwyczaj stawało się myszką. Małą, bezradną myszką.

Po krótkim monologu w głowie, chłopak wyszedł na ulicę.

- Jak tu kiedyś było pięknie – powiedział, starając się stłumić nieco głos i zapadając się na chwilę w przeszłość, wspominając to, co najprawdopodobniej nigdy już nie wróci.

Ważnym aspektem życia w nowym świecie było zachowanie ciszy. Zeszło mu nieco czasu, nim nauczył się modulować swoje wypowiedzi, ale obecnie, większość tego co wypowiadał, można było uznać za szept.

Jego przywykłe do chłodu o tej porze roku płuca nie reagowały w zauważalny dla człowieka sposób na całkiem srogą zimę, lecz inne części ciała nie miały takiego szczęścia i często gęsto, zwykły telepać się niemiłosiernie.

Moskwa kompletnie się zmieniła. Gdy ludzie zaczęli chorować i umierać, bądź przemieniać się w te, dla chłopaka ciągle mityczne, białe stwory, druga część jeszcze zdrowych zaczęła plądrować, kraść i mordować. A w zasadzie to każdy robił to, co uważał za stosowne dla siebie oraz najbliższych.

Jedni, oglądając zalecenia przedstawiane w rządowych telewizjach, posłusznie czekali w domu. Sytuacja według władz miała uspokoić się lada chwila. Jednak niektórzy z nich zapomnieli zaryglować drzwi, co przepłacili najczęściej życiem.

Drudzy natomiast, uważając apel polityków do obywateli za mydlenie oczu, od razu zamienili się w bandytów, ukrytych gdzieś wewnętrznie w każdym człowieku. Taki pierwiastek brutalności i bezwzględności znajduje się wewnątrz większości gatunku ludzkiego, lecz aby go dostrzec, a tym bardziej wyciągnąć na zewnątrz, trzeba odpowiedniej sytuacji. A taka nastąpiła.

Policja oraz wojsko nie były w stanie utrzymać porządku w kraju, co przeradzało się bardzo często w krwawe walki uliczne. Z początku nie rozumieli, że prawdziwym wrogiem nie są ludzie, nawet ci najbardziej okrutni i bezwzględni, lecz Biali, o których młody Rosjanin jedynie słyszał.

A gdy to zrozumieli, było już za późno. Niemalże cała stolica Rosji oraz wszelkie inne miasta, były na tyle zniszczone, że graniczyło z cudem poprawne zweryfikowane swojej lokalizacji na podstawie istniejących z przeszłości map. Skupiska ludzkie również zostały zdziesiątkowane, a prócz nielicznych, hipotetycznych, ukrytych czy też tajemniczych baz ludzkich, ciężko było spotkać kogokolwiek żywego.

- Dobra, nie ma co stać. Idę do mojej własnej nory – stwierdził z nostalgią Pavel, po dłuższej chwili przyglądania się zrujnowanego miastu. Teraz nie był nawet w stanie określić ulicy, na której się znajdował.

Drogę powrotną pamiętał jednak bez problemu. Trasę tą przemierzał wielokrotnie podczas swoich wypraw i dobrze wiedział, czego się mógł na niej spodziewać. Może jednak wydawało mu się, że wie?

Szybkim krokiem przemierzał zrujnowane ulice stolicy. Trzy lata żywienia się niepełnowartościowymi posiłkami musiały zrobić swoje, lecz wydawałoby się, iż mimo tego, że jego ciało ucierpiało nie mniej niż otaczające Pavela budynki, to on sam zyskał na sile. Strasznie wychudł, a jego policzki obecnie zaznaczały wcięcia, a oczy stały się nieco wyłupiaste. Mimo tego, wyrobiona kondycja pozwalała napędzić wymęczone wielokilometrowym, codziennym marszem nogi.

- Dla kogo ja to robię? Sam nie wiem – prowadził swój monolog Pavel.

Zwykł prowadzić dywagacje sam ze sobą, odkąd od ponad dwóch lat nie widział żywej duszy na oczy.

- To wszystko potoczyło się tak szybko – oznajmił chłopak, ocierając nieco oziębłe dłonie o swoje kolana, nadając swojej wypowiedzi nie tyle smutny, co stwierdzający fakt ton. – Tyle setek lat rozwoju cywilizacji, by wszystko popsuć w ciągu zaledwie paru tygodni.

Właśnie tyle zajęło pogrążenie się Rosji w epidemii WSV. Pavel słuchał początkowych przekazów medialnych z wyrazistą nieufnością. Nie chodziło o to, że nie wierzy w to, co się dzieje. Chodziło o to, dlaczego tak się dzieje.

Teraz natomiast, przechadzając się po kompletnie wyludnionych ulicach Moskwy, już od dawien dawna dostrzegał ulotki, poprzybijane do gruzów będących wcześniej pięknymi budowlami stolicy Rosji. Te ulotki, powodowały z początku zamieszanie w głowie Pavela nie mniejsze od tego, jakie generowały u innych obywateli, czytających z niedowierzaniem w oczach różnego rodzaju spekulacje na temat zawirowania powstałego w ich kraju.

Z czasem jednak Pavel przywykł do zróżnicowanych teorii, wchodzących w skład kanonu spisowego czy też realistycznego, odnoszących się do początków wybuchów epidemii WSV. Wiedział, że bazując na jego obecnej faktografii nie jest w stanie potwierdzić bądź odrzucić jakiejkolwiek z koncepcji. Tak postępował rozsądny, pozbawiony wywindowanego poczucia swojej wartości, człowiek.

- Wiem, że nic nie wiem – sparafrazował słowa Sokratesa w nienaturalnie wolnym, typowym dla niego tonie.

W tym właśnie momencie coś wyskoczyło zza rogu ulicy i schowało się za wrakiem starej Łady, ewidentnie nienadającej się do swobodnego użytku zarówno przed epidemią, jak i teraz.

Pavel odruchowo już, w wyuczonym przez miesiące stylu, przylgnął do najbliższego nasypu gruzowego i wstrzymał oddech. Wiedział, że jeżeli jest to jeden z tych mitycznych Białych, to nawet najmniejsze charknięcie, czy wzburzony oddech go zaalarmują, a on nie będzie miał szans.

- Prędzej czy później musi się to stać – stwierdził Pavel, oddając swój los w ręce bogów i wylęgnął z zamkniętymi oczyma ze swojej tymczasowej kryjówki na światło dziennie, będąc teraz całkowicie widocznym dla otoczenia.

W tym momencie był pogodzony z losem. Nie chciał już więcej przemierzać wielu kilometrów dziennie w poszukiwaniu zgniecionej, przeterminowanej puszki fasoli czy też napoczętych racji żywnościowych, pozostawionych przez rabowników już dawno temu. Wiedział już, że wszelkie nadające się do spożycia produktu zostały dawno zrabowane i wywiezione. Bądź same się popsuły, emanując teraz wygrawerowaną, zamazaną nieco datą ważności.

- Nie mam nic do stracenia. Wszystko, co straciłem, również jest nie do odzyskania – podsumował swoją wcześniejszą wypowiedź chłopak, z niemalże całkowitym spokojem w głosie.

Jednak mijały sekundy, a nic się nie działo. Nic nie wbiło się w niego i nie rozszarpało go na strzępy. Nikt również nie zwrócił się do niego ludzkim głosem.

- Nie, ludzki głos. To byłoby coś niemożliwego – dodał Pavel, na przemian to dywagując na głos, to w myślach.

Ale jeżeli z taką prędkością wyleciał Biały, dlaczego go nie zaatakował, myślał teraz Pavel, nie tyle bojąc się otworzyć oczy, co będąc zdumiony brakiem jakiejkolwiek widocznej dla niego obecnie reakcji ze strony przybyłego stwora.

- A co tam – po tych słowach chłopak otworzył oczy. Nic jednak nie napotkał na swojej drodze, prócz rozczarowania wynikłego z braku jakiejkolwiek żywej postaci na horyzoncie.

Lecz po sekundzie coś zaczęło dotykać jego nogawki, na przemian to ocierając się o lewą i prawą, tworząc tak zwaną ósemkę.

Pavel odruchowo spojrzał w dół.

- Nie wierze – krzyknął, nie przecierając ze zdumienia oczu tylko dlatego, że zacisnął swoje i tak zmarznięte dłonie na przybocznym nożu, umiejscowionym przy jego pasie. – To pies, normalny mały piesek – stwierdził z całkowitą pewnością w głosie Pavel, schylając się i łapiąc małego, trzęsącego się czy to z zimna, czy z przerażenia, trójkolorowego psiaka w ręce.

Był to zaledwie trzymiesięczny pies rasy Beagle.

- Mały, jestem tak głodny, że z daleka miałbym Ciebie za szczura – stwierdził z lekkim przerażeniem w głosie Pavel, zdając sobie sprawę, co głód może zrobić z człowiekiem. – Teraz jednak, będziesz skazany na słuchanie moich wywodów. No i na zjedzenie ze mną tego z pewnością ohydnego szczura – dodał chłopak z nutką humoru w głosie, łapiąc nowo napotkanego zwierzaka pod pachę, zawijając go w wystający strzępek koszuli i schodząc z nim z głównej ulicy.

- To nie mogli być Biali. Ani bandyci – stwierdził z powagą Pavel. – Przecież obydwie grupy zaraz zaczęły mordować siebie nawzajem, a potem konsekwentnie rozpoczęły przeszukiwania nowych terytoriów w celu odnalezienia nieodkrytych pokładów pożywienia oraz wody. Tutaj, w centrum Moskwy, z pewnością ich już nie ma – dodał po chwili chłopak, wkładając swoją dłoń w roztrzepaną oraz brudną sierść szczeniaka.

Białych ani bandytów już tutaj nie było. Zwyczajnych obywateli również. A przynajmniej tak sądził Pavel, bazując na swoich dotychczasowych doświadczenia, które opiewały w nieliczne, omijane szerokim łukiem przypadki napotykania innych istot ewidentnie nieprzeznaczonych do konsumpcji.

W przeciągu trzech ostatnich lat spędzonych w Moskwie, po wybuchu epidemii WSV, Pavel nie spotykał praktycznie żadnych żywych stworzeń, nie mających być po zabiciu skonsumowanymi. Martwe, owszem. Pozostali przy życiu ludzie zapewne, po splądrowaniu i zabraniu ze stolicy wszystkiego, co zdatne do jedzenia, opuścili ją bądź ukrywali się tak jak chłopak.

Stosy ludzkich ciał, najczęściej w finalnym stadium rozwoju bądź też zjedzone aż do samych kości, leżały poukładane tak jakby wedle całkowicie chaotycznego, artystycznego nieładu wzdłuż każdej z byłych Moskiewskich ulic. Teraz nie można było powiedzieć, że jest tutaj coś więcej niż kupa gruzu oraz nieco usuniętej i wypartej przez czas stęchlizny, drapiącej jednak co rusz intensywnie ludzkie nozdrza.

Dotarli wreszcie do moskiewskiego kremlu, w którego mocno wyburzonej wyrwie powstałej w miejscu muru Pavel zdecydował się umiejscowić swoją przytulną kryjówkę, wpierw ją jednak nieco zabezpieczając przed widokiem zbędnych oczu. Odryglował drzwi i wszedł do środka.

- No, siadaj tutaj mały – położył przerażonego szczeniaka na zabrudzonym prześcieradle, starannie owijając go pościelą, niczym przykładna matka upewniająca się, że jej dziecko będzie należycie chronione przed wszelkiego rodzaju zagrożeniami przy jej piersiach, dojąc sobie wygodnie ciepłe, słodkie mleko. – Ciekawe, jakie miałeś imię do momentu, gdy iebie spotkałem. Ciekawe też, jak przetrwałeś taki okres czas – dywagował teraz nie tyle sam ze sobą Pavel, co z maluchem, nie oczekując od niego jakiejkolwiek innej odpowiedzi niż niewinnego szczeknięcia.

- W zasadzie, jakie to ma znaczenie? – zapytał sam siebie, z lekką dozą smutku, przemieszaną z odczuwalnym chłodem w głosie chłopak. – Skoro wszystko po wybuchu WSV się tak zmieniło. Tak jakby zaczęło od nowa. Więc imię dla ciebie tez mogę wymyśleć, samemu. Od nowa.

I tak też, kładąc się w powoli narastającej, kompletnej izolacji od świata zewnętrznego Pavel, myślał. A może nie myślał, lecz starał się nie myśleć.

Myśli potrafiły powodować ból. Sprawiały, że nasza uwaga zaczynała być przekierowywana często na rzeczy, na które nie mamy wpływu oraz na te, które powodowały marnotrawstwo naszego życia. Jedynego życia. A przynajmniej tak twierdził Pavel, dlatego że tak samo jak w przypadku propagandowych ulotek, nie miał jak zweryfikować teorii wielu żyć.

Wyrwał się jednak z ogarniającej go wszem i wobec umysłowej samotności, niemogący się niejako przyzwyczaić do towarzystwa obecnego obok niego pieska. Złapał za mocno sponiewierany kalendarz i ruszył raptownie ręką, usuwając kolejną z kartek. Następna w kolejce nosiła numery 12.12.2019.

- Czyli minęły ponad trzy lata od jednej z tych teorii – stwierdził Pavel, celowo pomijając uzupełnienie swojej wypowiedzi w postaci nakreślenia subiektywnego odniesienia do trafności pomyślanej przed chwilą teorii.

Pogrążył się tym razem w rozmyślaniach na temat znacznie prostszej, z pewnością błahszej sprawie.

- Jak by tutaj nazwać ten dar od losu – powiedział, spoglądając ukradkiem na psiaka kręcącego się tu i ówdzie w jego małej, lecz przytulnej kwaterze.

Pavel do czasu wybuchu epidemii lubił grać w gry. Mowa tutaj głównie o grach komputerowych, których był wielkim fanem. Zapewne swoją, wydawałoby się niezbyt ambitną pasję, kontynuowałby do dnia dzisiejszego, lecz globalny brak zasilania elektrycznego wyłączał ten rodzaj rozrywki z kategorii możliwych do realizacji.

Przypomniała mu się jednak postać z pewnej gry, której poświęcił dziesiątki godzin w przeszłości. A dokładniej postać odzwierciedlająca w niejako niewiadomy dla zapewne postronnego obserwatora obraz szczeniaka, leżącego teraz spokojnie obok Pavela.

A on, utopiony w tej całej nostalgii przeplecionej z radością wynikająca ze spotkania czegoś żywego, co nie przeznaczy na kolejny, marny posiłek, stwierdził:

- Azir. Będziesz się nazywał Azir – i tak oznajamiając, przykrył psiaka swoim starym kocem i zasnął obok niego.

* * *

- Nie, gdzie jesteś! – krzyknął Pavel, przebudzając się naglę ze z pewnością bycia pogrążonym w silnym koszmarze sennym. Poprzedniego dnia nie rozpalił, tak jak zawsze, prowizorycznego ogniska, by się rozgrzać.

Wstał tak szybko, jak tylko potrafił i wybiegł przed swoją jamę, nie zwracając uwagi kompletnie na otaczające go zimno i niebezpieczne środowisko, mogące być z jednej strony dawcą marnego pożywienia, a z drugiej siewcą śmierci reprezentowanej głównie przez bandytów i hipotetycznych Białych.

Tylko wyszedł przed mury, a usłyszał subtelne stąpanie oraz szelest między jego starymi, przetartymi aż do białości ubraniami.

- Jesteś – niemal wrzasnął z radości Paweł. - Azir, jak jeszcze raz mnie tak wystraszysz, to przerobię ciebie na kotlety – zadeklarował z widzialną nutką sarkazmu chłopak.

Chwycił szczeniaka pod pachę i sięgnął do swojej odłożonej obok torebki z jedzeniem, które zwykł pozyskiwać poza murami kremla. Nic, prócz wczorajszego szczura tam nie było.

- Wiem, wiem – zaczął mówić sam do siebie Pavel, co raz pocierając to odkryte części swojego ciała o te z pozoru bardziej rozgrzane. – Jesteś głodny, ale nie mniej niż ja. Szczur jest wychudły, ale starczy nam chociaż na zaledwie udawaną namiastkę jakiegokolwiek śniadania – i tak też mówiąc, umieścił szczura w o dziwo wyczyszczonym, sprawiającym wrażenie niemal nowego, teflonowym garnku z wlaną do wnętrza ewidentnie nie najczystszą wodą, a pod nim rozpalił lekki, z początku niemalże niewidoczny ogień, który zaraz przerodził się w swoistą stolicę ciepła. Następnie nałożył na podgrzewane danie mocno przylegająca pokrywkę, w celu zminimalizowania zapachu wydzielającego się z przyrządzanej strawy oraz przyśpieszenia tępa jej gotowania.

- Za parę minut będzie gotowe. I dostaniesz połowę – stwierdził z przekonaniem Pavel, po czym dodał korektę do swojej wypowiedzi – No dobra, może nie połowę, ale jedną trzecią. W końcu nie jesteś tak duży jak ja. I tak głupi, by utrzymywać się ponad trzy lata przy życiu w tym świecie, haha – spuentował, opowiadając sam sobie nieco dziwny żart.

Azir natomiast nie zareagował. Przycupnął obok chłopaka i grzecznie czekał, sam zapewne nie wiedząc na co. Musiał być mocno przerażony tym, co działo się z nim przez ostatnie trzy miesiące, gdy żył w Moskwie.

Pavel teraz zaczął myśleć, jak ów mały, bezbronny szczeniak mógł przetrwać taki okres czasu tutaj, samemu. Lecz może nie był samemu, a gdzieś, w zgliszczach wyniszczonej do cna Moskwy czekała na niego jego psia matka? A może nawet, razem z ojcem, który ryzykując wyjście na otwartą przestrzeń, starał się zdobyć chociaż trochę pożywienia nadającego się do konsumpcji?

- Ale jakie to ma znaczenie, Pavel – kontynuował swoje rozważania na głos, sam do siebie chłopak. – Przecież i tak się nie dowiem prawdy, choćbym nie wiem jak chciał. Nie przeczeszę przecież całego obszaru miasta, wraz z obrzeżami, które mógł przebyć szczeniak, czy to z rodzicami, czy bez nich, nim dotarł na zapewne całkowicie przypadkowe spotkanie ze mną.

Pavel zaczął mówić na głos. Od momentu, gdy stracił bliskich podczas przebiegu początkowej fazy epidemii. Wcześniej, zwykł więcej rozmyślać w swojej głowie.

Lecz teraz, gdy napotkał na swojej drodze małego, niewinnego szczeniaka, nie potrafił sobie odmówić lepszej formy wyrażania siebie, niż wypowiadanie słów wprost do nic nierozumiejącego malucha.

- Dobra, co to mamy dzisiaj za dzień – sięgnął do swojego kalendarza chłopak nieco drętwą od zimna dłonią, starając się samemu siebie zaskoczyć tym, co zobaczy na kolejnej kartce. – 13.12.2019, a to mi nowość – oznajmił w końcu, wyrzucając kartkę w róg kryjówki, ewidentnie służący tylko do tego, by wyrzucać tam kartki z kalendarza oraz inne, zbędę śmieci.

Pavel udał się na stronę i załatwił potrzebę. Zabrał również psa ze sobą, który, jakby wiedząc w jakim celu zostaje wzięty przez swojego pana, poszedł za jego przykładem.

Chłopak poczuł się spełniony i to nie z powodu faktu, że opróżnił i tak mało co napełnione jelita resztkami ostatniego posiłku, a tym, że wreszcie może z kimś porozmawiać. Nawet jeżeli ten ktoś, nigdy mu nie odpowie.

A przynajmniej nie w typowo ludzki sposób.

- Dobra, do nogi i wracamy – oznajmił nieco obojętnie chłopak. – A tak, przecież ty nie wiesz, co to znaczy do nogi – wytłumaczył sam sobie brak reakcji szczeniaka na jego komendę.

Złapał go pod pachę i wrócił do kryjówki. Szczur był już gotowy, co Pavel poznał przez dobrze znany, specyficzny zapach ugotowanego mięsa, który poczuł dopiero po wejściu do swojej nory.

Podzielił porcję zwierzęcia na trzy, po czym jej trzecią część oddał psiakowi. Ten jednak, z ewidentnym wzgardzeniem okazanym na jego młodym pyszczku, nie zdecydował się nawet spróbować jedzenia.

- Wiem, nie mam soli, pieprzu ani innych przypraw. I nie są to może krewetki przyrządzone w sosie własnym, ale dzięki temu nie umrzesz – wyjaśnił psu Pavel, tak jakby uznając, że zrozumie jego ludzki głos i argumentacje. – Masz, spróbuj – i włożył mu, nieco na siłę, kawałek wykrojonego szczura do pyska.

Azir nie próbował się bronić, lecz zaraz wypluł całe zgromadzone w ustach jedzenie. Pavel powtórzył rytuał, a Azir ponowił wcześniejszą reakcje.

- Wiesz co, jak ty nie chcesz zjeść, to ja zjem. Przynajmniej nie umrę z głodu – i już, chcąc sobie włożyć kawałek posiłku przeznaczony dla psiaka do własnych ust, ciągle jednak obserwując jego reakcje, odłożył ugotowane mięso ze szczura na bok.

Nie chciał dopuścić do stanu zagłodzenia u nowo poznanego towarzysza, więc musiał blefować. Dla niego nie miał znaczenia fakt, iż zaczął droczyć się z psem, a nie człowiekiem. Dostał w ten sposób namiastkę jakiejkolwiek relacji, łączących dwie żywe istoty.

- Albo to teraz zjesz, albo sam skończysz jak szczur – oznajmił z przesadzoną, lecz udawaną powagą Pavel.

Piesek jak z bicza strzelił, złapał kawałek jedzenia i wsunął sobie szybkim ruchem języka do pyszczka to, co przygotował mu chłopak.

- Mądra decyzja – zażartował sam do siebie Pavel, mając na myśli mocno odbiegający od rzeczywistości obraz sytuacji, gdzie to on przyrządza swojego niedawno napotkanego towarzysza do jedzenia.

Tak, teraz możemy ruszać dalej. Tylko zbiorę manatki i zjem swoją porcje jedzenia, pomyślał w głowie Pavel.

Chłopak miał świadomość, że musi zwiększyć ilość zdobywanego pożywienia. Chłód, gdzie nie gdzie przeszywający jego ciało poprzez nadzwyczaj dziwne ciarki, znaczna aktywność fizyczna oraz teraz, towarzysz podróży. To wszystko konkludowało się z faktem ponownego wyjścia młodego Rosjanina na łowy. Tym razem jednak, jeden szczur nie wystarczy.

- Zabierać Ciebie ze sobą, czy też nie – powiedział na głos Pavel, przygotowując się do wyjścia na zewnątrz. – Dobra, co mi tam. Jesteś taki mały, że zmieszczę Ciebie do mojej torby, a gdybyś został tutaj sam, z pewnością przykułbyś uwagę nie tylko Białych, ale również bandytów czy innej zwierzyny.

- Musisz pozostać cicho – dodał po chwili Pavel z nieprzesadzoną powagą, spoglądając na psa.

Wiedział już, na podstawie swoich dotychczasowych doświadczeń, to i owo na temat przetrwania w nowopowstałym świecie. Wszystko tutaj śmierdziało. Wszystko było zniszczone. A panowała niemalże grobowa cisza.

Największym zagrożeniem nie było bycie wywęszonym czy dojrzanym, lecz wydanie o jeden dźwięk za dużo, co mogło się skończyć fatalnie.

Pavel wiedział jednak, że czasy występowania Białych, bandytów czy dzikiej zwierzyny w mieście niemalże minęły. Wszystko wymarło z głodu, albo zostało pożarte przez silniejsze stworzenia lub też opuściło niegdyś gęsto zaludnioną Moskwę.

- Co jak co, ale ja będę ostrożny. Przezorny zawsze ubezpieczony – stwierdził po chwili chłopak, wychodząc ze swojej kryjówki i ryglując za sobą wejście w ten sposób, by nikt z zewnątrz go nie dostrzegł. Poprawił torbę, łuk ze strzałami oraz przyboczny, nadzwyczaj ostry nóż i ruszył przed siebie.

Słońce świeciło mu prosto w twarz, lecz zaraz szybko pędzące chmury na niebie postanowiły zbawić młodziaka.

I wtedy zobaczył sylwetkę potężnego mężczyzny, który zwinnym, lekkim krokiem, zupełnie niepodobnym do osoby o jego rozmiarach, szedł od jakiegoś czasu w jego stronę.

Pavel mimowolnie zamarzł w miejscu, nie widząc od tak dawna żywej istotny, będącej człowiekiem.

- To..człowiek – tak jakby potwierdził swoje myślenie na głos chłopak.

Ale jeżeli to człowiek, to może być bandytą. Zwykłych obywateli w Moskwie nie było, a przynajmniej Pavel nie potrafił ich spotkać. Co innego ze zbirami, których i tak było niewielu, lecz jak coś, postawiłby swoją całą, istniejącą w poprzednim świecie kolekcje gier na opcje z rzezimieszkiem.

Mężczyzna ten jednak nie zwalniał kroku i gdy zbliżył się do niego na odległość pozwalającą dokładniej zbadać go wzrokiem, chłopak doszedł do wniosku, że się myli.

Bandyci tak nie wyglądają. I ogarnął go nienaturalny spokój, przeplatany z chęcią dania nogi jak tylko szybko się da.

Ten wysoki mężczyzna, na oko mający około trzydzieści pięć lat, był ubrany w czarny, całkowicie absorbujący światło kombinezon. Na owym kombinezonie, w miejscu okrywającym klatkę piersiową, widniała wyryta i pogrubiona białą farbą litera „D”, otoczona białym, również pogrubionym, okręgiem. Jego blond włosy zwisały aż do ramion, a na twarzy miał okulary przeciwsłoneczne nałożone na oczy, przez które przebijał się mocno niebieski kolor tęczówki.

- Dobra, łuk mi tutaj nie pomoże – powiedział podczas wyciągania podręcznego noża, który zawirował i zabłysnął w blasku światła słonecznego przez ułamek sekundy.

Mężczyzna, będąc już zaledwie kilka metrów od młodego Rosjanina, z beznamiętnym wyrazem twarzy rzekł:

- Odłóż to.

- Kim jesteś? Pewnie bandytą, hm? – odparł Pavel z widocznym drżeniem w głosie wywołanym nie tylko zimnem, ale i klimatem sytuacji, widząc teraz z bliska posturę rosłego faceta.

- Nie zrobię tobie krzywdy. Odłóż to – oznajmił przybysz, zastygając w miejscu niczym starożytny pomnik i tak jakby kompletnie nie reagując na panujący wokół chłód.

- Skąd mam to wiedzieć? Masz przy pasie jeszcze większy nóż, niż ja.

W tym momencie mężczyzna zwinnie obrócił się w miejscu. Pavel, pierwsze co dostrzegł, to identycznie, jak na klatce piersiowej, wygrawerowaną literę „D” otoczoną okręgiem na plecach osobnika płci męskiej. Dodatkowo, zasłaniając nieco pogrubioną literę na plecach, dało się zauważyć mały, lecz na pewno przestronny plecak koloru czarnego noszony przez mężczyznę, a zawierający zapewne różnego rodzaju dobra mniej lub bardziej istotne, podobnie jak liczne kieszenie, w jakie wyposażony był kombinezon.

Ale zaraz zdał sobie sprawę, że nie to było celem tej całej akcji. Zobaczył nie jedną, nie dwie, a trzy, różnego rodzaju bronie, ewidentnie przeznaczone do strzelania. Każda z nich sprawiała dla młodziaka wrażenie skomplikowania na poziomie przewyższającym wszelkie rzeczy, jakie widział dotychczas.

- Gdybym chciał ciebie zabić, już dawno byś nie żył – warknął mężczyzna, po chwili dodając. – I ten twój cały pies też.

Jak przybysz wyczuł obecność Azira w mojej torbie, podczas gdy jest on nawet i teraz głęboko schowany i niewidoczny dla przeciętnego człowieka gołym okiem? Ale nie czas na takie myślenie, rzekł do siebie w myślach Pavel. Teraz czas się poddać:

- Dobrze, już. Już wyrzucam ten nóż i łuk – zrzucił je na ziemię w tym samym czasie, w którym mężczyzna się obrócił – Nie wiem, czego chcesz, ale ja nie mam nic więcej prócz sterty starych ubrań i tego pieska – dopowiedział po chwili, wyciągając i pokazując mu skomlącego po cichu Azira.

- Wejdźmy do środka. Ale najpierw pozbieraj te swoje zabaweczki.

* * *

Jakim cudem ten facet był w stanie nie tylko wykryć obecność psiaka w jego torbie, ale również odkryć wejście do jego kryjówki? Ryglował je już wiele razy i zawsze wydawało mu się, że wszystko jest dobrze zakamuflowane. Dywagacje chłopaka jednak zostały przerwane przez stanowczy głos przybysza:

- Siadaj – nakazał zając pozycje młodemu, samemu najpierw ryglując drzwi do kryjówki. Następnie rozsiadł się swoim masywnym cielskiem na podłodze obłożonej ciężką stertą starych, poniszczonych ubrań.

Widać było dwie rzeczy i dostrzegł je właściciel psa. Mężczyzna, którego spotkał pierwszy raz zaledwie parę minut wcześniej, lubił konkretną rozmowę, a nie zabawę w podchody, co dodatkowo było potęgowane przez jego niekiedy opryskliwy głos. Mało mówił, a jak już, to konkretnie. Dodatkowo, sposób w jaki zaryglował drzwi zdawał się sugerować, iż robił to co najmniej kilka razy więcej niż Pavel.

- Przestań się trząść i rozpal ogień – w słowach przybysza było coś, co sprawiało, że odmowa nie podlegała dyskusji.

- Kim jesteś? – odparł z łamiącym się głosem, nieustannie trzęsący się, Pavel. Nie wiadomo, czy dreszcze przeszywające jego ciało były wywołane przez zimno, czy też przez przybysza. Zapewne jednak, chodziło o to drugie.

- Jestem Oleg. Tyle tobie na razie wystarczy – odpowiedział z obojętnością mężczyzna – Rozpalaj ogień – dopowiedział po chwili, rzucając lekko kawałkiem drewna znajdującym się obok niego w chłopaka.

- Już rozpalam – potulnie oznajmił, nadal nieco przestraszony chłopak.

Podczas nieco nieudolnego procesu rozpalania ogniska, panowała cisza. Ale nie taka jak zawsze, gdy Pavel siedział sobie samotnie w norze, czy też nawet nie taka, w której od niedawna pojawił się jego nowy, psi kompan.

Tutaj coś było czuć w powietrzu. Zachowanie Olega nie wskazywało na jakiekolwiek zainteresowanie jego osoby postacią Pavela. A jednak ten człowiek, zjawił się właśnie dzisiaj i teraz siedzieli razem przy tlącym się już nieco ogniu.

Chłopak, głaszcząc Azira, czujnym okiem przeczesywał przybysza, lecz półmrok panujący w środku wyrwy w murze kremlowskim nie do końca temu sprzyjał. Chciał się dowiedzieć czegoś więcej, lecz bał zapytać.

W końcu jednak, gdy całe drzewo zajęło się bujnym ogniem, mógł zacząć ponownie rozmowę:

- Jest, rozpalone.

- Widzę. Widziałem to ognisko już wiele razy, tak samo jak i ciebie, chłopcze – rzekł Oleg, tym razem mocno wpatrzony w ogień, tak jakby czegoś tam szukał.

- Co to ma znaczyć? Kim ty jesteś? – po słowach wypowiedzianych przez Olega, Pavel nie mógł wytrzymać dłużej bez zadania tych dwóch pytań.

- Słuchaj chłopcze, nie ma to znaczenia – nie odrywając wzroku z płomieni oznajmił rosły mężczyzna. – Teraz najistotniejsza będzie twoja decyzja – dodał po chwili nowy, człowieczy kompan Pavela.

- Jaka decyzja? – zapytał zbity z tropu Pavel.

- O tym, czy zechcesz wieść swój już i tak nędzny żywot tutaj, w Moskwie. Czy też, jesteś gotów podjąć rękawicę rzuconą przez los – doprecyzował Oleg.

- Gdzie mam iść? – zapytał z nutką ciekawości w głosie Pavel. - Już ponad trzy lata żyję tutaj i znam ten teren jak własną kieszeń.

- Nieprawda. Gdybyś znał, to zauważyłbyś, że obserwowałem ciebie już od dłuższego czasu – przekreślił oznajmioną przez młodziaka teorię na temat jego znajomości okolicy kryjówki. – Te twoje mizerne ryglowanie nory, twoje częściej nieudane niż udane polowania, z żałosną bronią. Wszystko widziałem. A teraz przyszedłem, by ci pomóc i zaoferować wejście do świata, gdzie mogą żyć ludzie.

Pavel był zbyt zaskoczony tym, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku minut, by odpowiedzieć. Oleg natomiast wyciągnął ze swojego plecaka puszkę jakiejś mięsistej potrawy oraz świeżą, zaplombowaną butelkę z niegazowaną wodą i podał ją chłopakowi.

- Dla twojego psa nic nie mam – oznajmił Oleg.

- Dziękuję, już tyle miesięcy nie jadałem tak normalnego posiłku – stwierdził z radością w głosie Pavel, ujmując nieco porcji z całości na bok, dla swojego psa.

Jadł tak szybko, że aż dopadły go skurcze żołądka. Odczekał chwile, wypił prawie za jednym razem całą wodę, odlewając najpierw jej niewielką część dla psiaka, i spytał:

- Co to za miejsce? Gdzie mogą być ludzie? – tak jak i wcześniej, zasypał mężczyznę dwoma pytaniami, kontynuując za chwilę konsumpcje.

- Podobno istnieje Bastion. Tam też mogą być ludzie – oznajmił Oleg, wpatrując się teraz w zajadającego się Pavela.

- Jaki Bastion? Gdzie? I czemu mnie wybrałeś? – trzy pytania mogły okazać się nader ryzykowne dla chłopaka, lecz Oleg, nadzwyczaj wyrozumiały, odpowiedział na nie:

- Bastion Smoleński. W Smoleńsku. Nie znam osoby, co była wizytatorem tego miejsca i zna dokładne jego położenie, lecz krążą plotki, że znajduję się w Smoleńsku – powiedział ze spokojem Oleg, kładąc się na plecach i co chwilę kręcąc z powodu wbijających mu się w nie kawałków gruzów. – Jesteś jedyną osobą, która widziałem tutaj od paru miesięcy. Stwierdziłem, czemu nie spróbować wyprawy z nowym towarzyszem. Nic się nie straci, bo i tak wszędzie panuje takie samo gówno, jak u nas – odpowiadając na ostatnie pytanie Pavela, Oleg wstał, poprawił kombinezon i usiadł.

- Coś mi tu nie gra.. – odparł po chwili namysłu Pavel – Wyglądasz na silnego, dobrze uzbrojonego i zaradnego faceta, a potrzebujesz kogoś takiego jak ja? Na co? – dopytywał już z żywym zainteresowaniem chłopak.

- Sam nie wiem – stwierdził dozbrojony mężczyzna. – Ale na pewno nie masz nic do stracenia. Tutaj i tak prędzej czy później umrzesz, albo z rąk Białasów, albo bandytów. Ja tylko oferuje pomocną dłoń.

Pavel myślał intensywnie nad słowami Olega i starał się złożyć te wszystkie, ostatnie minuty w całość, aby dostać jasny obraz sytuacji i móc podjąć najbardziej racjonalną decyzje.

Jedna jego część, ta charakteryzująca się stabilnością i spokojem, nie chciała stąd odchodzić, szczególnie z nieznajomym facetem. Druga natomiast, ta rządna przeżyć i chcąca doświadczyć czegoś więcej, niż picia brudnej wody oraz jedzenia marnych szczurów, opowiadała się za wyruszeniem w podróż z mężczyzną.

Chłopak zerknął na kalendarz. 13.12.2019. Czas dla niego płyną tak samo jak i przez ponad ostatnie trzy lata, czyli wolno. Co mam tutaj o stracenia? Myślał Pavel. Przecież od siedzenia tutaj, łapania szczurów i ukrywania się co rusz przed niebezpieczeństwami dnia i nocy, nie znajdę spokoju.

A chyba tego potrzebuje, podsumował po chwili Pavel. Nie bezpieczeństwa, a spokoju ciała i duszy. Sam Bastion nie zaoferuje mi tego, co oczekuje, lecz droga do niego, możliwe że tak. Liczy się droga, którą pokonam do celu, a nie sam finisz wyprawy. Dlatego, iż po wejściu na najwyższy szczyt góry, zobaczę kolejny, który wcześniej nie był widoczny. I tak koło się powtarza.

Bastion Smoleński, o ile w ogóle istnieje, może okazać się dla mnie przyjemniejszym miejscem do życia niż gruzy Moskwy. Może być opcjonalnym celem, lecz głównym powinna być podróż do niego.

Liczy się droga. To ona da mi spokój. A jak nie da, to przynajmniej będę mógł powiedzieć sam przed sobą, że spróbowałem czegoś więcej, by się stąd wydostać. Że spróbowałem przez chwilę żyć.

- Pójdę – oznajmił po dłuższej chwili Pavel, głaszcząc leżącego w śpiącej pozycji Azira. – Pójdę, by nie umrzeć jak tchórz.

Oleg nie odezwał się. Wiedział, że chłopak podejmie tę decyzję. Instynkt nie mógł go zawieźć. Obserwował wiele osób od czasu wybuchu epidemii i jego przydziału do regionu Moskiewskiego. Mógł samemu udać się w podróż. Mógł też wybrać inną, napotkaną osobę, by wyruszyć do Bastionu Smoleńskiego. Mimo iż osób do wyboru było niewiele, a obecnie praktycznie ich brakowało. Niemniej jednak, to Pavel przykuł jego uwagę. Widział go już wiele razy, a poznał dopiero dzisiaj. A wydawało mu się niekiedy, że przypomina mu pewną cząstkę starego świata.

* * *

Obydwaj, przy przygaszonym ogniu, postanowili się zdrzemnąć do dnia kolejnego. Pavel, standardowo jak to zwykł robić, zerwał kartkę z kalendarza, uwypuklając cyfry 14.12.2019. Zdał sobie również sprawę, że Oleg wcale nie śpi, a leży z otwartymi oczyma, zapewne zagłębiony w niewiadomych rozmyślaniach.

Wstali obydwaj, w niemal jednakowym czasie. Jedynie Azir, jakby zmęczony całym wczorajszym dniem, nadal pozostawał w stanie uśpienia.

- Chłopcze – bo tak zwykł do Pavela mawiać jego starszy druh podróży. – Idziemy na coś zapolować przed tym, jak wyjdziemy w teren.

- Z twoimi arsenałem zbrojeniowym myślę, że nie będzie to stanowiło problemu – rzucił nieco sarkastycznie młodziak.

Ale w tym momencie Oleg obrócił się do niego twarzą w twarz. Przeczesał grubymi palcami swoje długie, blond włosy i rzekł:

- Powiem to tylko raz, chłopcze – powiedział spokojnym i powolnym głosem. – Nigdy. Nigdy nie drwij z polowania.

- Ale jak to nigdy? Przecież ja poluje na szczury i bez nutki humoru to wszystko by mnie chyba dobiło – oznajmił z nieco skrzywioną twarzą Pavel.

- Zapamiętaj sobie tę zasadę, szczególnie istotną dla osób w twoim położeniu – powiedział mozolnie, lecz z pewnością siebie równą lwu przegryzającemu kręgi szyjne antylopie, Oleg. – Nigdy nie szydź z polowania. Za pierwszym, drugim czy też trzecim razem możesz być myśliwym - rzekł, zatrzymując się na moment, a po chwili ponownie wznawiając. – Ale za kolejnym. Niezależnie, czy będzie to drugie czy dwudzieste, czy setne polowanie. Możesz stać się ofiarą – powiedział, bez przesadnej powagi w głosie Oleg. Powaga ta nadawała jeszcze bardziej znaczącego tonu jego całej, długiej wypowiedzi. – Łatwiej być ofiarą niedoświadczonego myśliwego, niż myśliwym doświadczonej ofiary.

Tak też spuentował, nieco dwuznacznie, swoją wypowiedź towarzysz Pavela. Nie wiadomo, z jakiego powodu wysunął taki, a nie inny monolog odnoszący się do istoty i powagi polowania.

Wiadomym było jednak to, że muszą coś zjeść.

Po słowach Olega, Pavel udawał niewzruszonego. To, co mówił Oleg, nie godziło się w jego ostatnie, ponad trzyletnie odbieranie rzeczywistości. Ale czuł również, że powinien mu zaufać.

- Zapamiętam – powiedział całkowicie poważnie Pavel.

Chłopak był nie tyle przestraszony nagłą zmianą tonu wypowiedzi Olega, co zastanawiał się nad sensem jego wypowiedzi. A w zasadzie, ten sens już dawno dostrzegł, lecz nie potrafił go na tyle mocno przyłożyć i dobić do serca, by go realnie zrozumieć. Dla niego istniało jedynie polowanie na szczury. Czasem, na nieco większą zwierzynę. Lecz to zawsze on był myśliwym, a nie zwierzyną.

- Wiem, że zapamiętasz – rzekł Oleg. – Ale dopiero wtedy, gdy zobaczysz nie cień tego, co kryje się zawsze w mroku, a to, co jest za nim ukryte.

Stał tak chwilę i spoglądał w oczy chłopaka, który niedawno jeszcze polował na szczury, a w najbliższym czasie miał ruszyć w nieznane. Naprawdę nieznane rejony Rosji, nie mając pewności, czy osiągnie to, co zostało mu zapowiedziane. Po chwili namysłu powiedział:

- Ruszamy.

Wyszli z kryjówki, zabierając ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy. Niezbyt przykładnie ją zaryglowali, wiedząc, że najprawdopodobniej już do niej nie wrócą. Pavel, po początkowym miotaniu się z myślami, ustąpił rozsądkowi wywodzącemu się z doświadczenia Olega, które mówiło, by nie tracić siły na zbytnie rzeczy. Siły, a można by dodać też, że czasu.

Ruszyli szybkim krokiem w stronę zachodniej strony miasta, przez ruiny niegdyś pięknych budynków, zachowując jednak ostrożność i komunikując się między sobą tak cicho, że ich dywagacje można by nazwać szeptem.

- Postaraj się nas nie spowalniać – oznajmił nowy towarzysz Pavela.

W tym momencie chłopak zdał sobie sprawę, iż była to cicha sugestia co do tego, żeby zabrać Azira z powrotem do torby. Mały szczeniak, nie potrafił jeszcze dobrze chodzić a co dopiero biegać, na wypadek wystąpienia nagłych okoliczności.

- Co jest naszym pierwszym celem? – zapytał Pavel, odczuwając teraz, że nieco za ciepło się ubrał.

Zima tego dnia zdawała się być dla nich łaskawa. Tak jakby wiedziała, że poprzez jej rozciągnięte, pogodowe ramiona epatujące niemalże nadnaturalnie dobrą obecnego okresu pogodą, ułatwi im drogę do celu.

- Jedzenie – rzucił Oleg.

- Jak to, przecież mamy udać się do Smoleńska, czyż nie tak? – odparł zdziwiony chłopak, tak jakby przez chwilę powątpiewając w realizm ostatniego czasu oraz w szanse, jaką otrzymał od losu.

- Tak – ze spokojem w głosie oznajmił mężczyzna. – Ale droga do Bastionu to wiele godzin marszu, a do tego potrzeba siły.

- Ile dokładnie? – zapytał, jakby chcąc się upewnić co to faktycznej ilości czasu, potrzebnej na dotarcie z Moskwy do Smoleńska.

- Około osiemdziesiąt godzin czystego marszu, co daje nam mniej więcej 400 kilometrów – rzekł mężczyzna, po chwili dodając. – Do tego, trzeba doliczyć sen oraz wszelkiego rodzaju problemy, jakie z pewnością napotkamy na naszej drodze. Możliwe, że uda nam się użyć samochodu, ale to zobaczymy, jak sytuacja będzie wyglądać.

- Osiemdziesiąt godzin – powtórzył Pavel, unosząc swoje brwi tak wysoko, że jego oczy nienaturalnie się rozwarły. – Jeszcze nigdy nie pokonałem takiego dystansu – dodał po chwili, tak jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak daleko jest Smoleńsk.

Być może wiedział, gdzie znajduje się miasto będące celem ich wędrówki. Mógł też nie wiedzieć. Niemniej jednak, najistotniejszym faktem dla Pavela było to, by iść. A nie siedzieć tutaj, w tej dziurze, w miejscu. Już tak nie mógł.

Póki co wiedział, że idą na zachód. I tylko tyle. Zaglądnął do swojej torby, upewniając się, że z pieskiem wszystko w porządku. Następnie zrównał swój krok z krokiem Olega i zapytał ponownie:

- Jaki jest nasz pierwszy przystanek?

- Jedzenie – odpowiedział zimnym głosem Oleg. Nie lubił się powtarzać.

- Tak, ale po tym jak zjemy? – nie ustępował Pavel, tak jakby nie zważając na podniosły ton Olega.

- Dowiesz się w swoim czasie – odpowiedział mu wymijająca mężczyzna. - Najistotniejsze jest teraz to, by zjeść coś, będąc jeszcze w obrzeżach Moskwy.

- Dlaczego? – spytał z zaciekawieniem chłopak.

- Czy ja naprawdę muszę ci tak wszystko tłumaczyć – z niechęcią wymamrotał Oleg. – Dobra, ale tylko jeden raz – powiedział na wydechu i kontynuował, nabrawszy uprzednio sporo powietrza w płuca. – W mieście jest mniej Białych, niż poza nim. Dodatkowo, łatwiej jest kryć się w ruinach oraz gruzach, niż na otwartej przestrzeni.

- Właśnie, ja zawsze słyszałem tylko o tych Białych, a nigdy ich nie widziałem – stwierdził z nienaturalnie smutnym głosem Pavel, tak jakby to, że nie widział tych przerażających istot było czymś dziwnym.

- Bardzo możliwe – odpowiedział Oleg, poprawiając sobie rękawy kombinezonu – Zaraz bo wybuchu epidemii, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Ktoś umierał, a ktoś stawał się Białym. Zapewne zdrowi walczyli z Białasami, a wynik tej walki możemy oglądać na naszych oczach.

Wypowiadając ostatnie słowa, wykonał ruch obydwiema rękami, wskazujący na wszystko, co ich otacza.

Czyli pustkę. Pustkę, wypełnioną resztkami ludzkich ciał, zgliszczami budynków i ciszą. Taką teraz nazwę nosiła pusta. Z jeden strony pusta, z drugiej zapełniona po brzegi.

- A jak Biali wyglądają? Jak się zachowują? Gdzie żyją? – wypowiedział litanię pytań Pavel, będąc teraz żywo zainteresowany rozmową o tego typ istotach. – Słyszałem opow.. – ale nie zdążył dokończyć.

Oleg zrobił wymowny ruch ręką, każący zachować mu kompletną ciszę.

Przed nimi coś było, lecz czegoś tego za nic nie mógł zobaczyć Pavel. Ale jedno jest pewnie, Oleg to widział. I tak rozpoczęło się polowanie.

Ludzki towarzysz Pavela tak szybko wyskoczył z miejsca i ruszył do przodu, że kurz spod jego butów uniósł się na wysokość torsu chłopaka i na moment zatrzymał, niczym klatka wyciągnięta z odtwarzającego się właśnie filmu akcji.

Oleg nie zwracał uwagi na to, czy Pavel za nim idzie, czy nie. Dla niego liczyło się teraz tylko to, by dorwać ofiarę.

Po paru sekundach, mężczyzna skręcił w jedną z bocznych uliczek, nurkując w ledwo to trzymającą się wyrwę w ścianie. Wtedy to Pavel stracił go z oczu.

I teraz zdał sobie sprawę, że ta cała sytuacja rozegrana chwilę temu, była emanacją ciszy. Nawet teraz, gdy powoli oraz ostrożnie kroczył do przodu, nie słyszał niczego, prócz lekkiego wiercenia się Azira w jego torbie.

Nagle zastygł i skierował wzrok tam, gdzie urwał się trop za Olegiem.

- Krew – powiedział na głos chłopak, zatapiając się przez moment w obecnej chwili. – Dużo krwi – dodał po chwili. - Nie wiem, co gonił Oleg, ale teraz to coś było martwe. Albo Oleg.

Ledwo zdążył dokończyć zdanie, a zza rogu wyszedł mężczyzna. Ten sam, który chwile temu zniknął w czeluściach gruzowiska, teraz pojawił się. Miał mocno zakrwawione ręce, a jego okulary oberwały czerwoną cieczą rykoszetem.

- Dawno czegoś takiego nie widziałem – wskazał na to, co przed chwilą rzucił na ziemię.

To był dzik. Podczas gdy od dłuższego czasu Pavel widywał na oczy co najwyżej większego okazu szczury, tutaj Oleg dostrzegł i złapał dzika.

- Jak ty.. – próbował zapytać o coś wytrwanego myśliwego.

- Lata treningu – rzekł Oleg. – A od jakiegoś czasu też i praktyki – po krótkiej chwili doprecyzował, przecierając okulary czystą częścią przedramienia.

- Czyli tym razem to ty byłeś myśliwym, a dzik zwierzyną – powiedział Pavel z nutką szacunku w głosie, tak jakby chcąc dać do wiadomości Olegowi, że wziął sobie jego wcześniejsze słowa o istocie i podejściu do polowania za ważne.

- Dokładnie – odpowiedział z lekkim uznaniem w głosie mężczyzna. – No, teraz będziemy mieli co jeść, a nie jakieś tam twoje szczury – zakończył zdanie w sarkastyczny sposób Oleg.

- Dobra, to ja poszukam czegoś na rozpałkę – oznajmił Pavel, będąc już plecami do patroszącego dzika faceta.

Na ulicy było nawalone, zdawało by się, wszystko co tylko możliwe. Lecz w tej chwili chłopaka interesowały tylko i wyłączę materiały palne, które nie tylko nadawały się do rozpalenia ogniska, co też nie spowodują zanieczyszczenia opalanego mięsiwa.

Przeszedł tak wzdłuż ulicy około trzydzieści metrów i zauważył po swojej prawej stronie stos lekko nadpalonych, lecz na pierwszy rzut oka nadających się do użycia desek.

Przycupnął obok nich, wyciągnął swój nóż i pogrzebał nim trochę w znalezionym przed chwilą materiale do palenia.

Miękkie, stwierdził Pavel. W dodatku mokre. Na rozpałkę się nie nada. W zasadzie, do niczego się już nie nada.

Wstał, odwrócił się i powędrował jeszcze kilkanaście metrów w tym samym kierunku, co wcześniej.

- Moskwo, co za kara cię spotkała – wzdychał chłopak, widząc tak zniszczone budynki, będące teraz reliktem swojej dawnej światłości.

- Tyle wieków potrzeba było, by zbudować tak piękne miasto – kontynuował na głos swoje rozważania. – A wystarczyło zapomnieć się na chwilę. Na tę parę tygodni – spojrzał teraz w niebo, które było białe i czyste jak śnieg, który tak lubił spowijać sowitą warstwą Rosję o tej porze. – By wszystko zamieniło się w niebyt. By wszystko zamieniło się w nic, które tak łatwo można teraz pomylić ze wszystkim. Bo wszystko teraz leży na wszystkim tak dobrze wymieszane, jakby sam pan Bóg był architektem apokalipsy, która się tutaj wydarzyła.

I tak też, idąc i myśląc na głos, natrafił na całkowicie nieprzypalone kawałki starego, drewnianego dachu, który teraz bezładnie leżał na ziemi, tak jakby czekając, aż dopełni się jego przepowiednia, na którą z utęsknieniem czekał, a która dopełniła się względem przytłaczającej większości budynków w mieście, które są teraz niemalże w całkowitej ruinie.

Złapał więc kawałek dachu, wyciągnął uprzednio pieska z torby i położył na ziemi, by mógł załatwić swoje potrzebny oraz nie być przypadkiem przytrzaśnięty przez upadający przedmiot, trzymany teraz z uciskiem przez Pavela w dłoniach.

I pociągnął. Ciągnął tak, ciężko dyszac, aż do samego Olega, który kończył właśnie obrabianie truchła dzika.

Stanowczym ruchem ręki myśliwy przywołał Pavela do siebie, wskazując mu miejsce, w jakim umieszczą dzika na czas przygotowywania ogniska. Zdecydowanie bezpieczniej było przenieś wypatroszoną już ofiarę w bardziej ustronne, niezauważalne miejsce.

Pavel wrócił do położonego wcześniej na ziemi kawałka dachu i już miał szykować mięśnie swojego ciała na wysiłek, gdy usłyszał głos za sobą:

- Ja to zrobię. Ty, siadaj i się przyglądaj – oznajmił spokojny, wyrozumiałym tonem Oleg.

Pavel przyglądał się pracy mężczyzny z niemała ciekawością. Zauważył, że dla niego kawałek drewnianego dachu ważący zapewne nie mniej niż pięćdziesiąt kilogramów, sprawiał wrażenie bycia lekkim niż piórko.

Oleg szybkimi ruchami dłońmi, w których miał swój ostry jak brzytwa nóż, posiekał dach na małe, nadające się na rozpałkę części. Z pozostałej części struktury dachowej postanowił zrobić kilka solidniejszych kawałków na dokładkę do ognia, gdy ten zgłodnieje po paru minutach przeradzania się z iskierki w ognisko.

Wysłał Pavela raz jeszcze po znalezienie kilku długich, niekoniecznie grubych desek. Ten wrócił po paru minutach do rozpalającego się ogniska, ewidentnie zadyszany, ale nie zmęczony. Przyniósł kilka długich, dębowych desek.

On i Oleg byli już wprawieni w panujące po epidemii klimaty.

A może jedynie Pavel tak sądził, nie zdając sobie sprawy z tego, co czeka go poza miastem?

Oleg bez zbędnych ceregieli, od razu wznowił pracę. Z kilku desek utworzył swego rodzaju ruszt, który mimo iż wyglądał na atrapę, z pewnością był trwały. Oleg budował takie od wielu lat, wiedział jak i gdzie rozłożyć następnie ciężar strawy, mającej być usmażoną nad ogniem.

- Dobra, złap tutaj – wskazał Pavelowi miejsce w dolnej części ciała dzika, samemu chwytając się tej górnej. – I połóż jak ja.

Objaśnił mu, wydawałoby się, bardzo prostą czynność. Lecz Pavel czuł, że jest to co istotnego. Po prostu.

- Musimy zaczekać jakiś czas, zanim mięso dojdzie – kontynuował Oleg. – Proponuje, byś się zdrzemną, a ja przejmę wartę.

- Wartę? Jak tutaj nic nie ma – oznajmił z pewnością siebie Pavel. – W sensie, może i jest, ale szansa żeby to spotkać jest bliska zeru, przez ponad trzy lata tego nie spotkałem.

- A ja spotkałem – podnosząc na niego swój przebijający się zza okularów wzrok, oznajmił Oleg. – Nie lekceważ tego. Nie lekceważ ich. To że ich nie widziałeś, nie znaczy, że nie istnieją – dodał pouczającym głosem myśliwy.

- Wierzę, że istnieją – powiedział przepraszająco Pavel. – Lecz ja ich nigdy nie widziałem.

Na tym zakończyła się ich obecna rozmową.

FW myślach chłopak zadał sobie następnie pytanie. Czy warto wierzyć w coś, czego się nie widziało na własne oczy? Czego się nie doświadczyło na własnej skórze? Czy może warto zaufać, lecz zachować swego rodzaju margines bezpieczeństwa?

- Ufaj, ale sprawdzaj – rzekł Pavel na głos, parafrazując słowa Józefa Stalin. Oleg nie zareagował, zapewne dlatego, że przystąpił do dzielenia dzika na mniejsze kawałki.

Chłopak wyciągnął swojego pieska z torby i utworzył miseczkę ze swoich dłoni, do których, po sugestii Pavela, Oleg wlał nieco wody ze swojego bukłaka.

Azir wypił wszystko. Teraz młodziak wziął do ręki przedzielone przez myśliwego kawałki mięsa i wręczył psu aż pod sam pysk. Ten, z nieudawanym apetytem, dosłownie pochłoną całość zaoferowanej mu porcji.

- Wystarczy ci, piesku – stwierdził, głaszcząc go po grzbiecie Pavel. – Jesteś jeszcze mały.

Oleg nie czekał na to, aż Pavel dołączy do jedzenia. Sam wziął sobie prawdziwą, męską porcję mięsiwa i rozłożył się, wydawałoby się wygodnie, na stercie uprzednio ułożonych na wzór łóżka gruzów.

Pavel, widząc zachowanie Olega, nie odezwał się, a jedynie wziął niemały kawał mięsa. Mimo tego, iż dzik nie należał do największych, to jadło z niego pozyskane spokojnie starczyłoby na dwóch. A może nawet na trzech.

I tak jedli, w ciszy i spokoju, wczuwając się w otaczającą ich pustkę, będącą jednocześnie nieprzebranych rozmiarów oceanem bałaganu rzeczy całkowicie materialnych.

* * *

- Chłopcze, wstawaj – szturchnął go Oleg, jednocześnie wskazując na jego psa, który po przespaniu nocy w jego torbie, próbował wygrzebać się z mocno nagrzanej przestrzeni.

- Już – powiedział przeciągle Pavel, zrywając instynktownie kolejną kartkę z kalendarza. – 15.12.2019, nic nowego – ledwo podciągając ciało do góry, wstał i rozprostował się.

Cała trójka pojadła wczorajszego wieczoru całkiem sporo. Mimo tego, na rano zostało im jeszcze trochę jadła. Każdy z nich skorzystał z porannej toalety, a Azir nie potrzebował bardziej ustronnego miejsca by załatwić swoje potrzeby, niż dobrze widoczny dla każdego środek ulicy.

- Zbieramy się, czas dzisiaj opuścić Moskwę – powiedział z lekką nostalgią w głosie Oleg.

Zwykł mieć służbę w tym rejonie już od dłuższego czasu, natomiast ciągle zachwycał go dwuznaczny urok tutejszych ulic. Z jednej strony, wyniszczone do cna budynki, a z drugiej nadzieja na coś nowego. Coś, co nie będzie miało w sobie nawet najmniejszego nasienia przeszłości. I właśnie może coś takiego, nazywać się powinno przyszłością?

- Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz – podsumował swoje rozmyślania na głos Oleg, cytując biblijne słowa.

Mężczyzna z pewnością nie należał do grona osób mocno zajmujących się filozoficznymi aspektami życia, lecz od czasu do czas zdarzyło mu się wkroczyć w obszar dywagacji natury egzystencjalnej.

W międzyczasie Pavel wraz z Azirem dojedli resztki wczorajszego dzika, zostawiając nieco dla Olega. Myśliwy jednak nie był zainteresowany teraz niczym innym, niż drogą.

Wiedział, że będzie ciężka. Wiedział również, że mogą polec.

Bo już niejeden polegał. Ale o tym wiedział póki co tylko ten starszy z dwójki ludzi.

- Ruszamy w stronę Odincowo – stwierdził ze spokojem Oleg.

W jego głosie dało się jednak wykryć pewien niepokój. Sam wspominał, że miasta są bezpieczniejsze od terenów mniej zamieszkałych, a oni właśnie za niedługo będą musieli wkroczyć na bardziej rozległe i otwarte przestrzenie, prowadzące do nowych, niegdysiejszych skupisk ludzkich.

Pavel kojarzył to miasto. Znajduje się około 30 kilometrów na zachód od Moskwy.

- Tam będzie nasz kolejny przystanek – dopowiedział po chwili mężczyzna, z bardziej widzialną już nutką niepokoju w głosie.

Czemu tak nagle Oleg dopuścił do tego, by w jego głosie zapanował niepokój? Czego może bać się tak rosły i silny mężczyzna, dodatkowo wyposażony w tak zaawansowany sprzęt bojowy?

I teraz Pavel zdał sobie sprawę, że lepiej nie wiedzieć. Lepiej nie wiedzieć, czego boi się Oleg. Dlatego, że dowiedziałby się o tym tylko wtedy, gdyby musieli stanąć przeciw temu twarzą w twarz.

- Tak, lepiej żebym nic nie wiedział – podsumował na głos Pavel, przykuwając tym nieco uwagę zamyślonego dotąd Olega:

- O czym nie wiedział?

- Nic, po prostu – zdając sobie sprawę ze swojej szczeniackiej wpadki, Pavel szukał teraz racjonalnej odpowiedzi na zadane przez jego towarzysza pytanie. – Przypomniało mi się coś, nieważne.

Oleg nie dopytał, zwyczajnie olewając odpowiedź chłopaka.

Szli tak już parę minut zachodnią częścią Moskwy. Oleg pierwszy, szybko i stanowczo, stawiał kolejne kroki. Pavel natomiast, co chwilę odstając w tyle, musiał zebrać się na dodatkowy wysiłek by dogonić swojego silnego towarzysza.

Ten jednak, jakby tego nie zauważał czy też nie wywoływało to na nim jakiejkolwiek reakcji. Pavel mógł zatrzymać się bez powodu w tyle lub być pożartym przez Białych, a on zapewne by tego nie zauważył.

Tutaj się mylił. Oleg miał rewelacyjne zmysły, przystosowane specjalnie do wykonywania trudnych, niemożliwych dla zwykłych śmiertelników zadań.

- Co to za litera „D” na twoich plecach oraz klatce piersiowej? – wyparował nagle Pavel, ewidentnie wybijając mężczyznę z zadumania.

- To symbol – rzekł Oleg.

- Co symbolizuje?

- To, co ma symbolizować – również bezprecedensowo odparł mężczyzna.

- To wiem – rzekł z nutą irytacji w głosie Pavel, rozgrzewając instynktownie ręce o stopy, nie zauważając nawet, że pogoda na zewnątrz jest nadzwyczaj dobra. – Każdy symbol coś symbolizuje. Ale co znaczy twój? Co znaczy to „D”?

- Jest to symbol Dercosów – oznajmił Oleg, nie spoglądając ani razu na chłopaka podczas trwającej obecnie rozmowy.

- Dercosów – powtórzył po nim Pavel, zamyślając się.

Dercosi byli tak samo legendarni, jak Biali. Byli to również najwięksi, wzajemni wrogowie. Dla wielu, w tym dla Pavela, stanowili legendę nie mniejszą niż istnienie Białych.

- Jesteś jednym z nich? – odparł ze zdumieniem Pavel, będąc prawie tak zamyślonym, że potknął się o leżący na ziemi w poprzek kawałek drutu.

- Tak – odparł spokojnie Oleg.

- Naprawdę należysz do Dercosów? – powtórzył pytanie, wytrzeszczając oczy ze zdziwienia, tak jakby sądząc, że Oleg go może kłamać.

- Nie, ukradłem kombinezom i teraz tak sobie w nim chodzę – sarkastycznie odpowiedział mężczyzna, ciągle jednak nie spoglądając na widocznie gotującego się od pytań Pavela.

- To mnie zaskoczyłeś – stwierdził Pavel, po chwili dodając. – Nie mniej jednak, niż brakiem pytania o moje imię. Do tej pory nie wiesz, jak się nazywam – dodał z lekkim rozgoryczeniem i smutkiem w głosie chłopak.

- To jak się nazywasz, chłopcze? – spytał bezemocjonalnie jeden z Dercosów.

- Pavel – powiedział, nabierając w płuca powierza, a po chwili dodał. – Pavel Rowsky, rodowity Rosjanin, mieszkaniec Moskwy i syn.. – i tutaj dumne obwieszczanie jego przeszłości przerwał Oleg:

- Nie interesuje mnie więcej – oznajmił. – Idziemy, na rozmowy przyjdzie czas.

Dlaczego ten człowiek, w dodatku Dercos, zabrał takiego chłopaczka jak ja, na tak długą i niebezpieczną wyprawę? Dywagował w głowie Pavel, starając się jednocześnie dotrzymać kroku żwawemu Olegowi.

Może znudziła mu się samotna tułaczka? A może po prostu chce mnie ocalić? Lub też prowadzi handel ludźmi? W tym czasach można się było wszystkiego spodziewać.

Pavel jednak czuł, że Oleg ma dobre intencje. Zaczął więc dopytywać o sprawę teraz najistotniejszą:

- Co robią Dercosi? – zapytał, tak jakby udając, że nigdy wcześniej nie słyszał o nich chociażby nitki opowieści.

Ale najprawdopodobniej każda ludzka istota żyjąca obecnie w tym, co pozostało z Rosji, słyszała o Dercosach. Plotki, czy nie plotki. Ale słyszała.

- Zajmują się oczyszczaniem epidemii. Inaczej mówiąc, likwidowaniem Białych – wyjaśnił ze spokojem Oleg, nie wiedząc czy też pomijając fakt, że niemalże każdy żyjący człowiek słyszał co najmniej plotki o tej grupie żołnierzy specjalnych.

- I teraz taka epidemia pewnie panuje w Smoleńsku, skoro tam idziemy – dumał na głos Pavel, starając się dojść do tego, dlaczego został zabrany na tę wyprawę.

- Niekoniecznie, ale można to uznać za cel poboczny – rzucił wymijająco Oleg, poprawiając okulary, które po zmianie położenia słońca na nieboskłonie przestały pełnić swoją funkcje ochrony oczu przed promieniami słonecznymi.

- To czemu tam idziemy? – nie odpuszczał Pavel.

- Bo idziemy – rzekł Oleg, bez rozwodzenia się.

- Ale ja chce wiedzieć, w końcu idę z tobą i też ryzykuję – Pavel ciągle próbował dopiąć swego, stosując coraz to bardziej wyrafinowane słowa.

- Chłopcze, uwierz mi – odparł Oleg. – Jesteś w jednym z najbezpieczniejszych miejsc, w jakich mógłbyś teraz być.

- Skąd ta pewność? – brnął dalej chłopak.

- Skąd? – zapytał sam siebie Oleg. – Obyś się nie przekonał, a przynajmniej nie teraz. Im później, tym lepiej, bo w przypadku niepowodzenia, dłużej sobie pożyjesz – spuentował swoją wypowiedz i przystaną w miejscu, gestem ręki każąc się Pavelowi nie ruszać.

Chłopak schował nawet wystającą głowę psa do torby, tak jakby jego wzrok mógł przyciągnąć coś więcej, niż słodkie wzdychanie istot ludzkich.

Stali tak dłuższą chwilę, po czym coś nagle przemknęło daleko, w ruinach nieco zapadłego, ciemnego budynku. Obydwaj nie widzieli, co to było. Wiadomo było jednak jedno. To coś było szybie.

- Też to widziałeś? – przełamał ciszę Pavel, rozpływając nieco napiętą atmosferę.

- Tak – rzekł Oleg. – Problemem jest to, że nie wiem co widziałem.

Ruszyli do przodu, krokiem nie mniej szybkim niż wcześniej.

Gdy doszli do budynku, w którym ostatni raz zobaczyli to niezidentyfikowane stworzenie, Oleg nakazał Pavelowi zostać na zewnątrz i nie wydawać żadnych dźwięków. Pavel, bez jakiegokolwiek sprzeciwu, usłuchał.

Derecos wszedł do środka budynku i zniknął w ciemności, mając jedynie założony noktowizor na oczy.

Jakim cudem, Olegowi udaje się upchać okulary pod noktowizorem? Kontemplował w głowie chłopak, starając się odwrócić uwagę od obecnej, znów napiętej sytuacji.

Mijały minuty, a z Oleg nie wracał. Czas dłużył się, a Pavel nie miał na to wpływu. Przecież nie wejdę z Azirem do środka, by jeszcze zacząć tam hałasować, stwierdził chłopak, zdając sobie jednocześnie sprawę, że jak dotąd, piesek sprawuje się na medal.

Wrócił zupełnie z innej strony, niż wszedł do budynku. Gdyby nie przedwczesne wypowiedzenie słów, Pavel uznałby go za któregoś z tych potworów.

- Nie ma – rzekł z rozczarowanym głosem Oleg. – Nawet śladów teraz nie zostawił. Ale może to nie on – starał się przekonać samego siebie do wierzenia w rzeczy, które wiedział, że są nieprawdziwe.

- Jak nie ma, to nie ma – odparł Pavel, z uwypuklonym już drżeniem głosu, tak jakby czuł, że zagrożenie wciąż tutaj jest.

- Czas na nas, idziemy – stanowczo oznajmił Oleg.

- Dobrze – posłusznie zgodził się Pavel, myśląc również nad zadaniem kolejnych pytań dotyczących faktu bycia Dercosem.

Stwierdził, że droga między nimi długa. Będą mieli czas się jeszcze bliżej poznać, a może napotkają jakieś skupiska ludzkie po drodze?

Wszystko możliwe, stwierdził w głowie Pavel.

Zagłębiając się powoli w wewnętrznej kontemplacji, zauważył, że Oleg obracał w placach jedną ze swoich trzech, umieszczonych na plecach broni.

Coś musiało być na rzeczy. Tym razem to nie mógł być dzik. Czy innego rodzaju zwierzyna. Chociaż, kto wie? Obecnie, podejrzliwość ludzka doszła do takiego poziomu, że potrafimy wierzyć w rzeczy, które nie istnieją. Których nie ma. A dokładniej w rzeczy, które występują tylko w naszej głowie.

Tak może być i tutaj. Zwykła sarna przebiegająca w zamroczonym pokoju będzie uznana za nie wiadomo to jakie stworzenie. Natomiast faktycznie straszne bestie, mogą zostać wzięte za coś zbyt wyimaginowanego, by być prawdziwym.

Pavel po chwili zauważył, jak Oleg luzuje nóż u swojego pasa, zapewne na wypadek bycia przymuszonym do jego nagłego użycia.

- Ja t.. – powiedział Pavel, ale niemalże natychmiast jego słowa zostały przerwane przez Olega:

- Nic nie mów – powiedział, ze znanym sobie już, spokojem w głosie.

Oleg był wczuty w tą ciszę całym sobą. Dostrzegał zapewne, że coś wisi w powietrzu. Nie wiedział jednak cos. Ale na pewno się domyślał.

Lata doświadczenia zrobiły swoje.

Pavel postanowił, bez aprobaty Olega, wyciągnąć swój nóż. Ustawił się nieco bardziej za Dercosem, tak jakby jego w połowie zasłonięta sylwetka miała uratować Pavela i Azira przed tym, co może zaraz nastąpić.

Szli w takim napięciu, że nie zauważyli, jak szybko minął im czas i jak budynek, a w zasadzie gruzy, w których zobaczyli tajemniczą istotne, pozostały dawno za nimi.

Oleg wiedział jednak, że to napięcie pozwala im pozostać uważnymi. Musieli trzymać się na baczności, dopóki nie znajdą kolejnej kryjówki i nie zgubią tropu.

Pavel rozejrzał się i zobaczył mocno zniszczony znak, pozdrawiający niegdyś osoby przybywające do Odincowo.

- No, jesteśmy na pierwszym przystanku w naszej drodze do Bastionu – oznajmił z dumą Pavel, tak jakby dotarcie tutaj było jednoznaczne z ukończeniem całej wyprawy.

Podróż zajęła im ponad siedem godzin, a minęło to tak szybko, jakby zażywali sobie wieczornego, dwudziestominutowego spaceru dla zyskania sprawności umysłu po całym dniu pracy przy biurku.

Miasto było zniszczone niemalże tak samo, jak wszelkie inne aglomeracje zamieszkałe niegdyś tłoczno przez ludność.

Skierowali się, zgodnie z ledwo widocznymi oznaczeniami z czasu przed epidemią, w stronę lokalnej stacji kolejowej.

Tam też planowali rozbić niewielki obóz i przenocować tę noc.

Pavelowi w tym momencie wypadł nóż, który ciągle trzymał zaciśnięty w dłoni. Oleg, mając dobry refleks, załapał go w mgnieniu oka, odwracając się w stronę chłopaka i spoglądając mu prosto w oczy.

Po niecałej sekundzie od razu się zreflektował i spojrzał nad jego głowę, w coś, co zmieniło mu nieco wyraz twarzy.

Oleg wiedział, co zaraz się stanie. Pavel, bojąc się odwrócić, wykonał ten ruch tak szybko jak to możliwe, byle tylko mieć to za sobą.

I zobaczył to samo, co Dercos. Chodź nie wiedział, jak to dokładnie wygląda.

- Biały – stwierdzili obydwaj w tym samym czasie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Gregory Heyno 30.12.2021
    Nie powiem, że bomba, ale zaciekawia, sporo roboty w to włożyłeś, to widać. Czekam na resztę ;)
  • PawelRzeszowiak 02.01.2022
    Dziękuję za komentarz. Kolejny rozdział jest już dostępny.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania