WHITES - Rozdział 5. Migocząca przystań

Noc była długa, a jej intensywny i nieprzenikniony charakter uwypuklały zgasłe na wieczność przydrożne lampy, niegdyś dumnie oświetlające drogę kierowcom najróżniejszych pojazdów. Część z nich jechała zapewne na poranną zmianę do pracy, a inni wracali właśnie z nocki. Wszystkich jednak spotkało to samo. Nieprzewidziany, długi na wiele kilometrów korek, zmienił porozrzucane bezładnie samochody w metalowe puszki, otworzone gdzieniegdzie, tak jakby testowane przez kipera a następnie weryfikowane oceną niedostateczną.

Drogę na zachód musieli wielokrotnie korygować, zważając na to, iż do identyfikacji otoczenia służyły im jedynie przednie lampy auta, a w większości zagracone drogi dokładały swoją cegiełkę z napisem „łatwiej nie będzie”.

Aż do nastania pierwszych promieni słonecznych, wszyscy prócz kierującego Olega spali. Pierwszy przebudził się Pavel, chcąc zamienić się z siedzącym obok niego blondynem miejscami, aby odciążyć jego nogi oraz ręce, lecz od Dercosa usłyszał jedynie stanowcza odmowę. Wiedział już, że nie ma sensu nalegać.

Może on woli trzymać wszystko w swoich rękach? Może się o niego martwi i nie chce go przemęczać? A może po prostu ma taki kaprys? Kto go zresztą wie.

- Jak droga? – spytał chłopak, rozciągając zastałe po nocy kości.

- Dobrze. Sporo objazdów, ale dajemy rade. Maszyna też niczego sobie.

Tym razem rozpoznanie marki samochodu nie stanowiło problemu. Dumne cztery białe litery, pochodzące od nazwiska założyciela koncernu Ford, prezentowały się dostojnie na niebieskim tle znaczka, kształtem przypominającym nieco spłaszczony owal. Sedan było podłużny, a prowadził się naprawdę wygodnie.

Pavel, tak jak to zwykł robić z rana, wyciągnął kalendarz i zerwał z niego kolejną kartkę, odkrywając dzisiejszy, osiemnasty dzień grudnia. Po chwili zbudziła się Tatiana, trzymając na rękach ziewającego Azira. Wygłaskała go tak wiele razy, że sam młodziak mógłby się zacząć przejmować, czy pies nie zmieni zaraz swojego pana i jako stałe miejsce pobytu, nie wybierze rąk dziewczyny, zamiast jego przytulnej torby.

Zimne, nocne powietrze przestało wdzierać się do środka samochodu. A czy w ogóle się wdzierało? I czy było zimne? Teraz pogoda była znacznie łagodniejsza, niż przedtem.

Słońce swoimi gorącymi ramionami zaczęło obejmować cały horyzont, pozwalając na swobodniejsza i bezpieczniejszą jazdę. Ułatwiało także przepływ zregenerowanych po nocy myśli.

Maszt telekomunikacyjny. Pozwolenie Tatianie dołączyć do nas. O co tutaj chodzi, zastanawiał się Pavel. Mogliśmy tam, wtedy na drodze, nie rozstać się z Olegiem, a towarzyszyć mu aż do samego masztu. Może wtedy, wszystko byłoby jakieś jaśniejsze?

Chłopak miał sporo pytań, sporo wątpliwości, ale też niektórych rzeczy zaczynał być pewny. Droga przed nim długa. Ma czas. A przynajmniej tak mu się wydawało.

- Gdzie dokładnie jedziemy?

- Nasz cel jest niezmienny.

- Bastion Smoleński?

- Yhym – chrząknął Oleg, poprawiając okulary, które po nastaniu słońca musiały dokładniej zasłaniać jego oczodoły.

- Super. A ty jak tam, Tatiana? Jak noc?

- W porządku. Twój Azir to naprawdę super piesek, taki kochany – nie spoglądając na Pavela, oznajmiła. Czas spędzony z psem mijał jej wybornie.

- Potrafi mocniej ugryźć tymi szpileczkami, które ma zamiast zębów, no nie?

- O tak, patrz – uniosła dłoń i przysunęła bliżej głowy chłopaka, by ten mógł zobaczyć ślady powierzchownych ugryzień. – Mały, ale potrafi się odgryźć.

- Mały, ale wariat – wtrącił się Oleg, zerkając z ukosa na chłopa.

- No już nie taki mały, haha.

- Ej no, co wy, ja tu o psie a wy mi jakieś seksualne aluzje prawicie – odparła zmieszana dziewczyna, spoglądając na śmiejących się teraz z przodu facetów.

Jakby chcieli coś ze mną zrobić, bez mojej zgody, to już dawno by to zrobili. A ja nie miałabym nic do powiedzenia. Ha, gdzie ja do nich? Ale póki co nie mam powodu by im nie ufać, szczególnie Pavelowi, który…wydaje się być fajnym chłopakiem. Troskliwy, wysoki, przystojny…gdzie jest ten haczyk? Może te sprośne żarty, ale w sumie…nie są takie złe.

- Masz rodzeństwo? – spytał chłopak, mimowolnie spoglądając na wystającą spod rozpiętej kurtki koszule, gdzie stanik przebijał się Tatianine nadzwyczaj intensywnie.

- Mam…znaczy się miałam – dziewczyna zamyśliła się na chwilę, spoglądając przez okno na otaczający ich krajobraz. – Brata, siedem lat ode mnie starszy.

- Co się z nim stało?

- Przepadł. Wyszedł pewnego dnia po jedzenie oraz leki i nie wrócił. Jego ciała też nie mogłam odnaleźć…ale już przestałam szukać.

- Dawno?

- Jakoś rok po nastaniu WSV…ale już go nie szukam. Potrzebowaliśmy go, a on nas zostawił.

- Rozumiem…

- A ty, Pavel? Masz brata lub siostrę?

- Nie, jestem jedynakiem.

- Ja również – wtrącił się niespodziewanie Oleg, będąc dotąd skupiony wyłącznie na prowadzeniu auta.

- Czyli jest nas dwóch.

- Zgadza się.

Azir wydawał się być niezmęczony swoimi igraszkami z dziewczyną. Przeskakiwał to raz z nóg dziewczyny, na jej ręce i z powrotem, na wolne siedzisko.

- Oleg? – niepewnie spytał młodziak.

- Pytaj, chłopcze.

- Po co…tam wtedy, na ten maszt…poszedłeś?

- Musiałem z kimś pomówić. A tylko z dużej wysokości jest to możliwe.

- Dobrze…a z kim?

- Nie twój…wasz interes.

Tatiana przysunęła się bliżej przedniej części pojazdu, tak że jej głowa znalazła się na równej linii z głowami Olega i Pavela.

- Patrzcie! Tam coś migocze!

- Ja nic nie…faktycznie! – chłopak też to zauważył.

- Tak…hm, sprawdzimy to. Może będą mieli to, czego szukam.

Obrali kurs na Wiaźmę. Po paru minutach minęli skorodowany i zmęczony czasem znak, witający wjeżdżających do miasta ludzi swoim posępnym wyglądem.

Tak jak przypuszczali, Wiaźma nie różniła się zbytnio od innych miast Rosji. Niemniej jednak, przypominała bardziej Możajsk, niż Moskwie i Odincowo, pod względem stanu zewnętrznego budynków.

Latarnia świeciła intensywnym, przerywanym światłem, tak jakby wabiąc i kusząc widzących ją z daleka wędrowców swoją niewypowiedzianą na głos melodią: „Tutaj! Tutaj jest schronienie! Tutaj jest bezpieczna przystań, ziemski żeglarzu!”.

Dojazd do rozświetlonego punktu był utrudniony, a po chwili przebijania się do niego przez zagraconą jezdnię, pozostawili samochód i ruszyli na piechotę. Oleg sprawdził, czy jego arsenał bojowy jest na miejscu, Pavel wsadził Azira do torby a dziewczyna ruszyła za nimi.

- Ile masz lat? – wyszeptała w stronę chłopaka Tatiana, podsuwając się bliżej.

- Dwadzieścia trzy. A ty?

- O, ja tyle samo – ze zdziwieniem oznajmiła. – A wyglądasz na nieco starszego.

- A ty za to na nieco młodszą – zrewanżował się jej w korzystny sposób Pavel.

- Czyli rówieśnicy, wystarczy tej paplaniny – przerwał im Oleg. – Macie. Być. Cicho.

- Dobrze.

Dalej szli już w kompletnej ciszy. Nawet wiatr postanowił oddać im pole manewru, ulatniając się zupełnie, jak tylko podeszli na odległość stu metrów od rozświetlonego miejsca.

- Czekajcie tutaj. Ja pójdę pierwszy.

Nikt nie polemizował. Nikt nie chciał nadstawiać swojego karku, zamiast czyjegoś. Szczególnie, gdy się nie zna na sprawach zwiadowczych.

Przyglądanie się Dercosowi, kroczącemu bezszelestnie pomiędzy stosami aut, sprawiało wrażenie podobne do oglądania niemego filmu w kinie. Cała akcja generowana była jedynie przez to, co się widzi, a nie słyszy. Wszystkie emocje również wzbudzał ruch. W filmie jednak, można domyśleć się, co za chwilę wyświetli projektor na ekran. Cała sceneria oraz postacie mogły zostać zmienione w jednej sekundzie.

Tutaj natomiast, jedynym zmiennym punktem był Oleg. Znajdował się już prawie przy samej latarni, trzymając w dłoniach mocno zaciśnięty karabin MM40. Nie zauważył nic na tyle podejrzliwego, by nie przywołać do siebie dwójki czekających na niego ludzi.

- Patrzcie, to coś jest zasilane na bieżąco prądem – wskazał na ciągnący się po ziemi kabel, urywający się gdzieś w pobliskim budynku, który kiedyś służył za szpital.

- Na co komu coś takiego?

- Nie wiem. Ale dowiemy się.

Ruszyli razem drogą wyznaczoną przez gruby przewód. Nawet nikt go nie zamaskował? Dlaczego?

Owszem, Biali na takie światło nie reagowali. Ale co innego ludzie. A ludzie obecnie dzielą się na złych i dobrych. Może nawet na bardzo złych i bardzo dobrych. Już chyba nie ma kogoś pomiędzy, takiej średniej klasy, co by nic za uszami nie miała ale również nie poczyniła niczego zbawczego w kierunku drugiej osoby. Średniacy na przestrzeni czasu zwyrodniali i trafiając do nieba, bądź piekła, stali się aniołami lub diabłami. Nie było dusz czyśćcowych na ziemi.

A czy ja nie jestem takim średniakiem? Pomyślał chłopak. Tak samo Tatiana, wydaje się być normalna. Nikogo się nie skrzywdziło…przynajmniej od czasów epidemii. A co było wcześniej…należy do przeszłości.

Przy wejściu do szpitala Oleg podniósł kabel, sprawdzając uprzednio ostrożnie, czy nie ma przepięć. Brakowało teraz tylko tego, by w połowie drogi umarł od bycia porażonym przez prąd.

Luźny, ma zapas, nie jest napięty. Ruszyli dalej, zostawiając w tyle jeszcze widoczną przez okna latarnię. O ile szpital z zewnątrz wyglądał przyzwoicie, zachowała się znaczna część okien oraz dach, o tyle w środku nie było już tak kolorowo.

Ściany zostały mocno zniszczone. Zwisały z nich pocięte strzępy starych tapet, które obróciły się błagalnie w stronę grupki gości, szepcząc w ich głowach: „Zerwijcie nas. No, dalej! Na co czekacie! Jesteście tacy sami, jak ci, co nas katowali przedtem!”.

Mijali nadzwyczaj puste pomieszczenia z należytą ostrożnością. Nie trzeba było ich uświadamiać, że niebezpieczeństwo może czaić się na każdym kroku. Zbili się w niejaki wężyk, którego początek stanowił Oleg, środek Tatiana, a koniec Pavel.

Tak. Tak wypadało. Dziewczyna w środku, potencjalnie najsłabsze ogniwo, które pierwsze znalazłoby się na celowniku Białych. Ale czy najsłabsze? Fizycznie może tak. Ale przecież o sile człowieka nie stanowi jedynie jego muskulatura, ale również to, co nią porusza – umysł. Gdzieś tam nieśmiało, co jakiś czas, swojej szansy w dominacji nad człowiekiem szuka serce oraz uczucia, które ono generuje.

Ale kto teraz, w czasie epidemii WSV, kieruje się sercem? Czy są tacy śmiałkowie? Czy są tacy głupcy?

Gdzie miejsce na duszę? Tą, która rzekomo znajduje się ponad umysłem oraz sercem? Tej niewidocznej tak bardzo, że wiele osób w jest istnienie powątpiewa…może słusznie?

Z rozmyślań chłopaka wyrwały go ciche, prawie niesłyszalne odgłosy, przypominające gwar dobiegający wieczorem z przepełnionego po same progi baru. Ale skąd one dobiegały? Na pewno z miejsca znajdującego się pod nimi.

Oleg i Tatiana również je usłyszeli.

- Co to…jest?

- Nie wiem. Zaraz się przekonamy. Bądźcie gotowi – rzekł Dercos, wydając MM40 Pavelowi, a LL12 Tatianie. – Broni używacie tylko wtedy, gdy wam na to pozwolę. Jasne?

- Jasne.

Idący z nożem w ręce blondyn po chwili doprowadził grupę do miejsca, w którym kabel zapada się w betonową podłogę.

Kilka centymetrów obok rozpościerała się stalowa brama, stanowiąca z pewnością wejście na niższy poziom budynku. Musiała zostać domontowana później, ponieważ w szpitalach takie drzwi nie występowały zwyczajnie.

- Cicho teraz. Spróbuję się przysłuchać – oznajmił Oleg, przystawiając prawe ucho do stalowego wejścia. – Tak. To stamtąd dochodzą te dźwięki.

- Pukamy? Wchodzimy?

- Zamek jest od wewnątrz. Zapewne jest jakiś kod, sygnał czy ilość uderzeń w blachę, stanowiąca klucz.

Odwrócili się nagle, całą trójką, słysząc, jak ktoś gasi niedopalonego papierosa butem o podłogę.

- Rozgryzłeś zabezpieczenie, mistrzu. A teraz łapy do góry!

* * *

- Człowiekowi nie dadzą się wylać i wysrać w spokoju – oznajmił niewielkiego wzrostu mężczyzna, trzymający w ręku kuszę na bełty.

- Spokojnie. Zaciekawiła nas świecąca z oddali latarnia, więc postanowiliśmy to sprawdzić – próbował łagodzić sytuacje Oleg. – Nic więcej nas nie interesuje.

- Kurwa! Znów o niej zapomniałem, ah…Maksym mnie zabije – mówił niespokojnie, kręcąc się w miejscu. - Ręce w górze! Wysoko, jakbyście samego boga po nóżkach głaskali, no, no!

- Już dobrze. My nie chcemy nikomu zrobić krzywy.

- Jasne, każdy tak mówi!

- Możesz…nieco ciszej?

- A tak, racja…wybaczcie, dostaje tę wartę już drugi tydzień z rzędu i mi głowa świruje.

Ten facet jest tak zmieszany, że Oleg mógłby go zabić, strzelając w niego swoim gilem z nosa, stwierdził Pavel. Ale jak mówił, nie warto zabijać dla samego zabijania.

- Ja jestem Oleg, a to Pavel oraz Tatiana. Moi towarzysze.

- Miło mi. Mam nadzieje, że mówicie prawdę i nie ustrzelicie mnie zaraz. Ja jestem…a w zasadzie, to możecie zgadnąć, jak się nazywam – stąpał z nogi na nogę, nie mogąc doczekać dalszej części imiennego wątku.

- Jakaś podpowiedź? – spytał Oleg.

- A tak…podpowiedź. Zdejmijcie już te ręce na dół, no…podpowiedź…może, romantyczny kochanek Julii?

- Romeo – natychmiast odpowiedziała Tatiana.

- Tak, skąd wiedziałaś?

- Ym…czytałam kiedyś książkę Romeo i Julia, bodajże napisaną przez Williama Szekspira.

- Tak, właśnie. Wiesz, co czytać. Ja też wiem, co czytać, może…

- Co jest na dole? – wtrącił się nagle Pavel, widząc zagrożenie czyhające na horyzoncie.

Jakie znów zagrożenie? Romeo zbliżał się do pięćdziesiątki, a jego obwisłe, porozrywane ubranie nie mogło wzbudzić zainteresowania w jakiejkolwiek kobiecie. Prędzej płeć żeńska przespałaby się z Białym, niż z nim.

Ale trzeba dmuchać na zimne, stwierdził chłopak.

- Wiaźma. A w zasadzie, nowa Wiaźma – odpowiedział niechętnie Romeo, będąc wybitym ze zmierzającej według niego na romantyczne tory rozmowy.

- Jaka nowa Wiaźma? – zainteresował się Oleg. – Nie słyszałem o tym.

- A bo mało kto wie. Gdyby nie ta cholerna latarnia…muszę ją wyłączyć, czekajcie.

Przeszedł obok nich i zastukał sześciokrotnie w stalową bramę; raz mocno, cztery razy słabo a na koniec znów mocniej.

Cisza.

- Spokojnie, zaraz otworzą – nieco nerwowo wyszeptał niski mężczyzna, opierając się o ścianę. – Tak zawsze trzeba czekać. Jakiś rytuał czy coś.

Po niecałej minucie stalowe wrota rozchyliły się na boki, a z nich wypełzał powolnym krokiem bujnie zarośnięty mężczyzna.

- Co jest, Romeo? – spojrzał z przyzwyczajenia od razu na strażnika, po czym dojrzał trójkę przybyszów i wyciągając broń, spytał. – Co wy za jedni? Kogo ty mi tu ściągnąłeś?

- Ja…byłem tylko na siku, a przyszpiliło mnie na dwójkę i musiałem zostać dłużej.

- My… - Oleg chciał odpowiedzieć, lecz przerwał mu mężczyzna z wysokim czołem.

- Po jakiego chuja znów świecisz latarnie, co? – migoczące światło było ledwie widocznie ze środka korytarza, lecz przybyły z piętra niżej facet umiał je wychwycić. - Mówiłem przecież…

- Ja wiem szefie, ale…zapomniałem – wtrącił się romantyk.

- Miała być włączona tylko wtedy, gdy zwiadowcy wychodzą na szpery. Tylko. Wtedy. I. Tylko. W nocy – średniego wzrostu mężczyzna mówił tak, jakby dźwięk wydobywał się przez jego zagotowane oczy, a nie usta.

- Tak wiem, przepraszam, zapomniałem…te zmiany, wykańczają mnie.

- Dobra, stul mordę. Kim wy jesteście, hm? – z wycelowanym w stronę trójki gości krótkim pistoletem, spytał szef Romea. – A ty, złaź i wyłącz to cholerstwo.

- Tak jest! – stając nieudacznie na baczność, oznajmił strażnik.

- A, czekaj czekaj…czy to nie – przyglądając się przez chwilę uważnie kombinezonowi Olega, stwierdził. – Dercos. Tak, należysz do nich, prawda?

- Tak – blondyn nie miał co do ukrycia.

- O! – wrzasnął ubrany schludnie mężczyzna, powracając na drabinę, po uprzednim zwolnieniu jej dla Romea, który zniknął gdzieś tam, w podziemiach. – Dla was zawsze jest tutaj miejsce. Zapraszam.

- Oni też mogą wejść? – obejmując gestem głowy Oleg, wskazał na Pavela i Tatiane.

- Tak, nie ma problemu. Witamy w miejscu nazywanym potocznie Wiaźma 2.

Zeszli po nieco ponad trzymetrowej drabinie w dół. Przywitał ich rozświetlony nad wszelką miarę korytarz, identyczny jak ten na górze, z tą różnica, że czystszy i zapełniony ludźmi.

- No i jak? Pierwsze wrażenie?

Może to jest Bastion, pomyślał Pavel. Tutaj źle być nie mogło. Nawet jeśli nie, warto zobaczyć, co też tutaj się wyczynia.

Tatiana rozglądała się po dobrze zachowanym, a nawet odmalowanym na biały kolor korytarzu. Urzekły ją zdobienia na suficie, muszące być efektem pracy rąk ludzkich po nastaniu epidemii.

- A, to są księżyce różnych rozmiarów. Tyle u nas światła, że nieco ciemności nie zaszkodzi, a nawet może pomóc, przypominając nam, jak teraz żyje się tam, na górze – wyjaśnił mężczyzna, widząc jak dziewczyna rozgląda się po ciemnoniebieskim sklepieniu. – Gdzie moja kultura, przepraszam. Nazywam się Maksym Wołoszynow. Jestem dowódcą tego podziemnego obozu, zwanego już, jak wiecie, Wiaźma 2.

- Oleg Kustov – powiedział Dercos, wskazując na siebie. – A to Pavel…

- Rowsky.

- Pavel Rowsky. A ta ślicznotka obok, to Tatiana…

- Juvorow.

- Tatiana Juvorow.

- Miło mi, drodzy państwo. Zapraszam za mną, oprowadzę was trochę po naszych skromnych progach.

Azir pozostawał w torbie, niewidoczny dla reszty. Nie wiadomo czemu, nie kwapił się zbytnio, by poznać tych wszystkich ludzi, w przeciwieństwie do wcześniej upatrzonej przy supermarkecie Tatiany.

Czy on nie jest za miły? Takie wrażenie zrobił na nim Oleg? A może bardziej to, że jest Dercosem? Dziwne.

- Oleg naprawdę jest Dercosem? – szepnęła chłopakowi do ucha blondynka.

- Tak. Też pierwszy okaz, którego widzisz na żywo, a który potrafi nieźle irytować?

- Haha, dokładnie.

Mijając prowizoryczną portiernie, gdzie każdy wchodzący i wychodzący z obozu musiał się meldować, poszli prosto przed siebie, prowadzeni przez gestykulującego i opowiadającego Maksyma.

Po lewej oraz prawej stronie przybyszów rozpościerały się pokoje różnego przeznaczenia. Niektóre zamknięte na cztery spusty, inne z nieco uchylonymi drzwiami.

- Tutaj mieści się nasz szpital. A w zasadzie nowy oddział medyczny, bo przecież cały ten obiekt to szpital – przecierając oczami przestrzeń wokół siebie, tłumaczył dowódca. – Jeżeli jesteście ranni bądź źle się czujecie, to od razu walić do doktora Stefana.

Maksym podszedł bliżej zamkniętych drzwi i stuknął w nie mocno dłonią, by przezwyciężyć panujący powszechnie gwar. Masa ludzi, pewnie z kilkadziesiąt, stwierdził chłopak. Skąd się oni tu wszyscy wzięli?

- Doktorku, otwieraj.

- Kto tam – po chwili drzwi się otworzyły, a za nimi ukazał się łysy staruszek w białym fartuchu, trzymający w dłoniach jakąś medyczną książkę. – A, to ty Maksym. Co potrzeba?

- Nic. Na szczęście nic. Patrz, kogo nam los przywiódł – wskazał ręką na przybyszów.

- A…czekaj, założę okulary – gmerając chwilę w przydługich, nieco podziurawionych kieszeniach, wyciągnął i założył szkiełka na oczy. – O, czyżby to był Dercos? Z krwi i kości?

- Z kości i krwi nawet – zażartował dowódca, obejmując Olega za ramię, tak jak to robią starzy, dobrzy znajomi.

Ale Maksym nie był jego dobrym znajomy. Olegowi się to nie spodobało i po chwili zrzucił jego rękę z siebie.

- Miło mi poznać, jestem Stefan – roztargnionym głosem przedstawił się doktor. – Chciałbym was poznać, lecz jestem zajęty pracą. Do zobaczenia – oznajmił, bezceremonialnie zamykając za sobą drzwi.

- Czekaj – w ostatniej sekundzie Maksym wycofał swoje palce z linii framugi i zamykających się drzwi. – On zazwyczaj taki jest, nie przejmujcie się.

Pomaszerowali dalej. Szef opowiadał o wszystkim i o niczym, tak jakby jego monolog miał swoje drugie, ukryte dno.

Za miły, za serdeczny, coś tutaj nie gra, stwierdził chłopak. Ale może mi się wydaje i po prostu dowódca taki już jest?

- O, a tutaj mamy dobrze zaopatrzony sklep. Ze wszystkim, czego dusza zapragnie – wchodząc do pokoju bez drzwi, oznajmił bujnie zarośnięty facet. – Celina! Celina! Gdzie jesteś?

- Tu, czekaj Maksym – zza regałów dobiegł dźwięk przemęczonej kobiety. – Już, chwila…ah… dobra, mam. Prawie bym mi spadło na głowę. O, a co my tu mamy? – spytała, krzyżując ręce na piersiach.

- A to, no patrz, przyjrzyj się – dowódca wskazał obiema rękami na kombinezon Olega. – No? Już wiesz?

- Jestem Oleg, a to Pavel i Tatiana. Tak, jestem Dercosem. I tak, skończmy te głupie zabawy w zgaduj zgadule.

Celina wyszła zza lady, zagraconej masą różnych rzeczy. Od produktów spożywczych, przez zabawki dla dzieci, aż po różnego rodzaju noże oraz bronie palne. Nie mogło też zabraknąć sztucznych penisów i wibratorów, które swoimi różnorakimi barwami i rozmiarami kusiły przychodzące tu osoby.

- Mmm, Dercos. Z takim to bym…w zgaduj zgadule…i nie tylko – pofarbowana na siwo kobieta zalotnie wyszeptała do Olega, będąc już kilka centymetrów od jego ucha.

Blondyn odepchnął ją szybkim jak światło ruchem ręki, tak że prawie upadła na swoją zawaloną rzeczami ladę.

- U…i na dodatek lubi przemoc. Takich to ja bym…

- Starczy, Celina – zatrzymał ją tym razem Maksym. – Opowiedz, co tutaj masz ciekawego do zaoferowania.

- O, tutaj na przykład – wskazując na swoje jędrne, mocno wyeksponowane piersi, tłumaczyła. – Mam coś…specjalnego.

- Kurwa, dość. O sklepie, babo. O sklepie – szefowi puściły nerwy.

- Dobra, już dobra – zrezygnowanym głosem warknęła trzydziestolatka, zasłaniając nieco dekolt. – Wystarczy się rozejrzeć. Wszędzie u mnie brud i syf. Prócz tego, co mam na moich kochanym półeczkach – wróciła za ladę i oprowadzając samą siebie pomiędzy regałami, kontynuowała. – Żywność, zabawki…też takie dla dorosłych oczywiście, no i broń. To moja specjalność. Ale spod lady też coś…można czasem dostać – wysłała całusa w stronę Olega, w odpowiedzi dostając jedynie mrożące krew w żyłach spojrzenie.

- Dobra, kiedy indziej sobie pogadacie. Idziemy.

Gwar rozmów i śmiechów wzmógł, gdy doszli do końca korytarza. Znajdowały się tam trzy pokoje z mocno odmiennymi, zamkniętymi drzwiami.

- Te niebieskie drzwi. Jak najdzie potrzeba na skorzystanie z toalety, to zapraszam tutaj.

Maksym ruszył w stronę czerwonych, otulonych różowymi drzwi. Róże były sztuczne albo mocno wyblakłe, ponieważ czasy ich świetności ewidentnie dawno minęło.

- O – chwycił za klamkę, ale w ostatniej chwili zrezygnował. – Tutaj jest…dom uciech – z szyderczym uśmiechem rzekł dowódca, podchodząc bliżej do trójki gości. – Dla panów się znajdzie coś w każdej chwili, natomiast pani...musiałaby chwilę poczekać.

Ciekawe jak to jest. Tak z prostytutką, myślał Pavel. Uprzedmiotowienie seksualności…w jakim celu? Dla samej rozkoszy czerpanej z bliskości fizycznej? Tak przecież wyglądał świat przed WSV. A przynajmniej zaczynał wyglądać.

Kiedyś, bliskość seksualna była niejakim sfinalizowaniem oraz potwierdzeniem zaufania i uczucia, jakim darzą się dwie osoby. Droga ta zwykła zaczynać się od niewinnego spojrzenia na ulicy. A gdy coś wtedy zaiskrzyło, należało rozpalić większy ogień. Lecz nie za duży i nie za szybko, ponieważ wtedy można nie zdążyć dokładać kolejnych drewienek miłości, szczerości, uznania czy bliskości. Jedna, wielka kłoda drewna wrzucona w sam środek dopiero co rozpalonego stosu patyków, nie tylko nie pomoże wzniecić płomieni, ale je zgasi. Z pewnością. Wszystko, co łatwo przychodzi, łatwo odchodzi. Proste i dosyć oczywiste stwierdzenie, którego przez wiele lat w przeszłości było dla chłopaka nie do odczytania.

- Maksym, nie wciskaj nam szajsu. Chodź, pogadamy – stanowczo rzekł Oleg.

- Czekajcie czekajcie…przed wami być może najlepsze.

Dowódca obrócił się zwinnym krokiem w stronę poniszczonych, drewnianych drzwi.

- Zapraszam – kłaniając się do pasa, zachęcił trójkę do wejścia.

To stąd dobiegały słyszalne na parterze obiektu dźwięki. W środku pomieszczenia znajdowało się pełno ludzi, głównie mężczyzn, siedzących przy stolikach i popijających bliżej nieokreślone trunki. Każdy wydawał się być wesoły. Każdy wydawał się szczęśliwy.

Dotarł do nich silny odór smażonych potraw, wymieszany z zapachem świeżego piwa oraz palonego tytoniu.

- Macie tu swoją kuchnie? – spytała Tatiana, zatykając usta i nos. Nie przywykła do takich zapachów.

- Nie, jaką kuchnie, kochana. To nasza wisienka na torcie. Miejsce, gdzie można dobrze zjeść, a jeszcze lepiej się napić i zapalić. – No, chodźcie za mną, nie wstydźcie się.

Podeszli do centrum dużego pokoju, gdzie znajdował się bar, a zza lady wychylił się niskiego wzrostu mężczyzna.

- Co lać, Maksym? Piwa mamy aż nadto, nowa dostawa od zwiadowców przyszła wczoraj.

- Poczekaj Bobby. Widzisz… – starał się skierować wzrok barmana na trójkę przybyszów.

- A, dopiero teraz zauważyłem. Jakieś świeżaki, hm?

- Nie, durniu. To Dercos.

- O ja cię pierdole – łysy mężczyzna mało nie wytrącił szklanki z rąk. – To dla nich będzie…

- Dla nich będzie to, co sobie zażyczą. Na koszt firmy.

- Pewnie. Rozumiem. Co więc podać?

- Piwa, mocnego – rzekł Oleg. – Razy trzy.

- Razy dwa – poprawił go Pavel. – Dla mnie mocna herbata.

- U, mamy tu abstynenta – zażartował Bobby. – Herbata to u nas towar deficytowy, ale coś dla ciebie znajdę.

Po paru minutach każdy z przybyszów rozkoszował się swoim trunkiem. Nie rozmawiali ze sobą, po prostu pili. Tatiana, z początku walcząc nieco ze smakiem browaru, kręciła z niesmakiem twarzą. Gdy jednak pierwsze cząsteczki alkoholu weszły do krwioobiegu, piwo okazało się całkiem smaczne.

- Pianka wygłuszająca?

- Co? – spytał ze zdziwieniem Maksym.

- Pianka. Wygłuszająca. Macie jej tu od groma, wszędzie. Dlatego praktycznie was na górze nie słychać.

- Zgadza się – potwierdził dowódca, przyjmując dumną postawę.

- Agregaty też macie, ciekawe.

- Od razu widać, że prawdziwy Dercos. Pewnie, paliwa u nas od groma, przecież to Rosja – zaśmiał się i klepnął Olega w ramię, na co ten nie odpowiedział, będąc zajęty zlizywaniem piwnej piany z ust.

- Chodźmy gdzieś, gdzie jest cicho. Mam pewną sprawę do przegadania. Wy, czekajcie tu na mnie.

- O, ja również. O tym samym myślałem – zawtórował Maksym, prowadząc blondyna do wyjścia.

- No, to zostaliśmy sami – powiedział chłopak.

- Sami nie sami. Pełno tutaj…ludzi. Niespotykany widok – stwierdziła Tatiana, przebiegając wzrokiem po cieszącym się jak gdyby nigdy nic społeczeństwie Wiaźmy 2.

- Tak jakby epidemii WSV nie było, prawda?

- Właśnie…ja tak chyba nie potrafię.

Dziewczynie odbiło się szybko wypitym piwem, co zaraz podchwycił Bobby, nadlatując z kolejnym trunkiem.

- Jak na koszt firmy, to co się będziecie. Trzymaj młoda.

- Co to?

- Drink. Mój specjał. Spróbuj.

- Powiedź mi, co…

- Wypij, a sama zobaczysz – przerwał jej barman, odchodząc do czekającego w kolejce klienta.

- Próbować?

- Czemu nie, jakby chcieli się nas pozbyć, to by to już dawno zrobili.

- Mmm…dobre. Nawet smak ma taki…cała ja, musiałam się oblać.

- Czekaj – chłopak sięgnął po chusteczki i podał je dziewczynie. – Masz i wytrzyj, póki całkowicie nie wsiąknie.

- A ty czemu tak…herbatę tylko?

- Z alkoholem nie mam dobrych wspomnień. Wole się nie nakręcać.

- Skoro tak mówisz – rzekła Tatiana, wlepiając wzrok w opróżnioną do połowy szklankę. – Trudno tak, czasem bez tego.

- Tu się muszę zgodzić.

- Szczególnie teraz, a w zasadzie szczególnie od trzech lat.

- Tym bardziej racja.

- Przysunę się, słabo słyszę to, co mówisz.

Teraz dotykali się zewnętrznymi stronami ud. Czy naprawdę barowy gwar tak mocno przygłuszał ich konwersację? Z pewnością tej opcji nie można było wykluczyć.

Wystarczył jeden dotyk Tatiany, akurat teraz, by serce Pavela przyśpieszyło. Rzeka krwi w jego organizmie nabrała tempa. Ożywił się, jego zmysły uległy wyostrzeniu i ukierunkowaniu, podczas gdy inne części ciała stały się nabrzmiałe.

- Nie wiem…chciałam coś powiedzieć i zapomniałam – kontynuowała dziewczyna.

- Mamy czas. Oleg pewnie prędko nie wróci.

- A, właśnie…co się stało z twoją rodzina?

- Zginęli. Na początku pandemii.

- Głupie pytanie, wybacz. Czyli jesteśmy w takiej samej sytuacji.

Tatiana, odgarniając włosy do tyłu, oparła się o ladę i wylała upity do połowy specjał Bobbiego.

- Jejku…mocne te drinki tutaj. Piwo też, haha.

- Na koszt firmy i mocne, masz szczęście – odparł Pavel, pomagając blondynce wytrzeć resztki tego, co nie przelało się na podłogę.

- Dobrze, że was spotkałam. Tego dnia, tam przy supermarkecie…ja nie wiedziałam, co robić.

- Opatrzność boża – zaśmiał się chłopak.

- Wierzysz? Myślisz, że coś tam na górze jest, patrzy sobie na to wszystko, co się z nami stało i co się dalej dzieje? – dziewczyna odwróciła do niego twarz i wlepiła swoje zielone oczy w jego piwne koloru ślepia.

- Nie…a teraz nawet jakbym chciał, to bym już nie potrafił.

- A ja wierze – oznajmiła Tatiana, unosząc rękę do góry i dając znać barmanowi, że potrzebuje jeszcze czegoś do picia. Czegoś mocnego.

- To sprawa prywatna. Nic nikomu do tego, w co kto wierzy, a w co nie.

- Zgadzam się – smak piwa zdziwił dziewczynę. Okazało się ono nawet nie kwaśne, a słodkie.

- Wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność drugiego człowieka.

- Mądre słowa.

Natężenie zapachu, bijącego od różnego rodzaju potraw oraz napoi, rozbudziło Azira. Wychylił głowę z torby i niewinne powędrował swoimi mały oczkami po pomieszczeniu, doszukując się zapewne jakiegoś zapitego i śpiącego faceta, któremu mógłby podwędzić coś z talerza.

- Bobby – krzyknął Pavel. – Dasz radę załatwić dla mojego psa coś do jedzenia?

- Pewnie, młody – odparł schylony za ladą barman. – O, tutaj mam. Trzymaj.

- Dziękuję.

Azir był zachwycony kawałkiem całkiem świeżego chleba, który teraz potulnie skubał w środku torby.

- Masz kogoś? A…znaczy się, miałeś kogoś przed, no wiesz?

- Przed WSV?

- Tak, miałem. Nigdy nie kończyło się to dobrze – dopijając ostanie resztki herbaty, oznajmił chłopak. – Taki przystojny jestem czy co, że się tak na mnie patrzysz?

- A…haha, wybacz – odparła zmieszana dziewczyna. – Dawno nie piłam i tak…jakoś wyszło.

- Rozumiem – badawczo rzekł Pavel. – Mogę zobaczyć?

- Co? A…bransoletkę, tak, jasne.

Czerwony tulipan. Nadzieja. Nadzieja na co? Nie miało to znaczenia. Jej ręka za to…zimna na zewnątrz, ale na pewno ciepła w środku. Co mnie do niej przyciąga, do jasnej cholery. Myśli chłopaka orbitowany wokół dziwnych scenariuszy. Jeszcze chwila, dotykiem wymacam bransoletkę, a wraz z tym jej dłoń, jej rękę. Poznam i przeczeszę jej myśli, od a do z, niczym komputer skanujący wpiętego przed chwilą pendrive.

- Spodobała ci się widzę – wzrok dziewczyny powędrował od ciepłych dłoni chłopaka z powrotem na jego twarz. – Możesz tak jeszcze oglądać, mi to…wcale nie przeszkadza.

- Wady wzroku chyba nie mam – żartobliwie odpowiedział Pavel. – Bobby, można prosić jeszcze jedną herbatę?

- Z prądem?

- Nie, bez. Zwykłą.

- Robi się.

- Oleg długo nie wraca – stwierdziła już nieco podpita dziewczyna, opierając swoją głowę na ramieniu chłopaka. – A jak nas zostawił?

- Nie zostawił.

- A jeśli?

- Nie. Zostawił. Spokojnie, Tatiana – przekonywał ją chłopak.

Chciał wygładzić jej blond włosy swoją dłonią, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Walka z własnymi myślami w głowię czasem okazywała się dużo trudniejsza niż rywalizacja fizyczna.

- Wy to Pavel i Tatiana? – rzekł głos za ich plecami.

- Tak.

Jedynie chłopak się odwrócił; Tatiana była na tyle zmęczona bądź wstawiona, że nie miała siły ani ochoty się ruszać.

- Zjedźcie coś. Niedługo wróci Maksym z waszym towarzyszem – oznajmił zarośnięty wysłannik dowódcy.

Faktycznie, zapomnieli w tym wszystkim o jedzeniu.

- Bobby – zagadał Pavel. – Macie tutaj coś do jedzenia? Coś bez mięsa?

- Mięsa i tak u nas nie za wiele. Coś wam dobrego przyrządzę.

- A ja chce mięso – odezwała się nagle Tatiana. – Po prostu, mięso.

- Ale…

- Mięso.

- Bobby, chociaż trochę – poprosił robiący za poduszkę chłopak.

- Dobra…coś pomyślę. Poczekajcie.

Dziewczyna przestała kręcić głową opartą na ramieniu Pavela, a ten objął ją szeroko ręką, pieczętując i rozwiewając wcześniejsze wewnętrzne dywagacje.

- Jesteś ciepły…miło tak, się do kogoś przytulić.

Czarnowłosy nie odpowiedział.

- Lubię cie, Pavel. Polubiłam, od czasu gdy…

- Ciepłe aż para leci, wcinajcie – przerwał ich miłostki Bobby, podając wymieszaną, bliżej nieokreśloną porcję jedzenia. Pachniała jednak wybornie.

Zjedli ze smakiem wszystko, co zostało im podane. Azir ani myślał wychylać się z torby, ciągle pozostając w ukryciu i konsumując z zapałem swoimi małymi ząbkami resztki chleba.

Przepili posiłek swoimi mocno różniącymi się trunkami, a dziewczyna, dostając zastrzyku śmiałości, przesunęła jedną ze swoich dłoni na dłoń chłopaka.

- Bo wiesz co…ja tak myślałam…a nie, gadam głupoty bo wypiłam – zreflektowała się po chwili, zrywając przyjemne objęcie Pavela i przesuwając swoją dłoń na opróżnioną szklankę.

- Co chcesz powiedzieć? – rzekł Pavel, spoglądając jej głęboko w oczy.

- Muszę…siku. Chodźmy już stąd, ciągle nie mogę się przyzwyczaić do tutejszego zapachu.

Bar był już nieco mniej zatłoczony, natomiast gdzieniegdzie dało się dostrzec stoły pełne dywagujących ze sobą ludzi, którzy oprócz rozmowy, grali w różne gry, jedni i pili.

Można się było tutaj poczuć, jak kiedyś. Jak ponad trzy lata temu w dowolnej jadłodajni, otwartej od rana do nocy, serwującej to, co dusza zapragnie.

W drodze do toalety Pavel podtrzymywał kołyszącą się dziewczynę, na co tamta nie reagowała.

Weszli do środka i Tatiana migiem powędrowała do sekcji przeznaczonej dla kobiet; chłopak natomiast podszedł do pisuaru i oddał wypite wcześniej herbaty z nawiązką.

Facetom potrzeba chwilę, by się załatwić. Z kobietami jest nieco inaczej, więc Pavel w oczekiwaniu na swoją towarzyszkę, popadł w rozmyślania. Ułatwiało je wnętrze toalety, przypominające dobitnie jedną z tych występujących niegdyś w publicznych miejscach, gdzie o porządek i czystość dbano tyle, ile trzeba. Nie więcej, nie mniej.

Ciekawy przebieg sytuacji w barze, stwierdził chłopak. A jeszcze ciekawsze będzie to, co się z tego rozwinie…małe drewienka do ognia, czy może jedna wielka kłoda?

- Możemy wychodzić – oznajmiła dziewczyna, poprawiając obciskające nogi spodnie. – Nie czekałeś długo?

- Nie, skądże – skłamał chłopak.

Wyszli na korytarz, gdzie zastali rozmawiającego Olega z Maksymem.

* * *

- Czyli co, dogadani jesteśmy? – spytał Maksym, trzymając w lewej ręce ciężką, czarną torbę, zapieczętowaną na kilka spustów.

- Tak. Ale tylko, jeżeli będę musiał.

- Czyli tak?

- Nie będę się powtarzał.

- Dobra, trzymaj – dowódca wręczył Olegowi pakunek o rozmiarach wypchanego po same brzegi szkolnego plecaka. – Mam nadzieje, że dotrzymasz słowa.

Dercos nie odpowiedział; zgarnął tylko wylicytowany towar oraz pozostałą dwójkę towarzyszy ze sobą i ruszyli razem ku wyjściu z Wiaźmy 2. Teraz dało się słyszeć dobiegające zza czerwonych drzwi jęki rozkoszy przeplatane z plaśnięciami pejczy.

- Przepraszam bardzo…ym…Oleg, tak? – zaskoczył ich nagle Stefan, wyrastając nagle znikąd przed nimi.

- Tak. Wychodzimy już.

- Sekunda – doktor zaczął szperać w swoim skórzanym notesie, ale nawet mając okulary nałożone na oczy, miał problemy z rozszyfrowaniem wcześniej naniesionych hieroglifów. – Pewnie chodzicie sporo po powierzchni, co nie?

- Tak. Streszczaj się, dziadku – ponaglił go blondyn. – Nie mamy wieczności.

Stojący za Dercosem chłopak i dziewczyna przysłuchiwali się tej sytuacji z zaciekawieniem. Tak samo i poprzedniej z Maksymem, jednak nikt nie miał odwagi mężczyznom przerywać.

Tatiana ewidentnie oprzytomniała; najprawdopodobniej największa dawka alkoholu wyparowała z krwi bądź wydostała się z jej organizmu wraz z uprzednio oddanym moczem. Stała teraz z rękami wzdłuż ciała, a wzroki miała wlepiony w podłogę; słuch jednak czujny. Co ze mnie za idiotka, myślała. Niewiele wypiłam, a już robię z siebie pijaną nastolatkę na imprezie.

- Przysuń się – rzucił szybko Stefan. – No, bliżej.

- Mam ci do dupy wejść, dziadku? Jestem blisko, mów co masz mówić bo…

- Tam jest…w sensie, ym – doktor mówił, jakby miał pełne usta klusek. – Obok Białych…w sensie, ym…

- No? Jak chciałbym usłyszeć gdakanie, to załatwiłbym sobie kurę.

- 1200Sv. Promieniowanie. Podobno…takie jest. Tam, gdzie jest wirus.

Wryło tylko tych w tylnym szeregu. Oleg pozostał niewzruszony.

- Co ty gadasz, Stefan – zaśmiał się Dercos. – Przecież by nas już dawno zabiło.

- Wiem. Ale nie zabiło was z jednego ważnego powodu.

- Jakiego?

- Musi być pewna substancja w tym całym wirusie WSV, która niweluje efekty popromienne.

- Jasne. Dobra, wystarczy bajek – zwrócił się do zamyślonej dwójki towarzyszy z tyłu. – Idziemy.

- Nie! Czekaj – zatrzymał go staruszek. – Jeżeli…

- Nie mam czasu, spieprzaj dziadku.

Stefan stał jeszcze chwilę na środku korytarza. Nie zdążył wszystkiego wyjaśnić, ale to nieważne. On na powierzchnie nie chodzi. Zaraz po tym jak trójka przybyłych niedawno gości wyszła po drabinie na górę, wrócił do swojego pokoju i pogrążył się w swoich mniej lub bardziej istotnych zadaniach.

- No, więc idziecie – oznajmił z niejakim smutkiem Romeo. – Pozwolicie, że…

- Nie, nie pozwolimy. Miło było poznać - rzucił Oleg, przechodząc obok stojącego w miejscu i ewidentnie na coś czekającego wartownika.

Wyszli przed szpital i zobaczyli, że latarnia się nie świeci. Podobnie zresztą słońce, które postanowiło schować się daleko za horyzontem, szykując im łagodną, zimową noc. Ruszyli w kierunku miejsca, gdzie pozostał ich wcześniej zaparkowany samochód. Baczne rozglądanie się oraz badanie terenu było teraz nadzwyczaj istotne; kto wie, co kryje się za rogiem w mroku?

- Oleg? – spytał subtelnie Pavel.

- Słucham.

- Co to za torba, którą trzymasz w lewej ręce?

- Ważne…coś.

- To znaczy? – odważyła się dziewczyna; teraz w mroku nie musiała aż tak bardzo wstydzić się swojego wcześniejszego zachowania.

- Coś…lepiej, żebyście nie wiedzieli.

Dercos znał doskonale zawartość torby; sprawdzał ją wielokrotnie, a nie mniej razy jeszcze testował znajdujące się w środku rzeczy. Nie ma miejsca na pomyłkę. Będzie tylko jedna szansa.

Z prawdą jednak, która została mu niejako wtłoczona do głowy wcześniej, podczas rozmowy na maszcie telekomunikacyjnym, ciągle nie mógł się pogodzić. Musiał mu zaufać, tak jak zawsze to robił. Rajtan nie mógł się mylić.

Ale co wtedy z Pavelem? Co z Tatianą? Jak oni na to…a, nieważne. Misja to misja. Zawsze je wykonywałem i również teraz wykonam, stwierdził w myślach Oleg.

- A ten cały Stefan? O czym on mówił? – chłopak zwinnie zmienił temat, mając nadzieje na to, że chociaż jedno z dwóch pytań uzyska odpowiedź.

- Doktorek postradał zmysły. Nie mówił, a bredził.

- A jeśli…

- Nie ma jeśli. Koniec dyskusji.

Trasa, którą obrali do zaparkowanego forda przebiegła spokojnie i bez problemów. Gdzieniegdzie cienie wydawały się przeistaczać w jakieś bardziej realistyczne formy, lecz cała trójką zdawała sobie sprawę z tego, jak mózg potrafi płatać figle.

Słyszymy to, co chcemy usłyszeć. Chyba tak samo jest z widzeniem, rozmyślał po cichu chłopak.

- Ja ogarnę samochód, sprawdzę czy wszystko działa – oznajmił Oleg, podnosząc bezszelestnie maskę auta. – Wy idźcie załatwić to, co musicie. I wracajcie. Bez zbędnego przedłużania.

O tak, Azirowi należy się mały spacerek. Wyjął psiaka z torby, postawił na ziemi i powędrował razem z dziewczyną ponownie w stronę, z której przybyli.

- Pavel…wiesz, bo ja… - starała się coś powiedzieć, lecz wstyd dotrzymywał jej towarzystwa i nie pozwalał na swobodne formułowanie zdań. – To. Wcześniej. W barze…

- Rozumiem, Tatiana. Zapominamy o tym i idziemy dalej.

- Ale…

- Ale co?

- Nie chodzi o to, żebyśmy zapomnieli…nie w tym rzecz – przeczesywała swoimi zielonymi oczami otoczenie; czego tam szukała, skoro było już prawie całkowicie ciemno? Może światełka w tunelu, które da jej odwagę?

- A w czym? Było minęło, o to chodzi, tak?

- Nie Pavel…nie o to – złapała go trzęsąca się z zakłopotania ręką. – Po prostu…ja…czasem…

- No, gołąbeczki. Koniec tej schadzki, wracać do samochodu. Ruszamy w drogę – prześmiewczo oznajmił Oleg, wyrastając nagle za ich plecami. Jak zawsze niesłyszalnie.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Gregory Heyno dwa lata temu
    Czas mi uciekł, i twój tytuł też gdzieś się schował, ale dodałem cię do obserwowanych ;),
    Rozdział całkiem całkiem, trochę mi nawet brakuje, takiego głębszego wglądu w życie tych z nowej Wiaźmy,
    Tak że piąteczka, mnie wciągnęło.
  • PawelRzeszowiak dwa lata temu
    Dziękuję za komentarz i uwagę co do Wiaźmy. Zapraszam do lektury rozdziału 6 - już dostępny.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania