WHITES - Rozdział 3. Ani kroku wstecz

Istota ludzka, niezależnie od siły swojej kreatywności, ma bardzo ciężko wyobrazić sobie coś, co nie miało nigdy odniesienia do jakiegokolwiek znanego obiektu z przeszłości.

Wizualizacja jest nie tyle utrudniona, co może okazać się niemożliwa, a jej usilne uskutecznianie może doprowadzić do rozczarowania, gdy finalnie ujrzy się projektowany obraz w świecie realnym, dotąd występujący jedynie w głowie.

Tak też było w przypadku Pavela. Chłopak wiedział co widzi, lecz nie dawał wiary swoim oczom.

Biały był faktycznie bardzo biały. Miał ponad dwa metry wzrostu, a na szczycie jego tułowia, niczym gwiazda figurująca na wierzchołku choinki bożonarodzeniowej, znajdowało się coś, co ciężko było nazwać głową. Przynajmniej w ujęciu ludzkim.

Była nienaturalnie zmniejszona, co najmniej dwukrotnie mniejsza niż głowa przeciętnego człowieka. Całkowicie łysa, sprawiająca wrażenie wygolonej do zera, tak jakby przed chwilą ktoś przejechał się po niej niezwykle ostrą maszynką.

Uszy były małe oraz niezauważalne, zapewne dlatego, że mocno przylegały do boków głowy. Oczy obdarzone zapewne kiedyś jedną z wielu możliwych kombinacji koloru tęczówki, teraz przybrały niebieski odcień i stały się jakoś dwukrotnie większe, niż przedtem.

Nos nie ustępował uszom swoim minimalistycznym charakterem, co jednak dało się zauważyć na pierwszy rzut oka.

Głowa to część ciała, na która zazwyczaj najpierw spoglądamy podczas wchodzenia w interakcje z innymi ludźmi. Dziwić nas mogą wcześniej wspomniane różnice w kształcie czy też umiejscowieniu poszczególnych atrybutów na twarzy.

W tym wypadku jednak, największego zdziwienia, a mówiąc szczerzej, szoku i przerażenia, można było doznać, spoglądając na usta. Zupełnie martwe, tak jakby ktoś przeszył je od leżącego już parę dni nieboszczyka. A gdy się rozwierały, widać było szpiczaste kły, o długości trudnej do oszacowania, lecz z pewnością nie mniejszej niż pięć centymetrów.

To napawało Pavela przerażeniem. Wydłużone ręce oraz nogi stanowiły jedynie smaczek do całości odczuwanego strachu.

Jednak nie, stwierdził w myślach chłopak. Te ponad dziesięciocentymetrowe szpony, zarówno na stopach, jak i dłoniach, mogły się równać z poziomem grozy emitowanym przez kły.

Pokryty resztkami ubrań Biały, stał w miejscu i niemalże się nie ruszał, tak jakby nasłuchiwał tego, co przyniesie mu wiatr. Rozglądał się po otoczeniu, wyszukując swoje ofiary, lecz nawet gdy zatrzymał na nich wzrok, to przy akompaniamencie niemal całkowitej ciszy, nie był w stanie precyzyjnie określić ich położenia.

Młodziak po szybkich oględzinach monstrum, upewnił się, że Azir nadal znajduje się w jego torbie. Następnie spojrzał ukradkiem na Olega, tak jakby obawiając się, że tym zachowaniem przeszkodzi Derocosi w zapewne obmyślanym przez jego mózg planie działania na najbliższe chwile.

Jednak Oleg już od dłuższego czasu na niego patrzył. Ich spojrzenia się skonfrontowały a Pavel zrozumiał, co telepatycznie chce mu jego kompan powiedzieć.

Nic nie mów, nie ruszaj się, zamknij torbę i trzymaj mocno psa, by również poszedł za naszym śladem, powiedział w myślach chłopak, starając się rozszyfrować niewypowiedziane słowa jego kompana w swojej własnej, mocno przesiąkniętej strachem, głowie.

Stali tak chwilę, w totalnym bezruchu oraz w totalnej ciszy. Nie wiadomo, czy liczyli na ulotnienie się Białego, czy też na jakiś cud. Jednak po pewnym czasie Oleg, bardzo zwinnym i nadzwyczaj cichym ruchem, sięgnął po swój arsenał zbrojeniowy umiejscowiony na masywnych plecach.

W mgnieniu oka trzy śmiercionośne bronie znalazły się w jego dłoniach. Każda innej wielkości i zapewne służąca do odmiennego stylu walki.

Oleg wręczył tę średniej wielkości chłopakowi i ruchem ręki wskazał mu drogę prowadząca do będącej już blisko stacji kolejowej, samemu bardzo powoli podchodząc w stronę Białego i chowając największą broń z powrotem za plecy, zostawiając w swoich solidnych rękach tę najmniejszą.

Pavel tego nie rozumiał. Dlaczego Dercos podchodzi coraz bliżej tego stworzenia? To, że odesłał chłopaka z bronią było zrozumiałe. Wydawało się, że chce zapewnić chociaż minimum realnego bezpieczeństwa młokosowi, które ten mógłby czuć, mając przy sobie jedną z broni towarzysza.

Czym jednak jest umotywowany, niemalże niewidoczny a tym bardziej niesłyszalny marsz Olega w stronę Białego?

Być może chciał zagłuszyć z pewnością nie tak ciche jak potrzeba w tej sytuacji kroki Pavela. Z drugiej jednak strony, możliwe że z bliższej odległości będzie miał większą szanse na skuteczniejsze zlikwidowanie zagrożenia.

Lub tez zagrożenie zlikwiduje jego, będącego coraz to bliżej i bliżej niebezpieczeństwa.

W tym momencie Biały zaczął się gwałtownie miotać i utkwił swój wzrok w kierunku Pavela, który przejęty całą tą sytuacją do cna, nadepnął przypadkowo na dźwięczną część stali leżącej na podłożu.

To wystarczyło. Potwór wystrzelił jak z procy w jego kierunku, lecz po zaledwie paru niezwykle szybkich krokach, wybrzmiała krótka broń Olega i pociski dosięgły pędzącą bestię, powodując jej upadek na ziemię.

Biały nie słyszał Olega, idącego w jego kierunku, a mnie tak, bo nadepnąłem na tę cholerną stal, pomyślał teraz nerwowo Pavel. Ale ze mnie fajtłapa, podsumował sam siebie po chwili.

- Biegnij – krzyknął Oleg, samemu podbiegając do leżącego jeszcze Białego.

Pavel posłuchał, zapewne instynktownie słów Olega, które sprawiały wrażenie rozkazu, gdzie za odmowę serwowana była jedynie śmierć.

Znikając w pierwszych pomieszczeniach stacji kolejowej, zauważył jeszcze, że Oleg wyciągnął nóż i starał się wbić go w Białego, lecz ten zwinnym ruchem podniósł się z ziemi i odskoczył, kierując całą swoją uwagę na Dercosa.

- Przynajmniej nie mnie teraz goni to coś – spuentował drżącym głosem Pavel.

Schował się do jednej z zamykanych szaf, pozostawiając uchylony lufcik, pozwalający mu widzieć zarys tego, co dzieje się w otoczeniu.

Teraz nie słyszał wystrzałów ani jakichkolwiek innych oznak walki. Zastanawiał się, czy stracił słuch z powodu przytłaczającego go mocno strachu, czy też może było już po wszystkim.

Lecz nie miał odwagi wyjść, by zweryfikować swoje domysły. Nie miał odwagi zebrać się nawet na szersze uchylenie szpary oddzielającej drzwiczki szafy, co pozwoliłoby mu na ujrzenie czegoś więcej.

- Czekam, po prostu czekam – powiedział Pavel, zdając sobie po chwili sprawę, że nie powinien mówić nic na głos.

Przeszył go dreszcz, w tym wypadku nie wywołany z pewnością przez pogodę, ponieważ nie było zimno. Jedynie lekka mżawka przeplatana ze śniegiem spowijały od jakiegoś czasu gruzy Odincowo. Pavel zdał sobie właśnie sprawę, że charakter pogody znacznie złagonia. Tak jakby sam Zeus zstąpił poprzez bramy Olimpu na ziemię i widząc, do czego ludzie doprowadzili swój własny, globalny dom, postanowił okrzesać srogą zimę, oferując im mniejsze utrapienie w zgotowanym na własne życzenie piekle na ziemi.

Chłopak chwycił teraz mocniej broń, którą otrzymał od Olega. Było tak ciemno w całkiem obszernej, lecz mocno przyciemnionej poprzez ledwo uchylone drzwiczki szafie, że wymacanie spustu graniczyło z cudem.

Przecież ja nawet nie wiem jak z tego strzelać, zdał sobie sprawę Pavel. Oleg nie miał czasu go przeszkolić z użytkowania takowego sprzętu, lecz dywagacje na ten temat były teraz całkowicie zbędne.

Musiał pozostać cicho.

- Tak, Dercos na pewno wie, co robi – stwierdził mocno przekonującym głosem chłopak, tak jakby potrzebował samego siebie przekonać do czegoś, w co nie do końca wierzy. – Przecież inaczej, nie kazałby mi uciekać.

W tym momencie coś błysnęło w szparze drzwi, lecz młodziak, zatopiony w swoich myślach, nie zauważył dokładniej, co to było.

Z pewnością jednak, szybkości temu czemuś nie brakowało.

Pavel zastygł, nie wiedząc, czego może się po sekundzie spodziewać. W tym momencie, sprawnym jak na atletę krokiem, przemknął przez widzialną przez chłopaka szparę Oleg.

Wydawał się być w takiej samej kondycji, co na początku walki.

- Coś mu ciekło z lewej nogi – dodał po chwili Pavel, marszcząc brwi. – Coś czerwonego.

Cała ta scena odegrała się w klimacie takim, jaki można doświadczyć podczas oglądania teatrzyku mimów.

W niemal całkowitej ciszy.

A co, jeżeli Oleg mnie szuka, a nie wie gdzie się schowałem? Co, jeżeli potrzebuje mojej pomocy, a ja, jak struś chowający głowę w piach, zagnieździłem się w tej szafie na amen? Pavela zaczęły nachodzić różnego rodzaju rozterki, mimo tego, że sam nie był pewny, czy byłby w stanie podjąć jakąkolwiek ofensywną akcje. Strach paraliżował go nie mniej, niż wcześniej.

- Czekam – szepnął z widoczną winą w głosie chłopak.

Cisza.

Tak jak i przedtem. Jedynie wystrzał broni na początku starcia był słyszalny.

Potem jedynie cisza.

Nie mogę tak dłużej, Oleg zaoferował mi propozycje, mogącą wybawić mnie z mojej nędznej egzystencji. A ja nie mogę teraz się od niego odwrócić, od tak.

Zbierając pozostałe w nim resztki sił, zaczął powoli otwierać drzwiczki szafy. Uchylały się bardzo powoli, co było celowym staraniem Pavela, by nie skrzypiały i przypadkiem nie przykuły uwagi Białego.

Gdy były już do połowy otwarte, coś je zatrzymało. A po chwili sprawca przerwania akcji chłopaka ukazał się w domkniętej już ściślej szparze.

- Siedź tu. I pod żadnym pozorem nie wychodź.

To był Oleg, z entuzjazmem stwierdził chłopak. Nie widział teraz krwawienia z jego nogi, lecz z pewnością cudownie nie mogło ono zniknąć.

Sam chłopak, potulnie odsunął się od domkniętych niemal na całość drzwi i oparł się o tylną część szafy.

Czyli Oleg był tutaj od dłuższego czasu i wiedział, że skryłem się w tym pomieszczeniu, uświadomił sobie Pavel. Pilnował mnie przed tym czymś, ryzykując swoje własne życie.

Opuściły go na moment wszelkiego rodzaju obawy i strach. Teraz chciał tylko wyjść i dołączyć do Dercosa, tak usilnie starającego się bronić jego i siebie samego.

Ale gdy spróbował ponownie otworzyć drzwi, żelazne zamki nadal tam były. Ręce Olega można było porównać pod względem siły do parowozu, ciągnącego za sobą stos wagonów.

Nie mam na tyle siły, podsumował swoje daremne wysiłki chłopak. Ale jeżeli on nie pozwala mi wyjść, to znaczy, że nadal ma siłę walczyć samemu.

A może Biały już poległ?

W tym momencie rozległ się przeszywający bębenki uszne krzyk. Było to połączenie skrzeczenia żaby, wycia wilka oraz ryku lwa. Czegoś tak przerażającego Pavel nie słyszał w swoim krótkim życiu nigdy przedtem.

Biały wpadł do pokoju i przez widniejącą w drzwiach szparę chłopak dostrzegł, że całokształt jego ciała sprawia wrażenie nienaturalnej chudości.

Stał, tak jak i uprzednio, zachowując niemalże nieruchoma pozycję, jedynie nasłuchując i rozglądając się za ofiarami.

Oleg zachował całkowitą cisze, podobnie jak Pavel, jedynie odsuwając się ostrożnie jeszcze bardziej od drzwiczek.

Coś jednak wydało kilka krótkich, doniosłych dźwięków. Był to Azir, zapewne kompletnie nieświadomy zagrożenia czyhającego tuż obok, postanowił sobie zaszczekać.

I jak gotowy do startu koń przy zwolnieniu bramek na torze wyścigowym, Biały ruszył w kierunku wydanego przez psa dźwięku. Brakowało jednak jeźdźca, który byłby w stanie go okiełznać.

Tym razem Oleg nie zdążył bądź też nie był w stanie zareagować i monstrum wpadło z całym impetem w szafę, rozrywając jej drzwi na kilka drobnych kawałków. O ile Biali nie byli silni, to z pewnością nadrabiali brak tężyzny fizycznej sprawnością i zwinnością.

Pavel nie poczuł ciężaru Białego na sobie, zapewne dlatego, iż jak wcześniej zauważył, potwory te były bardzo kościstej postury i ich waga oscylowała poniżej średniej dla przeciętnego człowieka.

Poczuł jednak impet uderzenia, który na kilka sekund zabrał mu dech w piersiach, a psiaka o niemal nie wyrzucił z torby. W tym czasie do akcji wkroczył Dercos, który łapiąc Białego za resztki ubrań i skórę na plecach, wyrzucił go na drugi koniec pokoju. Chwycił następnie za swoją krótką broń i oddał serię strzałów w głowę niegdysiejszego człowieka, która tak jakby nigdy nic, nadal stanowiła zakończenie korpusu potwora, mając sobie za niewiele obrażenia wyrządzone przez Olega.

Te kilka precyzyjnych wystrzałów wystarczyło jednak, by Biały został na chwile otumaniony i pozbawiony większej świadomości.

Tego momentu nie można było przegapić. Oleg wyskoczył jak z łuku strzelić w stronę bestii i wbił swój nóż prosto w jej małą głowę.

Biały zastygł. I już nie wstał.

Pavel jednak, ledwo dostrzegając ogrywającą się przed chwilą sytuacje, bał się ruszyć. Domyślał się, że jest po wszystkim. Nawet widział, jak nóż przecina skórę Białego. Wolał jednak zaczekać na komendę czy też znak Dercosa, że polowanie dobiegło końca.

- Już po wszystkim – rzekł Oleg, tak jakby czytając w myślach chłopaka.

Jedna część chłopaka odetchnęła z ulga. Druga natomiast, ciągle będąca pod wpływem szoku spowodowanego ostatnimi wydarzeniami w Odincowo, nie zezwalała na większy ruch niż ten, pozwalający na upewnienie się, że z Azirem wszystko w porządku.

- Mały, narobiłeś nam niezłych problemów – podsumował z wytchnieniem ostatnie chwile Pavel, sprawdzając dotykiem, czy z psiakiem wszystko jest w porządku.

- Pavel – stanowczym tonem oznajmił Dercos. – Wstawaj. Już po wszystkim.

Już miał się podnosić, ale Oleg po chwili był przy nim i chwycił go za ubranie, jedną ręką podnosząc do pionu.

Zdezorientowany ciągle chłopak nie wiedział, jak się zachować ani co myśleć.

Chciał dziękować Dercosowi, jednocześnie rzucając się mu na szyję w ramach okazania wdzięczności za uratowanie życia.

Ale czy nie byłoby to zbyt babskie, pomyślał Pavel. Przecież to kobiety tak okazują emocje, tak właśnie wyrażają część swojej osobowości, poprzez fizyczność.

Nas, facetów, od zawsze uczono, że okazywanie emocji, a szczególnie tych połączonych z eskalacją dotyku fizycznego w kierunku jakiejkolwiek osoby, to coś złego. To coś niemęskiego.

Chłopak nie wiedział, co o tym myśleć. Może faktycznie, emanacją męskości była twardość, nieugiętość oraz surowość. Ale z drugiej strony, wtedy też odrzuca się inne osoby, będące w naszym otoczeniu z naszego zaproszenia, czy też tych, dla których stanowimy rodzinę od urodzenia.

Przez tyle lat wpajano mi różnego rodzaju poglądy, przekonania oraz ideę. A teraz, to wszystko jest nic nie warte. Po prostu, nic. No, może nie wszystko, nadal jednak warto zachować przyzwoitość w podstawowych stosunkach międzyludzkich. Zdołał jednak wyrwać się ze swojego wewnętrznego monologu i oznajmić:

- Tak. Już po wszystkim – potwierdził przeciągle słowa Dercosa, tak jakby miało to zadziałać niczym magiczne zaklęcie na jego wciąż trzęsące się ze strachu ciało. – Mało brakowało, a rolę myśliwego i ofiary zostałyby zamienione na naszą niekorzyść.

- Otrzep się z tego syfu – oznajmił Oleg, wskazując gestem ręki na jego brudne ubranie. -Dobrze się spisałeś – dodał z satysfakcją w głosie mężczyzna.

Pavel posłusznie, szybkimi lecz widocznie niezsynchronizowanymi ruchami, strzepał z ubrania nieczystości.

- Wychodzimy na zewnątrz – powiedział Oleg, będąc już prawie na wyjściu z pokoju.

Doszli do niegdysiejszej głównej ulicy miasta i Pavel dopiero teraz zauważył, po dogłębniejszym przyjrzeniu się miastu, że jest zrujnowane niemalże tak samo, jak Moskwa.

Rozczytanie nazw ulic czy też rozpoznanie typu budynków graniczyło z cudem. Wszędzie dominował gruz, przeplatany gdzie nie gdzie szczątkami ciał, których jednak było ewidentnie mniej, niż w stolicy kraju. Niemniej jednak, dało się widzieć i rozpoznać co poniektóre budynki, mogące stanowić jakąś dla nich użyteczność.

Pavel musiał załatwić potrzebę, co też uczynił razem z Azirem, nie odchodząc jednak daleko od swojego ludzkiego kompana. Puścił psiaka na ziemię, a następnie, po oddaniu fekaliów ponownie wsadził do torby. Oleg poszedł za ich przykładem dopiero, gdy tamci wrócili.

Nie ma opcji, że przy ataku Białego piesek przeżyje, będąc poza moim zasięgiem, oznajmił w myślach chłopak.

Zaczęło mu mocno burczeć w brzuchu, co rozgoniło wszelkie pytania, nasuwające się po walce z Białym. Mięso jak mięso, dawało energię, lecz w połączeniu z węglowodanami czy tłuszczem potrafiło zdziałać cuda. Szczególnie w tych czasach, zważając na potrzeby przetrwałych ludzi.

Zjadłbym sobie taki talerz świeżych, dojrzałych warzyw, zreflektował się w głowie Pavel. Tak jak kiedyś zwykłem robić.

- Rozejrzymy się po okolicy – rzekł Dercos, zmieniając jednocześnie dotychczasowy kurs. – Idziemy razem. I pod żadnym pozorem nie odchodź ode mnie. Zachowaj ciszę.

- A co z twoją nogą? – spytał z lekkim zatroskaniem chłopak.

- Wszystko dobrze, odkaziłem – odrzekł beznamiętnie Oleg. – Chodź za mną i trzymaj się blisko.

Po udzieleniu takowych instrukcji, weszli do pierwszego lepszego budynku niewiadomego niegdyś określenia. Pavel nie wiedział, czy Dercos mówił prawdę co do uregulowania spraw z krwawiącą do niedawna noga, lecz teraz musiał skupić się na oględzinach nowego miejsca.

Nie, to z pewnością nie był sklep spożywczy, stwierdził chłopak, widząc nadal wiszące, lecz mocno postrzępione plakaty na ścianach, traktujące o tematyce bankowej.

Pavela takie rzeczy obecnie nie interesowały. Zresztą, kogo po nastaniu apokalipsy mogły interesować. Niemniej jednak, Oleg z dokładnością przeszukiwał każdy ocalały kąt pomieszczeń, licząc na to, że znajdzie coś istotnego.

Nie odważył się jednak zaprotestować wobec poczynań Dercosa, przylegając do niego na odległość niemalże wyciągniętej ręki i nie odstępując, tak jakby strach wygenerowany poprzez akcje z Białym nadal miał miażdżący na niego wpływ.

Po kilkunastu minutach przeczesywania niegdysiejszego banku, wyszli na zewnątrz i skierowali się w stronę kolejnego, z pozoru przynajmniej ocalałego budynku.

Weszli do środka, ciągle jednak zachowując kamienną ciszę, która przerywana była jedynie przez nie częste, lecz przeciągłe szczekanie Azira.

- To musiał być wcześniej sklep spożywczy – z ulgą oznajmił Pavel, widząc postrzępione resztki plakatów, na których prezentowały się poprzeceniane produkty konsumpcyjne.

W Moskwie znalezienie jakiegokolwiek jedzenia, które mogło pochodzić z supermarketów czy też innych miejsc przeznaczonych do zakupu produktów spożywczych, graniczyło z cudem. Miasto bardzo szybko zostało obrabowane ze wszystkiego, co było zdatne do jedzenia oraz picia. Człowiek w sytuacji apokaliptycznej, z pewnością najpierw myśli o dobrach podstawowych, bez których nie przeżyje kilku dni, aniżeli o luksusach nieistniejącego już świata.

To wszystko, co przypisywało przed epidemią status elegancji oraz dobrobytu, odeszło w niepamięć. Nikt nie walczył o najnowsze samochody pozostawione na ulicach czy też nie rozkradał gotówki z banków. Tymi rzeczami nie zapełni się żołądka i nie ugasi pragnienia.

Obecnie, kilkudniowy chleb jest wart więcej niż cały frachtowiec najnowszych aut.

Do czego to doszło, pomyślał sobie Pavel. Musiała wymrzeć większość społeczeństwa na ziemi. Musiały wydarzyć się niezliczone tragedie ludzkie. Człowiek musiał zacząć zabijać drugiego człowieka. Wszystko po to, by zdać sobie sprawę, co jest w życiu naprawdę potrzebne. Nie do życia, a do przeżycia.

Zmieniły się dobra luksusowe. A ludzie zabijają się o nie tak samo bezrefleksyjnie, jak wcześniej. No, może jednak nieco częściej, podsumował w głowie swoje myśli chłopak.

W sklepie Pavel ewidentnie odżył. Strach, tak dobijający go do niedawna, postanowił się ulotnić i pozwolił mu na swobodne przeczesywanie półek z żywnością.

- Minęło sporo czasu od momentu wybuchu epidemii – myślał na głos Pavel. – Jak coś znajdziemy, to będzie cud.

- Miej wiarę, chłopcze – ze spokojem oznajmił Oleg, przeglądając produkty pozostałe na regałach spożywczych z ostrożnością i uwagą równą saperowi podchodzącemu do zalegającej w ziemi miny.

Nie rozdzielili się, a ich proces poszukiwania czegokolwiek zdatnego do jedzenia pochłoną ich w całości.

Jedynie Azir, wystawiający teraz głowę ponad torbę, zdawał się sprawiać wrażenie kompletnie nie przejętego sytuacją braku pożywienia.

- Mam – odparł ze spokojem Dercos. – Dla jednego wystarczy, trzymaj.

Stanowczym ruchem ręki przekazał Pavelowi swoje znalezisko. Zapuszkowana fasola w sosie własnym, zgodnie z wytartą już mocno datą przydatności do spożycia zdatna do konsumpcji.

Pavel z początku odmawiał, twierdząc, że podzieli się również z Olegiem, ale ten zdecydowanie oznajmił, że nie będzie tolerował dyskusji na ten temat. Chłopak usiadł więc na sklepowej podłodze, otworzył zakurzoną puszkę z jedzeniem i zaczął szybko jeść. Głód ewidentnie dał mu się we znaki i aż świadomie zwolnił proces konsumpcji, aby nie dostać bólów żołądka.

Zapomniał o jednym. Wystająca, słodka głowa z torby, błagalnym spojrzeniem wędrowała od twarzy Pavela do puszki z fasolą.

- Nie, nie mógłbym o tobie zapomnieć psiaku – tak też powiedziawszy, zjadł większą część zawartości jedzenia, a resztę oddał Azirowi.

Ten, trzęsąc się teraz z radości, jak każdy pies widzący jedzenie, wsunął wszystko w mgnieniu oka i wrócił do swojego ciepłego miejsca w torbie Pavela.

Młodziak pochłonięty konsumpcją, nie zauważył, że zniknął Oleg. Rozglądał się chwilę, lecz było już całkiem ciemno i widoczność stała się mocno ograniczona.

Dercos jednak ciągle był w sklepie i przeszukiwał go dokładnie. Po paru minutach wrócił do chłopaka a ten z ulga, przeciągle wydychając powietrze, wyraził słownie radość z jego nadejścia.

- Mam jeszcze parę innych rzeczy – rzekł Oleg, kładąc przed nimi kilka puszek z niewiadomym w środku jedzeniem oraz parę butelek podejrzanie czystej wody.

- Przefiltruje wodę – kontynuował mężczyzna, nie tracąc zbędnie czasu i biorąc się za rozpalenie prowizorycznego ogniska. – Przygrzeję nam to, co znalazłem. Możesz się zdrzemnąć, już późno.

Słowa Olega zadziałały na niego niczym stosowana przez wyrafinowaną osobę hipnoza. W przeciągu paru minut zasnął, a Azir chwile potem podążył za jego przykładem.

- Nie będę go budził – oznajmił Dercos, przyglądając się chłopakowi i zajadając się częścią przygotowanego jedzenia.

Światło emitowane przez ogień rozjaśniało jedynie połowę sylwetki rosłego mężczyzny. Niemniej jednak, widać było, że spojrzenie jakim przeczesuje teraz Pavela nie jest tym zwyczajnym, jakim obdarza się napotkaną co dopiero, nieznajomą osobę.

To bardziej wzrok osoby tęskniącej za czymś, co straciła, a teraz dostała okazję, by odzyskać swoją zgubę. Chociaż częściowo.

- Jesteś do niego podobny – wypowiedział bardzo cicho Oleg. – Oj, jesteś.

Po tych słowach, pogrążył się w myślach jeszcze przez chwilę i zasnął.

* * *

- Trafiliśmy wczoraj na naprawdę pokaźne złoże żywności – powiedział przeciągle chłopak, oblizując usta po zajedzeniu się dodatkowym, przyniesionym przez Olega dnia poprzedniego prowiantem. Cześć z całości zostawił oczywiście dla Azira.

16.12.2019, karta poleciała za mocno zniszczoną już ladę sklepu. Zbierali się powoli do wyjścia, odprawiając całą trójką poranną toaletę, oczywiście w takim stopniu, w jakim pozwalały im na to warunki bytowe.

- Zbieraj psa, pakuj rzeczy i poczekaj na mnie – rzekł bezpardonowo Dercos, znikając gdzieś w tylnych rejonach rozległego magazynu sklepu.

Skoro Oleg dba o nasze zapasy i nie chce, żebym mu wchodził w drogę, to tym lepiej, stwierdził Pavel.

Ciężko było wyszukać cokolwiek więcej, niż znaleźli dnia poprzedniego. Zawartość każdego sklepu spożywczego po nastaniu epidemii była na wagę złota. Faktem jest, że znaczna część produktów już się popsuła lub była rozgrabiona, lecz nadal istniała szansa, że wczoraj coś przeoczyli. A zawsze warto być przygotowanym, szczególnie na wypadek bardzo możliwej w najbliższym czasie utraty możliwości odwiedzenia większej aglomeracji ludzkiej.

Pavel opuścił teren sklepu i wyszedł na ulice, sprawdzając uprzednio otoczenie, zgodnie z zaleceniami Olega oraz podpowiedziami jego własnego rozumu.

Czysto. W zasadzie bardzo brudno, ale z perspektywy potencjalnego zagrożenia, szczególnie tego, z którym przyszło się mierzyć grupie wczoraj, czysto.

Chłopak, korzystając z okazji, rozglądał się uważnie po okolicznych budynkach, chcąc poznać ich niegdysiejsze przeznaczenie.

- Jedynie bank i sklep – powiedział z nostalgią na głos. – Zważając na obecny stan większości miast i wiosek, zapewne najbrzydsze kiedyś miejsce mieszkalne ludzi można by było obecnie nazwać luksusem – dodał, kończąc swój monolog Pavel.

Wtedy tez, nie wiadomo skąd, pojawił się Oleg. Chłopak zorientował się o jego nadejściu w momencie, gdy ten był już metr od niego. Nadal zadziwiał go sposób poruszania się Dercosa, który wydawał się być cichy niczym pusta panująca w przestrzeni kosmicznej.

- Znalazłem jeszcze parę rzeczy, będziemy mieli na wszelki wypadek – rzekł swoim doniosłym, ale przyciszonym głosem Oleg, poprawiając jednocześnie plecak, sprzęt oraz kombinezon, który od czasu do czasu lubił się tu i ówdzie podwinąć.

- Dokąd teraz? – spytał Pavel.

-Zanim wyruszymy, sprawdzimy parę samochodów osobowych pozostawionych na ulicy – odparł mężczyzna.

- Po co? – kontynuował chłopak, będąc lekko zdziwiony otrzymaną odpowiedzią.

- A w jakim celu ma się samochód, chłopcze? – odpowiedział całkowicie poważnie Oleg.

- Chyba…po to, żeby nim jeździć – bez większego namysłu rzekł młodzieniec.

- Bingo.

- Ale przecież większość z nich jest zepsuta. Na dodatek, samochód jest stosunkowo głośny, przez co może przyciągnąć uwagę Białych oraz inne niebezpieczeństwa. Stan dróg rów… - Pavel starał się przekonać Dercosa co do błędności w decyzji o szukaniu sprawnego auta, które o ile mogłoby znacznie przyśpieszyć dostanie się do Bastionu, o tyle z pewnością naraziło by ich na więcej niebezpieczeństw po drodze. Jego wywód został jednak przerwany przez Olega:

- Wystarczy. Chodź za mną.

Ruszyli tak więc przed siebie, zachowując standardową już ciszę, do której każdy z nich zdążył przywyknąć.

Większość aut, była tak mocno poobijania i poniszczona, że można było stwierdził obiektywnie, poprzez samo spojrzenie, że nie ma co weryfikować z bliska sprawności pojazdów.

Znaleźli jednak w jeden z bocznych, stosunkowo mało zniszczonych uliczek, kilka potencjalnie sprawnych środków przemieszczania się.

- Te sprawdzimy. Trzymaj się mnie – oznajmił Dercos, nie spoglądając nawet na chłopaka. Nie potrzebował tego, by upewnić się, że idzie za nim bardzo blisko. Czuł to, wydawało się, całym swoim ciałem.

- Czy nie boisz się, że przez tą ranę na nodze przeobrazisz się w potwora, którego sam wcześniej zabiłeś? – wyparował nagle Pavel.

- Każdy się boi – stwierdził Oleg. – To ludzkie uczucie, które pozwala nam na racjonalne podchodzenie do zagrożenia – kontynuował, skanując wzrokiem okoliczne samochody. – Ale nie, możesz być spokojny. Każdy, kto obecnie żyje na świecie i nie jest Białym lub martwy, z dużą dozą prawdopodobieństwa jest odporny na wirusa, ponieważ go przechorował. Zarówno ty, ja oraz inny żywi.

- Czyli nawet, gdy Biały ciebie zrani, to nie zamienisz się? – zdziwił się chłopak.

- Nie zamienię się.

- Na pewno? – namolnie spytał Pavel.

- Na pewno – rzekł stanowczo, ręką nakazując młodziakowi ucieszenie się.

Ten jednak nie wytrzymał i musiał dopytać:

- A skąd mam wiedzieć, że przechorowałem wirusa?

- Trafne pytanie – niespodziewanie przychylnie odpowiedział Dercos. – Są osoby, które nie tyle przeżywają zakażenie, co nie zamieniają się w Białych oraz przechodzą proces choroby bezobjawowo.

- Ale to nie daje mi gwarancji, że przechorowałem chorobę – stwierdził Pavel.

- Daje, bo przez tak długi czas, poruszając się w gruzach Moskwy w tej całej stęchliźnie, nie będąc odpornym na wirusa, nie szedłbyś teraz ze mną – zweryfikował wątpliwości chłopaka Oleg. – Wirus zaraża do około dziesięciu metrów od miejsca jego występowania czy obiektu go przenoszącego. Sam sobie odpowiedz na pytanie, czy nie przechodziłeś w takiej odległości obok jakiegokolwiek moskiewskiego trupa. A nawet nie trupa – zreflektował się mężczyzna. – Po prostu oddychałeś powietrzem, a wirus jest praktycznie wszędzie. W tym również, w powietrzu. Poza tym, już wczoraj zostałbyś Białym, gdyby twoje wątpliwości były prawdziwe.

Skończył nieoczekiwany monolog Dercos, dając ponownie znak ręką, że nie życzy sobie więcej dyskusji na ten temat. Pavel jednak nie miał zamiaru o nic teraz pytać. Do jego świadomości doszły argumenty Olega. On przechorował epidemię i jest teraz odporny. On należy do wybranych.

Ale czy to faktycznie wybrani, pozostali przy życiu, byli tymi szczęśliwcami, zapytał sam siebie w myślach chłopak. Nieżyjący już ludzie, po krótszym czy dłuższym procesie umierania, mieli to wszystko za sobą. Cierpienie, jak i radość obecnego świata. Ale głównie cierpienie. Prawie tylko cierpienie. A my, żyjący, ciągle egzystujemy w przedsionku piekła. To nie jest czyściec, pozwalający wydostać się do nieba. Tutaj droga wiedzie tylko w dół i im dłużej się pozostaje przy życiu, tym większą beznadziejnością epatuje ten cały ludzki żywot.

Kto z nas potrafi się radować, kto z nas potrafi myśleć pozytywnie, gdy świat wygląda tak, jak wygląda.

Ale przecież szczęście wychodzi z wewnątrz nas, a nie z zewnątrz, oznajmił Pavel, przypominając sobie dawne nauki wschodnich mistrzów duchowych. Nie będę w stanie cieszyć się niczym, jeżeli sam siebie i swojej sytuacji nie zaakceptuje.

I po to jest moja droga. Po to idę teraz z Olegiem, mając pod pachą w torbie Azira, na zachód. Wszystko się wyjaśni. Musi. Jaki by nie był rezultat mojej podróży, to leżąc w przyszłości na łożu śmierci i oddając swoje ostatnie tchnienie, będę mógł z czystym sumieniem stwierdzić:

- Spróbowałem – powiedział spokojnie, nie wiadomo dlaczego na głos, chłopak. – Spróbowałem.

Dercos nie zareagował, będąc zajęty dość intensywnym procesem weryfikacji stojącego nieopodal samochodu. Pavel podszedł do niego, ale nie znając się za bardzo na mechanice, nie był w stanie określić, co dokładnie sprawdza Oleg.

- Idziemy do następnego – stwierdził po chwili mężczyzna, wyciągając swoją głowę spod maski samochodu.

Przeszli kilkanaście kroków w stronę mocno zarysowanego i brudnego wozu, a Dercos znowu zanurzył się w inspekcji auta.

Pavel wykorzystując tą chwilę, postanowił sprawdzić resztę aut. A może ktoś coś tam zostawił, co przydałoby się mu w podróży. Przeszukał z niewielką nadzieją kilka lepiej i gorzej zachowanych okazów samochodowych, ale nie znalazłszy nic godnego uwagi, odpuścił i wrócił do szperającego w osmarowanych czarną mazią kablach Olega.

W tej chwili jednak zauważył intrygującą ulotkę, znajdującą się za szybą jednego z aut. Na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie totalnie osmolonego i przypalonego papieru, lecz bo bliższej inspekcji, dochodziło się do wniosku, że kartka ta została prawie w całości wydrukowana na czarno.

Przez tą przytłaczającą aż ciemność ulotki, przebijał się biały napis „ISC19. MY WIEMY”.

- Coś słyszałem o tym ISC i ich powiązaniu z wybuchem epidemii – zaczął myśleć na głos Pavel. – Ale kto wie, co teraz jest prawdą.

Dostaliśmy na początku tyle teorii, tyle faktów, tyle wersji prawdy, kontynuował w głowię chłopak. Ta cała prawda, będąca de facto kłamstwem, wchłaniana i przekazywana masom, następnie powielana, stała się dla nich prawda. Przez takie właśnie działanie, teraz wyciągnięcie tej jedynej, prawdziwej i obiektywnej prawdy, jest raczej niemożliwe.

Już łatwiej uwierzyć tej całej propagandzie, występującej na początku epidemii i dać sobie sprać mózg. Przynajmniej by się człowiek nie zastanawiał i mógł spokojniej spać, podsumował swoje myślowego dywagacje młodziak.

Oleg nie odniósł się do początkowego, głośnego rozmyślania Pavela, zapewne dlatego, iż był zajęty doprowadzeniem auta do prawidłowego funkcjonowania. Dercos jednak nie wiele mówił, a w tym wypadku może i chciał, czy też musiał, zachować milczenie.

Po chwili nastąpił pierwszy, przerywany warkot silnika. Pavel ustawił się za samochodem, bacznie obserwując otoczenie. Przez chwilę starał się rozszyfrować markę pojazdu, lecz zaraz zrezygnował, dając za wygrane mocno zamazanemu, zarysowanemu znaczkowi na tyle auta.

Nie minęła minuta, a auta zgasło. Oleg jednak, zachowując stoicki spokój, ponownie pogrzebał nieco w masce i wrócił na siedzenie kierowcy, grzebiąc coś w kablach umiejscowionych pod kierownicą.

Rozległo się przeciągłe wycie silnika, po czym ustało i auto złapało prawidłowe obroty, wydając teraz jedynie pojedyncze, przerywane dźwięki.

- Dawno tego nie robiłem – oznajmił z lekką dumą w głosie Dercos, wychodząc i przecierając ręce o wyciągnięta uprzednio ze schowka samochodowego szmatę.

- Super, ale drogi są zastawione – powiedział z pesymistycznym akcentem chłopak. – Tutaj, jak i zapewne wszędzie indziej, jest jeden wielki karambol na jezdni.

- Racja, ale specjalnie wybrałem samochód przystosowany do jazdy w trudnym terenie – powiedział Oleg, wskazując jednocześnie na podniesione zawieszenie pojazdu oraz grube, w nadzwyczaj dobrym stanie, opony samochodu.

- O, widzę że zbiornik paliwa jest niemalże w całości wypełniony benzyną – z zaskoczeniem oznajmił młokos, zerkając na pozycję wskazówki paliwa, znajdującej się na zakurzonej desce rozdzielczej auta. – Ale co z Białymi? – dopowiedział po chwili, jakby przypominając sobie niedawne wydarzenia na stacji kolejowej.

- Jak to co – odparł Oleg. – Nic. Jest ich mało. A nawet jeśli jakiegoś spotkamy podczas jazdy, to przy odrobinie szczęścia uda mi się sprawić, że nas nie dogoni.

Pavel nieco nie wierzył w słowa Dercosa. Widział już raz, jak porusza się Biały. Umysł podpowiadał mu, że potwór wcale nie byłby bez szans, startując w wyścigu o śmierć i życie z samochodem. Może jednak przesadzam, stwierdził po chwili chłopak. Przecież jak dotąd, nie ma podstaw by sądzić, że Oleg go okłamuje.

W to, że nie mówi całej prawdy mógł wątpić. Lecz nie można takiego zachowania nazwać kłamstwem.

- Dobra, nie będziemy tak stać i myśleć – kontynuował po chwili mężczyzna. – Wskakuj i jedziemy.

Wsiedli we dwoje, sprawnym krokiem do samochodu, upewniając się uprzednio, że w ich otoczeniu na ma jakichkolwiek innych istot żywych, szczególnie tych o białym umaszczeniu.

Oleg wyregulował siedzisko, kierownicę oraz lusterka. Lubił być przygotowany na każdą ewentualność, a dobra widoczność z pewnością jest rzeczą, którą warto mieć po swojej stronie. Pavel poszedł za jego przykładem, poprawiając uprzednio torbę ze śpiącym obecnie pieskiem.

Zebrali się do wyjazdu. Oleg wbił wsteczny bieg i ruszył do tyłu, lecz w tym momencie zauważył zarys ludzkiej sylwetki, który mignął mu w wyregulowanym przed chwilą lusterku. Zatrzymał pojazd i starał się odnaleźć obecny przed chwilą, a teraz magicznie ulotniony obiekt.

To na pewno nie był Biały. To musiał być człowiek.

- Nigdzie nie pojedziecie. Wysiadać.

* * *

W głowie Olega, tak szybko jak tylko światło pojawia się po wciśnięciu włącznika na ścianie, zaczęła się tworzyć pętla myślowa, kalkulująca obecną sytuacje.

Nie było czasu analizować, dlaczego ich nie zauważyli. Nie miało to teraz znaczenia. Ktoś tam stał, z karabinem w ręce i czekał, aż opuszczą pojazd. A na przyjaznego nie wyglądał.

Chłopak całkowicie zaufał Dercosowi, zdając się na jego osąd sytuacji. Po wymienieniu jednego, krótkiego spojrzenia między nimi, Pavel wiedział, co zrobią.

- Wysiadamy – powiedział spokojnie Oleg.

Chłopak przewinął swoją torbę w stronę pleców, tak aby zasłonić ewentualnie wystający łebek Azira. Oleg, tak jakby nigdy nic, po prostu wyszedł, nie unosząc nawet rąk do góry, co Pavel uznał za mocno ryzykowne, samemu umieszczając je wysoko nad głową.

- Ptaszki wpadły do klatki, hehe – wycharczał śmiejącym się głosem facet, z ewidentnie starym, a być może niedziałającym, karabinkiem automatycznym AK47 w rękach.

Dlaczego Oleg zdecydował się tak po prostu wyjść, nie podejmując walki, myślał nerwowo Pavel. Przecież jego doświadczenie jako Dercosa z pewnością pozwoliłoby na pokonanie tego faceta, nawet gdyby był ze zgrają podobny do siebie osób.

- Co tam Shorty – warknął mężczyzna, wychodzący właśnie z nieco zagruzowanej części nieokreślonego przeznaczenia budynku. – A, nowa zdobycz. Będzie zabawa, haha – śmiejąc i kaszląc na przemian, był już przy swoim kompanie.

- Biggy, będzie. Oj będzie – z błyskiem w oczach, celowo przeciągając swoje słowa, powiedział ten z bronią w ręku.

Pavel teraz dopiero przyjrzał się bliżej dwóm osobnikom, wyglądającym z jednej strony bardzo podobnie, a z drugiej kompletnie inaczej.

Shorty, bo takiego pseudonimu używał ten niski, chudy oraz szybki osobnik płci męskiej, upodobał sobie za broń palną, prawdopodobną atrapę AK47. Biggy natomiast, będąc facetem wysokim, ewidentnie zmagał się z problemem otyłości, co było jednym z determinantów jego powolnego poruszania się. Ten większy miał przy pasie kilka mieszanej długości noży, które po bliższym przyjrzeniu się, sprawiały wrażenie dawno nieostrzonych.

Tyle by było z różnic, stwierdził w głowie chłopak. Od obydwu czuć było smród niemytego dawno ciała, które na dodatek było niemiłosiernie ubrudzone bliżej nieokreślonymi substancjami. Na pierwszy rzut oka, sprawiali wrażenie mało inteligentnych osobników.

I jeszcze ta woń wczorajszego alkoholu wymieszana z wydawałoby się wypalonym przed chwilą skrętem, zawierającym stosunkowo mocny tytoń. Tak, to potęgowało paskudny zapach Shortiego i Biggiego, podsumował oględziny mężczyzn Pavel.

- Co ty tam masz na plecach, skarbie – z zaciekawieniem spytał Shorty, zwracając się do Olega.

- Trzy bronie palne.

- O, jaki szczery, patrz go Biggy – rzekł szybko niski mężczyzna, wskazując na tego grubszego.

- Nic mu to nie pomoże – odpowiedział ten z nożami przy pasie, podciągając swoją podartą kurtkę i drapiąc się ostentacyjnie po wielkim brzuchu.

- Nic mu to nie pomoże – zawtórował z obecnym już wcześniej błyskiem w oczach Shorty.

- Zdejmijcie wszystko, co macie.

Pavel spojrzał na Olega, szukając na jego twarzy jakiegokolwiek planu na zaistniałą sytuacje. Ten jednak, po prostu ściągnął wszystko z siebie i ustawił na ziemi, przed sobą.

Za jego przykładem poszedł chłopak, odkładając jednak będącego w torbie psiaka w taki sposób, by tamci dwaj nie byli w stanie go zobaczyć.

Obyś mi teraz nie zaczął szczekać, pomyślał ze zdenerwowaniem młodziak. Zastanawiał się następnie, czy rozkaz Biggiego został w pełni wykonany przez Olega, czy może Dercos ma gdzieś ukrytą broń specjalną. Nie miało to jednak większego znaczenia teraz.

Ufam mu, oznajmił Pavel, starając się uspokoić nieco swoje przyśpieszone bicie serca.

- Odsunąć się – warknął Shorty.

Odsunęli się posłusznie, na parę metrów do tyłu, zezwalając na wstępną inspekcie oraz zabranie swojego rynsztunku przez dwójkę brudnych facetów.

- O, czegoś takiego nie wiedziałem na własne oczy – oznajmił ze zdziwieniem Biggy, obracając w rękach tobołki Olega.

- Potem Biggy, kurwa – nerwowym głosem powiedział Shorty. – Teraz musimy się nimi zając.

- Zaraz, daj mi to przeglądnąć do jasnej cholery.

Jakim cudem my ich wcześniej nie usłyszeliśmy, będąc w Odincowo już od jakiegoś czasu, myślał Pavel. Dwójka krzykaczy swoim głosem bez problemu mogłaby przyciągnąć do nich różnego rodzaju niebezpieczeństwa. W tym Białych.

Po chwili obydwaj stwierdzili, co zresztą jest prawdą, że bezpieczniej będzie opuścić otwartą ulicę.

Zaprowadzili Pavela i Olega do swojej kryjówki, uprzednio oddając Dercosowi jego plecak, a chłopakowi pozwalając na wzięcie torby. Jej nie przeszukali, z nie wiadomo jakich pobudek.

Już jesteś ze mną Azirku, już dobrze. Chłopak chciał powiedzieć to na głos, lecz z oczywistych względów bał się.

Shorty wprowadził dwójkę pojmanych, trzymając ich ciągle na muszce, do mocno przyciemnionego miejsca. Biggy natomiast, tak jakby z automatu, zamknął za nimi drzwi, potęgując istniejący już efekt mroku.

Miejsce bytowania mężczyzn nie różniło się za wiele od ziemianki. Z pewnością jednak fakt, że pomieszczenie znajdowało się pod ziemią, dawało niejaką gwarancje bezpieczeństwa przed wszystkim tym, co było na powierzchni. Wrażenie dobrego zabezpieczenia ich kryjówki potęgowały drewniane filary, rozstawione równomiernie w taki sposób, aby wspierać górną powłokę kanciapy przed zawaleniem się.

- Siadać tam – Shorty wskazał lufą karabinu miejsce, o które mu chodziło.

Młodziak i Dercos posłusznie udali się w róg pomieszczenia, zajmując miejsca na jednym z dwóch występujących tutaj łózek.

Zauważyli z pewnością, jak dwójka cuchnących teraz jeszcze bardziej mężczyzn, sięga po butelkę bliżej nieokreślonego trunku, leżącego dotychczas na nadłamanym stole.

Wódka, od razu pomyślał Pavel. Nie mylił się, ponieważ jego przypuszczenia zostały potwierdzone przez przeźroczysty kolor trunku, który wygenerował niemiłosierne grymasy na twarzach Shortiego i Biggiego zaraz po tym, jak zawartość kieliszka zniknęła w ich gardzielach.

Już wcześniej wydawali się być nietrzeźwi, a teraz jeszcze się doprawiają, stwierdził zgorzkniale Pavel.

W tej chwili, przez gęstwinę myśli wypełniającą jego głowę, przedarły się jego własne wspomnienia, dotyczące używki, jaką jest alkohol.

Przed nastaniem czasów WSV zwykł pić. Palić również, ale to ten pierwszy typ niekorzystnej aktywności potrafił czasami mocno skomplikować mu życie.

W Rosji wódki jest od groma. Jest ona również tania. Każdy, kto nie radzi sobie w życiu, kogo przerastają problemy dnia codziennego, za niewielką kwotę może odciąć się od realnego świata i odpłynąć do krainy tymczasowego uwolnienia. To wszystko jest jednak złudzeniem, a chłopak uświadomił to sobie wraz z nastaniem epidemii.

Nie chciał wracać do okresów w swoim życiu, kiedy pił. Kiedy pił codziennie, przez wiele dni a nawet tygodni. Od rana do wieczora. A pierwsza myśl, po przebudzeniu w okresie pijaństwa, która zawsze mu towarzyszyła, żądała jednego i tego samego. Zawsze dalszego picia, by zatuszować efekty kaca oraz podtrzymać zwodniczą egzystencję w wyimaginowanym, przekolorowanym i śmierdzącym alkoholem świecie. Nie przerażał go nawet fakt, że turbował sobie wnętrzności, często wymiotując po spożyciu wysokoprocentowych trunków, co z pewnością potęgowało efekt występującej u niego niegdyś bulimii.

Gdyby jeszcze pił w towarzystwie, ale nie. On zazwyczaj pił samemu. A praktycznie zawsze w pojedynkę, gdzie największym przeciwnikiem jak i sojusznikiem, był alkohol. Spożywanie używek w towarzystwie to w końcu ciągle to samo, co samemu. Z tą różnica, że wtedy ma kto ciebie podnieść, gdy już upadłeś tak nisko jak podłoga.

Ile to razy pił przed, w czasie i po pracy. Ile to razy ukrywał swój nałóg przed światem, a szczególnie przed ludźmi z jego bezpośredniego otoczenia. Nie liczyło się to, że wydaje na darmo pieniądze, że niszczy swój organizm, że krzywdzi bliskie mu osoby. A tym bardziej to, że krzywdzi siebie samego.

Liczyło się tylko to, żeby się napić. A do tego fajnie było zapalić, drenując jeszcze bardziej swój portfel z pieniędzy i wypełniając swoje płuca substancjami smolistymi.

Chłopak bardzo wiele razy nie pamiętał, co robił dnia poprzedniego. Prócz tego, że wiedział, iż pił. Gdy się budził, zazwyczaj widział wokół siebie obraz nędzy i rozpaczy. Butelki i puszki po napojach wyskokowych, porozwalane niedopałki papierosów oraz nadpsute i wchłonięte do połowy jedzenie stanowiły codzienność.

Wiele razy próbował przerwać ten autodestrukcyjny mechanizm. Czasem udawało się to nawet, na dłużej bądź krócej. Jednak problemy i kłopoty, w dużej mierze mocno wyolbrzymione, ciągle go nawiedzały, przerywając krótkie pasma abstynencji. Dopiero nastanie czasów WSV pozwoliło mu przejrzeć na oczy trzeźwo.

Właśnie wtedy, w momencie przeobrażenia świata ze stosunkowo jeszcze normalnie funkcjonującego, tętniącego życiem, w ponure i niebezpieczne miejsce, przypomniał sobie przeczytane kiedyś słowa Yves Mirande, francuskiego reżysera, scenarzysty oraz aktora, które wpadły mu w pamięć: „Topisz swe kłopoty w alkoholu? Nie rób tego, one umieją świetnie pływać.”. Słowa te sprawiły, że do tej pory nie sięgnął po alkohol i papierosy. Miał również nadzieje, że nigdy to nie nastąpi.

Szczególnie teraz czuł obrzydzenie do wcześniej opisanych używek, widząc zachowanie Shortiego i Biggiego, pijących już trzeci kieliszek wódki odkąd znaleźli się w tej kanciapie i podśmiewających się z pojmanych, co rusz wymachując w ich kierunku to karabinem, to nożem.

- Dobra, co z wami teraz zrobić – oznajmił łamiącym się głosem Shorty, chwiejąc się nieco na nogach.

- Nie wiem, może ich zajebiemy, haha – krzyknął Biggy, lecąc nieco do tyłu i jednocześnie łapiąc równowagę poprzez chwycenie się filara.

Strach, który już częściowo zdążył ulotnić się z głowy Pavela, powrócił. Oni byli już mocno pijani, stwierdził chłopak. A co, jeżeli któryś z nich faktycznie chwyci za broń i strzeli, traktując dwójkę siedzących na łóżku jako żywą tarcze?

Niemniej jednak, Oleg jak zawsze epatował spokojem. Spokój ten jednak, nie przeszkadzał mu w kalkulowaniu planu działania.

- Nie, poczekaj – odpowiedział podniesionym głosem Shorty, podchodząc do nich bliżej z wycelowanym AK47 w rękach. – Kim wy jesteście i czego tu szukacie?

- Ja jestem Oleg, a to Pavel – ze stoickim spokojem oznajmił blondyn.

- O, okularki – wtrącił się z daleka Biggy, podchodząc do całej trójki bliżej. – Pokaż.

Teraz natężenie smrodu wymieszanego z alkoholem oraz tytoniem było bliskie granicy wytrzymałości zwykłego człowieka.

- Nie – odpowiedział Oleg, patrząc mu prosto w oczy. – Nie jesteśmy intruzami i nie chcemy kłopotów. Puśćcie nas i pójdziemy dalej. Naszym celem jest Smoleńsk – mówił stonowanym głosem Dercos, starając się wyjaśnić pijanej dwójce mężczyzn ich zamiary.

- A po co wy tam? – spytał po wieśniacku Shorty.

Oleg zebrał się już do odpowiedzi, lecz coś mu przerwało.

Tym czymś był wychodzący na zewnątrz Biggy, który ledwo co zdołał otworzyć drzwi, utrzymując się przy tym w pionie.

Shorty podszedł do niego i wyszli na chwile we dwóch na zewnątrz, energicznie i głośno dywagując na temat o ciężkiej do przechwycenia treści.

- Nic nie zrobisz? – spytał Pavel siedzącego obok Olega.

- Nic – potwierdził mężczyzna. – Oni sami się zaraz zabiją albo zapiją w trupa, a nas nie ruszą. Mam to pod kontrolą.

Wtedy dwójka mężczyzn powróciła, zamykając ponownie drzwi. Napuścili trochę powietrza i teraz dało się tutaj oddychać, stwierdził Pavel. Mimo, że zapach na zewnątrz również nie był rewelacyjny, z pewnością można było nazwać go przyjemniejszym w porównaniu do tego panującego w okolicy Shortiego i Biggiego.

Dwójka mężczyzn podeszła ponownie do stołu i nalała sobie kolejny kieliszek, pijąc go od razu. Następnie ponowili uprzednią czynność i odwrócili się w stronę pojmanych, ewidentnie mając duże problemy z zachowaniem pionu.

Już obydwaj otworzyli usta, ale w tym momencie zatrzymało ich szczeknięcie Azira, który niepostrzeżenie wychylił się na tyle wystarczająco z torby, by można było go dostrzec.

- Co to za cholerstwo, do chuja – warknął Shorty, podlatując do miejsca, w którym znajdował się Pavel.

- Pies – rzekł Biggy, podchodząc powoli do nowego miejsca akcji. – To ty kurwa nigdy psa nie widziałeś?

- Widziałem, durniu – nerwowym głosem odparł Shorty. – Ale wcześniej go nie widziałem. Jak ich złapaliśmy. I ty kurwa też nie.

- No. Nie widziałem.

- Dobra, co mnie tam pies, jest wasz, niech będzie wasz – oznajmił Shorty, wracając do stołu i nalewając sobie kolejny kieliszek wódki.

Biggy poszedł za jego przykładem i również polał sobie wódkę po same brzegi szklanego naczynia. Obydwaj wypili i usiedli na nierównej ziemi. Zaczęli wymieniać między sobą niezrozumiałe sentencje, z pewnością jednak będące efektem upojenia alkoholowego.

Odpalili niezgrabnie papierosy i pogrążyli się we własnych myślach. Wydawało się, że nie zwracają teraz kompletnie uwagi na pojmanych, lecz wrażenie to mogło być mylące. Z pewnością byli weteranami w spożywaniu alkoholu i paleniu, przez co należało podchodzić do takiego osądu z rozwagą.

Po chwili Shorty wstał i podszedł do siedzących na łóżku.

- Macie wódkę? – wyparował nagle, przysuwając głowę niezwykle blisko twarzy Pavela i Olega, tak jakby miało to spotęgować siłę jego pytania i uzyskać satysfakcjonującą odpowiedź.

- Nie mamy – powiedział Pavel.

- O, niemowa się odezwała – z zaskoczeniem oraz lekkim rozczarowaniem w głosie odparł Shorty, odwracając się w stronę Biggiego.

Ale ten już leżał, pogrążony w twardym, pijackim śnie. Shorty poszedł do niego nieco zmieszany i starał się go ocucić kilkoma mocniejszymi potrząśnięciami. Bez skutku.

Niski mężczyzna przeczesał stół swoim zagubionym wzrokiem, szukając z pewnością alkoholu. Ten jednak się skończył. Teraz już nic nie było.

Radość i życie w wyimaginowanym świecie jutro ustąpi, a teraz nadszedł czas bezładności ciała i wymiksowanych myśli w głowie.

Po chwili Shorty przewrócił się na ziemie, zajmując pozycje po przeciwnej stronie, co uprzednio Biggy.

Jutro będzie tylko kac i szukanie wszelkich sposobów, by go zapić, podsumował obecną sytuację Pavel. Zrobiło mu się ich nawet nieco żal. Wiedział, przez co przechodzą. Wiedział dobrze.

- Zbierz swoje rzeczy i idziemy – oznajmił Oleg, podnosząc się z łóżka. – Mówiłem, że albo się zabiją albo zapiją. Wybrali to drugie, a może drogą do wybawienia było to pierwsze.

I tak też, po uprzednim spakowaniu się, wyszli z kryjówki Shortiego i Biggiego, pozostawiając ich w stanie, do jakiego sami się doprowadzili. Zaryglowali za sobą drzwi, a na odchodne usłyszeli ciche chrapanie obydwu leżących mężczyzn.

Doszli do miejsca, gdzie znajdował się wcześniej znaleziony samochód. Załatwili swoje potrzeby, po czym Azir ponownie wylądował w torbie Pavela. Pogoda była dla nich łaskawa, serwując im brak jakichkolwiek opadów oraz stosunkowo ciepłe powietrze.

- Za późno na drogę autem – oznajmił Oleg. – Ściemniło się już, więc znajdziemy miejsce do spania, a z rana poszukamy innego, sprawnego wozu. Dalej od tej dwójki pijaków.

Pavel nie protestował, był już zmęczony tym wszystkim, co dzisiaj przeżył.

Udali się z typową dla siebie już cisza kilka sąsiednich uliczek dalej i znaleźli miejsce stosunkowo bezpieczne do spania.

- Czemu ich nie zabiłeś lub nie obezwładniłeś? Czemu pozwoliłeś im tak długo nas trzymać? – uwolnił tłumione od dłuższego czasu zdziwienie Pavel. – Przecież wiem, że mogłeś ich zlikwidować od razu, jak tylko się pojawili.

- Pewnie, że mogłem.

- Czemu więc tego nie zrobiłeś? – napierał chłopak.

- A jak myślisz?

- Nie wiem.

- Słuchaj – rozpoczął swój jeden z rzadkich monologów mężczyzna. – Sztuką nie jest zabijać. To jest najprostsze rozwiązanie, szczególnie w dzisiejszych, pozbawionych prawa i moralności czasów. Nic złego nam nie zrobili, nie skrzywdzili nas też fizycznie. Nie było powodu, by ich krzywdzić. – ciągnął dalej Oleg. – Sami sobie sprawiają ból. To wystarczy.

- Myślę, że masz racje – stwierdził po chwili milczenia Pavel, zdając sobie sprawę, że Oleg też to widział.

Też widział, jak używki potrafią sprawiać ból i niszczyć życie. Ciekawe, czy też miał taką przeszłość z alkoholem, jak ja, pomyślał chłopak. Tego się jednak nie dowiem, a przynajmniej nie teraz. Jest już późno, a wszyscy na pewno są zmęczeni.

Ułożyli się więc na tyle wygodnie, na ile pozwalała im szybko wynaleziona, prowizoryczna noclegownia. Po paru minutach Pavel i Azir pogrążyli się we śnie.

Oleg natomiast, rozlał w swojej głowię wodę myśli. Spoglądnął na śpiącego już chłopaka. Coś ewidentnie nie dawało mu spokoju, ale przestał z tym walczyć i po chwili odpłynął do krainy snu.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Gregory Heyno 07.01.2022
    Spoko, leci sobie powoli, czyta się z zaciekawieniem.
    Dodam tylko, że ja to raczej jestem leniwy, i jak widzę tyle tekstu, to się najpierw zastanawiam ile mi to zajmie czasu, a dopiero potem czytam, :)
    a tutaj mógłbyś spokojnie to rozdzielić na dwa podrozdziały, powodzenia w dalszym pisaniu ;)
  • PawelRzeszowiak 08.01.2022
    Dziękuję za komentarz. Co do długości rozdziałów, trafna uwaga. Zachęcam do przeczytania w wolnym czasie rozdziału 4 - jest już dostępny.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania