WHITES - Rozdział 6. Gang Otnosovski

Kartka papieru złożona na wzór samolotu nie chciała odlecieć dalej niż parę metrów od Pavela, który próbując bawić się w pana przestworzy, chciał poszybować zerwaną przed chwilą stroną z kalendarza jak najdalej się dało.

- Mamy dzisiaj dziewiętnasty grudnia – oznajmił sam do siebie chłopak. – Po co ja to liczę. Chyba do końca zdurniałem.

Grupa rozbiła prowizoryczne koczowisko przy samym wjeździe do miejscowości Otnosovo. Nikt, prócz Olega, nie wiedział, dlaczego właśnie zatrzymali się w tym miejscu. Blondyn jednak nie był skłonny udzielać teraz jakichkolwiek wyjaśnień; jego uwaga została pochłonięta przez obraz generowany w soczewkach lornetki. Z uwagą przeczesywał niegdyś zaludnioną wieś. A może to było miasto? Kogo to teraz obchodzi; dawni mieszkańcy Otnosovo na pewno się o tą ewentualną nieścisłość nie upomną.

- Nawet ze starej szmatki potrafisz zrobić użytek – z uznaniem rzekł chłopak.

- Tak…ah, ty…dobra, teraz…a, nie tak mocno piesku.

Tatiana ze zwiniętego kawałka materiału znalezionego pod siedziskiem w samochodzie wyczarowała prawie okrągłą piłkę, którą teraz wykorzystywała do zabawy z Azirem.

- Jeszcze chwila, a to będzie twój pies.

- Znalazł się, sarkastyczny mistrz. Jeszcze chwila, a nauczę go, jak aportować.

- Dobra, założę się o…

- Ciszej, rozpraszacie mnie.

Dercos potrzebował skupienia. Musiał dokładnie wybadać teren, zanim przejdzie do wykonywania praktycznej części od niedawna obmyślanego planu. Nie za wiele dowiedział się od Maksyma; jednak wystarczająco, by mieć się na baczności.

Ten cały Nikita zdołał przekabacić na swoją stronę co najmniej kilkunastu ludzi, stwierdził Oleg. Lornetka była tak zoptymalizowana, by mógł z najdrobniejszymi szczegółami dostrzec to, co chce. Niczego więcej i niczego mniej.

Wschodnia wieża strażnicza, jeden facet. Zachodnia wieża, również jeden. Każdy z nich wyposażony w prostej konstrukcji karabin automatyczny.

Niżej, na swego rodzaju drewnianym podeście otulonym od góry rozległym parasolem, mijała się grupa chwiejących się mężczyzn.

- Mają zakrapianą imprezę, dobrze…dobrze – mamrotał Oleg, widząc stolik z trunkami rozświetlony oliwnymi lampami, znajdujący się obok rozległego biurka zapełnionego różnego rodzaju dokumentami.

- Co mówisz, Oleg? – spytał chłopak, chcąc dowiedzieć się czegokolwiek o tym, co widnieje w zwierciadłach lornetki.

- Nic…nic.

Koncentracja. Co więcej widać? Zataczający się mężczyźni byli nieuzbrojeni.

Obok drewnianego podestu, stanowiącego z pewnością główną bazę gangu, znajdował się jeszcze jakiś budynek wchodzący w skład osiedla bandyckiego. Przez ocalałe, jednak mocno zanieczyszczone szyby obiektu, Dercos nie był w stanie zweryfikować wiele; jednak z pewnością w środku krążyło co najmniej kilku mężczyzn z bronią.

Cały obóz sprawiał dwuznaczne wrażenie. Wydawał się być dość prowizoryczny, a z drugiej jednak strony epatował czymś w rodzaju niewypowiedzianego zagrożenia.

- Pójdę tam, zrobię co mam zrobić i wrócę – obwieścił blondyn, dokonując ostatnich oględzin obozu gangu. – Zaczekajcie tutaj.

- Tak…sami? – z przestrachem spytała dziewczyna.

- We dwoje z waszym szczeniakiem. Spróbujcie nie zginąć.

- Może byłoby lepiej, jeżeli poszlibyśmy z tobą? Jeszcze spotkamy jakiegoś Białego i wtedy dopiero będzie – przedstawił swoje zdanie Pavel, któremu wreszcie udało się wypuścić samolocik tak wysoko, że teraz orbitował w stronę Otnosovo.

- Dobra, w zasadzie możecie się przydać.

Zebrali część swoich rzeczy ze sobą i wyruszyli w stronę wschodniej wieży strażniczej. Po drodze Oleg wyjaśniał im po krótce, co mają zrobić, by dołożyć swoją cegiełkę do obmyślonego planu akcji.

- No, więc tak to ma wyglądać. Załatwiamy, co trzeba i wracamy do naszego samochodu. Jakieś pytania?

- Tak, czekaj – Pavel potrzebował chwilę, by zebrać wszystko do kupy. – Więc tak. Idę z Tatianą w stronę wschodniej wieży, a gdy nas zobaczą, podnosimy ręce. Mówimy im, że przybywamy z daleka i prosimy o schronienie, oni oczywiście nam je pozornie gwarantują i wchodzimy dalej…

- Wchodzicie jako para. Macie grać parę, wtedy te półgłówki będą miały jeszcze większe zapędy do tego, by was tam od siebie odciągnąć.

Grać parę, dobrze. Ale w takiej wymuszonej sytuacji…mi granie pary już nie będzie potrzebne, by czuć się…źle, gdy…oni ją tam będą próbować…a nieważne. Oleg to przemyślał. Oleg wie, co ma być zrobione. Bylebym tylko ja wytrzymał. Bylebyśmy tam doszli żywo, a nie wyjęli kulkę zaraz po tym, jak nas zobaczą.

- Jak mamy grać parę? – pytania Tatiany w tym temacie nie mogło zabraknąć.

- Najlepiej będzie, jak usiądziecie na środku ulicy i zaczniecie grać w bierki – sarkastycznie rzekł Oleg. – Nie wiecie jak? Nie wiem…czułe słowa, trzymanie za ręce i całowanie się.

- Jak mamy to robić, skoro ręce mają być w górze? – Pavel musiał dopytać.

- Z wami coś obmyślać…ręce zapewne pozwolą wam opuścić, jak wejdziecie do środka. Wtedy coś zróbcie. Cokolwiek.

- Dobra – zgodził się Pavel, spoglądając z ukosa na Tatianę.

Jej twarz nie zdradzała niczego prócz zakłopotania. Powróciła do jej umysłu sytuacja z baru oraz ta, która rozegrała się zaraz przed odjazdem z Wiaźmy.

- Tatiana? – dopytał Dercos.

- Tak…tak, dobrze – odpowiedziała w zamyśleniu. - A co, jeśli plan się nie uda?

- Improwizacja – wymijająca odpowiedział blondyn.

Oleg nadał swoim krokom nieco większego tempa, pozostawiając w tyle dwójkę towarzyszy oraz psiaka, który po intensywnej zabawie z zielonooką blondynką, zasypiał teraz wygodnie w torbie Pavela.

Przyglądając się kroczącemu w czarnym kombinezonie mężczyźnie, mimowolnie zapadli się przeplatanych, czarnobiałych myślach, kłębiących się w ich głowach.

Ciekawe, co ona o tym sądzi. O tym całym pomyśle, o tym planie i o tym, co może się wydarzyć. Lub też nie będzie mogło się wydarzyć, jeżeli coś pójdzie nie tak. Wewnętrzne analizy chłopaka często mogły sprawiać wrażenie nadto wyolbrzymionych, lecz wolał dmuchać na zimne.

Po ostrożnym przemierzeniu na wpół otwartej przestrzeni prowadzącej do miasta, sylwetka bliższej im wschodniej wieży strażniczej nabrała wyraźniejszego kształtu.

- A co, jeśli…

- Chłopcze, o Białych się nie martw – przerwał Oleg, zastygając w miejscu. – Nawet jeżeli ich tam spotkamy, z dwóch linii frontu zrobią się trzy. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem.

Pomimo zapewnień weterana przetrwania w czasach WSV, zarówno Tatiania jak i Pavel odczuwali rosnące napięcie. Niemniej jednak, komu mieliby ufać, jak nie Olegowi? Zapewne własne rozumy płatają im figle.

Po przemierzeniu jeszcze kilkudziesięciu metrów, skierowali się w stronę rzędu wysokich ciężarówek ustawionych w taki sposób, jakby zaraz ich kierowcy mieli wrócić ze swojej przerwy w ciągu dnia i ruszyć dalej w trasę.

Nikt jednak nie wracał. Owe wozy, z pozoru sprawne, obecnie mogły służyć jedynie za prowizoryczną barykadę, za którą trójka towarzyszy podsumowywała plan działania na najbliższe chwile.

- Wszystko wiecie?

- Tak – zawtórowali.

- Jakieś pytania? – wymamrotał Oleg, bacznie obserwując wieżyczkę z kroczącym na niej mężczyzną.

- Po co to wszystko robimy? – chłopak nie lubił, gdy się coś przed nim ukrywało.

- W ramach umowy z Maksymem.

- Jakiej umowy?

- Nieważne dla was – warknął blondyn, odrywając wzrok od faceta, któremu podczas napadu kaszlu broń prawie wypadła z rąk na podłogę wieżyczki. – Zrobicie swoje, ja swoje. Trzymajcie się planu, a wszystko pójdzie gładko.

A jeśli nie – to improwizacja.

Zastanawia mnie, czy on naprawdę wierzy we wszystko, co mówi. Przecież każdy powinien mieć plan B czy też C, na wypadek zaistnienia pewnym nieprzewidzianych okoliczności. Ale to moje subiektywne zdanie, które może się mieć nijak do obecnie występującej sytuacji, dodał po chwili właściciel Azira.

- Dobra – kontynuował Oleg, przecierając okulary i poprawiając swój kombinezon, który zdążył się mu nieco naciągnąć w dolnej okolicy pleców. – Idźcie tam jako para, bez grania bohaterów. Ja wkroczę, gdy będzie na to porą.

Nie było sensu dopytywać blondyna o więcej.

Serce Tatiany zaczęło bić porównywalnie szybko do kropli monsunowego deszczu, które spadały na blaszane dachy mieszkańców południowej części kontynentu azjatyckiego. Pavel zdołał nieco opanować sztukę kontroli ciała i umysłu, lecz nie opuszczała go myśl, że tam, gdzie idą, czai się zło nie mniejsze od stanięcia twarzą w twarz z Białym.

Dziewczyna złapała go za rękę jeszcze przed tym, gdy wyszli zza rogu ostatniej ciężarówki.

Wczoraj tym samym gestem obdarowało go przed wyjazdem z Wiaźmy. Wczoraj chłopak uznał to oznakę szczerości i żywego zainteresowania Tatiany, teraz jednak wiedział, że chcąc, nie chcąc, musieli trzymać się za ręce.

Nie lubił wymuszonych w ten sposób sytuacji, lecz było za późno, by się wycofać. A nawet gdyby mógł teraz wziąć nogi za pas, zrobiłby to?

Szli po środku sponiewieranej oszalałymi walkami z początku epidemii ulicy. Ich luźno splecione dłonie nabrały teraz sztywności.

Sylwetka na wieży zatrzymała się i wycelowała w grających parę swoim karabinem.

- Co do chuja – chrypliwym głosem oznajmił mężczyzna, przyglądając się z rozwartymi oczyma kroczącej spokojnie dwójce ludzi.

Zdołali opanować drżenie w nogach, przez co ich marsz wyglądał z porozu pewnie, tak jakby po wspólnie zjedzonej kolacji wracali w ciszy do domu, kontemplując w głowach całą romantyczną otoczkę towarzysząca im podczas wcinania kilku smacznie przyrządzonych przystawek.

Nie było jednak żadnej kolacji. Ich nogi napędzała teraz świadomość tego, że nie mają gdzie uciec. Jak się wycofać.

Strach penetrujący im kiszki wygrał i prawie doszczętnie przybił kłębiące się gdzieś w zarodku serc uczucie miłości, które chcąc korzystać z sytuacji, nie zauważyło, że to wszystko szopka, która nie pali się blaskiem przyjemnie rozświetlonych, oliwnych lamp, a oblaną do przesytu benzyną.

- Stać, mendy! – krzyknął wartownik, wzbijając w powietrze kłęby dymu powstałe na skutek wystrzelenia serii pocisków z broni wprost przed nogi nadchodzących ludzi.

Znieruchomieli. Gdyby postawić obok nich zapieczętowany dobrze przed wiekami sarkofag, w środku którego znajdowałby się jeden z wielu zmarłych faraonów, graniczyłoby z cudem dostrzeżenie różnicy w wyglądzie żywej dwójki osób a zmumifikowanego ciała, owiniętego różnego rodzaju wyblakłymi bandażami.

Nie wiedzieli, co mają robić. Instynktownie jednak przysunęli się bliżej siebie, tak że teraz ich punkt styku nie stanowiła jedynie zaciśnięta na pięć palcowych spustów dłoń, a dodatkowo przedramię oraz ramię, tworząc swego rodzaju nierozerwalną, podwójną prostą linię, mogącą do złudzenia przypominać wypaczony kartezjański układ współrzędnych, w którym oś odciętych zlała się z osią rzędnych.

Komenda wydana przez strażnika na wieży nie zdołała jednak przekonać Azira do wyglądnięcia poza bezpieczną torbę; jego zdaniem na zewnątrz panował po prostu podobny harmider, jak ten wczoraj, w Wiaźmie 2.

Odzywać się? Lepiej nie, jeszcze drugi raz strzeli i tym razem trafi mnie, Tatianę i psiaka.

- My nie mamy broni – niespodziewane oznajmiła łamiącym się głosem blondynka.

- Stać w miejscu, skowroneczki – słowa padły zza budynku znajdującego się bezpośrednio obok wieżyczki.

Po chwili w ich stronę ruszył niski mężczyzna, któremu spod podwiniętej kurtki wylewał się na boki obwisły brzuch.

- Marco, zejść tam? – spytał ten na wieży, nie spuszczając złączonej ze sobą dwójki ludzi z muszki karabinu.

- Zostań – oznajmił ten otyły. – Ja się nimi…zajmę.

W jego szyderczym uśmiechu nie sposób było nie dostrzec ironii. Gdy był już w odległości kilkunastu metrów od nieomal zastrzelonych przybyszów, wyciągnął zza tylnej części spodni nóż kuchenny i cisnął nim niedbale po ziemi tak, że ten znalazł się kilkanaście centymetrów od butów chłopaka.

- Ale wiesz co szef mówił.

- Wiem, cicho.

Z tej odległości mogli dostrzec na jego twarzy zarysowane brudem i potem zmarszczki, które przybierały inny kształt za każdym razem, gdy mężczyzna rozchylał i zamykał swoje usta.

- Pavel, on nas zabije – z przestrachem pisnęła Tatiana, wciskając się jeszcze ciaśniej w ramię chłopaka.

- No, łap nóż i walcz – Marco zatrzymał się dwa metry przed linią dziurek na ziemi, powstałych po serii z automatu jego kolegi.

Chłopak nie chwycił błyszczącego się od ostrości noża. Wcisnął jedynie zdecydowanym ruchem wolnej ręki Azira w głąb torby, który nagle postanowił dać całemu światu znak, że jest tutaj i nie boi się wyzwań.

- Jak. Nie. Weźmiesz. Go. Do. Ręki – przerywanym głosem kontynuował grubas, kręcąc swoją okrągłą głową od lewej do prawej strony. – To twojego kundla usmażę na stalowym ruszcie, tobie odetnę jaja a twoją dziunie tak wyrucham, że nie będzie mogła już nigdy chodzić.

Głos szczerzącego teraz zęby faceta zmotywował Pavela do tego, by ten chwycił do rąk narzędzie służące niegdyś jako przybór kuchenny.

Zaraz plan Olega spali na panewce.

W momencie gdy chłopak prostował swoje plecy, usłyszał szybki zryw i syk płynącej w powietrzu pięści.

Gdy był już w pełni wyprostowany, zorientował się, że Tatiana leży nieprzytomna na ziemi.

Nie minęły jednak trzy sekundy, a on sam został sprezentowany soczystym uderzeniem grubego w skroń. Opadł na ziemie, zamglony tak bardzo, że jedyne co czuł, to to, że ani Tatiana ani on nie puścili swoich rąk.

O tym, że jeszcze nie zginał, przypominał mu teraz skowyt wierzgającego się Azira, charczący śmiech wartownika z wieży i ta okrągła, pomarszczona twarz znajdująca się kilka centymetrów nad jego głową.

- Za późno, cukiereczku – podczas wypowiadania tych słów, zmarszczki Marco magicznie przestały się poruszać.

* * *

Oślepiający blask wojskowej latarki obudził przykutego do krzesła Pavela. Miejsce uprzedniego uderzenia od razu dało o sobie znać; komórki zareagowały błyskawicznie, przynosząc do centralnego układu nerwowego wiadomość „Nieźle oberwałeś młody, ale z ciebie fajtłapa”. Nie miał jak przejechać po skroni dłonią, by wymacać ewentualną bulwę, ale wydawało mu się, że coś w tym miejscu rośnie.

Po kilkunastu sekundach oczy chłopaka nieco przywykły do kąsającego go światła.

Gdzie ja jestem? Co to za miejsce?

Pierwsze rzuciły mu się w oczy nieśmiałe promyki światła, starające się zuchwale przebić przez osmolone, niezbite szyby zamieszczone we framugach okien. Właśnie to światło słoneczne w akompaniamencie blasku chwiejącej się latarki pozwoliło mu nakreślić nieco szerszy obraz sytuacji, w jakiej się znajduje.

Nie ma Olega. Tatiana gdzieś zniknęła, a Azir zapewne skończył w żołądku Marco, który jak sobie teraz Pavel uświadomił, przypominał bardziej tucznika przygotowywanego na ubój, niż mężczyznę. Świnia jednak nie zjadłaby psa.

Zza jego pleców dobiegło go świśnięcie czegoś giętkiego. Dałby sobie teraz rękę uciąć, że był to pejcz.

Podmuch powietrza był na tyle słaby, że w mgnieniu oka zdał sobie sprawę, że uderzenie nie było skierowane w niego, lecz w kogoś z tyłu.

Usłyszał przerywany skowyt oraz dźwięk w połowię rozebranego ciała upadający na ziemię. Nawet gdyby chciał, to nie mógł się odwrócić; pas którym został przytwierdzony powyżej klatki piersiowej skutecznie uniemożliwiał rozejrzenie się na więcej, niż dziewięćdziesiąt stopni w jedną i w drugą stronę.

Chociaż możliwe, że nawet gdyby mógł…nawet gdy wypadałoby zobaczyć, co się tam dzieje, to i tak by tego nie zrobił. Strach go nie opuszczał; jedynie narastał i słabnął, podobnie jak morskie fale rozlewające się co chwilę na płaskiej, piaszczystej plaży.

- Hej kurwa, zostaw ją – warknął ten trzymający latarkę na linii oczu chłopaka. – Jak chcesz ją bić, to nie po głowię, bo w końcu wykituje. Celuj w plecy, albo nogi.

Po chwili facet nękający blaskiem Pavela odszedł, a jego wzrok powrócił do wcześniejszej kondycji. Śliwa na skroni w mig zdążyła zasadzić korzenie i wypuścić jednego bujnego, fioletowego liścia na pół czoła chłopaka.

Zdawało mu się, że ma zwidy. Ściany budynku, od dolnej części okna po samą podłogę, wyłożone były zgiętymi ciałami.

Poruszające się masy ludzkie chwiały się w prawo i lewo, przy asyście świstających w powietrzu, prawie niewidocznych biczy, które kąsały nieszczęsnych mężczyzn i kobiety gdzie się tylko dało.

Nie, to musi być sen. To musi być sen, przekonywał sam siebie Pavel, to zamykając, to otwierając oczy.

Czyżby jedyną duszą, mająca teraz wytchnienie i spokój w tym przedsionku piekła, była ta wcześniej obijana za jego plecami? Tego nie wiedział, a domysły nie miały sensu.

W piekle nikt nie ma lekko.

Po chwili poczuł uderzenie w potylice. Spodziewał się zaraz kontynuującej serii ciosów, lecz ciepła krew płynąca po jego karku rozgrzała go na tyle, że nie przejmował się teraz tym, czy oberwie raz, czy dziesięć razy.

- Mówiłem – rzucił właściciel latarki. – Uważaj, gdzie lejesz. A tego w ogóle jego nie lej.

- Dobra.

Gdy ból epatujący z potylicy nieco osłabł, chłopak dojrzał grupkę krążących mężczyzn. Część z nich trzymała w ręku karabiny, druga natomiast pejcze.

Czy oni byli tutaj od początku? Czy też teraz nagle się zjawili?

Masy ludzkie chwiały się nadal, zdawało się jednak, że nieco wolniej.

To pejcze zwolniły? Czy też poobdzierane, półnagie ciała ludzkie nie miały już siły na żałosny taniec śmierci?

Wszystko nagle przyśpieszyło. Atmosfera wokół nagle zgęstniała, a w uszach dało się wyczuć niemal naprawdę graną V symfonie Beethovena, tyle że przyśpieszoną dziesięciokrotnie.

Ciała nagle nabrały charakteru i zaczęły koślawo unikać spadających na nie biczy. Ktoś mruczał, ktoś jęczał, a jeszcze inny głos zza pleców wtórował niemiłosiernym, dławiącym się mamrotem, tak jakby przed chwilą dostał wodę do picia, która teraz, podczas drogi z przełyku do żołądka, zamieniła się w płynącą po powierzchni, rozgrzaną lawę.

Nagle jedna, goła postać ludzka została wyrwana z pozornie bezpiecznych objęć ściany budynku i wytargana za resztki włosów na głowie przed obliczę Pavela.

- Patrz – oznajmił garbaty, chudy mężczyzna, trzymając w żelaznym uścisku posiniaczoną głowę kobiety. – Patrz teraz, co z nią zrobię. Jak tylko Nikita skończy z tobą, będziesz mój.

- Dawaj, Aleksy! – zawtórowali mu jego kompani.

W tym momencie cała zgraja facetów w budynku należąca do bandy z Otnosova zatrzymała się i utworzyła półokrągły obwód wokół nienaturalnie wykrzywionego Aleksego, kobiety rzuconej na ziemie oraz przykutego do krzesła Pavela.

- Zobaczycie…teraz…dantejskie…sceny – histerycznie przerywanym chichotem rzucił Aleksy, ściągając z siebie podartą bordową kurtkę, spodnie oraz wytarte buty. Był teraz całkowicie nagi.

- Nie wij się, suko.

Leżąca na ziemi kobieta dostała soczystego liścia od garbatego, który teraz dosiadł ją na plecach w ten sposób, by ta nie mogła się ruszać.

- Roniłam so kawałeś – wycharkała ledwie zrozumiale przytwierdzona do podłoża kobieta. – Pozmwół, a ja…woprawię się.

W jej głosie słychać było jedynie niewielką nutkę litości oraz bólu, co świadczyło tym, że przywykła do obecnego stanu rzeczy.

- Zwap mnie, o sutaj – kontynuowała, wskazując na swoje wielkie piersi. – Sat, jak kiegdyś.

- Morda.

Kolejny liść spadł na policzek kobiety, a jej głowa osunęła się całkowicie na podłogę pokoju.

Czy ona nie żyje? Co to, kurwa, za miejsce. Pavel nie mógł dojść do siebie w pełni po uderzeniu od Marco, a teraz…takie rzeczy. Jeżeli oni tak traktują kobiety, to z Tatiany za parę godzin pozostanie jedynie sieczka.

- Nie udawaj, Anastazja – wyszeptał Aleksy, po czym zbliżył twarz do pleców nieprzytomnej kobiety i przejechał jej po kręgosłupie swoim czarnym od żucia tytoniu językiem.

Chłopak zauważył, jak kilku facetom będącym ewidentnie nie mniej porytymi niż czarnojęzykowy garbaty, cieknie żółta ślina z ust.

To ich podnieca. Część z nich ściągnęła spodnie, pozostawiając jednak odzienie górnej części ciała, tak jakby chcąc w ten sposób dołączyć komicznej tragedii rozgrywającej się po środku pokoju pomiędzy dwójka całkowicie nagich osób.

Nie przypominało to niczego, co Pavel robił, pamiętał, słyszał czy też widział.

Ciało Anastazji wędrowało nieprzytomnie do przodu, by po chwili wrócić potężnym szarpnięciem Aleksego do pozycji startowej. Mężczyzna nie wysilał się, by sprawdzić, co tak trzeszczy i ociera o zabrudzony parkiet ich szatańskiego łoża; wiedział dobrze, że pozrywana skóra z ud, brzucha i piersi kobiety nie stanowi dla niego problemu.

Jego stęki wygłuszone były przez bulgoczące śmiechy otaczających go mężczyzn, którzy tak jakby poprzez samo oglądanie tego piekielnego aktu seksualnego, byli w stanie szczytować.

Kilka sekund szybkiej, rytmicznej bujanki na plecach kobiety wystarczyło, by jej pośladki nabrały śniadego koloru. Wytchnienie przynosił jej jednak moment, gdy Aleksy, jako udawany romantyk, wyciągał ze swojej paszczy swój brudny język i jechał nim wzdłuż pleców Anastazji.

Wtedy bujania nie było, a jej pokrwawione uda, brzuch i rozlane na boki piersi miały swój czas na odpoczynek.

Po chwili powtórka. I jeszcze raz. Krąg się zataczał, jeszcze kilkukrotnie, gdy nagle chłopak zauważył, że twarz maltretowanej kobiety przybrała fioletowy kolor, a obydwie dłonie Aleksego zaciśnięte na jej szyi nie puszczały.

Jednak wcześniej żyła. A zapewne zaraz zginie.

- O…uuu – finalnie stęknął Aleksy, mrużąc oczy w nienaturalnym grymasie. – Rozepchana jesteś, teraz cię wyczyszczę.

Zwalniając stalowy uścisk na szyi kobiety, przekierował swoje ręce na plecy Anastazji, gdzie znajdowało się oddane przed chwilą nasienie garbatego.

- Lubisz tak, prawda? – jego ręce przybrały białoczarny kolor, gdy rozsmarowywał na niej to, co normalnie powinno wylądować wewnątrz damskich genitaliów.

- Lubisz, tak? – ponaglił ją Aleksy. – Odpowiadaj, suko!

- Marco, miałeś pilnować, by nie zabijać sprawnych jeszcze kobiet.

- Nikita, ona żyje, ale lubi się czasem tak pobawić.

Wszyscy mężczyźni, tworzący do tej pory kółko wokół Aleksego i Anastazji, rozeszli się na boki.

Pavel zauważył, że wystarczyło kilka sekund, by podłe i chore istoty jakimi byli ludzie wchodzący w skład Gangu Otnosovskiego, zamieniły się w miarę normalnie wyglądających, odzianych facetów, oczywiście jak na czasy epidemii WSV.

Nie oceniaj książki po okładce, stwierdził w myślach chłopak.

- Aleksy, puść ją.

- Jak szef każe – Aleksy dołączył do krzątających się teraz w lekkim zamieszaniu towarzyszy.

Pejcze zaświstały ponownie w powietrzu, karabiny powróciły do swoich poprzednich pozycji i kolejny krąg zaczął się dopełniać.

- Bardzo ją porysowałeś? – oblizując usta, spytał Marco.

- Lepiej niż ty byś umiał.

- Pewnie, zaraz zobaczymy.

- Spokój, kundle – głosem pułkownika przyzywającego swoich żołnierzy do porządku, warknął Nikita. – Jeszcze chwila, a te wasze gierki przyciągnął tutaj nie tylko dwójkę gówniarzy, a też Białych.

- Szefie, był jeszcze ten…no, pies – oznajmił nieśmiało Marco.

- Gdzie jest teraz?

- No…bo wiesz, bardzo się wierzgał i przypadkiem przebiłem go swoim nożem…teraz już jest zapewne spalony w ognisku – zastępca szefa nie miał odwagi spojrzeć mu w oczy. Wiedział, jak ten od dłuższego czasu szukał psa dla siebie.

- Kurwa, ty kretynie – dłoń rosłego Nikity poszybowała w stronę policzka Marco. – Psa nie widziałem, tą laskę co przyszła z tym chłopakiem też. Wszystkich chcecie albo zabić, albo wyruchać.

- Ona żyje, szefie – wtrącił się do rozmowy Aleksy. – Jest nietknięta, tak jak mówiłeś.

Zabili mi mojego pieska. Tego, co grzał się w torbie i wesoło merdał ogonkiem zawsze, gdy mnie widział.

To jest…niesprawiedliwe.

Pavel teraz dopiero wyczuł w otoczeniu zapach silnego samogonu, który był tutaj obecny na długo przed tym, zanim przybył. Miał ochotę poprosić o chociaż małą szklaneczkę tego wywaru, by ukoić swoją stratę. Mocno przywiązał się do Azira, a bez niego…czuł się teraz, jakby pozbawili go jednej z nerek.

Ale jest druga strona medalu. O ile ufać Aleksemu, a ten raczej nie odważyłby się skłamać Nikity, to Tatiana jest cała. Cała i nietknięta.

Picie mi teraz nie pomoże, przerabiałem to już. A wieść o tym, że Tatiana żyje, musi mnie zmotywować do tego, by walczyć dalej.

Dla zabitego Azira. Dla żywej Tatiany. Dla Olega. Gdziekolwiek każdy z nich jest.

I głównie dla mnie. Ponieważ gdzie bym nie był, kogo bym nie znał i jaki okazałby się świat wokół mnie, mam finalnie jedynie siebie.

- Dobra, za mną – zamaszystym ruchem ręki Nikita objął Pavela i swoje zastępcę. – Teraz sobie pogadamy. A, i nie ruszać mi tej dziwki, gdziekolwiek jest.

- Tak jest, szefie – kłaniając się do swoich niedbale naciągniętych spodni, odparł Aleksy.

Pasy obciskające ciało chłopaka najpierw poszeleściły, a następnie wydały tępy odgłos, spadając na podłogę.

Chłopak nie odważył się wstać z krzesła od razu. Po chwili został do wykonania tej czynności zachęcony solidnym uderzeniem w plecy przez jednego z członków Gangu.

Wiedział jedynie, że nie był to Aleksy. Ten teraz śmiało przechadzał się wokół mas kobiet i mężczyzn usytuowanych na obrzeżach pokoju i prał je swoim biczem nie słabiej i nie mocniej, niż sytuacja tego wymagała.

Krew więźniów z rozwleczonych na kilka centymetrów ran nie tryskała. A czy wcześniej też tak było? Kto wie, skoro wtedy umysł chłopaka był na wpół przytomny.

Grymasów na twarzach udręczonych również nie sposób było dostrzec. Jedynie ci odważniejsi spoglądali teraz na soczystą bulwę widniejąca na twarzy Pavela i odprowadzali go wzrokiem do wyjścia, szepcząc w głowach: „Aleksy to nic. Zobaczysz, co zrobi z tobą Nikita.”.

Doszeptali po chwili „Zaraz to wszystko się skończy. Jesteś wybrańcem”. Ich myśli miały służyć nieco bardziej jako rozgrzeszenie czy tez ostrzegający czyściec, występujący na progu biblijnego nieba i piekła.

Z duchowego miejsca pomiędzy sklepieniem boskim a szatańskim, droga jest tylko w jedną stronę. Oni to wiedzieli, ich los był przesądzony. Dzieje Pavela również, lecz on liczył na to, że przetrwa i powróci do przezornie normalnego życia w nieco znanym już świecie WSV.

Normalne życie, a co mi po nim, stwierdził po chwili chłopak. Azira, swojego ukochanego pieska, już nigdy nie zobaczy na oczy. Dodatkowo, szanse na spotkanie Tatiany oraz Olega z każdą chwilą maleją.

- Boli, co nie? – spytał Nikita, wskazując na rosnący obrzęk przyozdabiający twarz chłopaka.

- Trochę.

Pod wypływem nacisku ręki szefa na klamkę, drzwi do budynku otworzyły się.

- Długo byłem nieprzytomny?

- Tylko tyle, ile chcieliśmy, żebyś był – z szyderczym uśmiechem oznajmił Marco.

Słońce powędrowało już prawie za horyzont, serwując znajdującym się w Otnosovo kojący półzmierzch. Przynajmniej dla chłopaka, którego uprzednio oślepione latarką oczy mogły teraz w pełni odpocząć od jasnego blasku.

Weszli na podest, gdzie gwar bawiących się wcześniej mężczyzn ucichł. Mocny samogon zrobił swoje i teraz wydawało się, że jedynymi, ostałymi przy życiu ludźmi z gangu na zewnątrz budynku byli Nikita, Marco oraz dwóch strażników wież.

- Siadaj.

Wymownym gestem ręki dowódca szajki wskazał na wolne krzesło, samemu zajmując pozycje naprzeciw chłopaka.

Marco ustawił się za plecami dowódcy i wyciągnął swój nóż, którym teraz począł nieumiejętnie żonglować.

Gdyby nie to, że jestem wykończony i obity, wsadziłbym ci tą kosę prosto w dupę, stwierdził Pavel.

- Przykro mi z powodu psa. Jak się nazywał?

- Azir. Nie udawaj, że cię to obchodzi.

- Naprawdę obchodzi, lubię zwierzęta. A tym tutaj – wskazał podbródkiem na swojego zastępcę. – Nie przejmuj się. Dobry z niego chłopak, czasem się…zapomni.

- Yhym – oczy chłopaka starały się spenetrować narastający wokół nich mrok.

Gdzieś tam musi być Oleg. Nie zostawi mnie, tak samo jak nie zrobił tego na stacji kolejowej w Odincowo, czy też w supermarkecie w Możajsku.

Gdyby mógł, popłakałby się. Wiedział też, że nic mu teraz po łzach. Tak szybko, z pozornie bezpiecznej pozycji, blisko Olega, Tatiany i Azira, znalazł się osamotniony.

Muszę polegać na sobie. Dam radę – wyjdę z tego.

W końcu, jeżeli chcieliby, żebym był martwy, już dawno wąchałbym kwiatki od dołu. Najwyraźniej mają inne plany wobec mnie…czy tylko nie okażą się one gorsze od dostania szybkiej kulki w łeb?

- Skąd się wzięliście w Otnosovo? – spytał łysy przywódca gangu, wyjmując zza tylnej części pasa dwa krótkie pistolety.

- Przyszliśmy z Dmitrovka – skłamał Pavel.

- Hm…ciekawe – oznajmił zamyślony mężczyzna. – Z Dmitrovka. Byliśmy tam parę dni temu i ani widu, ani słychu o żywych ludziach.

- Musieliście nas przeoczyć.

Dłonie chłopaka zaczęły drżeć, więc splótł je szybko za plecami tak, by były niewidoczne.

- Co o tym sądzisz, Marco?

- Myślę, że gówniarz łże – oznajmił grubas, przecierając ostrze noża o swój wystający brzuch.

- Słuchaj – szef przysunął się razem z chwiejącym krzesłem tak, że teraz kolana jego i Pavela stykały się. – Słyszałeś kiedyś o rosyjskiej ruletce?

- Tak.

- Połóż ręce na swoich udach.

Teraz nie sposób było dłużej ukrywać swojego strachu; wszystko zdradziły trzęsące się dłonie.

- Nie bój się – uspokoił go Nikita. – Jeżeli mówisz prawdę, nic ci nie grozi. Wytłumaczę teraz zasady gry. Widzisz te dwa pistolety? – spytał po chwili, wskazując na trzymane w rękach spluwy.

- Tak, widzę.

- O, ta którą trzymam tutaj – unosząc lewą rękę do góry, oznajmił. – To Osioł. Lubię ją, jest jednak dosyć uparta, ponieważ czasem muszę nacisnąć spust parę razy, by pocisk wystrzelił. A ta tutaj, o – dowódca wskazał prawą rękę. – To Gepard. Szybszy nawet od swojego afrykańskiego imiennika. Rusza od razu.

- Zaraz się zacznie – zmarszczki na twarzy Marco znów przybrały swoje nienaturalne kształty.

- Jak myślisz, która z nich lepiej sprawdzi się w naszej zabawie?

- Ta uparta.

- Bystry chłopak – oznajmił z bananem na twarzy szef. – Zadam ci jeszcze jedno pytanie. Jeszcze masz szanse się uratować.

Marco zaczął podejrzliwie szybko sapać; ewidentnie lubił brać udział w tego typu grach. Bycie obserwatorem napawało go chorą radością.

- A więc – Nikita przyłożył lufę Osła do spoczywającej na udzie dłoni Pavela. – Nawet jeśli przyszliście z Dmitrovka, to nie wierze, że sami. Teraz wyglądasz mi na takiego faceta, który robi w spodnie na widok własnego cienia.

Sapanie zastępcy szefa przerodziło się w dławiący śmiech.

- Czy przyszliście w trójkę? Ty, ta laska i pies?

Pavel przełknął zdającą się ważyć pół tony ślinę. Mówić prawdę, czy kłamać?

- Bo wiesz – kontynuował łysy. – Z dłonią to pół biedy, upodobnisz się jedynie do Jezusa zdjętego z krzyża. Ale tętnica udowa – przejechał upartą bronią po górnej części nogi chłopaka. – Uuu…to już inna sprawa. Zatamowanie krwawienia, w wypadku rany postrzałowej w tym miejscu, może być niemożliwe.

Marco zatuptał dźwięcznie ciężkimi buciorami. Czekał na kulminacyjny moment.

- A więc? Słucham – Osioł powrócił na swoją pierwotną pozycje, znajdując się w jednej linii z dłonią i udem Pavela.

- We trójkę, tylko…

Ciężki odgłos uwolnionego mechanizmu spustowego dobiegł do uszu trójki mężczyzn. Pavel zamknął oczy i było przygotowany na najgorsze. Marco pisnął, by po chwili wydać z siebie rozczarowane westchnienie.

Kula nie wystrzeliła.

- O, co za niespodzianka – stwierdził Nikita, pochmurniejąc. – Podobno czysta, ciepła krew jest nie mniej smaczna, niż wino.

- O tak, szefie – zawtórował mu grubas.

Gdy Pavel otworzył oczy, zauważył, że zachodnia i wschodnia wieża strażnicza są kompletnie puste.

Po chwili coś szybkiego mignęło zaraz obok miejsca, w którym dostał od Marco w potylice. Czy to mógł być Oleg? Nie mógł tego wykluczyć, lecz rozpoznanie właściciela cienia z takiej odległości było niemożliwe.

- Marco, idź obudzić wartowników. A, i czekaj – wręczył swojemu zastępcy cuchnący bukłak z samogonem. – Poczęstuj ich, jeżeli już nie mają czego pić.

- Się robi, szefie.

Tak szybko poruszający się sylwetka ludzka…może jednak był to Biały?

- To co, druga runda? Aj wybacz, gdzie moje maniery – łysy wręczył Pavelowi uprzednio nalaną szklankę mocnego trunku. – Pij. To może być twoja ostatnia okazja.

- Nie, ja…po prostu nie chce.

- Cicho. Co on tam krzyczy? Marco? Co się dzieje? – na stojąco spytał Nikita, przeczesując ciemną przestrzeń swoimi zielonymi oczami.

- Kurwa! – Marco wyłonił się z ciemności. – To te kurwy! Biali!

- Wiedziałem – z grymasem na twarzy odparł Nikita. – Wracamy do środka.

Czyli jednak Biali. Chyba faktycznie w słowach Olega było nieco prawdy. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. Ale tylko wtedy, gdy ten fakt umie się wykorzystać.

Masywna ręka łysego poszybowała w stronę karku chłopaka. Pavel poczuł targający go w stronę drzwi, żelazny uścisk. Po chwili lufa Osła przywarła do dolnej części jego pleców.

Czy to na pewno był Osioł? A może Gepard, i tym razem wystarczy jedno pociągnięcie spustu, by zamienić życie chłopaka w koszmar?

- No, właź! – szef warknął w stronę zdyszałego Marco, który dopiero teraz zrównał się z nimi.

Ludzie w środku nie przejęli się zbytnio podsyconą nagle atmosferą; jedynie członkowie gangu przylegli w bojowej pozycji do okien i wypatrywali, co też dzieje się na zewnątrz.

Nagle usłyszeli świst i zabrudzone okno rozpadło się na tysiąc kawałków, zalewając siedzących pod nim, półnagich ludzi, drobinkami szkła. Z kulką w głowię upadł na podłogę jeden z trzymających karabin mężczyzn.

Kilka metrów dalej dało się słyszeć drugi pocisk przebijający powietrze. Grdyka wpatrującego się w ciemność Aleksego skończyła swoją posługę i wylądowała na drugim końcu pokoju, rozbryzgując na wszystkie strony strugi ciepłej, nieco ciemnej krwi.

- Mów mi, sukinsynu, kto was przysłał? Kto do nas strzela? – Pavel poczuł na plecach kolejną lufę spluwy Nikity.

- Już czterech naszych padło, szefie! Co robimy?

- Cicho, kretynie. Wszyscy cicho. Wszyscy odsunąć się od okien, na środek.

Powolne masy ludzkie przeczołgały się na środek budynku, gdzie zostały ściśle otoczone kordonem członków bandy Otnosovskiej.

Kolejny huk. Drzwi osadzone na solidnych, żelaznych zawiasach, poszybowały kilka metrów do przodu.

W przejściu ukazał się Biały.

* * *

Przeciągły ryk wydobywający się z paszczy monstrum przeszył całe pomieszczenie. Każdy ze znajdujących się w środku budynku osób zdawał sobie sprawę, jak istotne jest teraz zachowanie ciszy.

Palce bandytów, dotychczas uważnie znajdujące się na spustach karabinów, powędrowały na dolną część magazynków, aby nie spowodować przypadkowego wystrzału.

Siedzący na podłodze niewolnicy nie zareagowali gwałtownie. W zasadzie, była im obojętna ewentualna zmiana przywództwa. Nikita? Biały? Z każdym, prędzej czy później, skończą tak samo, a za to, co wycierpieli, ziemia musi okazać się lekką.

Plecy Pavela zostały uwolnione spod nacisku Osła i Geparda, co jednak w żadnym stopniu nie pozwalało na podjęcie próby ucieczki.

Nie przy stojącym w wejściu Białym, który teraz kierował się w stronę zbitych w kupę ludzi.

Zaraz usłyszy. Podejdzie jeszcze kilka kroków bliżej, a dźwięki szybkiego oddechu Anastazji wraz ze spadającymi na ziemie kropelkami potu z twarzy Marco dotrą do jego małych uszu.

Wtedy to będzie rosyjska ruletka, pomyślał chłopak. Ten, na kogo skoczy, nie będzie miał szans.

Oczy Białego zatrzymały się nagle na korpusie Pavela, który zdał sobie właśnie sprawę, jak głośno oddychał. Jeszcze pięć…cztery…już tylko trzy kroki dzielą go od przerażająco bladej istoty.

W tym momencie, jeden z członków gangu, ubrudzony jakąś substancją do złudzenia przypominającą syntetyczny olej silnikowy, ruszył pędem do drzwi.

Nie wytrzymał napięcia. Sądził jednak, że jego nogi są na tyle szybie, iż pozwolą mu uciec na zewnątrz. Jakoś się ocali, zdąży obudzić odurzonych samogonem towarzyszy, śpiących jeszcze niedawno na podeście.

Przebiegł więc w odległości kilku centymetrów od rozglądającego się monstrum. Nie wiedzieć czemu, Biały pozostał niewzruszony, mimo tego, że Pavel dałby sobie teraz rękę uciąć, że musiał go wyczuć.

Brudny mężczyzna staną jak wryty zaraz po tym, jak opuścił budynek. Na podeście musiała wydarzyć się rzeźnia, ponieważ nie sposób było dojrzeć ani jednego ciała ludzkiego, które miałoby dwie nogi i dwie ręce nadal przytwierdzone do korpusu.

Mężczyzna podniósł lewą stopę, okazując gotowość do dalszego biegu. Po chwili jednak usłyszał przecinającego powietrze Białego i nie odwracając się, pomyślał po raz ostatni: „Mogłem się przynajmniej najebać ostatni raz”.

Osmolona głowa poleciała na ziemie i odbiła się od niej z niechęcia, podobnie do piłki lekarskiej rzucanej na parkiet podczas szkolnych lekcji wychowania fizycznego.

Nie za wysoko, ale też nie za nisko.

Po chwili to, co normalnie figuruje się na szczycie korpusu ludzkiego, znalazło swojego wielbiciela; drugi Biały pojawił się znikąd i zatopił swoje kły w ciągle tryskającej głowie zmarłego, akceptując fakt, że temu, który zabił mężczyznę, należy się znaczna część trofeum.

Nikita gestem ręki nakazał utworzenie pozostałym przy życiu towarzyszom szeregu przed drzwiami w takim sposób, by każdy z nich był w stanie wycelować w zajadającą się teraz dwójkę monstrów. Biali, zajęci pochłanianiem zmarłego mężczyzny, byli mniej uważni, niż zazwyczaj. Nie zmienia to jednak faktu, że aura, jaka epatowała z ich zimnych, niebieskich oczu, potrafiła wprawiać w uczucie strachu nawet najbardziej wyżyłowanych z emocji ludzi.

Nastąpił zgrzyt naciskanych spustów. Kulę wystrzeliły i poszybowały w stronę bladych bestii; większość dosięgła celów, zanim te zdążyły zareagować w jakikolwiek sposób.

Niemniej jednak, tylko jedna seria pocisków okazała się śmiertelna. Ten Biały, który do niedawna wysysał krew z brudnej głowy, został odepchnięty siłą uderzających naboi i potoczył się do tyłu. Następnie jego twarz przeszyta została kilkoma szczęśliwymi trafami z Geparda.

Drugi Biały miał więcej szczęścia. Nie marnował czasu i zaraz po tym, jak przyjął śmiertelne dla każdego zwykłego człowieka strzały na korpus, skoczył w kierunku wcześniej ustawionego plutonu egzekucyjnego Nikity, bijąc na oślep wszystko, co napotkał na swojej drodze.

Mężczyźni z szeregu, pod wpływem paniki wywołanej wierzgającym się i skaczącym wszędzie Białym, rozbiegli się na wszystkie strony.

- No, uciekajcie. To wasza jedyna nadzieja – Pavel zwrócił się w stronę półnagiej masy ludzkiej, siedzącej nadal po środku pokoju.

- Dokąd? Nie mamy…nic.

- Nie zależy nam już.

- Nie czeka nas nic lepszego, niż śmierć.

- Jak to dokąd! – krzyczał zdenerwowany chłopak. – Do Wiaźmy! Tam jest…bunkier, przyjmą was. Nie zostawią…nie będą mogli. No, już! Tam – wskazał na leżącą w kącie pokoju stertę ubrań. – Ubierzcie się prędko i wynocha!

Coś uderzyło chłopaka w plecy i przewróciło na ziemię. Gdy się podniósł, minęło kilkanaście sekund i ślad po rozgrywanej tutaj masakrze na niewolnikach przepadł.

Ciekawe, z jakiego powodu mnie posłuchali, pomyślał Pavel. Na pewno się mnie nie bali; przeżyli znacznie więcej niż ja i wiedzą, co to strach i cierpienie. Coś ich musiało poruszyć…może to ta śmierć, wobec której nie ma przeciwwagi i teraz, rozumiejąc to ostatecznie, wyszli tam, na zewnątrz, w niebezpieczne rejony Rosji, by dopełnić swoją samospełniającą się obietnicę? A kto ich, do cholery, wie.

W pomieszczeniu przy życiu pozostały trzy osoby. Grubas z twarzą przypominającą okraszonego zmarszczkami koguta prowadzonego na szafot, który ostatkiem sił charczał i uciekał od Białego, trzymając część wyprutych uprzednio flaków w dłoniach. Pavel, nadal niezdolny do przetrawienia w pełni tego, co się dzisiaj zdążyło wydarzyć.

- Było blisko – chłopak poczuł deszcz krwi na swoim karku. – Lecz teraz się nie wywiniesz.

Ostatnim ocalałym został Nikita.

- Pójdziesz teraz grzecznie ze mną.

Nie sposób było przeciwstawić się szefowi rozbitego ganku, szczególnie gdy ten trzymał Geparda i Osła na obydwu pośladach Pavela.

Nikita wyprowadził w ciszy chłopaka na zewnątrz, omijając starannym łukiem Białego, który wyjadał resztki jelita grubego Marco, leżące teraz bezładnie na podłodze.

Zatrzymali się na podeście, wśród porozrywanych ciał niedawno jeszcze żywych towarzyszy łysego.

- Patrz, do czego doprowadziłeś.

Nacisk na półdupki chłopaka zwiększył się.

- Wiesz, że jeżeli teraz strzelę, to…kula z Osła zatrzyma się gdzieś w mięśniach pośladkowych. Natomiast o, Gepard – chłopak poczuł jeszcze silniejszy nacisk jednej z luf. – Z nim nie będzie żartów. Przebije się przez twoje ciało na wylot. Wyleci z drugiej strony, a ja sprawię – Nikita przerwał chwilowo monolog; musiał opróżnić zapełnione krwią usta. – Że wyleci tam, gdzie byś najmniej tego chciał. I już nigdy nie będziesz mógł mieć potomstwa. Nikt ci nie pomoże.

W tym momencie usłyszeli dobiegający z budynku obok strzał. Po kilku sekundach Biały, trzymając w zębach niedojedzoną część wątroby, wyleciał przez drzwi na zewnątrz, leżąc teraz bezładnie obok swojego zabitego wcześniej towarzysza.

Wiedziałem, że wróci i mnie nie zostawi.

To Oleg.

- Nikita, puść go. To koniec.

Łysy ponownie opróżnił swoje pełne krwi usta. Tym razem jednak intencjonalnie splunął na głowę Pavela, której kolor przybrał odcień ciepłej, czerwonej krwi wymieszanej z fioletowym siniakiem na skroni chłopaka.

- Skąd znasz moje imię?

- To nieistotne. Puść go, a obiecuje, że nic ci się nie stanie.

Nagle w przejściu Pavel ujrzał Tatiane. Jego serce zabiło mocniej.

- Nic mi nie jest – uprzedziła pytanie chłopaka. – Czekaj…co…

Lampy oliwne rozmieszczone na podeście zdążyły się już w dużej mierze wypalić. Biły teraz jedynie słabym, ledwie przebijającym się w mroku światłem.

- Oleg, daj mi proszę latarkę.

- Na co ci…

- Daj, proszę.

Dziewczyna wzięła do ręki ciężką, wojskową latarkę i wycelowała ją w stronę dwójki mężczyzn stojących na podeście.

- To…niemożliwe…ty… - każde jej słowo zdawało się teraz ważyć co najmniej tonę.

- Co chcesz, dziewko? – splunięcie ponownie powędrowało na głowę Pavela.

- Spójrz na mnie – silny blask bijący ze skierowanej na twarz Tatiany latarki oślepił ją do tego stopnia, że musiała mrużyć oczy.

- No, i co?

- Przyjrzyj się…nie mów, że mnie nie…

- Co…ja..kim…cud…cudemm…moja – Nikita pierwszy raz od dawna zaczął się jąkać. – Ty jesteś…tak… moja siostrzyczka.

Uścisk dwóch luf na pośladkach Pavela znacząco osłabł.

- Jak mogłeś? Co ty z sobą zrobiłeś? Czemu nas zostawiłeś? – dziewczyna zasypała go pytaniami, wyłączając latarkę. – Nie, to nie możesz być ty. Mój brat…on, nigdy by tak nie skończył. Ale nie…ten głos, pamiętam…i te zielone oczy – włączyła latarkę i skierowała ją na twarz brata. – Nie wierze. To naprawdę ty.

Tatiana osunęła się po ścianie budynku na ziemie, przyjmując jedną z pozycji wcześniej obieranych przez wymęczonych niewolników.

- To twój brat? – spytał z niedowierzaniem Oleg.

- T…tak – łamiącym się głosem odpowiedziała blondynka, przecierając spływające po twarzy łzy.

- Puść go, porozmawiajmy spokojnie.

Nikita stał jak wryty. Nie wiedział, co powiedzieć. Splunął więc ponownie krwią, omijając jednak głowę chłopaka.

- Czemu?! Czemu nas zostawiłeś?! Wiesz, jak było mi ciężko samej?!

Tatiana wstała i ruszyła w kierunku brata, lecz Oleg złapał ją za ramię i zatrzymał.

- Nic nie powiesz?! Szukałam cię przez wiele miesięcy! Miałeś wyjść jedynie po zapasy żywności i leków!

Łzy spływające po policzkach dziewczyny przybrały obraz rwącej rzeki.

- Siostrzyczko…

- Zamknij się! Wiesz, jak mnie to bolało?! Jak cierpieli nasi rodzice?! Obchodziło cię to coś w ogóle? Ja…byłam z nimi do końca. A ty, wolałeś uciec. Jesteś bestią. Nie jesteś już moim bratem.

- Nie mów tak, proszę…

- Jesteś bestią!

- Myślisz, że tak łatwo było mi bytować, tam z wami? Ciągle czegoś brakowało, to picia, to jedzenia, to leków. Nie mogłem znieść tego psychicznie…tego ciężaru.

- Naprawdę?! Tak ciężko?! Że łatwiej było zostawić własną matkę, ojca i siostrę?

- Tak.

- Jak możesz…brzydzę się ciebie. Ja cię kochałam. Byłeś moim bratem, zupełnie innym, a teraz… - Tatiana nie mogła opanować drgawek targających jej ciałem. – Wiesz co, Nikita. Mogłeś się już wcześniej zabić. Skrzywdziłbyś wtedy jedynie mnie i rodziców. Zdajesz sobie sprawę, ile cierpienia wyrządziłeś?! Jesteś potworem, gorszym od Białych!

- Siostrzyczko…

- Nie mów tak do mnie – stanowczo rzekła dziewczyna.

Blondynka nie mogła wyrwać się z żelaznego uścisku Olega; rzucała się wiec usilnie na boki, jak tylko mogła.

- Strzelaj do mnie! Czemu nie?! Co za różnica, gwałciłeś i mordowałeś inne kobiety, więc czemu nie mnie?! No, dalej!

- Nie…ja… - łzy spływające po twarzy Nikity wymieszały się z krwią wylewającą się z jego ust, malując twarz jasno-czerwonym kolorem.

- Jesteś potworem! Gdybym mogła, sama bym cię teraz…

Pavel poczuł silnego kopniaka w plecy, który zwalił go z podestu wprost pod nogi Tatiany i Olega.

Nikita przystawił sobie do głowy Osła i Geparda.

- Nie musisz. Rozumiem, siostrzyczko…już więcej nikogo nie skrzywdzę.

Jak na złość, tym razem zadźwięczały kule wydobywające się z dwóch broni jednocześnie.

Nikita opadł dźwięcznie na podest, wypełniając swoją ostatnią obietnicę – nikt więcej już nie poniesie cierpienia z jego ręki.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania