WHITES - Rozdział 4. Czerwony tulipan

Obudził ich przeciągły ryk jakiegoś stworzenia, dobiegający z bliskiej odległości. Zerwali się na równe nogi. Oleg od razu przeszedł do inspekcji otoczenia, nakazując chłopakowi pozostać w miejscu.

Teraz ponownie usłyszeli ten mrożący krew w żyłach dźwięk. Pavel zorientował się, że Dercos wyszedł na zewnątrz ich tymczasowego lokum i został teraz sam. Sam z Azirem, który wierzgał mu się w torbie, by dać do zrozumienia, że potrzebuje się załatwić.

- Teraz nie, uspokój się – oznajmił chłopak, starając się okiełznać ruchliwego psiaka.

Mijały minuty i nic się nie działo. Prócz tego, że bębenki uszne Pavela nie były w stanie niczego usłyszeć.

- Nie wiem, czy ta cisza mnie bardziej uspokaja, czy też przeraża.

W tym momencie wrócił Oleg, jak zawsze na tyle niezauważenie, że gdyby młodziak nie stał zwrócony frontalnie do drzwi, to by go z pewnością ani nie zobaczył, ani nie usłyszał.

- Wszystko w porządku – oznajmił blondyn, rozwiewając niepokój chłopaka. – To był Biały, czasem tak robią.

- Byłem w Moskwie tyle czasu i ani razu nie słyszałem takiego ryku, jak teraz i wcześniej, gdy walczyliśmy z tym potworem… - powiedział sam do siebie Pavel, po chwili zwracając się do Olega. – Jak to możliwe?

- Biali wyją rzadko. A szczególnie, gdy nie mają na celu potencjalnej ofiary – wyjaśniał Oleg, zbierając swoje manatki z ziemi. – Powinieneś się cieszyć, że nie słyszałeś w stolicy takich dźwięków.

- Dlaczego?

- To by zapewne zwiastowało twoją rychłą śmierć – spojrzał poważnie na chłopaka i ruchem głowy nakazał zbieranie swoich rzeczy z podłogi.

Tak, znów Oleg ma racje, stwierdził z przekonaniem chłopak.

Po upewnieniu się, że niczego nie zostawili, załatwili swoje potrzeby, odbywając na tyle ile to tylko możliwe, poranną toaletę. Wykonanie jej było o tyle ułatwione, że pogoda była naprawdę dobra. W sam raz na popołudniowy spacer, stwierdził chłopak.

Ruszyli na zachód, kierując się jak najdalej od słyszanego wcześniej Białego oraz dwójki zapewne nadal śpiących mężczyzn.

Ich celem było znalezienie drugiego, sprawnego wozu. W międzyczasie Pavel zerwał, zgniótł i wyrzucił na powalony do połowy dach jakiegoś budynku kartkę z kalendarza.

- Dzisiaj mamy 17.12.2019, cóż za niespodzianka – zażartował sam ze sobą młodziak.

Jego kompan, tak jak to zwykł robić wcześniej, nie reagował na wypowiadane na glos monologi młodego.

Po niespełna kwadransie znaleźli obiecujący samochód, przy głównej drodze. Należało zachować ostrożność, dlatego że byli teraz nadzwyczaj widoczni, a każdy wydany przez nich niepotrzebnie dźwięk rozchodził się w stronę okolicznych ulic ze zdwojoną siłą.

Oleg podszedł do wozu i po względnie szybkich oględzinach kół, zerknął pod maskę, otwierając ją bez trudu.

Wszystko jest na miejscu, tylko trochę pogrzebać, tam odpiąć, a tam przypiąć i będzie chodził.

- Chodź tutaj.

- Po co? Pilnuje, żeby nikt się niepostrzeżenie do nas nie zbliżył, tak jak to miało miejsce wczoraj – Pavel nie chciał drugi raz być zaskoczony przez cuchnących pijaków lub co gorsza, Białego.

- Rób co mówię. Skorzystasz na tym – rozkazującym tonem oznajmił Dercos, nie unosząc głowy spod maski. – Wiesz, jak odpalić samochód, nie mając kluczyków?

- Nie wiem.

- A wiesz, po czym poznać, że w ogóle samochód warto próbować odpalać?

- Ym…nie wiem – odparł z widocznym wstydem w głosie Pavel.

- Widzisz, a powinieneś – stwierdził Oleg, nadal będąc wpatrzonym w nie wiadomo jaką rzecz pod maską samochodu.

Mężczyzna zaczął opowiadać chłopakowi kruczki związane z podstawową mechaniką samochodową. Z czego składa się silnik, za co odpowiada skrzynia biegów oraz sprzęgło czy na jakiej zasadzie działa akumulator. Więcej wiedzy na ten moment chłopak nie potrzebował a i wydawało się, że część z opowiadanych mu rzeczy już wie.

- Dobra, chodź tutaj.

Przeszli w stronę kabiny samochodowej i Pavel za wskazaniem Olega usiadł za kierownicą.

- Masz prawo jazdy?

- Pewnie, że mam – dumnie oświadczył młodziak.

- Dobrze, bo nawet jakbyś nie miał, to i tak może się zdarzyć sytuacja, że będzie musiał prowadzić, zamiast mnie.

- Dlaczego?

- Nie teraz. Słuchaj.

Oleg skierował jego uwagę na kostkę stacyjki.

- Widzisz dwa kable? – spytał chłopaka, wskazując te o kolorze czerwonym i czarnym.

- Widzę.

- Wyciągnij je i zewrzyj ze sobą.

- A nie przeszyje mnie prąd? – spytał z lękiem Pavel.

- Nie. A nawet jeśli, to tylko raz.

- Jak to…to ja nie…

- Spokojnie, nic ci nie będzie. Rób, co mówię.

Z niemałymi obawami młodziak wykonał polecenie Olega.

- Widzisz?

- Co mam widzieć?

- Kontrolki – ze spokojem, którego nie powstydziłby się ślepy tłumaczący głuchemu, gdzie iść, oznajmił Dercos.

- Tak, świecą się.

- Masz to. A tam trzymaj.

- Rozumiem, że tym mam przekręcić rozrusznik?

- Nie, tym śrubokrętem możesz sobie pogrzebać w zębach. Jasne, że tak.

Narzędzie, po paru chwilach kręcenia w stacyjce, bez problemu weszło do końca, aż napotkało opór. Chłopak przekręcił nim raz. Nic. Drugi raz. Również nic.

- Chyba…

- Nie ma chyba. Kręć jeszcze raz. Gdyby twój ojciec w przeszłości tak szybko rezygnował wraz z mamą z seksu w sypialni, ciebie by teraz nie było – oznajmił Oleg, nieco tracąc cierpliwość. – No, na co czekasz? Kręć.

Zakręcił. Zapaliło. Do trzech razy sztuka, pomyślał teraz Pavel.

Silnik zawarczał i zaczął chodzić nadzwyczaj równo.

- Dobra, przesiadaj się na siedzenie obok.

- Ale ja mogę prowadzić – tłumaczącym się głosem oznajmił chłopak.

- Wiem, że możesz. Ale ja to zrobię.

Nie dyskutował, tylko przeskoczył zwinnie na miejsce wskazane przez Olega. Chciał poprowadzić, by chociaż trochę odciążyć rosłego blondyna i odwdzięczyć się mu za to, że wyciągnął go z Moskwy. Za to, że go bronił. Za to, że dzięki niemu zaczyna rozumieć, że droga sama w sobie jest celem.

- Nasz kolejny przystanek to Bastion Smoleński – rzekł Dercos. Paliwa powinno wystarczyć, więc o ile samochód się nie rozkraczy oraz Biali się nami za bardzo nie będą interesować, dotrzemy na miejsce w nieco ponad pięć godzin.

Po paru minutach w lusterku widzieli już tylko znak z przetartym napisem „Odincowo. Zapraszamy ponownie.”.

* * *

Trasa przebiegała spokojnie. Gdzieniegdzie musieli uciekać się do korzystania z całkowicie nieprzystosowanych do jazdy terenów, ale ich samochód na wysokim zawieszeniu był stworzony do podróżowania przez niedostępne rejony.

O skorzystaniu z głównej drogi musieli zapomnieć. Nie było co nawet próbować się prześlizgać przez zatamowania jezdnie. Pełno porzuconych, pozderzanych ze sobą samochodów. Niektóre nawet nosiły znamiona niegdysiejszego pożaru, który strawił je aż do metalowego szkieletu. Nie brakowało również porozrzucanych ciał ludzkich, z których teraz pozostały jedynie szkielety, wpasowujące się idealnie w całe to malowidło różnokolorowych pozostałości uprzedniego świata.

Sytuacja wyglądała podobnie na wszelkich pobocznych drogach, z tą różnicą jednak, że zatamowanie jezdni było mniejsze. Wynikało to z faktu, że główne drogi komunikacyjne były zawsze oblegane bardziej, niż odnogi mniejszych dróżek do nich prowadzące.

Rozmawiali ze sobą trochę, lecz w zasadzie to Pavel pytał, a Oleg albo odpowiadał wymijająca, albo w ogóle nie zwracał uwagi na chłopaka.

Podróż umilał im Azir, które to jak na szczeniaka przystało, ciągle chciał się bawić i nie mógł znieść tego, że jest zamknięty w metalowej puszcze na kółkach.

Po przejechaniu ponad godziny, coś zaczęło stukać pod maską samochodu. Nie chcieli zatrzymywać się na odludziu, wiedząc, że otwarte przestrzenie to nie najlepsze miejsce na postój.

Oleg postanowił więc odbić w stronę Możajska i tam sprawdzić dokładniej, co jest powodem dudnienia w silniku.

Zatrzymali się przy funkcjonującym kiedyś, starym supermarkecie. Miał on ogromny parking i mimo tego, że większość miejsc była zastawiona, to Dercos zdołał wypatrzeć jedno wolne. Mógł równie dobrze stanąć na środku pasa przeznaczonego do jazdy, ale lubił zachowywać pozory normlanego życia, którego odeszło z niepamięć wraz z WSV.

- Wysiądź ze mną.

Opuścili pojazd, zostawiając Azira w samochodzie, który nie wiedzieć czemu, nagle zasnął.

- Może przy okazji, rozejrzymy się po tym wielkim sklepie? – spytał Pavel, podchodząc do otwierającego właśnie maskę samochodu Olega.

W tym momencie, spod podnoszącej się właśnie przedniej klapy auta, buchnęła wielka chmura dymu i o mało nie poparzyła swoim ciepłem obydwu przy niej stojących.

- Jezu, co to – powiedział Pavel, głosem przechodzącym niejako w krzyk.

- Nic. Cicho. Zapewne chłodnica wysiadła – wyjaśniał mężczyzna, ostrożnie dotykając potencjalnie uszkodzonej części samochodu. – Tak, to przez nią.

- A więc co teraz?

- Nic. Idziemy do supermarketu.

Podeszli stosunkowo blisko wielkiego budynku. Rozglądając się badawczo, starali się ocenić z zewnątrz, czy w środku jest bezpiecznie. Jakich jednak starań by nie poczynili, było niemożliwym upewnienie się, że nie ma tam nikogo w środku.

Sklep ten był w naprawdę dobrym stanie. Wyrwy w ścianach praktycznie nie istniały, a dach sprawiał wrażenie kompletnego. Nieco inaczej zdawała się wyglądać reszta Możajska. Miasto było mniej zniszczone niż wcześniej napotkana Moskwa czy Odincowo, lecz epidemiologiczny Armagedon nie zdołał go ominąć.

Szansa, że w tak dużym sklepie, oferującym różnego rodzaju asortyment, coś się ostanie, była niewielka. Po nastaniu czasów WSV, ludzie rzucali się na tego typu obiekty, w nadziei na pozyskanie wszystkich niezbędnych środków do życia w jednym miejscu. Takie myślenie jednak, okazywało się zgubne.

Wiele istnień ludzkich zginęło na samym parkingu, będąc rozjechanym przez furiacko jeżdżących, spieszących się kierowców, którzy zdążyli już swoje uzyskać bądź też dopiero nadjechali. Kolejni byli taranowani w samym sklepie, gdzie nikt na nikogo nie zwracał uwagi. A jeszcze inni, tracili życie zaraz po opuszczeniu obiektu przez małą, wycwanioną i sadystyczną część wszystkich zainteresowanych produktami ludzi. Ta bandycka mniejszość, zabierała wychodzącym z obiektu towary i przy okazji często dokonywała egzekucji. Wydawało się nawet, że to właśnie dla potrzeby zabijania stoją przed sklepem, a nie dlatego, by unikając ryzyka wiążącego się z przebywaniem w budynku.

- Ja wejdę. Ty czekaj, dopóki nie powiem, że jest bezpiecznie.

- Dobrze – Pavel przyzwyczaił się już do takiego obrotu sytuacji.

Dercos sprawdza, potem wchodzę ja.

- Co się dzieje z tą pogoda – pogrążył się w rozmyślaniach chłopak, siadając na przewróconym wózku sklepowym.

Może to cholerstwo, co wytępiło większość ludzi na świecie, teraz postanowiło załagodzić pogodę, kontemplował Pavel. Ale dlaczego tak późno? Czemu dopiero po ponad trzech latach? Dobra, nie ma to znaczenia. Trzeba się cieszyć, że nie muszę ubierać już grubych kalesonów, bo czułem się w nich niemęsko.

Korzystając z tego, że to Dercos zajmował się zabezpieczaniem supermarketu, młodziak wrócił do ich samochodu, by sprawdzić, co z Azirem.

Ten nadal smacznie spał, co chwila jednak poruszając nerwowo pyszczkiem, jakby śniło mu się coś nieprzyjemnego.

Pavel zaczął przechadzać się ostrożnie po okolicy. Samochody były w większości otwarte, dlatego też chłopak podchodził do nich, zaglądając, czy coś ciekawego tam nie znajdzie.

Coś ciekawego. A co to znaczy ciekawego? Co w tym zgorzkniałym świecie mogło być nadal ciekawe? Przecież nie chleb, nie woda, nie środki niezbędne do przeżycia. One nie są ciekawe, lecz obligatoryjne.

Czego ja w zasadzie szukam? Sam nie wiem.

W pewnym momencie natrafił na całkiem przejrzystą, niestłuczona szybę w samochodzie. Zatrzymał się na moment, by się w niej przejrzeć.

- Nie wyglądasz tak źle, Pavel – oznajmił, dotykając swoich wklęsłych policzków. – Coraz bliżej ci do Białego, haha.

Zmienił się mocno na przestrzeni ostatnich lat. Przed wybuchem epidemii zwykł być nawet nieco przy kości, ale ze względu na swój duży wzrost, nie było to widoczne.

Teraz natomiast, niedostatek pełnowartościowego pożywienia mocno się na nim odbił. Schudł znacznie, ale do szkieletu było mu jeszcze daleko.

Wracając w stronę miejsca, gdzie zniknął Dercos, chłopak zahaczył raz jeszcze o samochód, w którym wcześniej spał Azir. Teraz już wstał i kręcił się na siedzeniu, zapewne chcąc załatwić jedną z dwóch możliwych potrzeb fizjologicznych. Może i dwie naraz.

Chłopak wypuścił psiaka z auta, by ten zrobił to co ma zrobić, a następnie wciągnął go do torby. Gdy byli już blisko sklepu, zauważyli tam stojącego w wejściu Olega.

- Mówiłem, żebyś czekał.

- Czekałem...Ja tylko…

- Nie ma tylko. Słuchaj się, bo nie wszędzie będę w stanie was obronić.

Nie musisz mnie wcale bronić, stwierdził Pavel. Nie miał na tyle odwagi, by wypowiedzieć to na głos. Może również nie tyle brak odwagi go przed tym powstrzymał, co zdrowy rozsądek. Walka z Białym w pojedynkę oznaczałaby dla niego pewną śmierć. Cudem było to, że nie spotkał żadnego w Moskwie przez cały czas, gdy tam egzystował. Bo życiem nie można było nazwać tej tułaczki od drewna na ogień po łapanie małych rozmiarów szczurów.

Chłopak lubił samodzielność, a gdy ktoś za bardzo wchodził w to, co on może robić a czego nie, przyjmował postawę defensywną.

- Masz rajce – poddał się młodziak. – Sprawdziłeś? Jest czysto?

- Na tyle na ile mogłem, sprawdziłem. Chodź.

Weszli przez frontowe drzwi i po chwili zniknęli w półmroku panującym wewnątrz supermarketu.

Regały sklepowe były zachowanie w przyzwoitym stanie. Problem stanowił jednak fakt, że świeciły pustkami.

- Nie widze…

- Cicho. Chodź po prostu za mną – przerwał mu Oleg, czekając chwilę, aż chłopak się z nim zrówna.

Mijali kolejne puste półki, aż doszli do niegdysiejszego stoiska z mięsem. Strasznie tutaj cuchnęło. Ludzie, gdy rzucali się na produkty niezbędne do przeżycia, w pierwszej kolejności kierowali swoją uwagę w stronę zapuszkowanej żywności, która miała długą datę przydatności do spożycia. Samo mięso, psujące się w przeciągu kilku, maksymalnie kilkunastu dni, było niewiele warte w dłuższej perspektywie czasu. Szczególnie, gdy większość źródeł zasilania przestała działać, a wraz z nimi chłodzące lodówki czy mrożące zamrażarki.

- Widzisz? – wskazującym gestem ręki spytał Oleg.

- Nie, a co mam widzieć?

- Regał. Idź tam i zrób rewizje. Może cokolwiek będzie zdatne do spożycia.

Bez większych dywagacji, chłopak poszedł do miejsca wskazanego przez jego towarzysza. Na samej górze widniał napis „Do jutra 50% taniej!”. Nie wiadomo, którego jutra, w głowie zażartował Pavel.

Mimo tego, że wokół światła praktycznie nie było, jego uwagę przykuły różnorakiego rodzaju produkty umieszczone właśnie w tym miejscu. Regał przeznaczony był na towary z którką datą ważności, skoro były tak przecenione. Większość pozostawionego tutaj jedzenia była poprzewracana i otworzona, a tylko niektóre zachowały się w całości, nadal epatując swoimi nieco wytartymi etykietami.

- Co tutaj robi mrożony kurczak – zdziwił się Pavel, łapiąc zawiniątko z mięsem w ręce i natychmiast odkładając. Dotknął go niewiarygodny smród zepsutego mięsiwa.

- Tutaj nic zdatnego do konsumpcji nie ma.

Przeniósł zwój wzrok na niższe półki. W rogu jednej z nich, praktycznie w całkowitej ciemności, leżało kilka butelek wódki. Wyselekcjonowane zapewne dla najbardziej wytrwałych szperaczy sklepowych, pomyślał chłopak, łapiąc jedną w rękę i starając się rozczytać jej markę.

- Eh – po chwili zwątpił, zdając sobie sprawę, że nie jest w stanie rozszyfrować całości nazwy po pozostałych jedynie dwóch literach. – I tak na pewno ją piłem kiedyś. Prawie wszystkie rodzaje alkoholu piłem.

I w tym momencie coś w jego głowie prysnęło. Magiczna tarcza, którą tam usilnie starał się przy sobie trzymać, ulotniła się. Czuł, że chce się napić. Że to pozwoli mu na chwilową ucieczkę od teraźniejszości i utworzy na jakiś czas kordon beztroski wokół niego.

Myśl, Pavel. Myśl, powtarzał sobie w głowie, tocząc wewnętrzną walkę. Co ci to da, prócz chwilowego odkupienia. Nie wiem co, ale wiem, że przez chwilę będę się czuł szczęśliwy. A przynajmniej będę miał takie złudzenie. Nie warto, sam wiesz jak to kiedyś się dla ciebie kończyło. Ty jedyny doskonale wiesz, jak to się może skończyć. Kłamstwo, kończyło się jak się kończyło, ale teraz mniej. Tylko jeden łyczek, maksymalnie dwa. Tylko na sekundę uniosę napełnioną butelkę i z obrzydzeniem wypiję część jej zawartości, po ty, by dać sobie trochę wytchnienia. Ale ty sam sobie dokładasz tym problemu, zrozum to. Wiem, że to wiesz. Jak znów wpadniesz w ten wir pijaństwa, to najprawdopodobniej z niego nie wyjdziesz. Nie…

Zaciekłe rozmowy dobrej oraz złej strony chłopaka zostały przerwane przez ciche wołanie Olega.

- Chodź tutaj.

Bogu dzięki, pomyślał Pavel. Co by się mogło stać za parę sekund, gdyby nie on.

- Idę, już idę – wymamrotał, odkładając delikatnie butelkę na jej miejsce, by nie wydać żadnych dźwięcznych głosów.

- Znalazłeś coś?

- Nic prócz wódki.

- Idziemy dalej.

Zrobili już prawie kółko wokół wszystkich regałów w sklepie, a ciągle nic. Ciągle brak jakiegokolwiek pożywienia.

- Idziemy do magazynu. Miej się na baczności, tam jest całkowicie ciemno.

Ostrzegając chłopaka, Dercos zrobił pierwszy krok w całkowicie niewidoczną przestrzeń.

Pavel złapał Olega za tył kombinezonu, by się nie zgubić. Ten nie zaprotestował. Po chwili włączył latarkę na uprzednio wyciągniętej broni nierozpoznawalnej teraz wielkości i przeczesał całość schowka, wzdłuż i wszerz, mocnym światłem.

- Jest bezpiecznie.

Pavel odetchnął z ulga, sprawdzając jednocześnie, czy z Azirem wszystko dobrze. Ten wydawałoby się przywykł już do jego torby, jedynie co jakiś czas wystawiając z niej pyszczek, by zaczerpnąć świeższy wdech powietrza oraz rozejrzeć się, czy w okolicy nie ma zdatnego do spożycia mięsa.

Na jego nieszczęście, w tym sklepie całość mięsa jest popsuta.

- Patrz, tutaj – oznajmił Oleg, udając się na koniec magazynu, za porozrzucane, drewniane palety.

Znaleźli tam, ułożony na ziemi, szereg puszek z ciężką do określenia z powodu ciemności zawartością. W metalowych opakowaniach zapewne było jedzenie. Na nich, ułożone było kilka butelek, po sam korek zapełnionych wodą.

- Co za szczęście – krzyknął z zachwycenia Pavel, nie zdając sobie sprawy z natężenia swojego głosu.

- Cicho. Czyjeś nieszczęście stanowi teraz nasze szczęście. Patrz.

W rogu, spod wcześniej niewidocznych fałd najrozmaitszego rodzaju prześcieradeł, dało się zauważyć dwie czapki.

Oleg ściągnął całość okrycia i teraz zarysował im się pełny obraz sytuacji.

Dwa szkielety, ubrane od stóp do głów, jakby gotowe na podróż syberyjską, leżały zwrócone twarzami do siebie.

Po ułożeniu ich niegdysiejszych rąk oraz dłoni, dało się zauważyć, że przed śmiercią trzymali się za ręce. To była para, pomyślał chłopak. Tragiczny finał, ale przynajmniej razem, zażartował sobie dodatkowo.

- Zbierajmy rzeczy i wynośmy się stąd – oznajmił blondyn, przecierając do niczego mu niepotrzebne w tej ciemności okulary.

- Jasne.

Podzieli się. Oleg chwycił butelki z wodą, a chłopak ułożył sobie na dłoniach wieżę z puszek.

Opuścili sklep i tuż za linią oddzielająca ciemne wejście do marketu od przejrzystej okolicy obiektu, postawili prowiant na ziemi.

- Dobra, sprawdźmy teraz, co to jest oraz czy nadal można to jeść – wydał polecenie na najbliższe kilka minut Oleg, biorąc się do pracy.

Młodziak stwierdził, że Azir z pewnością chciałby sobie trochę pochodzić. Gnieździł się w torbie wystarczająco długo, więc dobrze zrobi mu lekki spacerek. Wyciągnął go zatem z torby i położył lekko na ziemi.

Piesek z początku dość nieśmiało badał otoczenie, stąpając wolno oraz wąchając wszystko, co tylko może. Po chwili jednak jego odwaga wzmogła się a on sam, bardziej odważniej, zaczął badać bliskie peryferia supermarketu.

- Woda powinna być zdatna do picia – stwierdził Oleg, odstawiając ostatnią butelkę na swoje miejsce. – Widać, że korek na butelkach nie był nigdy przekręcany.

- Połowa puszek ma wytarte daty przydatności – oznajmił Pavel, kończąc również swoje egzaminowanie żywności. – Z kolei druga połowa, powinna być zdatna do spożycia.

- Co w środku jest?

- Soczewica – oznajmił z zadowoleniem Pavel.

Lubił wszelkiego rodzaju rośliny, a za mięsem oraz produktami pochodzenia zwierzęcego nie przepadał. W dobie epidemii nie miał jednak wyboru i musiał jeść to, co wpadnie mu w ręce. Natomiast kiedyś był rodowitym weganinem. Głównie z pobudek zdrowotnych, lecz nuta dbałości o zwierzęta też odgrywała pewną rolę.

- Ujdzie, ale wolałbym mięso – z lekkim rozczarowaniem obwieścił Oleg.

- Dlaczego? – spytał Pavel. – Mięso jest niezdrowe.

- A skąd ty to niby wiesz, chłopcze? – zaciekawił się blondyn.

- Czytałem to i owo, jeszcze za normalnych czasów. Wyobraź sobie, że spożycie mięsa, jak i wszelkich innych produktów odzwierzęcych, przyczynia się do powstawania chorób serca, cukrzycy, nowotworów, otyłości czy choroby Alzheimera – wyjaśnił po krótce młody, przypominając sobie nieco zatarte w pamięci informacje z książek oraz badań naukowych.

- A pieprzenie, jest koniec świata. WSV dominuje, kto by się przejmował takimi rzeczami. Liczy się to, by mieć co do garnka obecnie włożyć – stwierdził mężczyzna, będąc ewidentnie nieprzekonany krótkim wywodem chłopaka.

Pavel już otworzył usta, by odpowiedzieć blondynowi, lecz zauważył jednocześnie, że Azir biegł w stronę miejsca, które stanowiło wjazd na parking.

Po co on tam biegł? Nigdy nie oddalał się na więcej niż parę metrów, stwierdził chłopak.

Pavel zerwał się na równe nogi i ruszył za psiakiem, aby ten nie zniknął mu z linii wzroku. W ślad za nim poszedł Oleg, doganiając po chwili młodego. Teraz równo biegli, goniąc Azira.

Ten zniknął za jednym z samochodów, a gdy po paru sekundach go dogonili, wszystko było jasne.

Psiak wyczuł obecność trzeciej osoby w rejonie.

Był to żywy człowiek.

* * *

Dercos instynktownie, w przeciągu ułamka sekundy, wyciągnął najmniejszą ze swoich broni i wycelował w kucającą postać.

- Nie strzelać! Nie strzelać, proszę! – wykrzyczała przerażona ich nagłym pojawieniem się osoba. – Pozwólcie mi odejść, ja tylko…tylko… - przez telepiącą się szczękę nie była w stanie dokończyć zdania.

Dziewczyna? Tak, to kobieta. Po tym, jak uniosła swoją głowę opasaną blond włosami do ramion, dotarło do Pavela, że spotkali płeć żeńską.

- Co tu robisz? – spytał badawczo Oleg, nieustanie utrzymując ją na muszce.

- Wyszłam po jedzenie, po trochę wody. Po cokolwiek – łamiącym się głosem oznajmiła, nadal będąc na kolanach.

Azir, jak gdyby nigdy nic, nadal obwąchiwał dziewczynę i cieszył się, że spotkał kolejnego, żywego człowieka. A może dostanie od niej kawałek niezepsutego mięsa, którego próżno było szukać w supermarkecie?

- Tak sobie, o. Nagle wyszłaś po jedzenie?

- Cztery dni nic nie jadłam i nie piłam – w jej głosie na próżno było szukać łapania rozmówcy na litość. – A chce żyć – przemawiała przez nią determinacja, wymieszana ze strachem.

Oleg wiedział, że różnego rodzaju szumowiny przemierzają obecnie świat. Wiedział, że ludzie zrobią wszystko, by przeżyć. A tym bardziej, wcisnął ci każdą bajkę, by tylko ujrzeć wschód słońca kolejnego dnia. A tobie zagwarantować, że jedyne co zobaczysz, to zachód promieni słonecznych dzisiaj.

Pavel natomiast zaczął odczuwać do niej lekką sympatie. Zdawał sobie sprawę, że należy ludzi oceniać po czynach, a nie po słowach, ale w tej dziewczynie było coś…coś takiego, co aż prosiło się o wysłuchanie.

Chłopak przywołał Azira do siebie i wsadził go do torby. Piesek się wyszalał, więc nie było obaw o przejawy nadpobudliwości z jego strony.

- Każdy chce żyć. Nie mam powodu, by ci ufać – oznajmił stanowczo Dercos, zwracając się po chwili do Pavela. – Chodź, idziemy. Jej problemy nie stanowią naszych.

- Czekaj. Możemy przecież…

- Nie, nic nie możemy. Idziemy.

Oleg odwrócił się na pięcie i stanął jak wryty. Tak jakby spojrzenie bazyliszka przedarło się przez jego okulary i dotarło do niebieskich oczu, paraliżując go całego.

Dziewczyna nadal klęczała, nie wiedziała, co ma robić. Młodziak natomiast odwrócił się po chwili za mężczyzną i również to dostrzegł.

Trzech Białych szło w ich stronę.

Cholera, nie teraz. Nie teraz – głowa Olega na szybko kalkulowała plan działania.

Widok kilku kroczących obok siebie stworzeń przeobrażonych pod wpływem WSV w bezlitosne potwory, był rzadkością. Zazwyczaj Biali polowali w pojedynkę, a zdarzało się nawet, iż walczyli o swoje ofiary między sobą.

Niemniej jednak, czasem potrafili złączyć siły by zwiększyć szansę na sukcesywne polowanie. Skąd wynikało to, że czasem walczą między sobą, a czasem prowadzą skoordynowane działania? To pozostawało tajemnicą. Było jednak pewnym, że Biali nie walczyli między sobą od tak. Musieli mieć powód.

- Szybko, za samochód – rozkazał Oleg. – A ty dziewuszyno, wstań z tych kolan i przestań się mazgaić.

Posłuchali obydwoje zaleceń Dercosa. To on był ich największym gwarantem bezpieczeństwa.

Walka z trzema Białymi mogłaby się okazać nie do zwyciężenia. W teorii oczywiście, trójka ludzi mogłaby mierzyć się z równą liczbą Białych, lecz trzeba pamiętać, iż typową dla potworów taktyką było skupienie się na jednym celu. Zlokalizowanie najsłabszego ogniwa, następnie wymęczenie go na tyle, by po pewnym czasie dobić. Zadać ostateczny cios.

Taka nowoczesna walka partyzancka.

Biali nie sprawiali wrażenia zbytnio zaalarmowanych. Szli w ich kierunku, ale nie wiadomo do końca, czy z powodu ich obecności na parkingu, czy też po prostu postanowili akurat tę trasę obrać jako drogę do bliżej nieokreślonego celu.

- Trzymajcie – Oleg wręczył średnią broń Pavelowi, a największą dziewczynie, dla siebie zatrzymując tę najmniejszych rozmiarów.

- Jak się to obsługuje? – wymamrotał chłopak, ale takie samo pytanie chciała zadać również ich nowa towarzyszka.

- Celujesz i pociągasz za spust – bez ceregieli wyjaśnił blondyn. – Słuchajcie. Może być tak, że będziecie musieli mi pomóc. Lecz ja postaram się, by ich uwaga była skierowana na mnie – kontynuował szeptem rosły blondyn. – Wyjdę, a gdy usłyszycie mógł bieg, bieg Białych, wystrzał. Cokolwiek. To ruszycie w stronę supermarketu i skrycie w dziale mięsnym.

- Ale tam cuchnie – z grymasem na twarzy wtrącił się młody.

- Wiem, ale dzięki temu nie wyczują waszego zapachu. A jak będziecie cicho, to też nie usłyszą. – wyglądnął zza samochodu w stronę Białych i kontynuował. – Mają słaby węch, ale przezorności nigdy za wiele.

Dziewczyna znajdowała się między mężczyznami i chłonęła wszystko to, co teraz mówił Oleg. Była nie mniej przerażona, niż Pavel, któremu teraz dopiero ręce zaczęły się mocno trząść.

- Wychodzę. Tak jak mówiłem. Czekajcie na sygnał.

Pewnym krokiem mężczyzna wyszedł zza ukrycia, poprawiając kombinezon i upewniając się jednocześnie, że jego broń jest na pewno gotowa do użycia.

Ruchy Dercosa były płynne oraz ciche. Wydawało się, że lekcji poruszania udzielał mu doświadczony gepard, polujący od lat z powodzeniem na antylopy.

Pavel z dziewczyną czekali w ukryciu, zachowując kompletną cisze. Chłopak nawet zamknął zakrycie torby, zostawiając jedynie mały lufcik na cyrkulacje powietrza, potrzebną dla Azira. Ten, tak jakby wyczuł co kroi się w powietrzu i poszedł w ślady pozostałej dwójki, nie wydając ani jednego dźwięku.

Minęło pół minuty. Nic, nawet wiatr postanowił się ulotnić, oddając arenę walki tylko tym najśmielszym.

Ale przewaga liczebna, pomyślał teraz chłopak. Trzech na jednego. Wygrana w bezpośrednim starciu z Białymi w takiej liczbie, mogłaby się równać z cudem.

Minęła minuta. Efekt kompletnej ciszy potęguje się w ich uszach, generując nieznośną puste.

Chłopak przeszedł na kolanach obok dziewczyny i znajdował się teraz na skraju samochodu, tam gdzie wcześniej był Oleg.

Postanowił, że wyjrzy.

To Biali stali w miejscu, a mężczyzna do nich podchodził. Dlaczego? Z bliska może i jednego ustrzeli, ale nie całą trójkę.

Między nimi było już jedynie dziesięć metrów odstępu. Teraz blondyn się zatrzymał, a Biali szli.

Szli w jego kierunku, uświadomił sobie spanikowany chłopak. A ten facet stoi w miejscu, co on postradał zmysły? Niech walczy albo ucieka.

Zbliżyli się na odległość pięciu metrów. Cała czwórka tworzyła swoisty trójkąt, którego podstawię stanowili idący w szeregu Biali, a wierzchołek Oleg.

Niech on coś zrobi, do jasnej cholery. Zabije siebie, a potem nas.

Pozostał metr. Jak nic, postradał zmysły. A że oni go nie widzą, to też jakaś tragiczna komedia, kontynuował w głowię dywagacje Pavel.

Zmysły Dercosa pozostały jednak w pełni sprawne. Gdy Biali znaleźli się w odległości mniejszej niż pół metra, wyciągnął swój ostry nóż i lewą ręką wbił go w głowę temu będącemu najbliżej niego. Jednocześnie prawą ręką wystrzelił do drugiego potwora, którego siła odrzutu wypchnęła prawie dwa metry w tył.

Pavel zdał sobie sprawę, że to ten moment, by ruszyć. Z całych sił pobiec do supermarketu i ukryć się w cuchnącym dziale mięsnym.

- Chodź. Nie ma czasu.

Wstali i pobiegli, w przeciwną stronę do miejsca, w którym odgrywała się walka. Biegli szybko, nie oglądając się za siebie. Dziewczyna złapała go za rękę, jakoś instynktownie.

Zimna, ale jednocześnie zgrabna i gładka dłoń, stwierdził Pavel. Taka…kobieca. Co ja robię – wyrwał się z chwilowego otumanienia i odrzucił rękę dziewczyny, biegnąc jeszcze szybciej, a jego kompanka, nie mając tyle siły co on, została w tyle.

Pavel dobiegł do drzwi frontowych obiektu i ukrył się w półmroku tam panującym. Czekał na dziewczynę. W międzyczasie zobaczył jedno ciało Białego, leżące bezładnie na oddalonej części parkingu. Nic więcej już tam nie było.

Tylko jedno ciało, zdał sobie sprawę chłopak. Czyli, dwójka z nich przeżyła. Ale ciała Olega też tam nie było, uświadomił sobie po chwili i odetchnął z ulga.

Polowanie rozwinęło się w najlepsze.

Gdy dziewczyna do niego dobiegła, ten od razu ruszył w mięsne rejony sklepu. Zdyszała towarzyszka nie miała czasu na wytchnienie, a serce chciało rozerwać jej klatkę piersiową, bijąc niezwykle mocno. Będąc parę metrów za Pavelem, starała się go nie stracić z oczu.

Nie miała pewności, co to za ludzie ani kim są. Ale wiedziała, że teraz nie ma wyjścia i musi im zaufać.

Po chwili znaleźli się parę metrów od stoiska mięsnego. Już stąd docierał do nich ohydny zapach zepsutego mięsiwa, ale musieli jakoś się przemóc i wejść jeszcze głębiej. Obydwoje zakryli usta i nos jedną ręka. W drugiej zaczęła im znacznie ciążył otrzymana uprzednio broń.

Weszli w najbardziej zaciemniony kąt miejsca zewsząd wyglądającego na sklepową rzeźnie. Usiedli na ziemi, odłożyli broń na bok i chcąc nie chcąc, musieli zacząć oddychać.

Znacznie łatwiej proces czerpania powietrza przebiegał przez usta, obydwoje zauważyli.

Nie rozmawiali ze sobą. A nawet nie powinni. To mogłoby przykuć uwagę Białych.

Nie słychać było toczącej się gdzieś poza murami sklepu walki. Może już po wszystkim? Może z trójki zrobiła się teraz dwójka.

Pavel zajrzał do torby z Azirem, ale ten, jak gdyby nigdy nic, spał. Nie przeszkadzał mu unoszący się w powietrzu odór niegdysiejszego stoiska mięsnego.

W tym mroku młodziak nie miał okazji przyjrzeć się dokładniej dziewczynie, więc nawet nie próbował. Ciekawił go jednak sam fakt tego, skąd się ona wzięła i jak przetrwała ponad trzy lata w nowym świecie.

Czas mijał, a oni nie wiedzieli, co dalej robić. Dostali jasny rozkaz od Olega: ukryć się w supermarkecie, w dziale mięsnym. Było tutaj ciemno. Tutaj ich nie zauważają. Ani z pewnością nie wywęszą. Należało tylko być cicho, co wychodziło im obecnie perfekcyjnie.

Ale co, jeżeli Dercos nie wróci? Wtedy każdy będzie zdany sam na siebie. Obydwoje nie byli pewni, czy mogą sobie ufać. Ryzyko przemierzania bezładów Rosji w pojedynkę było niebezpieczne. Ale czy równym zagrożeniem było zaufanie co dopiero poznanej osobie?

Minęło trzydzieści minut, a jedyne co mogli usłyszeć i to jeszcze bardzo cicho, to chrapanie Azira.

- Poczekamy jeszcze trochę. – oznajmił szeptem Pavel. – On wróci. Musi.

- Tak, poczekamy – nieco przestraszonym głosem odpowiedziała dziewczyna. Sama nie wiedziała, co ma teraz robić. Czy zostać tutaj, czy też uciekać póki ma broń. Co jej po broni, jeżeli nie umie się nią posługiwać, zdała sobie po chwili sprawę. Niby Oleg wyjaśnił co i jak, że wystarczy nacisnąć spust i tyle, ale dla niej to było za dużo na tamten moment.

Nie wróci. On przepadł. Albo mnie zostawił, razem z nią, tutaj, w tym smrodzie. Do głowy chłopaka dochodziły same najczarniejsze scenariusze.

- Dobra, chodź. Nie możemy tu wiecznie siedzieć.

I gdy już podnieśli się do pozycji stojącej, pojawił się Oleg. W półmroku był mało co widoczny, lecz wydawało się, że wyszedł z walki zwycięsko i bez szwanku.

Ponownie stał się myśliwym, a nie zwierzyną.

- Już myślałem, że… - entuzjastycznie oznajmił Pavel, nie kończąc jednak swojej myśli.

- Żyję. Oni nie – oznajmił zmordowanym głosem Dercos. – Dajcie mi chwilę.

Widząc, że Oleg siada na podłodze i opiera swoje ciężkie, zmęczone ciało o przewróconą lodówkę spożywczą, chłopak i dziewczyna poszli za jego przykładem i usiedli na wcześniej zajętych miejscach.

Nikomu teraz nie przeszkadzał zapach unoszący się w tej części sklepu. Nikt nie miał ochoty o nic pytać ani niczego wyjaśniać.

W tym momencie, unoszącą się wokół cisza dawała im wytchnienie, a jedyne czego potrzebowali, to zapełnić swoje żołądki jakimś dobrym jedzeniem. A w zasadzie, jakimkolwiek zdatnym do spożycia.

Chłopak przypomniał sobie, że przy wejściu do obiektu zostawili uprzednio zidentyfikowane produkty.

- Przyniosę prowiant. Jedzenie dobrze nam zrobi.

- Ja pomogę – zaoferowała się od razu dziewczyna.

- Ja, czyli kto? – spytał kąsająco Dercos. Coś w jej osobie ciągle mu nie odpowiadało.

- Tatiana Juvorow.

- Dobra. Ale najpierw oddajcie mi broń.

Oleg zaczął profilaktyczną rewizje zwróconego sprzętu i po upewnieniu się, że wszystko jest sprawne, przetarł okulary i pogrążył się w półśnie.

- Ładne imię – rzucił chłopak do idącej obok dziewczyny.

- Dziękuję.

- Ja nazywam się Pavel. Nazwisko jest zapewne nieistotne, ale żeby nie być dłużnym, powiem. Rowsky.

Tatiana nic nie odpowiedziała, a chłopak mógł się jedynie domyślać, dlaczego.

- Sama tutaj żyjesz?

- Nie…znaczy się, tak…Teraz tak, a wcześniej…nie – przerywanym, przyciszonym głosem oznajmiła blondynka.

- To znaczy?

- Wcześniej mieszkałam z…a nieważne.

Nie chce mówić, to nie. Nawet z czystej chęci zabicia czasu czy też zapomnienia o otaczającym, paskudnym świecie, warto porozmawiać o mniej lub bardziej istotnych tematach.

Doszli do pozostawionego wcześniej puszek soczewicy oraz butelek wody i dzieląc się równomiernie ogólnym ciężarem ładunku, zabrali go z powrotem do wnętrza sklepu. Ciało białego leżało nadal po drugiej stronie parkingu, bezładnie na ziemi, stanowiąc niejaką przestrogę dla wszelkich innych piekielnych pokrak, chcących zakłócić tymczasowy spokój ludzi przebywających w obiekcie niegdyś będącym sklepem.

- Oleg, mamy… - Pavel przerwał wypowiedź, orientując się, że Dercos najprawdopodobniej śpi.

Chłopak gestem ręki nakazał Tatianie położyć przyniesione rzeczy na podłodze. Następnie rozsiedli się w miarę wygodnie wokół puszek soczewicy i wody. Młodziak zaczął dzielić porcje na trzy równe części, gdy wtrąciła się dziewczyna:

- Ja…nie będę wam więcej przeszkadzała. Pójdę sobie… - wstając, oznajmiła dziewczyna.

Nie szukała nowych ludzi. Nie szukała przyjaciół. Szukała czegoś do jedzenia i do picia, aby zagłuszyć dudniące od dłuższego czasu wycie żołądka. Nie zamierzała jednak korzystać z faktu, że oto właśnie miała otrzymać darmową porcje jedzenia, tylko dlatego, że spotkała tych dwóch osobników płci męskiej, którzy wcześniej ryzykowali życie, by znaleźć cokolwiek do przełknięcia. Nie lubiła czuć się dłużna.

- Nie – stanowczo odpowiedział Pavel, łapiąc Tatianę za rękę. – Siadaj. Zjesz z nami.

Chciała odmówić. Tak by zrobiła w każdej innej sytuacji. Lecz ta kilkudniowa głodówka mocno dała się jej we znaki.

- Dobrze – odparła po chwili, siadając obok chłopaka.

Ten puścił jej rękę. W zasadzie dlaczego ją złapał? Dlaczego odpowiedział na jej dotyk dopiero teraz, a nie wtedy, gdy biegli w stronę stoiska mięsnego, by się ukryć? Nie wtedy, gdy to ona złapała go za rękę?

Nie było czasu ani ochoty na rozmyślanie. Teraz należało posilić się puszkowanym jedzeniem, popić wodą i ruszyć dalej w drogę.

Moim celem nie jest finisz wyprawy, ale droga do niego, powtarzał sobie w głowię co jakiś czas Pavel.

- Może być – z soczewicą wypełniającą buzie oświadczył chłopak.

- Tak, może być – rzekła Tatiana, szybko wsuwając palcami zawartość puszki. – Dziękuję, że się ze mną dzielisz. Ty, i twój towarzysz.

- To jest… - Pavel spróbował przedstawić śpiącego mężczyznę, lecz ten nagle wyrwał się ze swojej drzemki i oznajmił:

- Oleg. Oleg Kustov.

- Miło mi – ze skinieniem głowy oznajmiła dziewczyna.

- To się jeszcze okaże. Jemy i wychodzimy.

Każdy z nich migiem wsunął swoją porcje. Oczywiście, śpiący uprzednio Azir nagle się ożywił i po z początku niechętnym podejściu do zaserwowanego dania, przemógł się i zjadł trochę z porcji Pavela.

Nie sprzątali po sobie, bo niby po co? W tym miejscu i tak cuchnęło. Najprawdopodobniej już tutaj nie wrócą. Ani nikt z ostałych po epidemie ludzi.

Opuścili więc mocno najedzeni supermarket, kierując się w stronę wjazdu na sklepowy parking.

- Oleg, mam pytanie – rzekł chłopak.

- Pytaj więc – ta która drzemka dobrze mu zrobiła.

- To, co masz na plecach…te bronie…co to jest w zasadzie? Jak się nazywają i czym się różnią?

- Wielkością – rzekł sarkastycznie Dercos. – Ale to zapewne zdążyłeś zauważyć, chłopcze.

Tatiana nie miała ochoty na aktywne uczestniczenie w toczącej się obok niej rozmowie. Była przejęta wydarzeniami ostatnich dni tak bardzo, że nie widziała czasem, jak się nazywa. Przysłuchiwała się zatem ze znikomym zainteresowaniem rozmowie Pavela i Olega.

- Dobra, słuchaj – kontynuował po chwili blondyn. – Mam trzy rodzaje broni na plecach. Każda innej wielkości i każda również przeznaczona jest do walki na różny dystans. Najmniejsza, jak zauważyłeś, to SS8. Skrót od Small Short Eight. Pierwsze słowo odnosi się do wielkości broni. Drugie do zasięgu, w ramach którego powinno się tą broń użytkować efektywnie, natomiast ostatnie słowo odnosi się do ilości nabojów w magazynku. – przerwał na moment, starając się złapać orientację w terenie. – Dziewczyno, wiesz gdzie w mieście jest maszt telekomunikacyjny?

- Tak, wiem.

- Prowadź zatem – oznajmił Oleg, poprawiając spadające okulary i przyśpieszając nieco kroku, zmuszając tym samym pozostałych do dotrzymania mu tępa. – Druga broń, ta średniej wielkości. Nosi nazwę MM40, rozwijając skrót Medium Medium Forty. Średnia broń, na średni dystans oraz maksymalna liczba naboi mieszcząca się w magazynku to czterdzieści sztuk. Ostatnia natomiast, ta największa, nazywa się LL12. Skrót łatwo rozszyfrować, to nic niebanalnego, Long Long 12. Długa, ma daleki zasięg rażenia oraz bez przeładowania można z niej wystrzelić dwanaście razy. Więcej szczegółów nie będę przytaczał, są nieistotne. – tak też zakończył opis swojego arsenału bojowego Dercos.

- A reszta? To, co skrywasz w plecaku i poza nim? – spytał z zaciekawieniem Pavel.

- To nieistotne.

- Ale…

- To. Nieistotne.

Zrozumiał. Nie pytał już więcej, a uwaga chłopaka skierowana została na Tatianę. Dopiero teraz zauważył, że nosi zieloną bransoletkę, której punkt centralny stanowił czerwony tulipan.

- Czemu czerwony tulipan?

- Co? – odpowiedziała szybko i nerwowo dziewczyna, tak jakby ktoś wyskubał ją z pogrążenia w czarnej dziurze myśli. – A…ten tulipan – oznajmiła, unosząc nieco rękę i wskazując na luźno wiszącą bransoletkę. – Sama nie wiem…dostałam ją od rodziców, jeszcze przed epidemią. Czerwony tulipan to symbol nadziei, a to chyba ostatnia rzecz, przy jakiej ciągle trwam.

- A gdzie są twoi rodzice? – chwilę potem Pavel pożałował tego pytania. Jak to gdzie są? Pewnie gryzą ziemie, jeżeli nie było ich przy niej, gdy ją spotkali na parkingu.

- Zmarli. Niedawno – ze wzrokiem spuszczonym w ziemię odpowiedziała Tatiana.

Chłopak chciał spytać ją o więcej. W zasadzie o cokolwiek. Z Olegiem ciężko było porozmawiać dłużej na jakikolwiek temat, a teraz, gdy miał taką okazję z płcią przeciwną, musiał to spartaczyć pytaniem o zmarłych rodziców.

W tej dziewczynie było jednak coś nietypowego. Była niższa od Pavela, na oko około 175 centymetrów wzrostu. Szczupłość sylwetki eksponowały obcisłe spodnie oraz przylegająca do ciała kurtka, spod której przebijał się niewiadomego koloru stanik. Szerokie biodra i wąskie barki nadawał jej kształt przypominający gruszkę. Typowo kobiecy, stwierdził Pavel. A nawet seksowny.

W pewnym jednak aspekcie przypominała Białych. Jej oczy. Były duże, może nie wielkości tych kroczących po świecie monstrów, lecz większe niż typowego człowieka. Na dodatek koloru zielonego. Taka harmonia w całkowicie popieprzonym świecie.

Dobra, jeszcze brakuje mi się teraz zakochać w dziewczynie, z którą na dodatek zapoznał mnie mój pies, żartobliwie spuentował Pavel i wyrównał krok z Olegiem, pozostawiając Tatianę nieco w tyle.

- Dlaczego właśnie maszt telekomunikacyjny?

- Muszę się kimś skontaktować.

- Z kim? – nie dawał za wygraną ciekawski chłopak.

- Z kimś. Tyle – Dercos utrwalonym już gestem ręki zakończył rozmowę na ten temat.

- Ja…powinnam już iść. Nie chcę wam przynieść kłopotów. Dziękuję za uratowanie życia oraz za posiłek. Idźcie prosto, a za chwilę ujrzycie wysoki obiekt na horyzoncie. To będzie maszt telekomunikacyjny – z wahaniem w głosie oznajmiła Tatiana, zatrzymując się i zostając kilka kroków za idącymi ciągle kompanami. Rozglądała się za miejscem, do którego może się teraz udać, lecz nic nie przychodziło jej do głowy.

- Może…pójdziesz z nami? – zaproponował Pavel.

Czemu jej to proponuje? Pierwsza, lepsza napotkana osoba a ja już chce, by była częścią naszego zespołu. Dercos jest w stanie zapewnić nam bezpieczeństwo. Mi i Azirowi. Więc na co mi ona? Na co nam ona?

Mam świadomość, jak kończyły się moje relacje z kobietami. Generalnie, nie za dobrze. Zawsze coś było nie tak. Tu za dużo, tam za mało, a jeszcze indziej inaczej niż na idealnym obrazie.

Nie ma czegoś takiego, jak przyjaźń damsko męska, stwierdził chłopak. W końcu jedna ze stron zacznie się angażować bardziej.

Każda relacja międzyludzka, po przyjrzeniu się jej fundamentom, opiera się na wymianie. Dajemy jedna rzecz, by otrzymać druga. Czy to byłaby transakcja w sklepie, gdzie za gotówkę otrzymujemy dany towar. Czy też pokrzepiające i podnoszące na duchu słowa wypowiedziane w stronę osoby skrzywdzonej, dające nam w zamian poczucie zrobienia czegoś dobrego. Nawet seks z partnerem ma transakcyjny charakter. Przecież gdyby nie to, że odczuwamy wtedy obopólną rozkosz oraz ma szansę narodzić się nowe życie, nikt by go nie uprawiał. Wszędzie dokonujemy handlu, mniej lub bardziej świadomie. A gdy zacznie się zauważać podłoża niektórych relacji międzyludzkich, zaczynają docierać do człowieka powielane przez lata kłamstwa. Na temat bezgranicznej miłości, prawdziwej przyjaźni czy jednostronnej pomocy. Przynajmniej to moje zdanie, oznajmił chłopak.

Najgorsze jest przeinwestowanie. A w gruncie rzeczy, zbyt wielkie angażowanie się jednej ze stron. Wtedy też, można bardzo szybko stracić zainteresowanie drugiej osoby i zaprezentować się jako osoba naiwna oraz natrętna. A samemu postradać zmysły.

Rozsądny człowiek płaci za chleb jego rynkową cenę. Rozsądna osoba daje ekwiwalent tego, co dostaje w zamian. Jest to istotny aspekt pozostania zdrowym przy zmysłach człowiekiem.

A niech się dzieje co chce. Ze mną, z nią, ze wszystkimi. Źle bym się czuł, nie proponując jej przyłączenia się do nas.

- A…mogłabym? W zasadzie…to nie mam dokąd pójść - Tatiana zaczęła tłumaczyć nieco zmieszanym głosem swoją obecną sytuacje, przestępując z nogi na nogę i nie spoglądając nikomu w oczy.

- Nie. Do masztu. Dalej idziemy sami – wtrącił się Oleg, bezceremonialnie rozwiewając nadzieje dziewczyny.

- Ale…dlaczego, Oleg? – spytał Pavel, zatrzymując się w miejscu.

Teraz swoimi ciałami cała trójka tworzyła linię prostą. Oleg na samym przodzie, młodziak po środku a Tatiana na końcu.

- Pamiętasz, po co tam idziemy?

- Pamiętam.

- Właśnie. Nie potrzebujemy kolejnego bagażu – spoglądając ukradkiem na dziewczynie, kontynuował. - Już i tak idzie nam gorzej, niż przypuszczałem.

- Ale…przecież ona nie ma dokąd pójść…zostawiając ją tutaj, skazujemy na pewną śmierć…jest sama.

- To nie nasza sprawa. My mamy swoją misje do wypełniania. Każdy z nas.

- Wybaczcie, już i tak wam problemów narobiłam. Idę – powolnym krokiem Tatiana zmierzała w stronę gruzowiska, omijając szerokim łukiem wyrwy dziurawiące ulice.

Stali tak jeszcze chwilę. Pavel i Oleg. Scena ta przypominała stare westerny, gdzie dwóch rewolwerowców mierzy się wzrokiem. A który szybciej chwyci po bron i wystrzeli, wygra. Tym razem, to Pavel planował pierwszy wyciągnąć asa z rękawa.

- Jeżeli Tatiana nie pójdzie z nami, to ja też nie idę.

Oleg na pewno się nieźle wewnętrznie zmieszał. Ale nie dał tego po sobie poznać. Podszedł na tyle blisko do chłopaka, że ten mógł dokładnie dojrzeć przez okulary jego zimne, niebieskiego oczy.

- Jak chcesz – rzucił mu prosto w twarz Dercos i powrócił na wcześniej obrany kurs prowadzący do masztu.

Naprawdę? Tak o mnie zostawi? Przecież nie targał by mnie ze sobą przez cały ten czas, gdybym był dla niego bezwartościowy. Bezcelowy. Nie, to niemożliwe.

A teraz odchodzi jak gdyby nigdy nic. A ja…bardzo możliwe, że straciłem jedyną okazje do poznania tego, kim naprawdę jestem.

- Pavel, idź z nim. Nie wygłupiaj się – z oddali powiedziała Tatiana, przysłuchując się od niedługiej chwili ich rozmowie.

- Co on sobie myśli? Że decyduje, kto przeżyje a kto nie – już szedł w stronę dziewczyny i obrócił się w stronę Olega, by zobaczyć, czy blondyn blefował czy też faktycznie pójdzie bez niego.

Po mężczyźnie na horyzoncie nie pozostał żaden ślad.

- Super. Zostaliśmy sami.

- Najwidoczniej tak.

- To co teraz?

- Zaczyna się ściemniać. Powinniśmy poszukać schronienia – oznajmiła dziewczyna, rozglądając się po okolicy z zamiarem wypatrzenia czegoś godnego uwagi.

- Tam – oznajmił Pavel, wskazując ręką na w połowię zapadnięty blok mieszkalny z niepowybijanymi jeszcze szybami.

- Dobry pomysł, chodźmy.

Pavel szedł za nią, pozwolił jej prowadzić. Nie bez powodu. Lubił na nią patrzeć. Jej biodra poruszały się harmonicznie, raz lewa strona w górę i w dół, a raz prawa. Nawet przez obcisłe ubranie widać było bardzo dobrze jej kobiece kształty, które jak nic innego od dawna, potrafiły wzbudzić w nim pożądanie. Czemu mam tak ciasne majtki, stwierdził po chwili chłopak.

Doszli do wcześniej upatrzonego miejsca i po ostrożnych oględzinach bloku, musieli zdecydować się na pozostanie w jednym z lokali.

- Mamy duży wybór – stwierdził Pavel, przechodząc od mieszkania do mieszkania w poszukiwaniu tego najodpowiedniejszego.

- Racja – oznajmiła Tatiana, przeczesując subtelnym wzrokiem chłopaka w taki sposób, by ten się nie zorientował.

Zdecydowali się pozostać w mieszkaniu na pierwszym piętrze. Na wypadek jakichkolwiek problemów, mogą nie tylko uciec schodami, ale też wyskoczyć przez balkon, co byłoby niebezpieczne do dokonania z wyższych pięter.

A na dodatek, w jednym z pokoi było łóżko. Duże, wydawałoby się małżeńskie, jednak mocno pocięte i nieco chwiejące się. Nic innego, godnego uwagi w mieszkaniu się nie ostało.

- Ja…będę w pokoju obok – oznajmił chłopak. – Tylko wyprowadzę jeszcze Azira i sam się załatwię, bo mi rozsadza pęcherz.

- Dobrze – czemu miałaby się nie zgodzić na wygodną propozycje Pavela. – Sama też idę.

Kiedy chłopak zakończył wieczorną toaletę wraz z Azirem, pozwolił psiakowi się nieco wylatać, ciągle mając go na oku.

Tak. Tak będzie lepiej. Ja obok, ona na łóżku. Nic mnie nie sprowokuje. Nic jej nie sprowokuje.

Powrócili po kilkunastu minutach na pierwsze piętro. Pavel ściągnął torbę z Azirem z ramienia i odłożył na podłogę, zauważając, że dziewczyna wróciła przed nim i już chyba śpi.

Zaryglował więc prowizorycznie wejście do mieszkania. W tym celu przesunął starą, połamaną szafę tak, aby całkowicie przejęła rolę drzwi. Drzwi, których nie da się łatwo otworzyć.

Położył się na ziemi. Ah, coś niewygodnie, stwierdził po chwili, gdy dosięgnął go szarpany ból pleców. Jakim cudem Azir tak zawsze spokojnie sobie śpi?

Z jednego boku na drugi. Ale to nie pomaga. Na brzuchu jeszcze gorzej, a plecy odpadają.

- Może…połóż się na łóżku? – zaproponowała nagle Tatiana, widząc jak chłopak kręci się po podłodze.

- Nie…tu mi dobrze.

- Przecież widzę, że nie – zeszła z łóżka i podeszła bliżej chłopaka. – Nie ma sensu, żebyś męczył się na ziemi, podczas gdy łóżko jest w znacznej części wolne.

Z logicznego punktu widzenia miała racje. Ale ja znam siebie. To nie idzie w dobrym…po prostu nie idzie w kierunku, jakim myślałem. Co mi tam, przynajmniej się jako tako wyśpię.

- Dobra – zgodził się Pavel, pozostawiając psiaka na podłodze.

Położyli się na skraju łóżka, jakoś instynktownie. Wyglądało to tak, jakby między nich miała zaraz wskoczyć jakaś dwójka ludzi – bo tyle zostało tam miejsca.

- Nie masz nic przeciwko, jeśli…

- Nie – odpowiedziała Tatiana, sama przysuwając się nieco bliżej środka.

- Tak, teraz wygodniej.

- Zgadzam się…Pavel…czemu zostawiłeś Olega? Czemu tak uparcie dążyłeś do tego, bym z wami poszła?

- Sam nie wiem. Po prostu, jakoś…Oleg mógł ciebie zabrać razem z nami. Nie wiem co mu nie pasuje. Coś go może ugryzło – kończąc wypowiedz, obrócił się w stronę Tatiany.

- Ja…nie chciałam. Znaczy się, chciałam znaleźć coś do jedzenia w supermarkecie, a nie niszczyć waszą przyjaźń – leżała teraz zwrócona twarzą do Pavela. Na jej twarzy malowało się poczucie winy.

- Przyjaźń, haha – roześmiał się chłopak. – Jaką przyjaźń. On…

Nie zdążył dokończyć. Coś stuknęło w szafę, którą Pavel niedawno przemianował na drzwi frontowe. Jeszcze raz. I jeszcze raz.

Dziewczyna instynktownie złapała chłopaka za rękę. Ten jej nie odtrącił, ale był przejęty znacznie bardziej tym, co stoi teraz na korytarzu, niż zachowaniem Tatiany.

Po chwili coś ciężkiego przewróciło się w pokoju obok. Zapewne szafa, pomyślał Pavel. Następnie usłyszeli kroki, ale nie dało się określić, czyje. Biały? Bandyci? Dawni właściciele, prześladujący teraz każdego, kto śmie spać w ich ukochanej sypialni?

- Gołąbeczki, wstawać. Wystarczy tego ściskania się.

To był Oleg. Ale czemu wrócił? Czyżby wcześniej blefował? Pavela zaczęła rozpierać radość i wstał prędko z łóżka, podbiegł do blondyna i z niedowierzaniem zaczął mu się przyglądać. Tatianie było nieco głupio, ponieważ zastał ich w dwuznacznej sytuacji, razem na łóżku i to trzymających się za ręce. A przecież nie o to chodziło, walczyła teraz z myślami dziewczyna.

- Wiedziałem, że nas nie zostawisz – odparł z udawaną pewnością siebie chłopak.

- Załatwiłem, co miałem załatwić. Samochód również, mamy nowy. Zbieraj się, bo zaraz wyruszamy.

- A co z Tatianą? – spytał z nadzieją w głosie chłopak.

- Skoro jest tak dla ciebie ważna – spoglądając na dziewczynę badawczym wzrokiem, kontynuował. – Może do nas dołączyć.

- Naprawdę? – z niedowierzaniem spytała dziewczyna.

- Tak, tak. Tylko nie posikajcie mi się z wrażenia – w klasyczny sposób odpowiedział Oleg. – Zbierać manatki, wychodzimy i jedziemy dalej, na zachód.

- Na zachód – zawtórował chłopak.

Nadzieja umiera ostatnia. Ta myśl przeszła w tym samym czasie przez głowę zarówno chłopaka, jak i dziewczyny.

Czerwony tulipan umiera ostatni.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Gregory Heyno 10.01.2022
    No może być, mało zachęcający komentarz, wiem, ale niech będzie chociaż jakiś ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania