Serce nie sługa cz.1

Czasem tak bywa, że znienacka dostajemy od losu prezent, który zmienia całe nasze życie.

Gdyby nie pomysł mojego najlepszego przyjaciela na kolejną cud-dietę, składającą się z surowych warzyw i dużej dozy samodyscypliny, pewnie nie wstąpiłbym do pierwszego lepszego, sklepu, by pazernie rzucić się na półkę ze słodyczami.

Cała historia zaczęła się dość banalnie. Byliśmy umówieni na popołudniowe spotkanie, by przygotować zaległe seminarium. Dzień był piękny, słoneczny, ptaszki ćwierkały jak wściekłe, postanowiłem zatem te cztery kilometry przejść na piechotkę. Jednak gdy dotarłem do połowy drogi, niebo zasnuło się ogromnymi, ołowianymi chmurami. Przyspieszyłem. Do celu dotarłem zziajany, wściekle głodny i spragniony.

Na moje nieszczęście Maciek znów się odchudzał. Dostałem więc szklankę wody i wafle ryżowe, w najmniejszym stopniu niezaspokajające moich gastronomiczno-spożywczych pragnień.

Kiedy nieśmiało poprosiłem o dokarmienie, surowo odpowiedział, że jem niczym mały słoń i najwyższy czas coś z tym zrobić. Jęknąłem, bo jak żyję, nie znoszę sałaty, dietetycznych dań i napojów w wersji light. Mięsa mi w tej chwili było trzeba, a nie umoralniających wykładów...

Nic dziwnego, że postarałem się, byśmy bardzo szybko uwinęli się z zadaniem. Potem pospiesznie się pożegnałem i popędziłem do mojego ulubionego bistro, już czując w ustach soczysty stek z frytkami. Niestety, lokal okazał się zamknięty, bo spóźniłem się grubo ponad kwadrans.

Cholera! Kiszki grały mi coraz to głośniejszego marsza, a w dodatku śliniłem się niczym rasowy buldog.

Wpadłem więc do najbliższego sklepu i pomimo wrodzonego skąpstwa, zgarnąłem z półki paczkę próżniowo pakowanych parówek, a następnie rzuciłem się na słodycze.

I szczerze? Nie spodziewałem się, że swoje przeznaczenie znajdę w pudełku po kruchych z cukrem, którego o mało co nie wyrzuciłem do kosza. Najpierw pazernie pożarłem kiełbaski, więc całych ciastek nie dałem już rady. I dzięki temu następnego dnia, znalazłem w środku niespodziankę. Był nią zwycięski los gwarantujący mi tygodniowy pobyt w luksusowym apartamencie nad morzem, w dowolnie wybranym terminie.

Uspokoiwszy się w kwestii prawdziwości znaleźnego fanta, mogłem w końcu dać upust radości, która przejawiła się w kilku dzikich podskokach. Ale w pełni uwierzyłem w swe szczęście dopiero wtedy, kiedy oficjalnie potwierdzono moją wygraną i dokonano rezerwacji pobytu na przyszły tydzień. Wieczorem, siedząc z lampką wina przed komputerem, w upojeniu podziwiałem miejsce tegorocznych wakacji. Kto by pomyślał, że jeszcze miesiąc temu planowałem je spędzić w domu, z ogromną kolekcją filmów i zapasem chipsów!

Kilka dni później udałem się w podróż, zabierając ze sobą lekko podniszczoną walizkę i całą masę dobrych rad mojego taty.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania