Pokaż listęUkryj listę

Serce Tajgi - 1: Płomienna Północy - Rozdział 3

Do obozu dotarli wieczorem. Wysoko, na tle różowiącego się nieba, widniały lasy miotających się flag. Dumne herby domów arystokratycznych, facjata Iwańskiego byka na czerwonym tle, ukoronowany srebrem kruk wśród niebieskich przestworzy, czym szczyciło się Wolne Imperium Pyryjskie, ale przede wszystkim dominowało godło przedstawiające złote flety skrzyżowane na czerwonym świerku, należące do Królestwa Ryznańskiego. Obóz był otoczony niedbale skonstruowaną palisadą, z licznymi szparami między palami, gdzie w niektórych przypadkach były włożone w ziemię pod nierównym kątem, raczej stojąc na niej niż będąc w nią wbite. Zdawałoby się gdzieniegdzie, że silniejszy wicher byłby w stanie posłużyć tu za taran. Przy bramie panował zgiełk. Liczne patrole ubranych w żółto-niebieskie barwy elfów wyruszały na nocne zwiady, jak to i liczne patrole wracały z dziennych przydziałów. Wśród kakofonii głosów, zgrzytu mieczy, bicia młotów o kowadła, Ewelina również usłyszała z oddali rytmiczny i częsty huk wystrzałów. Zdecydowanie pochodzących od broni palnej.

 

- To Pyryjczycy tak hałasują? - Zapytała zaciekawiona jadącego obok Szpicowąsa, zajmującego się leniwym przeżuwaniem źdźbła trawy.

 

- Co? - Zapytał wyrwany ze swej zadumy.

 

- Pytam się; czy to Pyryjczycy tak walą ze swoich samopałów. Cały regiment tu wysłali?

 

- Ja nic nie słyszałem. - Przeciągnął się ziewający oficer. - Ale ta. Krukoluby przysłali ze swoimi działami jakąś setkę akademickich gwardzistów, wyposażonych w nowe arkebuzy trzylufowe.

 

- Co takiego? - Zapytała się prześmiewczo.

 

- Noo, mają takie wajchy, którymi obracają lufy co strzał, z gotową kulą i prochem w środku. Można z tego siać ostrzał wystarczająco długo, by druhowie z drugiego szeregu zdążyli naładować swoją broń i zajęli miejsce po tych, co skończyły się kule w samopałach. Nieprzerwany ostrzał, piękna rzecz. Mają taki zamek, co się... Ten no... Zakleszcza na następnej lufie po obróceniu. - Skonstatował okręcając wąsa na palcu.

 

- I mam rozumieć, że za żadnym razem, ten zacisk nie nadtopił się i nie wybuchło jakiemuś wojowi w pysk podczas strzelania i że takie coś starczy na więcej niż jedną, intensywną bitwę?

 

- Wszyscy z nich są pozakuwani w pół-folgowe zbroje z zamkniętymi szyszakami. - Wyszczerzył się Iwańczyk. - Dwóch z nich miało obandażowane ryje, a przyjechali z pięcioma wozami tych karabinów.

 

- Testują w prowincjonalnej wojnie. - Cmoknęła ustami. - Nie przyjmie się. Za dużo nakładu surowców. Powiesz mi jak się wykażą w bitwie, nie?

 

Szpicowąs wzruszył ramionami. - Jak sam nie padnę. - Stwierdził sucho. Ewelina pokręciła głową ze zrezygnowaniem.

 

Przed bramą zsiedli z koni i oddali wodze stojącemu przy bramie słudze. Klacz Płomiennej, Lyrka, nosiła już barwy pospolitego kasztanowca.

 

- Kogo nam przyprowadzasz Iwańczyku? - Spytał gardłowo strażnik z szerokim nosem.

 

- Niewróg. Sprawę z królem ma. Przepuście nas. - Odpowiedział rozkazującym tonem Szpicowąs. Strażnik kiwnął głową i ustąpił im drogi. Na ten znak jeden z pachołków przy bramie ukłonił się i odprowadził konie wgłąb obozu. - Jakby któryś z moich marnotrawców powietrza wrócił, to przekaż, żeby wstawili się natychmiastowo do mojego namiotu, muszę zadbać, by nie byli kompletnie bezużyteczni w nadchodzącej bitwie.

 

- Ta jest panie generale! - Zasalutował mu strażnik.

 

- No! I to się nazywa porządna etykieta wojskowa. - Powiedział oficer, wymownie patrząc na Ewelinę.

 

Wstąpili do obozu. Tam trwał jeszcze większy zgiełk i ruch niż przy bramie. Minęli kogoś czyszczącego groty włóczni, elfa popisującego się nożem wbijanym między palce, elfy grające w karty, parę elfów opiekających na ruszcie coś, co zdawało się być wielkim, tłustym kotem. Nad nimi stał grubawy żołnierz z twarzą ociekającą łzami, wywrzaskujący na owe elfy. Ewelina słyszała o czym mówią.

 

- Mojego pana Stefana ubiliście i teraz chcecie żreć?! Jakie matki was chowają bandyci, żeby komuś coś takiego robić! - Krzyczał pełny rozpaczy grubas.

 

- Wojna to nie miejsce na kota, idź sobie jeno stąd, apetyt mi psujesz.- Odpowiedział chłodnym głosem jeden z żołdaków. Po czym cała trójka ucichła i zwróciła swój wzrok ku Ewelinie. Tak jak i każdy inny mijany żołnierz. Niektórzy z niepokojem, osłupieniem, inni ze strachem w oczach. Ci mniej świadomi natomiast patrzyli na nią z wilczym głodem w ognikach. Ci z większą wiedzą o świecie szeptali do siebie; „Płomienna w obozie", „Ona na księcia nieprawego idzie", żaden jednak nie miał odwagi powiedzieć cokolwiek głośniej.

 

- Książę niepopularny wśród ludu? – Zapytała, patrząc przed siebie.

 

- Był. - Wzruszył ramionami Iwańczyk. - Przed wygnaniem lubił sypać piachem w głodujących wieśniaków. Po wygnaniu, zaczął tych wieśniaków okradać i wyżynać. Teraz go nienawidzą.

 

Po chwili, naprzeciwko ich ukazał się szeroki namiot w kolorze królewskiej purpury, opleciony licznymi, złotymi frędzlami. Obok wylotu stał wysoki sztandar z koronowanym świerkiem. Wejścia do namiotu zaś strzegło dwóch strażników, zakutych w ciężkie, ze srebrno zdobionymi krawędziami, ciemne zbroje płytowe, na których to wyrastały zamknięte salady okrywające głowy gwardzistów. Dumne, dekorowane, żółto-niebieskie płaszcze zwisały im uroczyście z pleców. Oficer zatrzymał Płomienną w półkroku, po czym oznajmił jej ściszonym głosem

 

- Wejdę tam pierwszy i Cię obwieszczę. Ty tu zostań, dobra?. - Ewelina potaknęła potwierdzająco głową, po czym założyła ręce na piersiach i oparła plecami o słup. Szpicowąs udał się natomiast w stronę namiotu i stanął przed strażnikami.

 

- Król u siebie? - Zapytał dźwięcznie Oficer.

 

- Naradę wojenną prowadzi, panie Valentynie. - Zadudnił metaliczny głoś spod hełmu.

 

- To tam powinienem być w takim razie! Przepuście mnie.

 

Gwardzista skinął głową, po czym Oficer wszedł w głąb królewskiego namiotu. Ewelina westchnęła niecierpliwie. Musiała czekać. Wiosenne słońce, już bliskie zajścia za horyzont, i ustąpić miejsca pięciu księżycom zdołało znaleźć jeszcze szparę między namiotami, by naświetlić swymi prażącymi promieniami czoło Eweliny. Zirytowało to ją, lecz uparcie odmówiła ugięcia się i przejścia w zacienione miejsce. Koło niej przeszła grupa żołdaków ubrana w długie czerwone płaszcze, niosących skrzynie z pieczęcią przedstawiającą front budynku z kolumnami, otoczonego krążącymi krukami. Były otwarte i wypełnione ciemnoniebieskimi kulkami. Czuła jak na sam widok uderza ją sroga migrena oraz zawroty żołądka. Z oddali przestał w końcu nadawać rytmiczny huk arkebuzów. „Ponad piętnaście minut." pomyślała, „Piętnaście minut ostrzału anty-magiczną amunicją... Starczy, zdecydowanie starczy". Nagle z namiotu wyłonił się Szpicowąs. Zamienił zdanie z gwardzistą, po czym machnął zapraszająco ręką w stronę kobiety. Ta, nie czekając chwili dłużej, ruszyła do wnętrza namiotu. Minęła przegrodę oddzielającą prowizoryczny pokój od wejścia, po czym weszła do pomieszczenia z długim stołem, wokół którego stało dziewięcioro osób. Nim jednak zdołała się każdemu z nich przyjrzeć, odezwał się uroczyście Szpicowąs.

 

- Ewelina Harquin znana również jako Płomienna Północy. - „Imbecyl musiał wymówić moje imię." Zaklęła w myślach, po czym ukłoniła się głęboko w kierunku wysokiej barczystej osoby starca, z długą szarą brodą i koroną wetkniętą na kolczy hełm.

 

- Królu. - Przywitała się pokornie.

 

- Demonem to ty nie jesteś. - Stwierdził z kalkulacją starzec. - Choć wiele zabobonnych tutaj durniów chciałoby w to wierzyć. - Ogarnął chłodnym, pustym wzrokiem grubawego, łysego elfa w pełnej zbroi. Ten zarumienił się na całej twarzy.

 

- Panie chciałem tylko powiedzieć, że nasi agenci powiedzieli...-

 

- Dość Dragomirze. - Przerwał mu król Witor. - Twoi ludzie mieli dwa miesiące by rozwiązać problem mojego syna. Wyprostuj się dziewczyno.

 

Wyprostowała się dumnie. przebiegła wzrokiem po zebranych w namiocie. Dwóch elfów, niewątpliwie generałów, ubranych na czerwono, podobnie do Szpicowąsa. Łysy gruby elf, ze schodzącym rumieńcem. Dwóch, podobnych do tych przy wejściu gwardzistów, stojących przy najbardziej przyozdobionym krześle. Szpicowąs. Młodzieniec o arystokratycznych rysach, i kręconych słomianych włosach, w aksamitnym białym płaszczu. Na dłużej zawiesiła wzrok na wysokim, szczupłym elfie o chorobliwie bladej twarzy oznaczonej ciemnoniebieskim odciskiem farbowanej dłoni, fioletowych źrenicach, długich węgielnych włosach i tak samo długiej brodzie. Miał na sobie ciemną pół-folgową zbroję z krzaczastymi, czarnymi naramiennikami zakończonymi kruczymi piórami, oraz czarnym płaszczem pod spodem. Zbroja wydała jej się dość podejrzana, lecz nie zdążyła się dokładnie przyjrzeć.

 

- Myroslavie, Valentynie, Vyktorze, Kasprze. - Wyrwał ją z lustracji król. - Wybaczcie, ale są to sprawy wewnętrzne królestwa. Narada będzie jeszcze rano, po czym w południe idziemy się spotkać z Igrynem na polu walki. - Trójka Iwańskich oficerów, jak i też czarno ubrany mężczyzna, ukłonili się, po czym wyszli z namiotu. - Legendarna morderczyni wszelkiego świństwa i nie świństwa, przed moim obliczem. - Zwrócił się do niej Witor. - Że też mnie wielki Grudz pokarał nieudacznikami z dworu, że muszę korzystać z twoich usług.

 

- Królu, nie zawsze zabijam.- Odpowiedziała skromnie. Kątem oka widziała zaczerwienioną łysinę Dragomira.

 

- Ale robisz to i z tego, co pamiętam; robisz to z nadzwyczajną okrutnością. - Ewelina milczała. - Ale to się dobrze składa, że tak mówisz. Powiem wprost: Chcę księcia Andreia, mojego syna, całego i zdrowego na mym dworze. Jeżeli włos mu ze swego tępego łba spadnie, nie będę miał problemu, tak samo z jego godnością. Szczeniakowi należy się nauczka. Jeżeli zaś skatujesz go lub pozostawisz kaleką na resztę życia, to pożegnam ciebie gniewem i do końca mego panowania zakażę ci wstępu do kraju.

 

- Panie, proszę w imieniu służącemu ci ludu, daj już temu spokój – odezwał się młodzieniec za plecami króla. - Zostaw władzę królewnie. Czy nie lepiej, by było, gdyby ta krwistowłosa dama...

 

- Milcz Gnocie! - Przerwał mu gniewnym rykiem król. - Władzę w królestwie będzie sprawował król, mój syn! Przestań gówniarzu mędrkować co zrobić z moim własnym synem, bo zrobię to, co każdy król powinien i potraktuję to w końcu jako zdradę stanu! Co, myślisz, że dosiądziesz moją Stojankę i królować sobie będziesz? Prędzej wytnę całą twoją rodzinę.

 

- Panie, zapewniam cię... – Zaczął nerwowo młody marszałek.

 

- Milcz, mówiłem! - Król poczerwieniał od gniewu. - Zamiast myśleć o nogach mojej córki, zajmij się nadchodzącą bitwą. Cały dzień mnie upokarzaliście przed cudzoziemcami waszym durnym pieprzeniem o polityce.

 

„To postoję tu do nocy" pomyślała Ewelina, niezauważalnie dla innych przy tym wzdychając.

 

- Jak sobie wasza wysokość życzy – Odezwał się z wyrzutem pobladły marszałek. Zapadła krótko trwająca cisza. Król Witor wybuchnął śmiechem.

 

- Rozchmurz się. - Klepnął marszałka w bark. - Jutro się wykażesz przeciw Igrynowi. Król docenia tych, zasłużonych w królestwie. - Marszałek, przełknął ślinę i potaknął w milczeniu głową. Król zwrócił się ku Ewelinie.

 

- Ile ci zajmie wykonanie zlecenia?

 

- Zależy. Król ma jakieś plany dotyczące towarzyszy księcia? - Zapytała z pełną powagą, wynikającą z przeciągania się spotkania.

 

- Co? Nie, absolutnie nie. - Wykrztusił z siebie zaskoczony król. - Dzieci uprowadzali, dziewki gwałcili, kupców mordowali. Zabij ich, jak będziesz w stanie. To zwykła bandycka swołocz. Ja chcę mojego syna.

 

- Nie taka zwykła, pytałam się dla pewności. W takim razie minimum dwa dni.

 

- Powinno być po bitwie. Idealny czas na dobre wieści – Powiedział z aprobatą król.

 

- Co masz, na myśli mówiąc, że „Nie taka zwykła"? - Odezwał się nagle, już normalnego koloru skóry, Dragomir. Ewa westchnęła, po czym odpowiedziała.

 

- Dużo wokół niego wyszkolonych zabijaków, jak to często się gromadzi wokół księcia na banicji. Około dwudziestu, wśród nich adept sztuki magicznej. Po bladych oparzeniach na ciałach ofiar, wnioskuję, że to robota lunomanty.

 

- Lupińskie ścierwo. – Splunął łysy arystokrata. Ewelina nie skomentowała, lecz popatrzyła na ten gest z dość wymowną, zimną dezaprobatą. - Powinieneś był królu wykończyć tych bladych szmaciarzy, gdy lud do pogromów się palił!

 

- Dość. - Przerwał mu bez emocji w głosie król. – O ofiarach mówisz. Wiesz, gdzie są? Jakie to były ofiary?

 

- Półtora dnia drogi stąd. - Odpowiedziała szczerze. - Ofiarami był orszak zbrojnych, na którego czele, z tego, co mi powiedział Valenty, był niejaki Hrabia Valko z Nakowiczów.

 

- Cholera. - Zaklął Marszałek. - Miał przewodzić lewą flanką.

 

- Panie, pozwól moim ludziom iść za tą kobietą. - Wyrwał się Dragomir. - Ktoś musi być mediatorem zapewniającym królewiczowi bezpieczeństwo.

 

- Wypadałoby jednak, gdybyście po prostu Mi dali wykonać to zlecenie. - Wycedziła zimno najemniczka. - Królu, stwierdzam, że już słyszałeś wszelkie opowieści i legendy o mnie. Liczę na to, że zdajesz sobie sprawę, z efektywności moich usług. Sama gonię się z czasem, więc ponad dobrym wykonaniem powierzonego mi zadania, zadbam również o to, by zostało wykonane jak najszybciej. - Król zamyślił się, czesząc ręką po długiej, gładkiej brodzie. - W związku z tym nie mogę sobie pozwolić na obecność zwalniających mnie żołdaków.

 

- Coś zbyt entuzjastycznie podchodzisz do czegoś, co dla innych byłoby wyrokiem samobójczym. – Odezwał się nagle Marszałek z ostrożnością w głosie. - Podejrzliwe to, nie sądzisz?

 

- Marszałku, zapewniam Cię, że moje intencje są związane wyłącznie z perspektywą wynagrodzenia. Jeżeli miałabym jakieś inne motywacje odnośnie księcia, to bym się nie trudziła z podróżą tutaj, by być atakowana bezpodstawnymi insynuacjami od jakiegoś szlachetki.

 

- Ty śmie...- Zaczął marszałek Gnot, lecz zamilkł po tym, jak król parsknął głośnym śmiechem.

 

- Ah, żebym miał więcej elfów w orszaku z twoim tupetem, kobiecino. - Podśmiewał się Król. - Podobasz mi się! Mówisz, żeś tu tylko dla złota, ta? Skoroś taka zachłanna na bogactwo, to wiesz jakie są moje warunki.

 

- Panie! To szaleństwo posyłać morderczynię za księciem. Nie można jej ufać, to dziwoląg, parszywiec działający we własnych interesach na usługach Pyryjczyków. - Wrzasnął zdesperowany Dragomir. Ewelina przewróciła na to niecierpliwie oczyma.

 

- Dragomirze ucisz się już. - Powiedział spokojnym tonem Król Witor, gestykulując przy tym ręką. - Postanowiłem już i nie zmienię zdania. Miałeś dwa miesiące. Wystarczy. Czas, by się zajął tym fachowiec. - Król skierował się ku Ewelinie. Marszałek Gnot chwycił Dragomira za ramię, po czym oddalił się z nim od rozmówców i szeptał mu. Czuły słuch Eweliny oczywiście pozwolił jej usłyszeć owe szepty.

 

- „Co ty kurwiasz robisz, Dragomirze. Chcesz, żeby nas tu wszystkich pomordowała?" - Szeptał nerwowo marszałek.

 

- „Nie godzi się! Nie godzi się, by życie księcia zależało od jakiejś szalonej staruchy!"

 

- „Zamknij się Dragomirze, zamknij się. Uspokój się i zachowuj jak na Ryznańczyka przystało, twoja nerwica nas zgubi, jeżeli dalej będziesz pluć jadem."

 

- Ale, mimo tego trzeba oczywiście się zapytać. - Wyrwał ją ze skupienia Król. - Dwudziestu wyszkolonych wojowników, wśród których jest lunomanta. Dasz sobie radę najemniczko? Na to normalnie potrzeba małej armii.

 

- Miałam do czynienia z dużo niebezpieczniejszymi przeciwnikami królu. Chociaż obecność lunomanty, jeżeli takiego mają, mnie niepokoi, to wiedz, że moja reputacja nie powstała z widzimisię wieśniaków. A cóż, nawet jeśli nie dam sobie rady, to nie masz Królu nic do stracenia.

 

- Słusznie prawisz Płomienno. - Masował się po czole Król. - Skoroś taka profesjonalistka, to każę zamieścić kontrakt na pergaminie. Dragomirze!

 

- Nie trzeba królu. Już owy sporządziłam.- Mówiąc to, machnęła ręką, po czym z jej zamkniętej dłoni wybuchnął na chwilę płomień o kolorze głębokiego błękitu, po czym ten płomień ześlizgnął się z ręki i powoli opadał w dół, materializując w złotych iskrach pergamin. Wszyscy na ten widok się wzdrygnęli. Gwardziści unieśli swe halabardy, a Dragomir chwycił rękojeść topora. Ewelina wysunęła dłoń, z rozwiniętym pergaminem w stronę Króla.

 

- Proszę przeczytać i podpisać. Wszelkie założenia kontraktu są zawarte na tym pergaminie.

 

- Diabelskie, czorcie sztuczki. Królu, to umowa z diabłem, nie podpisuj! Zgładzisz siebie i swoją duszę! - Krzyknął Dragomir, dobywając swego pozłacanego topora.

 

- Dragomirze, czy ty właśnie każesz wykonanie czegoś swojemu własnemu suzerenowi? - Objął go chłodnym spojrzeniem Król. - To jest ostatni raz, gdy ciebie upominam. Zamilcz i odłóż broń zanim każę ciebie rozpłatać. - Zwrócił się ku Ewelinie. - Co to ma znaczyć?

 

- Jeden, z moich czysto magicznych talentów, Królu. - Skonstatowała z triumfalnym uśmiechem. - Zapewniam cię, że to tylko wygodna dla mnie magiczna sztuczka. Żadnych cyrografów, po prostu, pergamin z kontraktem. Proszę przeczytać. - Król wziął pergamin z dłoni najemniczki wyjątkowo niepewnie, jakby obawiał się poparzenia przy dotyku. Marszałek Gnot w przeciwieństwie do ciężko sapiącego, czerwonego z wściekłości Dragomira, stał z zimnym, napiętym wyrazem twarzy, z dłonią na rękojeści miecza.

 

- „Ja Ewelina zwana również Płomienną Północy." - Recytował na głos król, najwyraźniej, nie mający ochoty wysługiwać się kimś ze swojej świty. - „Niniejszym zobowiązuję się..." - Po czym zaczął mruczeć wyłącznie dla swego słuchu. Zwinął zwój i głośno zawołał – Nolmetiksie! - Odczekali trochę, aż do namiotu wszedł niski, chuderlawy, pomarszczony mężczyzna, ubrany w zieloną togę na którą był narzucony biały aketon. Uklęknął na prawe kolano i ukłonił się głęboko. Król zwrócił się do niego władczym tonem. - Przepisz i przypieczętuj umowę.

 

- Nie trzeba przepisywać. - Ewelina wykonała ten sam gest i w ten sam sposób, pojawił się następny pergamin. Sługa wzdrygnął się, a pozostali panowie, spoglądnęli po sobie w zakłopotaniu. - Kopia. Identyczna, wystarczy tylko pieczęć. - Wysunęła pergamin ku słudze.

 

- Upewnij się Nolmetiksie. - Twarz króla przybrała ostrożnie podejrzliwy wyraz.

 

- Tak jest wasza wysokość. - Odezwał się wysokim, chropowatym głosem, mężczyzna w todze. Po czym obolałym, zgarbionym chodem podszedł do Króla, odebrał od niego dokument, po czym z jeszcze większą ostrożnością, niż wcześniej Król Witor, odebrał kopię dokumentu kobiecie. Obrócił się tak, by światło ze świec padało na tekst i zamilkł, czytając w myślach. Ewelinie udało się spostrzec cienką, wytatuowaną białą linię przecinającą na pół kciuk prawej dłoni sługusa. „Niewolnika sobie stary skurwiel sprawił." wysnuła w myślach Ewelina.

 

Król czekał w napięciu, nie wiedząc, co ze sobą począć, gdy nagle, niewolnik podniósł głowę i oświadczył w zdumieniu. - Identyczne. - Król odetchnął z ulgą, po czym dygnął głową na sługę. Ten odwrócił się, podszedł sztywno do szafki przy ścianie namiotu. Otworzył szufladę, po czym wyciągnął z niej laseczkę żółtego laku oraz okrągły stempel. Przytrzymał lak nad płomieniem świecy, dopóki ten nie zaczął topnieć. Rozlał go nad pergaminami, po czym uderzył głośno pieczęcią. W oczach Eweliny zabłysła na chwilę ledwo widzialna, jasnoniebieska iskra. Po czym oczekujący nad stołem sługa, wzdrygnął się, pochylił nad pergaminami, spojrzał bokiem za siebie, wziął jeden ze zwojów i podał go Płomiennej. Ta wzięła go do ręki, po czym kontrakt zajął się szafirowym płomieniem i strawił go w całości, nie zostawiając po sobie żadnego popiołu.

 

- Zatem załatwione. - Skonstatowała, otrzepując ręce. - Dokąd mam się udać po pojmaniu księcia?

 

- Uwolnieniu go. - Poprawił ją chłodno. - Niezależnie czy wygram bitwę, czy nie, będę urzędował w mieście, po tej stronie przełęczy. W Ostrzycy. Wiesz, gdzie leży Ostrzyca?

 

- Tak, Królu.

 

- Zatem, na Świętego Grudza, idź i wróć do mnie, z moim synem. - Ewelina wykonała półukłon i wyszła z namiotu.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Nefer 16.03.2020
    Niezły rozdział, oparty na dialogach, akcja posuwa się do przodu w przyzwoitym tempie. Może trochę zbyt wiele osób i imion, które trudno czytelnikowi natychmiast zapamiętać.
    Język. Przydałaby się staranniejsza korekta, trafiają się literówki oraz błędy gramatyczne. Zwróć uwagę na opis palisady obozowej w jednym z początkowych fragmentów. Sam w sobie zbyt obszerny i w sumie zbędny, spowalnia narrację. Jego celem wydaje się zasygnalizowanie braku porządku w obozie (bo palisada marnie wykonana), ale to można oddać jednym zdaniem, opis rozciągnięty na cały akapit to dłużyzna. W dodatku pełno tam dziwolągów gramatycznych i składniowych.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania