Pokaż listęUkryj listę

Serce Tajgi - 4: Echo Wieczności - Rozdział 1

" Było ich bowiem dwie. Po wieczność skazane na siebie. Chaos i Porządek. Ogień życia i chłód rozsądku. Porządek, sługą Chaosu. Ogień, panem chłodu. Życie, suwerenem rozsądku. Po wsze czasy jedno miało służyć drugiemu, ku sobie dążyć i gwałtowną namiętność przemieniać. Cykl waśni i łamanych serc. Ot była klątwa przeciwieństw widm, co to ku przeszłości gnają nasz świat."

 

~ Biografia Eweliny Harquin, Pieśni i Legendy o Płomieniu Północy.

 

Echo Wieczności

 

I

 

- Uspokój się! - Ewelina wołała ku górującemu nad nią Biesowi bojowo przestającego to na lewe, to na prawe wyłaniające się z ciemnych futrzanych nóg kopyto. Umięśniony olbrzym, przynajmniej sześciokrotnie od niej wyższy, wydał prychnięcie z szerokich, świńskich nozdrzy. Wyszczerzył wrogo olbrzymie kły wystające z podłużnego pyska.

 

- Krol nie przyjdzie. - Zadudnił potężnym głosem demon, kierując swe nisko osadzone złote ślepia pozbawione źrenicy ku stojącemu za Płomienną książęcemu orszakowi. Potrząsnął potężnym łbem, z osadzonymi na nim baranimi rogami i huknął o ziemię, końcem szerokiej, pokrytymi świecącymi niebieskimi runami czarnej kolumny, zagradzając im przejście przez górski przesmyk. - Córa starych, czy też nie, pszejscza do zodziej nie ma! Haryicz musie być!

 

- Czemu mnie w tej sytuacji przyjacielu stawiasz... - Jęknęła Płomienna.

 

- O czym on tam ryczy? - Krzyknął do niej stojący na czele orszaku książę Jacci.

 

- Żeście bandą złodziei i haracz musicie zapłacić. - Odparła zrezygnowana Ewelina, łypiąc na obarczony skrzyniami wóz w tyle.

 

- Haracz!? - Naburmuszył się książę. - Toż to prawowite ziemie księstwa Avarińskiego! To te bydle powinno płacić podatek za samo kalanie tych ziem swoim diabelskim bytem. - Chciał machnąć mieczem w kierunku olbrzyma, ale giermek z wypisaną paniką na twarzy chwycił go za rękę, powstrzymując go od możliwie ostatniej nieprzemyślanej głupoty, jaką by w życiu dokonał. Ewelina z wymalowanym niedowierzaniem na twarzy wywołanym widokiem powstrzymanego rozkazu odwróciła się w stronę pokrytego runicznymi tatuażami Biesa.

 

- Wyrwiklonie, widzisz przecież jeno, że prowadzę nie poświęconych rozumem przez Wołosa. Odpuść nam ten haracz.

 

- Nje pierwszo raz, tu łazi i grotyska rabuje! Ucieka, a tera go mam! Pasza należy mi! - Warknął twardo demon.

 

- I jak puści nas?!

 

Odwróciła się cierpliwie ku wołającemu księciu Jacciemu.

 

- Mówi, że już wiele razy rabowałeś tutejszy region i wiele razy mu uciekłeś. Domaga się haraczu.

 

Książę podrapał po szczeciniastej bródce w zadumie, która wydawała się błaznowata w oczach Eweliny. - Zapytaj czy puści nas za jedną ze skrzyń!

 

- To Bies. - Odparła mu cierpko. - Oni nie potrzebują bogactw.

 

- Zapytaj się! - Rozporządził władczo książę. Ewelina przewróciła oczyma, zwracając się do rogatego demona.

 

- Chce ci oferować jedną ze skrzyń.

 

- Skorby ty do Marłych leżą. Nowat jakby chcia, to i tak nie godzić.

 

- To samo im mówiłam. - Westchnęła. Nie chciała dać po sobie znać, że słowa Wyrwiklona wywarły ścisk na jej sercu. Myślała przez chwilę w zadumie z czego wyrwało ją nagłe pokrzykiwanie księcia.

 

- Dosyć tego mam. Żadna bestia nie będzie...

 

- Milcz kretynie, bo was pozabija. - Syknęła przez zęby, odwracając się do nich profilem. Zamilkł, poczerwieniał i już miał coś powiedzieć zanim nie uspokoił go wyglądający na kapitana przybocznej straży jegomość.

 

- Łopartyż na osła, nie? - Uśmiechnął się do niej, szczerząc żółtawe kły Bies.

 

- Ty to mówisz. - Westchnęła ciężko. - Co ja miałam zapytać... A no tak. Jak żeśmy tędy podróżowali, to widzieliśmy krążącego Gryfa w okolicy. Skórę może jego byś chciał?

 

- Aaa. Znyam Szkodzika. Łosi mych bydło porwało... Skórka powiesz? - Podrapał się po długiej, obrośniętej mchem brodzie. - Rodny?

 

- Nawet. Totem twój nieźle by się nasycił.

 

- Ahhh. Gora taka jyst, co Swaroga mi słania po świtach. A ze skorom? - Pokiwał w uznaniu łbem. - To i w deń bym obalał. Tosz wasza proszba, by przejść? Jeżeli tak to i zgodam siem.

 

- Dopytam, jeszcze jeżeli pozwolisz. - Odwróciła się do szemrzącej między sobą świty. - Nasz gospodarz, że się tak wyrażę, jest skłonny was przepuścić. Jego cena; skóra Gryfa, którego to spostrzegliśmy niedaleko wsi Jagódki.

 

- I idom z woma. - Zabuczał Bies. Ewelina spoglądnęła na niego badawczo. - Targ musi być pilnowany. - Potaknęła głową.

 

- Skóra jakiegoś zwierzaka? - Zdziwił się zdumiony książę. - Toż to żaden trud dla takich jak wy.

 

- Jak my?! - Zbulwersowała się Płomienna.

 

- Obraziliście majestat władcy tej krainy młoda damo. Jako rekompensatę życzę sobie, byś ty gryfem się zajęła.

 

- Ty chyba sobie... - Ścisnęła powieki. „Albo mogę po prostu pozwolić Wyrwiklonowi was zdeptać”. Nie. Nie mogła tak myśleć, żadnego przelewania elfiej krwi. Obiecała to sobie na tę wyprawę. - Wykonam to. - Odparła. - Jedna sprawa; Bies chce się zabrać z nami, by przypilnować wymiany.

 

- Mamy podróżować z tym czymś!?

 

- Tak. Chyba, że chcecie odłożyć zrabowane skarby i wyjść z doliny z pustymi rękoma.

 

- Niech mu będzie. - Powiedział z widoczną pogardą.

 

- Zgadza się. - Zwróciła się do Biesa. Ten mruknął z satysfakcją i odwrócił się, ruszając przed siebie z dudniącą ziemią będącą świadkiem najdoskonalszym jego podróży. Ewelina nie racząc książęcą świtę zainteresowaniem, rozpędziła się i skoczyła ku włochatej nodze biesa. Chwyciła się kosmyka włosów i wdrapała po nogach demona, łapiąc wyrastających kościstych kolców na gołym grzbiecie, zaparła się i wskoczyła na bark demona, by z uradowaniem zasiąść obok jego głowy.

 

- Upiordliwi tacy wszesz? - Spytał się pogodnie Demon.

 

- Niebieskokrwiści? - Zapytała.

 

- Ta.

 

- W większości przypadków tak. - Skrzywiła się z politowaniem. - Cóż takie jarzmo władcze, że władców w skurwieli pierwszej klasy zamienia.

 

- Możłaś depnąć mi go dać.

 

- Synów chyba ma, więc raczej byłby to głupi pomysł. Zaraz stado krwiożerczych łowców by na ciebie zesłali.

 

- I tak weślą. - Strapił się.

 

- Za Kościce wędruj z łosiami.

 

- A tam myj nadziei, iż czasami nie wywędrują za mym?

 

- Lepsze to, niż uparte spłaszczanie głów natrętów, nim któremuś się poszczęści.

 

- Tok. - Potrząsnął łbem. Parę klonowych liści ścielących jego łysy czerep opadło na Ewelinę. Uśmiechnęła się smutno i westchnęła.

 

- Jak tam poza tym ci się żyje?

 

- Jar żywotać z przyzwoiciem, jak zawsze. - Odparł lakonicznie demon.

 

- Może z wielkoludami się jakimiś pojedynkowałeś? Przekleństwami trącałeś płanetniki? A może w pana ich Planetnika kozami żeś rzucał?

 

- Nie. - Pokiwał przecząco łbem. - Wszechstworza pasterze na Bradę odchodzą. Moło widać ludów wielkuch. Bić idą, miasto odzyskać. Kozo nie ma kogo wrzucać.

 

- Ostało się chyba ich jeszcze trzy, z tego, co się orientuję. Żadnych orszaków nie widziałeś? Trudno ich nie przegapić.

 

- Młouże działy, sze tu jestem i mijały? Legendę wśród ich mam. Ty na horosach byłaś parę wiosen. Widziałaś ich żadnych?

 

- Raz. Chyba świta Jaremy to była? Nie mogę powiedzieć ci z pewnością. Ale jeszcze chodzi sobie po Drzewnii.

 

- Też odejta. Wszyscy odejta na Bradę. - Żachnął się Bies.

 

- Co poradzisz. - Westchnęła. - Wezwano ich na wieczną bitwę, to i z czasem reszta odpowie.

 

- Czemu ludzich grobów z tym rabujesz? - Zapytał znienancka Bies.

 

- Wiesz. - Zakłopotała się. - Rzecz w tym, że dopiero się dowiedziałam, gdzie na wyprawę mamy wędrować. Chciałam z miejsca odmówić, ale dostrzegłam, kto to się w kolejce do pomocy ustawiał. Mianowicie druid i świątynny gwardzista. - Bies słysząc to, warknął z widocznym obrzydzeniem. - Mm. Dokładnie. Albo ja, albo oni. A ja mogę kretynowi wmówić, które artefakty, o których to istnienia nie chciałabym, żeby elfiątka się dowiedziały, są mniej wartościowe i przydzielił mi je jako część nagrody.

 

- Były takie?

 

- Tak. Złoto i inny drogocenny syf, który i tak uznają, że gromadziliśmy w imię próżności, niech biorą. Sami nie dojdą do tego, czemu miało służyć. Cewki strunowe i inne urządzenia tego rodzaju lepiej zabrać. - Uśmiechnęła się cierpko. - Jeżeli byś mógł, to mam prośbę. Jak już załatwimy swe zatargi, to proszę wróć do doliny, skąd przybyliśmy i zawal czy zabuduj nasze groby.

 

- Niechże tak i zrobię. - Zgodził się demon, drapiąc szponiastymi łapami po krępej szyi

 

- Świetnie.

 

- Swoich znalazła na Horosach?

 

- Niestety. - Pokręciła głową. - Powinnam chyba szukać przekazu w tym, że Planetniki nas opuszczają, czyż nie? My żeśmy pomarli, to opiekować się nie ma czym.

 

- Jez że Ty i...

 

- Nie żyjemy kochany Wyrwiklonie. Jesteśmy marami nawiedzającymi świat, który przestał być naszym.

 

Bies obrócił się lekko, by spojrzeć na prowadzących konie, w tym cudaczną klacz Eweliny. Potrząsnął z rezygnacją głową.

 

- Można jednak łosie brać za Kościchy.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania