Pokaż listęUkryj listę

Serce Tajgi - 3: Baśnie Nowych Epok - Rozdział 5

V

 

Szli z lekka wolniejszym tempem, niż Iwańczykowi przyszło się już wcześniej przyzwyczaić. Ewelina co chwila stawała, by wziąć głęboki oddech i otrzeć pot z czoła, czasami śląc pełne jadu spojrzenie w kierunku głupio uśmiechającego się do niej Szpicowąsa. W zasadzie nawet nie latała już pomiędzy przeróżnymi elementami podłoża leśnego. Kopyta jeźdźców były nader widoczne, gdyż wtargnęli w dość błotnisty teren. Ewelina tłumaczyła, iż był to jeden ze szlaków wydeptanych przez ogry, co zarówno Iwańczykowi co Rusałce Domroce łatwo przyszło uwierzyć, biorąc pod uwagę warstwy przezroczyście ciemnego śluzu oplatającego pobliskie drzewa. Szpicowąs przypomniał sobie o Domroce. Poruszenie jakie wywołała u niego rewelacja o obecności ogrów, kompletnie wybiła mu z myśli fakt, że zaczął podróżować u boku stworzenia, które na co dzień uważał za okrutny cień mordujący podległych mu żołnierzy. I nawet nie zdążył z nią porządnie porozmawiać. „Szlag to”, powtarzał sobie, gdyż nawet nie dał Ewelinie z nią porządnie porozmawiać, za co sumienie gryzło bardziej. Przynajmniej w porównaniu do obojętności towarzyszącej namowie do podążania szlakiem tak na nią źle oddziałującej substancji. Rusałka szła, równym zwinnym krokiem przed Iwańczykiem, nie spuszczając wzroku z idącej przed nimi Płomiennej. Przyspieszył nieco kroku, by zrównać się z komandoską.

 

- Długo się znacie? Ty i Ewa? - Zapytała go nagle Rusałka, gdy ten znalazł się obok niej. Zirytowało to nieco Szpicowąsa, on chciał zacząć rozmowę, ale nie zamierzał stwarzać z tego powodu waśni.

 

- Oż to chyba piętnaście lat. - Rusałka spoglądnęła niepewnie ku Ewelinie. Szpicowąs podłapał spojrzenie i natychmiastowo ją oświecił. - Ależ nie krępuj się jeziorodamo. Ogrza krew taki ciężar na jej głowie, że nawet jakby nie musiała skupić się na tropie, to i tak nie chciałoby się jej nas podsłuchać. Rozmawiaj śmiało.

 

- Nie wstydzę się przy niej rozmawiać.

 

- Ani ja. Ale dupska też zawracać jej nie chcemy, więc traktować tę rozmowę możemy jako prywatną. - Oparł dłońmi o boki z zadowoloną miną.

 

- No tak. - Skrzywiła się Rusałka. - A jak się poznaliście?

 

- Taki jeden konflikt był w Hyjstazji. Wojna domowa, O! Kondotierię zaczynałem i powiem, że to było złe miejsce i strona na jej rozpoczęcie.

 

- Czyżby, wasza strona za mało płaciła? - Na jej egzotycznie pięknej twarzy, zawitał szelmowski uśmiech.

 

- No gdzież kobieto, z żyłką do interesów to mnie matula wypluła. Płacili dobrze. Tylko że zbyt dobrze, i wielu nas w tej wojnie nie było. Wystawili bitwę nas dwa tysiące, ich chyba pięć. Przewodzący wrogami lord.... - Splunął w ziemię. - Skurwiel jakich mało. Linię rodzicielską naszego lorda wyrżnął, elfów płonących żywcem wieszał, prostytutki mordował. Tośmy stali, w porty srali, czekając na rzeź. A tu nagle z naszej strony wyłoniła się Ewelina. Mniejsza o Ewelinę. Pieprzony Auran.

 

- Jasnowit?

 

- Ilu ona zna Auranów?

 

- Tylko jednego, o którym wiem. Jasnowita. - Wzruszyła ramionami.

 

- Niech i będzie Jasnowit. W każdym razie, wielki niczym Bies. Sześć skrzydeł zakuty w białą zbroję, z pancernym płaszczem tak, że aż ryja widać nie było. Halabarda, którą niósł długa jak stodoła. Toż to my stoimy, jak na dziwadło się gapimy, coś z Lordem naszym pogadała i wybiegli na pole, prosto na szeregi wroga. Miała na pieńku z Lordem Domadroxem, ten co stał nam naprzeciw, zabił jednego z jej przyjaciół. Nie pytaj kogo, bo o takie pogrzebane sprawy, pytać się nie godzi.

 

- Nie zamierzałam.

 

- I dobrze to świadczy o tobie. Cóż, my stoimy jak ci wryci, przełożeni też każą stać, a ich dwóch szarżuje na całą armię. Tamci z wrażenia nie wiedzieli co robić, więc też stali jak wryci. Jeden tylko. Jedyny kutas był, który z przerażenia łuk swój zwolnił i akuratnie ta strzała, jakimś dziwnym zdarzeniem trafiła akurat mnie! Tu o w bok. - Klepnął się po prawym boku, rechocząc przy tym doniośle. Ewelina odwróciła się, jakby na znak, by sprawdzić z czego jej druh tak się cieszy. Na widok poklepywanego boku Szpicowąsa, zdaje się, że zrozumiała i uśmiechając się pod nosem, wróciła do tropienia. - Ja, będąc wtedy najdzielniejszym wojakiem z całego szeregu, godnie się wywróciłem na bok i drąc się z bólu, niemal zagłuszyłem kompanom orkiestrę wrzasków, jakimi zaprezentował sobą rozrywany na strzępy Domadrox. Cóż, bitwa się nie odbyła, a wojnę, że tak powiem, wygraliśmy. A ja wylądowałem w namiocie medycznym jako jedyny ranny tej bitwy. Wykrwawiłbym się, gdyby wtedy nie weszła Ewelina. Cóż, potem to już się jakoś z nią potoczyło.

 

- Mhm. - Mruknęła Rusałka.

 

- Jakie do cholery „Mhm”!? - Obruszył się poczerwieniały Szpicowąs. - Toż to ja dla ciebie dech tracę, opowiadając ci balladę życia i tak się odpłacasz? - Rusałka buchnęła śmiechem. - Oczekuję odpłaty, w postaci twojej opowieści zaznajomienia się z Makówką.

 

- Wybacz waści Valentynie, ale obawiam się, że nie posiadam równie kwiecistej historii co wasza. Ot Rusałka, której przyszło dorastać w czasie, gdy Ewa nas często odwiedzała. Chciałam się zapytać, gdzie była przez te parę lat, ale jakoś wytrącono mi tę okazję.

 

- Oj nie żal mi się tutaj, bo jeszcze z nią pogadasz. - Zadumał się, wydając przy tym głęboki wydech. - Swoich szukała na Księżycowych Równinach.

 

- Nikogo nie znalazła?

 

- Niestety. - Pokręcił ze smutkiem głową. - Oby wytrzymała dopóki do was się nie wybierze.

 

- A mnie już w stolicy dla Niej nie będzie. Będę pilnowała pogranicza przed takim jak pan.

 

- Za dużo zabijacie. - Mruknął z chłodem oficer. - Elfy pewnego dnia będą pragnęły zadośćuczynienia.

 

- To niech nie włażą w nasz las.

 

- Są rozkazy...

 

- Pamięć też jest. - Przerwała mu skrzywiona w gorzkim uśmiechu Domroka - Nie wdawajmy się w ten gryzący nas temat, bo zaraz będziemy chcieli się pozabijać. Proszę.- Szpicowąs przełknął nerwowo ślinę i potaknął głową. - Niech będzie. Choć pierwsza okazja przy której to mogę pokłócić się z rusałką.

 

- Nadarzy się i jeszcze taka okazja. - Westchnęła lekko, zerkając na dość obszerną, czerwoną sakwę zwisającą u boku oficera. - Znalazłaby się w tym dla mnie jakaś strawa? Jakoś obiadu nie przyszło mi jednak upolować.

 

- Ależ oczywiście. - Szpicowąs sięgnął do sakwy, po czym wyciągnął z niej średniej wielkości zawiniątko i podał je Rusałce. - Suszona szynka z dzika, wędzona i solona we własnej piwnicy. A chleb rzekomo od jednego z piekarzy, co to niby jakościowe pieczywo piecze, choć nie próbowałem. Jak nie smakuje, to Ewelinie się skarż. Jej dupowłazy to załatwiali. Smacznego życzę.

 

- Dziękuję. - Rozpromieniona Domroka, pospiesznie odwinęła zawiniątko na którym zgodnie z zapowiedzią oficera, znajdował się pokaźny kawałek mięsa o brązowej skórze oraz niewielki bochenek chleba. Natychmiast zajęła się spożyciem, wskazując na to, że głód trapił ją już od dłuższej chwili. Ku satysfakcji Szpicowąsa wpierw sięgnęła po szynkę. - Wyśmienite. - Zamruczała zadowolona komandoska.

 

- No ma się rozumieć, że wyśmienite. - Odparł z dumą Iwańczyk. - Skoroś taka głodna, to nie mogłaś po prostu sobie owego jedzenia wyczarować? W końcu komandoski znane są jako te potężne geomantki, co mocz w trzewiach potrafią w truciznę przemienić.

 

- Niby tak... - Zakłopotała się Rusałka, przełykając spory kęs chleba. - Ale stworzenie i uformowanie takiego dajmy na to bochenka, co to można zjeść, to praca przynajmniej trzydziestu minut. Chyba, że chce pan zaryzykować, by w takim chlebie przypadkiem znalazły się śladowe ilości ołowiu, czy innego świństwa. Potem odczekaj jakieś osiem, może sześć godzin, by „wyparowały” z takiego chleba wszelkie nici magii, no chyba, że aż tak bardzo też pan chce na następny dzień wydalać krew z własnych jelit.

 

- Pojmuję. Niewygodne.

 

- Wygodniej zapolować. - Uśmiechnęła się poczciwie.

 

- Ale przecież.... No Magiczne jesteście, bardziej niż my Elfy, czy parchy Lupińske. Lepiej te nici potraficie dostrzec i w ogóle.

 

- Gdybym rozcięła sobie podbrzusze, to jak pan myśli, co by wyleciało. Ciepłe flaki i krew, czy struga tęczowych iskier i promieni?

 

- Pogmatwane... Zwłaszcza, iż cóż... W końcu wy...

 

- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Serce bije normalnie, musimy jeść. - Pochłonęła ostatni kawałek chleba. - Oddychamy...

 

- Znalazłam wasze ogry. - Rozniósł się doniosły głos Eweliny.

 

- No. - Szpicowąs chwycił się obiema dłońmi za pas. - Dokończymy jeszcze tę rozmowę.- Domroka skinęła porozumiewawczo, po czym obydwoje stanęli obok Eweliny. - A niech mnie Starzec w dupie uchowa, a jednak... - Szpicowąs z wrażenia aż musiał ściągnąć swą futrzaną czapkę w kształcie cylindra.

 

Przed nimi rozpościerała się niewielka polana, pośrodku której stał rozłożysty buk. Drzewo otaczało stado dziesięciu wielkich na przynajmniej osiem łokci, małpo-podobnych stworzeń o krępej budowie, które opierały się na pięściach swych masywnych łap. Ich jasna, pozbawiona sierści, ociekająca śluzem skóra, przypominała bardziej swoją powierzchnią pierścieniowate segmenty dżdżownicy, niż tej, którą normalnie posiadałoby zwierzę. Długie, trąbowate pyski zataczały leniwie, jakby starając się dostrzec coś ich malutkimi ślepiami w koronie buku, od czasu do czasu nawołując to siebie, czy ku koronie ciągami głębokich, metalicznych beknięć. Ewelina lustrowała z niepokojem w oczach długie pasma upiornego śluzu rozlanego po całej polanie, by po chwili skupić swój wzrok na koronie drzewa.

 

- Ktoś tam jest. - Napomniała.

 

- Widzisz kto? - Dopytał Szpicowąs.

 

- Mhm. Ktoś w zbroi gwardzisty jarogrodzkiego. Pewnie jeden z gońców. Drżący od zimna i sapiący niczym tur. Pewnie siedzi tam już od paru ładnych godzin, że go tak wiatr rozwiał.

 

- No to musimy go stamtąd ściągnąć! - Uniósł się oficer. - Po śladach cały czas łazimy, a on może wiedzieć gdzie to z Marszałkiem się zabrali.

 

Ewelino spojrzała na niego z protestem na twarzy.

 

- Po co?

 

- Bo męczy kręcenie bez celu po lesie, a degenerat może nam powiedzieć, gdzie zabrali Feldmarszałka. - Sprostował poirytowany oficer.

 

- Ja tam nie zejdę. - Odparła stanowczo.

 

- Ja też nie. - Udzieliła się Domroka. - Nawet mi w głowie kręci od całego tego zbioru ogrzej krwi.

 

- No. Valenty. - Ewelina zwróciła się z szelmowskim uśmiechem do zmieszanego odmową oficera. - Wasza rasa zesłała te paskudy na nasz piękny świat, to na ciebie spada odpowiedzialność, by tego teraz się pozbyć.

 

Szpicowąs nawet nie odpowiedział. Prychnął tylko pogardliwie i upatrzył sobie w miarę bujny krzew nieokryty śluzem, po czym do niego podszedł i chwycił go obiema dłońmi. Włożywszy to w całą siłę i zaparcie nóg, omal się nie wywrócił, gdy krzak się odczepił i wystrzelił z podłoża. Otrząsnąwszy roślinę z ziemi, zwrócił się w kierunku rusałki z pełnym oczekiwania wzrokiem.

 

- Zarzygasz mi ferezję, jak posłużysz się geomancją?

 

- Raczej nie. - Odparła pozbawionym przekonania tonem. Skierowała dłoń ku krzewowi, a ten po chwili zaczął się przemieniać. Pędy rozciągały się i układały wraz z liśćmi wzdłuż łodygi, która sama rosła w górę, rodząc równocześnie nowe gałęzie. Same liście zaś twardniały, a z jasnego, przezroczystego koloru zieleni przemieniły w twardy brąz. Po chwili rozłożysty krzew został zamieniony w smuklejszą, wyższą formę, będącą niemal tak wysoką jak sam Iwańczyk, przypominające do złudzenia jałowca. Szpicowąs objął obiema dłońmi nasadę łodygi, jakby dzierżąc przy tym miecz, potaknął z uznaniem i postawił roślinę na ziemi.

 

- Nada się. - Rzucił ku krzywiącej się z wykończenia, Płomiennej. - Ewelinko...?

 

- Hm? - Przełknęła boleśnie ślinę.

 

- Daj mi ten upiorny fioletowy eliksir, co śmierdzi jak nieszczęście i pali na zimno.

 

- Wywar, a nie eliksir.

 

- Jak zwał tak zwał. No, masz go jeszcze?

 

W dłoni Eweliny rozjarzył się błękitny płomień i pojawił niewielki, szklany flakonik wypełniony świecącą fioletowym światłem substancją. Podała go Oficerowi.

 

- Oddasz mi za to. - Szpicowąs parsknął lekceważąco, oglądając zawartość zwisającego z jego dłoni flakoniku. Ewelina ściągnęła surowo brwi. - Poważne mówię. Zdajesz to sobie sprawę ile rocznie muszę wydawać na poszukiwania kwiatu Piołunnej Paproci? Świństwo kwitnie co pięć lat, a w hodowli prawie w ogóle.

 

- Tyle tego wydajesz po to tylko, by zrobić parę flakoników sztucznego ognia? - Odparł z kpiną w głosie.

 

- Robię to z odpadów cielaku, a i tak tylko niewielką ilość. A Piorunnik wodę zaklina mocą błyskawic i nie raz rzyć mi uratował.

 

- Żeś to nazwała. - Mruknął. Nie pozwalając Płomiennej na kontynuowanie swoich wywodów, odpiął korek z butelki i bez większego zastanowienia się, rozlał jego zawartość na trzymany w dłoni krzew, który od razu zapłonął w całości ciemno-krwistym płomieniem. Na wskutek nerwowego pośpiechu, z jakim Szpicowąs przechylił flakonik, parę zagubionych kropel opadło na jego dłoń, by za chwilę rozjarzyć i buchnąć cienkimi pasmami upiornego ognia. Oficer wzdrygnął się, lecz po chwili zamarł, przybierając pełen zdumienia wyraz, iż zamiast palącego jego skórę gorąca, poczuł zaledwie muskanie delikatnego ciepła, które przypominało bardziej letnie słońce. Uznał jednak, że płonąca dłoń potęguje zamierzane wrażenie, kiwnął na znak uznania, po czym ruszył w kierunku ogrów, które już zaczęły łypać niepokojąco w stronę nadchodzącego z płonącym sztandarem Valentyna.

 

Ewelina odetchnęła z ulgą i wyszukawszy sobie średniej wielkości kamień, któremu oszczędzono haniebnego oplecenia ogrzym śluzem, usiadła na nim z widocznym na twarzy wysiłkiem. Tuż koło niej rozsiadła się na trawie Domroka. Szpicowąs krzyknął hardo w stronę otaczającego go półokręgiem stada robaczych małp i zaczął wymachiwać w ich stronę. Te podskakiwały i wydawały trąbiące dźwięki z przerażenia, stając na tylnych łapach, uderzając o ziemię gigantycznymi pięściami. Domroka spojrzała spode łba na Ewelinę.

 

- Nie lepiej byłoby po prostu ogniem? - Zapytała ostrożnie. Ewelina machnęła lekceważąco ręką.

 

- Przy takim stadzie toby mu gałąź spłonęła, nim wszystkie by wystraszył. - Z polany wydobył się pełny groźby ryk Iwańczyka. - Z kolei. - Kontynuowała Ewelina udając brak zainteresowania. - Z jakiegoś powodu soki owej paproci okazują się działać wyjątkowo... - Przerwał jej kolejny ryk. Tym razem był to przeraźliwy, powielany beknięciami i trąbieniem wrzask ogra uciekającego w przerażeniu na tyły stada z jarzącą się purpurowym płomieniem, przednią łapą. - … Drażliwie na ogrzą skórę. - Uniosła kąciki ust.

 

- A co jak go będą chciały stratować? - Zastroskała się Rusałka.

 

- To je zastrzelę, obrzygam go i pójdziemy dalej. - Zawahała się. - Prawdopodobnie bez zwiadowcy.

 

Zamilkły na krótszą chwilę, przyglądając heroicznym rytuałom odprawianym przez Iwańskiego kondotiera. W końcu Domroka poczuła się do tego, by przerwać coraz to bardziej uciążliwą ciszę i zapytała z lekkim żalem w głosie.

 

- Gniewasz się na mnie, tak?

 

- Troszeczkę. - Płomienna parsknęła serdecznym śmiechem, po czym odetchnęła ciężko. - Byłaś w końcu mą ulubienicą z waszego stadka. Alchemiczka, Runomantka, Innowatorka. Tak wszystkim prognozowałam, a tyś mi wybrała życie samotności, szaleństwa, dzierżącej winy i wyrzutów.

 

- Musiałam, Ewa. Żadna z naszego stada nie chciała zostać trwożną. To były moje siostry, dusze bratnie, które nie chciałam zawieść. Macierze smutniały nam na oczach, obawiały się... Obawiały się, że żadna z nas nie podejmie decyzji. Tak musiało być.

 

- Rozumiem to. - Odparła, delikatnie się przy tym podśmiechując. - Pozwól mi jednak na pogodzenie się jak i opanowanie drążącego we mnie lekkiego rozczarowania. Chociaż... - Zadumała się. - Po prostu przez ten cały czas nie chciałam się pogodzić z tym, że to ty z całej grupy będziesz na tyle zdeterminowana i odważna, by powziąć owe brzemię. - Domroka odetchnęła z ulgą. - Aż tak źle zaczyna być na granicach Jezioroboru? Któraś z was zginęła? - Zapytała nagle z niepokojem.

 

- Na szczęście nie. - Odpowiedziała stropiona Domroka. - Ale... Coraz częściej odnoszą rany. Coraz częściej przybywają do Jaskrawy doszczętnie wykończone ze złością i smutkiem w oczach. Elfy raz po raz wznawiają liczniejsze i zbrojniejsze grupy, starając się gwałtem wtargnąć wewnątrz boru. Niektórym z nich towarzyszyła nawet Gwardia Świątynna.

 

Ewelina ścisnęła powieki, z trudem starając się powstrzymać wyraz gniewu.

 

- Piastówna... Czy ona...?

 

- Każe nam wpuszczać Pyryjskich dyplomatów. - Dokończyła ozięble Rusałka.

 

- Przynajmniej to. – Odetchnęła z ulgą Ewelina.

 

- Przynajmniej to? - Parsknęła pogardliwie Domroka. - Mogłaby wmawiać, wieszczyć, przekonywać do podjęcia naszej roli. Byłoby nas więcej, nie musiałybyśmy się obawiać tego co za borem. A teraz stara oddaje nas pod piętno obcych królestw, byle odwrócić uwagę od tego, co zaniedbała.

 

Ewelina zaśmiała się cierpko.

 

- Z Piastówną znamy się, od kiedy tylko wypluli mnie na świat. Uwierz mi, że niczego nie zaniedbała.

 

- Ewuś. Powiedz mi, ile nas jest? Runotrwożnych?

 

- Sto dwadzieścia osiem... dziewięć już. - Uśmiechnęła się do Domroki. Widząc, że ta już chce odpowiadać, natychmiast jej przerwała, wznawiając wywód. - Znam każdą jedną z was. Z kolei prawdopodobnie poznałabym każdą z około sześciu tysięcy dwustu siedemdziesięciu ośmiu, popraw mnie jeżeli parę przybyło przez te cztery wiosny...

 

- Trzy. - Mruknęła ponuro Rusałka.

 

- No nabieracie tempa. Trójka dzieci przez cztery lata. - Gwizdnęła ostentacyjnie Płomienna. - Zazwyczaj jest dobrze jak chociaż jedna się urodzi na dwa. Czyli Sześć tysięcy dwieście osiemdziesiąt jeden Rusałek. Z czego ty chcesz zaciągnąć kadry nowych komandosek? Tak na dobrą wiarę, biorąc pod uwagę, jak szybko mnożą się Elfy i Lupiny. Potrzebowałybyście przynajmniej dwa tysiące komandosek na następne sto lat, by odstraszyć od siebie hufce morderczych kretynów, chcących zaburzyć wasz spokój. Tego chcesz? By te dwa tysiące twoich sióstr, brutalnie mordowało przybyszów, chełpiło się nienawiścią i pogardą wobec obcych ludów? Rodziło i uczyło cór swych spaczających wartości? Ile wiosen i zim by minęło, nim te dwa tysiące głosów, zaczęłyby korumpować, zatruwać, gwałtem przyuczać do swej rzeczywistości nieskalane myśli pozostałej części swojej rasy... – Przerwała, ściskając wargi. Potrząsnęła głową. - Nie musicie robić z siebie tego, co zrobiły ze sobą elfy. Prosperujecie. Każda jedna z was jest szkolona do walki i magii. Nikt militarnie wam nie zagrozi. Córy Stali, w których to badaniach wiecznie się udzielam i przyuczam, tworzą cuda inżynierii i zbrojnictwa wyprzedzające ludy Drzewnii o epoki.

 

- To na cóż, ty mi powiedz, szukamy teraz niewoli pod czyimś butem? - Fuknęła ozięble Domroka. - Byśmy znowu poszły ginąć na nie naszych ziemiach? Czemu po prostu nie możemy żyć w tym borze, z dala od wszystkich intryg, nienawiści w swoim świecie i spokoju?

 

- Bo ich świat nie da wam spokoju. Nigdy. Pyria, to wasza nadzieja na przeczekanie. Nie chcą się wtrącać w wasze sprawy. Chcą waszego wsparcia, broni, usług waszych budowniczych, nie mają żadnego interesu, aby wkroczyć do waszego świata. To nie są te same Elfy ujarzmione łańcuchami Trybunałów. Mogą dać wam szansę na przyszłość, na zbudowanie własnej potęgi, na rozród, na spokój i przetrwanie. - Domroka prychnęła lekceważąco. - Domruś. Ile razy stanęliście u wrót wyginięcia? Co jak Pyrii nie będzie? Wszystkim zapanują druidzi i Trybunał? Będziesz liczyć na to, że Piastównie uda się następnym razem odeprzeć infekcję leszego? Że nie spuszczą znów na was Krwiny? Że jakimś cudem... - Ewelina przerwała, by błyskawicznie powstać na równe nogi do postawy bojowej. W jej prawej dłoni wnet wyłonił się z błękitnych płomieni brązowy kostur, połyskający metalową powierzchnią. Obróciła go, ustawiając drąg na barku i wycelowała lufą w kierunku łąki. Domroka dopiero teraz zdała sobie sprawę co skłoniło Ewelinę do poderwania się. Jeden z gołych, trąbowatych goryli, trzykrotnie wyższy od Szpicowąsa, zatrąbił gniewnie i jakby od niechcenia odepchnął Oficera gigantyczną łapą. Ten zatoczył się, ale jednak nie upadł. Stanął tylko jakby ogłupiały na sekundę i zaskoczył zarówno Rusałkę, jak i Płomienną. Zamiast ostrożne zacząć się wycofywać, Iwańczyk wyprostował się, splunął na ziemię, po czym krocząc dziarskim chodem, wydarł z głębi swoich piersi pierwotnym rykiem barbarzyńcy i pacnął płonącą gałęzią po ramionach i pięściach ogra. Raz, dwa, trzy, cztery. Olbrzym zawył płaczliwym wrzaskiem i uciekł na tyły stada. Reszta ogrów ryczała i bekała w kierunku Szpicowąsa, nie wiadomo czy to z lękiem czy też może pretensją o uszczerbek na ich towarzyszu. Oficer nie wyrażający jakowego przejęcia, machał ponownie gałęzią, coraz to bliżej i groźniej podchodząc ku reszcie stada. W końcu, pierwsze olbrzymy jakby z goryczą, poczęły się odwracać i oddalać w głąb puszczy, za którymi to podążyła reszta stada. Pokonane, ze spuszczonymi głowami, co raz to rzucające w kierunku Szpicowąsa pełne protestu siorbnięcia, zanikały za ciemną ścianą lasu. Szpicowąs oparł wolną rękę na boku i krzyknął triumfalnie, po czym odwrócił się w kierunku buka i nawoływał.

 

- Czemu mi się to wydawało zbyt głupie, by wierzyć w to, że się uda? - Zapytała osłupiona Domroka.

 

- Wiesz. - Odparła Ewelina. - Przestałam zbytnio kwestionować jego plany, gdy zdałam sobie sprawę, że jakoś udaje mu się wytłumaczyć jego żonie, iż woli podróżować u mego boku, niż przebywać z nią na dworku.

 

Rusałka zachichotała.

 

- Widujesz się z nią?

 

- Mhm.

 

- I co? Zimnem cię opluwa?

 

- Lubi mnie.

 

- A ze Szpicowąsem ty... No wiesz.

 

- Oszalała. - Ewelina jęknęła z politowaniem. Ku nim kroczył już przepełniony dumą Szpicowąs prowadzący przed sobą zakutego w karmazynową kolczugę dygoczącego młodzika o wyziębionej twarzy. Ewelina oglądnęła obojętnie oficera, nie zwracając przy tym uwagi na gońca, po czym odezwała się. - Masz na sobie śluz.

 

- Przeżyjesz. - Prychnął Szpicowąs. - No. Zatem, jak ci tam było Ridwo, Ridwi.

 

- Ra..R-r-r-Radwo panie. - Poprawił przewiany zwiadowca.

 

- Aaa. Radwo. No to słuchaj. Widzisz, uratowałem ci życie i za samo to powinieneś mi dziękować i robić co tylko poproszę z wdzięczności, ale widzisz... - Pokazał dłonią ku Ewelinie. - Ta tutaj panna, ma droga znajoma, to nikt inny jak słynna na cały znany świat Płomienna Północy. - Obwieścił nieco dramatycznym tonem. Zwiadowca przełknął niezgrabnie ślinę, przestając na chwile dygotać z zimna - Na pewno ją znasz. Mamusia ci opowiadała na noc czy coś. Chcę tylko byś, cóż, myślał o niej, na wszelki wypadek, gdybyś mimo mojej pomocy, z jakiegoś powodu chciał postąpić nieszczerze.

 

- C..co... A-a-a-ale Panie.

 

- Nie, nie, nie musisz się wysilać. Nie będziemy ciebie sądzić, za to czy dopuściłeś się porwania czy nie. Po prostu, pokażesz nam, gdzie go zabrano.

 

- A-a-ale my...

 

- Żadnych ale. - Sprostował go Szpicowąs. - Ewciu.

 

Jak na rozkaz, w dłoni zmaterializował się wśród błękitnej energii zwój. Po rozwinięciu zwój okazał się zawierać mapę terenu, przedstawiającą cienkie linie symbolizujące drogi, niewielkie skupisko drzew symbolizujące knieję, oraz ciągnąca się poza mapę ściana lasu. Ewelina przyłożyła palec na prawym krańcu kniei, znajdującej się nad budynkiem.

 

- Jesteśmy tu. Ta szopa to Jarogród, po prawej Jezioroborze. - Goniec wahał się przez chwilę, jakby starając zrozumieć przedstawioną mapę, po czym wciąż drżącym od zimna palcem wskazał, miejsce pośrodku kniei.

 

- No. - Oficer klepnął zwiadowcę w barek. - Podziękować, a my idziemy. Ty zaś dorosłym jesteś, to sobie poradzisz, okłamałeś to i tak ciebie znajdziemy. - Trójka ruszyła przed siebie

 

- Ch... Chwileczkę! - Zawołał za nimi zdezorientowany goniec.

 

- Konia twego nie znaleźliśmy. - Rzucił za siebie oficer. - Daleko do miasta nie masz!

 

- Ale...

 

- Żadnych Ale. Jesteś wolny i powodzenia ci życzę.

 

Zwiadowca nie próbował wołać ponownie. Wzruszył ramionami i poszedł swoją drogą.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania