Pokaż listęUkryj listę

Serce Tajgi - 3: Baśnie Nowych Epok - Rozdział 7

VII

 

Szli dość długo. Klaustrofobiczny korytarz ciągnął wydawałoby się, że bez końca. Skręcał to w prawo, to w lewo. Prowadził w dół do podziemi, by zaraz potem ku powierzchni kierować. Na próżno szukali jakichś odstępstw od przytłaczającej ich powtarzalności otoczenia. Pustych, przepełnionych szarością ścian, nie szczyciły nawet pajęczyny zbłąkanych pająków, próżno ofiar szukających w głębinach prastarych ruin. Wdzierało im się to w poczucie humoru. Barwne pogawędki przekomarzania i przyjacielskie docinki, na choćby to temat żonatego oficera, podróżującego w towarzystwie dwóch, wielce atrakcyjnych kobiet, ustały. Otoczenie rozbrzmiewało tylko echem kroków, stąpających po jałowym kamieniu, a raczej czymś, co owy kamień przypominało oraz nasilające się płytkie dyszenie Szpicowąsa. Ewelinie niechybnie zaczęło to niestety dokuczać, choć nie chciała zacząć bezpośrednio obwiniać o to samego Iwańczyka. Dobrze wiedziała, z czym zaczyna miewać problem. Valentyn nawet jak na elfa, i mimo swej grubawej postury, szczycił się dość wzorową kondycją. Nie, to nie samo jego ciało zaczęło odmawiać posłuszeństwa, lecz rzadkie, ciężkie powietrze, które przyszło mu wdychać. Nie mogła się jednak powstrzymać od biorącej jej irytacji rodzącej z niezwykle mozolnego marszu. Już zresztą miała ulec ciążącej jej nudzie, oddając po trochu, wiecznie obecnemu niebiańskiemu szumowi w jej głowie i wypuścić z siebie cichą, ledwo słyszalną arię boskich muzyk, gdy choć raz ku jej błogości odezwał się Szpicowąs.

 

- Ewa, tyś pewna, że dobrą drogą żeśmy poszli? - Usilnie starał się zdławić cisnące na usta zmęczenie.

 

- Nie. - Odparła pokrótce. Szpicowąs aż zamrugał z niedowierzania. Domroka przstanęła.

 

- Jak to kurwasz jego starcza mać „nie”? - Wycedził z jękiem. - Ewelina myśmy tu już...

 

- Musieli użyć jakiegoś ukrytego przejścia. - Odparła obojętnie. - Z kolei jeżeli chcesz wracać te czterdzieści minut w tył i zacząć namacywać każdy zakątek ścian, podłogi i sufitu w celu znalezienia przycisku wielkości twego paznokcia, to wolna droga. - Szpicowąs nabrał powietrza, ale nic nie powiedział, łapiąc się zamiast tego za głowę.

 

- To czemu nie zawrócimy, skoro nie obraliśmy dobrej drogi? - Zagadnęła z pretensją w głosie Domroka.

 

- Bo ta jest prawidłowa.

 

- Przepraszam? - Wybuchła zaskoczona Rusałka.

 

- Innej nie ma. Ta jest prawidłowa, nie ma tu trujących gazów i ciągnie się bez końca. Weda mi stara mówi, że to Nieskończeni nie konstruowali owych korytarzy, po to by ich używać. Sami pewnie używali ukrytych przejść.

 

- To po co budować takie diabelskie labirynty i skąd wiesz...? - Wtrącił się.

 

- Wiem, że starasz się pociągnąć dyskusję, ale głupie pytania pokroju, „Skąd wiem”... No Valenty... - Znów przerwała mu Ewelina. - Obrządek pewnie. Próba woli czy coś, z kolei korytarze te zawsze prowadzą do głównych pomieszczeń. Inaczej nawet tak okrutnej cywilizacji nie opłacałoby się budować tak uwłaczającej konstrukcji ślepego zaułka. - Obróciła się do niego, uśmiechając się przy tym serdecznie. - Nie martw się, zaraz gdzieś dojdziemy. Już słyszę, daleki tupot karaluchów. - Oficer odsapnął z widoczną ulgą.

 

- Wybacz mi Ewciu zgryźliwości. Całe te powietrze... Cholera, jakby nie było czym oddychać. - Potaknęła porozumiewawczo.

 

- Rzeczywiście, jakoś mało tu tego... Jak wy to nazywacie? - Odezwała się Domroka.

 

- Tlenu. - Odpowiedziała Ewelina.

 

- Może mogłabym, przy twojej pomocy, go trochę wytworzyć? Wystarczy chyba pierwotnych węglików tak dla lekkości oddechu?

 

- Mm, może. Na razie wolałabym jednak nie. Już teraz mam przeczucie, jakbym lada chwila miała swym światłem aktywować jakąś pułapkę wyczuloną na nici. Tu lepiej niczym się nie popisywać.

 

- Dziwne, że żadnych nici nie mogę dostrzec... A jednak je czuję, wiesz? Od groma magii.

 

- Wiem. Pytanie, jak działa magia Nieskończonych, nurtowała mój gatunek tysiące lat i nikt nie znalazł odpowiedzi. Mistycyzm najwyższej klasy.

 

- Niewiele bardziej tajemniczy od twego. - Parsknęła humorystycznie Domroka. Ewelina zaśmiała się.

 

- Wy się damy z tego śmiejecie, ale dworek mój rocznie przyjmuje dziesiątki magoteków, kłapiącymi dupami, o nieznanym potencjale dziwnych mocy Eweliny i dostający widocznego bólu owego organu, gdy odpowiem, że cholera mnie to obchodzi. - Oznajmił z udanym oburzeniem Oficer. Ewelina z trudem stłumiła chichot.

 

- Któreś z tych spotkań ciekawie się kończy, wielmożny oficerze? - Zapytała rozbawiona Domroka.

 

- Jednego tak diabeł w kuśkę ukąsił, że w uniesieniu aż dłoń na Janę, żonę moją, spróbował podnieść. Rzecz w tym, że on był cherlawym szlachetką z Tycji, a żona moja w zimach iwańskich hartowana. Pieprznęła mu tak, że dwa dni nie mogliśmy go docucić. A gdy wstał, to łaskawie posłałem go precz... - Wyszczerzył się. - Zostawiając sobie wcześniej na pamiątkę jego oba palce serdeczne.

 

Ewelina nie myliła się i nie dalej niż zdawałoby się dziesięć minut później, trójka towarzyszy znalazła się przed płaskimi metalowymi, niewiele większymi od nich, drzwiami, które o dziwo były zaledwie przymknięte. Płomienna dobyła swój kostur i po daniu sygnału do poczekania na nią przy drzwiach, otworzyła je i wkroczyła, na powrót je przymykając. Z brzegów drzwi wysypały się jeszcze strugi jasnego światła. Czekali, niepewnie wymieniając się spojrzeniem, nerwowo przewracając dobytą bronią, Szpicowąs swoim półtorakiem, zaś Domroka pistoletem i podłużnym, zdobiony złotem czekanem. W końcu promienie światła zanikły, zaś zza drzwi dobiegł ich kojący zmartwienie głos Eweliny przekazującej „czysto”. Weszli za nią, ku ich zaskoczonym oczom objawiła się niska, niemal dotykając sufitem ich głów, ale za to szeroka, komnata przepełniona różnego typu, dziwnie niesymetrycznie wykonanymi, kamiennymi meblami.

 

Szczególną uwagę zaś przykuła ich znajdujące się zamiast ściany, na drugim końcu komnaty, świetlista, krwisto czerwona substancja, falująca niczym woda morska, której to konsystencja przypominała wypełnione gwiazdami niebo nocne. Od przelania się owej, sięgającej sufitu substancji, do reszty pomieszczenia, powstrzymywała z pozoru niewidoczna, przezroczysta ściana ze szkła. Dopiero jednak po chwili zdążyli zorientować się, że do komnaty nie prowadzą już żadne inne drzwi, poza tymi, którymi weszli. Ewelina opierała się dłońmi o blat znajdującej się w centrum sali, konstrukcji z trzech luźno przypasowanych do siebie ław o kształcie mieczy, formułując krzywy, z pustym środkiem trójkąt. Wyprostowała się i spojrzała na nich wyrażającą rezygnację i irytację miną.

 

- Jednak musimy poszukać tego ukrytego przycisku. - Wycedziła skwapliwie.

 

- Starcze suty. - Szpicowąs złapał się za czoło. - Tutaj?

 

- Niestety. - Skwitowała go Ewelina.

 

- Co to ma być? - Zapytała, nie spuszczająca na wpół przerażonego wzroku z dziwnego czerwonego płynu za szklaną ścianą.

 

- Ich esencja. - Odparła ponuro Ewelina. - Nie pytaj co to jest, bo nie wiem. Wiem natomiast, że tworzy mutanty i zabija. Boleśnie. Zdecydowanie jesteśmy w laboratorium.

 

- Nie wygląda jak żadne laboratorium, które kiedykolwiek widziałem. - Stwierdził niechętnie Szpicowąs, podchodząc do kamiennego podestu podtrzymującego trzy razy większy od mebla szklany słój.

 

- Bądźcie w gotowości bojowej. Nie wiemy, jakie świństwa przechowują ściany tej komnaty.

 

- Nawet najmniejszego fresku. - Odezwała się z żalem Domroka, rozglądając się dookoła po komnacie, usilnie starając podchwycić choć najmniejszy szczegół mający pełnić funkcję dekoracji.

 

- Bezdusznie prawdaż? - Podchwyciła Ewelina.

 

- Ohydne. Kto tu w ogóle chciałby umieścić kryjówkę.

 

- Ohydne, bezduszne, jądrożercy z zamiłowaniem do starych mutantów i krwawych rytuałów na oficjelach królestw? - Parsknął z przekąsem Szpicowąs. Dotknął palcem szklanego słoja, który jak na komendę zaczął się kiwać na podeście, coraz to bardziej gwałtownie. Oficer odskoczył jakby oparzony i błyskawicznie odbiegł, by uniknąć bycia przygniecionym przez starożytne naczynie jego wielkości. Zamiast jednak opaść i potencjalnie potłuc się o podłogę ściany słoju rozedrgały się, by zamienić w niebieskawą wodę, która rozlała się po podłodze. Zaskoczony oficer spojrzał pytająco po Ewelinie, która stała z kamienną tablicą w ręku, beznamiętnie przyglądając się całemu zajściu. Wzruszyła tylko ramionami, odłożyła tablicę na stół i wróciła do przeszukiwań.

 

Poszukiwania zaś nie przynosiły pożądanych owoców. Przeczesywali każdą ścianę, kamienne krzesło i regał. Cała trójka parokrotnie przesuwała dłonią po rozmaitych powierzchniach w istnej paranoi, iż przegapili przycisk. Denerwowało ich to. W pewnym momencie Domroka znalazła pocieszenie w opuszczonych pajęczynach urozmaicających sterylny wygląd komnaty. Entuzjazm ten jednak szybko został zdławiony budzącym trwogę komentarzem Eweliny, że jeżeli były tu kiedyś owady, to należy się modlić, iż żaden nie wpadł do zbiornika kosmicznego płynu za ścianą. Przytłoczeni brakiem rezultatów i umysłem znużonym od przeczesywania pomieszczenia usiedli we trójkę na dziwnym, przypominającym krzywy trójkąt stole, by na chwilę odpocząć i skompletować myśli.

 

- Wychodzi jednak na to. - Zaczęła Domroka. - Że należy wrócić i szukać przejścia w korytarzu. - Ewelina z Valentynem spojrzeli na nią spod byka.

 

- Może jednak użyjecie magii jaśnie panny? - Zaproponował niecierpliwie Szpicowąs.

 

- I co zrobimy? - Zaoponowała niechętnie Ewelina. - Wysadzimy się?

 

- Echolokacja, cokolwiek? - Dociekał przez zamknięte zęby Oficer.

 

- Echolokacja? - Parsknęła śmiechem Ewelina. - Co ja nietoperz? Nie masz pojęcia Valentynku a kłapiesz i kłapiesz.

 

Oficer westchnął ciężko, z trudem powstrzymując się od zgryźliwego komentarza.

 

- Oni mogli to znaleźć, a my nie możemy? -Rzuciła od niechcenia Rusałka.

 

- Dola się nad nimi zlitowała i przeszli szczęściem. Nam najwyraźniej każe się napracować. - Odparła Płomienna.

 

- Może źle szukamy?

 

- Też odnoszę takie wrażenie. - Przyznała niechętnie. - Może trzeba coś przestawić.

 

- A może... - Domroka spojrzała na stół. - Wygięty jakiś nieprawdaż? I te linie biegnące wzdłuż, o tu. - Wskazała na znajdujące się i na ciągnące się pod stołami rowki idealnie wpasowujące się pod nierówny spód bazaltowych mebli.

 

- Myślicie, że da się ten kawał głazu przestawić? Są większe ode mnie. - Zainteresował się Szpicowąs.

 

- Nie powinno być z tym problemu. - Ewelina zsiadła ze stołu już jarząca się od niebieskawej energii. Stanęła obok zakrzywionego wierzchołka, zaparła i pchnęła. Ku jej zaskoczeniu jednak stół okazał się lekki niczym pióro, nawet bez użycia przez nią mocy. Co dziwniejsze jednak, podczas przesuwania się obu mieczy, ten dłuższy wyraźnie się kurczył. W rezultacie, po uruchomieniu się zatrzasków i zapadek, które zatrzymały ruch stołu, ten ułożył się w równy trójkąt. Oczekiwali w napięciu. W końcu, z sufitu rozniósł się donośny mechaniczny klekot, stukot, aż ten przy akompaniamencie zgrzytu ocierających się kamieni, zaczął się rozwierać, zalewając ich światłem z dochodzącego z zaczepionych o kilkukrotnie wyżej usytuowany sufit jaśniejących dzbanów. Wbrew ich oczekiwaniom zbiornik z czerwonym płynem wypełniał jedynie połowę wysokości komnaty, zaś sam zbiornik najwidoczniej był otwarty. Po prawej stronie komnaty ujrzeli znajdujące się parę dobrych kroków nad ziemią i co ważne, nad zbiornikiem, metalowe drzwi, spod których zaczął wysuwać się pomost wykonany z szarego, chropowatego kamienia.

 

- No to teraz wiemy, gdzie możemy się wydostać, ale jak... - Uradowany Szpicowąs zaczął, ale nie dokończył swojej głośnej myśli. Zaraz po tym, jak pomost zatrzymał się tuż nad ich głowami, wnet z podłogi rozbrzmiał rozdzierający powietrze świst. Pustą przestrzeń pomiędzy ławami zaczął wypełniać kamień, a sam stół, z siedzącymi na nim Oficerem i Rusałką zaczął się podnosić ku górze, pchany przez opleciony srebrnymi pierścieniami filar, by ewentualnie zrównać i połączyć się z mostem wiodącym ku wyjściu. W końcu wszelkie dźwięki i mechanizmy ustały a samą salę wypełniła na powrót błoga cisza. Stojąca na dole Ewelina zadarła głowę do góry.

 

- I jak mam tam wejść? - Skrzywiła się kwaśno.

 

- Ty nie wiesz jak gdzieś wleźć? - Zadrwił podniesiony na duchu Szpicowąs.

 

- Daj mi chwilę, zaraz coś dla ciebie wyrunię. - Zawołała Domroka.

 

- Nie trzeba. - Odparła Ewelina. - Jeszcze ci w twarz pieprznie i twe ładne włosy spali. Poradzę sobie. - Odeszła parę kroków i już ustawiła do rozpędu, gdy nagle znowu rozległ się mechaniczny klekot i groźne wycie kamiennych maszyn. Stanęła jak wryta. Szklana ściana, dzieląca śmiertelną, kosmiczną substancją od reszty komnaty zaczęła się opuszczać.

 

- Oż ty jedna... - Syknął wybity z równowagi Oficer. - Ewelina! - Zawołał. Ta jednak stała jak zmrożona, wpatrując się niemym wzrokiem w krwistą pustkę kosmicznego płynu.

 

- Krwica jedna, cożeś ona wyprawia?! Ewelina! - Krzyknęła ku niej zdeterminowana Domroka. Ewelina zaś stała. Stała i wpatrywała, by po chwili wyrwać się z obejmującego ją transu i postawić krok do tyłu, jakby instynktownie starając oddalić się od nadchodzącego zagrożenia. Jej oczy nie wyrażały już beznamiętnej obojętności, lecz rozwarły się szeroko w przerażeniu. Ewelina czuła jak wszelką kontrolę nad nią obejmuje widmo i świadomość nadchodzącej ku niej śmierci. Nie mogła odzyskać panowania nad strachem, jedynie instynktownie odchodząc w tył niczym dziki zwierz zapędzany w kąt. Wołania towarzyszy wydawały się zaledwie echem, niebiański szum umilkł. Była tylko ona i już wylewająca się ciecz bolesnej zagłady, pędząca by ją pochłonąć. Nie pamiętała nawet kiedy wokół niej, wystrzelił pierścień kamiennych ścian, osłaniający ją od fali. Nagle powróciły wszelkie zmysły i trzeźwość myśli. Zamrugała gwałtownie, dysząc przy tym ciężko, spojrzała ku górze.

 

- Ewelina! - Zawołała rozpaczliwie uginająca się pod wzniesionymi ku górze rękoma Rusałka usilnie przy tym starając się przebić przez hałas brzmiącej wokół wody. - Pośpiesz się! To... To boli! - Płomienna nie zwlekała dłużej. Zatoczyła się niepewnie, rozprostowując nogi, po czym skoczyła ku ścianie wytworzonego brązowego szybu, by odbić się ku przeciwległej stronie, powtarzając to z kocią zwinnością, dopóki nie wpadła w wyciągnięte ku niej ręce Rusałki, zwalając ją na posadzkę. Osunęła się z leżącej pod nią Domroki, by uklęknąć koło niej. Zakryła twarz dłońmi, dysząc przy tym szaleńczo. Ciężko sapiąca komandoska wstała ociężale, wpatrując się z kompletnie wypełnionym szokiem i zdumieniem wzrokiem na Płomienną. Szpicowąs podszedł błyskawicznie do Eweliny, chwycił ją bezceremonialnie za pachwiny i postawił na nogi. - Ewelina. Ewelina! - Wrzeszczał nerwowo, potrząsając nią gwałtownie. Ta zdjęła dłonie z twarzy. - Obudź się do jasnej cholery, nie możemy tu stać. Do wyjścia, już! - Zawołał. Ewelina potaknęła ze zrozumieniem głową i ruszyli wzdłuż pomostu. Czerwony płyn wrzał. Zdawało się, że pod nimi rozpętało się kompletne piekło. Dotarli do drzwi. Szpicowąs chwycił za metalową klamkę, lecz nie był w stanie ich otworzyć. Już miał się odwrócić, by poszukać pomysłów u towarzyszy. Został jednak uprzedzony przez silne kopnięcie oplecionej niebieską energią nogi, wyważające drzwi w głąb korytarza. Nie miał czasu komentować, błyskawicznie zanurzył się w głąb pomieszczenia. Za nim weszła pośpiesznie Ewelina. Ostania wbiegła Domroka, odwracając się na chwilę, by wytworzyć przebijającą się od podłogi skalną ścianę zasłaniającą otwór po drzwiach. Zanim jednak framugę wypełniła kamienna powłoka, Domroce udało się jeszcze spostrzec kątem oka, wynurzającą się znad kosmicznej cieczy koszmarną, zakrwawioną sylwetkę czegoś humanoidalnego, zanim wejście zostało zaryglowane. W korytarzu zapanowała ciemność i cisza, które wypełniało chrapliwe dyszenie Eweliny. Po chwili jednak, na nowo zaświecił się jasnymi promieniami wywodzącymi z postaci Płomiennej. Domroka odchodziła niepewnie od zastawionej przez siebie zapory, by w końcu skierować się ku Ewelinie. Wpatrywała się w podłogę, opierając o kolana. Widząc podchodzącą ku niej Domrokę, wyprostowała się i rzuciła w jej objęcia, opierając głowę na lewym barku komandoski. Otumaniona wysiłkiem i doganiającą ją rzeczywistością Rusałka odruchowo zaczęła głaskać uspokajającym ruchem dłoni włosy wyższej od niej kapłanki. Nawet przez swą zbroję dawało się wyczuć lekkie rozedrganie ciała mentorki. Podobnie zresztą jak ona, rozum Domroki nie wrócił jeszcze do stanu pełnej trzeźwości, by móc odgadnąć, czy to z wciąż trzymającego strachu, czy reakcji po nim. Nieoczekiwanie zaś dla komandoski i wpatrującego się w Ewelinę z wyrazem pełnym wściekłości, a zarazem pełnym ulgi, Szpicowąsa, Kapłanka zaczęła się śmiać, chrypliwym, niemal histerycznym chichotem. Odsunęła się od Rusałki i zanosząc śmiechem, zadarła głowę do góry, kładąc na twarzy dłonie, po czym spojrzała blada niczym trup ku nadętemu Iwańczykowi i pokiwała ku niemu palcem.

 

- Upiekło ci się chędożony dupolizie. - Odezwała słabym, chrypliwym głosem.

 

- Możemy to zostawić na później? - Rzuciła zdyszana, obolała Rusałka. - Tam w tej dziwnej wodzie coś się wynurzyło, dziwnego i wielkiego.

 

Potaknęli głową i ruszyli pośpiesznym krokiem wzdłuż szarego tunelu.

 

Jak się okazało korytarz którym szli różnił się od tego przebytego wcześniej. Kiedy tamten, celowo zdawał być zaprojektowany do wzbudzenia szaleńczych zmysłów przemierzających nim gości poprzez absolutną sterylność, ten sprawiał wrażenie bycia rzetelną częścią kompleksu laboratoryjnego, po którym przechadzali się i pracowali na co dzień dawni mieszkańcy. Korytarz był szeroki, z sufitów zwisały czarne kryształy, gdzieniegdzie mijali ogrodzone, za szklanymi, pobitymi ścianami, pokoje po których walały się ascetycznie wykonane meble z szarego, równego kamienia, a czasami, co szczególnie podnosiło Rusałkę na duchu, widywali krążące po zakamarkach robaki i owady. W miejscu pozbawionym duszy i życia, jednak znalazło się coś żywego. Choć za każdym razem, gdy o tym pomyślała, na powrót przychodził budzący lęk obraz, upiornej sylwetki wynurzającej się z basenu krwisto-kosmicznej cieczy. Mogło to coś za nimi podążyć? Rozbić wyczarowaną zasłonę? Na wszelki wypadek, zostawiła za sobą coś w rodzaju magicznej czujki, wykorzystującej niemal niezauważalne ilości magicznych splotów, wykańczające kamienną zasłonę o pojedyncze ziarnko piachu. W razie jej zniszczenia, wyczułaby to. Łączyło się to jednak z lekko dokuczliwym szczypiącym bólem, co było efektem dziwnego zachowania magii oplatającej budowlę Uznała, że dobrze postąpiła, mimo tego podświadomość podpowiadała jej, że Ewelina zostawiła za sobą takich czujek już parę, które niewątpliwie działały o wiele sprawniej. Nie decydowała się jednak na uwolnienie więzi, mimo iż szli już przynajmniej dwadzieścia minut, a potwór jak do tej pory, nie stwarzał zainteresowania pogonią za nimi. Ewelina... Szła tuż przed nią. Dalej zmagała się z trzymającymi ją na wskutek przeżytego szoku drgawkami, jednak humor znacznie jej się poprawił. Aż nazbyt znacznie, powiedziałaby. Próbowała nucić pod nosem, uśmiechała szeroko, rzucała niezdarnie docinkami to dowcipami. Rusałka nie do końca wiedziała, jak reagować na te usilne dążenia do normalizacji samopoczucia jej mentorki, lecz Szpicowąsowi udawało się podłapywać to dość sprawnie. Śmiał, nucił z nią, lecz czasami również stawiał wyrzuty i mądrości, na temat rzekomej głupoty Eweliny i całej zaszłej sytuacji, na co Ewelina zbywała go tylko serdecznym uśmiechem. W pewnym momencie Płomienna stanęła przy jednym z pokoi. Wpatrywała się wnętrzu przez chwilę, do czego dołączyła się zaciekawiona Rusałka. Podłużna kamienna ława, dwa kamienne fotele i stolik wysokości kolan. Nie zrozumiała co tak zainteresowało w nim Ewelinę, lecz wkrótce zrozumiała, gdy ta chwyciła uchwyt jednej z przezroczystych ścian i odsunęła ją na bok, zostawiając po sobie otwarte przejście, w które to Ewelina weszła i dochodząc do podłużnej ławy, usiadła na niej, wymownie przy tym wzdychając. Szpicowąs zmierzył ją krytycznym spojrzeniem, ale nie odezwał się, jedynie wszedł za nią i zasiadł na jednym z foteli. Domroka rozumiejąc ich intencje, dołączyła i ruchem dłoni, zassała na stół, otaczającą ich wcześniej niewidoczną materię, by ulepić ją w stosik drewnianych klocków, który na pstryknięcie Eweliny zapłonął, przyjemnie grzejącym ogniskiem. I dopiero dzięki ognisku zdali sobie sprawę, jak przez ten cały czas gnębił ich nieprzyjemny chłód.

 

- W jaskini żeś się uchowała? – Rzucił szyderczo Szpicowąs. - Włazisz ostatnia, to zamknij za sobą drzwi.

 

- Ja żem drewna nazbierała, Ewa je rozpaliła, a ty czym się dorzucisz? - Zganiła go humorystycznie, jednocześnie zawracając i posłusznie domykając za sobą szklaną ścianę.

 

- Noo ja to jeszcze kiełbaski ze sobą wziąłem. Akuratnie sześć. - Na znak wyciągnął ze swojej sakwy sześć powykręcanych ciemnych pęt, rzucającego ślinę na wargi, mięsa.

 

- A to jeszcze badyle muszę wam wyczarować. - Żachnęła się Rusałka, jednocześnie jednak, wystawiając dłoń z której wyrosły, trzy długie, z ostrym zakończeniem brązowe patyki.

 

- No nie przesadzaj moja droga. - Chrypliwie odparła uśmiechająca się szeroko Ewelina. - Przecież nie zaszkodzi, jak mięsiwo sobie potrzymamy dłońmi nad ogniem.

 

- Macie tupet kurwiasz jego mać. - Burknął pogardliwie Oficer, podając towarzyszkom po dwa pęta kiełbas, samemu nabijając własną porcję na otrzymany od Domroki kij. Pogroził Rusałce palcem. - Wiem, żeś z tą parszywą wiedźmą tutaj jak dwie krople, więc jak wyrosną mi na plecach kurze stopy, to ci ten kij wetknę w rzyć.

 

- W ogóle mają to być stopy, czy pozostawisz mi pole do popisu Iwańczyku? - Zakpiła radośnie Rusałka. Ten popatrzył się na Ewelinę z wymownym wyrazem pełnym niedowierzania.

 

- Organizację powinny powstać, które zwalczałyby twoje zachcianki wychowawcze. - Żachnął się oficer. Ewelina wyszczerzyła się w łobuzerskim uśmiechu. - Jedna nam wystarczy.

 

- Na pewno jakaś powstała. - Przyłożyła nabite kiełbasy nad ognisko.

 

- Dochodzisz jakoś do siebie? - Zapytała ciepło Domroka.

 

- Przejdzie mi. - Skwitowała.

 

- To dobrze. - Opuściła głowę, koncentrując swój wzrok na syczącej kiełbasie. Widząc to, Ewelina odetchnęło lekko i przesunęła się bliżej siedzenia na którym zasiadała Domroka.

 

- Strasznie bolało?

 

- Nawet nie wiesz jak. Miałaś rację, to miejsce naprawdę nie lubi magii.

 

- Lubi. - Zaśmiała się Ewelina. - Tylko chce mieć ją całą dla siebie. Hmm. - Zadumała się.

 

- Coś nie tak?

 

- W zasadzie to... Miałam ci coś zaoferować przy lepszej okazji, ale że uratowałaś mnie od zguby i w ogóle, to raczej lepszej okazji do tego nie będzie. - Uniosła rękę przed siebie. Z dłoni wystrzelił ku podłodze i suficie słup niebieskiego ognia, z którego wyłonił się topór, o podłużnym, śnieżnobiałym, metalowym trzonie, który zdobiły pierścienie z czarnego stopu z wyrytymi na nim złotymi runami podobnymi do tych widniejących na stroju Eweliny. Na trzonie zaś osadzona była ozłocona głownia, równie biała, zdobiona wzorami przypominającymi liście dębów, żubrów i orłów. Była mniej więcej wielkości przedramienia Domroki, zaś z drugiej strony osady, charakteryzował się wystający, płaski obuch, niewątpliwie stworzony do pełnienia funkcji młota. Domroka z drżącą dłonią sięgnęła po topór. Chwyciła. Okazał się lekki i idealnie dopasowany do uścisku jej dłoni.

 

- Jest piękny. - Wyjęczała z szczerym entuzjazmem. Oglądnęła głowicę, na której to środku źeleźca wyryty był ciąg runów Arkońskich, czy też Arkonicy, której swego czasu usilnie starała się jej nauczyć Ewelina. „ⰃⰉⰅⰈⰉⰑⰓⰏⰀ – Jeziorna”.

 

- Perunit. - Uśmiechnęła się Płomienna. - Nauczyłam się co nieco formowania tego metalu na stepach, ale półtora roku przeszło na zjadaniu zębów i jakoś się w końcu udało to wykuć.

 

- Jest taki leciutki! - Zamachała nim w powietrzu podekscytowana Rusałka.

 

- Trochę przyszło mi się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby ci dać miecz, ale ramię mocne masz, to topór dla ciebie żaden problem. Myślałam nad okazją, ale niestety ominęły mnie twoje przystrzyżyny, to chyba nie ma co na lepszą okazję od tej czekać. Cóż, nie zgub go!

 

- Ani mi się śni, Ewuś. - Wtuliła się w podzięce w swoją mentorkę.

 

- A ja coś kiedyś dostanę!? - Wybuchnął poirytowany Szpicowąs. Ewelina zaśmiała się i zwróciła w jego kierunku.

 

- Dostałeś wywar z kwiatu Paproci Piołunnej. - Ten prychnął z pogardą i zaczął zajadać się usmażonymi kiełbaskami.

 

- Miejmy nadzieję, że przyjdzie mi go później wypróbować niż dzisiaj. - Rzekła uradowana komandoska. Ewelina odpowiedziała jej mrugnięciem oka i sama poczęła delektować się, ociekającymi tłuszczem soczystego pęta mięsa.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania