Pokaż listęUkryj listę

Serce Tajgi - 3: Baśnie Nowych Epok - Rozdział 8

VIII

 

- No tośmy nadłożyli drogi. - Parsknął zmęczony wysiłkiem Szpicowąs, nastawiając twarz do zachodzącego słońca.

 

- Bądź zadowolony, że w ogóle się wydostaliśmy. - Odparła mu, otrzepująca zbroję z kurzu, komandoska.

 

- Wolałbym jednak przejść się tym dziesięciokrotnie krótszym przejściem.

 

- Trzeba było szukać mechanizmów, a nie nam teraz marudzisz. - Powiedziała opryskliwie Ewelina. Rozejrzeli się. Wyszli z identycznie wyglądającego pomieszczania, którym weszli do budowli, z tą różnicą, że nie było ani górnego włazu, a same metalowe drzwi, były otwarte na oścież. Budynek sam zaś, był jak się zdawało wbudowany w pnące się do góry, niemal płaskie zbocze piaskowca, zostawiając na widoku wyłącznie przednią ścianę. Przed nimi rozpościerał się gęsty bór leśny przez którego środek wiodła niepozornie wyglądająca ścieżka.

 

- I jak? Byli tu? - Zapytał z nadzieją w głosie Oficer.

 

- Mhm. - Mruknęła potwierdzająco Ewelina.

 

- No to dziewczęcia, oznajmiam koniec srania w stołek i natychmiastowy wymarsz. Koniec zwlekania. Cholera jasna, jeszcze się okaże, że się spóźniliśmy.

 

- Oj kochaniutki nie martw się. - Odparła miękko żerczyni. - Z doświadczenia mogę ci powiedzieć, że takowe kulty wolą jednak z ofiarami się pobawić.

 

- Nie zaczynaj. - Pogroził jej palcem.

 

- Wiesz, krwawe orgie, obijanie martwym cielakiem, przypalanie skóry...

 

- Przestań! - Warknął groźnie Szpicowąs.

 

- Czemu w ogóle przyjęliśmy, że to musi być jakiś kult? - Zapytała Domroka

 

- A list coś wspominał o rytuałach i ten nie może tematowi odpuścić. - Wzruszyła ramionami Ewelina.

 

- Aha.

 

- Panie, błagam was, dajcie mi żyć i przy okazji Feldmarszałkowi też. - Jęknął żałośnie Szpicowąs, przykładając palce do skroni.

 

- Niech ci będzie. - Rzekła obojętnie Ewelina i ruszyli wzdłuż ścieżki.

 

- W ogóle coś wiesz o tej ukrytej dolince? - Zapytał Szpicowąs, rozglądając się po otaczających ich z dwóch stron gęstych chaszczach wypełnionych krzewami, paprociami i wysokimi kryształowymi grzybami.

 

- Jak powiedziałeś ukryta, więc nic. - Skwitowała go Ewelina.

 

- Dziwne mają tu te Jarobniki. - Spojrzała na półprzezroczyste grzyby z fioletowego kryształu. - Brudne i skalane jakieś. - Wewnątrz grzybów rzeczywiście poruszały się ciemne, chorobliwie zielone plamy.

 

- Może jakaś choroba przywleczona z laboratorium? - Odparł jakby niepewnie Szpicowąs.

 

- Lepiej by na myśl wam nie przyszło je rozbijać i soków pić. - Zaalarmowała Płomienna. - Przynajmniej przez parę staji. Wygląda na skażenie energią nieskończonych. Na zwierzynę też nie liczcie.

 

- Skażenie? Znaczy, że my... - Zaczął zaniepokojony Oficer.

 

- Na to trzeba parę lat. - Uśmiechnęła się Ewelina. - Swoją drogą. - Uniosła głowę do góry. - Jesteśmy już niedaleko słyszę pobrzękiwania jakiejś... Harfy?

 

- Harfa? Tu na północy? - Zapytała nieco zaskoczona Rusałka.

 

- Wy nie używacie harf? - Spytał z ironią w głosie Iwańczyk.

 

- My tak, ale wy nie.

 

- Nie skaczcie sobie już do gardeł. - Ofuknęła ich Ewelina. - Prawdopodobnie okradli jakiegoś Tycjusza czy Arnumczyka.

 

Ni stąd ni zowąd skręciła w gęstą ścianę lasu. Towarzysze bez większych ceregieli, choć z wielką niechęcią ze strony Szpicowąsa, podążyli za nią.

 

- Ktoś idzie? - Szepnął Szpicowąs.

 

- Nie.

 

- To po co...

 

- Pewnie ktoś obserwuje trakt z ukrycia. - Odpowiedziała mu Domroka. - Ja tak w każdym razie robię.

 

- I się nie mylimy. Patrz. - Ewelina wskazała palcem. Z początku oficer nie do końca rozumiał, co takiego ma ujrzeć. Wytężył wzrok i rzeczywiście. Mimo dzielących ich ściany liści i paproci dało się ujrzeć po drugiej strony ścieżki nikłe światło odbijające się w kapeluszu przypominającego muchomora, kryształowego grzyba.

 

Tłukli i krzątali się po gąszczu parę dobrych chwil. Nie była to wędrówka przyjemna dla Szpicowąsa. O ile Ewelina i Rusałka zdawały się być wprawione w poruszaniu się po ciężkim do opanowania terenie ziemi, o tyle stopy Oficera nie były. Zapadały w rzadki mech, muł i kałuże oraz biły go wyrastające z gruntu niewielkie krystaliczne rośliny. Szedł poirytowany, lecz szczyt owego odczucia osiągnął dopiero wtedy, gdy zauważył, że w którymś momencie, towarzyszące mu kobiety, zdjęły swoje obuwie, przechadzając się teraz boso po powierzchni, z którą On nie mógł nawet poradzić sobie wygodnie stąpać w grubych, skórzanych buciorach. Cóż. Prawdziwe córy natury jakby nie patrzeć. Doborowe towarzystwo w takich typu wyprawach. Podczas gdy on zajęty jest niemym użalaniem się nad swoją dolą, wypatrując co następnych kryształowych łodyg, które mało co buta mu nie przebiły. One po prostu idą przed siebie, zajmując się pełnym rekonesansem. Czuł się coraz to bardziej zadowolony z siebie. Cel poszukiwań coraz bliższy, częstsze patrole na ścieżce, bojowniczki coraz to częściej nakazują się przekradać, coraz więcej świateł pochodni. Kto wie, może jeszcze zdążą uratować Feldmarszałka od żądnych jego krwi rujnych dziewic. Może medal i tytuł, a może nawet traktat handlowy jakiś wynegocjuje! Spisywał się już jako nominowany najemny generał w kondotieri, więc może i w kraju rodzinnym przyszedłby na to czas. Marzył, a lada chwila syczał, gdyż w zadumie nadeptywał, bądź kopał w twarde krystaliczne kapelusze. Towarzyszki już nawet nie raczyły darzyć go pełnym poirytowania spojrzeniem. Przewijały się, wymieniając między sobą informacje i spostrzeżenia. Były skupione. Zgrane ze sobą niemal do jednego rozumu. Szpicowąs zacisnął zęby. Postawa kobiet, jasno wykazywała iż sytuacja, w której się znajdują jest poważna i niebezpieczna, a on sobie baja o przyszłych honorach. Trwało to tak dopóki nie dotarli do dwukrotnie wyższego od nich, czy od elfów przy nim patrolujących, muru usypanego z jak się wydawało, luźnego kamienia granitowego. Rozciągał się na długości całej dolinki, efektywnie przedzielając ją na pół, zagradzając im przy tym drogę. Na horyzoncie zataczały się już widma tarcz księżyców, a mrok rozpoczął już swe panowanie. Wykorzystali to, by ukucnąć w krzakach na skraju niewielkiej polany oddzielającej prowizorycznie postawiony mur od ściany lasu.

 

- To jak, odciągamy i po głowie bijemy, czy może czymś strzelamy? - Zapytał Szpicowąs, wskazując głową ku parze, okutych w iwańskie karmazynowe zbroje strażnicze, gwardzistów przy bramie.

 

- Po co? - Zapytała nieco zdziwiona Domroka

 

- By dostać się oczywiście. - Burknął Oficer tonem mającym oznaczać oczywistość przekazu. Ewelina sapnęła z politowaniem.

 

- Błagam cię Valenty. Jesteś w towarzystwie adeptek geomancji. Przejdziemy nad murem.

 

- Ale... - Zająknął się oficer.

 

- Zobaczę czy są czujki, nie bój się. - Odparła mu Ewelina, której oczy zapłonęły lazurowym światłem. Czekała tak może pięć wydechów, po czym światło zanikło. - Nie ma. - Mrugnęła porozumiewawczo do Rusałki. - Poczekaj aż ten palant przejdzie obok naszego krzewu. - Wskazała ku patrolującemu wzdłuż muru strażnikowi.. Domroka potaknęła. Niczego niespodziewający się gwardzista przeszedł obok nich, lustrując uważnie ścianę lasu.

 

- Znam go. - Szepnął Oficer.

 

- No to będziesz miał go jak ukarać, gdy wrócimy. - Powiedziała dość ostentacyjnie głośno Ewelina. Szpicowąs zerknął odruchowo na znajdującego się pięć kroków od nich strażnika. Zdawał się ich nie słyszeć, kontynuując swój patrol. Spojrzał grymasem wyrażającym skrajną dezaprobatę ku Płomiennej. Ta tylko uśmiechnęła się niewinnie. Widząc, że strażnik oddalił się już parę dobrych kroków dalej od nich, Ewelina razem z Domroką wyskoczyły z krzaków, nawołując gestem ręki również oficera by, który po chwili zdziwienia, podążył. Przed nimi zaczęła materializować się struktura niewielkich wąskich lnianych schodków pnących się ku górze, prowadząc nad sam mur. Zerwali się, pośpiesznie stąpając po stopniach. Pierwsza na szczycie znalazła się Ewelina. Rozglądnęła się błyskawicznie i równie szybko zeskoczyła w dół. Za nią dobiegła Domroka, która od razu zeskoczyła, lądując w rozpalonych niebieską energią ramionach Eweliny. Na samym końcu, na szczyt dotarł Szpicowąs. Stanął jak wryty, wahając się przed skokiem dopóki nie zauważył zanikających za nim schodków. Skoczył, by wylądować w objęciach rąk Eweliny.

 

- Nie było tak źle. - Pochlebiła mu Rusałka. - Myślałam, że stchórzysz i stoczysz się po głazach jak kukiełeczka.

 

- Kukiełeczka? - Zdziwił się Szpicowąs.

 

- No kukiełeczka. Taki niby dzierżca, tylko że malutki i z drewna.

 

- Wiem co to kukła. - Obruszył się. - Zresztą nieważne. Ewelina jak wygląda sytuacja?

 

- Ciekawie. - Odpowiedziała Ewelina.

 

- Znaczy? - Zapytał zniecierpliwiony oficer.

 

- Znaczy, ktoś walnął gafę i przegapił jedną czujkę. - Dobitnie odpowiedziała za nią Rusałka.

 

- Szczegół. - Zrobiła niewinną minę. - Stara, prawdopodobnie do nikogo ze zgromadzonych nie należy.

 

- Cholera. - Warknął poirytowany Iwańczyk. - Zaraz zleci się tu cały garnizon.

 

- Nie, nic się nie stanie. - Uspokajała ich Żerczyni. - Nie czuję tu żadnych czarodziejów czy nawet. - Splunęła na ziemię. - Druidów.

 

- Czyżby? - Zwątpił Oficer. - A jak niby miałabyś ich wyczuwać?

 

- Nie potraficie się posługiwać magią. Wydaje się, że potraficie, ale nawet nie jesteście w stanie ukryć swej aury dzięki czemu czarodzieje świecą niczym płonący spichlerz. - Wyszczerzyła szyderczo zęby.

 

- Zapomnij, że pytałem. - Zaczerpnął ciężko oddech. - Ale nie pasuje mi tu coś...

 

- Możemy to przerobić kilkanaście kroków stąd. - Przerwała im Domroka. - Zaraz nas zobaczą. - Dwójka przyjaciół skinęła głowami na znak zgody i ruszyła w sunący głęboko w dolinę gąszcz.

 

- Co to za kult bez magów? - Dokończył nurtujące go pytanie Szpicowąs.

 

- Kult, który czarodziejami chce zostać? - Wzruszyła ramionami. - Banda gówniarzy dorwała się pewnie do jakiegoś starego manuskryptu, nie wiem Szatale, czy inny Jowiszno Trybunalski śmieć.

 

- Jeszcze skończy z dłoni amatorów. Pięknie. - Strapił się oficer.

 

Dolina zwężała się, przeobrażając powoli w wąwóz. Patrole nasilały, zaś w oddali zaczęło widnieć już skupisko jarzących świateł. Byli już blisko, a mimo tego, Szpicowąs dostrzegał coraz to bardziej krzywiącą się w irytacji minę Eweliny, jak i Domroki. Trapiło go to jako, że one nie podzielały jego entuzjazmu z bliskości zakończenia wyprawy. Cóż, u szczytu zawsze najtrudniej, zaś wędrówka to lekka, zwłaszcza dla Eweliny nie była. Coś jednak mu w tej całej sytuacji nie pasowało. Wszędzie widział żołnierzy. Wszakże, niechybnie dezerterzy na żołdzie kultystów, ale... No właśnie, gdzie niby byli kultyści? Żadnych zakapturzonych postaci, czy to szaleńców obarczonych tatuażami, jak do tej pory nie widział. W obozowisku przesiadywali, a może rzeczywiście poniosła go wyobraźnia? Wcale to nie jest jakiś kult, tylko spisek generałów bądź lordów, co to Feldmarszałka zdecydowali się pozbyć? Głowę zaprzątały mu pytania i ledwo co by się to nie potknął o własne nogi zatrzymany przez dłoń Eweliny. Przyczaili się. Roślinności nie było tu wiele, a szlakiem szedł leniwym krokiem patrol dwóch zbrojnych rozmawiających ze sobą.

 

- Jajco mu wybiłem, że aż się skulił. - Mówił ten nieco niższy od drugiego.

 

- Nooo, uważaj ty, bo po Rytuale przyjdzie i żoncie skrachmoli w zadośćuczynieniu. - Odparł mu drugi, śmiejąc się tubalnie. - Mowa, to rytuał zaczęli?

 

- Jeszcze nie, chyba. Świniak zdaje się niegotowy. Eh, nie wiem. Nie chcę tam być. Wczoraj jak rytualili to jednemu tak pieprznęli, że krew wszystkich oblała. A darli się tak...

 

- I tak ostatni dzień, przejmować się nie ma co. Wszakże i ostatni i największy, bo i samego Marszałka będą prać i dźgać. Jeszcze może dwie godziny i już do domu można będzie wracać.

 

Oddalili się. Ewelina spojrzała z ciekawości ku Szpicowąsowi, ten sterczał pobladły niczym śmierć. Lecz gdy już się wystarczająco oddalili, wybuchł.

 

- Toż to kurwasz pizdomioty letnie, ja im dam Marszałka mi zarzynać. Osobiście im flaki owinę wokół drąga. Niech go drzewce wyżrą!

 

- Mamy jeszcze dwie godziny. - Uspokajała go Domroka. - To dużo.

 

- Nie jeżeli będziemy gadać i płakać. - Wtrąciła chłodno Płomienna. - Ruszajmy lepiej. - I ruszyli. Żwawiej, precyzyjniej i z powagą, której dotąd szczędzili. Sunęli między gęstą roślinnością. Nawoływali się i czarowali. Byli skupieni, zdeterminowani. Dotarli w końcu przed palisadę obozową. Była wyjątkowo niedbale wykonana. Przekrojone na pół pnie świerków wbitych w ziemie zaledwie były przyłożone obok siebie, zamiast dopasowania, przez co niekiedy szpary były na tyle rozległe, by można było się pomiędzy nimi przecisnąć. Ewelina przykucnęła i w zamyśle zaczęła badać ziemię płazem dłoni.

 

- Coś nie tak? - Zainteresował się Szpicowąs.

 

- To miejsce zostało obsiane ogrzą krwią. - Odparła zimno.

 

- Oż cholera. - Zmrużyła oczy Domroka. - Damy radę się przedrzeć?

 

Płomienna potaknęła głową – W razie czego, Szpicowąsie idź z dobytą bronią. Moje zmysły będą nieco przytępione, więc polegam na tobie, by wystarczająco szybko zareagować.

 

- Co to w ogóle za miejsce? - Zagadnęła Rusałka. - Obóz wojskowy? Myślałam, że na bitkę z kultem się szykowaliśmy.

 

- Wszystko mi to śmierdzi politycznym spiskiem, w którego się mimowolnie wciągamy. - Odpowiedziała Ewelina. Przecisnęli się do obozu przez pierwszą większą szparę, przez którą to mogła przejść Domroka ze swoim sztywnym pancerzem. Nie spodziewali się widoku, który zastali. Obóz wypełniony był bawiącymi się przy ogniskach żołnierzami. Nie byli tam tylko odziani w karmazyn iwańscy żołnierze. Wśród nich równie wiele znajdowało się żołdaków kolorów czarno-białych Chytynia, burgundowo złotych Zaworu, pomarańczowych Rudogórzan oraz nawet paru odzianych w charakterystyczne ciemne kolczugi, zdobione kruczymi piórami Piryjczyków. Było ich przynajmniej czterdziestu. Zdziwienie tak się im udzieliło, że w czasie się nawet nie zorientowali, iż paru z żołnierzy zdążyło ich już zauważyć. Spoglądali z podziwem to na Domrokę, to na Ewelinę, nie przykładając zbytniej uwagi do towarzyszącego im oficera.

 

- Co u licha. - Jęknął Szpicowąs. - Skąd... Kiedy oni tu wszyscy dotarli?! - Nie mógł się nadziwić. Ewelina z Domroką milczały, również nie za bardzo wiedząc, co się dzieje. W pewnym momencie z tłumu biesiadujących żołnierzy wystąpił opancerzony w jasną zbroję płytową żołdak z karmazynowym płaszczem na plecach, który luźnym krokiem szedł ku nim

 

- Ryczerza iwańskiego widzę. - Szepnęła półgłosem Ewelina. - Halucynuję.

 

- Nie, to Ser Jamatenko. – Jęknął oficer. - Jeden z ostatnich, ale co...

 

- Panie Iwłanowicz! - Zawołał hucznie brodaty rycerz z mocnym akcentem. - Toż myśmy się dawno nie widzieli!

 

- Rycerz Jamatenko Baranowicz. - Odparł Szpicowąs.

 

- I jak żem ja okiem nie patrzał, widzę wielką Płomiennom, bandyctwa wszelkiego gnębicielkęś przyprowadził. Panna obok widocznie z rusłego rodu sie wywodzi!

 

- Domroka. Miło mi panie. - Uśmiechnęła się serdecznie Rusałka.

 

- Pewnie na obrady, żeś ta przyszła. Cóż, późno, bo trwają, ale zdążyć, zdążyta.

 

- Obrady?! - Bąknęła otumaniona Ewelina.

 

- Zaprowadzę to was. - Obrócił się do nich plecami, w pełni ukazując swój wykwintnie wykonany płaszcz, z godłem czarnego byka na czerwonym polu, i ruszył obozowym traktem w kierunku, niewielkich drzwi nieco solidniej wykonanej części palisady. - Aż to przynajmniej na świniaka świeżo ubitego się załapie. Chodźcie. - Spoglądnęli po sobie w kompletnym oszołomieniu i ruszyli za wysokim rycerzem. Nie wiedzieli jak zareagować. Minęli grupkę żołdaków grających w kości i znaleźli się przed drzwiami. Rycerz otworzył je.

 

- Proszę się nie krępować. - Zachęcił ich gestem ręki. Posłusznie przestąpili niewielki próg i natychmiastowo zmroziło im krew w żyłach. Przed nimi rozpostarł się niewielki ogrodzony palisadą placyk, który tętnił życiem. Przy jednej ścianie znajdowała się osłonięta namiotem prowizoryczna kuchnia przy której krzątała się służba wnosząca i wynosząca tace z potrawami. To po drugiej stronie walały się beczki, stoły wypełnione kałamarzami i papierami. Na samym zaś środku placyku znajdował się rozległy stół wypełniony po brzegi wszelkiego rodzaju poczęstunkami i.... biesiadującymi elfami wysokiej rangi. Ewelina przyglądała się z niedowierzaniem. Upijali i żarli w najlepsze. Paru z nich dostrzegło stojących jak wrytych towarzyszy, poszeptali między sobą, aż w końcu spośród nich wstał ewidentnie nieźle już upojony, niskiej postury elf o koziej bródce i ruszył zataczającym się krokiem ku nim. Domroka nie mogła zgadnąć, co sprawia mu w tej sytuacji większy problem. Samo upicie, czy też obarczona dziesiątkami odznaczeń i medali długa koszula. Spojrzała spod byka to na Szpicowąsa, to na Ewelinę. Podczas kiedy ta druga lustrowała nadchodzącą eminencję wyrazem pełnym urazy i rezygnacji, Szpicowąs nadął się ze wściekłości. W końcu kurdupel stanął przed nimi i ukłonił się niezgrabnie, biorąc łyka z butelki, jak się wydawało rusałce, wódki.

 

- Witajsze.... Pszybysze! Hep! - Zacharczał. - Jam jeszt... WIELKI Feldmarszałek Kliment Jarododowicz z Błochych. Kłaniam sze! Ooo ile oczysz mnie jeszcze... - Parsknął pijaczym śmiechem. - Oczy, ha ha. Tosz to szłynna Płomienna! I... i Valentyn! I panna jakaś, tosz chyba rusałkom jeszt. - Spoglądnął głupio po trójce. - Po cosz tak stać. Do stołu zapraszam... Na obrady! - Zaciągnął się butelką i odszedł z powrotem do toczącej się biesiady. Drżąca ręka kipiącego złością Szpicowąsa wędrowała powoli ku rękojeści półtoraka. Powstrzymała go nachylająca się nad jego uchem Płomienna.

 

- Siadaj z nimi, albo zedrę ci z rzyci skórę i pięknie obrysuję na niej schemat gangreny wyżerającej ci wnętrze czaszki. - Wyszeptała złowieszczo, po czym z pełnym zażenowania wyrazem twarzy poszła usiąść przy stole. Domroka wzruszyła tylko niewinnie ramionami i z uśmiechem na twarzy dołączyła się. Zaś samemu, wciąż drżącemu z nieokrzesanej furii, Oficerowi Trzeciego Pułku Złotej Lancy, minęło parę chwil zanim wykonał pierwszy, pełny drętwoty krok do przodu.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania