Poprzednie częściSułtanka Faize roz 3 " W niewoli"
Pokaż listęUkryj listę

Sułtanka Faize roz 99 (cz2)

Ciepły powiew wiosennego powietrza delikatnie gładził strudzone skronie.

Czarne włosy rozsypały się we wszystkie strony, jak spłoszone, dzikie konie.

W powietrzu unosiła się przyjemna, delikatna woń świeżego powietrza, która pobudzała wszystkie zmysły.

Czy to raj? Mężczyzna westchnął cicho, dotykając dłońmi swej obolałej głowy. Całe jego ciało napięło się, a ból i niepokój zaczęły doprowadzać go do istnego szaleństwa. Czuł jak jego plecy przylegają całą swoją powierzchnią, każdą raną i każdym zadrapaniem do zimnego jak lód, dziwnie klejącego się podłoża. Dźwignął się z trudem, a z jego ust wydobył się cichy jęk.

Słyszał zgrzyt zdzieranego ubrania, które razem z zabliźnioną skórą odrywało się na dobre przylegając do miejsca w którym leżał. Czuł się fatalnie. Jednak nie to było najgorsze, najbardziej martwiło go że, nic nie pamiętał. Wziął głęboki wdech, a po chwili zakaszlał głośno. Świeże, wiosenne powietrze zdawało się działać zbyt dobrze na jego samopoczucie. Zbyt długo był zmuszony wdychać odór krwi, aby tak poprostu zapomnieć. Zerwał się jak szalony, tworząc przy tym długą smugę kurzu.

Ten oślepił go, na siłę wciskając się do jego oczu. Płuca piekły go, jakby wlano tam litr płynnej, piekielnie gorącej stali.

Zacisnął ręce na leżącym obok wytartym podnóżku, a kaszel zdawał się rozdzierać go od środka. Osunął się na ziemię.

Dopiero gdy ból przestał tłamsić go swymi ostrymi ostrzami, zaczął rozglądać się dookoła. Spojrzał na swe posiniaczone, obkrwawione nogi, które układały się na czymś o czym nigdy by nie pomyślał.

U jego stóp rozciągał się przetarty, czerwony, stary dywan, który z pewnością znajdował się nie dla upiększenia pokoju, a z powodu swego okropnego stanu, przez który nie nadawał się do użytku. Był on jedyną rzeczą, która zakrywała gołą, ciemnobrunatną ziemię.

Murad odchylił głowę do tyłu. Jego wzrok padł na znajdujące się parę metrów nad ziemią, drobne okienko. Ono było jedynym źródłem światła w tym pomieszczeniu.

Czarnowłosy z każdą chwilą zaczął zdawać sobie sprawę, że miejsce w którym się znajduje przypomina śmietnisko.

Rozejrzał się wokół ze zdziwieniem. Jego serce zaczęło bić szybciej, a mężczyzna miał wrażenie, że za chwilę wyskoczy mu przez gradło. Przy naprzeciwległej ścianie znajdowały się stosy dziurawych, bezużytecznych beczek. Ściany pomieszczenia były naznaczone skrzepniętą krwią, która utworzyła na niej długie, ciemne smugi. Widniały na niej także setki wielkich wyrw, spod których wyzierały belki trzymające całą konstrukcję.

Przyglądając się wielkiej, rozklekotanej szafie i małemu okienku, Murad dostrzegł, że znajduje się w piwnicy. Tylko dlaczego. Dlaczego do licha wepchnięto go do jakiejś ciemnej nory i potraktowano jak te śmieci?

Jak na to pozwolił? Co z nim zrobili? Dlaczego?

Zerwał się z podłogi, nabierając z sykiem powietrza. Ono początkowo zadusiło go, lecz nie miał czasu dłużej się nad tym zastanawiać. Zrozumiał wszystko.

Jego najgorsze lęki powróciły z całej siły burząc resztki jego spokoju. Ból przestał być ważny, a niespokojne myśli zaczęły go pożerać. Murad podbiegł ostatkiem sił do drewnianych drzwi. Zaczął z całej siły okładać je obolałymi pięściami.

Krzyczał przy tym tak głośno, że zaczynało brakować mu powietrza. Zacisnął powieki.

- Co ja narobiłem! - zawył. Nagle przez jego umysł przebiegła jeszcze gorsza myśl.

Nuriye zdradziła go. Co jeśli dopadła też jego rodzinę? Po tym co zrobiła jest zdolna do wszystkiego!

Czarnowłosy zmierzył wzrokiem krzywe, całkiem obdarte drzwi. Zadrżał lekko.

Gdyby nie ból i rozgrzane ciało z pewnością dałby im radę. Ze złości przymknął oczy.

Znowu czuł się kompletnie bezradny. Tym razem to ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Ale przecież to nie on było najważniejsze. Liczyło się życie Humy. Krzyknął głośno, uderzając w drzwi z całej siły. One upadły z hukiem na ziemię, tworząc smugę kurzu.

Murad popatrzył na nie z pogardą.

- Cholerne próchno! - wrzasnął wściekle, zaciskając pięści. Zaczął nerwowo przygryzać wargę. Musiał jak najprędzej wydostać się z tego okropnego miejsca.

Starał się wyrzucić ze swego umysłu wyrzuty sumienia.Teraz może stracić coś jeszcze większego. Wszystko co znał może z jedną chwilą zniknąć.

Wiedział, że w żadnym wypadku nie byłby w stanie tego przeżyć. Zacisnął usta, ruszając przed siebie. Na przekór poranionemu ciału i połamanym kościom stawiał krok za krokiem.

To była jego ostatnia szansa. Ostatnia szansa, aby uratować cokolwiek.

Ostatni krok w walce...

******************

Sułtanka Faize stała przed Pałacem Topkapi. Przyglądała mu się ze smutkiem. Kiedyś oddałaby wszystko, aby tam powrócić, nazywała go swoim domem, lecz teraz każdy krok w jego stronę zaczynał działać na nią jak trucizna, paląca serce.

Dodatkowo męczyło ją to, że z niewiadomych przyczyn wezwała ją tu właśnie Nuriye. Czuła, że kryje się za tym jakiś podstęp. Westchnęła ciężko, po czym jeszcze raz popatrzyła w stronę ogromnej budowli. Tym razem jej uwagę przykuł piękny ogród, który tak jak wiele lat wcześniej kwitnął pękami, najcudowniejszych kwiatów. Wśród nich środkowe miejsce zajmowało pasmo żółtych róż. Brunetka na chwilę zatrzymała się. To było właśnie to miejsce. Miejsce, w którym po raz pierwszy spotkała miłość swojego życia.

Była wtedy taka młoda...

Cały czas miała przed oczami ten prześliczny, cudowny, nieco łobuzerski uśmiech. Pomimo upływu lat, wciąż widziała ten wyjątkowy blask niebieskich oczu, który rozjaśniał każdy jej dzień.

Przypomniała sobie każdą spędzoną chwilę ze swym mężem. Wspaniałe życie, które wiodła jeszcze kilka lat wcześniej z dnia na dzień stało się tylko pięknym, nierealnym marzeniem. Nie poczuje już tego samego smaku delikatnych, ciemnoróżowych ust. Nie dotknie brązowych włosów. Nie zatonie w głębi kryształowego błękitu.

Spuściła wzrok, kompletnie zapominając o całym świecie.

- Musisz przestać o tym myśleć, Faize - odezwał się jakiś wewnętrzny głos - Twoje wspaniałe życie już nigdy nie powróci. To przeszłość.

Kobieta wyprostowała się dumnie. Poprawiła swą wysoką, srebrną koronę.

Wiedziała, że musi przestać się zadręczać. Będzie musiała walczyć.

Kiedy odniesie kolejne zwycięstwo, będzie mogła zacząć od nowa.

Dzięki swej sile stanie się najważniejszą kobietą w państwie. Wyrwie zdradzieckie szpony Nuriye z tronu.

Na jej twarz wstąpił szeroki, szatański uśmiech.

- Cóż, Nuriye - uśmiechnęła się - Pora zacząć grę.

Ruszyła przed siebie. Jej ognisto - czerwona suknia zaczęła falować na wietrze. Faize przyspieszyła, widząc otwarte drzwi pałacu. Wkroczyła do niego z uśmiechem.

- Destür! Haseki Faize Anbare Sultan! - rozległ się głos. Wszystkie niewolnice ustawiły się równo pod ścianą, chyląc nisko głowy przed nadchodzącą sułtanką.

Brunetka posyłała uśmiech każdej z nich. Chciała jak najlepiej się zaprezentować.

- Niebawem skończą się wasze męki - zaczęła - Albowiem nikt, kto przez zdradę wspiął się na sam szczyt długo na nim nie pozostanie - przygryzła wargę - Nawet Sułtanka Matka będzie musiała odpowiedzieć za swoje winy! Nikt kto ma na rękach krew Osmanów nie będzie rządził państwem! - zawołała. Poruszone dziewczęta w jednej chwili zaczęły szeptać. Faize uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Sułtanka Anbare - usłyszała w jednej chwili. Jej wzrok padł na stojącą w oddali, pięknie ubraną postać o blond włosach. Przymrużyła oczy, a uśmiech nie schodził jej z twarzy.

- O proszę! - zaśmiała się - Sułtanka Melek!

Blondynka uśmiechnęła się, po czym podeszła w stronę swej rywalki.

Kiedy stały twarzą w twarz, każda z nich zaczęła przyglądać się sobie nawzajem.

- Kiedyś najpiękniejsza kobieta świata, sułtanka przezwyciężająca wszystkie nieszczęścia, a dziś kim jesteś, Anbare? Pogodziłaś się już ze swoim upadkiem? - powiedziała Melek.

Faize uśmiechnęła się.

- Każdy upadek czegoś nas uczy, Melek.

Dzięki niemu stajemy się silniejsi, i dostrzegamy rzeczy, których nigdy wcześniej byśmy nie zauważyli. Czy sułtanką może być ktoś, kto nigdy nie zaznał bólu? Czy może nią być ta, która nigdy niczego nie straciła? Upadki uczą nas jak żyć na nowo i prędko zapominać o swej porażce. Uczą jak powstawać i walczyć. Dzięki nim stajemy się niezniszczalni - dodała z uśmiechem.

- Szkoda, że czasami upadając tracimy zbyt wiele - westchnęła w odpowiedzi blondynka - Co z tego, że zdobędziemy doświadczenie, skoro ciężar naszych porażek sprawi, że nie będziemy mieli już o co walczyć? - powiedziała.

Brunetka popatrzyła na nią ze zdziwieniem.

- Wczoraj straciłaś sułtana, dziś straciłaś siłę o którą walczyłaś latami - zaśmiała się - Imperium cię nie potrzebuje. Jesteś jak nic nieznaczący pył. Nie masz już nic - śmiała się kobieta. Faize zmierzyła ją wzrokiem. Przyparła Melek do ściany. Wszyscy zamarli, a w pałacu można było usłyszeć krzyki przerażonych niewolnic.

Kilka dziewcząt podbiegło do szarpiących się sułtanek.

- Nie zbliżać się! - wrzasnęła Anbare - Nie zbliżać się, albo osobiście zabiję wszystkich, którzy będą śmieli mi przerywać! - krzyczała.

Podniosła ją do góry kompletnie nie wiedząc skąd wzięło się w niej tyle siły, a przerażona kobieta przełknęła nerwowo ślinę.

- Wygodnie ci, Melek? - zaśmiała się głośno brunetka - Mam nadzieję, że tak.

Niebieskooka patrzyła na nią z pogardą.

- Myślisz, że coś ci to da? - zaczęła chrypliwie blondynka - Moja śmierć nie ukoi twojego bólu po śmierci dzieci.

Straciłaś każde z nich, nic ci już nie pomoże - wydusiła. Faize otworzyła szeroko usta. Przerażenie i zdziwienie wstąpiło na jej twarz. Zmarszczyła brwi, uderzając blondynką o ścianę.

- Co ty pieprzysz, Melek! - wrzasnęła - Jestem Sułtanką! Matką następców tronu! Kpisz sobie ze mnie! - krzyczała.

- Nic ci nie pomoże - szeptała

blondynka - Oni nie żyją. Zostali straceni. To twój koniec, Anbare bez nich nie znaczysz nic.

Brunetka zamarła. Odwróciła wzrok, trzymając swą rywalkę jedną ręką.

Jej ciało napięło się silnie.

Bez zastanowienia wyjęła spod swej sukni sztylet. Nikt się tego nie spodziewał. Z całej siły ugodziła nim swą rywalkę, a w pałacu rozległ się krzyk przerażonych dziewcząt. Strażnicy byli zbyt daleko, aby cokolwiek na to poradzić. Po marmurze zaczęła spływać krew. Anbare patrzyła ze spokojem w niebieskie, pełne przerażenia oczy, które po kilku minutach zrobiły się blade i pozbawione blasku.

- Nic ci nie pomoże, Anbare - wydusiła ostatkiem sił blondynka.

- Faize - uśmiechnęła się brunetka - Faize Anbare.

Upuściła na ziemię swą rywalkę. Uśmiech widniał jeszcze przez chwilę na jej twarzy, lecz prędko zastąpił go smutek. Brązowe oczy błysnęły łzami, jednak kobieta prędko je powstrzymała.

- Niech to zdażenie zapadnie w pamięć każdemu, kto dopuścił się zdrady! Albowiem wyrwę każdego zdrajcę z jego czarnej nory i osobiście wymierzę mu karę! - krzyczała głośno.

Zacisnęła pięści i usta, ruszając przed siebie. W tymczasie kilka dziewcząt podbiegło do leżącej na ziemi kobiety.

Była martwa.

Każda z niewolnic wpatrywała się bez słowa w odchodzącą sułtankę.

Wiedziały, że Sułtanka Faize została zbyt mocno poniżona, aby milczeć.

- Szykuje się prawdziwa wojna - westchnęła jedna z nich - Nikt nie zazna już spokoju.

***********

Murad Pasza stał przed bramą swego pałacu. Nad budynkiem zebrały się całe gromady ciemnych, ciężkich chmur.

Co chwilę jedna przeganiała drugą, tworząc na niebie grubą, czarną warstwę. Zdawałoby się, że za chwilę obniżą się jeszcze bardziej, zalewając wszystko w okół strugami deszczu.

Mężczyzna zacisnął swe drżące dłonie, wchodząc do środka. Przyjemne, domowe ciepło na chwilę przyniosło mu ukojenie. Nareszcie był w domu.

Ruszył korytarzem w kierunku swej komnaty. Nie zaznałby spokoju, jeśli choć na chwilę nie zobaczyłby, że jego rodzina jest bezpieczna. Będąc pod drzwiami zatrzymał się jednak. Westchnął ciężko. Tak bardzo się bał, że nie zastanie tam nikogo. A jeśli zobaczy tam to czego najbardziej się obawiał?Jeśli będzie musiał oglądać martwe twarze swej rodziny, i topić się w ich krwi? Zadrżał. Mimo to zacisnął dłonie na klamce, przekręcając ją delikatnie. Uchylił je, zaglądając do środka.

Na wielkim, czerwonym dywanie siedziała ubrana w koszulę nocną postać. Jej plecy drżały delikatnie, a w komnacie można było usłyszeć coś jeszcze...

Murad zacisnął usta. Ten dźwięk był gorszy niż wszystkie tortury świata.

Czuł się tak, jakby ktoś rozerwał mu pierś, tnąc żywcem jego serce.

Zniósłby wszystko, ale nie to.

Podszedł bez słowa do drobnej postaci, obejmując ją dłońmi.

- Huma - wyszeptał, przykładając policzek do jej ciemnych włosów. Całował je i gładził z miłością. Ku jego zdziwieniu dziewczyna prędko wyrwała się z jego objęć.

- Nie dotykaj mnie! - wrzasnęła - Nie waż się do mnie zbliżać! - krzyczała.

Murad podszedł do niej, dotykając delikatnie jej dłoni. Drżał, a w jego oczach zaczęły się zbierać łzy.

- Nie masz nawet pojęcia co takiego narobiłeś! - wycedziła, a jej głos był niski i pełen bólu - Przez ciebie zginął nasz syn - zaczęła, a po jej twarzy spłynęły łzy - A to wszystko przez to, że wydałeś tej wiedźmie moich braci! - wrzeszczała - Moja matka ufała ci, a ty okazałeś się być podłym zdrajcą! - uderzyła z całej siły w jego pierś, po czym upadła na ziemię.

Murad zamarł. Patrzył przed siebie jak zaklęty, a na jego twarz wstąpił delikatny uśmiech. Brwi zbliżyły się do siebie tworząc setki zmarszczek. Nawet ból cielesny przestał być ważny. Wszystkie rany przestały boleć. Czuł tylko jak jego oczy zalewają się piekącymi łzami.

- Huma - wyszeptał, a kilka łez spłynęło po jego twarzy.

- Wynoś się stąd! - zabrzmiał jej drżący głos - Natychmiast! - zawyła - Nienawidzę cię!

Wstała prędko, zbliżając się do niego. Mężczyzna nigdy wcześniej nie widział w jej oczach takiej złości.

- Nie jesteś już moim mężem! - krzyknęła - Rozwodzę się z tobą, rozwodzę się z tobą, rozwodzę się z tobą! - mówiła, a łzy cały czas spływały po jej twarzy.

Murad milczał jak zaklęty. Jego cierpienie zdradzały tylko dygoczące ręce i kilka bezradnych łez, które naznaczyły bladą twarz.

Dotknął delikatnie jej ramienia, lecz sułtanka w mgnieniu oka strąciła z siebie jego rękę. Odwróciła się do niego tyłem.

- Nigdy ci tego nie wybaczę, Muradzie Paszo - zadrżała - Zabiłeś moją miłość do ciebie. Teraz na twój widok będę czuć tylko nienawiść. Wynoś się stąd, póki jeszcze nie straciłam cierpliwości.

Mężczyzna spuścił wzrok, przełykając nerwowo ślinę. Otworzył swe drżące usta.

- Jak sobie - zabrzmiał jego drżący głos - Jak sobie życzysz, pani - ukłonił się przed nią. Wyszedł tyłem z komnaty.

Następnie stanął przy oknie, spoglądając na plac. W jednej chwili stracił wszystko, miłość, honor i dziecko. Nienawidził sam siebie. Jak mógł do tego dopuścić?

Nuriye wykorzystała go. Doskonale zaplanowała swe intrygi, a on był tylko pionkiem w jej grze. Usunęła konkurentów swego syna, łącznie z dziećmi sułtanki Faize i Orchanem.

Zrujnowała całe jego życie i odebrała mu wszystko co kochał.

Zacisnął powieki, a po jego twarzy spłynęła łza. Najchętniej oderwałby sobie tą pustą głowę, która kazała mu robić tak szalone rzeczy.

Nie widział już żadnego sensu życia.

Otworzył oczy i nagle zauważył rozmazany obraz jakiejś postaci.

Przed nim stała jedna ze służących.

- Co jest, Hatun? - rzucił bez namiętnie.

- Przyszła wiadomość z pałacu. Sułtanka Faize cię wzywa - odparła niska szatynka. Czarnowłosy przygryzł wargę, po czym kiwnął głową.

- Dobrze - odparł.

Ruszył przed siebie, zostawiając dziewczynę samą. Tego dnia był już gotowy na wszystko. W głębi duszy modlił się o to, aby Sułtanka skróciła jego męczarnie. Nie mógł żyć z świadomością tego, że na jego rękach znajduje się krew niewinnych dzieci.

Zabił ostatnią nadzieję dla swej pani, a także dla państwa. Nie potrafił tego unieść.

*************

Murad Pasza został wprowadzony do dość dużej, pięknej komnaty.

W połowie drogi zatrzymało go kilku strażników. Mężczyzna był pewien, że właśnie prowadzą go na ścięcie. W głębi serca dziękował im. Czuł, że każdy jego oddech nie ma już znaczenia, a sprawia ból nie tylko mu, ale i tej, którą tak bardzo kocha.

Po cóż więc oddychać, skoro ma to sprawiać ból aż dwóm, a nawet trzem sercom?

Czarnowłosy zamarł, widząc siedzącą na kanapie ciemnowłosą postać.

Kobieta trzymała w ręce sztylet, który co chwilę ocierała w białą chustę.

Na materiale widniały brązowe ślady zaschniętej krwi. Murad przełknął ślinę.

Czyżby sama Sułtanka własnoręcznie chciała mu wymierzyć karę?

Wyrwał się czarnoskórym mężczyznom, upadając do stóp swej pani.

Faize skinęła bezceremonialnie palcem w stronę strażników, oznajmiając im tym samym, że ich pomoc będzie zbędna.

Czarnowłosy zamknął oczy, czekając na reakcję swej pani.

- Pani, proszę, zakończ już tą udrękę.

Nie zniosę dłużej tego cierpienia - zawył.

- Ach tak - zaczęła Faize - Nie zniesiesz cierpienia, które jest konsekwencją twoich działań? Chyba pomyślałeś o tym, że konsekwencje twojej zdrady mogą wyglądać właśnie tak?

Murad spuścił wzrok.

- Błagam cię, pani, zabij mnie tu i teraz! - zawył, odsłaniając pierś - Zabij!

Brunetka zerwała się z miejsca, ciągnąc go do góry za ubranie.

Chwilę potem uderzyła go z całej siły w twarz. Czarnowłosy nawet nie otworzył oczu.

- Żałuję, naprawdę żałuję, że wiele lat temu uratowałam cię z rąk Gizem.

Na własnej piersi wychodowałam zdrajcę, który zatruł całe moje życie! Niebawem dostaniesz swoją karę! - wrzasnęła.

Mężczyzna kątem oka dostrzegł uniesioną rękę sułtanki i błyszczący sztylet. Wiedział, że to koniec. Jego udręka zakończy się. Czekał już tylko ma chwilę w której nóż zatopi się w jego ciele. Nie będzie musiał znosić już żadnego bólu.

Usłyszał świst, lecz w żaden sposób nie mógł odczuć tego, czego pragnął najbardziej. Nie odpływał, ani z jego piersi nie ciekła krew. Nie czuł żadnego bólu i zimna. Otworzył oczy. Sztylet, który wisiał nad jego głową znajdował się po jego prawej stronie, wbity w obitą materiałem ścianę.

- Podejdź tutaj! - burknęła sułtanka.

Niebieskooki natychmiast zbliżył się.

Faize patrzyła mu w oczy.

- Twoje życie zależy ode mnie, Murad Pasza. Najgorszą karą dla ciebie będzie właśnie życie. Będziesz cały czas oddychał, a z każdym wdechem powietrze będzie dla ciebie palącą trucizną. Każdego dnia będziesz błagał o śmierć i usychał pod ciężarem własnego sumienia. To najgorsza kara dla zdrajców. Oddaj pieczęć - wyciągnęła w jego stronę swą dłoń.

Czarnowłosy bez słowa sięgnął do kieszeni swego stroju. Wyjął z niej złoty przedmiot, wręczając go swej pani.

- A teraz wyjdź stąd i nigdy nie wracaj! Nie patrz w oczy mej córce. Wyjedziesz do Bursy i nigdy więcej nie waż się zbliżać do stolicy! - warknęła.

Mężczyzna schylił głowę, kłaniając się.

Sułtanka Faize nie wymierzyła mu należnej kary, lecz skazała go na wieczne cierpienie. Bez Humy, dzieci i z świadomością tego, że stał się okrutnym zdrajcą nie znaczył już nic. Nie mógł już nic zrobić, prócz niesienia winy za swe najgorsze przestępstwa i czekania na śmierć.

Wyszedł bez słowa z komnaty, ostatni raz spoglądając na pałac w którym przeżył swe najpiękniejsze lata i miłość. Jednego dnia zabił wszystko co kochał.

Dałby wszystko, aby cofnąć czas.

***********

Czas minął prędko, i w jednej chwili zapadł wieczór. Był to jeden z najgorszych wieczorów w życiu Murada.

Księżyc świecił mocno, oświetlając granatowe niebo. Na ciemnej powłoce widniały także setki migoczących łez.

Każda z nich przypominała mężczyźne szklane łzy. Ścisnął swą obolałą głowę, drżąc. Miał ochotę płakać i śmiać się jednocześnie. Jego skronie pulsowały z bólu i zmęczenia. Miał dosyć. Każdy jego mięsień napinał się boleśnie.

Ale wszystko to byłoby niczym, gdyby nie obraz zapłakanej Humy, który na stałe wdarł się do jego umysłu.

Czuł, że pomału zaczyna wariować. Setki myśli dusiło go swymi szponami. A to wszystko przez niego. Przez to, że zdradził. Przez niego Huma cierpi i przez niego nie ma już żadnej nadziei.

Sięgnął prędko po stojący na stole dzban i małe naczynie. Pochłonął już wiele łyków wina, ale mimo to nie potrafił zapomnieć. Poczucie winy dusiło go z całej siły, wyciskając z jego umysłu najgorsze plany.

Nagle drzwi otworzyły się, a do pomieszczenia wszedł Yavuz.

Murad zmierzył go nieprzytomnym spojrzeniem.

- Czego chcesz? - burknął.

Szatyn popatrzył na niego ze zdenerwowaniem. Westchnął ciężko.

- Słyszałem o tym co o tobie mówią. Podobno zdradziłeś dynastię - wyjąkał - Musisz wiedzieć jednak, że co by się nie działo będę cię wspierać... bracie.

Murad uśmiechnął się lekko. Słowa Yavuza zadziałały na niego motywująco. Wiedział, że tylko jemu będzie mógł zdradzić swe plany.

- Będziesz mnie wspierać nawet w największych szaleństwach? - zaśmiał się - Jestem pełen podziwu.

Mężczyzna o kasztanowych włosach popatrzył na niego ze zdziwieniem.

Nie spodziewał się takiej odpowiedzi.

- Co chcesz zrobić? - wydusił z niepokojem.

Murad patrzył przed siebie zamyślony. Po chwili jego usta drgnęły delikatnie.

- Jednego dnia spieprzyłem całe swoje życie - zaśmiał się - Miłość i strach przed utratą skłoniły mnie do rzeczy, o których nawet bym nie śnił. Mordowałem, walczyłem, a nawet zdradziłem ludzi, którzy we mnie wierzyli. Byłem ich ostatnią nadzieją, a ja jak perfidny złoczyńca wbiłem im nóż w plecy.

Nigdy nie będzie już jak dawniej. Nie mam niczego do stracenia.

Yavuz spojrzał na niego z przerażeniem.

- Co ty wygadujesz? - jęknął.

Murad zdawał się go nie słuchać. Był zbyt pochłonięty układaniem swego spisku.

- Będąc przy Nuriye rozszyfrowałem sprawę, która dręczy Sułtankę Faize od wielu miesięcy - uśmiechnął się - Nikt prócz mnie nie zna prawdy. Jeśli jakimś cudem zginę, powierzam tę sprawę tobie - przymknął delikatnie oczy, przyglądając mu się - Nuriye wielokrotnie wspominała o wieży.

Mówiła mi, że uwięzi tam książęta...

Wcześniej nie chciała robić szumu, więc z pewnością ukryła najstarszych synów sułtanki właśnie tam.

Sądzę, że Şehzade Mehmet i Mustafa znajdują się tam do tej pory. Nie mamy jednak zbyt dużo czasu. Nuriye nie bawi się już w żadne porwania. Morduje wszystkich, którzy staną jej na drodze. Sądzę, że będę następny - dodał - Ona jednak nie spodziewa się po mnie takiego szaleństwa.

Szatyn popatrzył na niego z powagą.

Jego usta zadrżały lekko, lecz nie wydobył się z nich żaden ton.

Czarnowłosy wstał, podchodząc do swego przyjaciela. Patrzyli sobie w oczy.

- Wieża jest dobrze strzeżona - szepnął Yavuz - Nie mamy tylu ludzi. Wiesz, że to... - zawiesił głos - samobójstwo?

Murad uśmiechnął się, po czym popatrzył na niego pełnym przyjacielskiej miłości spojrzeniem.

- Wiem - zaśmiał się - Jesteś gotowy stanąć u mojego boku w ostatniej bitwie?

- Oczywiście - powiedział bez zastanowienia - Jestem gotowy oddać za ciebie życie!

Czarnowłosy popatrzył na niego z radością.

- Idealnie - zaczął - Wszyscy będą myśleć, że wyjeżdżam do Bursy, a my ja połowie drogi zmienię kurs.

Nie chcę jednak byś i ty zginął w tej bitwie. Tylko tobie ufam. Zostań przy Humie. Powiedz jej, że wyjechałem. Nie chcę sprawiać jej jeszcze więcej bólu. Nigdy więcej mnie nie zobaczy. Powierzam ci ją - poklepał go po plecach.

Yavuz ścisnął go mocno. Oboje stali jeszcze przez chwilę, przyglądając się sobie. Wiedzieli, że to ich ostatnie spotkanie.

Następne częściSułtanka Faize roz 100 *KONIEC*

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • katharina182 19.03.2017
    Super opisy. Szczególnie ten z samego początku mi się podobał. Podziałal mi na wyobraźnię.
    Co tu dużo mówić... oczywiście że 5 daję.
  • Tina12 29.06.2017
    Rozdział wbił nnie w fotel. Mam nadzieję, że Murad udowodni że to co robił tylko dla dobra rodziny.
  • Alesta 01.07.2017
    Przez chwile poczułam suą jak bym oglądała wspaniale stulecie. 5

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania