W parku część 6
Byłem pierwszy, bo chciałem aby tak się stało. Przestrzenne wnętrze, stylizacja przypominała mi moje nastoletnie czasy, owalne ściany z wielkimi lustrami, co optycznie powiększało pomieszczenie. Nie wiem czym się kierowała, co dla niej jest w tych klimatach, tak specyficznego, tak pociągającego, że stał się głównym miejscem, tym o którym być może będziemy wspominać, jeśli to zaskoczy.
--Ja też już jestem, długo czekasz?
--Nie zdążyłem nawet się dobrze porozglądać, więc ty też raczej przyszłaś szybciej.
Pokazała mi przeciwległy narożnik, który wyglądał na taki, który może służyć za znakomity, do obserwacji sali, a co ważniejsze, otaczać mógł naszą intymność, choć przy tych lustrach, to ciężko czuć komfort. Ania chyba czuła się jak u siebie, nawet nie rozglądała się po sali, tylko podała mi na dzień dobry menu.
--Ty sobie wybierz jakiś smakołyk, bo ja to nie muszę tego przeglądać, zawsze biorę to samo.
--A może i ja wezmę to co tobie tak przypadło do gustu? Jeśli oczywiście nie będziesz z tego robić tajemnicy, bo może to ma mnie zaskoczyć?
Przechyliła głowę na bok i tak z rozbawieniem patrzyła na mnie.
--To jest sałatka, ale taka konkretna, ja ją nazywam z Grecji. Uwielbiam wpatrywać się w jej zawartość na talerzu, te wszelakie warzywa, owoce morza, a do tego, te malutkie bułeczki, papryczki, po których oczy nabierają wyrazistości, mięso z kurczaka, sos, którego składników nikt nie zna.
--To dla mnie jest najlepszą rekomendacją, menu nie będę dziś potrzebować.
--Popijam sokiem z porzeczek, ale to dla ciebie za słabe, co?
Zmrużyła oko, co było jednoznacznym gestem, znanym już od dzieciństwa.
--A zaskoczę cię, bo wezmę bez woltów, ale miętowo-wiśniowy.
--Lubię jeść, to dla mnie ważniejsze niż sen, mogę zarwać noc, pisząc swoje wypociny, ale nie mogę się obyć bez wafelków, liści sałaty, pomidorów, mizerii, orzeszków, słonecznika.
--Przez ciebie zrobiłem się głodny, idę to zamówić.
--Jeśli nie chcesz czekać, to proszę bardzo.
Zamówiłem, a gdy wróciłem Ania siedziała z zamkniętymi oczyma.
--Nie będę ci przeszkadzał jak o coś zapytam?
--Zawsze, tak po przyjściu w to miejsce, wymykam się na chwilę, by wyobrazić sobie, że jestem w swej młodości, w tym, co było dzieciństwem.
--To teraz wiem, co jest tematem twych opowiadań, tym czymś co cię inspiruje.
Otworzyła oczy, wsparła się łokciami o blat stolika, a ja czekałem na genezę jej hobby.
--To prawda, że zaczęłam jako dziecko pisać, takie wrażenia ze szkoły, o tym co mnie ciekawi, kim będę jak dorosnę, ale teraz to chcę zagłębić się w siebie. Wiesz, że czasem jak odłożę coś do szuflady, to po jakimś okresie sięgnąwszy po to, nie mogę uwierzyć, że to ja napisałam.
--Mnie to nie dziwi, bo kiedyś czytałem, że w słowie pisanym jesteśmy bardziej wylewni, mamy więcej ciepła, więc i ty jesteś może bardziej empatyczna w stosunku do tych ludzi, spraw, które opisujesz.
--To nawet nie o to chodzi, a bardziej o sam fakt podejmowanych rozważań, takie refleksje. O które bym siebie nie podejrzewała. No nie umiem ci tego wytłumaczyć.
Przyniesiono nam posiłek, który wyglądał tak kolorowo i smakowicie, że nie mogłem dalej skupić się na konwersacji. Temat musiał zostać w boksie na plac gry wjechał punkt kulminacyjny wieczoru, przynajmniej na ten moment. Cudowne uczucie, napawam się zawsze jego chwilą, tym mieszaniem się składników, smaków, zapachów, łyk mięty, posmak wiśni.
--Jak widzę pomidory, to mi się u babci, te spod foli przypominają, takie które mogłam zjadać bez strachu, że miąższ mą koszulkę ubabra.
--A jakie tam gorąco było, z 15 stopni więcej niż na zewnątrz.
--Ooo! To i ty takie coś widziałeś, taki prawzór dzisiejszej szklarni.
Byłem w szoku, rozmawiamy jakby nigdy nic, tak spokojnie, może to ten lokal, ta sceneria, muzyka, która się prawie sączyła do uszu.
--Mało tego, jak tam byłem na wakacjach, to wydawało mi się to obciachowe, więc nigdy kolegów nie zabierałem do dziadków. Wiesz, takie rurki z tworzywa powyginane, gdzieś cegłami, dachówkami przyłożona folia, no żenada, obciach. A dziś, jak widzę tylko tuje, kostkę brukową, to mi tak jakoś żal.
--A mnie drzewek wiśniowych, bo razem z kuzynkami, brałyśmy garnuszki i po zerwaniu, umyciu i wydrylowaniu…
--Niech zgadnę, śmietana i duuuuużo cukru?
--Dokładnie, ty też tak robiłeś?
--My tak i z agrestem, rabarbarem, a żeby smaczniejsze było, to i kakao babci się przydało jako składnik.
--Fuj! Jak to mogłeś przełknąć, to było pewnie mdłe, bez wyrazu.
Jak ona ładnie wygląda, tak naturalnie, te dłonie tak sprawne manualnie, nabierają produkty,
ujmują szklankę, no i ten gest, gdy zakłada niesforny kosmyk włosów za ucho.
Chcę tu być, niech tak zostanie, niech ta noc się nie kończy, tego mi trzeba, jej , nas.
Komentarze (12)
Jednak z Anią można porozmawiać normalnie, nie tylko kąsać się słowami :) Te wspominki z dzieciństwa zawsze są podporą, kiedy nie wiadomo o czym rozmawiać i to jeszcze wdzięczny temat. Ja też uwielbiałam rabarbar moczony w cukrze, ale wiśnie, mimo że kwaśne, solo :) Zostawiam swoją piąteczkę i czekam na cd.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania