Poprzednie częściZamaskowana Rozdział 1: Pomoc

Zamaskowana Rozdział 4: Wspomnienie

-Zostaniesz tu na dłuższy czas.-Rzekła mama Teo.-Nie możemy cię zostawić tak po prostu z tymi rodzicami. Jak to w ogóle możliwe, że dożyłaś do wieku nastoletniego? Od kiedy się to wszystko zaczęło?-Dopytywała. Wtedy przypomniałam sobie pewną sytuację w moim życiu. Tak, jechałam z moimi prawdziwymi rodzicami na wakacje. Byliśmy w pociągu, aż nagle wszystko zatrzęsło się w posadach, ale tak gwałtownie... Mama walnęła głową o twardy fotel, upadając na podłogę. Ojciec przeżył wtedy, jeszcze. Udało mi się też wyjść z tego cało. Siedzieliśmy na fotelach i nie odważyliśmy się ruszyć. Trzymałam się ojca, a on poręczy fotela. Mama niestety straciła kontakt ze wszystkim, co ją otaczało. Nie mieliśmy wtedy pojęcia, czy żyje, czy nie. Trzęsienie ustało. Wysiedliśmy szybko z pociągu, a tata niósł mamę na rękach. Byłam tak zła i smutna, czułam taki żal do samej siebie, żem matki nie ocaliła, że zaczęłam płakać, krzyczeć i ze zmęczenia aż pobladłam. Ojciec przytulił mnie wtedy i powiedział coś niezwykłego, com zapamiętała do końca życia: "Córeczko, przewidujmy coś dobrego, spodziewajmy się czegoś dobrego i dobrze żyjmy. Jeśli nawet to nie pomoże, wtedy zaczniemy się martwić". Poszliśmy więc na przystanek autobusowy. Tata sprawdził w telefonie drogę do szpitala, któregokolwiek, gdzie mogliby ocalić moją matkę. Gdy pojechaliśmy do szpitala, ja płakałam, bo nie mogłam patrzeć na to, co się stało z mamą. W szpitalu lekarze oznajmili, że nie mogą nic zrobić. Czyli umarła... Tak, niestety... to prawda. Już nigdy jej nie zobaczę, tylko jej martwe ciało. Leży teraz na cmentarzu i tylko świeczki płomieniem na grobie mruga do mnie. Może ona naprawdę mruga... Został mi na szczęście ojciec, jeszcze, jednakże nie było mi pisane z nim długo pożyć. Pewnego dnia, kilka dni po śmierci mamy, znalazłam go leżącego na podłodze w łazience. Rozlana krew lała się po kafelkach podłogowych. Obok leżał nóż. Zadzwoniłam szybko pod numer 999. Wezwałam karetkę, najszybciej, jak mogli przyjechali. Miałam wtedy lat 10 i może dlatego tak strasznie się bałam, co się ze mną stanie. Gdybym była starsza, może nie ruszyłby mnie ten fakt tak mocno... Chociaż, nie, co ja mówię! Straciłam rodziców! Ratownicy medyczni ujrzawszy mego ojca na podłodze rozkrwawionego doszczętnie stwierdzili, patrząc również na nóż obok leżący, że nie mógł się pogodzić ze śmiercią żony swojej i popadł w depresję tak silną, że nie mógł dłużej żyć z tym. Chciał pewno dołączyć do matki... Wszyscy mi mówili wtedy, żem cała i z tego się cieszyć powinnam. Cieszyć!? Czy oni wiedzą, co mówią!? Nie wiem... Chyba nie wiedzą... Gdy nie miałam już, ani matki, ani ojca, do domu nikt mnie wziąć nie chciał. Ratownicy spytali, czy mam kogoś, kto mógłby mnie zabrać do siebie, ciocię, wujka, kuzyna, kuzynkę, babcię lub dziadka, ewentualnie siostrę lub brata starszego, który ma już powyżej 20 lat. Odpowiedziałam, że nie. Miałam wtedy, co prawda, dużą rodzinę, ale wszyscy, dowiedziawszy się, że na moich oczach matka moja zginęła, poczęli odsuwać się ode mnie. Nikt nie chciał mnie... Jeden z ratowników rzekł: "To dziecko nie ma nikogo, nie może tu zostać... Musimy coś zrobić". Inny ratownik oznajmił: "Po co? Ma już 10 lat. Jak jej dom odbiorą za nieopłacanie czynszów, wtedy na pewno znajdzie sobie jakiś dom". Wywołało to zdanie u mnie niepokój i lęk. Miałam zostać tam na zawsze sama? Nie, chyba nie... Miałam na ulicy się zadomowić? Chyba o to mu chodziło. Ale czemu... Czemu mnie tam tak zostawili. Zabrali ojca i poszli, nie wiem, gdzie. Już nie chciałam dłużej przebywać w tym domu. Uciekłam. Wybiegłam przed dom. Zaczęłam chodzić po różnych domach i pytać: "Czy kto nie chciałby mnie wziąć do siebie, zaopiekować się mną?". Było to najgorsze doświadczenie w moim życiu. Patrzyłam tylko, gdy czasami przez okna ludzi widać było jasne lampy na suficie, stół, wygodne krzesła, najpewniej, jedzenie na stole i domowników, rozsiadających się dookoła niego. Nikt nie chciał kolejnego lub w ogóle dziecka. Czemu więc mieliby wziąć mnie. Pewnego dnia jednak na ulicy, chudą i bladą, znalazła mnie para całkiem ładnie ubranych osób. Kobieta miała na sobie złotą suknię z cekinami i buty na szpilkach. Miała długie blondwłosy i zielone oczy. Mężczyzna natomiast nosił na sobie szarą bluzkę w kratę, czarną, rozpiętą bluzę, granatowe spodnie oraz białe buty. Jego włosy, czarne i kręcone, pokrywały jego głowę, na której twarzy widniały niewielkie, brązowe oczy i duży nos, na którym to były okrągłe, szare okulary. Wyglądał tak samo bogato, jak kobieta, choć w trochę innym stylu. Podeszli do mnie, a kobieta rzekła: "Mężu, zawsze chciałam mieć dziecko". Ten odpowiedział: "Masz rację, będzie na usługi". Kobieta widocznie miała inny zamiar, bo chciała coś powiedzieć, ale mąż jej pokręcił głową. Po tym geście piękna pani chyba zrozumiała, że nie ma na co liczyć. Smutna chyba była, bo również twarz jej to mówiła. Nie płakała, ale jakiś lęk pojawił się w jej oczach, jakby rozpatrywała przyszłość moją. Oboje zabrali mnie do domu. Wyglądał on całkiem ładnie, schludnie, wyposażony w drogie meble, ale nie był to pałac. Widać jednak było, że mieli dużo pieniędzy. Dom był duży, wszechstronny i ładny. To piękno mnie aż przerażało. Wiedziałam, jak to jest być porzuconą, biedną i samotną. Tyle osób trafiło na tą drogę, co ja. A może oni też to dzieci... Może niektóre dzieci też zostały na ulicy? Nie wiem, nie mogę tego wiedzieć, dopóki nie pójdę na zewnątrz. Na razie jednak nie zastanawiałam się nad tym. Czułam, iż mam dom, ale wiedziałam, że czeka mnie ciężkie życie. Mężczyzna kazał mi robić wszystko, co on mi rozkaże. Miałam zarabiać na tym tak, jakem do dziś dzień zarabiała. Kobieta natomiast ukradkiem, gdy pan nie patrzył, dawała mi drobne upominki w postaci jedzenia lub prezentów różnych. Nie mogła postawić się mojemu przyszywanemu ojcu. Za bardzo bała się, iż ją wyrzuci z domu, nie pozwoli jej wziąć ani jednego grosza. Za bardzo bała się biedy, jaka mogłaby ją wtedy spotkać... Rozumiem ją doskonale i dlatego ją jeszcze kocham. Nieprawdziwego ojca za to, nienawidzę. Nienawidzę i nienawidzić będę do końca dni swoich! Ale czy to czasem nie moja wina? Czy to nie ja czasem mojej mamy nie uratowałam przed śmiercią? Czy to czasem ja nie dopilnowałam ojca? No właśnie... Może to moja wina... Możliwe, że patrzę na to ze złej strony... A no właśnie...

Średnia ocena: 2.9  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Johnny2x4 9 miesięcy temu
    Tekst zlewa się w jedną całość, masa literówek i błędów. Jeśli chcesz, żeby zacząć traktować Cię poważnie, musisz posłuchać innych.
  • Megartist123 9 miesięcy temu
    Okej, dziękuję za komentarz...
  • Tekstozaur 9 miesięcy temu
    Piszesz w swoim imieniu, czy w imieniu innych. Kogo ma posłuchać, kim są ci inni. Skąd wiesz, że chce być traktowana poważnie. Skąd wiesz, że nie jest traktowane poważnie? Skąd wiesz czy Ty jesteś traktowany poważnie? Johny. Po co to drugie zdanie?
  • Johnny2x4 9 miesięcy temu
    Tekstozaur Jezusie, odnoszę się do tekstu. Tylko i wyłącznie. To takie trudne do zrozumienia?
  • Johnny2x4 9 miesięcy temu
    Tekstozaur A inni to zwykli, merytorycznie odnoszący się do tekstu, użytkownicy portalu literackiego, którzy zechcieli skomentować tekst. Na tym też polegają portale tego typu.
  • Akwadar 9 miesięcy temu
    Johnny2x4 w końcu nikt pod teksty nie będzie przychodził
  • Tekstozaur 9 miesięcy temu
    Johnny2x4 do tekst odniosłeś się tylko w pierwszym zdaniu.
  • Tekstozaur 9 miesięcy temu
    Johnny2x4 czyli mówisz w imieniu wszystkich innych których nie ma bo tylko Ty skomentowałeś tekst.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania