Zamaskowana Rozdział 6: Niezła sztuka
Pod jedną ze ścian pokoju stał duży głośnik, a w sumie dwa, a pomiędzy nimi leżała elektryczna, czerwona gitara.
-Masz nawet gitarę!?-Spytałam. Nie mogłam uwierzyć, że ten miły i sympatyczny chłopak przepada za tak brutalną muzyką, jak rock. Znaczy nie żebym ja jej nie lubiła, ale jego charakter nie pasuje do takich tonów. Bardziej widzę go w popie, ale to nieistotne. W końcu liczy się tenże charakter, a nie styl, no nie?
-Oczywiście, że mam.-Odpowiedział, kompletnie nie ruszony Teo, jakby każdy posiadał takich gitar aż dwie u siebie.-Chcesz, mogę ci coś zagrać... -Zaproponował. Było mi okropnie miło, gdym to usłyszała. Lubię rocka, a w domu nie mam zbytnio czasu słuchać muzyki, więc było mi to na rękę i jemu chyba też, bo uśmiechną się, złapał gitarę w ręce i zaczął grać. Ku mojemu zdumieniu, z instrumentu, zamiast wybrzmiewać ostre i energiczne nuty rocka, poczęła wydobywać się najmilsze i słodkie, melodyjne brzmienia. Ja, wsłuchana w tą symfonię, śledziłam ruchy palców Teo, a po pewnym czasie zdawać mi się zaczęło, że ta muzyka jakoś dziwnie na mnie wpływa. Czułam coś, jakby w jakiś sposób te tony mnie wyciszały... Zamiast słyszeć krzyki, groźby, płacze i wrzaski, teraz do moich uszu dochodziły ciche i miłe rytmy gitary. Było to ukojenie, jakiego nie znałam do teraz. Ten dobry i wspaniały człowiek wie dobrze, co dla mnie najlepsze i dlatego właśnie jestem mu teraz winna coś. Już od dawna czuję się w obowiązku zrobić coś dla niego za jego dobroć i serce oraz empatię. Ujrzałam w rogu pokoju duże płótno na sztaludze do malowania, a jako, iż jako dziecko uwielbiałam malować, spytałam Teo, gdy ten skończył grać:
-Może... Może mogłabym c-cię na-namalować... -To pytanie kompletnie go nie zszokowało, ale widać było, że lekko się zawstydził. Lekki uśmiech jego zdradzał jego emocje, które teraz chyba w nim pulsowały, jak krew w żyłach po maratonie.
-Mnie?-Spytał niedowierzająco.
-T-t-tak... -Odpowiedziałam niepewnie. Bałam się, że powie "Mnie? Naprawdę? Ty? Ha ha!". Nic takiego jednak nie nastąpiło. Teo postawił sztalugę z płótnem malarskim przed łóżkiem, na biurku umieścił farby akrylowe, już wyciśnięte na paletę malarską, a ja w mgnieniu oka znalazłam się przed płótnem na odpowiednim do mojego wzrostu taboreciku. Teo usiadł na łóżku i rzekł:
-No zobaczymy, co ci tam wyjdzie... -A powiedział to tak zabawnym tonem, że aż śmiać się poczęłam. Był to odpowiedni moment na namalowanie czegoś wspaniałego. Musiałam się niezwykle skupić. Nie chciałam bowiem namalować kogoś tak pięknego, jak ostatni artysta spod mostu. Musiał być to idealny portret. W przeciwnym razie, mógłby pomyśleć, że kpię sobie z niego, a tego nie chciałam. Mijały minuty, a z każdą kolejną obraz wydawał się coraz lepszy. Gdy rysy były gotowe i ogólny wygląd, zaczęłam dopieszczać malowidło szczegółami takimi, jak światłocień i takie inne. Pod koniec nerwowo odwróciłam sztalugę w stronę Teo i czekałam na werdykt. Ten klasnął dwukrotnie w ręce i uśmiechnął się. Bałam się, że zrobił to ironicznie, lecz oto on podchodzi do mnie i obejmuje mnie jednym ramieniem, a drugą ręką wskazuje na me dzieło, mówiąc:
-Chyba zapłacę muzeum sztuk pięknych miliony za wprowadzenie tego do nich, bo to ewidentnie tam się nadaje!-Wtem poczułam, że coś się dzieje, coś zaczyna się dziać. Poczułam się bardzo dobrze, naprawdę dobrze... Było to dziwne... Nigdy nikt, prócz mych dawnych rodziców nie pochwalił mnie za nic. Nawet moi tutejsi rodzice; zawsze wymagali, lecz nigdy nie powiedzieli, że coś jest wykonane dobrze. Dawali mi wtedy tylko pieniądze i mówili, bym teraz zrobiła to, to i tamto. Co to za życie było! No okropne... Ale cóż mogłam zrobić... Teraz jednak moja egzystencja ma się wspaniale, a jej esencją jest Teo, który dał mi nowe życie i pozwolił żyć według reguł, jakie to kiedyś się znajdowały u mnie w domu, czyli dobro, wzajemna pomoc i empatia. W moim drugim domu brakuje tego. Szkoda... Na szczęście moi rodzice mnie tu nie znajdą... A może powinnam powiedzieć "pracodawcy", bo tylko to nadawało się na dobry ich opis. W każdym razie siedziałam teraz ze swoją "esencją życia" i nic mi tego dnia nie popsuje. Znaczy mam nadzieję... Chociaż, czym ja się przejmuję... Nikt mnie tu nie znajdzie...
Komentarze (25)
Co jest nic nieznaczącymi pierdółkami?
Szkoła nie uczy. Nie dzisiejsza szkoła. Widać to właśnie po tekstach autorki. Spacja przed myślnikiem i po myślniku. W dialogach po myślniku czynność gębową piszemy małą literą np. powiedziała, rzekła, oznajmiła, a niegębowe wielką np. wyszedł, zmrużył oczy.
Chcesz powiedzieć, że rozwala egzamin ósmoklasisty, ale nie potrafi zapamiętać tak prostej zasady? To albo ma wyje... na pisanie prozy i woli pisać tak jak lubi, czyli z błędami albo robisz z niej inteligenta, ale fakty mówią co innego. Ale jak dla Ciebie pisownia to "nic nieznaczące pierdółki", to może jakiś porypany jestem, bo dbam o swoje teksy z czystego szacunku dla czytelnika?
W takim razie nie ma sprawy, jeśli to świadomy wybór. Nie rozumiem go i nie przysporzy jej czytelników, ale spoko.
Ja robię wiele błędów i tego nie ukrywam. Ale nie pochylam się w komentarzach nad każdym przecinkiem.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania