Poprzednie częściA niech to! ~cz 1 ~

A niech to! ~cz 11~ W obronie własnej

Wstęp

Marinette uczęszcza na zajęcia siatkówki dopiero piąty miesiąc. Dołącza do klubu wyłącznie za nakazem jej mamy, Lathe. Jej umiejętności są małą rybą w oceanie, nie umiejącą jeszcze pływać. Jej jedyna koleżanka, Agata oglądając duet dwóch dziewczyn, które grały między sobą postanawia być jedną z nich, aby przyciągnąć do siebie jak najwięcej przyjaciół, wnioskując iż nie musiałaby martwić się o przyjęcie gdziekolwiek. Pragnęła także rozmiękczyć skamieniałe serce trenerki, która uwielbiała ludzi pracowitych, którzy potem coś by osiągnęli a ona siedziałaby przed telewizorem i kibicowała. Pewnej soboty nauczycielka, pani Leśniowska organizuje wyprawę na stadion, by jej nowo narodzone kijanki brały przykład z mistrzów. We wczesnym dzieciństwie Marinette mała poważną kontuzję kolana i nie wolno jej było wykonywać ciężkich ćwiczeń, lecz teraz renta się skończyła i trzeba było pogodzić się z decyzją żony jej taty. Po zakończonym meczu dziewczyna dzieli się marzeniami z przyjaciółką, mając chęć bycia niezawodną siatkarką. Nastolatka ,ze względu urodzin kupuje koleżance bransoletkę, która za każdym razem powoduje nieuczciwą wygraną. Trenerzy wydają się być z niej dumni, a nawet cała grupa więc pozwalają jej wziąć udział w corocznych wiosennych zagrywkach, na które czternastoletnia Marie nie ma szans, tak więc po ciągłych, a zarazem surowych interwencjach Leśniowskiej odczuwa pewny ból, zdając sobie sprawę z tego, że nikomu nie jest tutaj potrzebna. W trakcie finału, dziewczyny z przeciwnej drużyny chcą wygrać i łamią zawodniczce nogę, co w konsekwencji nie może grać. Drużyna traci orła, ale Marinette postanawiając uratować honor podejmuje się próby, starając się w ten sposób upodobnić się czynami do słynnej Agaty. Czy uda jej się udowodnić wszystkim, że może być sobowtórem dawnej przyjaciółki?

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Po tak długiej podróży Chloe była niemalże nieprzytomna. Błędem było odesłanie jej do domu, skoro nikogo nie ma. Rodzice zostali zaproszeni na imprezę zorganizowaną przez szefa jej ojca, który jest tzw. guru techniki. To znaczy, że w pracy jak i po za nią musi czas spędzać przy komputerze, aż przekroczy dzienny limit. Wstydem by było się nie pojawić na uroczystej uczcie. Oczywiście chciała też iść ale wstęp był ograniczony do lat 18. Dopóki nie wybije dwudziesta puszczają nawet przyzwoite piosenki, lecz po północy kiedy nikt nie ma siły tańczyć pod wpływem akrocholu i dyskoteka zamienia się w spotkanie seniorów. Autobus zatrzymał się na przystanku przed sklepem na Shopalicznej, a dalej musiałyśmy już iść pieszo. Ściągając bagaże z półki, Henryk dorzucił kilka słów na pożegnanie:

- Chole, obudź się, to nasz przystanek!- poinformowałam.

Nie do wiary, przed chwilą wypatrywała tą ulicę jak złotą konsolę, a teraz o mało nie zaspała!

- Czas pędzi chyba z prędkością wiatru. Minutę temu minęliśmy KFC na autostradzie, a to przecież kawał drogi.- westchnęła, z ociąganiem wstając.

- Marie, zaczekaj!- kierowca zatrzymał ją tuż przed samym wyjściem. Zamknął drzwi przed nią i zaczął mówić.

Popatrzyłam się na niego z niedowierzaniem. Myślałam, że jego kolejna opowieść równie będzie historią wyssaną z palca. Kto by w moim wieku wierzył w smoki?

- Będąc w tym nawiedzonym domu...- oparł ręce na kierownicy, patrząc w lusterko odbijające jego pomarszczone czoło.

Na tarczy pobliskiego kościoła (budynek, nie wspólnota) wybiła godzina jedenasta, a w kieszeni bluzy zatrząsł się telefon.

- Mama, naprawdę dziękuję za wszystko.- przejechałam palcem po ekranie.

- Posłuchaj chociaż.- nalegał.

Oparłam się o szybę, przewracając oczami. Miał na to dwie godziny, więc dlaczego akurat teraz?

- Jak wcześniej wspomniałem, któregoś dnia będąc sam w domu, po zagięciu dziadka nie mogłem zasnąć bo nie można spać, wiedząc, że coś jest nie tak. Leżałem godzinę wpatrując się w sufit, próbując przypomnieć sobie porady mamy. Ze względu na bezsenność wszedłem do pokoju dziadka, szukając książki. Przeszukując regał, kierując się wyłącznie tytułem, nie zapoznając się z pętom, zamieszczoną z tyłu. Natknąłem się na kolorową okładkę, nie była oprawiona w skórę jak wszystkie. Na przodzie widniało nazwisko dziadka. Powieść była gruba, ale rozdział zawierał dwie strony. Zacząłem tak naprawdę od środka, tam gdzie była zakładka.

- Czytałam Vladimira.Miał ponad pięćset stron, lecz mimo to mama kazała mi to czytać. Wszystko, byle nie tknąć komputera.- westchnęła ciężko, kręcąc głową.

- Lepsze to, niż szlaban.- pocieszył ją.

- Masz, przy sobie tą książkę? Pokażę ją rodzicom, może znają tą opowieść?

- Jasne.- oznajmił, wyjmując ją z plecaka. Przeczytaj ją w całości ale potem mi oddaj.- oznajmił.

Dziewczyny niecierpliwie kręciły się w fotelach.

- Wiesz co?- mężczyzna złapał za hamulec. Zatrzymaj ją, to prezent dla Ciebie!

- Musi Cię bardzo lubić, tak jak Adiren.- uśmiechnęła się.

- Kto to?- zmarszczył brwi, jakby dobrze go znał.

- Nikt...Znajomy, przyjaciel.- oznajmiłam, przeglądając książkę.

- Trzymajcie się, kiedy wyjeżdżacie na kolejny obóz?- nie mógł się doczekać kolejnej wizyty.

- Za rok, zobaczymy się jeszcze? - odpowiedziała Clementine. W końcu wstąpiła do tej gruby trochę wcześniej już ja, zna każdy zakamarek i wszystkich.

- O ile pana wcześniej nie zwolnią.- zażartowała pani Leśniowska.

Machnął ręką na pożegnanie i odjechał. Usiadłyśmy na przystanku i przekartkowałam opowieść. Z tego staruszka musiał być niezły polonista, nawet ja będąca pisarką w szkole nie wymyśliłabym lepszego początku.

- Przeczytajmy kawałek.- błagała.

Na dworze panował już chłód i ręce mi skostniały. Czując głód, postanowiłam powrót do domu.

- Lepiej zróbmy to w cieplejszym miejscu, przy gorącej czekoladzie, w moim domu.- wyjęłam komórkę.

- Twoi rodzice się nie zgodzą, moi zresztą też.- westchnęła z przygnębieniem.

- Czemu? Nie wolno Ci nikogo zaprosić?

- Kiedyś po lekcjach zaprosiłam Nicka, lecz ojciec dał nam tylko godzinę, a to za mało, żeby obmówić wszystkie tematy i wkurzony, wyszedł. Od tej pory nie chcę, żeby ktoś złamał mi serce tak jak wtedy i porzucił jak niechciany śmieć. Po prostu nie lubię takich ludzi, którzy zostawiają mnie za wcześnie.

- Wiem co to znaczy.- przytuliłam ją. Każda porażka jest trudna, ale zapamiętaj jedno: Nigdy nie wolno się poddawać!

- Rany, północ za piętnaście!- odsłoniła turkusowy zegarek.

- Skoro nie chcesz zostać na noc, to muszę Cię odprowadzić. W tym lesie kręcą się same...- nie chciałam straszyć przyjaciółki, zresztą mama zawsze mi powtarzała by dotrzymać towarzystwa dopóki nie znajdzie się przed własnym domem.

- Nie zrozum mnie źle, ja zgodziłabym się!- złapała mnie za rękę.

- Zapytaj ich, może do dziewczyn mają większe zaufanie.- nalegałam.

- Jak chcesz, lecz raczej nie będą zadowoleni.- westchnęła wciskając kod.

Nie minęło kilka minut, a już usłyszałam odpowiedź z trzeciego piętra:

- Nic z tego, zobaczymy się jutro.- pomachała z okna.

Starałam się przemknąć przed przedpokój niezauważalnie, przyciskając do siebie prezent, upadł jednak na podłogę ponieważ nagle z salonu wyszedł ojciec.

- Jak było, dobrze się bawiłaś?-zapytał zaciekawiony. Nakupiłaś pewnie sporo pamiątek. Za stówkę to można kupić nawet motorówkę!

- Sklep w lesie? Same drzewa i budynki!- mimo zmęczenia dopisywał mi humor.

- Co tam taszczysz?- mama najwyraźniej widziała okładkę. Nie była zbyt zachęcająca...

- Lektura, wiesz ciągłe pory deszczowe.- wyjaśniłam.

- Z biblioteki? Jutro trzeba ją oddać.- pouczyła mnie.

- Nie mamo, on dał mi to na własność.- chciałam, żeby znajomość z Henrykiem została tajemnicą ale przy rodzicach nie było to proste.

- Któż to? Nie musisz niczego ukrywać, tak?- pojawiło się podejrzenie iż prawdopodobnie mam chłopaka. Nic z tych rzeczy!

- Kierowca, nie pamiętam jak się nazywał.- odetchnęłam z ulgą. Babcia też była ciekawską osobą, więc czego się spodziewać prócz sterty pytań?

- Ale z dobroci podarował Ci to arcydzieło.- mruknęła, jakby przyjęcie prezentu było jakimś wykroczeniem.

- Dobrze, niech czyta. Raz na jakiś czas trzeba ograniczyć ten komputer.- tata był za. Nie ważne, o czym pisał dziadek Henryka.

Mama wzruszyła ramionami, wracając do kuchni, a ja udałam się na poddasze. Zdjęłam z siebie wszystkie ozdoby, po czym wkładając je do szuflady pod lustrem, usiadłam na łóżku podziwiając gwiazdy przed pójściem spać. Rankiem, obudziwszy się, zerknęłam na zegarek w telefonie. Obudziłam się wcześniej niż zwykle. Była piąta ale nie chciało mi się spać, więc przeczytałam kawałek powieści.

- Stanąłem przy ścianie, blady jak śnieg nie wiedząc co się stało. Wybiegłem przed dom, a na powietrzu latał prawdziwy smok. Miał dziesięć głów i siedem diademów, a jego ogon zmiatał część gwiazd. Stanął przede mną, patrząc się na mnie swoimi wielkimi oczyma.- przejechałam palcem po papierze. To jakiś absurd!

Zamknęłam ją i zeszłam z namysłem do kuchni. W niej jak zwykle przebywała mama, a tata pewno pojechał do pracy. Jest cukiernikiem. Ona o tej porze pije kawę, by o północy nie zasnąć za ladą.

- Cześć mamo.- ucałowałam ją w policzek, po czym siadając przy stole nalałam mleko do miski, wsypując swoje ulubione truskawkowe płatki.

- Cześć, słońce.- mama widocznie zapomniała już o wczorajszym zajściu. Wyspałaś się? Może chciałabyś pospać dłużej?

- Nie trzeba, obóz nie był męczący. W sensie, nie było sali gimnastycznej!- zaśmiałam się. Lecz historia z opuszczonym domem doskonale to zastąpiła.

- Przygoda we śnie.- przypomniała kobieta.

Do płatków dosypałam jeszcze cukier ale mama dała mi coś innego do zjedzenia, kiedy zauważyła iż pozwoliłam sobie na jedzenie. Miałam być szczupła tak jak przed wyjazdem.

- Coś ty jadła? Nie, przez tydzień koniec z miodowymi płatkami.

- Jak to?- zdumiona popatrzyłam się na nią. Chyba spotkała się z dietetyczką, która chce żebym była chuda jak szkielet!

- Zjedz groszek, wyjdzie Ci to na zdrowie.

Od czasu przyjazdu wszystko się zmieniło, prawie wszystko....

- Kim chciałabyś być w przyszłości?

- Nie wiem, może pisarką? Nie dziennikarką.- oznajmiłam po chwili namysłu.

Zaraz jednak, kiedy mama wytłumaczyła mi, że to nie jest taka prosta praca zmieniłam zdanie.

- Siatkarka.- westchnęłam z niedowierzaniem.

- To mi się podoba. Będę miała córkę, która jest najpopularniejsza na całym świecie.

- Tobie chodzi tylko o sławę. Tacie jakoś na tym nie zależy. Michał mówił, że kiedy tylko wydam moją książkę to kupi ją z czystej ciekawości.- przyznałam się.

- On i literatura? Ha ha, to dobre.- zaczęła się śmiać. Dwie strony nie potrafi przeczytać, a co dopiero sto!

Nie tylko dieta była tego dnia niespodzianką.

- Nie tylko on, wszyscy chcą.- podekscytowałam się.

- A jest ktoś, komu się nie podoba? Wiesz, młodzież w Twoim wieku interesuje się fantastyką.- spytała, wkładając naczynia do zmywarki.

- Wendy.- ucięłam krótko. Wczoraj Kevin pokazał jej moje opowiadanie. Co z tego, że było o niej i o tym, co myślę o naszej przyjaźni?

- I co powiedziała?- mama próbowała dowiedzieć się wszystkiego.

- Nie chce się ze mną przyjaźnić.- odparłam ze spuszczoną głową. Wydarzyło się to rok temu ale mam wrażenie jakby to było tydzień temu.

Uśmiechnęła się lekko i poszła na górę.

- Ocher znowu coś zwalił.- pokiwała głową.

- Mamy kota?- wytężyłam oczy.

- Chciałam powiedzieć Ci o tym wczoraj. Wiemy, jak bardzo chciałaś go mieć.

Kociak miał sierść koloru rudego, takie jak włosy pewnego chłopaka, w którym zakochałam się setki lat temu. Właściwie, trzeba będzie go najpierw wytresować i nauczyć kilku fajnych sztuczek. Oczy miał małe, lecz na mój widok znacznie się powiększyły. Były to dwie, wyłupiaste patelnie którymi się mi przyglądał. Zegar wybił siódmą, więc trzeba było powoli przygotowywać do wyjścia. Tata nie mógł znaleźć kluczyków do samochodu, więc w ten czas przeglądałam wszystkie książki, by upewnić się iż wszystkie wczorajsze zadania zostały zrobione. Ojciec przeszukiwał cały samochód, nawet tam gdzie na pewno ich nie zostawiał. Przy górnym lusterku jest mała, niewidoczna kieszonka ale za to głęboka, dlatego też mogą zmieścić się tam tylko ta najważniejsza rzecz, bez której auto nie pojedzie- klucze. Upłynęło pół godziny. Mama stukała nerwowo w parapet, patrząc przez okno. Do szkoły teraz trzeba jechać inną drogą, nieco dłuższą.

- Wsiadaj już do samochodu, mam nadzieję iż znajdą się przez ten czas.- westchnęła ciężko mama, włączając telewizor.

Chciałam, by zapomniała o dzisiejszym treningu lecz musiałam się zapytać o buty, czy trzeba je dzisiaj wziąć? Są bardzo dobrze bo dzięki gumowej podeszwie na pewno nie zaliczę parkietu.

- Zabrać te białe tenisówki?- spytałam, szukając poręcznej reklamówki.

- Oczywiście, tak...- kobieta przypomniała sobie o tym od razu.

Ostatnie spotkanie z Panią Leśniowską zniechęciło mnie zupełnie. Z niezadowoleniem wyszłam przed dom, gdzie czekał. Usiadłam na przednim fotelu, obok niego zamykając drzwi ze złością. Ten zmierzył mnie surowym wzrokiem, lecz nic nie mówiąc włożył rękę do kieszeni brązowego płaszcza.

- Jestem niemal pewny, że wkładałem je właśnie...- przekładał palcami drobne, kieszonkowe rzeczy. Mam!

- Dlaczego muszę iść dzisiaj do szkoły?- marudziłam. Nie czuję się zbyt dobrze.

- Nie przesadzaj, przecież to tylko sprawdzian. Uczyłaś się na niego pół dnia.- oznajmił, jakby kartka na której ma pojawić się ocena była kilku zdaniową wypowiedzią. Powiem Ci, że to jest dobre dla Twojego zdrowia. Każdemu jest potrzebny ruch, za Twoich czasów gdy byłem w Twoim wieku grałem w koszykówkę.

- Byłeś wysoki?- chciałam dowiedzieć się, czy łączy nas coś więcej niż wspólny dom?

- Tak, ponad 190 metrów. Ile masz wzrostu?

- 180.- odparłam niechętnie. Kiedyś widziałam w tym same minusy ale teraz widzę wszystko bez wspinania się na placach.

- Byłbym zapomniał. Jutro masz spotkanie przed bierzmowaniem, więc pasowałoby być nie była umęczona.

- Nie za wcześnie na to? Nie mogę się zdecydować, jakie imię sobie wybrać?

- Jakie Ci się podoba najbardziej?

- Nary.- uśmiechnęłam się. Chociaż, Trina... Nie, tak będą się nazywać moje córki. Emma, Trina i Nary.

- Skończ marzyć i zejdź na ziemię.- zaśmiał się, parkując przed szkołą.

Weszłam do szkoły z myślą, co znów wymyśli Wendy? Nie wiem, czy opowiadałam o niej? Dobrze, jeśli tak to przypomnicie sobie, a jeżeli nie to macie okazję poznać.

Zamknęłam drzwi. Moja koleżanka zajęła się gadaniną z Sabriną, a ja obserwowałam przez okno auta jadące na przeciwnym pasie i te obok przejeżdżające. Zastanawiałam się co będzie czekało mnie dzisiaj w szkole? Nie mam tam nikogo, z kim mogłabym się zaprzyjaźnić. Widziałam, że moja koleżanka raczej już nią nie będzie. Pozostał mi tylko natrętny Ken. Od pierwszej klasy miałam przyjaciela, Kevina ale przez referat z przyrody przy którym okazało się, że mamy to samo przestał się do mnie odzywać i dołączył do tej luzackiej paczki. Dziewczyny poszły swoją drogą, a mi nie pozostawało nic innego jak zejść do szatni. W niej przebywało parę osób z mojej klasy, lecz na mój widok nie padło nawet słowo ,, cześć". Kiedy wkładałam żeton ( nieduży kawałek metalu wyrzeźbionymi pośrodku cyframi) spodnie zsunęły mi się niżej, tak więc przeświadczeni opowieściami pani Malinowskiej zaczęli mi dokuczać.

- Marie, podciągnij sobie spodnie!- śmiała się na głos Amber.

Nie popatrzyłam się na nią. Miałam ochotę jej się za to odpłacić, ale wolałam utrzymać posadę najgrzeczniejszego dziecka w szkole. Jednym słowem potraktowałam całą zgraję, tak jakby ich tu wcale nie było. Włożyłam buty do worka i zawiesiłam go na haczyku, po czym zarzucając plecak na ramię długim, ciemnym jeszcze o tej porze korytarzem powędrowałam w kierunku klasy. W powolnym tempie szłam na górę. Była wczesna pora, więc pod klasami jeszcze nie było nikogo ani nauczycieli przechodzących korytarzem. Leżało kilka plecaków, lecz klucz do sali był w drzwiach. Korzystając z okazji otworzyłam ją, położyłam plecak obok ławki przy ścianie, ale zanim wyszłam coś mnie zatrzymało, jakby chciało żebym ja pierwsza to zobaczyła. Tak, coś tu uległo zmianie. Przebiegłam klasę wzrokiem i w pewnym momencie dostrzegłam nowe ławki. Nie mogłam się temu nadziwić. Wyobrażając sobie minę moich koleżanek postanowiłam sprawdzić, co stało się ze starymi? Nie miałam pomysłu na kolejny wpis do swojego notesu, tak więc zostawiając swoje rzeczy pozostawiłam klasę nienaruszoną. Kluczyki zostawiłam tam, gdzie były przed otwarciem i zeszłam na dół. Na pierwszym piętrze naprzeciwko pokoju nauczycielskiego i młodszych klas odnalazłam je.

- Więc tu są.- szepnęłam z zachwytem. Kto Was tak urządził?

Nagle na korytarzu pojawiła się banda, której staram się unikać. Amber jak zawsze rozbawiona, chodź mi wcale nie było do śmiechu. Moim problemem na dzisiejszy dzień, to znalezienie sobie grupy na plastyce. Wszyscy mnie opychają, jakbym miała przy sobie dosłownie broń. Nawet nie przeszkadzałabym im, ponieważ niech realizują swój plan po swojemu, a ja nie zamierzam się do tego mieszać. Potem powiedzą nieprawdę pani, ona oczywiście im uwierzy, a mi jest wtedy przykro. Może teraz będzie inaczej?

- Czego tu szukasz, Marinette?- zapytała groźnie.

- Niczego, ja tylko…- I tu się wzdrygnęłam. Musiałam coś wymyślić, żeby pani mnie na tym nie nakryła. Zachciało mi się zaczerpnąć trochę powietrza, więc uchyliłam okno.

- Podobno dzisiaj jest sprawdzian z przyrody.- syknęła.

Fakt, ten przedmiot jest dopiero jutro, ale wolałam dowiedzieć się o co chodzi niż przerywać jej monolog.

- Tak? Nie słyszałam, żeby pani mówiła o czymś takim.- oznajmiłam z założonymi rękami.

- Wiesz, gdzie leży Islandia?- zapytała Wolly, stojąca z tyłu. Jest najmądrzejsza w całej klasie, a słabszym nie pomoże. Można by powiedzieć, że równie dobrze mogłaby nie mieć tego paska, skoro wie na ten temat tyle co cała reszta.

- Na pewno nie tam, gdzie inne kraje.- teraz nastąpił jedyny moment, by udowodnić dziewczynom iż nie jestem kompletnym zerem.

- Dlaczego tak jest?- dziewczyna była gotowa usiąść przez mówcą i słuchać.

- Ktoś tu nie słuchał pani Modrzejewskiej.- uśmiechnęłam się.

- Tak, z powodu nowego ucznia ale nie to jest najważniejsze.- przyznała się.

- Już mówię. Otóż Islamiści wierzą w Boga Allacha. Jest taki przesąd iż im mniej ludzi będzie na tych kontynentach to tym więcej ich będzie zbawionych.- wytłumaczyłam.

- Wspaniale!- cieszyły się wszystkie, klaszcząc w dłonie.

- Byle jaka opowieść mnie nie przekona. Grasz w The Bims 10?

Przekonana, że jest już taka część oznajmiłam odważnie:

- Grałam kiedyś, ale teraz nie mam na to czasu. Muszę grać w piłkę.

Tak naprawdę to sprawka znajomego mamy, który ją tego namówił. Gdyby nie on, to nigdy nie poznałabym mojej przyjaciółki, lecz nie miałabym złamanego serca. Na początku bardzo się lubiłyśmy, ale to jest zbyt piękne, by mogło być prawdziwe. Tak czy inaczej do naszej grupy dołączyło paręnaście innych dziewczyn, z którymi koniecznie musiała ćwiczyć. Nie zmieniałam się, chodź mijał czas ona stawała się coraz złośliwsza. Teraz to już nawet nie czuję tej dobroci, która kiedyś od niej biła. Czuję, że któregoś dnia ona wygaśnie tak jak z Wendy. Tęsknię za nimi obiema, ale przeszłości nie zmienię , prawda?

- Kłamca!- zaczęła się śmiać, zamiast wyprowadzić mnie z błędu i wytłumaczyć to wszystko. Jej współpracowniczki też ze mnie drwiły. I co teraz zrobisz, uciekniesz?!

- Mam taki zamiar!- oznajmiłam krótko.

Korytarzem szedł wysoki chłopak. Przestraszona biegłam i zderzyłam się z nim.

- Oj, przepraszam.- zatrzymałam się na nim. Zaraz potem nie utrzymując równowagi upadłam na podłogę.

- Dokąd się tak śpieszysz?- uśmiechnął się, pomagając mi wstać.

- Chcę uciec chodź na chwilę przed nimi.- oznajmiłam, wskazując na Amber i jej stado.

- Dokuczają Ci?- spytał z wyrzutem.

- Zaraz, chcesz mi… Em, pomóc?- zapytałam zdziwiona. Od dwóch lat nie widziałam kogoś, kto zachowuje się w ten sposób. No wiesz, chłopaki ciągle ode mnie uciekają… Kevin ciągle gada z Julie o Anieli Bogusz, a potem pyta się mnie o to, a ja nie mam pojęcia co to za kobieta?

- To prawda?- chłopak posłał im ostre spojrzenie.

- My tego nie chciałyśmy. Wybacz, Marinette. Zaprzyjaźnimy się?

- J-jasne.- odpowiedziałam z uśmiechem na twarzy.

- Już późno my powinniśmy już iść.- westchnęła Amber, spoglądając na zegarek.

- Nie wiem, jak mam Ci dziękować?- byłam po prostu wniebowzięta. Pierwszy raz ktoś zwrócił na mnie uwagę.

- Nie ma za co. Zadzwoń kiedyś, a tak w ogóle mogłabyś być dziewczyną gospodarza.- uśmiechał się odchodząc w dal.

W sumie ciocia mówiła, że tacy popularni ludzie prędzej czy później zrobią to, co ich fanki lecz tym razem był to bardzo miły chłopak, więc nie było ku temu żadnych wątpliwości. Szybko pobiegłam na górę bo przerwa trwa tylko przez pięć minut. W drodze na drugie piętro minęłam się z Wendy ale nawet na siebie nie popatrzyłyśmy. Obok niej szła Ola patrząc się na mnie spod oka, jakbym była jej coś winna. Wydaje mi się, że ona powiedziała jej coś nie prawdziwego o mnie. Tak czy inaczej nawet wchodząc do łazienki z notesem muszę się jej bać. Wiem, że wydaje się to dziwne iż wszędzie z tym chodzę ale nie zostawię go przecież samego na korytarzu. Jeszcze Marian go weźmie i wyrzuci… albo nauczyciel zamknie klasę, ja nie będę miała możliwości by go stamtąd zabrać i siedziałabym na korytarzu i wysłuchiwała plotek dziewczyn. Gdy pogłębiam się w mych myślach, które chce jak najszybciej opisać to nie zwracam uwagi na hałas panujący wokół mnie ani nic podobnego. Na moim ulubionym miejscu pod ścianą, gdzie zwykle siadam w trakcie przerw leżało parę plecaków. Nic z tego nie robiąc, mimo że dziewczyny stojące za mną chichotały za plecami, ja sprawdzałam czy nikt nie wziął mi kluczy? Trzeba je chronić jak kryształowy diadem. Wtem usłyszałam głos Bena. Jest to osoba, która wiecznie przeszkadza w klasie, a gdy kiedyś ze sobą rozmawialiśmy bo chciał mnie lepiej poznać, wszyscy twierdzili, że po prostu się zakochał. Tak było też w przypadku Mariusza, ale po wpadce z kotem nie ma najmniejszych szans na nową przyjaźń. Od tej chwili unika mnie tak często jak tylko może. Opowiadał jakieś niestworzone rzeczy związane ze mną. Jego rozmówca był chyba nowy, ponieważ nigdy wcześniej go tutaj nie widziałam.

- Ona jest wysoka jak wieża!- śmiał się.

- Burton, przestań kłamać!- odwróciłam się.

I znów zaczęła się awantura o nic nie warte spodnie.

- Może ty jej powiesz!- Amber podeszła do chłopca, który sam nie wiedział w co się pakuje?

- Mia jest skałą, więc co byś jej nie powiedziała ją i tak to nie ruszy.- westchnął All z przejęciem, by nowy uczeń stał się jedynym z nich.

Tym razem nie wytrzymałam tej kwestii. Wypominają mi to codziennie, z wyjątkiem tych dwóch dni spędzonych w CazateWill.

- Skałą, która coś czuje!- denerwowałam się.

- Mogłabyś podciągnąć…- ciemnowłosy chłopak zaczął się śmiać, skończył dopiero wtedy, kiedy trochę się uspokoił.

- Ty też się na mnie uwziąłeś?- spytałam przygnębiona. Może jeszcze powiesz, że bluzka jest nie taka jak trzeba, co? Krytyk się znalazł!

- Ja nie chciałem Cię obrazić.- oznajmił drżąc. Chciał naprawić swój błąd, lecz ta wcale nie chciała go słuchać.

- Wiesz, może lepiej by było zostać dziewczyną gospodarza. Przynajmniej on jedyny wie…- I tu się wzdrygnęłam. Przecież klasa nie musi o tym wiedzieć, a na pewno nie Wendy. Och, nie ważne…- westchnęłam, zarzucając ciężki plecak na ramię. Zanim pani Lapis znalazła klucz i weszła na górę trwało to kilka minut, ale na razie postanowiłam jej o niczym nie mówić. Niska postać otwarła drzwi na oścież i wszyscy pędem ruszyli do swoich ławek.

- Gospodarzem?- chłopaka to słowo wytrąciło z równowagi, lecz poszkodowana weszła już do pomieszczenia. Każdy dobrze wie jak on potrafi namieszać dziewczynie w głowie, a potem ją zostawić. Lepiej byłoby poczekać, ponieważ za parę dni zorientuje się jaki z niego ważniak i on wygra tą konkurencję.

Ostry dźwięk dzwonka wypełnił szkolny korytarz. Uczniowie powoli wchodzili do swoich sal, gwar powoli znikał aż na korytarzu zrobiło się całkiem pusto i cicho. Tylko na parterze słychać było powolne szuranie miotły, którą sprawnie operowała pani Salomon- woźna i szefowa sprzątaczek. Nauczycielka weszła tuż po Billym, który o mało nie przeciął jej nosa drzwiami.

- Siadajcie.- rzuciła wesoło, kładąc dziennik na biurku.

Wszyscy przyglądali się nowemu w klasie, jakby ten spadł z księżyca. Każdy był tu ruchliwym dzieckiem, zabiegającym o towarzystwo innych. Tych samych pani musi ciągle upominać, a potem przez nich jest zadanie, chodź równie dobrze mogliśmy go nie mieć.

- Mamy nowego ucznia.- nauczycielka popatrzyła się na chłopca siedzącego z tyłu, uśmiechając się lekko.

Ten nie popatrzył na nikogo, kto wcześniej mu rozkazywał. Kątem oka zerknął na dziewczynę, z którą przed się pokłócił.

- Może chciałbyś wyjść na środek i opowiedzieć nam o sobie?- spytała pogodnie.

- Nie, dziękuję.- odparł zestresowany. Chłopakom w tej klasie już wiele o tym wiedzą. Zresztą on sam tego nie lubił.

Poznając każdego z innej strony, zaczęła przerażać mnie myśl iż należę do tej wspólnoty, chodź niekiedy nie chcę mieć z nią nic wspólnego.

- Dobrze, uszanujemy Twoją decyzję.- oznajmiła otwierając dziennik. Burton, pokaż jak rozwiązałeś zadanie 8.

- Ale ja nie chcę.- chłopak chciał zastosować metodę, jaką posługiwał się młody.

- Znowu stawiasz opór? No dobrze…- nauczycielka wyjęła ze swojej torby stos kartek. Jutro jest zebranie, więc niech rodzice podpiszą je tu, na dole. Najpierw będzie krótkie spotkanie z bibliotekarką a potem będą konsultacje.

- Raczej jak zmusić nas do chodzenia do szkoły.- chłopak zaczął się śmiać, lecz jego humor szybko zgasł.

- Co Cię tak bawi? Może nam powiesz, to i my się pośmiejemy?

- Nic poważnego, to Archie mnie rozśmiesza.- odpowiedział, uśmiechając się fałszywie.

- W takim razie niech ten chłopak się przesiądzie albo…- kobiecie wypadało porozmawiać z nimi obiema, ale zajęłoby to ogrom czasu.

- Ale proszę pani.- chłopak chciał wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.

- Chodź, chodź.- zachęcała go.

Ten nieposłusznie podszedł do biurka. Doskonale wiedział, co go będzie czekało. Upłynęło kilka minut, nim zdążył odpowiedzieć na pytanie nauczycielki, więc zmieniła poziom trudności na całkiem łatwy.

- Może pan powie przynajmniej jak obliczamy ?- Lapis kończyła się cierpliwość.

- ● ▬ z ▬ ○^ ▪ - wyskrobał na tablicy symbole, ale niestety jego zdolności artystyczne na nic się nie zdały.

-  1/2 ex ≤ ▲- westchnęła, a poza tym odpowiedź jest błędna. Co wtedy robiłeś?

- Ja…- chciał obwinić Burtona za to, co go spotkało. Był świadkiem wczorajszej bijatyki ale obiecał, że nikomu o tym nie powie.

- Daruję Ci, ale następnym razem uważaj.- oznajmiła nic mu nie wpisując. Przechodzimy do lekcji. Zostało ledwie 20 minut.

 

Podeszła do tablicy i zapisując przykład, zaczęła go tłumaczyć lecz nowy uczeń nie był zbytnio tym zainteresowany.

- Więc jeżeli dodamy liczbę 8 i 7 należy zsumować ją najpierw, a potem dodać do siebie wynik w nawiasie i zapisać go w nawiasie oraz zapisać go z minusem. No i końcowy wynik to… Blaze, ty znowu nie uważasz?- kobieta rzuciła mu wrogie, pełne gniewu spojrzenie.

- Przepraszam.- westchnął nadal patrząc się w kierunku dziewczyny przepisującej przykład z tablicy.

- Ach, na czym ja skończyłam?- nauczycielka spojrzała na liczby, które przedtem napisała.

Teraz już nikt nie przeszkadzał jej w prowadzeniu lekcji.

- Marnette?- zawołał szeptem All.

- Czego znowu chcesz?- popatrzyłam się na niego. Minęło ledwie parę sekund, ten już musiał do mnie coś powiedzieć.

- Która godzina?- spytał powoli.

- Dwadzieścia minut do dzwonka.- oznajmiłam krótko.

Zanim zdążyłam cokolwiek napisać w zeszycie, usłyszałam pytanie płynące prosto z jego ust. Celem było chyba jeszcze coś innego bo kątem oka obserwowałam zachowanie Amber. Patrzyła się na mnie, chichocząc pod nosem.

- Nie możesz mi tak ciągle przeszkadzać.- oburzyłam się. Ostatni raz wysłuchuję Twoich pomysłów!

- Czemu się zsikałaś w piątej klasie?

Było to na przyrodzie. Uczyła nas nauczycielka, której nawet Burton się bał. Codziennie pytała całą klasę z poprzedniej lekcji, a ten kto jakimś cudem przesiedział całe zajęcia bez bycia nękanym miał po prostu fart. Kilka razy oceny uratował mi szczęśliwy numerek, ponieważ długo byłam u cioci Kimi chodź tata obiecał, że pojedziemy do niej tylko na półgodziny, także po powrocie nie miałam już siły, by cokolwiek zapamiętać. Jest to mają tajemnicą, więc nikomu o tym nie powiedziałam. Przecież o niektórych rzeczach nie musi wiedzieć, a nie daj Boże jakby dotarło to do uszu Wendy. Od razu zaczęłaby się na mnie wyżywać, ale tym razem nie dałabym jej sobą pomiatać.

- Kiedy? Ja nic nie pamiętam.- otwarłam szerzej oczy. Wiedziałam o co chodzi, lecz nie chciałam przyznać się do winy bo nie chciałam, by się ze mnie śmiano.

Dużo bardziej smutno mi jest z tego powodu, że Kevin unika mnie, a z Julie rozmawia jak długo się da. Z namysłem pisałam liczy i słuchałam nauczycielki. Ona wszystko tak lekko wszystko robi, a mi przychodzi to z trudem. Na pewno nie miała problemu z oceną na świadectwie, a ja się tego nadzwyczaj boję. Nigdy nie pójdę na studia matematyczne. Lekcja przeminęła szybko. Skończyliśmy pięć minut przed czasem, dlatego też tradycyjnie sięgnęłam po swój notes. Oczywiście dziewczyny musiały mi dokuczyć, wykorzystując ten fakt iż Kevinowi ufam bezgranicznie. Pozwalam mu czasem obejrzeć moją powieść, którą piszę codziennie po trochu.

- Mogę zobaczyć?- spytał pogodnie. Nie wyczułam podstępu, lecz ten tłum, który zgromadził się wokół mnie był czymś niepokojącym. Tylko nowego tam brakowało. Nic go to nie interesowało. Wyjął z tornistra komiks i czytał go zawzięcie. Nie był bowiem skłonny do tego, by się komuś naprzykrzać.

Zadzwonił dzwonek i wszyscy ruszyli pędem do drzwi, zostawiając mnie i moją książkę w spokoju. Wzdychając sięgnęłam do plecaka po kanapkę. Nad sobą poczułam spojrzenie. Przy mnie stał ciemnowłosy chłopak, ten na którego się gniewałam.

- Cześć.- przywitał się nieśmiało. Ta zgraja, przez nią jesteś taka…

- Tak, ale mi przejdzie. Widocznie nikt nie szanuje mojego talentu. Za ostro Cię wtedy potraktowałam, przepraszam.- odezwałam się ze skruchą.

- Nie, to ja nie powinienem wierzyć tej grupie.- przyznał się. Poza tym bardzo ładnie piszesz.

Notes był otwarty także nadarzyła mu się okazja. Był pewien, że dziewczyna tak od razu nie dałaby jemu tego do rąk.

- Dziękuję, chociaż ty widzisz mnie w lepszym świetle.- odpowiedziałam, rumieniąc się.

- Wiem jak to jest być nielubianym. W mojej starej szkole miałem to samo. Mówię Ci, tam była jedna wielka zbieranina. Normalnego, to trudno było znaleźć.- opowiedział. Właśnie dlatego tu jestem.

- Cóż, jak widzisz tutaj jest tak samo. Ja mieszkam trochę dalej, ale mimo to muszę tutaj być.- westchnęłam.

Chłopak chciał jeszcze przez chwilę porozmawiać z nową koleżanką, lecz zawołał go Benek.

- Blaze, chodź do nas!

- Muszę iść. Super było.- oznajmił, odchodząc.

,, Jeszcze nadarzy się okazja, by się z nią spotkać"- pomyślał, patrząc się na dziewczynę.

Z uśmiechem wzięłam długopis do ręki i wyszłam. Po tym niezwykłym wydarzeniu miałam co opisywać. Wszystkie te piękne chwile umieszczam tutaj w postaci rozdziałów, by potem o nich nie zapomnieć. Codziennie tak siedzę. Potrafię się skupić mimo ogromnego hałasu, panującego wokół mnie. Reszta klasy schowała się za ścianą, tuż obok dziewczęcej ubikacji. W drugiej części korytarza swoją klasę ma 7 b, którą wszyscy nauczyciele uważają za ideał, a o nas tak nie myślą. Dla wszystkich ( oprócz nowego) jest to niesprawiedliwe. Zresztą nie chodzę tam od rozstania się z moją przyjaciółką. Wtem ktoś przy mnie przystanął. Uniosłam wzrok z nad krawędzi zeszytu. Był to ksiądz, który zaczął nas uczyć we wrześniu. Nie ukrywam, uwielbiam pisać ale nawet nie myślałam , że usłyszy o tym cała szkoła… Nic nie mówiąc wręczył mi kartkę. Bardzo się zdziwiłam bo jeszcze nikt a zwłaszcza ksiądz nie zapraszał mnie na żaden konkurs, a tym bardziej z religii. Nie jestem aż tak bardzo do nich przywiązana. Twoje imię, jeżeli wygrasz któreś z miejsc mówią na akademii a ty szybko musisz przedrzeć się przez tłum blokujący Ci drogę, a co gorsze Adrian dowiedziałby się, że Natalin za jaką się podaje na placu zabaw w ogóle nie istnieje i wtedy nasza przyjaźń nie wytrzymałaby dłużej niż tydzień, lecz już widzę iż powoli traci wartość. Po chwili milczenia, ksiądz wreszcie powiedział o co chodzi.

- Widzę, że lubisz pisać.- oznajmił nieśmiało, ale pewny swego.

Myślałam, że nikt nie doceni mojej pracy, ale jak mówi tata nigdy nie mów ,, nigdy". Blaze gdzieś zniknął, więc odpowiedziałam mu tym samym, drżącym głosem:

- Em, ja… Nikt… w wieku 15 lat… Wydać książkę?- z emocji chciałam się popłakać, ale w pobliżu dostrzegłam Wendy, więc musiałam się opanować.

- Weź tą kartkę i powiedz, z czym byłoby Ci najłatwiej i mogłabyś to jak najszybciej zrobić.- oznajmił, odchodząc.

- Podejmę się tego, jasne.- westchnęłam, lustrując treść. Nim zdążyłam cokolwiek napisać zadzwonił dzwonek. Księdza jeszcze nie było. Wszyscy stanęli w parach rozmawiając o Justinie, a tamci poszli zobaczyć czy ktoś nie nadchodzi. Ich śmiejące się głosy odbijały się echem. Niespodziewanie pojawił się ksiądz i zarządził. Myślałam, że najpierw pójdziemy po plecaki, lecz nie było innego wyjścia jak wziąć powieść ze sobą. Gospodarz skończył swój dyżur i dołączył do klasy. Wśród dziewczyn najbardziej podobała mu się Marie. Spostrzegł drugiego kandydata, więc musiał wygrać tą konkurencję. Po schodach szłam zamyślona, aż tu nagle ktoś złapał mnie za rękę.

- Cześć.- szepnął mi do ucha.

- O, cześć.- odwróciłam się.

- Po tym dzisiejszym spotkaniu, nie mogę przestać o Tobie myśleć. Chcesz ze mną być?

- Fisher, jak ja go nie znoszę, chodź ledwie go znam.- w chłopcu obudziła się zazdrość. Ona jest moja!

- Znajdziesz lepszą. Już prędzej pogadałbyś ze ścianą.- All nie był zbyt dobry w opowiadaniu, co sprawiało mi przykrość, ale jakoś to trzeba znieść.

- Na nic nie jest za późno.- oznajmił wzdychając, wchodząc do klasy, gdzie był telewizor.

Wszyscy szybko ruszyli do ławek, by od razu zająć sobie dobre miejsce. Zanim ksiądz uruchomił projektor i ustawił język polski w tłumaczu, zajęło to sporo czasu. Dziewczyny planowały jakąś po lekcyjną akcję. Spojrzałam na zegarek. Do dzwonka pozostało dwadzieścia minut, a tak naprawdę nic nie zaczęliśmy. Film miał być wyświetlany na ścianie, ale ze względu na popsuty wyświetlacz nie było innego wyjścia. Przycupnęłam więc na skraju ławki stojącej bokiem do ekranu, dlatego też z takiej pozycji dosyć dobrze wszystko widziałam. Blaze siedział z tyłu wciśnięty między Burtonem a Allem. Na tej ławce było jeszcze kilka krzeseł, posunęłam je odrobinę do przodu, by uzyskać więcej miejsca. Do przerwy zostało dziesięć minut, dlatego też Amber spytała o to, z czym droczyła się przez całą lekcję, za powód podając lekcję Wf byśmy miały więcej czasu na przebranie się, a nie traciły go na zabraniu plecaka, a do góry idzie się dobre pięć minut bo gdy trwa przerwa na schodach jest ogromny tłum.

- Mogłybyśmy wziąć z klasy swoje plecaki? Są dosyć ciężkie!- narzekała. Znieść je z pierwszego piętra byłoby nam znacznie łatwiej.

- Wytrzymasz te parę minut bez niego.- oznajmił, lekceważąc jej prośbę. Ta zaczęła szukać innego rozwiązania.

- Ja muszę do ubikacji.- Julie zgłosiła nagłą potrzebę. Udało jej się, dlatego też gdy wychodziła, All zawołał donośnym głosem i wtedy plan, jaki miała Amber poległ, lecz ksiądz postanowił coś z tym zrobić, żeby więcej nie zawracała mu głowy taką nie istotną rzeczą.

- Gdy będziesz wracała, przynieś mi plecak!

- Mi też.- dopowiedział Andy.

- Więc o to chodziło. No dobrze niech cztery osoby przyniosą wszystkie plecaki- westchnął, nie przestając majstrować przy laptopie. Prawdopodobnie on spowalniał cały proces.

Dziewczyny, jak prosił nauczyciel za chwilę przyszyły, lecz stojąc tak przed wejściem rzekły:

- Zabraliśmy, ale nie wystarczyło nam rąk żeby wziąć Twój.- oznajmiła, kładąc plecaki na ziemi.

- Jasne, przyniosłyście wszystkie tylko nie mój.- burknęłam z niezadowoleniem.

- No to idź po niego.- rozkazała Amber. Nicole już tam poszła, więc klasa powinna być otwarta.

Czym prędzej wyparzyłam z klasy, pierwszy raz nie musząc pytać o zgodzę księdza. Myśląc, że nikt nie ruszy mojego notesu, zostawiłam go na parę sekund, wzięłam tornister i z powrotem a nawet szybciej pobiegłam do klasy, jakbym miała w niej co najmniej co najmniej uwiązanego psa, który z niecierpliwością na mnie czeka. Wpadłam jak torpeda i powędrowałam na zajęte wcześniej miejsce. Notesu nie było. Przestraszyłam się, zaglądając najpierw pod ławkę, lecz nic nie znalazłam. Popatrzyłam się na Alla z gniewnym wyrazem twarzy, ale tym razem to nie on był winy. Rozglądałam się wokoło siebie i nie znalawszy swojej zguby z ponurą miną usiadłam, rzucając hałaśliwie plecakiem.

- Zaraz będzie płakać.- śmiał się Fisher. Tam leży Twój pamiętnik!

- Jak on się tam znalazł?- zdziwiłam się, przedzierając się przez wąskie przejście zastawione krzesłami. No, tak cudem znalazł się u Twoich stóp… Ja go nawet tam nie kładłam.

Było to dosyć daleko bo na najniższym piętrze, a że ja byłam wysoka to trudno mi było podnieść notes.

- Podciągnij spodnie!- usłyszałam za plecami chaotyczny śmiech.

- Pomogę Ci.- Blaze wstał z miejsca i nie zwracając uwagi, wręczył mi zeszyt.

- Dzięki, kolejny raz mi pomagasz. To jest takie niezwykłe. Następnym razem od razu włożę go do plecaka przed pójściem na dół.

- Usiądę obok Ciebie. Mogę pilnować Twej ciemnej rzeczy jeżeli chcesz?- podsunął mi tą myśl.

- Byłoby fantastycznie.- odetchnęłam z ulgą.

Oglądając film z zaangażowaniem i tak po nieczynnym siedzeniu na ławce bolały mnie już nogi. Przerwę tak jak każdą inną przesiedziałam w kącie, ale tym razem miałam towarzysza, który czuwał nad moją powieścią, by znów nie wpadła w niepowołane ręce. Wtem zjawiły się dziewczyny, by dokuczyć nie tylko mnie ale też Blaze'owi.

- Widzę, że znalazłeś sobie przyjaciółkę.- śmiała się.

- Alexa?- Wolly stanęła przy mnie, widząc iż jestem zajęta.

- Czego?- uniosłam na nią wzrok z nad krawędzi zeszytu.

- Chciałabyś mnie chłopaka?- zapytała podstępnym głosem.

- Nigdy o tym nie myślałam.- zastanowiłam się przez chwilę.

W tamtym roku - o ile się nie mylę- pod koniec września a z początkiem października poznałam chłopaka. Toby z początku był miły lecz skłonny do bójki i kłótni. Mama czytała jego wypowiedzi, które nie raz opisywały wielką nienawiść, a im częściej miała z tym do czynienia, tym bardziej chciała się go pozbyć. Przez niego nic nie szło mi dobrze, byłam nie obecna i ukrywałam wszystko, a co śmieszne Wendy też chciała z nim być, nie znając go tak dobrze jak ja. Muszę przyznać, że ciężko mi jest się przyznać się do czegoś złego, związanego ze szkołą. Wkrótce potem, gdy miałam go dosyć poprosiłam, by sprowadziła go do parteru. Na pewno nie dostałby się do nieba. Zainteresował się Sabiną, a ja teraz wiodę piękne, lecz kłopotliwe życie.

- Na razie nie.- oznajmiłam stanowczo. Muszę się uczyć i tak wystarczająco się na bawiłem.

Teraz jest o wiele trudniej. Zmieniły się zasady gry i to, co Ci wpiszą ołówkiem to potem nie ma już odwrotu. Cały czas tym żyję. Następną lekcją miała być plastyka. Każdy boi się pani dyrektor. Niekiedy się złości, kiedy czegoś brak a gdy o coś się pyta nie zawsze wiadomo, co ma na myśli. Nadeszło wystawianie ocen. W klasie panowała spokojna, a zarazem cicha atmosfera. Wyjęłam książki i pogłębiłam się w myślach. Pierwsze dwie osoby nie miały problemu. Widocznie musiałam zasnąć. Marzyłam o pasku na świadectwie i tłumie ludzi mi wiwatującym. Z tego pięknego snu obudził mnie lekko zawiedziony głos.

- Numer 4! Kto to jest? A, tak Marinette.- pani wyczytała moje imię. Brakuje Ci jednej pracy, mapa zabytków.

- Zaraz jej poszukam.- zajrzałam do teczki, gorączkowo przeszukując ją wśród stosu kartek do samego dna, gdzie od dawna leżą wszystkie nieudane kartkówki. Przeszukałam cały plecak, aż po chwili doszłam do wniosku, że lepiej się poddać. Zresztą pierwsza wersja, którą w tamtym tygodniu robiłam byłaby jednym, wielkim niewypałem. Jednak tego nie mam.

- W takim razie zmieni Ci się ocena. Będziesz miała tylko piątkę.- oznajmiła, wymazując coś w dzienniku. Jest koniec roku i dobrze o tym wiesz. To była praca w grupach?

Siedziałam przerażona, nie wiedząc co odpowiedzieć. Nie byłam też pewna, czy pyta się mnie, czy zwraca się do Amber, siedzącej w pierwszej ławce, tuż przed wykładowcą?

- Marinette?!- zmarszczyła czoło.

- Tak, ale mnie wtedy nie było.- broniłam się. Po mnie przeszedł lekki prąd.

Pani przerzuciła dwie kartki i rzekła:

- Ty wtedy byłaś.- burknęła. Z kim byłaś w grupie?

Dziewczynka widząc iż jej koleżanka nie ma już siły, wtrąciła się nieproszona.

- Marie, była sama.- odparła zdecydowanie.

Z grupami zawsze był problem bo nikt nie chciał ze mną współpracować. Z początku przestraszyłam się tego monologu lecz zaraz potem wyobrażałam sobie grę, którą wczoraj kupił mi tata uspokoiłam się i udało mi się powstrzymać emocje. Nadzieję wzbudziło u mnie łagodny głos nauczycielki. Wtedy poczułam, że jeszcze nie wszystko stracone.

- Oczywiście dam Ci szóstkę, jeżeli przyniesiesz mi tą pracę.- oznajmiła, nie patrząc na ucznia. Idziemy dalej.

- Gdy wszyscy poznali już swoje oceny, pani wreszcie podała temat pracy, którą należy wykonać. Wszyscy podzielili się na grupy, więc zostałam tylko ja i Blaze, a All i Steven usiedli razem. W jednej grupie powinno być cztery osoby, dlatego też chłopaki musieli do nas dołączyć.

- Dzisiejszy temat to…- nauczycielka chciała wybrać jak najłatwiejszy sposób, by wykonać ją bez trudu. Zagrożenia ziemi.

Mieliśmy na to tylko półgodziny, więc od razu zabraliśmy się do pracy. W zespole tak naprawdę całą robotę wykonał mój przyjaciel i jego pomocnica, a tamci dwaj dowcipkowali. W niektórych momentach miałam ochotę się roześmiać ale All od razu by mi nawrzucał. Pewno gdyby w naszej ekipie była Wendy, to musiałabym siedzieć jak na dynamicie. Taką poważną minę ma:

- Buldog!- kolega ze śmiechem wskazał na mnie.

Uśmiechnęłam się, lecz zaraz potem spuściłam wzrok na kartkę. Udało się nam skończyć projekt przed czasem. Kiedy jego wesoły dźwięk się rozległ, wszyscy wpadli z klasy niczym wolne ptaki oswobodzone z czterech ścian ciasnej klatki. Wzięłam notes i wyszliśmy z klasy. Na korytarzu przy ścianie, gdzie jest moje ulubione miejsce było zablokowane. Zasłaniali je, jakby chronili jakiś cenny rekwizyt. Chłopak, zobaczywszy iż w takich warunkach jego przyjaciółka nie będzie mogła pisać dalszej części, spytał:

- Odbiło Wam?- ten zaczął się stawiać.

- Kilka dni temu dostałem wyzwanie, by ona wytrzymała przerwę bez tworzenia swoich bezsensownych opowieści.- wyjaśnił.

Tym razem nie wytrzymałam i miałam ochotę mu przywalić.

- Ja Ci pokażę!- już chciałam go popchnąć, ale ten złapał mnie za tył bluzki.

Nasz kolega był nieśmiałym i ułożonym chłopakiem, dlatego też chcąc uratować koleżance zachowanie odradził jej tego.

- Lepiej wstrzymaj się z bólami. Chyba nie chcesz mieć uwagi?

- Mówisz jak moja mama.- zaśmiałam się.

- Pokażę Ci lepsze miejsce. Niech oni sobie tutaj stoją, wrócimy jak się znudzą.- uśmiechnął się, ciągnąc mnie za rękę.

Zeszliśmy do szatni. Nie wiedziałam, że tutaj jest takie pomieszczenie. Ta klasa, A0-6 była otwarta, chodź zawsze nie było do niej dostępu. Przestrzeń była pusta, usiana jedynie licznymi łóżkami i aparatami, w których siedziały żywe zwierzęta poddane eksperymentom. Weszliśmy do środka. Wnętrze wyglądała jak szpital. Po podłodze, pomiędzy gablotami poruszały się wózki. Naukowcy byli sporo od nas starsi. Mieli pewno szesnaście lat. Kiedy rozglądałam się dookoła ktoś złapał mnie za ramię.

- Co wy tutaj robicie?- Tacy młodzi ludzie nie powinni tutaj być.

- Pana chcę spytać o to samo!- rzucił odważnie Blaze. Wszyscy powinni być w liceum.

- Uwięziono nas tutaj. Już dwadzieścia lat tutaj siedzimy. Teraz moglibyśmy wyjść.

Nie za bardzo rozumieliśmy, o co chodzi ale przyjęliśmy to jako prawdopodobieństwo.

- Weiss!- niespodziewanie rozległ się czyiś głos.

- Jest to bardzo ważny eksperyment. Muszę iść!

W tym pośpiechu z wózka wyskoczyło małe, puchate zwierzątko o granatowej sierści i beżowym brzuszku, a na nogach miał coś w rodzaju domowych pantofli taty.

Przyglądał mi się z miłością, jakby chciał, abym go przygarnęła.

- Wypadło coś panu!- interweniowałam, ale odkrywca się nie zatrzymał.

- Co to właściwie jest?- Chłopiec podszedł bliżej ufnie, by go głaskać. Widząc, że jego koleżance nic nie zrobił, to i nad nim też się zlituje.

- Nie wiem. Pani na przyrodzie nic nam o tym nie mówiła. Być może jest to nowa rasa psa?- zastanawiałam się.

- Tak czy inaczej mama na pewno się nie zgodzi.

- Adele nie musi o tym wiedzieć.- ucięłam krótko.

- Jak go nazwiemy?- spytał, zachwycając się urokiem dwóch ciemnych oczu, wyglądające jak patelnia przyglądające mu się z ciekawością.

- Wymyśl coś!- niecierpliwiłam się.

- Niech będzie Albert.- westchnął ciężko.

Istota pokiwała przecząco głową.

- Awen?- zgadywałam.

I kolejne negatywne kiwnięcie.

- Otto!- krzyknął bez zastanowienia. Jeżeli na to imię się nie zgodzi, to ja już sama nie wiem.

Pieszczoch odwrócił się i pokazał swojej pani śnieżnobiałe ząbki.

- Szczerze pasuje do niego.

- Lepiej go zostawmy.- stwierdził. Może ma jakieś potężne moce?

Zadzwonił dzwonek na lekcje, więc nie było już czasu na rozważanie decyzji Blaze'a. Położyłam zwierzaka na płytach i jak torpeda pobiegliśmy na górę. Naszej wychowawczyni jeszcze nie było, ale mimo to wszyscy już stali pod klasą. Od dzisiaj postanowiłam nigdy więcej nie odzywać się do Feathera. Kilka minut później na korytarzu zjawiła się pani. W dłoniach trzymała dwie teczki i szeroką, czarną torbę na ramieniu. Codziennie chodzi w prostej, czerwonej sukience sięgającej aż do kolan, a włosy na krótsze ode mnie ale też ciemne. Otworzyła klasę i uczniowie szybszym tempem powędrowali do swoich ławek. Na drodze ewakuacji leżały czyjeś plecaki, także trwało to chwilę zanim się przez nie przedostałam, więc szłam wolno by nie zahaczyć nogą o jedną z toreb i nie rozbić sobie głowy o krawędź ławki.

- Idź szybciej!- marudził All.

Miałam ochotę się na niego zezłościć, lecz moja nieśmiałość mi na to nie pozwalała. Ten pchnął mnie do przodu, a ja jak zwykle zamyślona patrzyłam pod nogi. Gdy już prawie doszłam do ławki, popchnął mnie, Noga zaplątała się w uchu plecaka Wolly i bezwładnie wylądowałam na ziemi. Od stłuczenia głowy o krawędź ławki przez chwilę przed moimi oczami widziałam mgłę. Blaze od razu podszedł do mnie.

- Nic Ci nie jest?- spytał, przyglądając mi się.

- Boli mnie głowa.- odparłam, mrużąc oczy.

Z prawej strony widniała mała rana.

- To nic poważnego.- uśmiechnął się. Wystarczy przyłożyć lodem.

Wytężyłam na niego czy. Zdziwiło mnie to, skąd on wie o takich rzeczach? Myślałam, że lekcja polskiego będzie taka jak zawsze, ale nie do końca. Mój przyjaciel ( jedyny, któremu na mnie zależy) usiadł razem ze mną, by mój uśmiech, chodź stracił troszkę koloru przez moje ,, koleżanki" jeszcze był. Nauczycielka wyjęła ze swojej torby stos kartek, po czym rzekła:

- To są wasze oceny na koniec roku. Niech rodzice podpiszą je tu, na dole. Amber, rozdaj je wszystkim.- poprosiła ją, ponieważ ona siedzi blisko niej, innymi słowy w zasięgu ręki. Nie bałam się wcale, ponieważ byłam przygotowana na to, że będą tam same czwórki i piątki, ale kiedy zobaczyłam to, co wpisała mi pani od matematyki poczułam lekkie ukłucie w sercu i mgłę przed oczami. Wiedziałam, co z tego wyniknie więc zestresowałam się jeszcze bardziej, a w oczach pojawiły się pierwsze krople łez. Jeszcze w bolesną drogę, którą idę przez cały rok wszedł All, mówiąc mi nie miłe rzeczy… Nadeszła przerwa, więc wzięłam swój pamiętnik i nie czekając na Blaze'a poszłam do łazienki, by ostudzić swoje emocje. Dziewczyny, zauważając to, że długo nie ma mnie na korytarzu ze swoim notesem weszły do łazienki. Na myśl przychodziły mi najgorsze rzeczy, takie jak kara na komputer albo zrujnowane wakacje. Usłyszałam głosy, więc by mi się nie naprzykrzały, musiałam zaczekać. Łazienka to jedyne miejsce gdzie w trakcie trwania lekcji nikt nie widzi moich łez. Nie chciałam też wzbudzić u Wendy żadnych podejrzeń. Po kilku minutach wglądu we własne życie cisza, która panowała w mojej samotni przez pierwsze pięć minut od rozpoczęcia przerwy wypełniła się gwarem, z którym weszły dziewczyny z klasy, czyli te najgorsze, którym nie umiem się postawić, a szczególnie tej fałszywej przyjaciółce- Wendy.

- Tu jest!- usłyszałam rozbawiony, donośny głos Amber odbijający się echem.

Siedziałam najciszej niż kiedykolwiek wcześniej. Bałam się nawet wyjść ze swojej kryjówki, obawiając się widoku swojej koleżanki, która teraz zresztą nią nie jest. Bezpośrednio po tym zabrzmiało pukanie i towarzyszył mu odgłos wyrwania drzwi z zawiasów. Byłam dobrej myśli, że one są mocne i nie dadzą się wpaść w ręce niegrzecznej dziewczynki.

- Komornik!- śmiała się. Z chóru wywnioskowałam iż w łazience był ktoś jeszcze oprócz nas.

- Zobaczcie, ona tam stoi!- spostrzegła Kornelia. Jestem ciut wyższa od kabiny, ale to nie powód do prześladowania.

- Czekajcie!- przerwał głos podobny do mojej znajomej, ale to nie była ona. Karia, której również nie zależy jak się będę czuła. Nie wyjdzie dopóki jej nie zostawimy.

- Dobrze, wrócimy tutaj później i do kończymy.- zgodziła się.

- Słyszałaś? My idziemy.- krzyknęła.

Wiedziałam, że stoją w miejscu, udając kroki, mające na celu to bym wyszła. Nie nabrałam się na to i siedziałam tam dalej w czterech ścianach. Gdy w łazience zrobiło się cicho jak przedtem wyszłam. Blaze znowu gdzieś zniknął, dziewczyny pewnie poszły w swoją stronę, także znów miałam czas dla siebie. Smutek trwał jeszcze przez następną godzinę, lecz by pani nie zauważyła tego musiałam się powstrzymać. Śledząc tekst fala przygnębienia ciągle narastała. Gdy przyszła kolej na mnie musiałam się opanować, chodź nie było to łatwe. Czytając litery rozmazywały się od ciągłego płaczu i problemów. Gdy znów zadzwonił dzwonek pierwsza chciałam wyjść i ponownie odwiedzić swoją samotnię mój przyjaciel przeszkodził mi w tym.

- Co się dzieje?- zastąpił mi drogę.

- Blaze, dostałeś kiedyś dwójkę na koniec roku?- zapytałam, drżąc.

- Wiele razy.- uśmiechnął się, przytulając mnie. To nie powód do smutku, zobaczysz iż wszystko będzie dobrze.

Wtem do nas podszedł chłopak, ten z którym rozmawiałam rano.

- Co się tutaj wyprawia?- wkroczył nieproszony do klasy.

- Fisher, wyjdź stąd.- rozkazał. Już wystarczająco zrobiłeś!

- Ty nie lepszy postawił się. Nie byłoby trudno Cię pobić.- zaśmiał się.

Następną lekcją miał być WF. ( jeden z przedmiotów, który jest okazją na sprzeczkę z Wendy, nie bywające już tak często jak kiedyś.) Minął miesiąc od ostatniej kłótni, więc nie spodziewałam się zmian. Nie byłam przygotowana na to, że najgorsze dopiero nastąpi.

- Idź na dół, żebyś z mojej winy się nie spóźniła. Nie martw się o mnie. Ja sobie z nim poradzę.- polecił.

Nie sądziłam, że nawet gospodarz mający najważniejszą rolę w szkole może być taki jak Burton. Po schodach szłam z ciężkim sercem, że zostawiłam go samego na polu bitwy ale w końcu to był jego pomysł. W szatni panowała przejmująca cisza. Zwykle Amber wyśmiewała moje ubranie, a teraz tego nie robiła. W środku znajdowały się cztery osoby. Jedynie Marta miała coś do powiedzenia.

- Ze ścianą szybciej by się pogodził niż z nią.- burknęła.

Miałam wrażenie, że to tekst mojej przyjaciółki, której zresztą tu nie było. Często nazywają mnie ,, Skałą". Wszystkie przerwy spędzam sama z nosem wetkniętym w zapisane kartki nie mając żadnych znajomych. Nie poruszyło mnie to zbytnio bo wiedziałam, że ta od razu poleci do zleceniodawcy z Niusami.

W między czasie chłopak zadawał drugiemu ciosy. Przeciwnik leżał na podłodze, próbując się bronić rękami przed kolejnymi uderzeniami. Echo niosło rozpaczliwy głos Blaze'a lecz nikt się tym nie zainteresował chodź był to środek dnia. Życie uratowała mu jedna z uczennic 6 c.

- Nie zapomnij o wypracowaniu na jutro, Gabi.- przypomniał nauczyciel.

- Zna mnie pan, przecież.- uśmiechnęła się. Pan Harrison bardzo ją lubi, dlatego też chętnie zostaje po lekcjach, by z nim porozmawiać. Nigdy nie zapomnę o czymś takim ważnym.

- Tym bardziej się cieszę. Twoja klasa jest inna niż ty.- mężczyzna zmazał tablicę.

- Trzeba być po prostu sobą i nie zważać na poglądy innych.- westchnęła. Teraz cytowała dokładnie to, co powiedział jej wujek.

- Mądra rada.- wykładowca wzrokiem przebrnął oceny, które wystawiał. Nagle zobaczył, że u jego ulubienicy nie wyszedłby pasek przeliczył średnią po pięć razy, zakładając iż kalkulator kłamie. Nie możliwe!

- Co się stało?- dziewczynka przybiegła do biurka z końca sali, gdzie przyglądała się licznym, bogato zdobionym muszlom, które miały służyć za pamiątkę z wakacji. Źle się pan czuje?

- Fakt jestem chory na cukrzycę, ale nie to mnie przeraziło. Nie przyniosłaś ostatniego zadania. Masz zeszyt?- uniósł na nią pytający wzrok.

- Oczywiście. Wszystkie książki trzymam w szafce. Zaraz przyniosę te rzeczy.- oznajmiła, wychodząc.

Nie spodziewała się widoku dwóch chłopców bijących się na korytarzu. Myślała iż bijatyki w holu są surowo zabronione, nawet jeżeli chodzi o gospodarza. Kolega był już wykończony. Twarz miał spuchniętą, a sam nie był w stanie się pozbierać po tym co się stało.

- Pomóc Ci?- Gabrysia po otwarciu szafki odwróciła się.

- Już skończyliśmy.- gimnazjalista otarł pot z czoła. Na jego rękach widać było ślady wojny.

- Lepiej przyłożyć to zimnym lodem. Zaprowadzę Cię do pielęgniarki. To nie daleko. Masz jeszcze siłę?

- Po za siniakami, wszystko w porządku.- odpowiedział pewny siebie. W starej szkole wiele razy się biłem, ale powodem tego nie była dziewczyna.

- Chodzi o Marie? Znamy się z widzenia.- jej twarz rozpromieniała. Lubisz ją, co?

- Tak bardzo, bardzo ale nie wiem jak jej to powiedzieć.- oznajmił z niechęcią.

- Musisz jej to elegancko powiedzieć co do niej czujesz.- poradziła. Tylko nie śpiesz się z tym zbytnio. Najlepszy moment będzie w 8 klasie.

Doszli do gabinetu. Lekarka nałożyła mu na ręce maść i owinęła bandażem. Lekcja, którą następnie mieli mieć chłopaki to WDŻ czyli taki luźny przedmiot na którym mówi się tylko o dziwnych rzeczach. W szatni również nie było najlepiej. Te nabijały się ze mnie.

- Czemu z nami nie rozmawiasz?- warknęła Amber.

Nic nie odpowiedziałam.

- Może jej nie wolno?- wtrąciła się trzecia Weissie.

Milczenie przy rozsuwaniu plecaka.

- A może ona bawi się w króla ciszy?- podsunęła jej tą myśl Weiss.

Nic się nie odezwałam.

- Możesz już mówić, wygrałaś.- westchnęła ciężko.

Wolly stanęła przy jedynych drzwiach, którymi mogłabym wyjść.

- Znasz Justina?- spytała nieco łagodniejszym tonem.

- To Angielski piosenkarz.- odpowiedziałam z łatwością.

Ta jednak zwiększyła poziom trudności.

- Wymień jedną jego piosenkę.- poleciła.

- Melepet Love Young.- odparłam z powagą.

- A Adriannę?

Nim zdążyłam odpowiedzieć, Amber zadała jeszcze jedno pytanie.

- Zanuć jej piosenkę.- uśmiechnęła się złośliwie.

- Znam ją, lecz jej piosenek nie słucham.- przyznałam odważnie, wychodząc.

Po drodze wstąpiłam do łazienki, pozostawiając szatnię otwartą, gdyż wszyscy już się przebrali. Wychodząc, uchyliłam lekko drzwi i wyjrzałam zza nich, by zobaczyć czy nikt nie wychodzi bo w przeciwnym razie mógłby dostać drzwiami. Zamykając drzwi bluzka zahaczyła się o klamkę, więc zrobiłam małe salto. Dziewczyny patrzyły się na mnie z ciekawością, a kiedy usiadłam na ławce, Amber naśladowała mnie. Nie przejęłam się tym, ale ślad zawsze zostaje. Gdy rozległ się dzwonek, pozamykano obie szatnie i weszłyśmy na salę gimnastyczną, gdzie odbywają się akademie. Wendy ustawiła się z Brendą, jak zwykle naburmuszona, lecz Ola wyglądała tak, jakby chciała się ze mną zaprzyjaźnić ale będąc uwięziona na sznurze przy swojej ,, pani" nie mogła tego zrobić. Nie poparzyłam się na nią, ale usłyszałam to, co powiedziała do niej.

- Biedna, stoisz z Marinette!- pogłaskała ją.

Uśmiechnęła się lekko, jakby chciała pocieszyć mnie iż nie jestem taka zła, jak mnie ocenia Wendy. Po rapordzie wygłaszanym przez Vintage zrobiliśmy dziesięć kółek, potem tradycyjna rozgrzewka a zaraz potem zaczęło się wybieranie. Na szczęście nie trafiłam do grupy Wendy bo wszyscy są jej tam podporządkowani, a ja muszę jej się szczególnie bać. Ktoś mi jednak pokazał, że nie trzeba żyć ciągle jak księżniczka z macochą. Parę minut potem Amber przyszła z prośbą zamiany grup. Zgodziłam się, nie zastanawiając się nad tym, z kim teraz będę? Wtem zobaczyłam Wendy i trzy osoby siedzące obok niej. W każdej grupie miało się znajdować po czterech zawodników, a ja byłam tym ostatnim! Wiedziałam, co z tego wyniknie, więc tuż po zaczęciu meczu zaczęłam się popisywać, ponieważ ta stała na bramce i patrzyła się na mnie. Daliśmy przepuścić przeciwnika, a ta nie umiała nawet piłki obronić, a o wszystko się rzuca. Tamtych było o wiele więcej niż nas, dlatego też do naszego zespołu dołączyła jeszcze jedna, chodź nawet z jej pomocą nie było to łatwe. Gra z zaawansowanymi, którzy jeżdżą na zawody jest czymś w rodzaju farta. Jeżeli uda Ci się… Muszę przyznać, że nie za bardzo lubię balansowanie na parkiecie przed wszystkimi. Czas się kończył, przeciwna drużyna zdobywała coraz więcej punktów, a my nie mogłyśmy nic na to poradzić. Jednym słowem niech robią to, co do nich należy i nie zamierzamy im w tym przeszkadzać nie licząc się ze zdaniem Wendy ale ja i tak się starałam. Kiedy rozległ się gwizdek trenerki przeszedł mnie dreszcz . Gdy spojrzałam na nią, ta podeszła do mnie z gniewnym wyrazem twarzy. Powolne tępo umożliwiło mi dłuższe zastanowienie się, o co tym razem pójdzie?

- Następnym razem postaraj się bardziej.- zaczęła mi rozkazywać.

Nie słuchałam jej wcale, chodź pewnie zaraz przyjdzie po to samo. Fakt, śmiesznie to wygląda jak niski podporządkowuje sobie wysokiego, z którym jeszcze nie dawno się przyjaźnił. Po tym wszystkim, co mi zrobiła nie wybaczę jej nigdy! Tym razem stałam na bramce. Vintage ma mocny rzut, a ja nie jestem w stanie tego obronić. Chyba nikt nie chciałby mieć wybitych palców? Jak wcześniej mówiłam Wendy znów musiała dopiąć swego, lecz teraz jakby jej krzyków mi było mało to ze sobą sprowadziła Martę.

- Ty się umiesz starać?- spytała z wyrzutem.

- Inaczej nie byłabym mokra!- odreagowałam większą złością. W dalszej części nie odzywałam się wcale.

- Jesteś tylko pachołkiem, który nic nie robi i do drużyny zawsze trafiasz ostatnia bo nikt Cię nie chce.- dopowiedziała.

- Ty też nie jesteś pierwsza!- złościłam się. Zrozum wreszcie one kierują się wyłącznie przyjaźnią. Ty również nie trafiłaś tutaj bez powodu.

- Nie wybieralibyśmy Ciebie ale musieliśmy.

- Trzeba było krzyczeć na Amber, a nie na mnie. Wy to tylko umiecie najlepiej! Czemu mi to robicie, a innym nie? Lubisz Julie, chodź ma mniej rozumy w głowie niż ja i ciągle z jej obecnością pójdzie nie tak jak chcesz, a tutaj stawiasz się pierwsza…- przypomniałam jej. Mam dosyć ciągłych afer i samotności.

- Masz robić tak, aby drużyna była z Ciebie dumna.- pouczała mnie.

- Wy nigdy nie będziecie zadowoleni!- skrzywiłam się. Wiecznie macie do mnie żal! A ty nie zmienisz tego, jaka jestem!

Kiedy trochę ochłonęła, Marta podeszła do mnie.

- Słyszałam, że chodzisz na siatkę?

Kiwnęłam potwierdzająco głową.

- Uczy Cię pani Leśniowska, której strasznie nie lubisz, tak?

- Żebyś wiedziała.- otarłam pot z czoła.

- Przyprowadza psa.- mówiła po woli, jakby chciała wycisnąć ze mnie informację. Gdyby tak nie robiła, powiedziałabym jej to wszystko już dawno.

- Szczeniaka, białego Lolka.

- Na pewno wiesz o kogo chodzi.- rozweseliła się.

- Nie bardzo.- uśmiechnęłam się lekko.

- Ona jest moją ciocią.

- Uderzające podobieństwo.- pomyślałam, kiedy odeszła.

Na tym bowiem skończyła się nasza sprzeczka. Bardzo cierpiałam po tej awanturze, wręcz chciałam się popłakać. Chodź wszyscy byli świadkami tego sporu to nikt nie zechciał mnie pocieszyć. Ola przez chwilę patrzyła na mnie przez chwilę, lecz czujny wzrok Wendy przywołał ją do siebie. Oparłam głowę o ścianę i cichym, żałosnym głosem nuciłam piosenkę, która zawsze pomagała mi przezwyciężyć smutek. Korzystając z nieuwagi koleżanki Ola z smutkiem patrzyła jak dziewczyna cierpi z powodu przyjaźni. Już chciała do niej podejść i pocieszyć ale jej władczyni przeszkodziła jej w tym.

- Co ty robisz?- zmierzyła ją wzrokiem.

- Chcę się z nią zaprzyjaźnić. Przejrzałam na oczy i widzę jaka potrafisz być okrutna! To nie jest jej wina. Ty ciągle mi wmawiałaś, że nie powinnam się do niej zbliżać… Jest niezwykła i podziwiam ją za to iż wszystko znosi i nie zrobi z tego afery.

Otarłam łzy. Moje oczy nadal były nie wyraziste, co spowodowało u nauczycielki niepokój. Przyglądała mi się z daleka. Jednym z powodów rozczarowań były nieudane wakacje. Z dwójki… Raczej nikt by się nie cieszył. Znów pogłębiłam się w myślach. Humor poprawiło mi tylko pisanie, bez którego nie umiałby żyć. Chodź nie czułam już takiego rozgoryczenia, to nadal było mi ciężko pogodzić się z tym losem. Wendy i jej spółka usiadły na końcu. Wszystkie trzy były dla mnie utrapieniem, a mamie mówiłam iż Brenda to moja najlepsza przyjaciółka, a trzyma się ode mnie z daleka, tak jak i cała reszta. Wybieram ją tylko z tej racji, że muszę biorąc pod uwagę to, że z nią najłatwiej idzie się dogadać.

Pięć minut przed dzwonkiem zbieramy wszystkie swoje rzeczy i ustawiamy się na zbiórkę. Następnie tamci biegną do szatni by nie być ostatnim, tak więc postanowiłam, że szatnie zawsze będę otwierała ja. Nie byłam w humorze, więc one także dały mi chwilę wytchnienia. W ostatnią przed lekcyjną przerwę pisałam bez przerwy. Miałam dużo do nadrobienia. W pewnej chwili korytarzem przeszedł gang Wendy. więc ukryłam notatki za plecami. Z uśmiechem popatrzyłam się na Olę, lecz gdy stanęła w połowie korytarza spuściłam wzrok na stojącego przy ścianie z kolegami Blaze'a. Przerwa znów zmieniła się w dziesięciu minutową męczarnię bo polubiłam życie w towarzystwie. Myślałam o Karolu, ponieważ dosyć długo się nie widzieliśmy. Zmieniłam się, dorosłam. Kiedy odchodził miałam dziesięć lat, a teraz piętnaście. Ola usiadła przy mnie, nic na początku nie mówiąc. Czekała pewnie na to, by Wendy sobie poszła. Niektóre tajemnice wymagają prywatności.

- Hej.- odezwała się cichym głosem. Spokojnie patrzyła na mój notes, jak puste kartki powoli zapełniają się literami. Kątem oka spojrzałam na Bena tak by nikt nie widział. Nauczyłam się już, że od takich trzeba trzymać się z daleka. Nawet, gdyby to był sam Karol.

- Hej,- zamknęłam zeszyt, dziwiąc się.

Nie wiadomo skąd pojawiła się Marta, więc się nie odzywałam. Czując barierę, postanowiłam przerwać dialog robiąc wrażenie, że pomiędzy nami nie było żadnej rozmowy. Kiedy wszystkie zeszły na dół, przypomniałam sobie o porze obiadowej. Z myślą, że raczej nie będę miała porządnego chłopaka bo podchodzą tylko Ci co nie trzeba, jednak tamci co mi się podobają unikają mnie. Ciężko jest żyć w złych wspomnieniach, lecz sami przyznajcie. Powrót do szarej codzienności nie jest niczym wspaniałym. Nie chciałbym takiego życia, no cóż mam zrobić? Martwię dzisiejszą dzisiejszą siatkówka. Bardzo się boję bo jednak jest to pierwszy dzień po wakacjach. Kiedy wspominam UKS to kojarzę te najgorsze. Zapisując się tam, nie miałam świadomości, że nie możesz już stamtąd odejść. Tak bym chciała to zrobić dla innych. Przecież beze mnie było lepiej, a ja czuje się piąte, dziurawe koło u wozu, nikomu nie potrzebne. Takie odczucie mam w szkole również w szkole. Czasami wydaje mi się, że nastąpił błąd i mnie nie powinno mnie tutaj być. Wiele razy myślałam o przeprowadzce, ale nowa szkoła nie byłaby niczym dobrym. Próbowałam się powstrzymać od płaczu bo rana, która zadała mi klasa nigdy się nie zagoi. Ona zawsze będzie istniała. Z namysłem zeszłam do szatni. W niej zaczepił mnie Matt. Kiedy się obróciłam, by sprawdzić co tym razem wyjmował z plecaka żeton. Wchodziłam do szatni, a numerację od 90-100 miałam w zasięgu ręki.

- Marinette, mogłabyś wyświadczyć mi przysługę?

- Jasne, co tam masz?- byłam przekonana, że chodzi o coś ważnego bo po co mnie pytać, skoro mógłby to zrobić ktoś, kto nic nie zawinił w przeszłości, np. najbardziej szanowana osoba w szkole Wicki chodząca z poniesioną głową. Nigdy za sobą nie przepadałyśmy, nawet w przedszkolu jak i w szkole ona ma swoje grono, a ja swoje.

Odwiesisz to na 99?- spytał, dając mi świecący nowością drobny kawałek metalu.

- Ok.- weszłam w głąb w ostatniego działu szukając numeru. 89,90... Znalazłam!

- Teraz zarywa do tej nieszczęśnicy, Marie.- kpiła Otylia.

Byłam zadowolona, że chodź raz ktoś się zdał na mnie. Nikt jeszcze na mnie nie liczył w żadnej sprawie. Przypominając sobie chwile z Blazem chciało mi się płakać ale mam wiele innych problemów, żeby się nad nim głowić. Ma Brendę, więc nie będę mu potrzebna. O godzinie czternastej na korytarzu jest ogromny korek, a on sam nie jest zbyt szeroki. Wystarczy, że przed Tobą idą dwie osoby i już nie masz jak je wyprzedzić. Stanęłam w progu rozsuwanych drzwi i z niepokojem patrzyłam na tańczące osoby w przeciągu.

- Rusz się! Przez Ciebie się spóźnię.- narzekał Kevin.

- Czemu więc mnie nie wyprzedzisz?!- zdenerwowałam się, lecz starałam się nie dać tego po sobie poznać. Zachowałam się spokojnie, przecież dawno temu się nie przyjaźnimy...

Miałam jednak nadzieję, że nagła przyjaźń z Olą nie okaże się jakimś zakładem. W drodze do klubu miałam wątpliwości co do powrotu. Nie ma tam nawet ani jednej osoby, której byłabym potrzebna. Oglądając dziewczyny, nieco starsze ode mnie idące w towarzystwie chłopaków postanowiłam zmienić wygląd. Pofarbuję włosy na niebiesko, może samą grzywkę? Do tego znajdę extra ubranie... Teraz wszystko się zmieni. Z namysłem zeszłam po schodach, mijając fontannę idąc z stromej góry znalazłam się przed klubem. Tylną część Liceum zaczęto remontować, więc nie było widać nic prócz rusztowania. Pod drzwiami stało kilka dziewczyn ale żadna z nich nie miała zamiaru się do mnie odezwać. Clementine tym razem nie było ale cieszyłam się z tego, że jutro na tą męczarnię nie pójdę. Pani w dalszym ciągu nie było, więc szukałam wejścia tylnego. Podobno można wejść górą. Po prawej stronie od wejścia, idąc schodami w dół mieści się w podziemiach miała sala ale wykonując wyczerpujące ćwiczenia mając przebiec długość na rękach, wydaje mi się, że ma wielkość stadionu pół piłkarskiego Cracovii. Zamyślona wyjmowałam z reklamówki strój, gdy poczułam na plecach lekkie dotknięcie. Pół okiem odwróciłam się, by ukryć zdziwienie, lecz ono i tak było widoczne. Każdy by się cieszył, że dawna koleżanka powraca po tylu tygodniach milczenia. W szatni panował hałas ale nie taki jak na szkolnym korytarzu. Przynajmniej nikt mi nie dokuczał, za co wszystkich lubię nawet jeśli nie chcą gadać.

- Marinette?- usłyszałam za sobą znajomy głos. Nie możliwe, czy to...

- Ćwiczysz ze mną?- podsunęła mi propozycję. Oczywiście, zgodziłam się, lecz nigdy nie wiadomo. Trzeba być na wszystko przygotowanym, prócz nieprzewidzianych sytuacji bo tego się człowiek nie spodziewa. Chciałabym czytać komuś w myślach, na przykład matematyczce. Znalazłabym wszystkie odpowiedzi, tak jak Wolly. Nie byłoby problemu z świadectwem. Chwileczkę, po co się martwię? Jeszcze miesiąc do wakacji! Na sali było pięć dziewczyn a dwie zajęły się psem, małym szczeniakiem Lolkiem, który całe wakacje tęsknił za mamą bo ona najczęściej się z nim bawiła, a mi raz usiłował dać buziaka. Śmieszne, typowe chłopaki nie odważą się tego zrobić, chociaż Blaze może kiedyś.Jak na razie Gabi jest w centrum uwagi. Pewnie zastanawiacie się czy to ktoś znajomy? Miało to być tajemnicą ale Wam ufam, więc powiem.

- Marie!- upomniała mnie trenerka, chodź nie zdążyłam zrobić kroku. Przy niej siedział chłopak, nauczyciel na zastępstwo. Lubię go, nawet bardziej cenię jego wskazówki niż jej. Gdyby pani Leśniowska była tylko nauczycielką pewno bym ją ignorowała ale to jest prezes. Nie wiem co chce przez to pokazać, dając nam nieubłagany wycisk? Przez co przechodziła na studiach. Siedząc tak mógłby ją zagadać. Dlaczego tego nie zrobi?!

Zaczęły się ćwiczenia. Dobierania w pary...Ech, odzwyczaiłam się od jej stosunków, lecz jednak przy niej wygrana to łatwizna. Zawsze rwie się do piłki lecącej z okropną szybkością i jej się nie boi, ja...Spodziewałam się większego kryzysu bo nie umiem serfować., w szczególności kiedy w pobliżu znajduje się Wendy. Nastawiam się na awanturę każdego dnia, w którym przewidziany jest WF. Nie miałyśmy szans bo przecież chodzę dwa lata,a to się liczy tak jak dwa miesiące, z tego rozlicza się dwa dni. Przegrani muszą odpokutować, robiąc tysiąc brzuszków przy drabinkach. Czasami czuję się zawstydzona bo taki wysoki powinien mieć wygraną w kieszeni,ale co zrobić? Po kilku zespołowego grania ( z zastosowaniem współpracy, której nie było widać) nastąpiły ćwiczenia takie jak udoskonalić serw. Wrażenie zrobił na mnie ten kosz, który został zawieszony na siatce. Każdy próbował ale nie pomyśleli o jednym: nie ma jak piłek stamtąd wyjąć. To zadnie było nadzwyczaj łatwe, lecz z następnym był już problem. Trzeba było skoczyć naprawdę wysoko, by z całej siły w nią uderzyć. Ten stojak podtrzymujący piłkę fachowo nazywa się trenażer ale ten co chwilę musiał podskakiwać aby dla mnie dać wyżej a Lisie niżej, lecz ona i tak nie zdołała podskoczyć. Po drugiej stronie siatki były rozłożone płotki,niskie leżące bez władne na podłodze. Jedne miały kolor czerwony, a drugie takie takie same, tylko przepasane białym jak polska flaga. Namęczyłam się nie mało,więcej niż goniąc młodszych kolegów na podwórku. Marshall jest moim najlepszym przyjacielem, co z tego że jestem od nich starsza o pięć lat? Pierwsze wystartowanie z zaznaczonej przez czerwony pachołek z trójkątnym wierzchołkiem, nadgryzionym przez Lolka było nie trafne bo od razu się przyczepił ale przechodząc nie słuchałam jego nudnych komentarzy. Nieco później ustawiliśmy się na jednej połowie wykonując polecenia pani Leśniowskiej. Niektóre wymagały sporej cierpliwości. Jedno z nich zapamiętam na zawsze. Usiedliśmy na przeciw siebie i odbijałyśmy między sobą. Z początku sobie radziłam lecz gdy koleżanka zaczęła podrzucać wyżej nie dawałam rady. Ciągle musiałam gonić za nią, chodź wszyscy się śmiali (nie mam pojęcia z czego) mi nie było do śmiechu. Ta sprawa z Wendy mnie przyrasta i jeszcze Matt. Byłam dosyć poważna jak na swój wiek ale szósta klasa to jeszcze dzieci.

- Zawsze uważałam Cię za osobę małomówną.- mówiła tak delikatnie, jakbym chciała przekazać mi to w jak najdelikatniejszy sposób, żebym się nie załamała.

Zrobiłam minę wróżącą oburzenie a tym samym smutek. Odebrałam to tak, jakby było to coś złego.

- Taka jestem. Skryta, ale nerwowa otwarta a zarazem wrażliwa. Mam dalej wymieniać?- spytałam oddychając ciężko. Wreszcie wyrzuciłam to z siebie bo ktoś nareszcie mnie wysłuchał.Z ,, Wiązkową" rozmawiam spokojnie. Przynajmniej ta nie jest dociekliwa jak cała reszta. Kiedy Wendy podejmuje drażliwy temat wprost skręca mnie ze stresu.

- Nie załamuj się.- pocieszyła, ten udawany ton jednak nie był zbyt miły.

- Znowu chcesz mnie obrazić?- posłałam jej spojrzenie, mrużąc oczy.

Mama gdzieś poszła, więc zostałam sama. Ustawiłyśmy się w szeregu. Podzielono nas na grupy. W jednej jak i drugiej stronie siatki stały dwie osoby. Niby mało lecz wystarczy, że przeciwnikami są zaawansowane osoby to przegraną masz pewną ale do czas. Obojga usiadło przed nami, patrząc czy damy radę. Zagrywka przeciwniczki była naprawdę mocna, więc nie możliwe było ją przebić. Wiele razy uświadamiam to, że jestem w zupełnie innym świecie ale doświadczenie szkolne powoduje, że nie mogę tego zrobić.

- Chyba jesteśmy skazane na te drabinki.- oznajmiłam, lecz drewniane drzwi się otworzyły i na sali gimnastycznej pojawili się wysocy chłopacy. Oglądając spowolnione wejście spostrzegłam, że jeden z nich to Blaze! Trenowali na swojej połowie a ja nie mogłam spuścić z niego wzroku. Wyglądał tak przystojnie. Agata pozwoliła mi rozegrać zagrywkę ale nim to zrobiłam zastanowiłam się chwilkę. Cisnęło mnie w żołądku, więc postanowiłam zdobyć się na odwagę i poprosić panią Leśniowską o zgodę. Gdy zmierzałam w stronę wyjścia oberwałam piłką koszykarską. Chłopak zahipnotyzowany wyglądem koleżanki nie zwracał uwagi na to, co dzieje się na boisku. Niespodziewanie Fabian podał mu piłkę, lecz rzut był nad wyraz mocny więc nie zdążywszy złapać jej wylądowała przed dziewczyną odbijając się o czubek jej głowy.

- Uważaj!

- Co?- myślałam, że ktoś mnie wołał. Na widok nadlatującej piłki schyliłam się jak ślimak ale odbiwszy się od ściany uderzyła we mnie, tracąc przy tym równowagę. Tamci kontynuowali grę beze mnie.

- Nic Ci nie jest? Boli Cię coś?- ktoś do mnie podszedł lecz prócz lampy na suficie nie widziałam nic.

- Jasne, że boli tak bardzo...Serce.- odparłam.

- Spróbujesz wstać? Znajdę w torbie jakąś tabletkę.

- Nosisz leki zamiast ciuchów?- zdziwiłam się. To przecież chemia.

- Ta jest całkowicie bezpieczna. W końcu zażywają je ludzie.

Kiedy wróciłam nastąpił moment rozgrywki. Bałam się, że przeze mnie obie stracimy punkt bo stałam spory kawałek od siatki. Drugi poziom jest znacznie trudniejszy, ta żółta kończąca niebieskie pole na którym napisane jest UKS to poziom pierwszy czyli podstawowy, drugi to zielony tam, skąd serwują piątoklasiści a ten najdalszy, czerwona kreska jest dla szóstych i wyższych klas. Co prawda powinnam być już na najwyższym ale wiecie jak to jest. Na szczęście nie trwało to długi bo końcem lekcji zaplanowano coś zupełnie innego niż ćwiczenia.

- Wystarczy.- oznajmiła, wstając z ławki. Niektórzy leżeli na parkiecie.

- Jeszcze półgodziny.- zdumiona zerknęłam na zegarek. Co może być ważniejszego?

- Coś źle zrobiłam?- odezwała się Amber . Wszystkie takie nietypowe przerwy były wyłącznie z jej winy bo jak ona to i wszyscy są winni.

- Skądże, nie o to chodzi.- uśmiechem zasygnalizowała, by się nie bać. Świetnie się spisałyście ale do ideału jeszcze daleko więc chciałabym pokazać Wam jak powinno się zawodowo grać. Będziecie brać przykład z mistrzów.

Droga nie była długa, nie miałam pojęcia, że koło mojego bloku znajduje się takie popularne miejsce. Stadion był chyba większy niż w kinie. Mecz przedłużył się do dwóch godzin, widać było iż zawodniczki nie znoszą przegranych czyli porażka jest u nich nie możliwa. Prawie ciągle wpatrywałam się w boisko. Nie mogłam uwierzyć, że kiedyś będę aż tak sławna. Agata była bardziej zapalona do takich manewrów. Zostanę pisarką! One wyglądały tak jakby na tym parkiecie tańczyły. Jest na to dowód, że można być w dwóch miejscach na raz. Wszystko się uda, wiadomo bywa różnie ale bez początku nie ma nic. Tak się tym zafascynowała, że rozmyślała nad tym całą drogę, zanim powiedziała mi o swoich przyszłościowych planach. Liczyłam też się z tym, jakie będą skutki jeżeli załapie się do jakiejś eliminacji? Parę lat temu miałam dosyć poważny wypadek i nie mogłam intensywnie ćwiczyć.

- Bycie sławnym byłoby extra sprawą.- oznajmiłam z namysłem.

- Twój organizm nie wytrzyma, ja się wszystkim zajmę, ale na pewno nie wygram wszystkich meczy.- westchnęła. O to zawsze trzeba się starać, tak szczerze to jest sposób na całe życie. Jutro są moje urodziny, przyjdziesz?

- Znamy się rok, a ja dalej nie wiem gdzie mieszkasz?- zaśmiałam się.

- Ulica Goldoniego, dzielnica Allure jednorodzinny, niebieski dom.- oznajmiła.

- Dzięki, na pewno przyjdę.- pożegnałam się i sprawdziwszy komórkę, powędrowałam w miasto.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania