Bursztynowa stodoła część 1

Naoglądałem się sporo odcinków serialu o chłopach, którzy szukają do swojej chałupy bab. Wszystko tam tak poprzekręcali i w ładniutkie przemienili, że myślał żem czemu i ja nie mógłbym tam znaleźć jakieś swojej Hanusi skoro dają za nic, to trza brać. Jeno trzeba tam się zgłosić i poopowiadać jakieś historyjki, co by zainteresowały miastowych. Nijak nie szło to załatwić poza kolejnością, ino przez eliminacje zwane tam po inszemu castingiem. Odziedziczonym po ojcu traktorem pojechałem na eliminacje do tej Warszawy, a tam ściski na tych ich ulicach jakby im miejsca na to miasto zabrakło. Widocznie chłopy po dostaniu unijnych dopłat odmówili sprzedaży ojcowizny pod te ichnie chałupy, zwane blokami. Teraz cierpią z tego powodu i robią straszną ciżbę, że dla samego ciągnika trudno mi było wypatrzeć kawałka wolnej łąki, a co dopiero jakbym przyczepę dopiął. Zanim łańcuchami do zrywki drewna, okręciłem przed złodziejami traktorek, już przy mnie byli chłop z babą ubrani cudacznie, jakby mieli pełnić wielkanocną wartę przy grobie Jezusiczka. W tej rodzinie kobita musiała nosić portki, bo do mnie pirsza z pretensjami wyskoczyła.

- Proszę pana, sprzętem rolniczym do miasta stołecznego Warszawy wjechać nie wolno, o tym informują znaki drogowe umieszczone na rogatkach miasta. Pan nie dość, że złamał zakaz to jeszcze zaparkował samobieżny pojazd rolniczy na skwerze i w ten sposób popełnił kolejne wykroczenie.

- Jezu Chryste o czym ty babo gadasz, szaleju się najadłaś, czy z głupim się witałaś, albo kuń cię w czerep kopnął – wyrwało mi się bo za cholerę nie wiedziałem o czym ona plecie.

Chłop, ubrany jak cyrkowiec, poobwieszany jakimiś świecidełkami, był bardziej ugodowy jak zwykle, gdy ma się w chałupie sekutnice, powiedział.

- Jesteśmy strażnikami straży miejskiej miasta stołecznego…

I tu przerwał, bo widział jak wybałuszyłem oczy z tego myślenia, o co tym cholernikom chodzi, że czepiają się chłopa, który ma wystąpić w telewizorze zaraz po castingu. Jeszcze przez nich baby do chałupy nie przywiozę i znowu wyposzczony zmuszony będę wyobracać letniczki w stogu siana. Problemu z chętnymi kobitami do dokazywania nie było, lecz od dłuższego czasu nikt nie tylko w naszej wsi stert siana nie robił z braku opłacalności.

Cudak złapał mnie za rękę, od pyskatej baby spory kawałek odciągnął, aż był pewny, że cholera nie słyszy.

- Po co tu chłopie przyjechałeś? – zapytał normalnie bez głupiej gatki i wymądrzania się przed babą.

- Do telewizji po kobitę, którą dostane zaraz po tym ichnim castingu.

Baba w spodniach przyozdobiona świecidełkami, która widocznie mała problemy z kucetracją i zrozumieniem polskiej mowy ,nagle przez ducha świętego została oświecona i z uśmiechem mówi.

- Pan przyjechał na casting do programu rolnik szuka żony.

- Antek jestem, żaden pan i przyjechałem po babę, ale żeby od razu się żenić tak bez popróbowania to jakoś mi nie odpowiada. Pirwej trza sprawdzić czy ona robotna, czy w chałupie, w stajni, na polu i przy dzieciskach da radę. Krowę musi doić, kaczki nakarmić, w piecu napalić, a i pod kołdrą dokazywać.

- No nie wiem czy uda ci się Antoś zakwalifikować do programu i zdobyć miłość chociaż z taką aparycją to kto wie – powiedziała już przy końcu nie zrozumiale lecz myślał żem, że chodzi o pieniądze, ponieważ kiedyś w szkole słyszałem z innymi dzieciskami jak jeden z nauczycieli mówił do dyrektorki – pani żartuje za taki apanaż mam uczyć angielskiego – musiało być tych dutków mało bo więcej go nie zobaczyłem i ksiądz uczył nas tego na rozszerzonych lekcjach religii.

- Pieniądze mam nawet spore od kiedy dostaje dopłaty z Unii – odpowiedziałem jej.

- To dobrze bo będziesz musiał zapłacić dużą karę za przyjazd do tego miejsca i za specjalistyczną przyczepkę, na której wywieziemy twój ciągnik z Warszawy.

Oj, głupie babsko musiało być z niej, ponieważ nie można było ją przekonać, że traktor ma koła i sam jeździ. Jak tylko przydzielą mi tą kobitę, to posadzę ją na siodełku przymocowanym do nadkola i pojedziemy do chałupy. Z rachowaniem też miała problemy skoro nie znała złotówek tylko same setki i tysiące. Pewnikiem skończyłoby się nielichą awanturą, lecz do Warszawy przyjechały inne chłopy na traktorach z przyczepami pełnych jabłek. Jak mnie ino zobaczyli wojującego z tymi cudakami, zatrzymali się i złapali za drągi. Jeden miał nawet stare od gnoju widły, pewnikiem po ojcu. Gromadą podeszli do cyrkowców i najważniejszy z nich, mus sołtys, skoczył z ryjem na babę.

- Kurwiszcze do chłopa się przypierdalasz, że walczy o swoje i na protest w obronie polskich sadowników przyjechał. Spierdalać mi i to już w podskokach bo inaczej kości porachujemy.

Krzyk i groźby zrobiły swoje i nie trza było ich tłuc, sami uciekli błyskając światełkami na tym ich nowoczesnym wozie cyrkowym, przerobionym ze zwykłej taksówki.

- Widzisz młody tylko zdecydowanie i siła do takich przemawia – powiedział do mnie sołtys.

- Co was sprowadza do miasta? – zapytałem.

- Wysypiemy w ramach protestu na ulice kilka przyczep jabłek. Jak chcą mieć je dalej czyste to niech się schylą i pozbierają – zanim skończył do mnie mówić inne chłopy głos podniosły i nic nie dało się z tego zrozumieć. Jedynie domyśliłem się, że jak się poschylają przy zbieraniu to ich plecy rozbolą i będą wiedzieć jaka jest ciężka praca przy zbieraniu ziemniaków z pola.

Cyrkowcy musieli poskarżyć się policjantom bo najechało się tego w pierony i zaczęli się szarpać z chłopami z gromady. Ręce mnie swędziły by przylać któremuś, lecz obawiałem się o swój garnitur. W potarganym do telewizji nie pójdę i przez to do chałupy wrócę bez baby. Żal mi było opuszczać wspaniałe mordobicie. Jednak siła wyższa mną kierowała, jak mówi to często podczas mszy ksiądz dobrodziej i poszedłem na ten casting. Tam zobaczyłem zbieraninę różnych nieudaczników, kurdupli i popaprańców. Pomyślałem sobie czy nie wrócić po chłopów z gromady i powiedzieć im, że tu są tacy, którym trzeba kości porachować za podawanie się za chłopa. Jednak w tej ciżbie wypatrzył mnie taki jeden, podszedł, złapał bez pytania za rękaw marynarki i wyciągnął ze środka.

- Na casting! – zawołał.

- Tak – powiedziałem i pokiwałem głową, bo ciamajdy dookoła mnie zrobiły się taki wrzask jak przekupki na targowisku.

Zaciągnął mnie spory kawałek gdzie było cicho i mówi tak jakoś dziwnie jak baba. Nijak tak samo jak nasza Marylka, której się dorosło i wywiesiła koło chałupy starym zwyczajem pościel przeznaczoną na wiano.

- Kochanieńki nadasz się doskonale do programu z tą twoją aparycją, a najlepiej będzie jak nic nie będziesz mówić.

Za nic w świecie nie wiedziałem, o co temu dziwakowi chodzi, a on paplał tą swoją babską mową, jak prawdziwa gospodyni do swojego chłopa, który dawno zapomniał czego ona od niego chce.

- Reżyserze niech pan spojrzy, jakiego Apolla wśród kandydatów wypatrzyłem – zaczął mówić do przechodzącego niedaleko gościa otoczonego jakimiś kobitami, idącymi za nim jak za jakąś muzyczną gwiazdą pokazywaną w telewizji niczym przykładne żony za Arabem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Bożena Joanna 13.09.2019
    Satyra na pewien program w TVP. Udana!
  • Pasja 29.09.2019
    No pomieszanie z poplątaniem i wyszła niezła reklama z satyrą w tle. Tytuł też ma znaczenie w tym przedstawieniu :). Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania