Poprzednie częściDawno, dawno temu.... Rozdział 1

Dawno, dawno temu.... Rozdział 10

Wracałam do domu po godzinie 18. Było mało roboty, więc rozmawiałam z Henrym, który cały czas się pytał jak jest w Zaczarowanym Lesie. Odpowiadałam mu na wszystkie pytania, oprócz na temat brata bliźniaka jego dziadka. Był zaskoczony tym, że brakuje 4 stron z mojej historii. Tak, to były najgorsze 4 miesiące mojego życia. Emma siedziała u siebie w biurze i pewnie podsłuchiwała te głupoty według niej. Niech jeszcze chwilę poczeka. Ten dzień zbliża się wielkimi krokami. Już czuję ten posmak jabłka lub ukłucie w palec. Henry mi powiedział też, że chciałby się zając moimi zwierzętami, a już zwłaszcza koniem i lisem.

Byłam już blisko w domu, kiedy znowu poczułam zapach Błękitnej Wierzby, tylko już nie tak mocno jak wcześniej. Widziałam, że świeci się u mnie w kuchni i drzwi na dwór są otwarte. Powoli weszłam do środka i poczułam zapach herbaty i zapiekanki z serem. Weszłam ostrożnie do pomieszczenia. Stał tam jakiś mężczyzna i pichcił coś w mojej kuchni.

- Przepraszam, ale kim pan jest? - spytałam zaskoczona patrząc na niego.

Odwrócił się do mnie z uśmiechem.

- Jestem Jefferson. Była u mnie pani przed pracą zobaczyć kapelusze. Zaprosiła mnie pani na kolację, więc przyszedłem i zrobiłem = wytłumaczył spokojnie, jakby zrobił najnormalniejszą rzecz na świecie.

- Ale....skąd ma pan klucze od domu? - spytałam powoli.

Coś mi tu nie grało. Nie kojarzę takiej sytuacji z rana.

- Mówiła pani, że trzyma pod wycieraczką.- odparł spokojnie.

Chwila....to powiedziałam do Emmy przez telefon w lesie, kiedy biegałam. Wtedy czułam, że ktoś mnie śledzi. Powoli kierowałam się do drzwi wejściowych tyłem.

- To powiedziałam do Emmy - odparłam beznamiętnie - Co pan tu robi?

- Przyszedłem się zapytać czy pani ręka już nie boli po zetknięciu z kluczem. Wyglądało to na bolącą ranę.

Zapaliło mi się czerwone światełko w głowie. To on mnie wtedy potrącił i wyrwał chusteczkę z krwią, by zdobyć składniki do Błękitnej Wierzby.

- Ty mnie odurzyłeś tym zapachem - stwierdziłam odsuwając się od niego - Ty wszystko pamiętasz, Szalony Kapeluszniku.

- Zgadłaś, Strażniczko - pochwalił zbliżając się do mnie.

Chciałam się odsunąć, ale miałam już za sobą blat.

- Czemu wcześniej do mnie nie przyszedłeś. Dobrze wiedziałeś, że wrócę po 21 latach was ocalić.

- A co teraz robisz? Pracujesz jak normalny śmiertelnik i zaprzyjaźniasz się z Wybraną. TY powinnaś do mnie przyjść i się zapytać.

- Ja? Jefferson....Dobrze wiesz, że nie wiem, kto tu jeszcze jest. chcę wam pomóc, ale to odurzanie mnie własną krwią było.....

Chciałam dokończyć, ale przyłożył mi coś do ust i zemdlałam od razu. Odzyskałam przytomność po dość dłuższym czasie. Czułam, że jestem przywiązana do krzesła bardzo mocno. Poczułam, że ktoś do mnie podchodzi, więc kopnęłam go z całej siły w kolano i usłyszałam głośny jęk. Podniosłam głowę i zaczęłam mrozić wzrokiem Szalonego Kapelusznika.

- Zasłużyłem na to. Przyznaję - jęknął opierając się o kredens.

- To chociaż o tyle dobrze. - pochwaliłam zimno - Wypuść mnie i powiedz, o co ci chodzi.

- Nie wypuszczę cię. Chodzi mi tylko o jedną osobę. Grace.

To jego córka. Henry mi powiedział, że przyjaźni się z jedną dziewczynką, która jest u innej rodziny. Zapomniał tylko powiedzieć, kto jest jej prawdziwym rodzicem.

- Przykro mi ze tego powodu, że klątwa rozdzieliła cię z córką. To już nie moja wina. Obiecuję, że naprawię to, co mnie ominęło tutaj, ale musisz mnie wypuścić - powiedziałam poważnie.

- Jedynie chodzi mi o portal do Zaczarowanego Lasu. Chcę, byś go stworzyła i wtedy zabiorę córkę do naszego prawdziwego domu - odparł siadając na przeciwko mnie. - Jedyne, czego potrzebuje to kosmyk twoich włosów.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

- Tam wszyscy są zamrożeni, a Grace ciebie nie kojarzy. Poczekaj, aż Emma ściągnie klątwę, a później przeniosę nas.....

- Nie - krzyknął na cały głos, aż się wzdrygnęłam - Chcę, żebyś teraz to zrobiła. Bez Wybranej.

Usłyszałam jakiś jęk i szepty. Rozpoznałam tam głosy Emmy i jej mamy. Odwróciłam z powrotem głowę w jego stronę.

- Czemu to zrobiłeś? - spytałam zła.

- Żeby mieć wybór. Albo ty albo ona - powiedział przystawiając mi pistolet do czoła.

- Faktycznie jesteś szalony - warknęłam mrożąc go wzrokiem.

Usłyszeliśmy kroki i zobaczyłam kątem oka Mary. Stanęła przerażona w progu.

- Panie Jefferson, co pan robi? - spytała spokojnie nie robiąc żadnych gwałtownych ruchów.

- Robię wam wybór. Jeżeli Emma nie zrobi magicznego kapelusza, to panna Hood stworzy portal. A jak nie...żegnaj piękny świecie - odpowiedział spokojnie Szalony Kapelusznik, jakby rozmawiał o pogodzie.

- Regina i Rumpelsztyk chowają się przy tobie - sarknęłam.

 

Zacisnął szczęki i mocniej przyłożył pistolet do czoła. Zacisnęłam szczęki z bólu i czekałam na ich kolejny ruch. Wyszła Emma i zamarła tak samo jak jej mama.

- Dobrze, zrobię ten kapelusz, ale je wypuść - powiedziała.

- Wypuszczę tylko Mary, ale ją zostawię. Potrzebuję jeszcze jej krwi i włosów. - odparł cały czas na mnie patrząc.

- Straciłeś wszystko na Wierzbę? - spytałam kpiąco.

Nic nie powiedział, tylko schował pistolet. Odsunął mnie od schodów i popchał krzesło z kółkami w stronę bardzo przestronnej szafy, w której zamknął mnie na klucz. Kiedy usłyszałam, że kroki ucichły, wykręciłam sobie nadgarstek i wydostałam prawą rękę z ciasnych więzów. Sięgnęłam do buta, gdzie miałam mały nożyk i zaczęłam rozwiązywać sznur. Ręka mnie bolała, ale nie miałam czasu na nastawiani dłoni, tylko na ucieczkę i pomoc przyjaciółkom. Szybko wstałam, kiedy już wszystko było zrobione i podeszłam na palcach do szafy. Delikatnie pokręciłam gałką, ale oczywiście zamknął. Klęknęłam i sprawdziłam przez dziurkę od klucza, co się dzieje. Siedzą w salonie, a Emma robi kapelusz. Mary leży nieprzytomna na sofie. Musiałam coś wymyślić, by stąd wyjść. Mam na tyle mocy, by zmienić się w dym, ale wtedy mnie zauważy. Co mam zrobić? Poczułam wtedy coś mokrego na nadgarstku, gdzie był narysowany Trójząb. To była woda. Dobra, jednak już powoli dochodzi do siebie. Zamknęłam oczy i zmieniłam się w kałużę, która powoli i niezauważalnie zmierza ku sofy, gdzie leży nieprzytomna Śnieżka. Wróciłam do swojej normalnej postaci i poklepałam ją po policzku. Powoli otworzyła oczy i szybko ją uciszyłam. Wskazałam jej drzwi, gdzie byli i powiedziałam bezgłośnie, żeby go ogłuszyć. Kiwnęła powoli głową i cicho wstała. Podeszłam do kominka, gdzie był pogrzebacz i podeszłam do framugi, a Mery po drugiej stronie.

- Patty nie jest żadną Strażniczką. Jest zwykłą dziewczyną z bujną wyobraźnią tak jak Henry - powiedziała spokojnie robiąc kapelusz.

- To nie prawda. Na serio nazywa się Emily Hood i ma dziecko z tym złodziejem. Za to twój syn jest Wierzącym. - odparł Jefferson - Twoja przyjaciółeczka jest największą czarownicą w Zaczarowanym Lesie, większą niż ty. Potrafi za jednym ruchem palca zabić ogry, a wojny potrafi w pokojowy sposób uspokoić każdego króla. Oprócz Georga, ale to historia dla znających ją najlepiej.

Zacisnęłam zła szczęki i czekałam na kontynuację tych opowieści.

- Ale według tych historii, nie miała rodziny. A ma - drążyła.

- Tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś ją adoptował. A w naszym świecie nie miała ani matki ani ojca. Bała się przez to otworzyć na jakikolwiek związek. Dopiero Robin Hood otworzył jej serce. - wytłumaczył - A wcześniej...Zimna jak lód.

Zerknęłam na Mary i rzuciłam w jej stronę pogrzebaczem. Wiedziała, co musi zrobić.

- Ja uważam inaczej - powiedziałam głośno i wyszłam z ukrycia.

Zanim się odwrócił, Śnieżka go ogłuszyła. Padł na ziemię i zaczęłyśmy uciekać, kiedy byłam blisko drzwi, to mnie dopadł i zamknął drzwi na klucz. Upadłam z jękiem na ziemię i szybko wstałam.

- Jak się wydostałaś? - spytał wściekły podchodząc do mnie.

- Podziękuj Posejdonowi - odparłam z uśmiechem szykując się do walki - Dobrze wiesz, że możemy to inaczej rozstrzygnąć - zauważyłam spokojnie.

- Ciekawe jak - warknął wyciągając pistolet.

Kopnęłam go w dłoń i puścił go.

- Otóż......Tuż po zdjęciu klątwy przeprowadzam się do Zaczarowanego Lasu. To rodziny. Wezmę was i zaczniecie normalne życie tak jak kiedyś - wytłumaczyłam - Ale jak tak ciągle będziesz się zachowywać, to was nie wezmę.

- Czemu jesteś taka miła dla mnie? - spytał zły chcąc zadać mu cios.

Chwyciłam go za rękę, którą chciał mnie uderzyć i łatwo powaliłam go na ziemię. Położyłam mu stopę na klacie i dopiero zakończyłam swój wywód.

- Ponieważ, drogi Kapeluszniku, jestem dobrą osobą, która troszczy się o innych. Nie byłam zimną kobietą, tylko myślałam, że nikt mnie nie pokocha. Ty chociaż miałeś rodziców. A ja? Wiem tylko tyle, że pochodzę z innego świata. Dokładnie Świata Bez Magii. Dlaczego jej nie szukam? Ponieważ mam 2 kochające mnie rodziny. Wszystko to ci mówię, ponieważ tobie ufam i wiem, że jesteś dobry.

Nic nie mówił, tylko patrzył się na mnie zaskoczony.

- Obiecuję ci, że jak Emma ściągnie klątwę, to wezmę Grace i ciebie i razem wrócimy do Lasu. Umowa stoi?

Kiwnął głową, że się zgadza. Bez słowa zniknęłam w dymie i pojawiłam się u mnie w kuchni, gdzie cicho krzyknęłam ze strachu. Otóż w mojej kuchni siedziała...

- Mamo, co tu robisz? - spytałam zaskoczona prostując nadgarstek.

- Posejdon powiedział, że grozi ci niebezpieczeństwo i będziesz potrzebowała pomocy - wytłumaczyła przytulając mnie mocno.

Odwzajemniłam szczęśliwa przytulas. Jak się za nią stęskniłam.

- To opowiadaj, co się dzieje w tym mieście? - spytała siadając na blacie.

Uśmiechnięta usiadłam na przeciwko niej i zaczęłam opowiadać, co tutaj się działo.

Następnego dnia wyszłyśmy z domu i szłyśmy powoli do baru.

- To powiedz jeszcze raz, kogo mam omijać? - spytała zaciekawiona rozglądając się.

- Rumpelsztyka i Reginę - odparłam - Jefferson jest niegroźny. On wszystko pamięta i chce zacząć normalne życie przy córce. Nie dziwię mu się - wytłumaczyłam.

Przechodziliśmy obok jego sklepu i trochę zwolniłam. Siedział przy biurku i robił kapelusz. Zauważyłam, że ma podbite oko i skręcony nadgarstek.

- Co się dzieje? - spytała zaciekawiona mama patrząc tam gdzie ja. - Czy to ten Szalony Kapelusznik?

- Tak. Muszę mu coś powiedzieć. Chodź ze mną, sama nie jesteś bezpieczna.

Weszłyśmy do jego sklepu, gdzie podniósł na nas wzrok. Kiedy mnie zobaczył, to zbladł.

- Nie bój się. Nie jestem potworem jak Rumpelsztyk. Chciałam ci tylko powiedzieć, że klątwa zostanie zdjęta za tydzień, kiedy ja i Henry będziemy spać - powiedziałam poważnie - Kiedy się wybudzę, to wezmę ciebie i Grace do Zaczarowanego Lasu i wrócicie do swojego normalnego życia.

- Czemu jesteś dla mnie taka miła? Przecież ciebie więziłem - powiedział zdziwiony.

- Ty nie jesteś James. Gdybyś zrobił to samo, co on, to na pewno zabiłabym ciebie bez wyrzutów sumienia - przyznałam szczerze - Kiedy do ciebie przybędę, to bądź gotowy.

Już wychodziliśmy, kiedy zatrzymał nas jego głos.

- Emily Hood.

Odwróciłam się i zobaczyłam, że kłoni się przede mną.

- Bardzo ci dziękuję - powiedział poważnie.

- Proszę bardzo, Jefferson. Od tego tu jestem.

Wyszłyśmy ze sklepu i skierowałyśmy się do baru.

- To jaką chcesz kawę? - spytałam zaciekawiona.

- Przed chwilą kłaniał się przed tobą ten Jefferson, a ty się pytasz, jaką chcesz kawę? Co tu się dzieje?

- Mamo - zachichotałam - W naszym świecie to jest normalność.

Zrzedła mi mina, kiedy zobaczyłam, że na placu zabaw Regina i Emma się ze sobą kłócą, a Mary i Henry stali z boku i nie wiedzieli, co zrobić. Poszłam tam szybko z mamą.

- Regina - powiedziałam i podeszłam do nich - Musimy porozmawiać.

- Nie mamy o czym - warknęła odchodząc od mnie - Wszystko niszczysz.

Spojrzałam na mamą dając jej znać, żeby tutaj została. Podbiegłam do Reginy i chwyciłam ją za rękę. Chciała wyszarpać, ale trzymałam ją dalej.

-Doskonale wiesz, że do tej rozmowy będzie musiało kiedykolwiek dojść - drążyłam.

Wyrwała rękę i odwróciła się do mnie.

- Dobra, czego chcesz? - warknęła zakładając ręce na piersi.

- Chcę tylko powiedzieć, że przegrywasz. Na serio myślałaś, że ta klątwa się uda? Czemu to zrobiłaś?

- Doskonale o tym wiesz. To Śnieżka. To wszystko przez nią. Zniszczyła mi życie. Czemu się tego pytasz? Przecież znasz prawdę.

- Znam wersję Złej Królowej, a nie zwykłej Reginy, która wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia. Gdzie się podziała ta dobra uczennica, która skrupulatnie się uczyła magii pod moim okiem?

- Zmieniła się, kiedy matka zmiażdżyła serce mojej prawdziwej miłości. - warknęła odwracając ode mnie wzrok - To wina...

- Nie - odparłam spokojnie kręcąc głową - To nie Śnieżka. To twoja mama namówiła ją, by powiedziała prawdę. Była jeszcze dzieckiem. Miała 9 lat. Nie wiń jej. Posłuchaj, zawsze możesz wszystko naprawić, tylko....

- Ty zawsze wszystko naprawisz - przerwała mi patrząc na mnie nienawistnym wzrokiem - Kiedy tylko Emma ściągnie klątwę, to mnie zamkniesz w więzieniu i będziesz burmistrzem.

Zachichotałam i pokręciłam głową.

- Nie, nie zostanę burmistrzem - poprawiłam ją - Ani ja ani Emma.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

- Kiedy Emma ściągnie klątwę, to zamknę cię w więzieniu, odbiorę moce i wrócę do Zaczarowanego Lasu. Tylko Emma tutaj zostanie, a ja wrócę do rodziny.

- Ale....Przecież Swan nie potrafi czarować. - zauważyła.

- Wiem. Dlatego zostanę tu tydzień, a później wrócę do męża i syna. Wrócę tu za pół roku tak jak Persefona. Jeszcze tylko powiem to, że każdemu należy się druga szansa, nawet tobie.

Nie czekając na jej reakcję odwróciłam się i poszłam w stronę mamy. Henry coś do niej mówił, pewnie ten skomplikowany plan. Zauważyłam, że Rumpelsztyk stoi z boku i rozmawia z Emmą zerkając na moją mamę. Podeszłam do mamy i Wierzącego.

- Wszystko w porządku? - spytałam zaciekawiona.

- My powinniśmy zadać to pytanie - odparła mama - I co z nią?

- Jak grochem o ścianę - odparłam poprawiając torebkę - Henry, chyba nie męczyłaś mamy tym planem?

- Troszeczkę - odparł na co zachichotałyśmy - Możemy później pójść do lasu? Chcę zobaczyć twoje zwierzęta.

- Po lekcjach, młody - odparłam - I zapytaj się mamy. Tej prawdziwej - dodałam szybko.

- Hood! - krzyknął Gold.

- No to świetnie. - szepnęłam do siebie. - Zaraz wrócę.

Odeszłam od nich i podeszłam do niego. Był minimalnie wściekły.

- Słucham, Mroczny. Co tym razem ci się nie podoba? - spytałam spokojnie zakładając ręce na piersi.

- Ten śmiertelnik. Co on tu robi? - wysyczał wskazując na mamę.

- To moja mama z tego świata. Nie waż się do niej zbliżać. Przyjechała tylko na tydzień - wyjaśniłam spokojnie.

- Czyli będzie przy tobie, kiedy będziesz spać? - spytał zaciekawiony.

- Tak, zgadza się- odparłam - Wie wszystko i chce spędzić ze mną jak najwięcej czasu.

- A wie, co twój kochany James ci robił? - spytał zaciekawiony.

- Nie. Nawet nie próbuj jej tego powiedzieć. I tak zmarnowałeś mi plany względem klątwy - odparłam minimalnie zła.

- Ależ droga Emily. Patrząc na twój ból rośnie mi radość w sercu - odparł z chamskim uśmieszkiem.

Zmroziłam go wzrokiem, a chmur zrobiły się trochę ciemne i zaczęło grzmieć. Tak już zaczynam panować nad pogodą, czyli to dobry znak dla mnie, a dla nich zły. Odszedł bez słowa, a ja podeszłam już spokojniejsza do mamy.

- Nie ma to jak zacząć radośnie poranek - sarknęłam z bladym uśmiechem.

- To chyba będzie espresso? - spytała z uśmiechem mama otaczając mnie ramieniem.

- Chyba tak. Plus dobry sernik - odparłam idąc z nią do baru.

Następne częściDawno, dawno temu.... Rozdział 11

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania