Poprzednie częściMajor Konstanty Kuzniecow NKWD

Major Konstanty Kuzniecow Część VII

Major Konstanty Kuzniecow VII

 

Rozsiedli się, gdzie kto mógł. Kuzniecow już wcześniej ustalił z Zajcewem, że będą się starali wprowadzić swobodną atmosferę. Dlatego traktowali żołnierzy bardzo luźno. To była ich wspólna akcja i chodziło o to, żeby ludzie nie czuli presji, bo, jak to stwierdził Zajcew, wtedy są bardziej czujni.

Noc minęła spokojnie, nie licząc różnych dziwnych odgłosów dobiegających z pobliskiego lasu. Rano Zajcew zawołał porucznika.

– Własow, coś tu jest nie tak – zaczął rozmowę.

– Stary frontowiec zawsze czuje niebezpieczeństwo, towarzyszu kapitanie. Ja też mam dziwne odczucia. Tu coś bardzo niedobrego wisi w powietrzu.

– Tak. A już myślałem, że tylko mnie się wydaje. Niemcy?

– Nie. To coś innego. Szwabów wyczuwam na odległość. To nie Niemcy, tu czai się coś innego. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale to jakieś paskudne miejsce.

– Też tak myślę, dlatego niech twoi ludzie chodzą po trzech, czterech. Nikt nie może iść nigdzie sam. Jeśli oni czują to samo co my, to będą się bali.

– Tak jest, towarzyszu kapitanie.

Kuzniecow, który właśnie wyszedł z ziemianki, spojrzał na Zajcewa.

– Chyba powinienem wiedzieć, o czym rozmawiają moi podkomendni? – zapytał z surową miną.

– Towarzyszu majorze, obaj z Własowem mamy takie samo wrażenie. Jako doświadczeni frontowcy wcześniej wiemy o niebezpieczeństwie i teraz też czujemy strach przed czymś nieznanym.

Major uważnie spojrzał na obu oficerów, ale widząc ich miny, nie skomentował tej odpowiedzi.

– Czyli musimy uważać na wszystko? – zapytał po chwili.

– Tak, towarzyszu majorze.

– Rozumiem, Zajcew, choć niczego takiego nie odczuwam. Własow, widzisz, na polu stoją resztki działa, a czołg według sierżanta wyjechał z tamtego lasu. Podzielisz oddział na trzy grupy i pójdziecie przeszukać tamten las. Macie go tylko znaleźć, bez niepotrzebnego ryzyka.

– Tak jest. – Porucznik zasalutował i odszedł do swoich żołnierzy.

– Zajcew, po cholerę straszysz ludzi – powiedział ostro.

– Nie straszę. To starzy frontowcy. Czują to samo co ja. Nie zrozumiecie tego, majorze. Zbyt długo byliście za biurkiem – odważnie odparł Zajcew, ale Kuzniecow odpowiedział przyjaźnie:

– Dobra Zajcew, wierzę wam,ale mamy zadanie i musimy je wykonać.

– Tak, jeśli ten czołg tu jeszcze jest.

– Jak sprawdzimy całą okolicę, to się dowiemy – odparł krótko major.

– No, chyba że sam złoży nam wizytę.

Kiedy zwiadowcy ruszyli, Kuzniecow i Zajcew zajęli się przygotowaniem stanowiska dla armaty. Znaleźli miejsce, wykopali dół i rozstawili działo. Teraz nad ziemie wystawała tylko lufa. Z pociętych gałęzi zrobili też całkiem niezły kamuflaż. Po kilku godzinach byli już gotowi. Działo przygotowane do strzelania, amunicja też. Usiedli, żeby zapalić, a wtedy wrócili zwiadowcy.

– Towarzyszu majorze, melduję, że w okolicy nie ma żadnego czołgu. Obeszliśmy spory kawał lasu i nic, nawet śladów gąsienic. Pozostałe oddziały też go nie znalazły. Albo się gdzieś ukrył, albo już go tu nie ma. Moi ludzie potrafią znaleźć wszystko. Czołg jest zbyt duży, żeby go ukryć łatwo, ale tu naokoło same lasy i może być wszędzie. – Porucznik stanął na baczność.

– Spocznij. Może jest tak dobrze ukryty, jak nasze działo.

– Ten pojazd stoi jakieś dwa kilometry stąd w bagnie – rozległ się nieoczekiwanie jakiś głos. Kilka metrów od nich stał, podpierając się kosturem, staruszek. Nikt nie wiedział, jakim sposobem się tutaj znalazł i jak mu się udało podejść do nich tak, że tego nie zauważyli. Pierwszy odzyskał mowę Kuzniecow.

– Kim jesteście i co tu robicie? – zapytał groźnie.

– Kim jestem, powiem później. Wiem, czego szukacie. Takiego wielkiego pojazdu, nazywacie to chyba czołgiem? Jest tu już dość długo, zabił wielu żołnierzy. Teraz stoi, bo jego pan nabiera sił. Kierowanie martwą załogą kosztuje dużo mocy.

Zajcew podszedł do niego.

– Jak to martwą, jakiej mocy?– zapytał szybko.

Starzec uśmiechnął się kącikami ust.

– No mówię jasno martwą

– Dziadku, coś kręcicie. Radzę mówić prawdę – warknął wyraźnie już zły Kuzniecow.

– Nie denerwujcie się, panie oficerze. Zaraz wytłumaczę. Jestem mnichem, Grekiem, dlatego mój rosyjski jest słaby. Mam na imię Symonidas.

– Czyli pop? – wtrącił Zajcew.

– Tak. Coś w tym rodzaju, ale wyznania greckokatolickiego.

– Ale, do cholery, co tutaj na froncie robi pop czy mnich?! – krzyknął zdziwiony Kuzniecow.

– Szukam tego samego co wy – odparł spokojnie zakonnik.

– Czołgu? – wyrwało się Kuzniecowowi.

Mnich nieoczekiwanie się uśmiechnął.

– Nie. Tego, który przejął nad nim kontrolę, a właściwie nad martwą załogą.

– Co? Jaką martwą? Martwi nie walczą, nie strzelają ani nie kierują czołgiem, ojczulku! – Tym razem Kuzniecow zdenerwował się nie na żarty.

– Spokojnie, panie oficerze. Zaraz wszystko wytłumaczę, ale wasi żołnierze także powinni to słyszeć, żeby wiedzieli, z kim przyjdzie im się zmierzyć.

Kuzniecow spojrzał na Zajcewa. Ten skinął głową.

– Dobrze. Zajcew zawołaj wszystkich.

Po chwili żołnierze rozsiedli się wokół przybysza.

– Posłuchajcie mnie uważnie i nie przerywajcie, aż skończę. – Tym razem głos staruszka zagrzmiał niczym wystrzał z działa. Nikt się nie spodziewał, że ten człowiek może przemówić tak donośnym i władczym głosem.

– Jestem mnichem z zakonu Świętego Krzyża Jerozolimskiego. Nasz zakon jest bardzo stary, został założony w Jerozolimie, podczas wypraw krzyżowych. Jednak w odróżnieniu od innych zakonów, takich jak templariusze, joannici czy Krzyżacy, mój nie walczył z niewiernymi. Jego zadaniem była walka z różnymi złymi istotami, które pojawiły się w Ziemi Świętej w czasie krucjat. Niewierni, Saraceni, Arabowie, czy jak byśmy ich nie nazwali, walczyli nie tylko bronią, truciznami czy chorobami. Sprowadzali, mówiąc prosto, różne paskudne istoty z innych światów: dżiny, demony, wampiry. Te maszkary miały im pomóc w walce z naszymi rycerzami. Zakon Świętego Krzyża je tropił i starał się odsyłać z powrotem do ich światów. Tym zajmowali się mnisi w Ziemi Świętej. Kiedy niewierni pokonali naszych i zajęli święte miejsca, nasz zakon przeniósł się początkowo do Francji, a później do Grecji. Nie został jednak zlikwidowany, bo okazało się, że demony cały czas przechodzą do naszego świata. Dlatego istniejemy przez te wszystkie lata. Musicie wiedzieć, że w naszym świecie są bramy prowadzące do innych światów. Zazwyczaj są zamknięte, ale czasami komuś uda się taką bramę otworzyć i wtedy przechodzą przez nią różne potężne istoty, najczęściej demony. Tutaj niedaleko jest taka brama. Zamknąłem wyjście, ale najlepiej będzie ją wysadzić, tak żeby nic nie zostało. – Mnich zamilkł i spojrzał na słuchających go żołnierzy, czekając, co powiedzą. Ale nastała cisza. Wszyscy zdumieni patrzyli na staruszka, nikt się nie odezwał. Dopiero po chwili Zajcew, który najszybciej doszedł do siebie, powiedział:

– Czyli ten tam w czołgu to jakiś demon, potwór? – W tym pytaniu zawarł to, czego chcieliby dowiedzieć się wszyscy.

– Tak, i to bardzo groźny, dlatego musimy go dopaść. Nazywają go Dar, a jego martwych pomocników Krakary.

– Nie rozumiem, o czym mówicie, dziadku. – Tym razem nie wytrzymał Kuzniecow.

– Demon!!! Tutaj!!! W czołgu!!!

–  Tak, choć jak nie będzie chciał, to go nie zobaczycie. Potrafi zamaskować siebie, a nawet ten pojazd za pomocą magii. Wiedzieliśmy od dawna, że przeszedł do naszego świata, ale nie mogliśmy go znaleźć. W końcu jeden z mnichów go zobaczył. Wcielił się w niemieckiego oficera. To bardzo groźna istota, która wskrzesza umarłych i z nich tworzy istoty mordujące ludzi na jego rozkaz. Nie da się ich zabić kulami. Można je albo spalić, albo rozerwać na kawałki. On was tu znajdzie jak odzyska siły. Po prostu przyjedzie i zniszczy tę waszą armatę, a z was zrobi swoje sługi.

- Dziadku to najlepsze działo na froncie, jak podjedzie blisko, załatwimy go – odparł Własow.

- Młody człowieku, jego nie da się zabić, bo już jest martwy.

Zapadła złowroga cisza. Na te słowa wszyscy jakby zamarli w bezruchu. To, co usłyszeli, było dla nich tak szokujące, że musieli to przetrawić. Mogło się wydawać, że tych żołnierzy, weteranów wielu walk, którzy widzieli już chyba wszystkie złe strony wojny, nic już nie jest w stanie zaskoczyć, czy wystraszyć. Teraz jednak zawisło w powietrzu coś, co spowodowało, że pospuszczali głowy. Atmosfera była coraz bardziej mroczna. Kuzniecow popatrzył na siedzących i zobaczył w nich strach. Znał to uczucie. Musiał zareagować, bo jeszcze trochę a strach sparaliżuje ich wszystkich.

– To, co mamy zrobić, mnichu? – zapytał cicho.

Staruszek usiadł na trawie i wyglądało na to, że intensywnie myśli. Nikt nic nie mówił. Wszyscy czekali, co powie ich niespodziewany gość. Mnich zamknął oczy i wyglądał jakby spał. Trwało to kilka minut, aż w końcu otworzył oczy i powiedział:

- Demony są różne, na te słabsze wystarczy ogień. Ten jednak jest zbyt silny, a każdy zabity człowiek wzmacnia jego siłę. Musimy spalić czołg, to go osłabi, straci część mocy, a wtedy spróbuje go wysłać tam, skąd przyszedł. Tylko tak możemy się go pozbyć z tego świata.

Tym razem major nie chciał już czekać i nieważne czy wierzył mnichowi, czy nie trzeba zacząć działać.

– Dobrze. Wierzę ci mnichu. To, jak go załatwić? – Kuzniecow wyglądał na przekonanego.

– Potrzebujemy czegoś, co daje dużo ognia – odparł Grek.

– Miotacz ognia. Mamy takie i możemy tu ściągnąć. Mieszanina zapalająca składa się z ropy naftowej, nafty i benzyny. Strzelają na jakieś trzydzieści metrów przez trzy, cztery sekundy. Wystarczy?

– Nie wiem. Nie widziałem, jak to działa, ale powinno wystarczyć. Trzeba nam tego z dziesięć sztuk i zapas tej mieszanki. Nie wiadomo z iloma Krakarami przyjdzie nam się zmierzyć, ale je na szczęście można spalić. Nie są zbyt szybkie i nie myślą. Idą i zabijają wszystko, co stanie na ich drodze.

– Polowałeś już na nie kiedyś, mnichu? – zapytał porucznik Własow.

– Tak. Kilka razy, ale wtedy wykorzystywaliśmy do tego worki. Brało się taki wór, wlewało oliwę, nacinało i rzucało w Krakara. A później ciskało się w niego zapaloną pochodnią, albo strzelało. To dość ryzykowne, ale działało. Te wasze miotacze bardzo ułatwią zadanie. Musicie jednak wiedzieć, że jak Krakar kogoś dopadnie, rozerwie go na strzępy. One mają ogromną siłę. Dlatego trzeba będzie strzelać z maksymalnej odległości. Nawet jak płoną, są niebezpieczne, bo nie czują bólu. Trzeba się oddalić czym prędzej i odczekać aż spłoną. To dość makabryczny widok, ale innego wyjścia nie ma. Dopóki się mogą poruszać, są bardzo groźne. Pamiętajcie o tym.

Kuzniecow spojrzał na siedzących żołnierzy.

– Ilu z was obsługiwało już miotacz?

Z plutonu zwiadu podniosły się prawie wszystkie ręce. Z załogi działa jeden.

– Dobrze. Damy radę. A ty, Zajcew?

Kapitan przytaknął.

– Własow, pojedziesz ciężarówką do sztabu dywizji. Zgłosisz się do dowódcy. Tylko do niego. Zameldujesz się i powiesz, że ja cię przysyłam i potrzebuję dziesięciu miotaczy ognia oraz zapas substancji na trzydzieści strzałów, a także skrzynkę granatów. Jeśli zapyta, po co mi to, powiesz, że nie wiesz, taki dostałeś rozkaz. Zapakujesz wszystko na ciężarówkę i przywieziesz tutaj. A przy okazji odwieziesz działo, już nam się nie przyda. Jasne?

– Tak jest, towarzyszu majorze. – Własow stanął na baczność.

- Nie trzeba odsyłać armaty – wtrącił Simonidas.

- Macie do niej pociski z ogniem?

- Zapalające? - Zajcew w mig pojął, o co chodzi.

- Tak dające ogień przy trafieniu w cel

- Możemy ściągnąć, to żaden problem

- To przywieźcie je, takie jak je nazwaliście zapalające, mogą demona zatrzymać

Zajcew tylko pokiwał głowa.

- Rozumiem. Czyli działo zostaje. Poruczniku, weźmiesz jeszcze dwie skrzynki pocisków zapalających i ani słowa nikomu, co tu robimy. Jak ktoś zapyta, powiesz, że major Kuzniecow zabronił cokolwiek mówić. To powinno wystarczyć.

– Tak jest. – Własow wybrał kilku ludzi, zapakowali się na ciężarówkę i odjechali.

– Mnichu, jak mamy się do nich dobrać? Powiedz nam, bo nikt z nas nie miał z czymś takim do czynienia.

Staruszek długo wszystko wyjaśniał. Kiedy skończył, padło kilka pytań, ale wyglądało na to, że żołnierze już wiedzą, jak pokonać tego demona i Krakary. Jednak to, co usłyszeli z ust mnicha, było szokujące. Dla większości walka była chlebem powszednim. Walka, ale z ludźmi, a nie z jakimiś demonami, Krakarami czy innymi istotami, które znali najwyżej z baśni albo legend. Teraz to było życie, nie bajka. Mimo wszystko, teraz już nie było widać przerażenia na ich twarzach. Wyglądało na to, fala strachu już opadła i mogą zacząć działać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • MarBe 14.04.2018
    Doskonale przybliżasz klimat z tamtych lat i ludzi żyjących w wojennym piekle, a za plecami mieli wypaczony system.
  • Ozar 15.04.2018
    Dziękuje za komentarz. Tak niestety było z przodu AC a z tyłu NKWD, które strzelało do wycofujących się czerwonoarmistów jak do kaczek.
  • Pasja 15.04.2018
    Wiele słyszałam o intuicji niektórych ludzi. Ciekawe, czy mnich mówił prawdę. Co do jednego człowiek też potrafi być demonem. Żołnierze bali się śmierci i dlatego na ich twarzach malował się strach.
    Fajnie prowadzisz akcję, nie tylko walka i strzały, ale pokazujesz ludzkie emocje i frontowe życie.
    Pozdrawiam serdecznie
  • Ozar 15.04.2018
    Dziękuje za wizyte. Co do demona... jesteś blisko hahahahahaha okaże sie dalej.
  • NKWD w walce z demonami :) no no no :) masz wyobraźnię.
    Zamieszałeś ogień z wodą,. Komuniuści w nic nie wierzyli, a w Twoim opku walczą z demonami, się zaczyna robić naprawdę ciekawie :)
  • Ozar 22.04.2018
    Dzięki za odwiedzinki. Wyłapałeś to bardzo dobrze. O to mi właśnie chodziło ateiści w zderzeniu z demonami. Choć Kuzniecow już nie jest takim fanatycznym komunistom. Lata pracy w Polsce, czy USA pozwoliło mu poznać dobrze katolików czy protestantów i w tej chwili jest on już jakby neutralnie nastawiony. To już nie to, co Mierkułow fanatyczny komunista, zresztą postać autentyczna. Jednak i on musi się zgodzić, że coś w tym jest.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania