Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik 10

Następnego dnia z samego rana Merks obserwował krzątającą się po kuchni matkę. Była jakaś odmłodzona i uśmiechnięta od ucha do ucha. Podśpiewywała znane melodie i przemieszczała się lekko jak mgiełka pomiędzy meblami.

– Mamo czy jaskinia Morfusa usytuowana jest w tym samym miejscu, co na tamtej planecie? – zagadnął, sięgając po czerwony owoc.

Zerna przerwała przygotowywanie posiłku i spojrzała na syna spode łba, jakby pytanie, które zadał, wzbudziło wątpliwości.

– Tak, tylko z tą różnicą, że tutaj posiada dwa domy i korzysta obecnie z tego dalej położonego. – Usiadła obok i wytarła dłonie w fartuch. – Jakby umiał pływać, to zapewne schroniłby się za oceanem, gdzie prowadziłby te swoje pustelnicze życie. – Strzepała z blatu okruszki i wróciła do wcześniejszych obowiązków.

– Chciałbym go odwiedzić, jeśli można? – Zatopił zęby w soczystym miąższu i analizował słowa matki.

Merks znał Morfusa krótko, ale zdążył zauważyć, że jego wycofanie i poleganie na tym, co wyczytał i usłyszał, koliduje z rzeczywistością i prawdziwym życiem.

Trudno było staruszkowi przyznać się do błędu, a gdy już to następowało, gryzł skutki w sobie, obwiniając samego siebie o nieudolność i braki.

Wiara w samego siebie – niska.

– Oczywiście, ale samemu będzie ci ciężko trafić, to dość zawiła droga.

– Nie jestem sam. – Zerknął na krokodyla. – Chrapek go wywącha.

Merks wykrzywił usta i wybuchnął gardłowym śmiechem, kiedy napotkał zdziwienie w ślepiach pupila. Czyżby gad miał przytępione zmysły?

– Mieszka w jaskini nad jeziorem, nieopodal jeżynowych krzewów – uściśliła kobieta, stawiając parujące naleśniki na stole.

Po obfitym śniadaniu Zerna wskazała ochotnikom, w którą stronę mają się udać i którędy iść, aby trafić do staruszka.

Szybkim krokiem Merks wraz z Chrapkiem zeszli ze wzniesienia i szeroko otwartymi oczyma, wyglądali jeziora, o którym wspominała matka. Trzymali się wąskiej ścieżki, o niezbaczanie, z której prosiła i jak przystało na nowicjuszy, zgubili się i krążyli w koło, jak psy tracące trop.

Gdzie Merks nie spojrzał, wszędzie widział krzaki i małe jeziorka, ale pośród nich nie było żadnego wzgórka, nie mówiąc już o czymś, na kształt skalistej jaskini.

– Słaby z ciebie tropiciel. – Uśmiechnął się szeroko chłopak i skarcił krokodyla spojrzeniem. – Jedyne, co potrafisz, to wypatrywać jedzenia.

Gad zignorował jego słowotok i unosząc paszczę do góry, połknął upolowaną przed sekundą kolczastą jaszczurkę.

– Jestem głodny i chce mi się spać – kłapnął, oblizał zębiska i pacnął ogonem o piach.

Merks wzruszył ramionami i ruszył przed siebie, nie mając nic więcej do dodania.

Odkąd przenieśli się na Zerytora, nie potrzebował medalionu, aby rozmawiać z przyjacielem. Zwierzę zaczęło mówić samo z siebie, kiedy tylko chciało, a że Chrapek był raczej leniwym stworzeniem, zdarzało się to rzadko.

Droga dla nie znających okolicy podróżników, nie miała końca, a wszystko wokół wyglądało podobnie: drzewa, rzeki, rośliny i nawet zwierzęta, które krokodyl umiejętnie przerzedzał. Wreszcie, po wielu nieudanych próbach odnaleźli małą, kruszejącą jaskinię. Przecisnęli się wąskim przejściem do środka i rozejrzeli dokoła, zastając bałagan, co świadczyło, że to na pewno azyl staruszka.

– Morfusie!... Morfusie! – zawołał Merks, następnie ponowił próbę.

Panowała cisza, tylko echo odbijało jego głos, niosąc do najdalszych zakamarków wąskiego korytarza.

– Chyba go tutaj nie ma – stwierdził, zapatrzył się na uwalonego krokodyla i ruszył w stronę wyjścia, uderzając dłonią w udo, aby zachęcić leniwe zwierzę, do ruszenia cielska.

Kiedy stanęli w blasku palącego słońca, pierwsze, za czym się rozejrzeli, to skrawek cienia. Rozsiedli się wygodnie na piasku pod pozbawionym liści drzewem i czekali, wsłuchując się w szum liści, śpiew ptaków i głośne marudzenie dobiegające z oddali.

– Kogo moje oczy widzą – zawołał Morfus, podchodząc bliżej i otrzepując odzienie z patyczków i resztek zieleni. – Jak to mówią starość nie radość. Już trzy razy dzisiaj potknąłem się, wywijając orła.

Jego twarz była czerwona od nerwów, a spięte mięśnie drgały od gniewu.

Starzec zamaszystym ruchem ręki zaprosił gości do środka, kuśtykając za nimi i burcząc do siebie, jakby był sam. Wyjął zza pazuchy draskę i podpalając stojącą na kamieniu świecę, rozświetlił bure wnętrze i przycupnął na rozklekotanym fotelu, dysząc.

Krokodyl uwalił się zniesmaczony i przymknął ciężące mu powieki.

Merks usiadł obok Morfusa, wsłuchując się w jego świszczący i nierówny oddech.

– Podczas przenosin zabrałeś ze sobą całą tamtejszą jaskinię? – zagadnął chłopak, obnażają zęby.

– A jakże, wsadziłem ją do kieszeni, po czym wyciągnąłem i oto jest. – Starzec zakasłał, ale nie przeszkodziło mu to, aby parsknąć śmiechem. – Co was do mnie sprowadza?

– Pani Kajko przeczytała mi wczoraj fragment „Przepowiedni Trójkąta Mocy” i muszę przyznać, że treść wryła mi się w czaszkę i męczy mózg brakiem logiki, ze względu na brak rozwiązania.

– Cała Kajko – Morfus nabrał powietrza do płuc i wypuścił po dłuższym przytrzymaniu, jakby grał na zwłokę. – Zawsze musi wsadzić nos tam, gdzie nie powinna. – Ściągnął brew, okazując rosnącą irytację, po czym rozluźnił i sięgnął po dwa kubki stojące na stole i nalał zimnego naparu z dzbanka. – Zapis, który przeczytała, to tylko wskazówki, jak pokonać zło, które wcieliło się w Wyrocznię, wczepiając w niewinną duszę. Zdjąć je będzie mógł ktoś właśnie taki jak ty – odchrząknął i uśmiechnął się krzywo, jakby chciał dodać: „Przynajmniej tak mi się wydaje”.

– Dlaczego wszyscy wokół mówią o pokonaniu tej kobiety, skoro ona nic złego nie robi?

– Masz absolutną rację, ale chcemy przywrócić planecie dawny szyk i blask, aby nie musieć cisnąć się na tym małym skrawku ziemi. Poza tym chcemy posadzić na tronie godnego władcę, który zadba należycie o wszystkich i wszystko, nie będąc kukłą w rękach zła, jak twój poczciwy wuj Horn.

– Rozumiem. – Merks podświadomie podejrzewał, że Morfus ma na myśli jego ojca.

– Jeszcze jedno najważniejsze – zaczął wypowiedź opanowanym głosem. – Chcemy zniszczyć zło, które otacza Wyrocznię i przegonić ją z Zerytora na cztery wiatry no, chyba że po zdjęciu uroku, na powrót stanie się tą dobrą, opisywaną w księgach istotą, wtedy niech sobie zostaje i żyje razem z nami w szczęściu i zgodzie.

– Wygórowany zamysł – westchnął Merks i dodał: – Naprawdę myślisz, że będę w stanie tego dokonać. – Zażenowanie wykwitło na napiętej skórze twarzy.

– Wierzę w ciebie i jest w tobie coś, czego czasami się boje – oznajmił starzec, wylewając przypadkowo mięte łokciem.

Zbladł i opuścił oczy na plamę cieczy, która coraz mocniej skapywała z blatu na posadzkę.

– Żartujesz sobie, prawda? – Usłyszane słowa wywołały zdziwienie i zaskoczenie na pogodnej do niedawna twarzy chłopca. – Przecież nie zrobiłem nic, abyś mógł odnieść takie wrażenie. – Próbował naprostować dziwaczne skojarzenia starca, co do jego osoby.

Morfus wyglądał na przerażonego, jakby z ciała chłopca wyszła zjawa z zamiarem ukatrupienia go za to, że pozwalał sobie na zbyt wiele i nie trzymał języka za zębami.

Merks odniósł wrażenie, że starzec obawia się czegoś, czego nie ma i mogło to mieć związek z jego odmiennością i stronieniem od ludzi.

– To przez ten medalion. – Wybałuszył oczy i przełknął ślinę. – Czasami odnoszę wrażenie, że brakuje mi tchu, kiedy jestem obok tego czegoś, a za innym razem nie udaje mi się wykonać sprawunku, który robię od lat i przeważnie wiąże się to z twoją obecnością.

– Dziwne! – Merks ujął medalion w dłoń i wpatrywał w jego tępy poblask. – Coś w tym musi być, bo czasami również wyłapuję, że wisior rozumie wszystko, co dzieje się wokół i chyba wpływa na niektóre fakty.

– Nie wiem, czy zwróciłeś uwagę, że potrafi sam zmieniać kolor z czerwonego na biały, nie będąc używanym – wydukał Morfus, podążając palcami w okolicę skroni, jakby odczuwał silny ból.

– Nie zważałem na to, bo przywykłem już do niego i czasami zapominam, że zwisa mi z szyi. – Merks podrapał paznokciami po włosach i zacisnął mocniej poluzowany kucyk. – Wyczułem jednak, podczas używania owego artefaktu, że coraz częściej się buntuje, odmawiając współpracy.

– Myślę, że ktoś na niego wpływa z zewnątrz i najprawdopodobniej nie jest to Wyrocznia – wyrzucił starzec grubym głosem, dając upust swoim skrywanym obawom, taksując przedmiot, który rozbłysnął o ton jaśniej, niż jeszcze chwilę wcześniej.

Wzdrygnęło nim.

Czyżby rzeczywiście rozumiał tutejszy dialekt?

– O kim pomyślałeś? – zaniepokoił się chłopak, wyobrażając sobie kolejne problemy, jakby tych nie było mało.

– O Stwórcy – wypalił bez zastanowienia z dozą pewności w głosie. – Znikł nagle wraz z ojcem i nie chce mi się wieżyc, że tworząc trójkąt i zaraz tracąc, nie spróbuje go odzyskać, zwłaszcza teraz gdy pomału odzyskuje wygląd i moc.

– Dlaczego czekałby, aż do tej pory? – Głowił się Merks. – Mógł to uczynić wieki temu.

– Właśnie nie mógł i tu jest pies pogrzebany. – Starzec pokiwał głową i wlepił wzrok w zaciekawioną minę towarzysza, który zagryzał wargę. – Nie wiedział, gdzie wielki „Ja” go ukrył, a na domiar wszystkiego w pojedynkę nie pokonałby siostry, która nawet osłabiona, jest dla niego za silna i pała ogromnymi pokładami nienawiści dla członków rodziny.

– Myślisz, że czeka w ukryciu na jej koniec, aby potem zaatakować i odebrać swoją własność?

– Dokładnie tak – potwierdził Morfus, kaszląc tak ostro, że aż złapał się za brzuch.. – To tylko moje przypuszczenia i nie musi tak być, zwłaszcza że od stuleci nikt Stwórcy nie widział i nie słyszał o jego pobycie gdzieś w pobliżu.

– A o tym całym „Ja”? – drążył temat najstarszych magów Merks, ciekawy odpowiedzi, bo tak naprawdę mało wiedział.

Pytał matki… Sanyry, ale one tylko wzruszały ramionami i ucinały temat, jakby rozmowa o przeszłości stanowiła problem, a najprawdopodobniej chodziło o to, że to właśnie Merks miał przejąć pieczę nad trójkątem.

– Nie wiadomo nic na jego temat, przepadł jak kamień w wodę. Może już nie żyć, zamordowany przez swojego syna, który go szczerze nienawidził, albo ukrywa się gdzieś w nieznanym miejscu we wszechświecie. – Kaszel nie odpuszczał i męczył sapiącego starca.

– Szkoda, może pomógłby nam osiągnąć zamierzone cele – westchnął, rozmyślając o tym całym czarowniku i dziwnej historii z jego dziećmi.

„Ja” musiał być bezdusznym potworem, a jego dzieci jego karykaturami.

Więzy krwi zobowiązują.

– Jak ten czas leci – oznajmił Morfus, spoglądając na małą szparkę w sklepieniu groty – nie przebijały się przez nią słabe promienie słońca, co oznaczać mogło tylko jedno: na zewnątrz zapadł mrok. – Czas na odpoczynek – dodał, wstał ostrożnie i skierował się w stronę swojego łóżeczka.

Merks poszedł jego śladem i wymijając chrapiącego gada, udał się do miejsca, które służyło mu tutaj za nocleg.

***

 

Tej nocy Merks spał jak zabity, za to Morfus rzucał się na łóżku, bełkocząc coś niezrozumiale. Obudziła go bezsilność i ucisk na biodrach, promieniujący aż do piersi. Otworzył szerzej zaspane oczy, przyzwyczajające źrenice do ciemności i odkrył, wzdrygając się, że siedzi na nim okrakiem jakaś postać.

Zakapturzona zjawa w czarnej pelerynie uniemożliwiała zaskoczonemu starcowi wykonanie jakiegokolwiek ruchu, jakby zawładnęła słabym ciałem. Pomimo starań i odruchu obronnego, Morfus nie mógł zwalić niepożądanego gościa z miednicy, ani, pomimo wytrzeszczu, dostrzec jego osłoniętej mrokiem twarzy.

– Kim jesteś i czego ode mnie chcesz? – spytał stonowanym, zachrypniętym głosem, walcząc z oddechem.

– Twoim największym koszmarem starcze – przemówił nieproszony przybysz, patrząc prosto w wytrzeszczone oczy ofiary, wzrokiem tak wściekłym, że tylko blask zdradzał ich położenie.

– Zejdź ze mnie, kimkolwiek jesteś! – Morfusowi udało się poderwać głowę do góry, ale jeden gest nadgarstkiem obcego i na powrót wcisnął ją w poduszkę.

– Nie nadwyrężaj schorowanego ciała, bo szkoda fatygi – syknął nieznajomy, kładąc szczupłe dłonie na krtani starca, którego dopadł atak duszności. – Uczynię to, ale zanim to nastąpi, wysłuchasz tego, co mam ci do oznajmienia. – Zacisnął palce na gardle ofiary, po czym ścisnął, aż słychać było trzask i cofnął gwałtownie ręce, ciągnąc za nimi niebieską smużkę pary. – Masz doprowadzić, aby śpiący nieopodal chłopak zdobył dwie brakujące części i aktywował Trójkąt Mocy. Nie możesz dopuścić, aby zwątpił i poddał się w połowie drogi.

– Po co ci ta przeklęta broń? – Morfus oddychał swobodnie, jakby dostał nowe płuca.

Nieznajomy zrobił coś, co poprawiło jego samopoczucie i pomimo tego, że obawiał się o życie, był mu wdzięczny za ten gest.

Doszedł do wniosku, że ma do czynienia z czarodziejem i to nie byle jakim.

– To akurat nie twoja sprawa śmiertelniku – fuknął. – Trójkąt musi zostać dokończony i tyle. Musisz jeszcze przekonać tego młodzieńca do przebudzenia Hestionów w jak najkrótszym czasie, inaczej jego medalion, którego się tak lękasz, udusi cię we śnie.

– Jesteś Stwórcą? – wydukał, chociaż tak naprawdę nie chciał tego wiedzieć.

Sama obecność tej zjawy wysysała zdrowy rozsądek, a co dopiero myśl, żeby ogłosić swój sprzeciw.

– Nie, nie jestem nim na twoje szczęście. Gdyby twoje skromne progi zderzyły się z jego obecnością, najprawdopodobniej byś już nie żył, albo dogorywał w okropnych męczarniach. – Po pomieszczeniu rozszedł się jego cichy, gardłowy śmiech. – Pamiętaj o tym, co powiedziałem i nie kombinuj, bo będę cię obserwował – prychnął, uwolnił sparaliżowanego strachem starca spod ciężaru ciała i wyszedł.

– To nie był sen… on był prawdziwy – mówił do siebie. – Po co nam był ten trójkąt i jego diabelne części. – Dygotał jak osika i nawet kubka nie potrafił unieść. – Jak ja teraz spojrzę temu biednemu chłopakowi w oczy, no jak?

Wstał, wyszedł na zewnątrz i po raz pierwszy od ponad pięćdziesięciu lat sięgnął po fajkę, schowaną w małej wyrwie, nieopodal wejścia. Przybliżył płomień świecy i odpalił, zaciągając się, ile sił.

Nie zakasłał ani razu i gdy wypalił cały wsad, schował fajkę i wolnym krokiem wrócił do zimnego już łóżka, ale nie zasnął, przytłoczony napływem myśli i wątpliwości. Gdy tylko dostrzegł pierwsze przebłyski słońca na sklepieniu, wstał i usiadł przy kuchennym stole, pełen obaw.

Przez cały poranek blady jak kreda Morfus był rozkojarzony i nie potrafił znaleźć sobie miejsca, chodząc w koło i potykając się o własne stopy.

– Nie wyspałeś się? – zagadnął Merks, obserwując jego dziwne zachowanie już od dłuższego czasu.

– Od samego rana strasznie łupie mnie w kościach, nie mogę długo siedzieć, więc tak kuśtykam sobie – skłamał, uciekając wzrokiem.

– Będę już szedł do siebie, a ty nasmaruj się maścią, może ci przejdzie. – Merks nie dopytywał, pomimo że wyczuł zmianę w zachowaniu starca.

– Nie poczekasz na śniadanie?

– Muszę iść. – Wstał od stołu i pogłaskał Chrapka, który również poderwał się z miejsca. – Miałem wpaść na chwilę, a spędziłem tutaj noc. Mama na pewno odchodzi od zmysłów – dodał i machając na do widzenia, opuścił obskurną grotę.

***

 

Kolejne dni z życia Morfusa upłynęły pod znakiem intensywnego myślenia i znalezienia wyjścia z tej niechcianej sytuacji. Usiadł na krześle i masował opuchnięte nogi. Nie lubił chodzić, ale musiał jakoś zamaskować swoje zdenerwowanie. Chciał przeżyć jeszcze parę lat, zanim pożegna się z tym światem. Z drugiej strony, nie chciał, aby przez jego naciskanie chłopak stracił serce w tak młodym wieku.

– Co robić? – zadawał sobie to pytanie kilkanaście razy dziennie.

– Przez cztery dni nie zrobiłeś kompletnie nic – odezwał się zakapturzony mężczyzna, wchodząc do pomieszczenia – ten sam, który odwiedził go parę dni temu w nocy.

– Nie zrobię tego, możesz mnie zabić tu i teraz! – ryknął starzec, podrywając tyłek z krzesła.

– Zrobisz – odpowiedział nieznajomy, podszedł bliżej i przyłożył dłoń do kołaczącej piersi zamarłego starca. Przez całe ciało przeszedł niewidzialny prąd, powalając buntownika na ziemię. – Od teraz będziesz robił tylko to, co ja ci karzę odnośnie do tego chłopaka, rozumiesz?

Mędrzec skinął twierdząco głową, czując w każdym mięśniu przerażający ból. Twarz wykrzywiała się z cierpienia, a bezwład, nie pozwalał wstać ani wydusić słowa. Wszystko to minęło, jak ręką odjął, dopiero gdy tamta istota opuściła jaskinię, nie żądając niczego więcej.

– O Boże, co to było? – wypowiedział, mdlejąc.

***

 

Nazajutrz już w dużo lepszej kondycji wybrał się do chaty Merksa z duszą na ramieniu. Musiał, bo coś w środku naciskało na niego, powodując silny ból przy każdej próbie buntu i zwątpienia.

– Witajcie kochani – przywitał się, przekroczył próg kuchni i zasiadł obok chłopca przy stole zastawionym świeżymi bułeczkami z czarną jagodą.

– Witaj Morfusie, dawno cię u nas nie było – odparła Zerna i usiadła. – Właśnie mieliśmy siadać do śniadania, dołączysz do nas?

– Z przyjemnością – zgodził się, denerwując w ich obecności, jak nigdy dotąd, a zimny pot spływał strużkami z czoła i pleców.

Spożywali w niebywałej ciszy, nikt nie miał nic ciekawego do powiedzenia, aby rozpocząć jakikolwiek temat. Nagle mędrzec zakrztusił się zupą, łapiąc się jednocześnie za brzuch i wykrzywiając usta z bólu.

– Co się stało, mogę ci jakoś pomóc? – Wystraszył się chłopak, patrząc na purpurową twarz przyjaciela.

Nie odpowiedział, dopiero po chwili wziął głęboki wdech i rzekł.

– Nie trzeba – mruknął i wytarł oplutą brodę. – Zupa była za gorąca i poparzyłem trochę gardło.

– Następnym razem nie jedz tak łapczywie. – Uśmiechnęła się Zerna, wiedząc, że zupa wcale nie była gorąca.

Zerknęła na podejrzanie zachowującego się starca spod rzęs i powróciła do jedzenia, tłumacząc sobie, że znów zagalopował się w swoim dziwactwie.

– Jak tam sytuacja w wiosce? – wydusił wreszcie Morfus, odzyskując panowanie nad ciałem.

– Szczerze mówiąc – zaczęła – to powtarza się to, co było przed naszą teleportacją, a mianowicie, zaczyna brakować jedzenia. Tereny w pobliżu muru nie nadają się już do uprawy, naciągnęły kwasu zza tamtej strony.

– To niedobrze – przyznał, drapiąc się po głowie. – Trzeba coś zrobić i to szybko, inaczej czeka nas nędza. – Starł pot z czoła, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu. – Jest jedno wyjście, ale nie zalecałbym go. – Skrzywił się ponownie, coś go paliło od środka, powodując, że zaczął się pocić mocniej. – Gorąco dzisiaj.

Morfus zdawał sobie sprawę, że błaznuje i wytrzeszczone oczy gospodarzy go w tym utwierdzały.

– Co to za rozwiązanie? – spytał Merks, nie ukrywając, że jego też martwiła sytuacja żywieniowa w wiosce.

Pomimo że nikt nie prosił go wprost o pomoc, podświadomie czuł presję i obowiązek wobec wszystkich, którzy łaskawym okiem przyglądali się jego poczynaniom, a szczególnie tym dotyczącym trójkąta.

Był kimś na podobieństwo króla, ale nie ukoronowanym w majestacie prawa.

– Hestiony, one mogą nas uratować, potrafią mnożyć roślinność i zwierzęta. – Morfus odetchnął z ulgą, zdołał to powiedzieć bez zająknięcia i wahania w głosie.

Gorąc w ciele ustał, jakby wyparował.

– Masz rację, ale to nie jest dobre wyjście z sytuacji. – Zerna posłała staruszkowi lodowate spojrzenie. – Obowiązuje nas pakt i możemy tym ściągnąć na siebie gniew Wyroczni.

Czasami wolała, aby Morfus nie opuszczał swojej pustelni i nie dzielił się z innymi swoimi refleksjami.

– Niekoniecznie. – Zaczerpnął głęboko powietrza. – Od dawna nie interesuje się nami i naszą wioską. Myślisz, że jakby chciała, zatrzymałby ją jakiś pakt… wątpię w to – fuknął, odwzajemniając ostre spojrzenie.

– On ma dużo racji mamo – zaaprobował wypowiedź Merks. – Byłoby to dobre rozwiązanie wszystkich problemów, przy okazji zmusilibyśmy diablicę do myślenia, że nie wypadliśmy sroce spod ogona i możemy być dla niej zagrożeniem.

Chłopak rósł w oczach i wyglądał, jakby na szybko opracował plan działania, który pragnie z siebie jak najszybciej wyrzucić.

– Twój syn ma racje, musimy zaryzykować, aby się o tym przekonać, tylko kto odważy się oddać serce, aby tego dokonać? – Wypowiadając te słowa, czuł się jak zdrajca, który popycha swój naród do zguby.

– Ja to zrobię – wyrwał się z odpowiedzią Merks, stając na baczność, a na jego twarzy nie było śladu po tym, że ma co do tego jakieś wątpliwości.

– Oszalałeś – kipiała ze złości – to może być ktokolwiek! Dlaczego akurat ty chcesz to zrobić?!

Zerna zauważyła, że jej syn jest tak samo uparty, jak jego ojciec i żadna siła nie odwiedzie go od decyzji, którą podjął.

– Bo tak podpowiada mi serce mamo. Czuję, że to przyda nam się również w niedalekiej przyszłości.

– Morfusie – syknęła – jakbym nie miała sumienia, to udusiłabym cię gołymi rękoma. Skąd ty bierzesz te wszystkie idiotyczne pomysły – oznajmiła podniesionym głosem, lustrując pomarszczoną twarz staruszka spod przymkniętych powiek.

Odpowiedziało jej milczenie i skruszona mina.

Mędrzec przepraszał w myślach, ale nie miał wyboru. Miał dość tego okropnego bólu w całym ciele. Uśmiechnął się tylko nieznacznie, sprawiając wrażenie zażenowanego.

***

 

Galar wysłany parę dni temu do wioski przez Wyrocznię zbliżał się właśnie na jej obrzeża. Zakradał się, przemykając pomiędzy domostwami, unikając ludzi, którzy od czasu do czasu wychodzili na posesje. Starał się odnaleźć jakieś zwierzę w znacznej odległości od zabudowań, co nie było łatwe, bo odkąd tutaj był, nikt nie stanął na jego drodze. Zauważył za to, że w wiosce jest znacznie więcej ludzi niż podczas jego ostatniej wizyty.

– Coś tutaj nie gra – warknął pod nosem, nasłuchując gwary w chatkach, ale nie był w stanie wyłapać sensu słów.

Podkradł się do najbliższej chałupki, obwąchując starannie. Kątem oka zauważył mały, puchaty cień przemieszczający po drugiej stronie ścieżki. Czmychnął bezszelestnie na drugą stronę, chwytając spacerowicza łapami.

– No nie to znowu ty – oburzył się czarnobiały kot, jeżąc grzbiet i wystawiając ostre, ale małe zęby.

– Niemożliwe. – Pantera pokręciła głową z niedowierzaniem. – Nie powinno cię tutaj być? Zniknąłeś bez śladu paręnaście lat temu.

– Wróciłem – zamruczał, usiłując wyrwać się spod jego łap.

– Teraz wszystko jasne. – Pomerdał ogonem. – Kto jeszcze powrócił?

– Wszyscy, których tutaj brakowało – burknął kotek, przełykając w międzyczasie nadmiar śliny, która pod wpływem paniki, utrudniała mu swobodne oddychanie.

– Widzę jakieś siwe włosy na twoim futerku, na pewno należą do twojego właściciela. – Galar wyszczerzył kły w szerokim uśmiechu. – Pozwolisz, że pożyczę sobie parę – dodał z przekąsem, zdejmując nienależące do ofiary kłaczki.

– Bież i rób sobie z nimi, co chcesz, tylko idź już sobie i zostaw mnie w spokoju ty wielka kupo mięśni – wydusił i gdy tylko poczuł, że ma swobodę ruchu – zwiał.

– Do zobaczenia! – ryknął Galar i znikł w oddali, stapiając się z tłem ciemnej nocy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (15)

  • MKP 7 miesięcy temu
    "(mieszkańcy nadal nie przełamali lęku przed otwartą przestrzenią, kryjąc się za ścianami i cienkimi szybami)" - dorosłemu czytelnikowi zaświeci pytanie "Co jedli i gdzie się załatwiali?" Trzeba pamiętać, że ludzie w tle nadal pozostają ludźmi. Cała wioska siedziała w swoich chatach przerażona, a chłopiec sobie chodzi beztrosko - nawet z krokodylem😉
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Okej. Wywaliłam to. :)
  • MKP 7 miesięcy temu
    "Jego twarz była czerwona od nerwów, a spięte mięśnie drgały od wysiłku." - od gniewu bym dał
    "najprawdopodobniej nie jest to Wyrocznia – wyrzucił swoje skrywane obawy grubym głosem starzec," - a my wyrzucimy starca przed wyrzucił:) Wyrocznia. - Starzec wyrzucił...
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Nie mogę dać "Starzec wyrzucił", bo ten zapis jest niepoprawny. :)
  • MKP 7 miesięcy temu
    Joan Tiger ??? 🧐🧐 Dlaczego?
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Nie daję przed czasownikami oznaczającymi mówienie żadnych: imion, rzeczowników, zaimków itp.
  • MKP 7 miesięcy temu
    Joan Tiger To nie jest zasada pisowni w języku polskim:) Nie jest wskazane tak robić, ale w tym zdaniu podmiot leży za daleko od orzeczenia, co też stylistycznie jest do bani:) koleżanka podpowiada, że tak "wyrzucił starzec grubym głosem, dając upust swoim skrywanym obawom"
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    MKP, okej. Teraz brzmi lepiej. Dzięki:)
  • Vespera 7 miesięcy temu
    Joan Tiger Atrybucja nie musi mieć formy "czasownik mówiony + inne części mowy", nie musi koniecznie stanowić didaskaliów do wypowiedzi. Jeśli ma formę samodzielnego zdania i dałoby się je przenieść do nowego akapitu (opcjonalnie, bo nie trzeba tego robić), to jak najbardziej po wypowiedzi można postawić kropkę i jechać po półpauzie takim szykiem, jakim się chce. Jakbyśmy sztywno trzymali się schematu, to by się zrobiło schematycznie - nudno, a tego twórcy raczej nie chcą, nieprawdaż?
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Vespera, dziękuję za wytłumaczenie. Ja właśnie trzymam się regułek, bo długo zajęło mi, aby to rozkminić i powiem szczerze, że nie do końca wyszło. Gdybyś przeczytała moje początkowe teksty, to umarłabyś ze śmiechu. :)
  • Vespera 7 miesięcy temu
    Joan Tiger Oj, to wiadomo, że początki bywają różne. Sama ciągle wywalam wielokropki i wstawiam przecinki w starszych tekstach. Ja się tu opierałam na rozmowie ze znajomą korektorką, bo miałam taki kontrowersyjny przypadek u siebie.
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    W książkach zauważyłam niektóre pisane dużą literą i po kropce. Jak czegoś nie wiem, to staram się zastąpić to czymś innym, ale czasami inny wyraz nie pasuje.
  • Vespera 7 miesięcy temu
    Joan Tiger Bo to zależy, czy się bezpośrednio odnosisz do mówienia.

    – Chciałabym pojechać do Paryża – powiedziała rozmarzonym głosem. - w takich przypadkach zawsze małą, bo masz w atrybucji didaskalia do kwestii dialogowej, które tworzą z nią całość, "powiedziała rozmarzonym głosem nie ma sensu w oderwaniu od wypowiedzi postaci.

    – Chciałabym pojechać do Paryża. – Przymknęła oczy, jakby wyobrażała sobie wymarzoną podróż. - wtedy kropka po kwestii dialogowej i potem zdanie dużą, bo to już osobne zdanie jest, i właśnie przy takich zdaniach można kombinować.

    Moja znajoma stwierdziła nawet, że w niektórych przypadkach można dać "Powiedział" dużą, ale to już jest wyższy poziom kombinatoryki:

    – Potomek Mieszka walczył, zabijał i zdobywał, a nie krył się za wałami twierdzy. – Powiedziała to świadomie, chcąc, żeby go zabolało.

    Uzasadnienie:
    Samo wystąpienie czasownika „powiedzieć” nie wystarcza, żeby narrację po kwestii dialogowej rozpocząć małą literą. W tym wypadku zdanie po dialogu jest samodzielne. Do czasownika możemy zadać pytanie: „powiedziała – co?”, a odpowiedzią nie będą słowa postaci, ale „to”. Narracja mogłaby zostać przeniesiona do kolejnej linii – to najlepszy dowód na to, że nie stanowi didaskaliów do wypowiedzi. Zapis jest poprawny.
  • Joan Tiger 7 miesięcy temu
    Vespera, wielkie dzięki. :). Widzę, że niektóre zdania będę musiała analizować pod względem ciągłości i oddzielności. Jednak to, że można wstawić" starzec" przed" wyrzucił", to było dla mnie zaskoczenie i jeszcze z dużej litery. :)
  • MKP 7 miesięcy temu
    "potwierdził Morfus, kaszląc ostro, aż złapał się za brzuch." - coś tu nie gra. "Potwierdził Morfus, kaszląc tak ostro, że aż złapał się za brzuch.

    " powiedzieć bez zająknięcia i wąchania w głosie." - obstawiam, że wahania 😁

    "lustrując jego zmieszaną twarz spod przymkniętych powiek." - czyją twarz? Daj twarz Starsza, lustrując pomarszczoną twarz staruszka.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania