Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 16

– Musimy ustalić, gdzie i kiedy dokonamy wymiany – zaczął chłopak podekscytowanym głosem.

– Masz racje, ale na chwilę obecną nic sensownego nie przychodzi mi do głowy – burknął Morfus i zajrzał pod stół. – Jeszcze raz szczypniesz mnie w łydkę, ty nienajedzony gadzie; to bądź pewien, że zamieszkasz na dworze szybciej, niż ja policzę do dziesięciu.

Chrapek wyskoczył spod jasnego nakrycia stołu, sięgającego podłogi i poczłapał w stronę drzwi, zarzucając tłustym cielskiem.

– Ten upierdliwy zwierzak zaczyna mi działać na nerwy – dopowiedział starzec, drapiąc dłonią po policzku. – Je, gryzie, pierdzi, kłapie i śpi; oszaleć można.

– W tej sprawie ci nie pomogę, bo szczerze powiedziawszy, przywykłem do tego, że więcej go przy mnie nie ma, niż jest – rzucił Merks.

Krokodyl ostatnimi dniami prawie wcale nie wychodzi z izby, a jak już postanowi rozprostować łapki, to nie dochodził dalej, niż do najbliższego drzewa, gdzie oddawał się temu, co lubi najbardziej; spał.

– Leniwe bydle – fuknął starzec i siorbnął łyk mięty, po czym powrócił do wcześniejszego tematu. – Musimy wybrać miejsce, zanim Horn postawi nas przed faktem dokonanym i wskaże jakieś pustkowie, na którym będzie miał przewagę.

– Dlaczego to my mamy ustalać takie rzeczy? – zabrała głos Zerna. – Słabo orientujemy się obecnie w terenie i możemy popełnić błąd, na co mieszkańcy zamku na pewno czekają. – Wstała, podeszła do syna i położyła mu dłoń na obojczyku. – Nie zapominajcie, że jeden niewłaściwy ruch i Pakt Nietykalności zostanie złamany. Co wtedy zrobimy, nie mając tak naprawdę czym walczyć z tym złem, które przyczajone nie wiadomo gdzie, liczy właśnie na nasz błąd.

Kobieta ściągnęła brwi i posłała Morfusowi pytające spojrzenie – oczy błagały, aby nie podpuszczał Merksa nieprzemyślanymi sugestiami, które cisnęły mu się na język bez opamiętania.

Doskonale zdawała sobie sprawę, że muszą uważać, pertraktując z Hornem i Wyrocznią. Morfus układał słowa tak, jakby Merks miał przewidzieć wszystko i być parę kroków przed wszystkimi.

Jej syn nie był magiem, tylko śmiertelnikiem z krwi i kości; nie umiał przepowiadać przyszłości.

– Mama ma rację… zgadzam się z nią – przytaknął chłopak i rozciągnął usta w szerokim uśmiechu. – Nakreślę w kilku słowach to, o czym wspomniałaś i poczekamy na ich reakcję. Morfusie, pozwolisz, że do dostarczenia wiadomości użyje twojego jastrzębia; Chrapkowi zajmie to wieczność.

Starzec skinął głową z aprobatą.

Merks nie znał tej krainy na tyle, aby podjąć sensowną decyzję co do miejsca wymiany ojca na Tację, bez skutków ubocznych – nie mógł ufać lotnemu umysłowi.

Zerna podała synowi papier i nasączone czarną mazią ptasie pióro. Chłopak zagryzł wargę i przystąpił do pisania. Po chwili zadowolony z efektu zwinął zapisek w rulon, przewiązał nicią i podał staruszkowi.

Pogawędził jeszcze chwilkę, po czym Morfus pożegnał serdecznie przyjaciół i poszedł do swojej obskurnej jaskini.

Następnego dnia, kiedy pierwsze promienie wstającego słońca, rozpościerały smugi nad Zerytorem; jastrząb Morfusa powrócił z wiadomością i rozsiadł się wygodnie na dachu, grzejąc wilgotne pióra w jego blasku.

Ptak czekał cierpliwie, aż domownicy wstaną, co mogło nastąpić w każdej chwili. Kiedy usłyszał pierwsze odgłosy, dobiegające z wnętrza chatki, sfrunął i czmychnął do środka, przez uchylone okno.

Merks siedział przy stole, wspierając lecącą do przodu głowę na rękach – ziewał. Zerna krążyła po kuchni, szykując śniadanie.

Jastrząb rozpostarł skrzydła i podfrunął bliżej – chciał być zauważony, bo wyglądał na głodnego.

Wylądował pośrodku stołu i wlepił ślepia w zaskoczonego chłopca.

– Szybki jesteś – rzuci Merks i pogłaskał zwierzę po łebku i grzbiecie. Odwiązał mocno utwierdzoną wiadomość z szyi ptaka, rozwinął i zaczął wodzić wzrokiem po krzywych literkach:

” Do bratanka’’

„Jutro, w samo południe bądźcie przy murze, obok Tunelu Przejścia po waszej stronie. My będziemy w tej samej okolicy, po naszej. Jest tam ukryty przesmyk, przez który dokonamy wymiany”.

Horn

 

– Wujek odpisał – powiedział miękkim głosem i podszedł do matki, podając jej list. – Już niedługo stworzymy prawdziwą rodzinę… tak… nie mogę uwierzyć, że poznam ojca. – Merks emanował szczęściem i przywarł do uśmiechniętej kobiety tak mocno, że niemal jej nie udusił, zwykłym przytuleniem.

Spojrzeli na siebie wzrokiem pełnym nadziei; przepłynęło pomiędzy nimi tyle emocji, że słowa były ostatnią rzeczą, o której pomyśleli.

– Pójdę jeszcze do tej dziewczyny – oświadczył chłopak i uszczypnął matkę w rumiany policzek. – Odliczaj czas i ochłoń; zostaw siły na jutro i pomyśl, co zrobisz, jak stanie przed tobą? – Puścił oczko, ucałował drżącą dłoń rodzicielki i zniknął za drzwiami.

Równym krokiem, z uśmiechem od ucha do ucha kroczył przez wioskę, witając mieszkańców; machał do nich.

Odkąd Hestiony nastały w osadzie, ta ożyła i nie wyglądała już tak, jak zastał ją Merks po teleportacji. Ludzie opuścili domostwa, na kamiennych uliczkach słychać było kroki, przed domami gwar. Dzieci plątały się pod nogami, biegając bez celu: krzyczały, płakały i psociły.

Zanim Merks dotarł do twierdzy Hestionów, musiał uważać, aby przypadkiem nie rozdeptać jednego z pędraków, które podskakiwały obok, ciągnąc go za ubranie. Gdy odbiegły, znudzone brakiem reakcji z jego strony, przypadkowi ludzie pytali o zdrowie, albo proponowali owoce; niektórzy zapraszali na śniadanie, nie wiedząc, że już jadł.

Dotarł w końcu do celu i odetchnął z ulgą, widząc już tylko czerwone kubraki; oznajmił, po co przyszedł i od razu został skierowany do miejsca, gdzie przebywała Tacja – była w małej, drewnianej szopce, gdzie Hestiony przetrzymywały skrzydłokorna.

– Już się za mną stęskniłeś? – Tacja spojrzała na niego, zmierzyła spojrzeniem, odwróciła wzrok i powróciła do głaskania Taurona.

– Przechodziłem i postanowiłem wpaść i lepiej poznać kuzynkę – wydusił słabo słyszalnym głosem, jakby obecność dziewczyny go krępowała i odbierała zdrowy rozsądek.

Tacja postanowiła spuścić z tonu i obrać inną taktykę dialogu, kiedy zauważyła zainteresowanie swoją osobą i życzliwość przybyłego. Nawet uniosła nieśmiało kąciki ust.

Merks nie wiedział, co o tym myśleć; było to dziwne doznanie – wcześniej dziewczyna mieliła jęzorem jak najęta i pluła nieżyczliwością.

– Jutro wrócisz do domu… pomyślałem, że ucieszy cię ta wiadomość – rzucił i czkał na jej reakcję.

– Naprawdę, wypuścisz mnie. – Tacja rozciągnęła uśmiech na całą twarz i objęła Merksa ze szczęścia. Szybko jednak odskoczyła, zalewając się rumieńcem, jakby wstydziła się swojego zachowania.

– Tak – przyznał chłopak, zaskoczony sytuacją. Zachował pozory i pozostawił wyskok dziewczyny bez komentarza, chociaż tak naprawdę był zadowolony, że zaczęła na niego patrzeć, jak na przyjaciela; nie, wroga.

– Wiesz co… – zamilkła na chwilę, myśląc zapewne, nad doborem słów; czasami, jak jej zależało, potrafiła powściągnąć język i okazać życzliwość. – Z jednej strony jestem zadowolona, że wrócę do domu; z drugiej zaś nie, bo ponownie zamkną mnie w zamku przez tę kobietę. – Zasmuciła się, ale szybko zmieniła wyraz twarzy, demonstrując, że jest jej to jednak obojętne.

– Nie lubisz jej, prawda? – Chłopak postanowił skorzystać z okazji i dowiedzieć się czegoś więcej o Wyroczni.

– Nie to, że nie lubię – westchnęła. – Denerwuje mnie, kiedy manipuluje ojcem, a on nic z tym nie robi, jakby miał klapki na oczach i korki w uszach. Chodzi do niej codziennie, a jak pytam, o czym rozmawiali, zbywa mnie, jakby to była wielka tajemnica.

– Mama nie wspiera cię w tych trudnych momentach?

– Nie żyje – oznajmiła smutnym głosem. – Zmarła przy porodzie. Ojciec mnie kocha i stara się, spędzać ze mną czas, ale Wyrocznia mu to uniemożliwia, wzywając go do siebie pod byle pozorem, jakby nie potrafiła bez niego żyć. Wydaje mi się, że tata ma tego dość, ale jak sam mówi: „Nic nie mogę na to poradzić”.

– Jaka jest Wyrocznia? – Merks przełknął ślinę i zacisnął pięści. Nie był przekonany, czy chce wiedzieć.

– Widziałam ją tylko parę razy i za każdym razem była dla mnie bardzo miła. – Dziewczyna spuściła oczy i jak zahipnotyzowana, patrzyła na ceglaną posadzkę. Czyżby nie mówiła prawdy? – Prawie nigdy nie opuszcza swojej komnaty. – Wzniosła zagubiony wzrok na Merksa. – Idź już, bo zmęczyły mnie twoje pytania – stwierdziła, ziewnęła i przytuliła głowę do szyi Taurona. Tak naprawdę chciało się jej płakać, na samą myśl o ojcu.

Merks wzruszył ramionami i wyszedł, nie pytając o nic więcej, bo nie był ślepy i zauważył, że dziewczyna jest na skraju wytrzymałości i na pewno, gdy tylko zostanie sama, wypuści łzy, dając upust emocjom.

Nie była taka twarda, za jaką chciała uchodzić; tę cechę mieli wspólną.

Resztę dnia chłopak spędził w towarzystwie matki i właśnie ten dzień pokazał mu, co to prawdziwa miłość, do grobowej sztachety.

Gdy na jego drodze, stanie ktoś, kto skradnie serce, chciałby, aby uczucie było wietrzne, jak jego matki do ojca i na odwrót.

***

 

Kolejnego dnia dwójka staruszków zgotowała pobudkę Marksowi i jego mamie z samego rana. Zaspana Zerna przygotowała śniadanie, po którym cała czwórka udała się po Tację. Do granicy mieli niedaleko, więc postanowili pójść pieszo, zwłaszcza że towarzyszyć im miały dwa Hestiony, ale dowódca nie zgodził się kategorycznie na takie rozwiązanie.

– Przecież nie posiadamy latających zwierząt, więc jak mamy tam dotrzeć? – zagadnął Merks zdziwionym głosem. Zmierzył również dowódcę spode łba, jakby tamten postradał zmysły od nadmiaru słońca, na którym spędzał bardzo dużo czasu.

Fakt był taki, że rzadko kiedy można było zastać dowodzącego Hestiona w twierdzy.

– Od tego masz mnie, paniczu. – Podszedł do Taurona, stojącego spokojnie obok Tacji, dotknął jego szyi i wyrwał garść włosów z grzywy, po czym otworzył dłoń i rzucił zdobycz na ziemie.

Włosie zostało wchłonięte, ziemia zadrżała, popękała nieznacznie; piach zaczął podskakiwać, formując kopce, które wypiętrzały się w szybkim tempie. Wypukłości zatrzymały wzrost, stwardniały i opadły na płasko, przywracając poprzednią powierzchnię. Nie wszystko jednak było tak, jak wcześniej. Piach nie był ogrzewany przez słońce, bo padał na niego cień, nowo powstałych, białych skrzydłokornów – sztuk osiem.

– Tego, to ja bym się nie spodziewał nawet w snach – parsknął Morfus, przetarł oczy, zafascynowany zjawiskiem. Usta rozwarte szeroko ukazywały szereg popsutych zębów.

Stał bez ruchu dłuższą chwilę, nie pojmując, jak? Dopiero lekkie uderzenie w policzek, wyrwało go z osłupienia. Sanyra spojrzała na niego ciepło, sama miała wybałuszone i świecące oczy.

– Niesamowite, nieprawdaż? – zagadnęła i pogładziła starca po policzku, w który wcześniej musiała uderzyć.

– Cudo! – Zerknął na dowódcę. – Jest coś, czego nie potrafisz?

– Kochać, nie niszcząc – przyznał oschle, a Morfusem wzdrygnęło. – Dosiądźcie ich bez obaw, są łagodne – dodał już zupełnie poza tematem, uważając tamten za zamknięty, bo padła odpowiedź.

Nie zwlekając, zgromadzeni zrobili, o co prosił i rozsiadli się wygodnie na umięśnionych grzbietach zwierząt.

– Tym skrzydłokornem nie polecisz – rzucił Hestion, zagradzając Tacji drogę do Taurona. – Siadaj na tamtego, twój poleci w uścisku niemocy, tuż za nami.

– Niech będzie – burknęła do siebie. – Mam już dość i chcę wrócić do domu. – Dziewczyna wydęła policzki, ściągnęła usta i bez marudzenia, dosiadła wskazaną sztukę.

Zwierzęta, jeden po drugim wznosiły cielska w powietrze, rozpościerając skrzydła, a biedny Tauron lewitował w samotności – na tyłach.

– Jak tu pięknie. – Merks zachowywał się jak małe dziecko, buzię miał roześmianą od ucha do ucha; chłonął widoki, kręcąc szyją w różne strony.

Pozostali lotnicy również nie ukrywali podniecenia. Po raz pierwszy przeżywali przygodę z lotu ptaka, a szczęście, które z nich biło, tylko to potwierdzało.

Po krótkim, ale jakże przyjemnym locie, wylądowali przed miejscem, które wskazał władca w liście. Zsiedli ze zwierząt, pozwalając im odpocząć, a sami rozsiedli się na ziemi w promieniach słońca, oczekując jego przybycia. W oddali widać było zarys paru małych postaci lecących w ich stronę. Przy każdym uderzeniu skrzydeł jastrzębi i kruków, przybysze byli wyraźniejsi i więksi.

Oczekiwani goście – władca, Kron, Norek, Midor i pięciu strażników – wylądowali po drugiej stronie muru, odciążyli ptaki i zaczęli rozprostowywać zastałe mięśnie i stawy po długiej podróży. Władca, gdy tylko uznał, że już czas, nakazał Norkowi otworzyć ukryty w murze prześwit, pochwycił brata za fraki i popychając mocno do przodu, podeszli bliżej w asyście trzech strażników. Norek wyjął spod piór duży, mosiężny klucz; wsadził do otworu, przekręcił parę razy i drzwiczki puściły, otwierając się szeroko po lekkim naporze ogromnego skrzydła.

Horn pochylił ciało nad wyrwą i dostrzegł córkę podążającą w towarzystwie młodzieńca do punktu wymiany. Domniemał, że to jego bratanek – nawet przypominał brata z młodości. Reszta, którą dobrze znał, szła za nimi. Cofnął się odrobinę, kiedy namierzył wzrokiem Hestiony. Wszyscy byli tak przejęci nadchodzącą chwilą, że nikt nie zauważył, jak dowódca wyrwał Turonowi duże ilości włosów – tym razem sięgnął z ogona i ukrył pod peleryną.

– Kochany mój – powiedziała Zerna, patrząc na wychudzoną i przygarbioną postać mężczyzny przez mały otworek.

Kron dostrzegł ją również i próbował uwolnić ciało z uścisku strażników, ale nie dał rady. Spojrzał tylko w jej kierunku, posyłając utęsknione spojrzenie.

– Nie przeciągajmy już tego zgromadzenia i załatwmy to, po co tu przybyliśmy – oznajmił władca, lustrując Merksa ciekawskim wzrokiem.

Zacisnął szczękę, jakby widok bratanka napawał go niepokojem, po czym nakazał straży przyprowadzić brata bliżej.

Kron przestał wierzgać i szedł potulnie, zdając sobie doskonale sprawę, że nawet, jako nieśmiertelny, nie jest w stanie pokonać strażników. Wystarczyłby moment; zrzucenie żelaznej maski przez któregokolwiek z nich i nasz nieszczęśnik kończy życie z kretesem, nie nacieszywszy się tym – co po drugiej stronie.

Władca, przed wylotem, dał bratu jasno do zrozumienia, żeby powściągnął emocje, bo tylko głupek wyrusza na spotkanie z wrogiem z pustymi rękoma.

Horn miał Wyrocznię, więc chcąc nie chcąc, Kron musiał schować dumę do kieszeń spodni, tłamsząc brata samymi myślami i wzrokiem.

Na niego czekali prości ludzie, nieprzygotowani na to, czym obdarzyła władcę – kobieta demon.

Merks trzymał Tację pod ramię; nie kwapiła się, aby dołączyć do ojca i jego świty. Jej wzrok był pusty, wypalony, a ruchy leniwe i niepewne.

– To przejście jest za małe, aby wymienić dwie osoby jednocześnie – stwierdził Merks i zawiesił oczy na poniszczonej twarzy mężczyzny, który miał być jego ojcem.

Poczuł gorąc w okolicy serca i doszedł do wniosku, że mężczyzna ze snów i ten stojący obecnie po drugiej stronie muru, to jedna i ta sama osoba.

Uśmiechnął się krzywo do wuja, który nie wywarł na nim dobrego wrażenia; nie spuszczał jednak wzroku z ojca, który również poszukiwał jego źrenic.

– Innego nie ma – zakomunikował ostentacyjnie władca, różowiejąc na twarzy. – Moglibyśmy zrobić to górą, ale nie ufam ci, ani tym szkaradnym dziwolągom. – Powędrował wzrokiem na córkę, która stała cichuteńko pomiędzy Morfusem, a Sanyrą.

– Ja tobie też. – Poddenerwował się chłopak, patrząc na zuchwałego wuja.

Merks chciał o coś spytać, ale w ostatniej chwili przygryzł język, stwierdzając, że ojciec udzieli mu wszystkich odpowiedzi; bo kto znał lepiej tego gbura, niż rodzony brat.

– Trzymaj te stwory trochę bardziej z tyłu, bo nie chcę wrócić do domu zamieniony w zwierzę – fuknął Horn i podszedł do głównego strażnika. – Midor zadmie zaraz w róg i na jego znak dokonamy wymiany. Po wszystkim Norek zamknie drzwiczki, zapomnimy o wszystkim i mam nadzieję, że już więcej nie będziemy musieli na siebie patrzeć – rzucił oschle do wszystkich po drugiej stronie, robiąc tęgą minę.

– Odwleczemy te słowa w czasie – odparł chłopak stanowczym tonem.

Na dźwięk rogu władca puścił Krona, a Merks Tację. Więźniowie przeciskali się przez ciasne przejście, zerkając na siebie ukradkiem. Widzieli swoje oblicza po raz pierwszy i może nie ostatni. Kron puścił do bratanicy oczko, a ona odpowiedziała tym samym, jakby byli sobie bliscy.

– Nadejdzie taki dzień, kiedy poznamy się lepiej i w przyjemniejszych okolicznościach – szepnął Kron miękko, kiedy ucho dziewczyny było blisko jego twarzy.

Po chwili stanęli na nogi po przeciwnych stronach i przesmyk został natychmiast zamknięty. Władca pochwycił córkę w ramiona i przytulił mocno. Dziewczyna nie miała pytań, po prostu odwzajemniła uścisk i ze spuszczoną głową dosiadła Taurona, który został przetransportowany ponad murem, zaraz po tym, jak ona sama postawiła po tamtej stronie stopy.

Odlecieli w stronę zamku w kompletnej ciszy.

Dowódca zarządził, że razem z ludźmi również wrócą do wioski – nie byli już tutaj potrzebni.

Tak też zrobili.

Zerna podbiegła do zdezorientowanego Krona i rzuciła mu się w ramiona. Płakała i cieszyła się na przemian, nie potrafiąc opanować towarzyszących jej w tej chwili pokładów szczęścia. Kron przewrócił się, pod naporem ciężaru, ciągnąc ukochaną za sobą. Całowali się namiętnie, tkwiąc w nieustannym uścisku, spleceni jak węże, wygrzewające cielska w słońcu.

Łzy ciekły bez opamiętania – na ten moment czekali piętnaście lat.

– Jak cudownie znów poczuć twój zapach – szeptała kobieta pomiędzy pocałunkami.

– Moja kochana… jak ja za tobą tęskniłem – wydusił, ściskając ją jeszcze mocniej w pasie.

Staruszkowie przyglądali się im ze wzruszeniem, ocierając wilgotne kropelki z policzków. Również mieli ochotę przywitać Krona, ale nie chcieli przeszkadzać trwającej właśnie ekscytacji. Merks stał nieporuszony, wpatrując się w ojca; miał przed sobą obcego człowieka, który pożerał jego matkę: wzrokiem, ustami i rękoma.

Gdy pierwsze emocje opadły, a bliskość ciał została nasycona w minimalnym stopniu, zakochani podnieśli się z ziemi. Rozpromienieni, wodzący za sobą wzrokiem i wpatrzeni w siebie, jak w obrazek, nie potrzebowali słów, aby wiedzieć, że miłość nadal gości w ich sercach.

Kron odstąpił od Zerny i zwrócił ciało w stronę staruszków. Syna postanowił zostawić na koniec.

Przywitał gorącym uściskiem Sanyrę, po czym podszedł do Morfusa i przywarł do niego całym ciałem, klepiąc po plecach.

Wymieniane spojrzenia były ciepłe i sam widok Krona, wśród swoich, rozgrzewał ducha. Morfus odsunął przyjaciela od siebie i skinieniem głowy, wskazał na Merksa, który nie wiedział, co począć; był zalękniony.

Zagadnąć do ojca, czy poczekać na jego ruch?

Kron przymrużył powieki, bo blask słońca oślepiał odzwyczajone od jasności źrenice i spojrzał na markotnego chłopca, stojącego na uboczu.

– To on? – Mężczyzna zagadnął Zernę, która stała spokojnie obok Sanyry i mrużyła zeszklone oczy. Nie odpowiedziała, tylko położyła dłoń na sercu i wybuchła głośnym płaczem. – Moja krew – głos mu drżał z emocji. – Synu… – Widząc, że ukochana jest pod dobrą opieką, zrobił krok w przód, zmniejszając dystans do chłopaka.

Merks ani drgnął – zero reakcji.

Patrzył tylko na mężczyznę, który próbował przełamać barierę, dzielącą go od niego. Niepewność wpełzła na twarz Krona, co było uzasadnione, bo nie wiedział, jak syn zareaguje, kiedy staną przed sobą na wyciągnięcie palca.

Nie było go, kiedy chłopak dorastał, mógł więc obwiniać go o nieudolność i porzucenie rodziny.

Tego Kron by nie przeżył; a jeśli nawet, to cios byłby odczuwalny na co dzień i palący mocniej, niż ogień.

– Ojcze! – Merks ruszył i zatopił ciało w jego wątłych ramionach. – Jesteś prawdziwy, czy o tobie śnię? - Wybuchnął płaczem, wisząc na osłabionym Kronie, klepiąc mocno po plecach.

Był ciepły, oddychał, więc to nie by sen.

Stali tak w żelaznym uścisku dłuższą chwilę; oderwać od siebie bratnie dusze było ciężko. Przyglądali się sobie nawzajem, dotykali twarzy, uśmiechali, nie dowierzając, że są nareszcie razem, pomimo tego, że Kron w oczach Merksa zmartwychwstał już dwa razy – to nie było teraz istotne.

Po długiej chwili wzruszeń – Zerna dołączyła do rodzinnego uścisku – rozluźnili zaciski ramion i stanęli blisko siebie, chłonąc sylwetki intensywnym wzrokiem. Staruszkowie również podeszli do trójki szczęśliwców, nie mogąc uwierzyć, że ta chwila wreszcie nastała, po tylu latach bólu i niepewności.

– Dziękuję za to, co uczyniliście, abym był wolny i mógł powrócić do człowieczeństwa, pozostawiając za sobą to, o czym na pewno szybko nie zapomnę – rzekł Kron łamliwym głosem, spoglądając na każdego z osobna. – Nigdy nie straciłem nadziei na to, co właśnie trwa.

Wzruszeń nie było końca, ale nastał w końcu czas, by powrócić do wioski i tam dalej cieszyć się swoim towarzystwem. Rozeszli się niechętnie do skrzydłokornów i wzlecieli w przestworza, znikając na tle bezchmurnego nieba.

***

 

– Coś ty najlepszego narobiła – powtarzał władca któryś raz z kolei, przemawiając do córki stojącej grzecznie koło biurka w jego komnacie.

Nie minęło dużo czasu od ich powrotu, a Wyrocznia już zmierzała do komnaty pana.

– Jeszcze jej mi tu brakowało – syknęła cicho Tacja, patrząc na wchodzącą do pomieszczenia kobietę.

Wyrocznia przemierzyła długość komnaty jak burza; nie zwracała uwagi na nikogo, zatrzymała się dopiero przed wystraszoną dziewczyną.

– Wystarczy już tych fochów i nieposłuszeństwa; buntu i łamania zasad, jakie tu wprowadziłam! – wrzasnęła jej prosto w twarz.

Kobieta kipiała ze złości, a twarz miała czerwoną, jak dojrzały pomidor. Wyciągnęła rękę w stronę zalęknionej dziewczyny i poruszając delikatnie nadgarstkiem, posłała zwiotczałe ciało Tacji na najbliższą ścianę, unieruchamiając i pozbawiając odruchu obrony.

Władca stał osłupiały, z otwartymi ustami; nie zamierzał ingerować, wiedział, że i tak nic nie wskóra. Nie chciał skończyć tak, jak córka, dyndając pod pułapem.

– Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co narobiłaś, uciekając?! – ryknęła, ile sił w płucach. – Pewnie nie, bo jesteś na to za głupia! – Wyrocznia zrobiła dwa głębokie wdechy, przeciągając to, co nieuniknione. Ktoś musiał w końcu uświadomić smarkulę, że igra z ogniem. – Oświecę cię więc, bo dłużej nie wytrzymam tych wszystkich sytuacji.

– Puść ją! – Horn postanowił zawalczyć o córkę i nie chować głowy w piasek. – Nie widzisz, że umiera ze strachu? – dopowiedział uniesionym głosem.

– Nie przerywaj mi! – W stronę władcy poleciało lodowate spojrzenie. – Chcesz zamilknąć na wieki? – rzuciła złowrogo, po czym powróciła do dziewczyny. – Naraziłaś ojca na utratę tronu a mnie na porażkę! – pluła jadem jak kobra. – Ciekawe co zrobisz, kiedy będziesz musiała opuścić to wszystko i udać się w nieznane wraz z ojcem, który nie wiadomo, czy zdoła przeżyć to, co nas teraz czeka?

Uwolniła dziewczynę, widząc trwogę w jej wybałuszonych oczach; Tacja od razu pobiegła do ojca, który otoczył ją ręką. Wcisnęła głowę w pierś i zaczęła ronić łzy. Horn pocałował córkę w czubek głowy i wtulił głębiej w ramiona.

Zapanowała cisza, nawet Galar, leżący przed kominkiem, spuści głowę i oparł o łapy.

Wyrocznia usiadła zdruzgotana w fotelu, patrząc przed siebie, nieobecnym wzrokiem.

– Będę słuchać i robić wszystko, o co mnie tylko poprosicie – zabrała głos Tacja; był miękki i drżący. – Mam jednak małą prośbę.

Wyrocznia spojrzała na nią już łagodniejszym wzrokiem. Szybko wpadała w szał, ale szybko też powracała do łagodnego oblicza.

Zawiesiła pytający wzrok na bladej i nadal wtulonej w ojca dziewczynie.

Horn uniósł kąciki ust i odetchnął z ulgą, wiedząc już, że Wyrocznia złożyła broń.

– Chciałabym opuszczać mury zamku ze względu na Taurona… on potrzebuje przestrzeni – wydusiła cicho, ale wyraźnie. – Obiecuję, że będę się trzymać z dala od granicy.

– Niech będzie, ale w asyście strażników i po wcześniejszym oznajmieniu o ewentualnym wylocie poza obszar zamku – oznajmiła miękko, wstała i bezszelestnie ruszyła do wyjścia.

– Dziękuję. – Tacja uśmiechnęła się nieśmiało.

Horn również postanowił wyjść i odpocząć. Nie pożegnał się z córką, na którą był nadal zły.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • MKP 5 miesięcy temu
    – Je, gryzie, pierdzi, kłapie i śpi; oszaleć można - to mnie też by nie polubił:)

    "Krokodyl ostatnimi dniami prawie wcale nie wychodzi z izby, a jak już postanowi rozprostować łapki, to nie dochodził dalej, niż do najbliższego drzewa, gdzie oddawał się temu, co lubi najbardziej; spał." - nie znam za bardzo na fizjologii krokodyli, ale wydaje mi sie, że one chyba muszą sie pomoczyć od czasu do czasu?? Aczkolwiek upierać się nie będę

    "Merks nie znał tej krainy na tyle, aby podjąć sensowną decyzję co do miejsca wymiany ojca na Tację, bez skutków ubocznych – nie mógł ufać lotnemu umysłowi."
    Może: "Merks nie znał tej krainy na tyle, aby podjąć sensowną decyzję co do miejsca wymiany ojca na Tację, a przynajmniej nie bez ryzyka skutków ubocznych - nie mógł ufać lotnemu umysłowi"

    "Pogawędził jeszcze chwilkę, po czym Morfus pożegnał " - Morfusa bym przeniósł na początek

    "– Naprawdę, wypuścisz mnie. – Tacja rozciągnęła uśmiech na całą twarz i objęła Merksa ze szczęścia. Szybko jednak odskoczyła, zalewając się rumieńcem, jakby wstydziła się swojego zachowania." - coś tu iskrzy:)

    "Gdy na jego drodze, stanie ktoś, kto skradnie serce, chciałby, aby uczucie było wietrzne" - wietrzne?
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Rzeczywiście, trzeba będzie go wykąpać, bo zaśmierdnie. :). Taki detal, a zmienia sens.:). Jak będzie tak wiało, to uczucie szybko uleci. Dzięki za bystre oko i wyłapanie baboli. ;) Może i coś iskrzy, ale czy przy takim charakterze, zaiskrzy? Wątpię.
  • MKP 5 miesięcy temu
    "Jak będzie tak wiało, to uczucie szybko uleci." - wiesz, kiedy miłość jest prawdziwa i trwała? Kiedy zaczynacie przy sobie pierdzieć swobodnie:)
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    To już nie miłość, tylko gazownia z podtekstem " zejdź mi z oczu". :)) Te przekaz może mieć drugie dno. Zacznijmy od tego, że prawdziwe uczucie, to coś tak rzadkiego, że z lupą szukać.
  • MKP 5 miesięcy temu
    :)
  • MKP 5 miesięcy temu
    "córki stojącej grzecznie koło biurka w jego komnacie.
    Nie minęło dużo czasu od ich powrotu, a Wyrocznia już zmierzała do komnaty pana" - pomyśl sobie jak jedną komnatę zamienić.
  • MKP 5 miesięcy temu
    "zalęknionej dziewczyny i poruszając delikatnie nadgarstkiem, posłała zwiotczałe ciało Tacji na najbliższą ścianę, unieruchamiając i pozbawiając odruchu obrony." - trochę za dużo tu -ąców człowiek gubi kolejność zdarzeń "zalęknionej dziewczyny i poruszając delikatnie nadgarstkiem, posłała zwiotczałe ciało Tacji na najbliższą ścianę. Córka Horna nie miała szans na obronę i, unieruchomiona, była zdana na gniew wyroczni" oczywiście to tak na szybko, ale pomyśl jakby to przebudować.

    Z każdą częścią jest coraz lepiej, według mnie:)
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Coś wymyślę. Dzięki. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania