Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 17

Zerna wpatrywała się w Krona jak w obrazek; nie potrafiła oderwać od niego wzroku. Usługiwała ukochanemu na wszystkie możliwe sposoby. Merks obserwował wszystko kątem oka, ciesząc się ich szczęściem. Minął tydzień, odkąd mężczyzna zamieszkał razem z nimi, ale wciąż nie docierało do nich, że są razem.

– Synu, co robimy dalej? – zagadnął Kron, odrywając wzrok od ukochanej. Kobieta krążyła po kuchni bez celu, nie potrafiąc zagrzać miejsca na dłużej. – Przyznam otwarcie, że zaprzysiągłem zemstę na bracie i zamierzam dotrzymać słowa.

Na samą myśl o nim skakało mu ciśnienie. Skulił dłonie w pięści, zacisnął zęby i siedział tak dłuższą chwilę, analizując swoje dotychczasowe życie. Nie było usłane różami – przesiąkło gnojem.

– Nie wiem, ojcze. – Merks wyglądał na zagubionego; wodził wzorkiem po izbie. – Spadło to na mnie tak gwałtownie – westchnął. – Dowiedziałem się, że nie pochodzę stamtąd, skąd myślałem… że żyjesz i do tego wszystkiego mam moc, posługiwania się artefaktami.

– Popełniłem błąd, prosząc, aby zataili przed tobą prawdę – przyznał i wyciągnął w stronę syna rękę, w geście zrozumienia.

– Może tak… może nie, trudno powiedzieć. – Chłopakowi ciężko było okazywać emocje, przed zupełnie obcą mu osobą; wszystko, co ostatnimi czasy ugniatało barki, było dziwne i przytłaczające.

Kron wyczuł wahanie w głosie syna, lecz na obecną chwilę, nic więcej nie mógł zrobić, aby zyskać jego zaufanie. Potrzebny był czas, który zasypie wyrwę, oddzielającą ich ciała od siebie.

– Daj mu czas. – Zerna oparła brodę na barku ukochanego i objęła w pasie. – Musi poukładać wszystko w głowie i oswoić z tym, co było, jest i może nastąpić – dopowiedziała miękkim głosem, przytulając się do nich obojgu, szczęśliwa, że ta chwila, to nie sen.

Merks ucałował matkę w czoło, uścisnął dłoń ojca, wyswobodził skrępowane ciało z żelaznego uścisku, pomachał i opuścił przytulny zakątek.

Kron z Zerną szybkim krokiem pobiegli do alkowy; uśmiech nie schodził z ich rozpromienionych twarzy.

Przez kolejne cztery dni chłopaka nie było razem z nimi. Wyszedł z samego rana, bez śniadania i do tej pory nie powrócił. Zerna podejrzewała, że udał się do Morfusa, jak to już wcześniej bywało, więc nie wszczynała alertu.

– Wiesz może, co stało się z Kulkiem, czy jeszcze żyje? – zagadnął Kron, sięgnął po kubek z miętą i pocałował, siedzącą obok kobietę w polik.

– Jest u pani Kajko – rzuciła, odnajdując jego mętny wzrok. – Znalazła nieboraka wałęsającego się po wiosce, a że doskonale wiedziała, do kogo należy, przygarnęła i utuczyła, jak każde zwierzę w swoim obejściu.

Kron postanowił odzyskać pupila i przy nadążającej się okazji, podpytać mieszkańców o syna. Wziął skrzydłokorna z szopy i poleciał prosto do celu – szybko tego pożałował. Mieszkańcy zastępowali mu drogę, zapraszali do chałup, chcąc chociaż przez chwilę pobyć z księciem.

Już po godzinie miał dość. Nawał pytań o przeszłość otwierał rany, które nadal krwawiły, chociaż przykryła je delikatna błonka nadziei. Miał przepełniony żołądek, od ludzkiej gościnności – nie zmieści już nic. Ciężko będzie odmówić tych wszystkich pyszności, które stawiano przed nim na stołach; co chatka, to pokusa. Zerna gotowała dobrze, ale to, co obecnie trawił, było niebem w gębie. Nawet na zamku, za starych, dobrych czasów, nie karmili tak dobrze.

Kron był poruszony i szczerze powiedziawszy zaskoczony – nie spodziewał się tak ciepłego przyjęcia. Był przecież przedstawicielem rodu Wergsidów, tak mocno znienawidzonego przez wszystkich, odkąd rządy objął jego narwany brat.

U pani Kajko, odebrał rudego kota, odmówił posiłku z nie ukrywaną przykrością, gładząc pełen brzuch; zostało to jednak przyjęte z uśmiechem, co nie ukrywał, jemu samemu dodało skrzydeł. Pożegnał uradowaną jego wizytą kobietę i ruszył prosto do Morfusa.

Po dotarciu na miejsce uzyskał informacje, że syna nie było u staruszka od paru dni. Kron zaczynał się coraz mocniej niepokoić i kolejny krok, jaki wykonał, to lot do twierdzy Hestionów.

Kiedy wylądował pod dziwaczną budowlą i zwolnił twardy grzbiet zwierzęcia, przydusił mocniej Kulka pod pachą i poprawiając włosy, opadające na twarz, stanął pod drzwiami, napotykając ciekawskie spojrzenie wartownika.

– Chcę rozmawiać z dowódcą – oznajmił szorstkim głosem. Miał wysuszone gardło od długiego lotu; im wyżej, tym poważniejsze problemy ze złapaniem oddechu w tym skwarze.

– Chwilowo przebywa poza murami bazy – poinformował Hestion, lustrując moją sylwetkę przenikliwym spojrzeniem. – Może ja mogę pomóc? – Nie podobało mi się zachowanie wartownika, który próbował czytać w moich myślach. Nie umknęło mojej uwadze, że zmienił odcień, na jaśniejszy; nie powinien, bez rozkazu.

– Trzeba odnaleźć panicza… – Zaczął dygotać. – Od paru dni nie ma go w domu.

Pochwycił dłońmi głowę – coś wywoływało ostry ból w okolicach skroni.

– Przestań! – ryknął. – Nie masz prawa!

Ucisk na czaszkę ustał. Hestion powrócił do poprzedniego zabarwienia skóry.

– Chłopak jest bezpieczny, nic mu nie zagraża, panie. Jest pod opieką dowódcy. Za to ty… – urwał wypowiedź, lustrując Krona czarnymi oczami. – Udaj się do domu i poczekaj, aż postanowi wrócić. – odwrócił oczy, pochylił głowę i ani drgnął.

Kron posłuchał i chwilę później postawił stopę w sieni. Ruszył prosto do pokoju syna, nie chciał obecnie rozmawiać z nikim – nawet Zerną. Runął na łóżko, pogrążył intelekt w rozmyślaniach, nad dziwnym zachowaniem Hestiona, co rusz uderzając pięścią w czoło, jakby chciał wybić z głowy wszystkie niedorzeczne zamysły.

Kiedy przywołał w pamięci wspomnienie swojej przemiany, usiadł i z całych sił zacisnął palce na kapie okrywającej łóżko. Nie chciał daru, który otrzymał – brat postawił go przed faktem dokonanym. Mając w żyłach krew „Ja”, nie wyróżnił się teraz niczym, od swoich wrogów.

Miał wrażenie, że zło, tkwiące w jego ciele, przejmie prym nad dobrem i wywróci odzyskane życie do góry nogami.; niestety na niekorzyść wygórowanym oczekiwaniom.

Przechylił głowę i zastygł – kątem oka zauważył list, wystający spod poduszki. Wyjął kartkę i udał się do ukochanej, która przebywała w kuchni.

– Była w pokoju Merksa – poinformował i przekazał szarą karteczkę w ręce ukochanej. – Zapewne pomyślał, że jak będziesz słać łóżko, to znajdziesz.

 

” KOCHANI”

 

„Potrzebuję przestrzeni i zmiany otoczenia, aby przemyśleć niektóre sprawy. Będę u pani Kajko, więc nie martwcie się o mnie. Kiedy poukładam wszystko w głowie i postanowię co dalej, wrócę”.

KOCHAM WAS, MERKS

 

– No i kłopot z głowy – roześmiał się Kron. – Kocham cię. – Skradł kobiecie całusa i opuścił pomieszczenie.

Postanowił opalić trochę blade ciało i poćwiczyć – musiał popracować nad sylwetką i zahartować zwiotczałe mięśnie do walki.

***

 

– Pani Kajko, mogę jeszcze tej pysznej zupy? – zabrał głos Merks, oblizując łyżkę.

– Proszę bardzo. – Dolała i spojrzała na córkę, która nie ruszyła nic. – Jedz kochana, ostatnio strasznie zmizerniałaś. – Poklepała córkę po ramieniu i usiadła obok, sięgając po czysty talerz.

– Nie mam apetytu. – Miru wstała, odeszła od stołu i wyszła z kuchni.

Dany nie narzekał na spadek apetytu, jadł tak długo, aż waza była pusta; dopiero wtedy wstał od stołu i rozwalił się wygodnie na miękkim fotelu.

– Ja również podziękuję – powiedział Merks, odstawił pusty talerz do zlewu i podążył za dziewczyną.

– Miru, zaczekaj! – krzyknął Merks, próbując dogonić dziewczynę. – Porozmawiajmy!

– Chcę być sama – rzuciła beznamiętnie, nie zwalniając kroku.

Chłopakowi udało się w końcu dogonić poddenerwowaną dziewczynę; zagrodził ciałem wąską ścieżkę, prowadzącą na łąkę, pochwycił ją delikatnie za ramiona i spytał zasapanym głosem:

– Co się stało? Wstałaś lewą nogą, czy co? – Wbił wzrok w smutne oczy przed sobą, które szybko zmieniły kąt patrzenia; nie doświadczył odwzajemnienia. – Unikasz mnie od samego rana. – Pochwycił Miru za blady polik i pogładził wnętrzem dłoni. – Nic z tego nie rozumiem. – Uniósł lekko brodę dziewczyny, chcąc zobaczyć oczy, ale nie popatrzyła na niego; przestrzeń, która pomiędzy nimi powstała, była dla niej ciekawszym obiektem do podziwiania.

Wyczuwał speszone spojrzenie na piersi – nie tego oczekiwał.

– Nic… wszystko dobrze. – Nareszcie na niego zerknęła. – Nie mam dzisiaj ochoty na towarzystwo. – Skrzywiła się i poszła, zostawiając zdezorientowanego chłopca w tyle.

Merks zrezygnował z dalszego dopytywania, wrócił do chatki pani Kajko i poszedł prosto do zajmowanego pokoju. Opadł na łóżko, zamknął powieki i starał się nie wyciągać pochopnych wniosków z dzisiejszego popołudnia. Nurtowało go tylko jedno pytanie: Co takiego zrobił? Wczoraj rozmawiali, śmiali się, spacerowali po okolicy, a dzisiaj.

Zasnął.

Chłopak zszedł na kolację w wisielczym humorze. Wzbraniał ciekawskie oczy, przed zerkaniem na dziewczynę, która siedziała smutna i układała warzywa na chlebie. Dany pochłaniał zrobione kanapki na bieżąco, nie zwracając na nikogo uwagi; liczyło się tylko to, aby ich nie brakło. Kajko, kończyła rozlewać miętę do kubków, po czym odstawiła dzbanek na blat i również zasiadła do posiłku.

Miru skończyła przygotowywać wyżerkę. Wstała niechętnie, opłukała ręce z okruszków i strzępów poprzyklejanych do skóry warzyw, bez okazywania jakichkolwiek emocji. Było po niej widać, że nie ma ochoty tutaj siedzieć, ale na przekór sobie, powróciła na miejsce.

– Jutro wracam do domu. – Merks przerwał panującą ciszę, sięgnął po kanapkę i zatopił w niej zęby.

– Tak szybko, szkoda. – Pani Kajko wykrzywiła usta w grymasie rozczarowania. – Może jednak zechcesz zostać jeszcze parę dni? – Kobieta nie ukrywała, że zdziwiła ją tak nagła decyzja chłopaka.

Dziewczyna była smutna, chłopak zniesmaczony – coś było na rzeczy i eksploduje szybciej, niż Dany zaspokoi głód.

– Nie, dziękuję. – Uśmiechnął się szeroko. – Zbyt długo siedziałem wam na głowie – mówił pewnym głosem, niezachęcającym do dalszego wałkowania zagadnienia.

Kajko, nie należała jednak do osób, które dają sobie w kaszę dmuchać. Jeśli coś miało drugie dno, musiała dotrzeć do prawdy.

– Co ty wygadujesz… zaszczytem dla nas było gościć cię w naszych skromnych progach. – Policzki gospodyni poróżowiały, a ręce zadrżały.

Czyżby Merks nie czuł się dobrze w ich towarzystwie, zachodziła w głowę?

– Dziękuję za kolację i gościnę… – urwał nagle, jakby szukał odpowiednich słów; nie powiedział jednak nic więcej. Obdarzył Miru ukradkowym spojrzeniem, podał młodemu dłoń, uściskał dobrodziejkę i wyszedł.

– Dany, zostaw już te kanapki i idź obmyć ciało, a następnie do łóżka – nakazała kobieta, kręcąc głową. – Kochana, zostań na chwilę! – zawołała za córką, która zdążyła już przekroczyć próg salonu; zawróciła i stanęła przed matką. – Co się z tobą dzieje od samego rana?

– Nic!... Mam gorszy dzień – odpowiedziała posępnie, zupełnie od niechcenia, co nie umknęło uwadze rodzicielki.

– Mnie nie oszukasz – westchnęła i splotła ręce na piersi. – Znam cię nie od dzisiaj i wiem, kiedy kłamiesz. – Wzięła głęboki oddech, gestem ręki poprosiła córkę, aby usiadła, a oczyma błagała, aby wyrzuciła z siebie to, co ją gnębi.

Zapanowała głusza. Wpatrywały się w siebie, czekając na rozwój wydarzeń i która z nich pęknie jako pierwsza, przerywając krępującą ciszę. Kajko, wiedziała, że córka ma słabą cierpliwość i wystarczy chwileczkę poczekać, podumać i na pewno zacznie wyrzucać słowa, pozbywając się tego, co ją gryzie; nie przestrzeliła.

– Słyszałam twoją wczorajszą rozmowę z ciotką – wydusiła w końcu dziewczyna. – Dlaczego moje spotkania z Merksem, przyczyniły się do tylu negatywnych komentarzy w moją stronę?

– O czym ty mówisz? - zdziwiła się kobieta; przełknęła ślinkę, wybałuszyła oczy, walcząc ze znakami zapytania w głowie.

– Spiskujecie przeciwko mnie… chcecie zabronić spotkań, bo to niby nie wypada, aby młoda dziewczyna spędzała tyle czasu sam na sam z chłopcem. – Miru poderwała tyłek z krzesła i podeszła do okna. – My nie robimy niczego złego, tylko rozmawiamy. – Rozpłakała się.

– To nie tak kochanie. – Pani Kajko wzruszyła ramionami; takiego wyznania się nie spodziewała. Musiała naprostować źle postrzegany przez córkę problem. – Usłyszałaś tylko strzępek rozmowy i nie wiesz, o czym mówiłyśmy dalej, katując mózg niepotrzebnymi niedomówieniami – przemawiała łagodnie, nie odrywając wzroku od zrezygnowanej córki. Podeszła do córki, objęła ramieniem i przytuliła do piersi. – Zauważyłyśmy, że zakochałaś się w Marksie, a on w tobie. Wasze wyjścia były dla nas niepokojące ze względu, że nie macie już po pięć lat.

Miru zawstydziły słowa matki, próbowała ukryć rumieńce, odwracając twarz od torsu i stając do rodzicielki plecami.

– Uważamy z ciotką, że powinien oficjalnie poprosić o widywanie się z tobą kochanie, wtedy nie byłoby żadnych plotek i wytykania palcem. Dobrze wiesz, jacy są mieszkańcy osady.

– Czyli nie planujecie nas rozłączyć. – Ucieszyła się, podskakując z radości.

Oczy powiększyły objętość – emanowały blaskiem i skrywanym szczęściem.

– Wręcz przeciwnie, skarbie – przyznała i porwała rozradowaną córkę w ramiona.

Miru postanowiła, że jutro, kiedy pierwsze promienie słońca dosięgną szczytów gór, pójdzie do chatki Merksa i porozmawia z ukochanym; może odważy się wyznać, co do niego czuje.

Nie musiała jednak zrywać głowy z poduszki bladym świtem, bo chłopak zmienił zdanie i wkroczył do izby; nawet się uśmiechnął pod nosem.

Czyżby słyszał naszą rozmowę, pomyślała dziewczyna i spuściła oczy?

***

 

– Siadaj, właśnie usmażyłam jajecznicę- zwróciła się do Merksa, który właśnie wszedł do kuchni; ziewał i osłaniał usta dłonią.

Siedział z Miru do późna, więc nic dziwnego, że się nie wyspał.

– Pani Kajko nie ma? – zapytał z uśmiechem na ustach.

– Poszła do sąsiadki, odebrać poród. Zna się na tym i nikomu nie odmawia pomocy. – Nałożyła Merksowi jedzenie, dołożyła bratu, który zdążył już zjeść poprzednią porcję i wygarnęła resztę do swojego talerza.

- No co? Jestem głodny jak wilk – stwierdził Dany, kiedy spostrzegł dwie pary oczu patrzące na jego łakomstwo. Dość szybko pochłonął dokładkę, tamci nawet nie zdążyli zagrzać miejsc, nie mówiąc o wzięciu kęsa.

Merks i Miru spojrzeli na siebie, ściągnęli brwi i zwalniając hamulce, wybuchli głośnym śmiechem.

– Gdzie on to wszystko mieści? – zażartował Merks.

– Sama zadawałam sobie to pytanie – zarechotała, osłoniła usta, aby nie parsknąć jajkami na stół.

– Już jestem kochani, fałszywy alarm – dobiegło zza rogu. – Zostało coś jeszcze czy Dany zdążył zjeść wszystko, co postawiłaś na stole? – spytała Kajko, wchodząc do kuchni.

Merks napełnił żołądek i postanowił posiedzieć na łonie natury.

– Zostały wczorajsze bułeczki z powidłami – rzuciła pospiesznie Miru, ucałowała matkę i biegiem ruszyła w stronę wyjścia.

– Przejdziemy się – zaproponowała, kiedy doszła do chłopaka, siedzącego kawałek od domu na wielkim głazie.

– Z przyjemnością. – Zrobił zaskoczoną minę, bo zmiana w zachowaniu dziewczyny była widoczna gołym okiem. Dostrzegł to od razu, kiedy wszedł rano do kuchni.

– Chciałabym cię przeprosić za wczoraj – zaczęła miękkim głosem, dotrzymując partnerowi kroku. – Miałam zły humor i jeśli pomyślałeś, że to przez twoją obecność, to powiem z ręką na sercu, że jesteś w błędzie. Cieszy mnie, że spędziłeś tyle dni w naszym towarzystwie i wytrzymałeś ciągłe mlaskanie Danyego.

– Miło mi to słyszeć. Skoro rozmawiamy szczerze, to przyznam, że do takiego właśnie wniosku doszedłem.

– Więc zostań jeszcze parę dni – zasugerowała, rumieniąc się coraz bardziej. Zmieszany wzrok próbowała ukryć, wpatrując się pusto w pobliskie drzewo; było uschnięte, więc na pewno nie obserwowała go, bo było piękne.

– Dziękuje. – Tylko tyle zdołał wydukać, oszołomiony wyznaniem. – Prawdę mówiąc, nie jestem jeszcze gotowy, aby wrócić do domu, a poza tym, rodzice będą mieli więcej czasu dla siebie – dopowiedział już na większym luzie; nie ukrywał, że bardzo cieszy go taki obrót spraw.

– Chodź… koniecznie musisz coś zobaczyć. – Złapała Merksa za rękę i poprowadziła krętą ścieżką, wprost nad małe jeziorko.

– Ale tu pięknie! – westchnął, wpatrując się w otoczenie i wodę falującą pod wpływem wiatru.

– Spójrz. – Miru podeszła bliżej i wskazała palcem małe, niebieskie rybki, świecące pod wodą; zbijały się w ławicę, aby rozwarstwić szeregi i po upływie chwili na powrót zewrzeć szyki.

– Co to za rybki? – Chłonął widok całym sobą; nawet ust zapomniał zamknąć z wrażenia.

– Jaskrawki – odpowiedziała i zanurzyła dłoń w rozbełtanej toni. – Pojawiają się dwa razy do roku, na okres tarła, po czym giną w głębinach. Ponoć, kto zobaczy, jak tańczą, będzie miał szczęście w życiu.

Przyglądali się w ciszy – stojąc ramie w ramie – jak rybki pływały, tworząc różne kształty i wzory ze swoimi towarzyszami. Merks odruchowo objął dziewczynę, która nie odrzuciła gestu. Stali tak przytuleni, nie dostrzegając, że słońce chyli się ku zachodowi.

– Ciekawe, czy po tamtej stronie też mają takie widoki jak tutaj? – podpytał.

– Nie wiem – odparła. – Nigdy tam nie byłam i mam nadzieję, że nie będę. Mama mówiła, że żyją tam przeróżne, ohydne bestie, biegające luzem po krainie i oślizłe potwory, rozkoszujące się błotnistymi, mętnymi wodami tamtejszych jezior i rzek.

Oświetlani zachodzącym za góry słońcem, ruszyli leniwym krokiem w stronę domu dziewczyny, przekomarzając się po drodze. Przepiękny krajobraz, cudownie spędzone popołudnie w żadnym z nich, nie wzniecił iskierki, aby wyszeptać, co czują – słowa okazały się zbędne, bo oboje to wiedzieli.

Dotarli pod chatkę i gdy tylko weszli do salonu, zauważyli, że Dany jak zwykle rusza szczęką, co ich nie zdziwiło, bo jadł na okrągło, za to pani Kajko zawaliła młodocianych gradem pytań.

– Gdzie byliście cały dzień? – fuknęła kobieta, obserwując ich rozanielone twarze.

– Oglądaliśmy Jaskrawki – odparła szybko Miru. – Trafiliśmy na gody i patrzeliśmy, jak tańczą.

Zjedli coś na szybko i rozeszli się do swoich pokoi na spoczynek.

Minęły kolejne trzy dni – w tym czasie Merks i Miru byli praktycznie nierozłączni. Spacerowali, rozmawiali o wszystkim i o niczym, chłopiec zastanawiał się nad swoją przyszłością i planami ojca, a dziewczyna coraz mocniej zatracała się w jego dużych, niebieskich oczach. Nadszedł dzień, w którym Merks postanowił powrócić do rodziców.

Oswoił się już ze swoim losem i wiedział, że nadejdzie taki dzień, w którym zobaczy radość w oczach Miru, a nie smutek i łzy, jak kto miało miejsce teraz. Pożegnał się, podziękował za gościnę i zniknął za pagórkiem, wraz z dowódcą i krokodylem.

Przez cały okres pobytu chłopaka u pani Kajko, dwójka obrońców trzymała się na uboczu, pozwalając Merksowi przemyśleć wszystko w spokoju i podjąć decyzje ważne dla wszystkich.

***

 

Horn wkroczył do komnaty Wyroczni z poważną miną. Kobieta poczuła chłód na kostkach, kiedy mężczyzna z nerwem zarzucił połami płaszcza.

– Bransoleta, gdzie ją masz?! – spytał władczym tonem, stając tuż przed nią.

– Nie mam. – Oddychała spokojnie, wpatrując się w jego zacięte rysy twarzy.

– Gdzie ją ukryłaś? – dopytał, ostatkiem sił panując nad wybuchem szału.

– Gdzieś, gdzie nie sięgają twoje oczy. - Obserwowała, jak władca przeszukuje komnatę, zaglądając w każdy kąt. Uniosła kąciki ust, kierowana rozbawieniem na jego widok.

– Schowałaś, nie informując mnie o tym?! Jakim prawem! – warknął; twarz zrobiła się czerwona od gniewu i bezsilności.

– Po pierwsze, kierowałam się twoim bezpieczeństwem. – Po drugie, to moja bransoleta i mogę z nią robić, co chcę, nie zapominaj o tym.

– Daj mi w zamian inny artefakt – zażądał oschłym tonem. – Muszę mieć przy sobie coś, co ma w sobie czar, inaczej nie czuję władzy, ani mocy.

– Pohamuj zapędy i siadaj, zaraz dam ci coś, co podniesie twoje ego. – Spojrzała na niego z politowaniem, widząc, jaki jest słaby.

Podeszła do stołu, uginającego się pod ciężarem różnorakich błyskotek i wyjęła mały, siwy sztylecik z rękojeścią wysadzaną niebieskimi kamykami. Wepchnęła cudeńko do czerwonej pochwy i położyła w wyciągniętej dłoni pana.

– Co potrafi? - Oglądał przedmiot dokładnie i obracał zwinnie w palcach.

Oczy władcy błyszczały jak opiłki złota w słońcu. Wyrocznia spojrzała na niego i postanowiła, przemilczeć jego dziecinne zachowanie.

– Strażnik, do mnie!

Wszedł do środka – nakazała mu stanąć pod ścianą i zaatakować władcę. Strażnik ruszył do przodu z lekką obawą, ale rozkaz to rozkaz. Gdy był tuż przed Hornem, mężczyzna zreflektował się i ugodził atakującego sztyletem w ramię, po czym wyjął broń natychmiast i patrzył, jak ocieka krwią.

Umknęła mu ciekawa scena, ale koniec, był bardziej imponujący.

Horn wybałuszył oczy i napotkał zimny wzrok strażnika z wykrzywioną miną; stał bez ruchu, pokryty siwym szronem. Jego ciało zostało zamrożone, tworząc lodowy posąg.

– Skąd ty bierzesz te cudeńka? – Uśmiechnął się pod nosem, rozpierała go energia.

– Wieki lat nauk i praktyk – prychnęła, wtulając ciało w jego prężną pierś. – Pamiętaj o jednym… – Pochwyciła władcę za policzki i przysunęła twarz do swojej. – Każdorazowe zamrożenie czegokolwiek, co żyje, to kawałeczek twojego lodowaciejącego serca. Nikt poza tobą nie może dotknąć tej rzeczy, zrozumiałeś?

– Zapamiętałem, bo to proste i na pewno nie zapomnę – odburknął, nie mogąc oderwać źrenic od owej rzeczy.

Był nierozgarnięty – Wyrocznia dobrze o tym wiedziała. Miała obawy przed wręczeniem sztyletu władcy, ale jego posępna twarz, sprawiła, że wyrzuciła zwątpienie z mózgu.

– Jeszcze jedno, najważniejsze – mówiła wolno i wyraźnie. – Jakiekolwiek zadrapanie, skaleczenie i temu podobne, spowoduje, że staniesz się takim samym zimnym głazem, jak ten nieszczęśnik, jeśli sztylet będzie w danej chwili dotykał twojej skóry; nawet przez szaty.

– Rozumiem i przestań węszyć, że się z tym nie obejdę. To tylko kawał świecącego żelastwa. – Horn zbagatelizował przestrogi, wypuszczając drugim uchem, to, co jeszcze krążyło w głowie, po czym wyszedł.

– Straż! – zawołała. – Zabierzcie tę kupę lodu i śledźcie władcę tak, aby Midor się o tym nie dowiedział i informujcie mnie, co robi.

***

 

Władca przemierzał korytarze, wymachując sztyletem; cieszył się przy tym, jak małe dziecko z nowej zabawki. Improwizował ataki na Norku, służących chodzących po zamku i strażnikach stojących przed wejściem do jego komnaty.

– Chodźmy do ogrodu – zwrócił się do Norka, nieustannie wymachując sztyletem.

Przechadzali się pomiędzy drzewami, wchodzili na trawę i rozglądali się dokoła. Władca wypatrywał zwierząt, które zamrażał – zaglądał nawet pod kamienie, wypatrując najmniejszych bodajże robali. Im więcej znalazł i unicestwił, tym większą satysfakcję czuł w sercu. Powtarzał tę czynność przez kolejne dni, aż zabrakło istot do uśmiercania. Był rozdrażniony i z posępną miną wrócił do komnaty, położył sztylet na łóżku i poszedł się umyć.

– Tatusiu? – zawołała Tacja, wchodząc do jego komnaty – Gdzie jesteś?

W oddali słychać było krzyki władcy: – Za zimna, za gorąca, myj dokładniej i tak dalej.

Oczom dziewczyny nie umknął błyszczący przedmiot, leżący na łóżku.

– Co my tutaj mamy ciekawego? Jaki śliczny sztylecik. – Przyglądała mu się z uwagą.

Pochwyciła artefakt w palce, przysunęła bliżej twarzy, aby go lepiej obejrzeć, zrobiła dwa kroki w tył i zamarła bezruchu – zacięła się, nawet nie wiedząc, kiedy i jak.

– Co za nierozumna służąca – mamrotał władca, wchodząc do alkowy. – Żeby przez te wszystkie lata nie nauczyć się robić idealnej wody – dodał, zdjął mokry ręcznik z głowy, uwolnił włosy, które natychmiast przykleiły się do mokrych pleców i owłosionego torsu.

Przetarł oczy, osuszając zalegające na rzęsach kropelki wody i rzucił niepotrzebny kawał szmaty na łóżko. Dostrzegł, że czegoś na nim brakuje – nowy nabytek, który leżał tu jeszcze niedawno, położony tam jego własnymi rękoma, wyparował. Odwrócił się gwałtownie i ujrzał oszronione ciało córki ze sztyletem w dłoni.

– Córeczko moja kochana. – Zrobił krok, dotknął zimnego jak lód policzka Tacji i wyszarpnął sztylet ze zgrabiałych dłoni, rzucając w kąt. – Co ja najlepszego narobiłem? – Usiadł na łóżko ze łzami w oczach.

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • MKP 5 miesięcy temu
    "Na samą myśl o nim skakało mu ciśnienie. Skulił dłonie w pięści, zacisnął zęby i siedział tak dłuższą chwilę, analizując swoje dotychczasowe życie. Nie było usłane różami – przesiąkło gnojem" - to ci się udało 👍

    "Potrzebny był czas, który zasypie szczelinę, oddzielającą ich od siebie na tyle, że będą mogli do siebie dotrzeć." - wychodzi na to, że szczelina ich oddziela tak, że mogą do siebie dotrzeć, a to przeczy rozsądkowi.

    "Zapanowała głusza." - nie widziałem takiego użycia słowa głusza, a mi się podoba👍

    "nie odrywając od zrezygnowanej córki wzroku." wzroku przenieś po odrywając
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Czasami i mi uda się wymyślić coś oryginalnego. :) Dzięki za komentarz.
  • MKP 5 miesięcy temu
    "– Więc zostań jeszcze parę dni – zasugerowała, rumieniąc się coraz bardziej. Zmieszany wzrok próbowała ukryć, wpatrując się tępo w pobliskie drzewo" - nie możliwości przesłać ci mojego tępego spojrzenia, ale możesz mi wierzyć że tu nie pasuje:) Pusto, wyczekująco, smutno, nerwowo, bez wyrazu ale nie tępo.

    "Dotarli pod chatkę i gdy tylko weszli do salonu, Dany ruszał szczęką, co ich nie zdziwiło, bo jadł na okrągło," - troszkę za duży skrót myślowy "zauważyli, że Dany jak zwykle rusza szczęką" - coś takiego

    "Horn wkroczył do komnaty Wyroczni z poważną miną. Poczuła chłód na kostkach," - z konstrukcji wynika iż ta mina poczuła chłód w kostkach

    "– Chodźmy do ogrodu – zwrócił się do Norka, nieustannie wymachując sztyletem." - ździebko nierozsądnie.
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Władca jest dużym dzieckiem, więc i zachowanie adekwatne do osobowości. Dzięki za komentarz. Wyłapujesz drobiazgi jak mrówkojad-muchy. :) Spojrzenia, to lepiej nie pokazuj, bo jak będziesz w złym humorze, to samym zerknięciem powalisz z nóg. ;)))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania