Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 19

– Nie wierzę w to, co słyszę – oburzył się Kron. – Jak mogłeś i to z nią!

– No co… jestem mężczyzną i mam swoje potrzeby. – Zarumienił się władca.

– Nie było innych kobiet w okolicy? – parsknął Kron; nie wiadomo czy ze złości, czy pod wpływem rewelacji, którą usłyszał.

– Zakochałem się – odparł i podrapał dłonią po spoconym czole. – Bracie, ty najlepiej powinieneś wiedzieć, jak to jest.

– W tym jednym zgodzę się z tobą, a co do twojej córki, to nie możemy pomóc, skoro nawet sama Wyrocznia nie wie jak.

– Błagam, wymyślcie coś, proszę. – Padł, łapiąc brata za łydki.

– Puść mnie! – oburzył się Kron. – Zabieraj łapy! Postaramy się jakoś temu zaradzić. – Próbował strząsnąć zaciśnięte na spodniach palce.

Władca usłuchał i wstał. W tym samym czasie Morfus szepnął coś Merksowi na ucho, wywołując szeroki uśmiech na jego twarzy.

– Mam pewien pomysł, ale nie jestem pewien, czy zadziała – rzekł chłopak i ruszył biegiem w stronę chaty.

Zapanowała cisza. Każdy z obecnych zachodził w głowę, o co może chodzić i co to za plan? Wyjątkiem był starzec, który uśmiechał się lekko pod nosem.

Chłopak wrócił niezwłocznie, niosąc w dłoniach trzy części Trójkąta Mocy. Nakazał dowódcy, aby objął władcę, oraz jego ludzi uściskiem niemocy i oddelegował na bezpieczną odległość.

– Nie zgadzam się – fuknął Horn; twarz zalała ognista czerwień. – Ukradniesz bransoletę i zostawisz mnie z niczym. Te dziwadła nie mają prawa mnie tknąć! – wykrzyczał na całe gardło, co nie pozostało bez echa.

– Masz rację, nie mogą – potwierdził chłopak. – Chciałem to uczynić dla twojego bezpieczeństwa, ale jeśli nie chcesz to nie. Położył trzymane artefakty na ziemi, tuż przed stopami.

Spojrzenia obu mężczyzn skrzyżowały się na dłuższą chwilę. Decyzja wisiała w powietrzu i tylko od władcy zależało, co będzie dalej; machnął ręką i usunął rozdygotane ciało w cień, przyzwalając na działanie.

Gapie poszli jego śladem i dołączyli do psioczącego pod nosem Horna, pozostawiając Merksa sam na sam z zamrożoną Tacją. Chłopak zdjął medalion z szyi i uruchomił trójkąt. Gdy trzy elementy były już prawie spojone, stojący nieopodal kuferek otworzył się samoistnie, bransoleta wystrzeliła z niego i mknąc prosto jak strzała, wtopiła się w pozostałe części, obejmując powstały twór silnym, szponiastym zaciskiem.

Wszyscy wokół byli pod wrażeniem widowiska i raczej nie liczyli na taki finał. Władca chciał zaoponować, nawet wyrzucił ręce do nieba, ale głos uwiązł mu w gardle ze zdziwienia, że jego bratanek jest w stanie okiełznać tak silną broń – odpuścił.

– Spróbuję ją przebudzić – oznajmił Merks i stanowczym ruchem uniósł trójkąt, otrzepał z piachu i umieścił na przedramieniu; trochę ważył.

Podszedł do dziewczyny, przyłożył trójkąt do jej piersi i wcisnął mocno w zmarzlinę. Po okolicy rozszedł się silny, fioletowy blask, przerywany białymi impulsami światła. To, w czym tkwiła uwięziona, zaczęło kruszeć. Sporych rozmiarów bryły spadały na ziemię, rozpadały się na mniejsze kawałki i wyparowywały, uwalniając z wnętrza ciemne kłęby pary. Odkryte ciało Tacji powlekała cienka warstwa wody, skraplała się na jej brzuchu, po czym ulotniła i znikła. Została jedna, duża kropla – spływała leniwie po ciele dziewczyny i zakończyła swój bieg na małym, rozgrzanym przez słońce kamyku. Zaskwierczało, kropla zadrżała, spadła i zniknęła pod ziemią, oddając ofierze oddech i ruch.

Tacja opadła na twarde podłoże, otworzyła oczy i wzdrygnęła się; była przemoczona i zmarznięta. Merks spojrzał na nią, obdarzył ciepłym spojrzeniem i zadowolony z przebiegu akcji, uśpił trójkąt, rozłączył i skinął na dowódcę; ten podbiegł szybko, przejął części z rąk chłopaka, po czym ukrył za pazuchą.

Horn ruszył z impetem i już po chwili tulił córkę w ramionach.

– Bransoleta sama chciała, abym ją miał – przyznał chłopiec, bacznie obserwując rozradowanego wuja.

– Bierz… jest twoja – powiedział i mocniej przytulił dygoczącą Tację. – Dajcie coś ciepłego, trzeba ją okryć. – Chuchał na zgrabiałe dłonie córki i gładził energicznie po plecach.

Sanyra przyniosła dwa duże, kolorowe koce i podała władcy, który natychmiast opatulił dziewczynę.

– Chciałem wam serdecznie podziękować za wszystko, co zrobiliście dla nas… pomimo wszystko. – Wstał i podszedł do bratanka. – Szczególne podziękowania kieruje do ciebie.

Chciał uściskać jego dłoń, ale Kron mu na to nie pozwolił, wyrastając pomiędzy nimi jak spod ziemi.

– Nie dotykaj go – wypalił ostrym tonem. – Masz, co chciałeś, a teraz wynoś się stąd – warknął, powstrzymując napięte mięśnie i zaciśnięte pięści przed zadaniem ciosu.

Władca odstąpił, wziął córkę na ręce i zasiedli w powozie; zerknął jeszcze przez ramię na Merksa, posyłając mu dziękczynne spojrzenie.

Strażnicy rozlokowali się w pozostałych pojazdach – Hestiony stały w gotowości, czekając na rozkazy.

– Zabierzcie ich stąd jak najszybciej, nie chce ich już dłużej oglądać! – rozkazał Kron i przyciągnął syna do torsu. – Dobrze się spisałeś, kochany.

***

 

– Dlaczego to zrobiłeś?… Dlaczego taki jesteś? – spytał chłopiec, patrząc na ojca siadającego przy stole w kuchni.

– Jaki? – zdziwił się.

– Zimny i nieczuły – dodał, chodząc nerwowo od ściany do ściany.

– A jaki mam być po tylu latach spędzonych w uwięzi – odparł, nie rozumiejąc zarzutów syna w jego kierunku.

– Przecież to nie chodziło o niego, tylko o jego córkę, a ona nam nic złego nie zrobiła. Nawet nie chciałeś go przyjąć. Od razu wpadłeś w złość, nie znając jeszcze powodu wizyty.

– Synu ja…

– Nie pozwoliłeś mu nawet podziękować, jak należy. On nie jest złym człowiekiem, tylko zmanipulowanym, nie widzisz tego! – Merks poluzował hamulce; nie chciał tłumić złości.

– Nie po tym, co mi zrobił – rzekł Horn. – Nie znasz jego podłej natury, więc nie oceniaj po jednej sytuacji! – Wstał i udał się w stronę okna. – To potwór – westchnął i zatopił wzrok w tym, co za szybą.

– Tak samo, jak ty! – ryknął Merks; emanował wrogością. Medalion wiszący na jego piersi pojaśniał. – Przez czternaście lat kazałeś wszystkim kłamać i ukrywać przede mną, że żyjesz! – wyrzucił z siebie palący żal. – Niczym się od wuja nie różnisz i jest mi wstyd, że mam takiego ojca!

Merks zamilkł, otaksował bladego ojca ostrym wzrokiem, pochwycił w dłonie wisior, który wzniósł się aż do jego brody, przydusił do piersi i wybiegł z pomieszczenia, trzaskając drzwiami.

– Zostaw go. – Zerna podbiegła, zagrodziła drogę i objęła druzgotanego mężczyznę.

Kron przywarł do niej i stali tak chwilę w kompletnej ciszy. Mężczyzna nie miał nic mądrego do powiedzenia – syn miał rację i przyszło mu zmierzyć się z jego buntem.

Merks pędził ile tchu, zatrzymał się dopiero pod domem pani Kajko i zasapanym głosem zaczął nawoływać Miru – nie wszedł do środka. Nie potrzebował pocieszania domowników i litościwych spojrzeń, przeplatanych wymuszonym uśmiechem – potrzebował tylko dziewczyny.

– Co się stało? – spytała, wychodząc przed chatę.

– Pogadamy?

– Oczywiście, chodźmy tam na tę kępkę trawy – zaproponowała, zerkając na zdenerwowanego chłopaka.

– Nie potrafię zrozumieć ojca i nie podobają mi się jego poczynania. Mamy całkowicie inne spojrzenie na świat i problemy innych – westchnął, siadając wygodnie obok niej na trawie.

Miru złapała go za rękę, chcąc rozładować napięcie, po czym objęła, nie pytając o nic. Merks rozluźnił się trochę i wtulił mocniej w ciało dziewczyny.

– Dzisiaj zauważyłem, że jest nieczuły wobec osób, które mu nic nie zrobiły. Zaślepiony zemstą na wuju, nie dostrzega nic wokół. Zaczyna mnie ograniczać, nie pozwalając robić tego, co ja uważam za słuszne – wyrecytował jednym tchem.

– Może wcale nie jest tak, jak to postrzegasz. – Spojrzała na niego z politowaniem.

– Mam nadzieję, że się mylę… Oby tak właśnie było – westchnął. – Nie wiem, czy chcę go poznawać?

– Nie mów tak – zrugała go. – Powinniście usiąść i porozmawiać… on dużo przeszedł, więc nie wymagaj, że będzie, do rany przyłóż.

– Wiem – mruknął. – Potrzebujemy czasu.

Siedzieli tak przytuleni w milczeniu do czasu, kiedy pierwszy chłód nie zaczął dawać o sobie znać. Niechętnie rozstali się chwilę później, wracając do codziennych spraw.

Chłopak nie był wylewny, jeśli chodzi o własne rozterki, bardziej potrzebował bliskości dziewczyny, niż rad. Nie odkrył przed nią wiele, za to powiedział to, co najbardziej go niepokoiło.

Merks zastał ojca w salonie, patrzącego przez okno. Tamten od razu odwrócił się w jego stronę.

– Chciałem cię przeprosić – wyznał Kron i podszedł do chłopaka. – Przebywanie w niewoli i karmienie mózgu nienawiścią, naprawdę zrobiło ze mnie potwora. Kiedy podejmowałem decyzję o zatajeniu prawdy, byłem młody, niedoświadczony i uważałem, że tak będzie dla ciebie najlepiej. Nie pomyślałem, że kiedy poznasz prawdę, nie będziesz w stanie ogarnąć tego wszystkiego, co spadło na ciebie, jak grom z nieba.

– To ja przepraszam – powiedział Merks. – Nie powinienem tak do ciebie mówić.

– Masz absolutną słuszność i z ręką na sercu mogę potwierdzić, że zaślepia mnie wściekłość na brata, który zniszczył nam wszystkim życie. Może masz również trafne spostrzeżenia, jeśli chodzi o jego postępowanie; był dobrym człowiekiem i jak słusznie powiedziałeś, zmiana nastąpiła właśnie pod wpływem Wyroczni.

– Może on musi taki być, może nie ma innego wyboru, ojcze.

– Może – westchnął. – Chodź do mnie. – Kron przyciągnął syna i przytulił mocno; doszedł do wniosku, że ma przed sobą mądrego mężczyznę, a nie głupiego podlotka.

***

 

Władca wbiegł do komnaty Wyroczni, trzymał na rękach białego lisa – zwierzak miotał się strasznie, próbując wyskoczyć z jego ramion.

– Wszystko z nią było dobrze – wysapał – dopiero w powozie zaczęła się dziwnie trząść, wrzeszczeć i oganiać, jakby z kimś walczyła – rzucił.

– Tacja? – roześmiała się kobieta. – Jesteś urocza i taka puchata.

– Tacja, Tacja. – Horn niemal wszedł w rozbawioną kobietę. - Weź ją. – Wcisnął lisa w ramiona Wyroczni. – Spójrz na moje ręce, całe podrapane i pogryzione.

– Jakim cudem uległa przemianie?

– Były pewne problemy i ten cały Merks, przebudził ją za pomocą trójkąta; Hestiony nie mogły tego zrobić, bo ponoć jest nieczysta.

– Teraz wszystko jasne – stwierdziła, próbując utrzymać w ryzach rzucającą się córkę. – Trójkąt zdjął zaklęcie ochronne, umożliwiając przemianę po wcześniejszym dotyku Hestiona.

– Poczekamy, aż uczyni coś dobrego i problem z głowy – prychnął władca, nerwy puściły, ustępując miejsca beztroskiemu śmiechowi. – Teraz ty się nią zajmiesz, ja mam dość – dodał i wyszedł.

– Co ja mam z tobą zrobić? – zastanawiała się kobieta, przyciskając białego lisa do piersi.

– Wypuść mnie – przemówiła dziewczyna melodyjnym głosem. Zrobiła maślane oczy i odchyliła głowę w bok; zainteresował ją ogon Galara, którym równomiernie poruszał.

– Nie mogę, uciekniesz mi – stwierdziła Wyrocznia.

Pomimo obaw postanowiła uwolnić córkę. Postawiła zwierzę na puchatym dywaniku i patrzyła z ogromnym podziwem na przepiękny twór Hestionów.

Jedna rzecz nie dawała jej jednak spokoju. Zachodziła w głowę, czy poza wyglądem, coś jeszcze uległo zmianie w tej krnąbrnej dziewczynie?

Powinna być od teraz uosobieniem dobroci, ale czy magia działała również na potomków „Ja”?

– I tak ucieknę, patrz. – Tacja wskoczyła na parapet i czmychnęła przez otwarte okno.

– Straż, łapcie tego lisa! – Kobieta wystawiła głowę na zewnątrz i podążała wzrokiem za uciekinierką; była szybka.

Tym razem Wyrocznia nie schowała się za kotarą, jak zwykle, lecz podążyła na poszukiwania zbiega. Po dotarciu na dziedziniec zaczęła nawoływać zwierzę – bez rezultatu. Lisica śmigała pomiędzy drzewami i nie miała zamiaru nikogo słuchać.

Strażnicy, zamiast dołączyć do gonitwy, przyglądali się biegającej za lisem Wyroczni; był to widok rzadki, wręcz nierealny.

– Moja szata – marudziła kobieta na widok rozdarcia, które powstało wskutek zahaczenia o gałąź. – Zobacz co tu mam. – Oderwała zwisający kawałem materiału i zaczęła nim wymachiwać w różne strony.

Tacja zauważyła zmieniającą pozycję rzecz w dłoni Wyroczni – podbiegła prędko, kierowana instynktem.

– Mam cię, maleńka – rzuciła zadowolona, obezwładniła uciekinierkę i wyszczerzyła zęby; łatwo poszło.

Poszła równym krokiem w stronę komnaty. Na miejscu umieściła córkę w starej klatce po Galarze, która stała w zaciemnionym kącie. – Stąd na pewno mi nie uciekniesz, kochana.

– Nie miałam takiego zamiaru… Chciałam tylko rozprostować kości – przyznała dziewczyna, drapiąc łapką okolice ucha.

– Zaraz znajdę coś, co pozwoli mi nad tobą zapanować i wypuszczę cię z tej klatki – burknęła Wyrocznia, podeszła do dziurawego stołu, sięgnęła po brązowy wisiorek w kształcie gwizdka i zamocowała na szyi dziewczyny; nie było łatwo, bo pręty ograniczały ruchy. Po upewnieniu się, że nie spadnie przy pierwszym, lepszym szarpnięciu, wypuściła lisicę z niewoli.

Tacja od razu wskoczyła na fotel i obwąchała jasny koc.

– Teraz nie odejdziesz za daleko – dodała z satysfakcją. – Kiedy przekroczysz wyznaczony rewir, to coś zacznie gwizdać, a ciebie obejmie paraliż.

– Dokąd sięga ten rewir? – Tacja była wyraźnie zainteresowana zagadnieniem.

– To wszystko, co cię otacza, aż do murów obronnych – oznajmiła, nie mogąc napatrzeć się na córkę pod taką postacią.

– A co z Tauronem, on musi latać? – Spojrzała na Wyrocznię, błagalnym okiem.

– Nie zawracaj sobie tym teraz tej puchatej główki. Wydam odpowiednie komendy i będzie rozprostowywał skrzydła. – Wyrocznia puściła do dziewczyny oczko i rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu, co zdarzało się nadzwyczaj rzadko. – Jakoś nie potrafię zmaterializować wizji skrzydłokorna z lisem na grzbiecie.

– No tak, teraz będziesz się ze mnie śmiać. – Tacja zmarszczyła pyszczek i odwróciła się tyłem do kobiety, okazując w ten sposób niezadowolenie.

Wyrocznia wiedziała już, że umiejętności Hestionów nie wpłynęły na jej porywczy i jakże trudny charakter.

– Daj mi czas – oznajmiła. – Przyznaj sama, że obecna sytuacja jest trochę dziwna i nie wiem, jak się zachować. Zmień nastawienie i zrób coś dobrego, wtedy szybciej wrócisz do ludzkiej postaci.

– Dlaczego jesteś dla mnie taka miła? – zastanawiała się lisica, patrząc kobiecie prosto w oczy.

– Zawsze tak było – stwierdziła i pogłaskała córkę po grzbiecie. – Czasami, swoimi wybrykami zmuszałaś mnie do podjęcia niesprawiedliwych w twoim mniemaniu decyzji w stosunku do twojej osoby.

– Masz rację, nieraz ratowałaś mnie i ojca z opresji – potwierdziła – Lubisz tatę, ale nie tak zwyczajnie, tylko no wiesz, tak inaczej?

Wyrocznia zarumieniła się, spuściła wzrok i odwracając się w stronę okna, powiedziała cichym głosem.

– Tak. Lubię go w tamten sposób.

– To, dlaczego za niego nie wyjdziesz?

– Nie wiem, czy mogę i wystarczy już tych pytań na dziś kochana, głowa mnie rozbolała – powiedziała kobieta smutnym głosem, po czym usiadła w fotelu.

– Co będziemy robić jutro? – Tacja zadawała pytanie za pytaniem; pyszczek pracował na okrągło.

– Tacjo! – warknęła kobieta. – Wystarczy na dzisiaj, jestem zmęczona.

Dziewczyna nie odezwała się już ani słowem, spuściła oczy i przyglądała się gwizdkowi, zwisającemu z szyi.

– Nie czochraj się tyle, bo zerwiesz obrożę. Wyjdź na świeże powietrze – zaproponowała, wywracając oczami.

Zapowiadało się na to, że najbliższe dni w towarzystwie córki będą dla Wyroczni dobrą szkołą życia. Może doceni wysiłek władcy i spojrzy łaskawszym okiem na jego poświęcenie; zwaliła na niego wszystkie obowiązki wychowawcze, chowając głowę w piasek.

– Pójdę, czemu nie – fuknęła. – Lepsze to niż siedzenie bezruchu w tej komnacie.

– Nareszcie – westchnęła kobieta, zamykając oczy.

***

 

– Kochany, obudź się, masz gościa.

Merks słyszał cichy głos matki i czuł lekkie szturchanie w ramię. Po raz pierwszy od dawna zdążyło mu się usnąć w środku dnia. Przetarł zaspane oczy, przeciągnął zastałe ciało i wolnym krokiem ruszył do kuchni – czekała tam na niego miła niespodzianka.

– Miru! – Ucieszył się, podszedł bliżej i zasiadł po jej lewicy; prawica była zajęta przez Krona.

– Chciałam ci podziękować. – Dziewczyna uścisnęła dłoń chłopaka. – Dzisiaj dowiedziałam się, że odzyskałam tatę. Mama mówiła, że przyszedł rano, gubiąc drogę.

– Jak gubiąc? – zaciekawiła się Zerna. – Powinien być w nim wczoraj po południu tak jak inni wyrwani z łapsk Wyroczni.

– Niby tak, ale ze szczęścia wypił butelkę okowity i usnął po drodze; mama była zła, ale szybko jej przeszło – zaśmiała się w głos.

Oczy jej błyszczały i nawet ślepy, zauważyłby, że cały czas uciekały w kierunku Merksa.

– Nie ma za co… trafiła się okazja, więc ją wykorzystaliśmy – odparł Merks, czerwieniąc się coraz bardziej.

Nie przywykł do komplementów, które ostatnimi czasy spływały na niego coraz częściej.

– Pięknie uczcił powrót na łono rodziny – skwitował Kron, robiąc poważną minę. – Poznał was w ogóle?

– Mamę rozpoznał od razu… ze mną i bratem było gorzej. Kiedy został zwerbowany do pracy w kopalni, mieliśmy po parę lat.

– Znam to uczucie – westchnął Kron i podążył wzrokiem na syna. – Tak teraz pomyślałem, że najprawdopodobniej większość z uwolnionych mężczyzn dotarła na włości w podobnym stanie i lekkim poślizgiem.

– Zgadza się – potwierdziła Miru. – Jak do was szłam, widziałam, jak pan Astik wchodził do domu na czworaka.

– Nieźle… nieźle. – Zerna próbowała przywołać ten obraz na źrenice. – Mama szczęśliwa?

– Jeszcze jak – odparła i ponownie zerknęła na Merksa. Wierciła się, jakby coś w sobie hamowała.

Nie upłynęła minuta, kiedy Miru wstała i rzuciła się chłopakowi w ramiona – przytuliła go mocno i złożyła pocałunek na rumianym policzku. Kron z ukochaną spojrzeli na siebie, złapali za ręce i obserwowali młodocianych. To, co pomiędzy nimi było przybierało na sile i czasami zapominali o etykiecie, którą jednak powinni zachować, zwłaszcza w obecności osób trzecich.

– Zaraz będzie obiad, zjesz z nami? – zaproponowała Zerna, puściła dłoń ukochanego i poszła w stronę szafki z talerzami.

– Nie mogę – odburknęła Miru. – Muszę iść do osady po świeże warzywa, mama zaplanowała ucztę na cześć ojca.

– W takim razie nie zatrzymujemy i do zobaczenia – powiedział Kron, odprowadzając dziewczynę wzrokiem.

Merks robił to samo, ale z większą zażartością i pożądaniem w oczach.

– Bardzo miła dziewczyna – zauważyła Zerna, spojrzała na syna i pokiwała głową; Merks był czerwony jak wino, stojące w gąsiorku koło glinianego piecyka. Ono jeszcze nie dojrzało – syn chyba tak.

– Cudowna i jak dobrze wychowana – dodał Kron i zaczął pomagać ukochanej w nakrywaniu stołu; rozstawiał talerze i kubki na miętę.

– A ty jak sądzisz synu? – spytała kobieta, wyrywając chłopaka z zadumy.

– Tak, bardzo cudowna – stwierdził i pod pretekstem braku apetytu, wymknął się spod ostrzału kolejnych pytań.

– Nie naciskajmy, w końcu sam nam powie. – Kron uśmiechnął się do kobiety, objął czule w pasie i złożył pocałunek na rozchylonych wargach.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Tekst jest bardzo ciekawy i wciągający. Autor zgrabnie buduje napięcie i zaskakuje czytelnika nieoczekiwanymi zwrotami akcji. Styl pisania jest lekki i płynny, a dialogi są żywe i wiarygodne. Postacie są dobrze nakreślone i mają swoje charakterystyczne cechy. Świat przedstawiony jest bogaty i oryginalny, pełen magii i tajemnic. Podoba mi się, jak autor łączy elementy fantasy z motywami rodzinnymi i uczuciowymi. Tekst jest pełen emocji i humoru, a także nawiązań do mitologii i historii. Jest to fragment powieści, która zapowiada się bardzo obiecująco i z pewnością zainteresuje wielu fanów gatunku. Gratuluję autorowi pomysłu i talentu. 👏
  • Joan Tiger 5 miesięcy temu
    Dzięki za odwiedziny i miły komentarz. :)
  • MKP 4 miesiące temu
    "– Nie było innych kobiet w okolicy? – " - to że były wcale nie oznacza, że wszystkie go chciały:)
    " - – Błagam, wymyślcie coś, proszę. – Padł, łapiąc brata za łydki." - średnio władczy ten władca
    "Podszedł do dziewczyny, przyłożył trójkąt do jej piersi i wcisnął mocno w zmarzlinę." - ale że tak w wbił?? Sadystyczne nieco: podoba mi się :)
    "– Nie po tym, co mi zrobił – rzekł Horn." - ja jestem team Horn.

    Władca wbiegł - se zaznaczyłem
  • Joan Tiger 4 miesiące temu
    Witaj w klubie. Zagubiony i nie do końca rozważny władca, jest moim ulubionym bohaterem. :) Tację pokrywała gruba warstwa lodu, więc nawet nie odczuła użycia siły. ;)
  • MKP 4 miesiące temu
    "– Poczekamy, aż uczyni coś dobrego i problem z głowy – prychnął władca, nerwy puściły, ustępując miejsca beztroskiemu śmiechowi." - jego córka jest lisem, a tu taka sielaneczka??

    "– Nie miałam takiego zamiaru… Chciałam tylko rozprostować kości –" jasne, jasne:)

    "tyłem do kobiety, okazując w ten sposób niezadowolenie." - i puchaty zad

    "Nie naciskajmy, w końcu sam nam powie" - nastolatek?? Prędzej piekło zamarznie
  • Joan Tiger 4 miesiące temu
    Są nastolatki i nastolatki - zależy od komitywy z rodzicami. A no widzisz. Kolejna nieudolna próba zapisu emocjonalnego w stosunku do zdarzenia.:) Zamiast dramatu - śmiech i na odwrót. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania