Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 21

Morfus położył lisicę na fotelu, a sam oddał się domowym obowiązkom. Dał jej czas, aby przywykła do otoczenia i zaczęła pytać o cel wyprawy. Zrobił obiad, nakarmił zwierzęta, przeczytał parę stron swojej ulubionej książki, nie przejmując się zbytnio, że może uciec. Tacja nie odezwała się jeszcze ani słowem. Węszyła to tu, to tam, poznając jego skromne królestwo.

Starzec wiedział, że dziewczyna nie należała do cierpliwych – długo nie wytrzyma i w końcu przemówi. Cieszył go taki stan rzeczy, bo rozpieszczona dziewucha miała cięty język i kiedy już zacznie mówić, będzie potrzebował dużo szmat do przytkania uszu, aby wygłuszyć odgłosy niezadowolenia i opryskliwy ton wypowiedzi.

Nie musiał długo czekać.

– Dlaczego ojciec przywiózł mnie do ciebie? – spytała z ironią. – Nie chcę tutaj być… jesteś dziwny i nudny.

– Spokojnie, panienko – przemówił starzec miękkim głosem. – Na prośbę twojego ojca, mam ci dopomóc w powrocie do człowieczeństwa.

– Nie chcę na razie wracać do tamtej postaci – fuknęła przez zaciśnięte zęby, patrząc Morfusowi prosto w oczy. – Nikt nigdy nie pyta mnie o zdanie. – Zeskoczyła z fotela i podeszła bliżej glinianej kuchni; zwabił ją zapach gotowanych zajęcy.

Starzec miał na końcu języka, aby spytać o powód takiej odpowiedzi, ale zrezygnował. Była w bojowym nastroju i prędzej go ugryzie, niż udzieli sensownej odpowiedzi.

– Tylko tutaj możesz doznać i dokonać czegoś naprawdę dobrego.

– W takim razie sama wrócę do domu – stwierdziła i ruszyła w stronę korytarza, na którego końcu migotały jasne przebłyski promieni słonecznych.

– Powodzenia – powiedział, sięgnął po rogalika z dżemem jagodowym i ani myślał jej zatrzymywać.

Tacja odbiegła spory kawałek od jaskini, po czym zmęczona rozciągnęła się na rozgrzanym piasku. Zamknęła oczy, rozkoszując się, przyjemnym ciepłem, spływającym na nią z góry – niestety gilgocące po nosku promyki słońca przestały to robić. Uniosła ciężkie powieki, stanęła na cztery łapki i zadrżała, widząc przed sobą Hestiona – obserwował ją z uwagą.

Czerwony stwór szybko stracił zainteresowanie białym lisem i ruszył przed siebie, w poszukiwaniu ciekawszych widoków. Dziewczyna odetchnęła z ulgą i z podkulonym ogonem podążyła dalej, zwiedzać tę cudowną krainę. Próbowała unikać Hestionów, wybierając zacienione i odległe szlaki, ale nie było to łatwe, bo były dosłownie wszędzie.

Po pewnym czasie przekonała się, że dziwaczne istoty nie mają zamiaru jej skrzywdzić i od tamtej pory, pewniej poruszała się po terenie. Doznawała nowych odkryć, poznawała nowe smaki i zapachy, nie zauważając, że robi się coraz chłodniej, a słońce już dawno znikło za wysokimi koronami drzew.

Dokoła otaczały ją inne fluidy niż po tamtej stronie muru, co było zjawiskowe dla rozbrykanego liska. Pod krzakami chowały się małe zwierzątka, na drzewach śpiewały ptaszki, a wody skrywały coś, co widziała po raz pierwszy w życiu. Kolorowe ławice ryb na długo przykuły jej uwagę. Siedziała nieruchomo i podziwiała, jak pływają bez celu – próbowała nawet pochwycić którąś w łapkę, co zakończyło się niepowodzeniem i mokrym futerkiem.

Kiedy znużenie przywoływało senność, postanowiła wrócić do jaskini, z której uciekła. Trafiła szybko, po swoim śladzie.

– Ładnie tutaj. – Od razu po wkroczeniu do azylu starca, wskoczyła na krzesło, wabiona silnym aromat pieczonego mięsa, stojącego na stole.

Morfus uniósł kąciki ust – nie zdziwił go jej widok, spodziewał się, że wróci.

– Głodna? – zapytał, widząc, jak oblizuje pyszczek z nadmiaru śliny.

Była inna, co od razu zauważył.

– Jak wilk – roześmiała się, marszcząc nosek.

– Nie czułaś obawy przed nieznanym?

– Trochę tak – przyznała. – Hestiony mnie hamowały, ale z czasem przywykłam do ich obecności.

– Naprawdę? – Starzec zrobił zaskoczoną minę.

– Nie – odparła smutnym tonem. – Nie zwracały na mnie uwagi, tak samo, jak wszyscy, którzy mnie otaczają. Chcę zostać w tej postaci, bo jako zwierzę wywołuję odruch współczucia i ci, na których mi zależy, zaczynają mnie zauważać.

– Sprytne posunięcie – zgodził się z lisicą Morfus.

Zrozumiał, że, to jak dziewczyna postrzega świat i jej podejście do innych ludzi, to skutek samotności. Nie umie nawiązywać relacji, a chamstwem odpycha od siebie wszystkich, podejrzewając, że i tak jej nie polubią. Wiedział już, że nie zaznała za dużo miłości, ale nic w tym dziwnego, skoro jej matką była Wyrocznia, a ojciec, nawet, jakby chciał okazać więcej troski i uwagi, musiał zwalczać uczucie w zarodku i robić to, co diablica każe.

– Jest tutaj za dużo ciekawych rzeczy, aby się z nimi nie zapoznać – powiedziała, zanurzając zęby w kawałku mięsa.

Wyglądała, jakby już zapomniała, o czym wcześniej rozmawiali. Na powrót była chłonna wrażeń. Zakładanie maski przychodziło jej z nadzwyczajną lekkością.

Po obfitej kolacji lisica zajęła miejsce na fotelu, a Morfus legł na kanapie.

Usnęli.

Kolejny dzień starzec postanowił wykorzystać, aby zapoznać Tację z urokami Zerytora.

Po całym dniu chodzenia z miejsca na miejsce, miał dość – doskwierał mu uporczywy ból głowy, od ciągłego gadania dziewczyny. Interesowało ją wszystko: kot uciekający przed psem, motyle latające wokół wody, grupka dzieci przeganiająca ptaki z drzew i wiele innych podobnych sytuacji.

– Co ja mam z tobą począć? – spytał sam siebie. Westchnął, wzruszył ramionami i usiadł na fotelu, wyciągając przed siebie obolałe nogi.

– Nikt nie powiedział, że będzie łatwo – prychnęła lisica. – Ojciec przyznał, że z moim podejściem do życia, może to zająć wieczność. – Ziewnęła, wybrała wygodną pozycję i zasnęła; starzec poszedł w jej ślady i gdy tylko przyłożył głowę do poduszki, już praktycznie spał.

Kolejne dni uświadamiały Morfusa w przekonaniu, że ma do czynienia z beznadziejnym przypadkiem. Tacji całymi dniami nie było w jaskini, a jak była, paplała na okrągło – milkła tylko na czas snu.

Kolejną podróż odbyła w samotności – Morfus wykręcił się bólem stawów.

Lisica postanowiła zawitać do wioski, podsłuchać rozmowy domowników, oraz przywitać się ze zwierzętami, które zdążyła poznać. Nastawiając uszu obok którejś z chat, usłyszała ostre miauczenie i strzępy rozmowy. Zwabiona odgłosem, pobiegła w stronę, skąd dochodziły, wychyliła łepek zza drzewa i dostrzegła znajomego sierściucha – kot Sanyry walczył o przetrwanie, atakowany przez czarną panterę.

– Znajdź sobie w końcu inne futerko do zabawy. – Najeżył się kot.

– Po co, skoro jesteś świetnym źródłem informacji – warknęła pantera.

Lisica wyszła z cienia i ruszyła w ich kierunku. Polubiła kotka i postanowiła mu pomóc, pomimo strachu, jaki odczuwała z każdym stąpnięciem łapek, które przybliżały ją do nieprzyjaźnie wyglądającego agresora.

– Zostaw go, ty przerośnięta kupo mięsa! – warknęła niepewnie przez ściśnięte gardło.

– Jeszcze tego brakowało, aby jakiś pchlarz wsadzał nos tam, gdzie nie powinien! – zawarczała pantera, pokazując ostre zębiska.

– Puść go! – rozkazała lisica. Podeszła bliżej, jeżąc grzbiet. – Ja cię znam i wracaj lepiej tam, skąd przyszedłeś.

– Uciekaj stąd, bo pożałujesz! – warknął Galar. – Gdyby nie fakt, że jesteś, kim jesteś, już dawno skręciłbym ci kark.

Tacja zaczęła żałośnie wyć, zwracając na siebie uwagę Hestionów, które pojawiły się licznie, nie wiadomo skąd.

– Chciał go zjeść! – wykrzyknęła, wskazując na Galara łapką. – Jest niebezpieczny.

Stwory objęły zaskoczoną panterę uściskiem niemocy i kiedy incydent został wyjaśniony i zażegnany, odeszły w stronę twierdzy.

– Dziękuję – powiedział kot, otrzepując futro z piasku. – Jestem twoim dłużnikiem – dodał i zniknął za pobliską chałupiną.

Tacja pokręciła się jeszcze po wiosce, po czym wróciła do jaskini. Morfus już chrapał, więc ona również poszła na spoczynek.

Kolejny dzień okazał się wyjątkowo upalny. Morfus przed śniadaniem postanowił zmienić spodnie na krótsze, po czym udał się zbudzić śpiocha.

– Śniadanie, leniuchu. – zażartował, ale nie doczekał się odpowiedzi. Fotel, na którym przeważnie spała lisica, był pusty; nigdzie nie było widać białej, puchatej kulki.

– Na pewno już wyszła. – Machnął ręką i usiadł na swoim ukochanym krześle.

– Jestem pod łóżkiem – doleciał go cichy głos.

– Wyjdź stamtąd i chodź, bo jedzenie stygnie – burknął z przekąsem. – Nie mam ochoty na zabawę w chowanego.

– Nie mogę. Jestem naga – wyrzuciła z siebie. – Pchły zjadły moje wdzianko. Nawet obroża zniknęła.

– Szybko się zorientowałaś, że poza futrem nie okrywa cię nic więcej – parsknął śmiechem.

– To nie to. – Wysunęła rękę spod łóżka i pomachała do starca.

Wiedział już, o co jej chodzi. Nareszcie się doczekał i powróci do rutyny: cisza… cisza i samotność.

– Zaraz znajdę coś do ubrania. – Spoważniał, podszedł do starej szafy i wyjął jedną ze swoich koszul; największą, jaką posiadał. Położył w zasięgu ręki dziewczyny i wyszedł z pomieszczenia.

***

 

– Rozmawiałeś z mamą? – zagadnął Merks, pochwycił kubek i wlał troszkę mięty do gardła.

– Jeszcze nie – odparł Kron; próbował ukryć zażenowanie. – Postanowiłem, że powiem jej o tym w naszym miejscu, tam, gdzie pierwszy raz się spotkaliśmy.

Mężczyzna nie myślał o niczym innym, tylko układał w głowie idealny przebieg spotkania – miało być naturalnie, bez zbędnego przerysowania.

– Ciekawe jak zareaguje. Mam nadzieję, że gdy to usłyszy, przestanie się o wszystko martwić i skupi zamiary na sobie i swoim szczęściu – westchnął chłopak, wyobrażając sobie Miru i siebie w takiej sytuacji.

Poliki zapłonęły ogniem, a usta rozciągnęły się w szerokim uśmiechu – nie umknęło to uwadze Krona, który obserwował syna spod ściągniętych brwi, zachodząc w głowę, co go tak pochłonęło?

– Gdzie odpłynąłeś…? Mówię do ciebie, a ty nie reagujesz! – spytał. – O czym tak myślisz?

– Co? – Merks odzyskał zdolność logicznego myślenia, ale nie słyszał pytania, więc odpowiedź, którą miał na końcu języka, postanowił zachować dla siebie.

Zacisnął szczękę, wstał i wyszedł w pospiechu, zostawiając ojca ze zdziwioną miną. Robił tak notorycznie, kiedy nie znajdywał rozwiązania, na wybrnięcie z niezręcznej sytuacji.

Milczenie i ucieczka – cały Merks.

– Uparciuch – przyznał Kron miękkim głosem. – Pożyjemy, poczekamy.

Mężczyzna poderwał zadek z krzesła i postanowił potowarzyszyć ukochanej, która wieszała firanki w salonie – uśmiechnął się pod nosem, kiedy przywołał na źrenice obraz zmieszanej twarzy syna i wybuchnął gardłowym śmiechem, na fakt, jak długo jeszcze chłopak będzie udawał, że nie widzi, iż wszyscy już wiedzą, co czuje do Miru.

– Gdzie podziewa się najpiękniejsza kobieta na świecie? – Wyszczerzył się, przekroczył próg i zagwizdał, dekoncentrując kobietę, która niemal nie spadła z taborka; na szczęście złapała równowagę.

– Nie strasz mnie – syknęła, obdarzyła mężczyznę chłodnym spojrzeniem i powróciła do zajęcia.

Kron wykrzywił usta w grymasie rozczarowania – chciał uratować ukochaną z opresji; zamiast tego był świadkiem jej szybkiego refleksu i opanowania.

Wzruszył ramionami, ściągnął kąciki ust i podszedł bliżej okna.

– Mam dla ciebie niespodziankę – wydukał cichym głosem; zator w gardle powstały na skutek stresu, pozbawił jego głos siły przebicia. – Zapraszam cię dzisiaj na godzinę osiemnastą w miejsce, gdzie po raz pierwszy stanęłaś na mojej drodze – oznajmił, skradł całusa i wyszedł, pozostawiając kobietę w stanie niepewności i osłupienia.

Zerna zaczęła rozmyślać nad nieoczekiwaną propozycją – zapomniała, jak to jest być zaskakiwaną.

Kilka godzin później włożyła ulubioną sukienkę w niebieskie, drobne kwiatki oraz różowy sweterek. Rozpuściła włosy – sięgały pasa – i dopełniła całość, wdziewając na stopy czarne czółenka.

Wyglądała przepięknie, krocząc dumnym krokiem w skąpych promieniach słońca, zachodzącego za szczyty gór – nie szła tą ścieżką tyle lat. Pokonując kolejne nierówności, przywołała w pamięci wspominki, jak zakradała się w okolice rzeki i czekała, aż Kron uczyni to samo, aby mogli być razem i mówić sobie jak bardzo im na sobie zależy. Tak mocno zatraciła się w zadumie, że nie zauważyła nawet, że to już tuż-tuż.

Kron siedział oparty o drzewo, na rozłożonym kocu i patrzył w niebo. Obok stał koszyk z jedzeniem, dwa kubki, miseczki i beczułka wina. Dostrzegł niewiastę, idącą w jego stronę – rozwarł usta z wrażenia. Zerna posłała mu promienny uśmiech, stanęła naprzeciw rumianego mężczyzny i przycupnęła obok.

– Głodna? – wydukał, przełknął nadmiar śliny, nawilżając suchość gardła.

– Tak, bardzo.

Rozłożyli jedzenie i delektowali się jego smakiem, gawędząc wesoło. Zakochanych otaczała poświata szczęścia i długo wyczekiwanego spełnienia najskrytszych pragnień.

– Co to za niespodzianka? – spytała rozmarzonym głosem; nie spojrzała na Krona, tylko zawiesiła oczy na pierwszych migocących gwiazdach. Oparła głowę na jego ramieniu i westchnęła, napawając nozdrza męskim zapachem.

Kron odsunął ukochaną od siebie i wstał. Widać było po nim, że się denerwuje. Nie wiedział, co zrobić z rękoma, w końcu wsadził je do kieszeni spodni. Kobieta patrzyła na niego ciekawskim wzrokiem – nie domyślała się nawet, co zaraz nastąpi. Zebrał się wreszcie w sobie, ukląkł przed ukochaną i trzęsącą się ręką wyjął pierścionek z kieszeni.

– Uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

Zerna zesztywniała. Pierwsze skojarzenie związane z sytuacją to myśl, że śni, jednak kiedy przyszczypnęła skórę na przedramieniu – zabolało.

– Żartujesz sobie, prawda? – zagadnęła cicho. – Od tego siedzenia w zamknięciu, poprzewracało ci się w głowie.

Zrobiła wielkie oczy, a widok rozradowanej twarzy Krona nasuwał na myśl przypuszczenia, że zwariował. Jak inaczej wyjaśnić pytanie, na które odpowiedź brzmiała „Nie”, ponieważ było niezgodne z panującym na Zerytorze prawem.

– Pytam jak najbardziej serio. – Ujął kobietę za zaciśniętą dłoń, delikatnie rozprostował skulone palce i wsunął na jeden z nich złoty pierścionek z czerwonym oczkiem.

– Ale jak…?

– Wszystko jest jak najbardziej prawdziwe. – Pochwycił kobietę za policzek i starł cieknącą łzę. – Spójrz, tutaj mamy zgodę na ślub. – Wyciągnął z koszyczka zawiązany rulon, rozwinął i wsadził kobiecie w dłoń.

Wstała.

– To nie może być prawda?! – Mokre kropelki tańczyły na jej rzęsach i w kącikach oczu; przeczytała dokument kilkukrotnie.

– To jak… wyjdziesz za mnie?

Kron, pomimo że był pewien uczucia ukochanej do swojej osoby, miał jednak pewne wątpliwości. Zerna nadal wyglądała, jakby nie dotarło do niej to, co wyczytała ze skrawka papieru.

Brak jakiejkolwiek odpowiedzi pobudzał serce mężczyzny do szybszej pracy. Spocone ręce wytarł o spodnie, a parujący mózg próbował uspokoić, kierując myśli na brata – pomogło; mógł znów oddychać bez problemu, serce zwolniło.

– Tak – rzuciła i wtuliła ciało w męski tors. – Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę.

Kron słyszał słowa jak przez mgłę. Kiedy przyswoił ich sens, objął ukochaną, mówiąc:

– Uwierz.

– Jak? Kiedy? – zalewała go gradem pytaniami.

– Ciii. – Zamknął jej usta pocałunkiem. – Czy to ważne – dopowiedział w międzyczasie.

Resztę wieczoru spędzili na napawaniu się swoją bliskością i snuciu planów na przyszłości.

Kolejne dni upłynęły pod tematem wesela i ogromnych przygotowań na tę uroczystość – zaślubiny zaplanowano za dwa tygodnie dla wszystkich mieszkańców wioski. W całej osadzie panował: chaos, niedopowiedzenia, bieganina i szeroko pojęty gwar.

Kron z synem postanowili się trochę zrelaksować i odpocząć od ciągłych: pytań, przymiarek i dopieszczania szczegółów. Ruszyli na pobliską polanę, na łono natury, nacieszyć uszy błogą ciszą. Rozłożyli się na trawie i podziwiali obłoki; wybierali poszczególne chmurki i odgadywali kształty.

– Ta wygląda jak Dany, sięgający po jedzenie – zachichrał chłopak.

– A ta jak… – przerwał wypowiedź Kron, uniósł lekko głowę z trawy, słysząc jakieś odgłosy. – Widziałeś? Tam przy skałach? – wyszeptał.

– Tak – przytaknął. – Podobna postać odwiedziła mamę w przeszłości i dała jej Nóż Przenosin.

– Z opisu pasuje. – Kron odprowadził tajemniczego przybysza w fioletowej pelerynie wzrokiem; psioczył pod nosem, po czym zniknął za pagórkiem. – Kto to może być i czego chce?

– Idziemy za nim? – Merks popatrzył na ojca pytającym wzrokiem.

– Nie! – Horn zareagował nerwowo. – On może być niebezpieczny… wracajmy lepiej do wioski.

Odczekali chwilę, upewnili się, że nikogo nie ma w pobliżu i poszli prosto pod twierdzę Hestionów.

Kron musiał niezwłocznie omówić to odkrycie z głównym stworem. Miał złe przeczucia, ale robił dobrą minę do złej gry – nie chciał niepokoić syna, który i tak zapewne wyczuł jego rozdrażnienie, bo nie spuszczał z niego wzroku.

– Zawołaj dowódcę! – zażądał, kiedy stanął przed wartownikami.

– Jest nieobecny – oznajmił jeden z Hestionów. – Wyszedł jakąś godzinę temu i jeszcze nie wrócił. Stało się coś?

– Nie widzieliście w okolicy zakapturzonej postaci w ciemnofioletowej pelerynie? Nie mogę jej bliżej opisać, bo twarz zakrywał obszerny kaptur – spytał Merks. Uprzedził ojca, który intensywnie nad czymś rozmyślał, jednak był świadomy pytań i odpowiedzi.

– Nikogo takiego tutaj nie zaobserwowaliśmy – stwierdził stwór, patrząc paniczowi prosto w oczy. – Skupimy większą uwagę na niepokojące zjawiska przy patrolowaniu okolicy. Dowódca ostatnio pomniejszył składy ze względu na brak zagrożenia.

Uzyskawszy informacje, Kron z synem postanowili wrócić do domu. Starszy mężczyzna nie rozumiał zamysłu dowódcy i postanowił wyjaśnić tę samowolną decyzję przy najbliższej okazji.

– Tato? – Merks podrapał dłonią po włosach i powiódł wzrokiem dokoła. – Zauważyłeś, że główny Hestion od ostatniego spotkania z Tacją inaczej się zachowuje?

– Nie zwracałem na niego uwagi – odparł, maszerując równym tempem. – Na pewno ci się coś przywidziało. Dowódca od samego początku jest jakiś dziwny i różny od reszty, więc…

– Tajemniczy to on jest – przyznał Merks. – Parę razy napotkałem jego wścibski wzrok, aż dostałem gęsiej skórki; najbardziej taksował mnie, jak była tutaj Tacja.

– Co masz na myśli? – Kron spojrzał na syna spode łba, nie zwalniając kroku.

– Miałem odczucie, jakby chciał, abym trzymał się od niej z daleka i był nerwowy, kiedy była blisko.

– Martwił się o ciebie i tyle – skwitował Kron; nie chciał dopuścić, aby Merks zaczął mieć jakieś wątpliwości. – Jego zadaniem jest chronić cię kosztem życia i jak do tej pory nie dopatrzyłem się niczego, co wzbudziłoby moje podejrzenia co do jego posłannictwa w stosunku do ciebie i innych.

– Masz rację, ojcze. Chodźmy szybciej, bo zgłodniałem. Do chałupy jeszcze kawałek, a ja już czuję pyszności, które mama postawi niebawem na stół.

***

 

Tej nocy Wyrocznia nie mogła spać. Cieszyła się z powrotu córki w ludzkiej postaci i tym, że nie będzie musiała już odpowiadać na wszelakie pytania, lecz coś ją męczyło, nie dając wewnętrznego spokoju. Postanowiła wstać i napić się wody. Wyłoniła się zza kotary, przetarła piekące oczy i zesztywniała – na fotelu wśród mroku, siedziała zakapturzona postać.

Oprzytomniała szybko, pytając:

– Kim jesteś i jak się tutaj dostałeś?

– Siadaj – nakazał władczym tonem. – Mamy dużo spraw do omówienia.

– Ani mi się śni, str.… – urwała; znała ten głos.

Uśpiony demon domagał się sprawiedliwości. Skuliła dłonie w pięści i napięła mięśnie. Już miała przemówić, kiedy…

– Ufff – westchnął nieznajomy, wyciągnął rękę i podsunął dłoń pod jej nos.

– Ojciec – wydusiła beznamiętnie; rozpoznała wielki sygnet, który połyskiwał przed jej oczyma.

– Usiądziesz w końcu, czy mam cię posadzić? – zirytował się.

Czarownik „Ja” nie miał czasu na głupoty – czas naglił.

– Czego chcesz? – spytała oschłym głosem. – Zjawiasz się tutaj jakby niby nic! Już zapomniałeś, że przez ciebie spędziłam wieki w zamknięciu, mając za towarzystwo ściany i te czerwone stwory, które przemawiały od wielkiego dzwonu!!!

– Obniż ton – upomniał córkę. – Nie przeze mnie, tylko przez brata – sprostował i wywrócił oczyma. – Chciałem cię ochronić przed samą sobą; stałaś się potworem, ale już nim nie jesteś.

– Jestem! Straż! – zawołała i spiorunowała ojca nienawistnym wzrokiem. – Wracaj tam, skąd przybyłeś!!

– Zamilcz! – ryknął. – Nie mów czegoś, w co sama nie wierzysz, a wartownicy nie usłyszą, rzuciłem zaklęcie wyciszające.

– Powiedzmy, że masz racje. – Po co przyszedłeś?

Wyrocznia miała żal do ojca, ale z drugiej strony wiedziała, że postąpił tak, jak powinien. Za wszystko zło odpowiadał Stwórca i to na niego powinna skierować gniew.

Postanowiła wysłuchać czarownika, zachowując dystans i zdrowy rozsadek. Przez tyle stuleci się nią nie interesował, więc była niemal pewna, że potrzebuje jej do konkretnego celu. Miał ich zawsze wiele – owianych tajemnicą i niebezpiecznych jak on sam.

– Musimy pomóc chłopakowi z wioski dokończyć składanie Trójkąta Mocy. W tym celu będziesz musiała oddać swój pierścień – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.

– Nigdy! – zaoponowała. – Nie oddam go! Czy ty wiesz, o co prosisz?! – Wstała z miejsca.

Wyrocznia kipiała ze złości. Ojciec najpierw zniszczył trójkąt, a teraz powrócił, aby pomóc w jego odtwarzaniu. Jedyna myśl, jaka zakiełkowała w jej głowie, to taka, że potężny mag ma kłopoty i chwyta się ostatniej deski ratunku. Tylko że ta nieznana broń była przekleństwem, a nie wybawieniem.

– Nie masz wyboru ani wpływu na to, co ma być – fuknął. – Oddasz pierścień i kropka. Na pewno wyczułaś, że twoja złość opadła, praktycznie nie ma jej już w tobie.

– Dokładnie jest tak, jak mówisz. – Wyrocznia uniosła brew w geście zdziwienia. – Powracam do siebie sprzed porażenia trójkątem.

– Nareszcie mówisz po ludzku – „Ja” wybuchł gardłowym śmiechem. – To, co dał ci trójkąt, przechodzi z ciebie na Tację. Ona już jest silniejsza od ciebie, ale jeszcze tego nie wie. Kolejne użycie trójkąta wyssie z ciebie całe zło; zostanie ci tylko to, co odziedziczyłaś po mnie i będziesz wolna od uroku.

Kobieta usiadła, cera przybrała odcień pergaminu. Oddech miała wzburzony, powietrze łapała z trudem.

Wyznanie ojca było gorsze niż wieki spędzone w uwięzi z demonem pod skórą. Tacja miała podzielić jej los.

– Musimy zabrać chłopakowi ten przerażający trójkąt, zniszczyć i wrzucić do oceanu, albo spalić w rozgrzanej magmie.

– Wręcz na odwrót – poprawił ją.

Wyrocznia wybałuszyła oczy. Wzrok, który utkwiła w twarzy ojca, był tak zimny, jak jej serce do niedawna. Pokiwała przecząco głową. Starała się nie dopuścić do siebie jego woli – straci Tację.

Czarownik znał córkę i wiedział, że toczy wewnętrzną walkę z samą sobą. Była uparta, więc musiał doprecyzować wypowiedź i przeciągnąć jej słabszą naturę na swoją stronę.

– Kiedy oddasz chłopakowi pierścień, aktywuje trójkąt i zdejmie z twojej córki zło, zamykając je na powrót w jego wnętrzu.

– A co, jak sobie nie poradzi? – Wzdrygnęła się na samą myśl. – Nikt nie wie, jak ta broń działa i czy zrobi to, co chcemy?

– Czy ja cię kiedykolwiek zawiodłem? – Czarownik postukał sygnetem po blacie stołu; zaczynał tracić cierpliwość i najwidoczniej męczyły go opory córki. – Wiem, co mówię, dziecko.

– Co będzie ze mną? Jest jeszcze Horn. Musimy mieć jego zgodę.

– Zajmę się tym – oznajmił. – Na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu.

– Jesteś nazbyt pewien siebie – stwierdziła.

Nie wyczytała nic z oczu ojca. Nie raczył nawet zdjąć kaptura, aby pokazać swoje oblicze. Kobieta zachodziła w głowę, czy coś w jego wyglądzie uległo zmianie?

– Wiem o tobie wszystko, córeczko – burknął. – Horna znam osobiście, więc możesz być pewna, że jak się już zdecydujesz oddać pierścień, szybko stanie po naszej stronie.

– Wiem – powiedziała. – Podczas podboju krainy, nieraz oberwał i kiedy rany zaczęły się same zasklepiać, zrozumiałam, że ofiarowałeś mu nieśmiertelność. Nikt, kogo znam, nie posiada daru oszukiwania śmierci.

– Jakoś tak przy okazji – roześmiał się i powrócił do tematu. – Po wszystkim trzeba będzie zniszczyć Trójkąt Mocy. Stwórca jest blisko, czuję go. Ściga mnie po całym wszechświecie, wściekły jak diabli.

– Chce cię zabić, prawda? – spytała. – Zawsze cię nienawidził, tak samo zresztą, jak mnie. Odnajdując ciebie, trafi do mnie i razem odpokutujemy za swoje grzechy.

– Schroniłem się tutaj, bo to ostatnie miejsce, w którym by mnie szukał. Wyczuwam również, że stworzył nową broń, może jeszcze potężniejszą od tej poprzedniej.

Do kobiety dotarło, że to już nie tylko walka ojca, ale i jej. Musi zrobić wszystko, aby ochronić rodzinę przed gniewem brata. Nie wiadomo, do jakich krańców kosmosu dotarł i czego się nauczył. Czarodzieje byli wszędzie – mniej i bardziej utalentowani.

– Wyrażam zgodę na twoją propozycję. Nienawidzę brata i nie spocznę, dopóki nie wyda ostatniego tchnienia. – Wyrocznia przygryzła wargę i obnażyła białe zęby.

– Tacja nie może poznać prawdy, że jesteś jej matką – oświadczył „Ja”.

– Dopilnuje ojcze, aby tak było. Nie będę ryzykować i brać na siebie jej gniewu, kiedy przejmie całe zło na swoje barki.

– Ta wiadomość mogłaby ją przedwcześnie wybudzić z letargu. Musimy wyplenić z jej ciała to przekleństwo, zanim nie przybrało na sile i chrapie w najlepsze.

– Dobrze ojcze, zrobię, co trzeba.

– Zdaj pierścień jak najszybciej – powiedział, wstał i ruszył w stronę okna. – W piątek Kron i Zerna powiedzą sobie tak – dodał, będąc już na zewnątrz, po czym zniknął w mroku nocy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • MKP 4 miesiące temu
    "przyjemnym cierpłem" - cierpło nie brzmi przyjemne:)

    "Wiedział już, o co jej chodzi. Nareszcie się doczekał i powróci do rutyny: cisza… cisza i samotność." - czyli dobry uczynek podziałał.

    wyszedł z pomieszczenia. - zaznaczam
  • Joan Tiger 4 miesiące temu
    Miała po prostu dużo szczęścia. Dzięki za komentarz.:)
  • MKP 4 miesiące temu
    "– Co? – Merks odzyskał logiczne myślenie," - chyba troszkę za duży skrót myślowy "odzyskał zdolność logicznego myślenia"

    "Pokonując kolejne nierówne metry," - nie stosujemy w klasycznym fantasy systemu metrycznego. Metr to sztuczna ustalona miara nie oparta o żadne naturalne wzorce, tak jak stopa czy łokieć.

    "– Co to za niespodzianka? – spytała rozmarzonym głosem; nie spojrzała na Krona" - Chajtam się z Wyrocznią :) :)

    "ukląkł przed ukochaną i wyjął, trzęsącą się ręką pierścionek z kieszeni" - i trzęsącą się ręką wyjął pierścionek...

    "Jej oczy zwiększyły objętość" - to brzmi jak bardzo ciekawa przypadłość anatomiczna, ale myślę, że nie o to ci chodziło:) Zrobiła wielkie oczy, jesli już.

    "jakby nie dobierało do niej to" - nie dotarło?

    "– Czy ja cię kiedykolwiek zawiodłem?" - powiedział tatuś, który zamknął ją gdzieś na wieki:)
  • Joan Tiger 4 miesiące temu
    Ha. ha... z tymi oczami, to rzeczywiście coś nie pykło. Nie swataj mi Wyroczni z Kronem, bo wywołasz Armagedon. :) Dzięki za poprawki i odnalezienie baboli. :) Ojczulek wiedział co robi. Dziękuję, że jesteś i czytasz. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania