Pokaż listęUkryj listę

Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 25

Władca zatykał uszy. Miał dość wrzasków córki i nieustającego walenia w drzwi – jego komnata sąsiadowała z pokojem dziewczyny. Serce mu pękało na dźwięk jej rozpaczliwego nawoływania, ale cóż miał poradzić. Zaciskał pięści i zagryzał wargi, aby odgonić od siebie myśli o jej uwolnieniu.

Nie mogąc tak dłużej, przywołał do siebie Norka i udali się wspólnie za mury zamku. Po niezbyt długim locie wylądowali przy wyschniętej rzece i usiedli pod zwiędłym drzewem w skąpym cieniu przez nie rzucanym.

– Długo to potrwa, panie? – zagadnął Norek. Nie spojrzał na władcę, bo jego wybałuszone ślepia obserwowały Taurona, który grzebał w wypalonej ziemi w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia.

– Nie wiem, przyjacielu – szczęknął zębami. – Mam nadzieję, że niedługo, bo zmuszony będę zamieszkać w stajni, aby tego nie słyszeć.

– Wiadomo, co po tamtej stronie muru?

– Wszystko dobrze – zarzęził. – Opracowują plan działania. Mamy siedzieć cicho i czekać – westchnął głośno z tęskną nutą.

– Nad czym tak dumasz, panie? – Norek zauważył, że jego towarzysz jest myślami gdzie indziej.

– Straciłem wszystko: córkę, ukochaną i władzę – spuentował ledwie słyszalnym głosem. – Niedługo stracę zamek i pozostaniesz mi tylko ty…

– Tak, to nigdy nie będzie – pocieszył go Norek; władca ostatnimi czasy nie był w najlepszej formie. Snuł się po korytarzach albo przesiadywał na balkonie. Nigdzie jednak nie odnalazł tego, czego szukał.

– Wiesz, że będę ojcem. Jestem taki szczęśliwy, że nie potrafię nawet ująć tego w słowa.

Ton wypowiedzi władcy i szorstkość przekazu przeczyły temu, co przed chwilą oznajmił – Norek nie odniósł wrażenia, że jego pan jest tą nowiną uradowany w zaistniałych okolicznościach.

– Moje gratulacje, panie. Wszystko się ułoży i będzie dobrze. – Horn nie odpowiedział; zmienił temat:

– Chciałbym jeszcze, aby brat wybaczył mi całe zło, jakie mu uczyniłem i cierpienia, jakich przeze mnie doznał.

– Może być trudno. On cię szczerze nienawidzi, panie.

– Wiem. – Horn wstał, rozciągnął zasiedziałe mięśnie i powiódł wzrokiem wokół; ujrzał tylko zniszczenie i śmierć. – Cośmy uczynili tej biednej planecie?

– Wracajmy, panie. Słonko chyli się ku zachodowi. Niebawem zrobi się zimno, a my nie mamy nic do okrycia.

– Masz rację – wydukał. – Powróćmy do tego, cośmy sami zgotowali.

***

 

– Tacjo!!! – dobiegło głośne wołanie zza grubej ściany.

Dziewczyna nie przejęła się tym zbytnio – myślała, że to wytwór jej wyobraźni. Gdy jej imię zabrzmiało jeszcze dwa razy, wstała z łóżka i podeszła bliżej miejsca, z którego dochodził dźwięczny głos.

Przyłożyła głowę do zimnego kamienia i nastawiła uszu.

– Jesteś tam? – Usłyszała bardzo wyraźnie.

– Kto pyta?

– Przyjaciel, panienko. – Dziewczyna przyłożyła ręce do piersi. – Przygotuj się na wielkie zmiany. Niedługo się o tym przekonasz, a teraz wybacz, muszę iść.

– Czego ode mnie chcesz? – Czas leciał, a odpowiedź nie nadchodziła. – Od ciągłego siedzenia w jednym miejscu, zaczynam wariować – rzuciła i wróciła na łóżko; legła na plecach i zamknęła oczy. Zachodziła w głowę, czy to, co słyszała, było prawdziwe?

Z zamysłu wyrwał ją chrobot – mały lufcik w drzwiach stanął otworem; nastała pora kolacji. Strażnik wsunął jedzenie i czekał, aż dziewczyna odbierze tacę. Kiedy to uczyniła, zamknął kratę.

– Zupa – prychnęła, robiąc kwaśną minę. – Daliby wreszcie kawałek mięsa, a nie na okrągło zielenina jak dla królika – psioczyła, idąc w stronę stołu.

– Były jakieś komplikacje?

– Nie, panie. Właśnie podaliśmy kolację. – Tacja szybko odstawiła miskę na drewniany blat, słysząc głos ojca; był na wyciągnięcie ręki.

Podbiegła do drzwi i z całych sił zaczęła walić w nie łyżką, którą trzymała w dłoni: nawoływała, krzyczała, łkała, błagała, lecz Horna już tam nie było.

Po dwóch dniach ponownie usłyszała głos dobiegający zza ściany:

– Tacja!!!

Podbiegła do niej.

– Ty jesteś prawdziwy, czy istniejesz tylko w mojej głowie?

– Jestem jak najbardziej prawdziwy, tylko mnie nie widzisz, ale to wkrótce ulegnie zmianie.

– Uwolnisz mnie z tego więzienia? – Lekki uśmiech rozpromienił jej smutną twarz.

– Oczywiście i to wkrótce. Musisz być cierpliwa i spróbuj zmienić zachowanie, bo strażnicy za często spoglądają na ciebie przez otwór w drzwiach. Obiecaj mi, że się zmienisz, dobrze? Mniej lamentu, więcej ciszy i pokory. Niech myślą, że przywykłaś do sytuacji, wtedy przestaną zaglądać i sprawdzać, czy nie zrobiłaś sobie krzywdy – przemawiający głos był ciepły i spokojny.

– Zrobię wszystko, aby stad uciec.

Nastała cisza, wiedziała, że ktokolwiek tam był, poszedł sobie, zostawiając ją samą ze swoimi myślami.

***

 

Miru otworzyła oczy. Czuła mocny nacisk na czaszkę – ból był bardzo silny. Syknęła i pochwyciła dłońmi za głowę. Ciało miała zdrętwiałe i obolałe od twardej, kamiennej posadzki, na której leżała. Oddzielał ją od niej tylko cienki, zielony koc, nie pierwszej już nowości.

– Gdzie ja jestem? – wyszeptała zachrypniętym głosem, bardzo chciało jej się pić.

Znajdowała się w małej grocie o niskim sklepieniu. Cztery świece uwieszane na ścianach, obskurny taboret, na którym stał dzban z wodą, kubek, oraz jakieś owoce w drewnianej miseczce, to wszystko, co się tam znajdowało. Chciała wstać, ale zastałe mięśnie jej tego nie ułatwiały. Postanowiła najpierw je trochę rozmasować i zniwelować odczuwany dyskomfort. Podczas ugniatania łydki, usłyszała kroki i zgrzyt otwieranych opornie drewnianych drzwi.

– Witam śpiącą królewnę – powiedział zakapturzony mężczyzna w czarnej pelerynie.

Miru chciała zalać nieznajomego pytaniami, ale ostatecznie stwierdziła, że w tym przypadku nie ma to najmniejszego sensu. Chłopak miał miły głos i nie sprawiał wrażenia łotra.

– Nie patrz takim wzrokiem, nic ci nie zrobię. – Brązowe źrenice prześwietliły skulone ciało dziewczyny. – Masz tutaj wszystko, czego potrzebujesz… muszę wyjść – oznajmił i opuścił pomieszczenie.

Miru podniosła się z wielkim trudem. Sięgnęła po dzban i zwilżyła wysuszone gardło – wzięła parę łyków bezpośrednio z niego. Pochodziła trochę po pomieszczeniu i usiadła z powrotem na kocu.

***

 

Czarownik „Ja” wraz ze starym skrzatem spędzili trzy doby w zamkowej bibliotece. Przejrzeli wszystkie wolumeny, jakie tam były i nie natrafili na żaden zapis odnośnie do cofnięcia nieśmiertelności.

– Właśnie to dostarczono, panie. – Strażnik położył lnianą torbę na zawalonym księgami stole.

– Szybko się uwinęli – stwierdził skrzat i zaczął rozpakowywać dostarczoną przesyłkę. – Mam nadzieję, że spakowali wszystko, o co prosiłem – dopowiedział i z impetem położył parę starych ksiąg przed nosem.

– Długo jeszcze zajmie osuszanie jaskini? – zagadnął czarownik, zmarszczył brwi i zrobił skwaszoną minę na widok kolejnych stron do przewertowania.

– Synowie mówią, że góra trzy dni – odburknął i podał czarownikowi jeden z przyniesionych tomów.

– Córka jest tutaj coraz bardziej narażona na śmierć – zagadnął mag. – Nic nie mówiliśmy jej o ostatnich wydarzeniach, aby nie stresować jej niepotrzebnie. Porwanie tamtej dziewczyny to już poważna sprawa, nie wiadomo, gdzie jest przetrzymywana. Moi ludzie nie znaleźli żadnego najmniejszego śladu jej obecności po tamtej stronie muru. Wychodzi na to, że porywacz rozłożył koczowisko po tej.

– Mam! – zagrzmiał stary skrzat. – Zapomniałem o tym. – Pomachał wymiętą kartką, którą starał się trochę wygładzić.

– Nie przepisałeś wszystkiego? – Zdziwienie wykwitło na twarzy „Ja”.

– Musiałem zapomnieć. – Rumieńce ubarwiły poliki skrzata. – Najważniejsze, że jest… nieważne, gdzie i na czym.

– Co my tutaj mamy. – Czarownik zaczął odczytywać zapis. – Już nie pamiętam, co ci dyktowałem.

– To ty sobie przypominaj, a ja idę spać, bo padam z nóg. Nie jestem już pierwszej młodości. – Wstał i opuścił składnicę ksiąg.

– Tak… idź. Dziękuje za pomoc, przyjacielu.

„Ja” złożył skrawek papieru i ukrył pod peleryną. Zarzucił kaptur i szybkim krokiem wyszedł na korytarz. Musiał jak najszybciej dotrzeć do wioski i przekazać Merksowi dobre wieści – na pewno niecierpliwie go wyczekiwał.

***

 

Dowódca dotarł do chatki Krona i od razu po przekroczeniu progu, skierował kroki do kuchni, z której dobiegały odgłosy rozmowy. Przywitał się z domownikami, zrzucił strój Hestiona i dołączył do reszty – Merks, Zerna i Kron siedzieli przy stole.

Kobieta podsłuchała rozmowę męża z synem i takim oto sposobem poznała tajemnicę „Ja” z podwójną tożsamością.

– Mam, ale nie spodoba się wam to, co będę musiał uczynić… – urwał i wsadził kawałek chleba do ust – mało co jadł przez ostatnie dni.

– Mów. – Merks miał dosyć zabawy w kotka i myszkę. Nie przywykł jeszcze do tego, że czarownik często gęsto gasił wypowiedź w najważniejszym momencie, jakby to, że ktoś odchodzi od zmysłów, go radowało.

– Gdy oczyszczę twoją krew, nie będziesz już chroniony przed Tacją, ani moim synem. Staniesz się śmiertelny – rzucił pomiędzy kęsami. – Wiem, że w zaistniałej sytuacji nie powinienem tego mówić, ale twoje szanse i pokładane w tobie nadzieje, znacznie stracą na sile.

Sześć par oczu spoczęło na twarzy maga. Wyznanie było zaskoczeniem dla wszystkich.

– Chyba nie mam wyjścia, muszę zaryzykować – odparł Merks. – Tak przy okazji, to nie wiedziałem nawet, że jestem nieśmiertelny. Myślałem, że krew sama w sobie nie czyni nosiciela nieumarłym.

– Moja czyni – poinformował czarodziej. – Jestem bogiem… przeciwieństwem Wirkusa, wygnańcem, zakałą rodziny, ale jednak.

– Witajcie. – Wyrocznia weszła do kuchni i skinęła głową na powitanie. Morfus, który stał za jej plecami, przechylił głowę i uczynił to samo.

– Nad czym tak debatujecie? – zagadnął starzec, widząc lekkie zmieszanie na ich twarzach.

– Będziemy czyścić żyły chłopaka z mojej krwi – oznajmił czarownik i zerknął ukradkiem na córkę; siadała właśnie obok Zerny.

– Jemu też dałeś swoją krew, ojcze? – fuknęła Wyrocznia. – Który to już twój nieśmiertelny, bo pogubiłam się w rachowaniu?

– Oj tam. Od przybytku głowa nie bóli – roześmiał się głośno.

– Co to jest? – Pochwyciła w palce i rzuciła okiem na kartkę z niewyraźnym pismem, leżącą na stole. – Chcesz go zabić, czy co?

– Nie… jakbym śmiał. Czarownik przełknął ślinkę. Zrobił minę, jakby nie rozumiał, o co tyle krzyku?

– Ten rytuał jest przeznaczony dla osób z magicznych rodzin. – Skarciła ojca spojrzeniem. – Jest mniej bolesny sposób niż te twoje przedpotopowe metody.

– Patrzcie, jaka mądra – prychnął mag przez zaciśnięte zęby.

– Swoje wiem – odgryzła się. – Nie ubyło ci przypadkiem paru siwych włosów?

– Ty i te twoje metody na prześwietlanie ludzi. – „Ja” nie był zachwycony tym, co usłyszał. – Zniszczę Panel Podglądu i skończy się szperanie w czyichś mózgach.

Na szczęście czarownik nigdy nie przechowywał wspomnień i czyścił pamięć na bieżąco. Tylko on mógł odczytać to, co ukrył głęboko w podświadomości, chociaż czasami i on miał problemy, aby dotrzeć do tego, czego akurat potrzebował.

– Tym razem jesteś w błędzie. Miałam dużo czasu, aby przeczytać wszystko, co trafiło w moje ręce, więc wiem co nieco o tym i owym – oznajmiła miękkim głosem, po czym wstała. – Podejdź do mnie – zwróciła się do Merksa – zaraz rozwiążemy problem i przy okazji nie stracisz nieśmiertelności.

Puściła do chłopaka oczko, aby go zachęcić i zmazać niezdecydowanie z twarzy. Kiedy stanął obok, kazała mu zdjąć medalion z szyi i położyć na stole, następnie zaprosiła ojca, aby podszedł do nich.

– Pokonamy Stwórcę jego własną bronią – zaczęła. – Widzicie to czerwone coś, we wnętrzu wisiora? To krew mojego brata. Zaraz zobaczymy, ile jadu przelał, aby mieć całkowitą władzę nad tym czymś, nawet jeśli już nie będzie w jego posiadaniu.

– Miałaś usunąć krew z żył, a nie z medalionu – zdziwił się czarownik.

– Problem nie leży w krwi chłopaka, tylko tej, która krąży w wisiorze – poinformowała pewnym tonem.

Czy Merks był gotowy na to, co za chwilę miało nastąpić? Kto to wie?

Nie zaprotestował.

Wyrocznia poprosiła Zernę o nóż i nacięła opuszek Merksa – wykrzywił usta; nie z bólu, lecz z obawy przed nieznanym. Przysunęła palec chłopaka bliżej medalionu, a kapiąca krew lądowała na jego lśniącej powierzchni. Wchłaniała się do wnętrza, kropelka po kropelce a pozostający w uśpieniu wisior zaczął rozjaśniać koloryt. Przechodził z czerwieni w pomarańcz, z pomarańczy w beż, aby zakończyć taniec barw na bieli.

Następnie kobieta to samo uczyniła z krwią ojca. Tutaj reakcja miała inny przebieg. Medalion zaczął wzlatywać w powietrze i opadać – tak paręnaście razy. Próbował wypchnąć to, co wchłonął, jakby paliło.

Nastąpiła wariacja kolorystyczna. Wisior raz żarzył na biało, za chwile na czerwono i tak parę razy, dopóki Wyrocznia nie nakarmiła jego wnętrza własną krwią. Zaczął podskakiwać, trzepać się gwałtownie w każdą możliwą stronę. Długi łańcuszek skręcał się, tworzył niesymetryczne kształty, po czym wszystko runęło na blat, czarniejąc zupełnie w środku – twór leżał nieruchomo wraz z zawieszką.

– Już? – zagadnął chłopak z ciekawości.

Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Medalion zawisł na wysokości jego piersi.

Jego wnętrze pękło. Czerwone łezki ulatujące z wnętrza, rozpadały się od razu przy zetknięciu z powietrzem. Ostatnia kropelka przywarła do szczeliny i nie chciała opuścić przytulnego schronienia. Wyrocznia upuściła na nią jeszcze parę kropli swojej krwi – wyparowała. Medalion przybrał czerwony odcień. Zespoił wcześniej powstałe uszkodzenia i opadł na blat.

– Proszę, teraz należy wyłącznie do ciebie. Od tej chwili, ty jesteś jego panem. – Zawiesiła Merksowi medalion na szyi, po czym podeszła do Krona. – Skąd wiedzieliście, że trzeba pozbyć się krwi?

– Nasz tajemniczy przybysz w czerni to zasugerował – oznajmił mag.

– Wprowadził was w błąd, najprawdopodobniej, dla własnych korzyści. Widzę, że jest dużo rzeczy, o których mnie nie informujecie. Ten ktoś jest wyjątkowo głupi, zdradzając tak istotne informacje albo wręcz przeciwnie – powiedziała, po czym poszła do Zerny; kobieta właśnie nalewała mięty do kubka.

– Teraz już wiem i rozumiem, co miał na myśli Kron, kiedy mówił, że podczas zdejmowania uroku o mało nie umarłaś – stwierdził czarownik. – Winna wszystkiemu była krew twojego brata i to ona wpływała na medalion, bo zwarzywszy na to, że chłopak ma w żyłach moją, dochodziło do buntu.

– Dobrze, że przyszłam, bo narobiłbyś nieodwracalnych szkód, ojcze. Minęło tyle lat, a ty nadal nie pojąłeś, że zwykli śmiertelnicy to nie magowie, a magowie to nie zawsze bogowie.

Czarownik nie odpowiedział nic. Ruszył w kierunku stołu i usiadł. Reszta poszła jego śladem. Rozmawiali o ważnych i mniej ważnych tematach przy kubku gorącego naparu – mag co rusz sięgał po chleb; nie mógł się nasycić.

***

 

– Panie, przyszła wiadomość zza granicy. – Norek wbiegł do komnaty, wyjął rulon spod skrzydła i wsadził do wyciągniętej przez władcę dłoni.

Horn nerwowo rozwinął kartkę – czekał na to od paru dni.

 

”DO WŁADCY!”

„Jutro, po południu przybędziemy, aby zająć się Tacją. Wyrocznia kwitnie”.

” Kron”

 

– Nareszcie zakończy się ten koszmar – odetchnął z ulgą.

***

 

– Tacjo, jesteś tam? – głos dobiegający zza ściany był głośny i dźwięczny.

Dziewczyna rozchyliła usta w szerokim uśmiechu – czekała na przybysza. Podbiegła w dobrze jej już znane miejsce i nastawiła uszu.

– Tacjo…!!!

– Jestem – odpowiedziała podekscytowana.

Głosu tajemniczej osoby nie słyszała od dwóch dni.

– Odsuń się od ściany – poprosił ciepłym głosem. – Zaraz pomogę ci opuścić to więzienie.

Dziewczyna zrobiła, co nakazał i stanęła obok łóżka. Pogasły świece, ogień z kominka przestał grzać, powiało chłodem i zapanował mrok. Tacja z trudem odnajdywała swoje ręce i panowała nad dygotem ciała. Ściana, przy której przed chwilą stała, zaczęła się rozpadać a wypadające z niej kamienie, robiły hałas.

Dźwięk ten zainteresował strażników – w pospiechu zaczęli odryglowywać drzwi.

W murze powstała pionowa wyrwa na tyle szeroka, że bez problemu można było nią przejść na drugą stronę.

– Dlaczego otwieracie? – Zainteresował się władca; akurat zmierzał do córki.

– Coś dziwnego dzieje się w środku, panie. Widoczność jest ograniczona, bo świece zgasły – oświadczył strażnik i odhaczył ostatni skobel.

– Chodź – głos zachęcał dziewczynę, aby podeszła do rozpadliny; z wnętrza bił jasny blask, ale nie rozświetlał mroku panującego w komnacie. Ręka odziana w czarny rękaw wyłoniła się z wyrwy. – Chwyć moją dłoń, szybko.

Niepewna tego, co przed nią, Tacja zrobiła parę kroków, wtedy drzwi do komnaty otworzyły się z hukiem, wpuszczając do pomieszczenia skąpe ilości światła.

– Świeca! – krzyknął władca. Przejął płonącą gromnicę od strażnika i ostrożnie przekroczył próg. – Stój! – Dostrzegł córkę próbującą przejść przez szczelinę i zarys ręki, która jej w tym pomagała. – Zatrzymaj się! – Ruszył przed siebie, upuścił świecę i pochwycił córkę za rąbek sukni – niestety, uścisk był zbyt słaby, materiał wyśliznął się z palców, a Tacja czmychnęła.

Chciał podążyć za nią, lecz z wnętrza rumowiska wydobył się bijący po oczach błysk i podmuch tak silny, że Horn poleciał na sam koniec komnaty i walnął z impetem w ścianę. Siła uderzenia była ogromna, że dosięgła również strażników: tych za nim, oraz tych, co nie zdążyli jeszcze wejść do środka. Poblask odbił się od przeciwległej ściany i powrócił do szczeliny, zgasł.

Midor zauważywszy przez małe okienko dziwne rozbłyski, postanowił sprawdzić ich pochodzenie. Kiedy skręcił w główny korytarz, przystanął – na ziemi leżeli strażnicy bez oznak życia. Przyspieszył kroku, ominął ich i zajrzał do komnaty. Wytężył wzrok i w półmroku napotkał kolejne ciała wartowników oraz skulone ciało władcy tuż pod ścianą. Przeskoczył nad swoimi ludźmi, dobiegł do pana, pochwycił w ramiona i zaniósł do łóżka. Poodpalał świece, rozświetlając mroki, po czym zawiesił źrenice na dziurze w ścianie i po niedługiej zadumie, wybiegł z pomieszczenia.

Jako pierwszego na swojej drodze napotkał Norka. Nakazał mu niezwłocznie ruszyć za mur, do Krona i Wyroczni z informacją, że doszło do tragedii. Zwołał przebywających na zamku strażników i zarządził usunięcie ciał i zniesienie do lochów.

Wrócił do władcy – był blady, nie oddychał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • MKP 4 miesiące temu
    Niedługo stracę zamek i pozostaniesz mi tylko ty… - ja bym się obraził na miejscu Norka.
    wszystkie zło - całe
    Czuła silny nacisk na czaszkę – ból był bardzo silny. - pomyśl nad wymianą jednego "silny"
    niema - nie ma
    zrobiła parę łyków - wzięła
    wieści – na pewno niecierpliwie go wyczekiwał. - zaznaczam sobie
  • Joan Tiger 4 miesiące temu
    Dzięki za wyłapanie baboli. :)
  • MKP 4 miesiące temu
    Jemu też wcisnąłeś swoją krew, ojcze? - ale, że jak, wcisnął?

    Wyrocznia poprosiła Zernę o nóż i nacięła opuszek Merksa – wykrzywił usta; nie z bólu, lecz z obawy przed nieznanym. - ja tego nie lubię... Nawet nakłucia opuszka.
  • MKP 4 miesiące temu
    "Widoczność ograniczona, bo świece zgasły" - tutaj trzeba dać była ograniczona
  • Joan Tiger 4 miesiące temu
    Możesz" wcisnął" interpretować jak sobie chcesz. Lepiej by brzmiało "dałeś" i chyba to zastosuję. MKP, jesteś taki delikatny? Dzięki za podpowiedzi. :)
  • MKP 4 miesiące temu
    Joan Tiger Jak najdelikatniejszy stukilowy płatek śniegu:)
  • Vespera 4 miesiące temu
    MKP Kłamiesz, to jest zarezerwowane dla mojego Elfa, on od krwi mdleje. Chociaż ja na niego mówię "delikatny kwiatuszek", to może i możesz być płatkiem śniegu... Tylko nie specjalnym, bo to też zarezerwowane.
  • MKP 4 miesiące temu
    Vespera Zwykły stukilowy płatek delikatnego żelbetu🤣🤣

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania