Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 23
Uszli kawałek, kiedy Morfus zachwiał się i o mało nie upadł – dowódca pochwycił go w ostatniej chwili. Jak szybko złapał, tak szybko wypuścił z mocnego uścisku; starzec runął na twarde podłoże.
Hestion rozbłysnął jasną czerwienią, po czym odstąpił od podnoszącego się z ziemi Morfusa.
– Od dawna masz w sobie tę złą energię? – spytał, zaskoczony uczuciem, którego doznał, dotykając go.
– Nie rozumiem. – Morfus zrobił zaskoczoną minę i spojrzał na lśniącego stwora spode łba.
– Ktoś obdarzył twoje ciało energią niszczenia – oświecił go.
Mędrzec zbladł. Uświadomił sobie, że chodzi mu chyba o to, co pozostawił po sobie tajemniczy nieznajomy. Wyrocznia też patrzała na niego pytająco.
– Jakiś czas temu odwiedziła mnie istota odziana w czarną pelerynę. Od tamtej pory od czasu do czasu odczuwam silny, promieniujący ból w ciele.
– Dlaczego zataiłeś tak…
– Nie teraz – przerwała dowódcy kobieta. – Zapewne miał ku temu powody.
Wsadziła dłoń pod pazuchę, wyjęła kartkę z rysunkiem Tacji i podsunęła Morfusowi pod nos.
– To była ta postać? – Wskazała palcem drżącej dłoni.
– Tak – potwierdził starzec – Skąd masz ten rysunek?
– Nieważne – odburknęła przez ściśnięte gardło. – Podejrzewam, że to mój brat.
Oczy jej pociemniały, a brwi powędrowały do połowy czoła – przybrała koloryt pergaminu na twarzy.
– To nie on, pani. Pytałem go o to – oświadczył Morfus. – On chce twojej śmierci i Trójkąta Mocy.
– Muszę jak najszybciej porozmawiać ze starym skrzatem. – Starła kropelki potu z czoła, po czym straciła stabilność i wsparła ciało na Hestionie; nie wiadomo kiedy znalazł się obok niej.
Zaiskrzył ciemną czerwienią, a energia krążąca pod cienką powłoką skórną, wypychała podłużne laseczki poza nią. Wyglądał jak dogasająca pochodnia.
– Spłonie! – uniósł głos starzec i ruszył z odsieczą.
Wykonał zaledwie jeden krok i zesztywniał z rękoma wyciągniętymi przed siebie.
– Nic jej nie będzie – oznajmił dowódca. – Jest nieśmiertelna.
Morfus pomimo tego, że został sparaliżowany, pokrył się czerwienią na całej twarzy.
Ostatnio nie myślał i o mało sam nie został zamieniony w kupkę szlaki.
– Domniemam, że się nie przedstawił – zabrała głos kobieta.
Odpowiedziało jej milczenie.
– Zdejmij zaklęcie! – Spojrzała na Hestiona spod rzęs.
Morfus złapał łapczywie oddech i czując nareszcie nogi, podszedł bliżej Wyroczni – stwora ominął szerokim łukiem.
– Nie wymienił imienia, pani – powiedział i zawiesił wzrok na głównym Hestionie, który prześwietlał jego ciało; niebieskie oczy zawisły na piersi.
– Mag, to pewne – burknęła bardziej do siebie. – Po co mu trójkąt?
– Może jest tutaj na rozkaz twojego brata? – rzucił Morfus, przeciągnął dłonią po włosach i kątem oka obserwował stwora, który obniżał temperaturę ciała i powoli wracał do pierwotnej postaci.
– Daj mi rękę. – Zwróciła ciało w stronę dowódcy i pochwyciła za dłoń. – Rozetnij skórę.
Ostrym paznokciem zrobił, co nakazała.
Morfus milczał i obserwował, jak Wyrocznia opuszkiem ściera to, co wyciekło z rany i kieruje dłoń do ust. Wytrzeszczył oczy, kiedy oblizała palec i zamknęła oczy.
– Ojcze… musiałam – przemówiła i otworzyła oczy.
Były białe, pozbawione źrenic. Kiedy odrobina spożytej krwi dotarła do każdego zakamarka jej ciała, białka spłonęły krwią. Czerwień była matowa i falowała jak kłosy żyta na zagonie.
Starzec słyszał o czytaniu z krwi, ale nigdy nie doświadczył tego zjawiska na własne oczy.
– To nie ty – wydukała, potrząsnęła głową; oczy wróciły do normalności.
– Jakim cudem prześwietliłaś czarownika „Ja”, skoro krew pochodzi od tego tam? – Spojrzał spod ściągniętych brwi na Hestiona, który zasklepiał właśnie ranę od środka; spajał ją ogniem z ciała.
– We wszystkim, co ojciec stworzył, płynie jego krew – oznajmiła i dodała: – Ulżyj Morfusowi w cierpieniu.
Kiedy dotarło do starca, o co poprosiła, cofnął się i wsparł plecy o pobliski konar uschniętego drzewa. Na samą myśl, że ta maszkara go dotknie, dostawał drgawek – serce waliło jak oszalałe, a dłonie ociekały potem.
Dowódca podszedł do ogarniętego trwogą staruszka i przyłożył rękę do jego piersi – zapłonęła zimną czerwienią. Zaczął wysysać z torsu małe, brązowe kuleczki, które wędrowały po wychudzonej dłoni i znikały pod okryciem. Wraz z użyciem energii, peleryna stwora straciła gęstość i widać było, jak to, co wchłaniał, rozchodzi się po całym jego ciele. Kiedy ostatnia cząsteczka opuściła pierś Morfusa, oderwał dłoń i stłamsił błysk czerwieni.
Morfus stał z roztwartymi ustami i przewracał oczyma – nadal był w szoku.
Po odzyskaniu przez starca cielistych kolorów ruszyli szybkim krokiem w dalszą drogę. Chwilę później stanęli przed jaskinią – z wewnątrz dolatywały pojedyncze odgłosy.
– Zostań tutaj i obserwuj okolicę. – Morfus zwrócił się bezpośrednio do dowódcy, po czym wszedł z Wyrocznią do środka.
Po dostrzeżeniu przybyszy, skrzaty zamilkły, odstąpiły od jedzenia, w którego trakcie były i wlepiły ciekawskie oczka w Wyrocznię. Młodziutki skrzacik, który właśnie odkładał drewnianą łyżkę na stół, został poproszony przez Morfusa, o przyprowadzenie ojca.
Wrócił w okamgnieniu w towarzystwie ziewającego nestora rodu. Po jaskini rozchodził się tłumiony odgłos szeptów i buczenia – skrzaty nie przepadały za Wyrocznią, bo przez nią musiały uciekać z rodzinnych stron i szukać schronienia w podziemiach. Kochały ocean – jego widoku i zapachu im brakowało.
– Witaj. – Stary skrzat przywitał kobietę oziębłym głosem i zasiadł w fotelu. – Ile czasu upłynęło od naszego ostatniego spotkania?
– Dużo – burknęła i usiadła na rozklekotanym krześle blisko niego.
– Nie jesteś tutaj mile widziana i na pewno czujesz złą energię, która cię otacza? – fuknął i uniósł rękę do góry; psioczenia niezadowolonych skrzatów ustały. – Wyjść!
Nie musiał powtarzać: jeden za drugim, jeden obok drugiego opuścili pomieszczenie.
– Zapewne czegoś ode mnie chcesz, bo inaczej nie zaszczyciłabyś mnie nawet spojrzeniem – oświadczył i spojrzał na Morfusa; stał jak kołek.
Kobieta wykrzywiła usta w grymasie niezadowolenia – nie lubiła tego starego śmierdziela, ale musiała schować dumę do kieszeni i udobruchać jego wrogie nastawienie.
– Nie wiesz, kto to może być? – Pokazała mu rysunek.
Stary skrzat poprawił okulary i wlepił wzrok w skrawek papieru. Podrapał palcami po brodzie i mruknął pod nosem:
– Widziałem tę postać parę razy na przeszpiegach, ale kiedy orientowała się, że została zauważona, ulatniała się nagle. Nie jest to na pewno ten, o którym pomyślałaś.
– Wiem – odparła. – Postanowiłam pozbyć się resztek złej energii i nie wiem, czy w zaistniałej sytuacji powinnam to zrobić?
Stary skrzat zmarszczył brwi. Wiedział, o jakiej mocy mówiła i wyglądał na lekko zdezorientowanego wyznaniem.
– Jak tego dokonałaś?
– Nie wiem – odpowiedziała szybko. – Jakoś tak samo z siebie, wyszło to ze mnie.
– Jedyne sensowne rozwiązanie, które przychodzi mi na myśl, to uczucie miłości – burknął. – Władca.
Wyrocznię nie zdziwiło to spostrzeżenie, bo skrzaty słynęły z tego, że czytały w myślach i potrafiły na podstawie samego spojrzenia, określić, czy dana osoba zna samą siebie, na tyle, aby wyznać prawdę.
– Tak. – Ściągnęła usta i spuściła oczy.
Skrzat pochwycił dłoń kobiety i rozciągnął usta w szerokim uśmiechu – taki widok, to w wydaniu skrzatów rzadkość.
– Co do trójkąta i jego zgubnej energii, musisz ją z siebie wyplenić i to jak najszybciej – powiedział i przyłożył pulchną rączkę do jej brzucha. – Będziesz miała kolejne dziecko.
Wyrocznia podniosła na niego wzrok i spojrzała głęboko w oczy – była zaskoczona i chwilę trwało, zanim zabrała głos:
– Jesteś pewien? – Nie okazała żadnych emocji.
– Tak.
Morfus przysłuchiwał się rozmowie i tylko zmieniał miny, w zależności od tego, co usłyszał: wytrzeszczał oczy, mrużył, krzyżował ręce na piersi, albo rozdziawiał usta.
To, że Wyrocznia i władca byli kiedyś blisko – wiedział. Nie sądził jednak, że nadal coś ich łączy, wziąwszy pod uwagę fakt, że kobieta była zimna jak sopel lodu.
– Nie możesz wrócić do zamku, tam nie będziesz bezpieczna – kontynuował stary skrzat. – Nawet teraz, nie jesteś w stanie się obronić i nawet najsłabszy mag, mógłby cię pozbawić życia.
– Mógłbyś mnie skontaktować z ojcem. Zawsze byliście blisko i zapewne wiesz, gdzie go szukać. Wiem, że przebywa obecnie na Zerytorze.
Morfus zbladł. Oddychał szybko i nierówno. Obecność czarownika „Ja” pośród nich zwiastowała kłopoty.
– Co cię niepokoi, dziecko? – zagadnął mężczyzna w ciemnofioletowej pelerynie, wchodząc do pomieszczenia.
Zdjął kaptur, odsłaniając pomarszczoną twarz.
– Dlaczego nie wyszedłeś od razu po moim przybyciu? – spytała. – Mogłam się domyślić, że znajdziesz schronienie wśród skrzatów. – Nie wstała, nawet nie ucałowała ręki, którą ku niej wyciągnął; była zła.
– A gdzie miałbym być, jak nie pośród najwierniejszymi przyjaciółmi – przyznał i przeciągnął palcami po długich, siwych włosach. – Dziękuje, że zrobiłaś, o co prosiłem. – Zawiesił niebieskie oczy na twarzy córki i poruszył przyprószonym siwizną wąsem – broda również zafalowała.
– Co zrobimy z Tacją? – Wyrocznia zerknęła na Morfusa, który zastygł na krześle i ani pisnął. – Kiedy dokonam oczyszczenia, niszcząca moc może, w każdej chwili rozłożyć skrzydła w jej piersi.
– Na razie nie wiem – oświadczył beznamiętnie i podrapał się po policzku, ozdobionym dwoma czarnymi piegami. – Nie jestem w stanie przewidzieć, co stanie się z uśpioną energią po użyciu całkowicie złożonego trójkąta. Na pewno trzeba dziewczynę uwięzić.
– Chcesz ją zamknąć? – Ten pomysł nie przypadł Wyroczni do gustu. – Przecież to jeszcze dziecko, nie jest…
– Dziecko z pokładami mocy, która jest w stanie rozkruszyć Zerytora na drobne kawałeczki – wszedł jej w wypowiedź. – Nie mamy wyjścia. Rozwiążę problem, a ty zostaniesz tutaj – dodał ostrym tonem.
– Co z Hornem? – Na jej twarzy malowało się zmartwienie.
– Będzie musiał tam zostać… nie martw się, wszystko mu wyjaśnię – poinformował i ruszył w stronę wyjścia.
Kobieta miała jeszcze parę pytań, lecz nie było jej dane ich zadać – ojciec miał zadanie, nigdy nie odkładał niczego na później.
Morfus powiódł za czarownikiem wzrokiem. Nawet w najśmielszych sanach, nie miał wizji, że będzie mu dane, być tak blisko tego potężnego maga.
– Poinformuj tego świecącego stwora, że jutro przybędę na zdjęcie uroku. Niech przekaże, komu trzeba – poprosiła kobieta i zaczęła dyskusję ze starym skrzatem.
Morfus ociężałym i chwiejnym krokiem wyszedł z groty.
***
Morfus wraz z Wyrocznią przyszli zaraz po śniadaniu. Rozsiedli się przed chatą Krona na płaskim kamieniu, dając nogom odpocząć.
– Już są, tato! – krzyknął Merks, dostrzegając przybyszy przez okno.
– Szkoda, że nie zabłądzili po drodze – prychnął i podszedł do syna. – Gotowy?
Merks nie odpowiedział na pytanie – skinął tylko głową z aprobatą. Wyglądał na opanowanego, ale to mogły być tylko pozory, aby nie okazać strachu. Ojciec i tak patrzył na niego z niezadowoleniem. Nadal był przeciwny temu całemu używaniu Trójkąta Mocy przez syna.
Wyszli z salonu.
– Witajcie. – Merks się uśmiechnął i podszedł; za nim szedł naburmuszony ojciec. – Gotowi na nieznane?
– Tak. – Wyrocznia wstała. – Są pewne obawy, ale co ma być, to będzie – stwierdziła i przełknęła nadmiar śliny.
Kron trzymał się z boku, ale nie uciekło uwadze kobiety, że zawiesza na niej co rusz lodowate spojrzenie. Za to Morfus emanował pozytywną energią i zacierał dłonie, podekscytowany chwilą.
– Kiedy dołączy do nas dowódca i jego ludzie, pójdziemy za osadę, bo nie chcę zrobić krzywdy któremuś z mieszkańców – poinformował zgromadzonych Merks i zacisnął mocniej palce na zawiniątku, które trzymał przy piersi.
Główny Hestion przybył po chwili. Wszyscy zebrani ruszyli przed siebie w kompletnej ciszy – atmosfera była napięta. Po pewnym czasie Morfus przerwał milczenie i opowiedział, co wydarzyło się wczoraj u niego w jaskini. Krona z synem zaniepokoiła wzmianka, o nagłym pojawieniu się na planecie czarownika „Ja”, ale zachowali obawy dla sobie.
– Może tutaj? – zaproponował Merks, kończąc wędrówkę obok niewielkiego, skalnego wzniesienia, pośród paru drzew.
Nie wiedział co dalej – szukał niemej pomocy w oczach dowódcy i ojca. Nie otrzymał jej.
Główny Hestion podszedł do Wyroczni i wyciągnął do niej dłoń – pochwyciła za nią i ruszyła za stworem, który poprowadził ją pod uschnięte drzewo. Została tam, on wrócił do reszty. Pstryknął palcami, przywołując do siebie Hestiony – otoczyły Wyrocznię szczelnym kręgiem i domknęli luki, łapiąc się za ręce.
Dowódca stanął po lewicy Merksa.
– Co mam robić? – szepnął dowódcy do ucha. – Wiesz?
– Złóż trójkąt, pochwyć oburącz i poczekaj. Śmiem podejrzewać, że sam podpowie, co masz robić – poinformował; nie był świadomy, jak działa artefakt i czy w ogóle zadziała.
– Tylko uważaj z tym czymś. – Wyroczni nie było do śmiechu; pobladła. – Nikt nie stosował tej broni w drugą stronę. Nie chcę… – urwała i zamknęła oczy.
– Dysponuję krwią „Ja”, więc na pewno nie umrzesz, pani – oznajmił dowódca. Schowajcie się za skałą – zwrócił się bezpośrednio do stojących obok mężczyzn i położył rękę na ramieniu chłopaka; mocno zacisnął palce.
– Zaczynajcie w końcu, bo zemdleje ze strachu! – rzuciła, podrygując jak proporzec na wietrze.
Merks czując wsparcie Hestiona, rozwinął pakunek i ułożył części trójkąta przed stopami. Zdjął medalion z szyi, aktywował i dorzucił do reszty.
Przestrzeń wokół wypełniła się czerwonym, rażącym blaskiem, zmuszając do zamknięcia oczu – dowódca jako jedyny nie musiał. Części zaczęły unosić się w powietrzu, łącząc i formując trójkąt: Laska życia, Nóż Przenosin, oraz medalion. Bransoleta oplotła to, co powstało stalowymi szponami bardzo szczelnie i mocno – zachrobotało. Pierścień dołączył do reszty i ulokował się w samym środku tworu. Rozbłysnął na biało, przełamując czerwień wąskimi wstęgami. Posypały się niebieskie iskierki, jakby wychodziły ze szponów, po czym wszystko ustało – Trójkąt Mocy zgasł, lewitując leniwie przed chłopakiem.
– Ale on piękny. – Merks chłonął widok całym sobą. Instynktownie wyciągnął ręce i pochwycił drzemiące cudo. Przycisnął do torsu i westchnął.
Chłopak zapłonął jasnym fioletem – trójkąt nawiązał połączenie.
– Już? – spytała Wyrocznia i otworzyła zaciśnięte powieki.
– Nie… dopiero go uformowaliśmy – poinformował Hestion spokojnym tonem. – Zaczynamy, pani? Gotowa?
– Tak – pisnęła cicho; gula powstała na skutek strachu, zatykała krtań.
Kron z Morfusem usiedli, chronieni skałą i zamknęli oczy – co by się nie działo, mieli nie wychodzić i nie zaglądać.
Merks wybałuszył oczy i odsunął trójkąt od ciała. Wyciągnął ręce przed siebie i skierował twór wprost na Wyrocznię – nogi mu drżały. Zaczerpnął tchu, zamknął oczy i kiedy otworzył je na nowo, nie były jego – czarne i puste, jak bezgwiezdne niebo. Trójkąt zaświecił kolorowym światłem. Fiolet ginął wśród czerwieni, przełamywany bielą.
Wnętrze, obrzeża i stalowe zaciski, wszystko falowało. Pooddzielane drobinki energii krążyły wokół i zderzały się ze sobą – jedne ginęły, drugie podwajały objętość, kumulując cały chaos w epicentrum pierścienia. Sygnet chłonął wszystko, co do niego docierało, przechodząc etapami z bieli, poprzez beże, aż do jasnego błękitu.
Napęczniał i wystrzelił cienkim strumieniem, który ciemniał, mknąc na wprost. Kiedy dotarł i uderzył w Hestiona, stojącego na drodze przelotu, był już czarny jak smoła. Przeszedł przez każdego z nich – sztuk osiem – powalając stwory na podłoże. Pokład energii odbił się od ostatniego i uderzył w stojącą pośrodku Wyrocznię.
Kobieta wzleciała w powietrze. Jej blada cera emanowała fioletowym poblaskiem. Poodrywane cząsteczki krążyły wokół i wpełzały pod jej skórę. Z piersi wyfrunęły krwiste kuleczki; stworzyły równy okrąg i czekały na ostatnią, która wypełzła przez lekko uchylone usta.
Wfrunęła do czerwonej kuli – całość zalśniła kolorami tęczy.
Merks zacisnął palce do białości kostek na trójkącie i przyjął pierwszy strumień, który wystrzelił z wnętrza powstałego tworu – chłopakiem zarzuciło, ale nie stracił równowagi, nadal nadzorował przepływ strumienia do wnętrza artefaktu.
Wyrocznia powoli opadała na piach, a kula przed nią praktycznie już nie istniała. Ostatnia smużka podążyła w kierunku Merksa, a kobieta wylądowała na ziemi – była nieprzytomna i przestała lśnić. Fioletowe światło powróciło do pierścienia, trójkąt wypadł z rąk chłopaka i zgasł.
Dowódca, widząc, że Merks nadal jest pod urokiem artefaktu, podniósł go z piachu i już miał rozłączyć części na kolanie, kiedy twór sam się rozpadł.
Merks otworzył oczy – były normalne – i kiedy tylko odzyskał logiczność myślenia, pozbierał je do szmatki, zawinął i położył na pobliskim głazie.
– Coś jest nie tak. – Dowódca przeskoczył przez Hestiony leżące na ziemi, padł na kolana i pochwycił bezwładną kobietę w ramiona. Uniósł i oparł plecami o drzewo.
– Zaczekaj! – krzyknął za nim chłopak.
– Możemy już wyjść?! – dobiegło zza skały.
– Tak – odpowiedział i podążył śladem stwora.
Dowódca próbował ocucić niereagującą na jakiekolwiek bodźce Wyrocznię: szarpał nią, potrząsał, przemawiał, ale nic nie działało.
– Żyje? – Kron podbiegł i dotknął jej zimnego ciała.
– Nie dotykaj jej, śmiertelniku! – ryknął dowódca i zacisnął dłoń na nadgarstku zszokowanego jego wybuchem Krona; uśpiona energia zapłonęła czerwienią, parząc mężczyznę.
– Co ty robisz?! – wrzasnął Merks i wyszarpnął rękę ojca ze śmiertelnego uścisku. – Kto ci na to zezwolił?! – Spojrzał na czarne ślady, wypalone na skórze ojca, a następnie na swoją czerwoną dłoń.
– Nieśmiertelny! – Dowódca obdarzył Krona niedowierzającym spojrzeniem. – Dlatego jeszcze żyjesz – dodał i powrócił do budzenia Wyroczni.
– O czym on mówi, ojcze?! – Merks zgłupiał; Morfus także.
Oboje wpatrywali się w Krona jak zahipnotyzowani.
– Ona uczyniła mnie nieumarłym. – Spojrzał na niedającą oznak życia kobietę. – Musiała, więc…
– Gdyby nie to, nie miałbyś już ojca, paniczu – fuknął Hestion. – Krew „Ja” uratowała go, a teraz może powrócimy do tej niewiasty…? Umiera.
– Jest osłabiona – rzucił Morfus. – Dajmy jej chwilę na regenerację sił.
– To nie to – wyjaśnił dowódca; kątem oka widział, że porażone mocą trójkąta Hestiony zdążyły już dojść do siebie i zaczęły wstawać.
Główny Hestion ostrym paznokciem rozciął sobie nadgarstek – to samo uczynił Wyroczni i łącząc rany, wymieszał wypływającą krew.
– Otwórz oczy, kochana. Nie odchodź – dukał – jeszcze nie nadszedł twój czas.
Zgromadzeni spojrzeli na siebie, wymieniając zaskoczone spojrzenia. Nie rozumieli, o co chodzi i dlaczego dowódca przemawia do Wyroczni w taki dziwny sposób?
Z tego, co mówiły księgi, Hestiony nie potrafiły kochać, ani okazywać jakichkolwiek uczuć.
– Córeczko, obudź się… masz dla kogo żyć. Nie zostawiaj mnie samego z tym wszystkim. Mamy misję do wykonania.
– Ty jesteś… – zawahał się Kron.
– Czarownik „Ja”, ale nikt więcej, oprócz was, nie może się o tym dowiedzieć; zwłaszcza ona. Jestem tutaj w przebraniu, ponieważ od dłuższego czasu jesteście obserwowani przez kogoś, kogo nie zdołałem zidentyfikować. Mam pewne podejrzenia, ale to tylko podejrzenia.
Zamilkł – Wyrocznia się poruszyła.
Uchyliła lekko powieki, poruszyła szyją, głową, ręką i przyłożyła palce do skroni. Pomału odzyskiwała świadomość – nabrała kolorów, otworzyła szerzej oczy i jęknęła, przypominając sobie, gdzie jest i co się wydarzyło.
Gapie odetchnęli z ulgą, nawet Kron zmusił mięśnie twarzy do lekkiego uśmiechu na wieść, że przeżyła. Miałby wyrzuty sumienia przez to, że pozwolił synowi na użycie Trójkąta Mocy, a brat… jeszcze bardziej by go znienawidził. Wszyscy wokół wiedzieli, że kocha tę diablicę jak wariat.
Dowódca szybko opanował emocje i zrobił obojętną minę – odstąpił od Wyroczni. Był pewien, że nie słyszała jego rozmowy z mężczyznami, inaczej już by żądała wyjaśnień. Zdawał sobie również sprawę, że czeka go długa rozmowa z pozostałymi – niemal nie zabił niewinnego człowieka.
– Udało się? – wyjąkała kobieta ledwo słyszalnym głosem.
– Tak, jesteś czysta i możesz zacząć rozkazywać – zażartował Kron, patrząc, jak na jej poliki wpełza zaczerwienienie.
– Ja też cię lubię – odpowiedziała. – Pomóż mi wstać, a nie dogryzasz. – Kron nie odmówił i chwilę później Wyrocznia stała na nogach; uginały się lekko w kolanach i rozjeżdżały na boki.
– Dziękuję za wszystko – powiedziała ciepłym głosem. – Nareszcie wolna.
– Jak się czujesz, pani? – zagadnął dowódca.
– Dobrze. – Uśmiechnęła się. – Lekko oszołomiona i boli mnie głowa, ale to minie.
– Oby nie szybko – prychnął Kron. Gdy tylko skończył wypowiedź, napotkał zimny wzrok syna. – No, co?
– Nawet w takiej sytuacji nie potrafisz się powstrzymać, prawda?
Kron nie odpowiedział. Ani syn, ani żona nie rozumieli, jak mu było ciężko, kiedy widział kogokolwiek z zamku – złe wspomnienia powracały. Żaden dobry uczynek, czy przeprosiny nie wymażą tego, co przeżył.
– Powróćmy do tego, co było wcześniej i nie wchodźmy sobie w drogę – zaproponowała kobieta.
– Racja – odburknął Kron.
Merks nie był zadowolony z takiego obrotu spraw. Chciał poznać Wyrocznię, a przez ojca, ciągle się mu wymykała. Zrobił nadąsaną minę i nie powiedział już ani słowa, chociaż pytania już były na języku.
Kron widział, jak syn walczy z pragnieniami, ale lepiej wiedział, do czego Wyrocznia jest zdolna – z mocą, czy bez niej, to nadal córka czarownika „Ja”.
Kron z synem wrócili do siebie. Morfus z uzdrowioną Wyrocznią poszli do jego jaskini, a dowódca wraz z ludźmi ruszyli do twierdzy.
Komentarze (7)
A dobra, dalej załapałem że to obrazek narysowany przez Tację - głupiutki ja🤭🤭😚
czytaniu z krwi, - ładne określenie
– Dysponuję krwią „Ja - zaznaczam se😘
Dobra, to jej stary jest:)
– Nawet w takiej sytuacji nie potrafisz się powstrzymać, prawda? - tak jakby go trzymała w lochach. Można mu pozwolić na trochę uszczypliwości:)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania