Merks i magiczny medalion: Wyrocznia, Trójkąt Mocy i podstępny czarownik / 26
Norek szybował najszybciej, jak potrafił w stronę granicy, zamartwiając się o pana. Gdy po długim locie dojrzał nareszcie mur nieopodal Tunelu Przejścia, obniżył lot i natychmiast po wylądowaniu otworzył przesmyk, ukrytym pod piórami kluczem. Opowiedziawszy, co się stało, Hestiony nie czekając na zgodę przekroczenia granicy, przetransportowały go od razu w uścisku niemocy wprost pod chatkę Krona i jego rodziny.
– Mam pilne wiadomości z zamku – wydobył z siebie Norek do wychodzącego właśnie z chatki dowódcy.
Zawiadomiony Kron wyszedł na zewnątrz razem z synem. Był zaskoczony tak nagłą wizytą sługi swojego brata.
– Władca chyba nie żyje, a Tacja uciekła – oznajmił Norek jednym tchem. – Midor wzywa, abyście niezwłocznie przybyli do zamku, bo nie wie, co robić w zaistniałej sytuacji.
Kron spojrzał na syna, następnie na dowódcę, a później przeniósł wytrzeszczone oczy z powrotem na Norka.
– Co się wydarzyło i jak to nie żyje? – Nie ukrywał wzruszenia i zainteresowania losem brata; wargi mu drżały.
– Nie było mnie przy tym, wiem tylko to, co przekazałem – odparł ptak. – Pospieszmy się, bo czas nagli – wyraził swoje zdanie i czekał cierpliwie na jakikolwiek ruch, lub odzew.
Hestiony natychmiast przyprowadziły trzy skrzydłokorny na rozkaz dowódcy. Trójka mężczyzn zasiadła na ich grzbietach i nie czekając ani chwili dłużej ruszyli w stronę zamku wraz z Norkiem, któremu pozwolono lecieć na własnych skrzydłach.
***
– Gdzie mnie prowadzisz? – spytała Tacja jakiś czas po tym, jak zostawili mury zamku za sobą. Długo myślała, czy zagadnąć do nieznajomego. – Kojarzę cię. Śniłam o tobie i narysowałam nawet parę razy.
– Tam, gdzie nikt cię nie znajdzie i gdzie będziesz bezpieczna.
– Chciałam być wolna, a nie iść nie wiadomo gdzie i nie wiadomo z kim – marudziła. – Kim ty w ogóle jesteś? Nie pójdę z tobą, nie wzbudzasz mojego zaufania – mówiła coraz ostrzejszym głosem; stanęła.
Zakapturzony mężczyzna zawrócił na pięcie i dotknął jej ramienia – zemdlała i opadła miękko na podsuszoną trawę. Nachylił się nad dziewczyną, pochwycił w ramiona i przerzucił przez ramię. Ruszył naprzód chwiejnym krokiem. Wybierał miejsca zaciemnione i takie, gdzie w razie natrafienia na kogokolwiek, mógłby się szybko ukryć.
Po niezbyt długim czasie dotarł pod wysokie skały z językiem na brodzie – balast dał mu się we znaki. Wszedł wąskim przejściem do groty i chwilę później położył Tację obok pogrążonej w głębokim śnie Miru. Wyszedł bezszelestnie i zamknął za sobą drzwi.
– Po kim ta pannica ma taki paskudny charakter? – Zachodził w głowę, kiedy opadał na krzesło.
Był wykończony.
***
Norek wraz z resztą wylądowali na dziedzińcu. Merks nie mógł nadziwić się ogromem zamku – pierwszy raz był go tak blisko. Kron za to nadął policzki i skupiał wzrok na krętych korytarzach, którymi kroczyli.
– Jakie to wszystko wielkie, nie to, co nasza chatka – westchnął chłopak.
Nie umiał nacieszyć oczu widokiem wysokich sufitów, wizerunków zwierząt wyrytych w ścianach, świecami oświetlającymi przejścia i dużą ilością drzwi, skrywających za sobą kolejne cudeńka. Przestrzeń była nie do opisania, aż przyprawiała o zawrót głowy.
– Tutaj – Norek wskazał palcem na otwarte drzwi, obstawione strażnikami. – Odsuńcie się!
Gdy przekroczyli próg, ujrzeli najpierw wyrwę w ścianie, później dopiero Horna, leżącego bezwładnie na łóżku.
– Dziesięciu strażników wyniesiono do lochów, wszyscy nie żyją. Ten jeden jest u kresu sił. – Wartownik stanął obok jęczącego i konającego.
– Miałem dobre przeczucia – zaczął dowódca opanowanym głosem. – Stwórca złożył broń, która jest w stanie zabić wszystko, co chodzi i oddycha. Strażników ciężko zgładzić. To nieznane mi ani komukolwiek bliżej byty.
Kron podbiegł do łóżka i chwycił brata za rękę – była lodowata.
– Sprawdź, co z nim – zwrócił się do dowódcy, Merks stał z tyłu z rozdziawionymi ustami. – A wy wyjdźcie z tond, natychmiast, wszyscy! – zwrócił się do gapiów.
– Nie żyje, właśnie odszedł – oznajmił i zrzucił przebranie Hestiona zaraz po tym, jak drzwi do komnaty zostały zamknięte.
– Nie tamten, tylko mój brat.
„Ja” nachylił się nad władcą – Horn psiknął; broda gilgotała go po twarzy.
– No tak, udawałeś! – zirytował się Kron i skierował w stronę wyjścia. – Po co ja tu w ogóle przylatywałem i jeszcze uwierzyłem w te wszystkie kłamstwa! – dodał, był już jedną nogą na korytarzu.
– Nie udawał, bawił się sztyletem i to go uratowało! – wykrzyknął czarownik i pomógł władcy usiąść.
– Co się stało? – spytał Horn lekko otumaniony. – Gdzie ja jestem? – Złapał się za głowę i rozejrzał dokoła rozbieganym wzrokiem. – Moja córka… – Zemdlał.
– Tato, zaczekaj! – Merks wybiegł i zagrodził ojcu drogę. – Wuj nie udawał, wróć, dowiedzmy się, o co chodzi.
Gdy weszli, Horn leżał i bełkotał pod nosem. Kron nie namyślając się długo, podszedł i uderzył go dość mocno w twarz. Władca otworzył oczy i kiedy zorientował się kogo ma przed sobą, uśmiechnął się szeroko, poderwał lekko ciało z łóżka, wyrzucił ręce do góry i przewrócił brata na siebie. Objął go nieporadnie.
– Puść mnie, wariacie. – Kron strącił obłapiające jego ciało ręce. – Jak na umarlaka, masz stanowczo za dużo siły.
– Ile razy bawiłeś się sztyletem od zamrażania? – zagadnął czarownik.
– Nie pamiętam, ale dużo – odpowiedział władca; przekręcił się na bok, wsparł na łokciach i próbował usiąść.
– Uratował ci życie. – Czarownik przytrzymał plecy Horna; siedział.
– Co? – Przeciągnął dłonią po zaroście.
– Każda zamrożona istota, to kawałek zamrożonego serca osoby, która to uczyniła. Miałeś więcej szczęścia niż rozumu – wyjaśnił mag.
– Czyli…?
– Zaraz, po raz kolejny dam ci w twarz, wtedy zrozumiesz. Obudź się wreszcie – wtrącił Kron.
– Czyli że? Nie wiem – wydukał władca i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
– Wytłumacz mu, synu, bo nie mam już do niego siły – prychnął Kron.
– Miałeś podmrożone serce i to, co cię ugodziło, odbiło się od lodu i dlatego żyjesz, wuju.
– Aha, a co z moją córką? Uciekła? – Sam sobie odpowiedział na pytanie, to znak, że powoli wracał do normalności. – Ale mam brudne palce.
– Pokaż to. – Czarownik chwycił za dłoń, którą Horn lustrował wzrokiem i obejrzał dokładnie. – To krew i naskórek.
Wyskrobał trochę spod paznokcia i rozsmarował na złotym sygnecie.
– Tak podejrzewałem – westchnął i zrobił nadąsaną minę – Zaklęcie kryjące. Nadal nie wiemy z kim mamy do czynienia. Chyba muszę odstąpić od teorii, że to mój syn za wszystkim stoi. Tak teraz pomyślałem, że wszędzie, gdzie mnie zawiało, mam wrogów.
– Podrapałem go – Hron wybuchnął śmiechem. Jak na razie nie był w stanie zapanować nad chybotliwym ciałem i przegrzanym mózgiem.
– Zabieramy cię ze sobą, tutaj już nie masz nic do roboty – powiedział Kron. – Zmień oblicze, zaraz przywołam straż – szepnął czarownikowi do ucha.
Horn był w takim stanie, że gdyby nawet „Ja” przemienił się na jego oczach, wątpliwe, aby to zapamiętał.
– Midorze, zajmij się wszystkim, ja wyjeżdżam – wycedził władca. – Midorze!!!
– Zamknij się! – ryknął Kron. – Nie ma go tutaj!
Strażnicy pomogli Hornowi dojść do przygotowanego wcześniej powozu. Kron, Norek i Merks polecieli przodem, a zakręcony władca wraz z dowódcą deptali im po ogonach. Po długiej i męczącej podróży – nie zdążyli dobrze zaczerpnąć tchu po locie w przeciwnym kierunku – wylądowali obok jaskini Morfusa, gdzie czekała na nich kolejna niemiła niespodzianka.
– Witajcie. – Mędrzec właśnie wracał z wieczornego spaceru. – Przywieźliście mi kolejnego gościa, dopiero co zdążyłem pożegnać poprzednich.
– Odeszli? – Kron zrobił wielkie oczy.
– Jak to coś ważnego, to zdołacie ich jeszcze dogonić? Nie odeszli daleko i z natury, nie chodzą zbyt szybko.
– Dlaczego zdecydowali się odejść akurat teraz? Za chwilę słonko zniknie za górami i nastanie noc? – Kron nigdy nie rozumiał tych pyzatych istotek.
– Kto za nimi trafi. – Morfus obnażył niepełne uzębienie i zawiesił oczy na powozie; Horn podtrzymywany przez dowódcę, właśnie stawiał stopy na piaszczystym podłożu.
– Dogonisz skrzaty i oddasz im tego nieboraka w opiekę – zagadnął Kron do dowódcy. – Tam jest ktoś, kto postawi go szybko do pionu. – Kątem oka obserwował brata, który potykał się o własne nogi.
– Zostanie mu tak? – zainteresował się Merks.
– Spokojnie, to minie. Zwykły szok pourazowy – oznajmił dowódca. Podszedł do władcy, objął chwiejne ciało uściskiem niemocy i ruszyli w stronę, którą wskazał starzec.
***
– Gdzie ja jestem? – Tacja przetarła oczy i usiadła; podciągnęła kolana pod brodę i objęła rękoma. – Kim jesteś? – zagadnęła, kiedy zauważyła, że jest tutaj jeszcze jedna osoba.
– Miru – oznajmiła dziewczyna i zmierzyła Tację zagadkowym spojrzeniem. – Siedzę tutaj od dwóch dni. Teraz przynajmniej będę miała towarzystwo, bo tkwienie w tym ponurym miejscu nie wpływa dobrze na samopoczucie.
– Tacja – rzuciła dziewczyna i wzniosła ciało do pionu. – Czego on może od nas chcieć?
– Sądzę, że wkrótce się dowiemy – szepnęła. – Właśnie nadchodzi.
Zatrzeszczało, zachrobotało, drzwi stanęły otworem – do groty wpadło jasne światło z pochodni.
– Nareszcie mam wszystko, czego potrzebowałem – przemówił zamaskowany mężczyzna, wchodząc do środka.
– Co zamierzasz z nami zrobić? – wydukała Miru. Zbladła, kiedy dostrzegła gruby sznur w dłoni nieznajomego.
– Na początek zwiążę twoją koleżankę, aby nie uciekła i zabiorę w przyjemniejsze miejsce. Ty niestety będziesz musiała tutaj jeszcze chwilę zostać.
Rzucił sznur na ziemię, pochwycił leżącą na ukruszonym kamieniu świecącą na biało kulę i obrócił dwukrotnie w dłoniach. Linka ożyła i podpełzła do Tacji – dziewczyna podskoczyła i wsparła plecy o ścianę. Sznurek zaczął oplatać jej: łydki, uda, pierś, ręce nadzwyczaj szybko i mocno. Luźna część, która wystawała ze splotu, zalewitowała i zaczęła ciągnąć oszołomioną dziewczynę w stronę wyjścia. Była tak zszokowana, że zapomniała języka w gębie, chociaż miała dużo do powiedzenia.
Miru została sama. Skuliła drżące ze strachu ciało i czekała, aż nadejdzie jej pora. Miała problemy ze złapaniem oddechu – wcisnęła kolana mocno w klatkę piersiową.
– Co chcesz zrobić? – zagadnęła Tacja łamliwym głosem.
– Przestań mówić, bo będę musiał użyć knebla. Próbuje uratować cię przed samą sobą – powiedział, posadził dziewczynę na wysłużonym zydlu w pustej, piaskowej grocie, pełnej naturalnego światła, wpadającego przez liczne szczeliny w sklepieniu.
– Jak bym słyszała ojca – burknęła i zaczęła napinać mięśnie; splot był jednak za silny.
– Szkoda kaleczyć tak piękne ciało i tak nie uciekniesz. – Spojrzał na nią i jednym sprawnym ruchem zdjął osłonę z twarzy. – Od razu lepiej. – Nabrał powietrza do płuc; unikał kontaktu wzrokowego i praktycznie stał cały czas do dziewczyny profilem.
Był młody i miał długie, czarne włosy, związane w ciasny kucyk.
– Co ci się stało w twarz? – Jego spalona słońcem skóra, nie odciągnęła uwagi Tacji od długiej, brązowej szramy, przebiegającej przez cały lewy policzek.
– Wypadek z dzieciństwa. – Odwrócił się i popatrzył na nią posępnym wzrokiem. – Mogłabyś nie wpatrywać się we mnie tak intensywnie?
– Tak… – spuściła wzrok.
Kiedy chłopak zacisnął mocno zarysowaną szczękę, w policzkach powstały dołki.
Nieznajomy wyszedł. Po chwili powrócił ze skuloną Miru i posadził obok Tacji. Dziewczyna w przeciwieństwie do swojej koleżanki nie była związana, ale też nie w głowie jej było uciekać, nawet o tym nie pomyślała. Wzdrygnęła się, widząc twarz nieznajomego, który właśnie skierował ją w ich stronę.
– Chodź i stań tutaj. – Ustawił Miru w znacznej odległości od Tacji. – Weź to i jak ci powiem, skieruj tą stroną w koleżankę, rozumiesz?
Dziewczyna niechętnie przyjęła lśniącą kulę w drżące dłonie – cała dygotała jak liść na wietrze.
– Nie zrobię tego! Nie zmusisz mnie do zrobienia jej krzywdy! – krzyknęła przez zaciśnięte gardło.
– Nic jej nie będzie. Jak tego nie zrobisz, dopiero może być niewesoło. Nie masz pojęcia, kim ona jest i co w sobie nosi… zrób to dla naszego wspólnego dobra. – Podszedł, okręcił trzy razy kulę, którą trzymała w dłoniach i odstąpił.
– Co ty robisz, zwariowałeś, nie…?
Nie dane jej było dokończyć wypowiedzi. Zastygła bez ruchu, a przez bezwiedne ciało, zaczęło przenikać białe światło, które ulatywało z tego, co trzymała w kurczowo zaciśniętych dłoniach. Nie panowała nad tym, co robi i odruchowo wyciągała przed siebie ręce. Emanująca rażącym blaskiem okrągła rzecz, skierowana była idealnie wyszczerbioną stroną w siedzącą na krześle Tację, która piszczała, miotała się i błagała, aby przestała.
Miru nie słyszała jej głosu – nie była sobą.
Kula powiększyła swoją objętość, wewnątrz falowały niebieskie wstęgi i migoczące cętki o niesymetrycznych kształtach – zgasła nagle, przybierając barwę nocy. Jasny blask, który bił od Miru, zaczął wracać do wnętrza śpiącego tworu. Kiedy ostatnia iskra wpełzła do środka, broń wystrzeliła wiązkę białego światła wprost w pierś Tacji. Porażona dziewczyna poleciała bezwładnie na ziemię, wraz z połamanym siedziskiem.
Wtłoczona w dziewczynę energia, nie zagrzała tam jednak miejsca zbyt długo – wyleciała i zamiast trafić do trzymanej przez Miru kuli, poleciała w ścianę, odbiła się i trafiła nieznajomego w prawe udo. Zawył z bólu i upadł na kolana. Spazmy, które przechodziły po jego ciele, wygrały walkę z mięśniami – chłopak padł jak długi, bez oznak życia.
Miru upuściła przedmiot, na powrót stała się sobą. Od razu, po odzyskaniu czucia w ciele, podbiegła do nieprzytomnej dziewczyny.
– Tacja, obudź się, słyszysz! – Szarpnęła nią, nawet uderzyła w twarz, aby tylko odzyskała świadomość.
Oddychała, więc Miru odczuła ogromną ulgę, że za jej nieświadomą przyczyną, nie doszło do tragedii.
Tacja powoli uniosła ciężkie powieki i napotkała zalękniony wzrok koleżanki. Z jej pomocą, usiadła, podparła rękoma ciążącą głowę i zawiesiła oczy na postaci leżącej na ziemi – kula krążyła wokół niego, po czym wniknęła w ciało.
– Miru, pomóż mi go zamknąć? – Tacja wstała, ale nie czuła się pewnie na własnych nogach; gibało nią na boki.
– Dasz radę? – głos Miru był przepełniony troską.
– Tak… boli mnie głowa i nie mam za dużo siły, ale muszę…
Dziewczyny zawlekły nieznajomego do miejsca, w którym były przetrzymywane i zatrzasnęły drzwi.
– Biegnij po pomoc, ja muszę dojść do siebie – wydukała Tacja.
Dziewczyna skinęła głową i zginęła w wąskim tunelu – był tylko jeden.
Tacja czuła się źle, nie miała siły, aby unieść rękę i podrapać się po nosie. Siedziała oparta plecami o drzwi ze spuszczoną głową, dygocząc z zimna.
– Co oni mi zrobili? – zachodziła w głowę; próbowała wstać, ale każda próba kończyła się fiaskiem. Powieki jej ciążyły, była ospała. Walczyła z otępieniem.
Resztkami sił, otworzyła oczy i szybko tego pożałowała. Wzrok utkwił na dłoniach – były pomarszczone, a skóra wysuszona, jakby postarzała się o sześćdziesiąt lat. Białe jak mleko włosy okrywały przygarbione ramiona i plecy.
– Co jest…? Przemienili mnie w mumię? – Nadal nie pojmowała tego, co widzi.
Ten stan nie trwał długo. Kolejne spojrzenie na dłonie dało zupełnie inny obraz niż wcześniej.
– Musiałam uderzyć się w głowę i źle widzę. – Wstała bez większego problemu. Nie odczuwała bólu, niemocy. Kosmyki włosów na piersi na powrót były czarne, a ciało sprężyste i młode.
Otrzepała odzienie z piachu i spojrzała na drewniane drzwi. Wybałuszyła oczy, kiedy stanęły otworem, chociaż nikt ich nie otwierał. Nieznajomy leżał bez ruchu, tam, gdzie go zostawiły, więc to nie jego sprawka.
Weszła do środka – słyszała płytki oddech, co zwiastowało, że chłopak żyje. Kiedy przykucnęła przy nim i dotknęła chłodnego policzka, otworzył oczy, zaczerpnął łapczywie powietrza i odskoczył instynktownie w kąt. Uderzył ramieniem w taboret. To, co na nim stało, spadło na ziemię, a przerażony wzrok nieznajomego napotkał ciekawskie spojrzenie dziewczyny. Obserwowała, jak się miota i próbuje zapanować nad strachem; nie rozumiała, co go wprawiło w taki stan?
– Nie wiem, co mi zrobiłeś, ale czuje się wyśmienicie i wiesz co…, nie odczuwam niczego poza gniewem. Mam ochotę cię zniszczyć, unicestwić twoje jestestwo, ale coś w środku podpowiada mi, że będziesz mi pomocny. Potrzebuje mężczyzny u swojego boku i będziesz nim ty, kimkolwiek jesteś?
– Tak jest, pani – wydukał. Wiedział już, że przeszła przemianę i jego tak starannie dopracowany plan, wywołał to, czego chciał uniknąć.
Nie tak miało być. Zawiódł.
– Rób, o co poproszę, a będziesz miał wszystko, czego tylko zapragniesz – powiedziała tonem nieznoszącym sprzeciwu. Jej oczy były zimne i pozbawione wyrazu. – Miałam wizję i wiem wszystko, co powinnam. Nie rozmyślaj nad tym, czy wyjmę z ciebie to coś? Nie potrzebuję tego, aby osiągnąć cel. Na chwilę obecną jesteś bezpieczny, więc możesz przestać zasypywać mózg mrocznymi wizjami.
– Oczywiście – Nie miał wyjścia, stał się więźniem własnej głupoty.
– Idziemy do zamku – nakazała. – Pierwszą osobą, z którą sobie porozmawiam, będzie ojciec.
Wydostali się na zewnątrz tą samą drogą, co wcześniej Miru. Jeden rzut okiem i wiedziała już, że jest po niewłaściwej stronie muru. Podświadomie czuła, że czeka ich długa i wyczerpująca podróż. Jaskinia, w której doszło do przebudzenia mocy, zawaliła się zaraz po tym, jak zeszli wąską ścieżką i postawili stopy w dolinie.
Komentarze (5)
"– Po kim ta pannica ma taki paskudny charakter? –" - zakładam, że po pierwotnej złej energii, którą nosi w sobie - o ile niczego nie poplątałem
"Strażników ciężko zgładzić. To nieznane mi ani komukolwiek bliżej byty." - ci strażnicy??
"którą wskazał starzec" - se zaznaczam:)
"Kosmyki włosów na piersi na powrót były czarne" - czy ja coś ominąłem, czy ona się zwilkołaczyła? Może jestem innej orientacji ale według mojej skąpej wiedzy o kobiecej anatomi, to chyba nie powinna mieć sierści na piersiach - ale nie będę się upierał:)
"przebudzenia mocy" - STAR WARS wibe
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania