Poprzednie częściStrażniczka nieumarłych / 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Strażniczka nieumarłych / 10

– Poczekaj. – Sachmet przystanęła i spojrzała krzywo na Smirta. – Nie obiecuj niczego, czego nie będziesz w stanie zrealizować. Demof nie jest już taki sam. Zmienił podejście do życia, a obecne poglądy mogą cię przytłoczyć, a nawet wyprowadzić z równowagi. Uważaj na słowa, bo nawet ja nie będę w stanie interweniować i powstrzymać go przed tym, co sobie umyśli.

Kiedyś miała na niego wpływ – teraz nie brał jej zdania pod uwagę.

Smirt wyglądał na zdziwionego. Wyznanie bogini sprawiło, że zapragnął wyjść z tego cuchnącego wilgocią korytarza i wystawić ciało na słońce. Zaczynał mieć wątpliwości…

– Szybko wyczuję, czego tak naprawdę ode mnie oczekuje – fuknął. – Nie pójdę na nic, co nie współgra z moimi priorytetami.

– Jak uważasz – powiedziała i zapukała w ogromne, drewniane drzwi.

Kiedy cofnęła kościstą dłoń, deski pękły, a spomiędzy nich zaczął wyłazić brązowy stwór. Zaparł szczupłe palce na powstałej wyrwie i wbił pazury w obrzeża. Po chwili pojawiła się morda z haczykowatymi zębami, zielone rażące oczy, spiczaste uszy i krótka, gruba szyja.

– Za czym? – spytał schrypniętym, mocnym głosem i przejechał pazurem po sierści w okolicy oka.

– Rewint nas oczekuje – rzuciła łagodnie bogini.

Nie lubiła go. Zanim raczył kogokolwiek przepuścić, musiał dokładnie prześwietlić, czasami przeprowadzić wywiad. Nie należał do urodziwych, a jego psia natura, była czujna i nadzwyczaj podejrzliwa, jeśli chodzi o wkroczenie do królestwa pana.

– Taaak – przeciągnął i rozżarzył źrenice. – Tylko on.

Zerknął na boginię spod krzaczastych brwi i ziewnął. Miał żmudną pracę, bo do Demofa, rzadko kto zaglądał. Przeważnie to on krążył po włościach i składał wizyty.

– Otwieraj! – nakazała. – Poczekam na ciebie przy wylocie – zwróciła się bezpośrednio do zniesmaczonego wilka i odeszła wolnym krokiem.

Kiedy Smirt przeniósł wzrok z Sachmet z powrotem na drzwi, psiej głowy już w nich nie było. Owłosione łapy trzymały mocno za krawędzie, a mocne ramiona powiększały przesmyk. Deski strzelały, zanikały, a przejście było już na tyle duże, że Smirt bez problemu mógł wkroczyć w czarne odmęty tego, co kusiło. Kiedy tylko ogon zniknął, stwór zakleszczył wyłom.

Wilk został wepchnięty do azylu brata i od razu zauważył, że pomarańczowy kamień, który migotał skąpym światłem, jest większy, niż go zapamiętał. Jego zdziwienie nie umknęło Demofowi – siedział na tronie i bacznie obserwował przybyłego.

– Witaj, bracie – powiedział cicho i zaczął stukać paznokciami o poręcze. – Coś taki zmieszany? Widzę, że tu i ówdzie ci się podgniło. Sierść też jakaś przerzedzona.

– Skąd wziąłeś czystą energię, że głaz urósł? – zagadnął niepewnym głosem.

Nie wiedział, czy podejść, czy zostać na miejscu. Kiedy zobaczył dziwny błysk w oczach brata, zrozumiał, przed czym Sachmet próbowała go ostrzec.

– Od uwięzienia w Łapaczu, zaszło we mnie dużo zmian. Za upokorzenie, jakiego doznałem, dostałem coś w zamian… – oświadczył oschle; jakby od niechcenia.

– Masz bujną wyobraźnię – prychnął i się cofnął. – Łapacz zabiera, nie rozdaje nagród.

– Głupi kudłacz postradał zmysły? – rzucił Demof.

Smirta zamurowało. To były myśli, które przed chwilą wypowiedział w głowie. Wytrzeszczył oczy, spuścił uszy, a od czubka nosa, aż po koniuszek ogona przeszedł go mocny spazm.

– Masz słuszność, że drżysz. Nasłuchałem się niemało i wiem, co tak naprawdę o mnie sądzisz. – Wstał i rozpostarł skrzydła. – Myślałeś, że jak przytakniesz i zaczniesz współpracować, nie odkryję, że tak naprawdę kopiesz dla mnie dół i zamiarujesz mnie w nim pogrzebać.

– O czym ty…?

– Rewinta również wykiwałeś, nieprawdaż? – wszedł mu w słowo. – Zanim dotarłeś do swoich, sprzedałeś go Werkmunowi. Teraz zapewne zaglądasz za każde drzewo w obawie, że zza niego wyskoczy albo porazi cię piorunem.

– Szukasz zwady, czy współpracy?

Połknął nadmiar śliny, która osiadła na zębach. Zmarszczył nos i najeżył grzbiet. Tracił grunt pod łapami. Demof zyskał nowe moce. Jakim cudem? Był zepsuty do szpiku kości.

Demon nauczył się korzystać z uroków artefaktu. Podczas ucieczki z Łapacza, odkrył coś, co zmieniło jego dotychczasowe myślenie i nigdy by nie pomyślał, że na powierzchni znajdzie klucz, do wszystkich problemów.

Smirt także tkwił w Łapaczu, ale niczego nowego nie doświadczył. Nie wziął pod uwagę, że był tam zbyt krótko.

– Nie rozdaję kart, jeśli z góry wiem, że wygrałem – fuknął Demof.

– Możesz jaśniej? Nie mam twojej inteligencji.

Smirt drżał coraz bardziej, a ogon, którym do niedawna ochoczo merdał, ukrył pod brzuchem. Podejrzewał, co nastąpi. Sachmet słusznie zauważyła, że tamtego Demofa już nie ma.

– Nie! – huknął, a cienie wiszące nad jego głową wlazły w powałę. – Na nic ci to, bo… – urwał.

Niczym błyskawica, podbiegł do wilka, pochwycił oburącz za gardło i nadział na ścianę, z której wystawały podgniłe dłonie. Od razu unieruchomiły wierzgające zwierzę i szczelnie oplotły.

– Co ty…?!

– Ciii. – Demof położył palec na mordzie towarzysza i zaczął się śmiać. – Nie osiągniesz celu. Już o to zadbam i miej świadomość, że nie ujrzysz więcej słońca, a łapy nie dotkną tego, co nad nami.

– Przecież byliśmy dogadani – charknął; jedna z dłoni ściskała krtań. – W pojedynkę nie pokonasz wrogów. Spójrz na nogę… piętno postępuje. Najpierw zatrzymaj proces, a dopiero później planuj.

Oczy miał coraz większe i przekrwione. Łapanie powietrza również nie przychodziło mu łatwo.

– Kto powiedział, że jestem sam – rzucił. – Nie potrzebuję wokół siebie zdrajców, a o nieprzyjaciół się nie martw, polegną szybciej, niż sądzisz. – Ostry wzrok utkwił w walczącej o przetrwanie ofierze.

– Przegrasz i spoczniesz na dnie Merlogni. Werkmun już wie, jak do ciebie dotrzeć. Ma wsparcie Wuterna i gorzko pożałujesz, że podniosłeś na mnie rękę. Pan podziemia nie pochwala łamania zasad. Nawet jak uderzysz na Akillę ze wszystkimi, których kryją te zakamarki, polegniesz. Następny będzie Ałtul i jego świta. Wutern ma asa w rękawie i wiem, że wiesz jakiego. Dwie potęgi rozgromią wszystko, pozostawiając po sobie pył. Zastanów się jeszcze, co robisz. Nie po to tutaj jesteśmy. Mieliśmy zmienić przyzwyczajenia i żyć w pokoju. Eliminując mnie, zaciśniesz sobie pętlę na szyi. Będzie trzeszczeć, maleć, aż w końcu cię udusi.

Dłoń miażdżąca tchawicę puściła na skinienie demona. Miał chwilę zwątpienia, po tym, co usłyszał.

– Źle ci tak, jak jest teraz? Po co ingerować w wojnę, która nas nie dotyczy? Poddajmy się, odpokutujmy w Łapaczu i wróćmy tu za jakiś czas pogodzeni z losem, odmienieni, pozbawieni chęci zemsty i objęcia władzy nad czymś, co nigdy nie będzie nasze. Nawet jak nie polegniesz, skończysz w miejscu, które będziesz przeklinał wieczność.

Demof nie odpowiedział. Miał nadzieję i nie zamierzał się cofać. Plan był idealny, dopracowany w najmniejszym szczególe. W słynnym Łapaczu zamknie dusze, które brat wymienił i wyśle daleko stąd. Wutern rósł w siłę. Nie pozostawało mu nic innego, jak przyspieszyć działania. Musiał osiągnąć cel przed jego odrodzeniem. Po… wszystko ulegnie zmianie. Niebo runie, a piekło zamarznie.

– Wyjdź, moje dziecko! Nasyć wnętrze tym nikczemnikiem!

Piaskowa ściana zaczęła falować i pękać. Piach wylatywał obficie, opadając na twarde podłoże. Smirt był zdany na łaskę czegoś, co zaraz zagości w tych skromnych progach. Pierwszy raz widział, jak brat wywleka coś z otchłani piekieł. Zaczął kręcić głową i nieporadnie walczyć z krępującymi go dłońmi i ramionami.

Boczna ściana padła, a rumor, jaki temu towarzyszył, nawet Demofa zmusił do zatkania uszu. Ryk wylatujący z parującego, osłoniętego mgłą wnętrza, wywoływał gęsią skórkę. Temperatura w pomieszczeniu radykalnie wzrosła. Kiedy Smirt spojrzał w tamtym kierunku, już wiedział, kto po niego podąża. Wystarczyło, że dostrzegł czerwone ogniki połyskujące pomiędzy kłębami pary. Szarpanie nie przynosiło skutku, więc zaprzestał i zerknął na rozradowaną twarz brata – zacierał dłonie i machał skrzydłami, chłodząc grotę.

– Moja maleńka – rzucił dźwięcznie i pochwycił dłoń wyłaniającą się z czeluści. Zacisnął palce i pociągnął mocno. – Zapraszam.

Spalone, wysokie ciało stanęło obok niego i wyprostowało pierś. Kiedy rozchyliła wargi, biały poblask bił po oczach. Sięgające ziemi jasne włosy, falowały, a nadzwyczaj długie ręce, spoczywały leniwie wzdłuż szczupłego ciała. Podrapała łydkę i strzepała węgiel, który się ukruszył, podczas tego zabiegu.

Wielkie, puste oczodoły z czerwonymi punkcikami, patrzyły wprost na zalęknionego wilka. Smirt doskonale zdawał sobie sprawę, że te martwe ciało, należy do połykaczki dusz. Tylko ona – poza Łapaczem – mogła uwięzić nieśmiertelnego.

Demof odstąpił i usiadł na tronie. Postać zaczęła kiwać głową na boki, po czym podeszła do wilka.

– Nie! – zawył, kiedy spalone dłonie wtargnęły do wnętrza i grzebały w brzuchu. – Cofnij ją! – błagał ze łzami w oczach. – Zrobię wszystko, o co poprosisz!

Odpowiedziało mu milczenie, a namierzona dusza opuściła ciało. Głowa wilka opadła, a poświata trzymana przez połykaczkę, została wchłonięta otworem gębowym do jej wnętrza.

– Dziękuję, kochana. – Wstał i podszedł do zawieszonego pomiędzy światami brata. – Nie daję drugiej szansy. Zapamiętasz teraz, że kto przeciwko mnie spiskuje, kończy marnie.

Złapał Smirta za pysk i uniósł głowę. Spojrzał w wypalone oczy, po czym cofnął dłoń i stanął obok połykaczki.

Oblizała wargi czarnym jak smoła językiem i zaczęła wolnym krokiem zmierzać na swoje miejsce.

– Czas zapolować na resztę – powiedział ironicznie i po raz ostatni spojrzał w kierunku śpiącego Smirta.

Wzruszył ramionami i zaczął obserwować, jak gruz tworzy nową ścianę, piach zasklepia dziury, para opada i wsiąka w całość, spajając drobne pęknięcia.

– Obrońco! – zawołał.

Po chwili w drzwiach ujrzał głowę psa.

– Zawiadom sprzątaczy, aby do mnie przyszli.

Zwierzę przytaknęło, zniknęło, a Demof zasiadł na tronie.

– Dobre posunięcie. Nie zasługiwał, aby uczestniczyć w naszym planie. Niestabilność to zguba większości – echo niosło gardłowy głos, a w cieniu świeciły czerwone źrenice.

***

 

„Pospiesz się, czas ucieka. Werkmun idzie ci naprzeciw, nie przegap go”, usłyszała w głowie.

Szła na oślep. Cienie migały przed oczyma, a mózg produkował niespójne obrazy. Ktoś skrywał posturę za drzewem, oddychał głośno. Tuż przed nim wisiała broń, lecz pomimo wysiłku, dziewka nie była w stanie rozpoznać oprawcy. Był nierealny, wtopiony w otoczenie. Charczał, co świadczyło, że jednak tam jest.

Pochwyciła rękoma w okolice skroni, wykrzywiła usta i stąpała ostrożnie, nie chcąc spowalniać przemarszu. Skupiła oczy na jasnym punkcje; nie zauważyła, że idzie prosto na powalone drzewo – upadła.

– Patrz lepiej pod nogi! Jesteś bardziej nieudolna, niż mój brat, który zapewne patrzy teraz na mnie. – Wzniósł głowę do nieba. – Jakim cudem zostałaś strażniczką?

– Nie pytali mnie, czy chcę przejąć to jarzmo, tylko wsadzili w dłonie i odeszli.

Rewint rozciągnął usta na pół twarzy; dziewka miała we włosach dużo uschniętych liści. Zapragnął je zdjąć i wykorzystać okazję, aby znów jej dotknąć.

– Posłańcy już tak mają. Zamieszkują Pustelnię i wychodzą tylko wtedy, kiedy muszą. Są jakoś powiązani z wampirami. Promienie słońca wywołują rozległe poparzenia, ale ich nie zabijają.

– Następni krwiopijcy? – Skwaszona mina Metrysy mówiła sama za siebie.

Uświadomiła sobie, jak mało wie o planecie i tym, co ją zamieszkuje. Czy była gotowa stawić temu czoła?

– Nie – sprostował. – Są roślinożerni i wysysają soki ze wszystkiego, co nie jest trujące. Eliminują chaszcze, poprzerastane trawy, a wszystko wokół kwitnie i zachęca, do podziwiania.

Kątem oka obserwował, jak niewiasta chłonie zapachy i wybiera igiełki z ubrania. Przykucnął przy kępce żółtych kwiatów i zaczął zrywać. Kiedy wypełniały pięść, wstał i potrząsnął nimi – pyłek wleciał w powietrze.

– Pozbawią je syropu, za to na ich miejsce wykiełkują następne. Nic nie ulega zmarnowaniu.

– Stanowią zagrożenie dla tutejszych mieszkańców? – dopytała.

– Nie, ale jeśli zostaną postawieni pod ścianą, wyssą soki również z ludzkiej formy – poinformował i sięgnął dłonią płomiennych włosów dziewczyny.

Spojrzała mu głęboko w oczy, po czy cofnęła się i wsparła o drzewo. Rewint zaniechał zamiaru wyjęcia liści z rozczochranej czupryny. Nie zdawał sobie sprawy, że zrobiła to specjalnie. Skoro on nie potrzebował jej pomocy, ona również nie będzie na to zezwalać.

– Proszę. – Dał jej kwiaty i przysiadł na powalonej kłodzie.

Uśmiechnęła się promiennie i zanurzyła nos w kwiatach.

Jaka ona piękna, pomyślał i sposępniał. Budziła w nim coś, czego nie chciał.

Chwilę później szli szybkim krokiem; Metrysa z trudem nadążała, ale nie narzekała.

– Wiesz, pierwszy raz obcuję z kimś, kto ma takie mocne samozaparcie – zaczął. – Odniosłem wrażenie, że mój brat cię przeraża, a kiedy zasugerowałem, że musimy do niego wrócić, nie za bardzo protestowałaś. Znasz go?

Posłała mu lodowate spojrzenie i dała kuksańca w bok. Odwzajemnił atak.

– Nie słuchałeś tego, co wcześniej mówiłam, prawda? – Ściągnęła brwi i przystanęła, kładąc ręce na biodrach.

– Słyszałem – rzekł. – Nie chcę być niemiły, ale nie dasz rady uwięzić Mrocznej Trójcy, bez przebudzenia. Nawet nie wiesz, kim jesteś, a wykonujesz zadania, ponad twoje siły.

– Co?!

Znów ją obraził. Dlaczego to robił? Im dłużej z nim przebywała, tym mocniej przekonywała mózg, że jest zimnym i wrednym bogiem.

– Jesteś słaba psychicznie i walecznie raczej też, sądząc po dwóch lewych nogach.

– Pozory często mylą. Martw się lepiej o siebie, bo moce śpią, a licho patrzy – syknęła. – Już zapomniałeś, że uratowałam cię przed tym dziwnym zwierzakiem.

Rewint postawił oczy w słup.

– To, że wyglądam, jak wyglądam, nie oznacza, że jestem śmiertelny – prychnął przez zaciśnięte zęby i odgonił owada, który latał koło głowy. – Nie przypisuj sobie czegoś, co miało zupełnie inny przebieg.

– Mam dość – fuknęła i usiadła na mchu. – Idź sobie. Nie potrzebuję u boku kogoś twojego pokroju. Sama tam dotrę, a ty poszukaj innego słuchacza. Może ktoś zechce być na okrągło poniżany.

– Jesteś tego pewna?

– Tak. – Nawet na niego nie spojrzała.

Rewint zacisnął szczękę, skulił pięści, zrobił zwrot i ruszył. Był wściekły na siebie i swój niewyparzony język. Jak mógł ja osądzić po jednym upadku, nie wiedząc, jaki był tego powód. Sam dwa razy zahaczył o nierówne podłoże – nie wytknęła mu tego.

Metrysa odprowadziła jego sylwetkę wzrokiem, kiedy zniknął za krzewami, wstała i ruszyła w tym samym kierunku.

Za kogo on się uważał, pomyślała, kipiąc ze złości. Niby była wolna, jednak co rusz ktoś nakładał na nią kajdany, niekoniecznie materialne. Zaczęła żałować, że posłuchała głosu w głowie, zamiast zniknąć, kiedy miała okazję, a jego zostawić samemu sobie.

Szła ostrożnie, a zmysły pracowały na najwyższych obrotach. Każdy dźwięk powodował, że coraz uważniej lustrowała teren. Nie uszła za daleko, kiedy została wciągnięta w pobliskie krzaczory – ciepła dłoń osłaniała usta, uniemożliwiając wypowiedzenie słów.

– To ja. – Usłyszała znajomy głos. – Spójrz tam. – Przekręcił jej głowę w kierunku, gdzie koczowało paru ludzi Werkmuna. – W tamtej dziurze, składują łupy. Na pewno znajdę w niej broń, ale najpierw muszę tam dotrzeć. Ci tutaj, to urodzeni mordercy i nie zrozumieją, kiedy podejdę i powiem, że potrzebuję orężu, aby dotrzeć do ich pana. Rzadko kiedy się z nim kontaktują, więc nie wiedzą, co w trawie piszczy.

Cofnął rękę i wyszczerzył zęby. Metrysa miała przed sobą inną osobę: delikatną, miłą i zagubioną.

– Ja ci w tym nie pomogę… może jak się poddamy, powiadomią przywódcę i sam po nas przyjdzie – wyszeptała. Nie omieszkała posłać zimnego spojrzenia w stronę wojowników popijających okowitę.

Popukał się po czole i przewrócił oczyma.

– Nie musisz, wystarczy, że odwrócisz ich uwagę, a później rzucisz jakieś zaklęcie i znikniesz im z oczu. Wykradnę, co trzeba i po sprawie – zasugerował.

– No… nie wiem. Poradzę sobie?

Czuła ciepło, jakie od niego biło. Stał blisko; stanowczo za blisko. Rozwarła nozdrza i chłonęła zapach – pachniał inaczej niż Midyn. Rumieńce na twarzy pogłębiały koloryt. Na szczęście na nią nie patrzył, tylko obserwował siedzących w ciszy wojowników.

– Żartowałem z tą nieudolnością – rzekł ciepło. – Skoro Posłańcy cię wybrali, mieli ku temu swoje powody.

Zastygł na chwilę, widząc, że dziewczyna ma wypieki na polikach. Od razu przypomniał sobie, skąd pochodzi i odstąpił. Nie chciał jej stawiać w kłopotliwej sytuacji, chociaż niekiedy było trudno bez dotyku i bliskości. Bywało różnie.

– Mam na ten temat inne zdanie, ale niech ci będzie. – Wydusiła skąpy uśmiech. – Byłeś bardzo przekonujący w swojej wypowiedzi i bardzo pewny siebie.

– Mówię otwarcie, co myślę, a zauważyłem, że moja skrucha na ciebie nie podziałała, więc…

– Jak to załatwimy? – wtrąciła i zmieniła temat, który robił się cierpki.

– Nie wiem. Nigdy nie byłem w podobnej sytuacji.

Podrapał palcami po zmarszczonym czole. Jego domeną była pogoda, a nie walka z łotrami. Patrzył nieraz z góry na wojny, zatargi i kibicował silniejszym. Wiedział, jak trzymać miecz, nawet raz go użył, ale to chyba wszystko, jeśli chodzi o samoobronę. Jednak był teraz tam, gdzie był i musiał zawalczyć o przetrwanie.

– Idziemy na żywioł – oświadczyła i wyszła z ukrycia; Rewint otworzył szeroko usta.

Pewnym krokiem kroczyła do gniazda żmij. Siedzący przy ogniu wojownicy, szybko zauważyli niewiastę, wstali i zaczęli gwizdać – było ich czworo, uzbrojonych po zęby.

– Zabłądziłaś? – zagadnął zarośnięty mięśniak. – Chodź do nas, mamy napitek i trochę przysypiamy.

– Ładna jesteś – rzucił drugi i wyszedł dziewczynie naprzeciw. – Chcesz. – Wyprostował rękę, kierując kubek w jej kierunku.

Metrysa milczała i analizowała w głowie, jak to rozegrać. Woj był coraz bliżej, a pozostali cieszyli buzie, poklepywali się nawzajem po plecach i zacierali ręce. Zrobiła dwa głębokie wdechy i…

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • droga_we_mgle 2 miesiące temu
    W końcu jestem na bieżąco :)

    "– Na nią! – rzucił, a dwóch osłupiałych z wrażenia mężczyzn ani drgnęło. – Ruszać dupska! Śpicie?! – Tym razem podziałało. Wypuścili czarki z dłoni i ruszyli na dziewkę z rozwścieczonymi minami. Wydawali odgłosy, jakby połknęli język. Jeden wielki bełkot." - Podwładni Będący Idiotami, odcinek drugi.

    "Była z siebie dumna – lata morderczych treningów i poznawanie przeróżnych taktyk walk, przynosiły efekty." - no właśnie. Z jednej str to wyjaśnia jej kompetencje w tej walce, z drugiej strony mam wrażenie, że przez całą historię ona przeskakuje między dwiema rolami - zdesperowanej dziewczyny, która ledwie sobie radzi, ponoszą ją emocje i co rusz ląduje w tarapatach, i pewnej siebie wojowniczki, która wie co robi - i którą raczej powinna być, jeśli jest wytrenowana. Nie wygląda mi to ani wiarygodnie, ani naturalnie.

    "Żebro chrobotało co jakiś czas, a teraz utkwiło, wbite delikatnie w jego skórę. [...] zrobiło w jego ciele bolesną dziurę." - lepiej w jego ciele, niż w jej płucach... zaraz, ona ma złamanie otwarte żebra i kość wystająca z JEJ ciała przebiła JEGO ciało???

    "zaczęły pełznąć po kobiecych zakamarkach, nie omijając ani kawałeczka" - to miało brzmieć dwuznacznie czy wyszło tak przypadkiem? Pytam szczerze.

    A więc to jest ten "nieudolny" brat... no, ładna nieudolność :) przynajmniej braterstwo wygląda tak samo między istotami nadprzyrodzonymi, jak i między ludźmi :))

    Nie dziwiłby mnie kiełkujący wątek romantyczny między Metrysą a Rewintem... gdyby nie to, że dopiero co opowiadał, że "nie ufa nikomu, a każdy człowiek to kłamca i oszust". I nie miał za sobą przejść, które usprawiedliwiają taki punkt widzenia.
    (W ogóle ujawnienie takiego nastawienia R. i jego przyczyn mogłoby spokojnie zająć parę rozdziałów, a dostaliśmy to w dwóch akapitach, ale może to już moje subiektywne spojrzenie, że wolę, jak takie rzeczy zachodzą subtelnie i stopniowo.)
    Znaczy, ich relacja wciąż mogłaby się tak potoczyć, ale przezwyciężenie tego powinno zająć R. znacznie więcej czasu.

    Pozdrawiam, będę czytać dalej.
    Znaczy, wciąż ich relacja mogłaby się tak potoczyć, ale

    "nie zwalniał morderczego tępa" - tempa
  • droga_we_mgle 2 miesiące temu
    kawałek zdania mi się zdublował, ups
  • Joan Tiger 2 miesiące temu
    Jeśli chodzi o dwulicowość Metrysy – spokojnie, wszystko wyjaśnię niebawem. Jej zachowanie przeczy temu, co umie, bo nie zna prawdy o sobie, jedynie jakieś przebłyski sprawiają, że wie, co robić. Musi być impuls, który odblokuje mózg. Tak, żebro pękło, nie uszkadzając płuca. Rani niosącego dziewczynę. Nie przebiło jego ciała, tylko dzióbało, napierało, tworząc ranę.
    "zaczęły pełznąć po kobiecych zakamarkach, nie omijając ani kawałeczka" - to miało brzmieć dwuznacznie czy wyszło tak przypadkiem? Pytam szczerze. – Miało tak brzmieć. Wici leczyły również od środka. Wątek miłosny – na pewno jakiś będzie, ale z kim…? Kiedy Metrysa patrzy na Rewinta, widzi swojego uwięzionego przyjaciela, więc raczej na tym etapie love tutaj nie będzie. Rewint również nie pała szczególnym zainteresowaniem jej osobą, więc… Będzie więcej o tej dwójce przy szczerej rozmowie. Dużo się zmieni. Nie chcę od razu wykładać kart. Dzięki za komentarz. Pozdrawiam. :)
  • droga_we_mgle 2 miesiące temu
    Joan Tiger ✔Dzięki za wyjaśnienia. Zwłaszcza z tym, jak M. widzi R., bo z lektury odnosiłam wrażenie, że budujesz "chemię" między postaciami. Zobaczymy, co będzie dalej zatem ~
  • Joan Tiger 2 miesiące temu
    droga_we_mgle, nasunęłaś mi pomysł, więc zobaczymy, a nuż... :)
  • il cuore 2 miesiące temu
    /– ryknął kolejny, który wyrósł, jak z podziemi i trafił maczugą/ – tak pod uwagę, bo nie wiem czy napisałaś tak celowo: „jak z podziemi”, czy chodziło o: jak spod ziemi?
    /– Nie nawiedzę tego uczucia. – Zacisnął wargi./ – chyba; nienawidzę 🎲
    /– Głupie pytanie. Przecież dobrze wiesz – Posłał bratu lodowate/ – uciekł kropek
    /Chłonął widok samym sobą./ – a nie; całym sobą?
    /– Lepiej ja połóż. Będzie spała/ – ją

    Cul8r
  • Joan Tiger 2 miesiące temu
    Witaj. :) Dzięki za komentarz i wyłapanie usterek. Powiem ci, że zawsze coś ominę, chociaż nie wiem, ile razy bym ten sam tekst czytała. Z tym „spod ziemi” i „z podziemi” to chyba chodziło mi o to pierwsze. Pojawił się znikąd, tak to ujmę. Poprawię babole. Pozdrawiam.
  • ZielonoMi 2 miesiące temu
    Joan Tiger To normalne, zawsze coś ucieknie. Teraz już wrzucam tu https://sentencechecker.com/ pomaga trochę ślepakowi.
  • ZielonoMi 2 miesiące temu
    😜
  • Joan Tiger 2 miesiące temu
    ZielonoMi, do tego to trzeba okularów, takich jak kiedyś nosili, tzw. "Denka od szklanek". Wtedy wszystko zobaczę. 🤣
  • ZielonoMi 2 miesiące temu
    Joan Tiger Dla mnie i danka już chyba nie pomogą. Ty teleskopu trzeba.🤣

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania