Poprzednie częściStrażniczka nieumarłych / 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Strażniczka nieumarłych / 12

Wielki cień zawisnął nad masywem, gdzie wilki odpoczywały po wczorajszej wyżerce – nadal były ociężałe i leniwe. Jego nieregularny kształt przysłonił słońca, a postrzępione obrzeża falowały. Powiało chłodem. Drzewa tańczyły od naporu wiatru, a podłoże drżało. Gdzieś tam, stado demonów gnało na złamanie karku. Warczały, wyszczerzały zęby i zwinnie pokonywały kolejne kawałki labiryntu, jaki stanowiły dla nich: pnie, głazy, powały i doły. Z językami na brodach dotrzymywały kroku przywódcy, który górował nad nimi i machał szeroko rozpostartymi skrzydłami.

Rozpierała go energia – pierwszy punkt planu był w zasięgu ręki.

Słynął z szybkości, więc jego dzieci musiały się nieźle gimnastykować, aby nie wypaść z peletonu. Mięśnie pracowały, łapy mocno naciskały na podłoże, a charczenie i błysk ekscytacji w oczach, napędzały żądne krwi potwory do jeszcze szybszego tempa.

Szeroko rozwarte nozdrza czuły ofiary, a oblizywane od czasu do czasu zęby – ich smak. Od dawna nie jadły niczego innego, poza tutejszą zwierzyną. Demof, rzucając hasło: „Ruszamy na watahę”, wywołał ogromne poruszenie wśród poddanych.

Skoki do skoków, uskoki przed kolejnymi przeszkodami i stado wygłodniałych bestii wtargnęło na otwartą przestrzeń. Demof obniżył lot i wylądował na moście. Skulił skrzydła, omiótł wzrokiem zdyszane dzieci i rozciągnął usta w szyderczym uśmiechu – stały w bezruchu i czekały na sygnał.

– Odetnij drogę ucieczki! – huknął, a cień zaczął opadać i zamykać przestrzeń w szczelnej kopule.

Kiedy dotarł do podłoża, zaprzestał i wzmocnił ścianki, ciemniejąc. Za demonem widniał wąski przesmyk, który kończył swój bieg głęboko pod wodą.

– Zaczynamy! – Wzleciał w powietrze.

Bestie szybko przeszły na drugą stronę i gnały po wąskim moście, który kruszał pod ciężarem. Odłamki wpadały do wody, burząc gładką taflę. Z jaskini zaczęły dochodzić odgłosy, a po chwili jakiś przypadkowy wilk wystawił łeb. Wytrzeszczył oczy, zrobił zryw i zniknął, wznosząc alarm wyciem.

Wataha szybko zapomniała o zmęczeniu i w pośpiechu zaczęli wyskakiwać na zewnątrz. Otaksowali okolicę i wyszczerzyli zęby. Mrok, który panował, nie przeszkadzał w dostrzeżeniu zagrożenia. Demony były coraz bliżej i nie szczędziły ciał, utrzymując prędkość.

W tym samym czasie Demof przekroczył barierę, a przejście zaczęło się zamykać.

– Tak podejrzewałem! – warknął Ahtyl. – Porozumienie było przykrywką! Dlaczego nie odwiodłem ojca od tego pomysłu?! – skarcił się w duchu, obadał sytuację i skrzyknął wilki bliżej siebie, nakazując atak, po czym wskoczył na wąski most.

– Uwięź syna zdrajcy! Chcę go dla siebie! – dźwięczny ton Demofa krążył po zamkniętej przestrzeni.

Ciemny cień wypuścił grube wici i pochwycił uskakującego przed nimi Ahtyla – mimo sprytu, poległ. Nie zdążył nawet dokonać przemiany. Został brutalnie poderwany do góry i przytwierdzony do górnej części osłony. Wstęgi zakneblowały pysk i oplotły szczelnie wierzgające ciało. Oczy wilka wyrażały ubolewanie, a widok pod nim sprawił, że łza zatańczyła w kąciku oka. Agresor podleciał do niego i zawisł. Nie odezwał się ani słowem, tylko posłał lodowate spojrzenie i skupił wzrok na walczących.

Było tak, jak to sobie wyobraził. Rósł w oczach.

Kłęby kurzu wzleciały w powietrze i pomimo straty przywódcy, wilki ruszyły i wyły głośno podczas zmian, jakie zachodziły w ich ciałach. Większość z nich już podążała na dwóch łapach i krzyżowała zęby z atakującymi. Spadali do wody z pluskiem, inni skakali i celowali na oślep, aby tylko przerwać ciąg naporu. Woda wrzała, a wystające ponad powierzchnię pyski zachłannie kąsały, pazury wyrywały sierść, czasami mięso. Walczący podtapiali wrogów, włazili na nich; machali łapami i energicznie manewrowali ciałami, aby tylko jak najmniej ucierpieć.

Demonów było dwa razy, a może i trzy więcej, co w oczach Ahtyla oznaczało jedno – porażkę.

Ryki bólu były coraz głośniejsze. Parę ciał wilkołaków pływało bezwładnie, pozbawione łbów. Na moście leżały martwe ciała, a dużo z nich było przydeptywanych, rozszarpywanych, albo ciągniętych za różne części ciała po ostrych kamieniach. Demony wskoczyły na suchy ląd, spychając nieprzyjaciół pod wlot do jaskini. Tamte jednak zażarcie odpierały atak, wbijając zęby w czarne cielska. Krew bryzgała, płaty poszarpanego mięsa zwisały, a wściekłość emanująca spod zmarszczonych brwi nie zapowiadała, że mają zamiar zaprzestać. Wskakiwały na zgrupowane demony, łapały za gardła i powalały na ziemię. Inni przedstawiciele gatunku zawisali na grzbietach, miażdżyli kłapiące pyski, odgryzali włochate głowy i podgryzali łapy.

Towarzyszył temu jeden wielki kocioł, szczęk zębów, warknięcia i wzburzone oddechy. Po pokonaniu strąconych do wody parę demonów wzmocniło szeregi. Otrzepały nadmiar wody i wystawiając ostre pazury, zaczęły kaleczyć ciała ociekających juchą wilkołaków. Chrząstki trzeszczały, kości pękały, a zmiażdżone krtanie odcinały dopływ tlenu. Chwytały za głowy, odgryzały i wypluwały, rozglądając się za kolejnymi, których było coraz mniej.

Demof klaskał i szczerzył zęby, za to Ahtyl zamknął oczy, nie mogąc patrzeć, jak jego rodzina kruszeje.

– Mam cofnąć dzieci? – przemówił w końcu oschłym tonem.

Wicie krępujące pysk wilka znikły.

– Tak – wycharczał załamany Ahtyl. Pragnął ocalić tych, co jeszcze ostatkiem sił walczyli o przetrwanie.

– Słuszna decyzja. Przecież nie możemy pozwolić, aby wataha padła – zadrwił.

– Ty kanalio. Co zrobiłeś ojcu? – rzucił podniesionym głosem i potrząsał głową, próbując sięgnąć demona.

– Śpi.

Demof sfrunął i wylądował w samym epicentrum zamieszania, a wici na powrót zatkały pysk wilka, który zaczął psioczyć. Demony cofnęły ciała, ale nie schowały zębów. Nadal były w pozycjach bojowych, a zmarszczone nosy komunikowały, że to jeszcze nie koniec.

– Nawet nie próbuj! – huknął na wilkołaka, który zamiarował spróbować jego ciała; tamten jednak nie usłuchał. Zawisł przed twarzą Demofa, a skrzydło tkwiące w jego brzuchu, przebiło go na wylot. Zawył, parsknął krwią i opuścił głowę. Wygrany rzucił nim z ogromną siłą o ścianę osłony.

Garstka pozostałych skruszała. Podkulili ogony i stanęli w kupie, nieopodal wejścia do groty. Zgięli karki i złagodnieli. Zdawali sobie sprawę, że dalsza walka nie ma sensu – przegrali tę batalię. Ich oczy cieszył jednak widok parunastu demonów dogorywających w jękach i konwulsjach.

– Skrępuj! – rozkazał.

Cienkie wstęgi w okamgnieniu dotarły do sapiących, ledwie stojących na łapach zwierząt. Zostali opleceni i przyduszeni do pobliskiej ściany.

– Cofnij barierę i zabierz wszystkich do lochu, poza nim. – Wskazał palcem na zasmuconego Ahtyla. – Brać go! – Demony okrążyły opadnięte ciało i wyszczerzyły kły.

Wilk wstał, otrzepał futro z piachu i załzawionym wzrokiem patrzył, jak cień cofa ścianki i ciągnie jego pobratymców ku górze, po czym odlatuje, odsłaniając słońca, które oślepiły tęskny wzrok.

Demony zrobiły przejście, Demof wkroczył do kręgu. Popatrzył z byka na roztrzęsionego Ahtyla i splunął ciemną flegmę.

– Zapłacisz za ojca – fuknął, wcisnął skrzydła pomiędzy przednie łapy warczącego zwierzęcia i uniósł do góry, na wysokość brody.

– Puść! – zareagował natychmiast, miotając ciałem. – Jak mogłeś to zrobić?! Ojciec ci zaufał, a ty…

– No co? – wszedł mu w słowo i spojrzał nienawistnie. – Wyrównałem jedynie rachunki. Jego dwulicowość przestała być sekretem i dostał to, na co zasłużył.

– Czym ci zawinił? – wycharczał.

– Sprzedał Rewinta Werkmunowi. Spiskował za moimi plecami. To mało?

Ahtylowi trudno było w to uwierzyć. Ojciec miewał dziwne pomysły, ale narażenie watahy na zgubę, to już poważna sprawa. Chciał odpyskować, ale w ostatniej chwili zagryzł wnętrze policzka i przyszczypnął język. Nie miał pewności, że Demof kłamie, dlatego zachował milczenie. Bez powodu by na nich nie uderzył. Zdarzało się zagryzać, ale to…

– Twój ojciec zostanie w Merlogni tak długo, jak trzeba – wyjaśnił. – Zrobiłem coś niedozwolonego i jakoś nie widzę, aby Ałtul tutaj był i zadawał śmiertelny cios. Te wszystkie legendy, że nie możemy siebie nawzajem więzić, to jakaś bzdura. Śmiem podejrzewać, że ta gorsza dla nas opcja, również nie jest prawdziwa.

– Wychodzi na to, że masz rację – burknął Ahtyl, patrząc na demona spod rzęs.

Od zawsze bali się Ałtula – tego, co stworzył życie, planety i całą resztę. Żyli pod strachem, uważając na każde posunięcie, aby go nie rozzłościć. Fakty zaprzeczały zabobonom, co zmieni radykalnie dotychczasowe reguły.

– Tak na ciebie patrzę i dam ci szansę. Możesz stanąć u mojego boku i wspólnie z tymi, co przeżyli, uderzymy na wrogów.

Po raz pierwszy proponował drugą szansę.

Ahtyl nie wierzył własnym uszom. Spodziewał się wybuchu złości, tortur, obrażania, ale nie tego. Propozycja była kusząca i otwierała nowe perspektywy, jednak… Czy mógł zaufać komuś, kto skradł duszę własnemu bratu?

– Więc? – zniecierpliwienie przemawiało przez demona.

Ahtyl milczał. Spuścił głowę, skulił uszy i sprawiał wrażenie zamyślonego. Demof zacisnął pięści – tracił cierpliwość. Zęby zazgrzytały, a skrzydła wzleciały nad głowę.

– Mów w końcu – wypalił uniesionym tonem.

To pytanie, na które można odpowiedzieć „tak” lub „nie”.

Nadal nic – głusza.

– Odbieram twoje milczenie jako sprzeciw.

Uśmiechnął się sztywno, jakby chciał dodać: „Jak chcesz”. Westchnął i wypuścił z płuc zgniłe powietrze. Poczęstował wilka grymasem rozdrażnienia i docisnął skrzydła; żebra chrupnęły.

Ahtyl zaskomlał żałośnie. Oczy zaszły mgłą, ściągnął brwi, jakby dotarło do niego, co zaraz nastąpi. Tępy ból w piersi przybierał na sile, bo agresor jeszcze mocniej zacisnął skrzydła.

– Więc? – spytał raz jeszcze i podrapał palcami po szczęce.

– Nie… Nigdy – wydukał przez zaciśnięte zęby.

Kość w łapie strzeliła – zawył i zaczął połykać łzy. Kolejny cios zgruchotał kolejną. Następnie Demof pochwycił za przednie odnóża i wychylił do maksimum – jeden trzask. Pięść uderzyła w krtań – Ahtyl zaczął walczyć z oddechem; okrzyki cierpienia ustały. Demon wyszarpnął skrzydła – wilk opadł na brzuch. Kopał po żebrach, następnie wskoczył na plecy, uszkadzając kręgosłup. Ahtyl zdołał jeszcze przechylić głowę i spojrzeć na jego zawziętą twarz.

– Nie zrobię ci tej przyjemności i nie dobiję. Nie jesteś czystej krwi, więc rany nie zasklepią się szybko. Zanim to nastąpi, wyjdą wampiry i dokończą dzieła – syknął, pomachał skrzydłami i odleciał.

Wilk ronił łzy, skulony w kłębek. Przymknął powieki i wykrzywiał wargi. Pragnął zawyć z rozpaczy, ale w tym stanie było to niemożliwe. Zresztą nie było nikogo, kto by mu pomógł. Stracił wszystko i wszystkich.

***

 

– Doszły mnie wieści, że osiągnąłeś cel – zagadnęła Sachmet, przeniknąwszy do azylu Demofa.

Siedział na tronie i strzelał palcami. Nie podniósł głowy.

– Derm z Mernem widzieli, jak cień umieszczał wilki w południowym lochu. Ponoć były mocno poharatane.

– Czego się spodziewałaś? Miałem je poklepać po grzbietach i poprosić, aby same przyszły?

– Nie. – Usiadła na stopniu, nieopodal jego stóp. – Ahtyl przeżył?

Była zmieszana. Ostatnimi czasy trudno jej było z nim obcować. Zawsze byli blisko, rozmawiali, ale odkąd znalazł sojusznika, zaczął jej unikać, wpadać w furię, albo kluczyć w odpowiedziach.

– Odrzucił współpracę, więc zostawiłem go na pastwę losu. Jest bardziej zawzięty niż ojciec.

Wstał i zaczął krążyć wokół pomarańczowego kamienia.

– Ma to po Durmi.

– Nie wspominaj o niej! Ona dla mnie nie żyje! – huknął i stanął pod ścianą, bokiem do bogini.

Zatelepało nim. Uderzył pięścią w ścianę, po czym pochwycił za czarkę i wlał jej zawartość do gardła. Rzucił naczyniem – odbiło się od kamienia.

– Jak długo jeszcze będziesz ją karał? Jest twoją żoną. – Podeszła do demona, który niemal toczył pianę z buzi i położyła mu dłoń na obojczyku.

– Tak – prychnął. – Zdradziła mnie z bratem, a owocem ich płomiennego uczucia jest Ahtyl; mutant z pomieszaną krwią. Nie dosyć, że mnie upokorzyła, to jeszcze do niego odeszła.

– Popełniła błąd, ale już za to odpokutowała. Tkwi w lochu…

– Dość! – Strącił jej dłoń. – Niech dziękuje, że w ogóle żyje i nie wspominaj o niej więcej. Smirt już wystarczająco uprzykrzył mi życie, chociaż to ja byłem pokrzywdzony. Zgładził dwóch moich synów w odwecie za jej uwięzienie. Straciłaś pierworodnego, więc powinnaś wiedzieć, jakie to uczucie. Dopuszczenie do siebie myśli, że zostajesz sam, a wszyscy, którym ufałeś, nie byli tego warci, trawi skuteczniej, niż ogień, który płonie pod nami.

Od dawna próbowała wpłynąć na decyzję brata – był nieugięty. Lubiła Durmi i strasznie za nią tęskniła. Odkąd jej zabrakło, była jedyną kobietą kroczącą korytarzami podziemi.

– Bratu darowałeś, więc ona też powinna dostać szansę. – Nie odpuszczała.

– Smirta potrzebowałem, aby wataha nie padła. Jego syn był za młody, aby przejąć dowodzenie. Już zapomniałaś, że kiedy jedna rodzina padnie, inne pójdą jej śladem. Nie zabiłem Smirta, tylko zniewoliłem, więc śmiem podejrzewać, że to był powód, dla którego Ałtul nie interweniował. Na początku pomyślałem, że to wszystko wymysły, aby trzymać nas w ryzach, jednak kiedy podczas kąpieli…

Zadarł szatę; na owłosionej łydce widniało czarne znamię w kształcie owalu. Piętno, które przypominało o tym, który je nałożył i dlaczego.

– Wczoraj było mniejsze. Smirta uwolnię, kiedy osiągnę cel. Niechętnie to zrobię, ale nie mam wyboru. Obalę Ałtula i nie spocznę, dopóki moje słowa nie przeistoczą się w fakt. Nie jestem sam.

– Ufasz mu? – spytała.

– Nie, ale tylko dzięki jego pomocy zdołam dotrzeć do Akilli. Nie odpuszczę nikomu. Zapłaci za to, że cię osłabił i przysporzył cierpień. Nie chcę ci za dużo mówić, bo nie planuję twojego udziału w akcji.

Wiedziała o tym od dawna. Demof był cudownym bratem i wspierał ją, kiedy rozpaczała po stracie syna.

– Wróćmy do syna Smirta – zasugerowała. – Nie jestem przekonana, czy to było dobre posunięcie, aby go zostawić. Jak ktoś go znajdzie?

– Nikt tamtędy nie chadza – rzucił. – Nawet jeśli przeżyje, co może nam zrobić w pojedynkę?

– Pojmani trafią do ognia?

– Nie. Odciążą wschodnie skrzydło i będą pracować na strawę. Nie mogę ich zgładzić, skoro Ałtul nadal ma nade mną władzę. – Położył dłoń na ramieniu bogini; zmienił wyraz twarzy i wyglądał na zadowolonego, co wbiło ją w osłupienie.

Zachodziła w głowę, co teraz myśli. Nagłe zmiany nastroju nie były w jego stylu. Jak był zły, to nieszybko wychodził z takiego stanu. Jak świętował, to na całego. Teraz było inaczej. Skakał po emocjach, jak szmaty na wietrze.

– Pójdę – oznajmiła i zrobiła zwrot na stopie.

– Już. Nie opijemy zwycięstwa? Nawet naszykowałem. – Podążył wzrokiem na płaski kamień. Stały na nim dwa świecące, czarne puchary i bukłak z napitkiem.

Zwróciła się do niego frontem i powiedziała:

– Mam coś jeszcze do załatwienia.

– Co?

– Rewint miał sprawdzić pewną dziewkę – burknęła. – Moje starania nic mi o niej nie powiedziały.

– Od kiedy Rewint potrzebuje czasu, aby wiedzieć, z kim obcuje? Wystarczyło, że jej dotknął i wiedział wszystko.

– Co? – Rozwarła wargi. – Oszukał mnie.

– Na to wychodzi, ale musisz mu wybaczyć, nie lubi rozpowiadać o swoich umiejętnościach. Gdybyś więcej czasu spędzała na powierzchni i słuchała, co mówią inni, na pewno nie byłoby to dla ciebie aż takim zaskoczeniem. Ludzie wiedzą wszystko o wszystkich. Przed nimi nie można nic ukryć. Osiadłaś na mieliźnie i tylko nadskakujesz synom. Dorośli, a ty powinnaś wrócić do tego, co kochasz. W podziemiach brakuje już miejsca, bo nie przeprowadzasz dusz na drugą stronę.

Nie podjęła tematu, za to nie ukrywała wściekłości na Rewinta.

– Wybebeszę i rzucę krukom na pożarcie – wzburzenie spowodowało drżenie ciała.

– Co tak nastajesz za jakąś brudaską? Była jakaś szczególna? – Otoczył boginię ramieniem.

– Jej płomienne włosy i przenikliwy, zielony wzrok… nie potrafię jej zapomnieć.

Tym razem Demof zrobił zdziwioną minę. Odstąpił, zaczął przeczesywać palcami krótką brodę i przewracać oczyma. Myślał nad czymś.

– Drobna, nie za wysoka, w obszernej, płóciennej szacie?

– Tak.

Spojrzała na demona spode łba. Nie rozumiała, dlaczego tak wypytuje.

– Wypuściłaś z objęć strażniczkę – parsknął. – Rewint wiedział, że ją zabijesz, dlatego przemilczał, kim jest.

Sachmet wytrzeszczyła oczy, rozdziawiła usta i opuściła ręce wzdłuż ciała. Stała chwilę jak posąg, wodząc rozbieganym wzrokiem po towarzyszu.

– Zabiję go! Jak śmiał ze mnie zadrwić.

– Tak samo, jak z pogody, kiedy miał na nią wpływ. Już taki jest.

– Ta dziewka napsuje nam krwi, a on jej jeszcze pomaga. Jest w niej coś dziwnego.

Nie mogła ustać w miejscu, więc zaczęła chodzić wokół rozradowanego Demofa, zawieszając lodowate spojrzenie na wszystkim, co napotkała: napitku, kamieniach, nawet cieniach, które zwisały nad nimi i falowały, unosząc i opuszczając wici.

– Będzie dla nas wybawieniem. Niedługo wrócimy do domu, a Ałtul upadnie. Był taki zadowolony, kiedy nas tutaj teleportował. Za co? Za to, że zaczęliśmy z nudów walczyć z wampirami i wilkołakami o władzę. Teraz musimy się tolerować, bo on miał takie widzimisię. Nie miał prawa nas karać, zwłaszcza że każdy z przywódców ma na sumieniu krew niewinnych. Co z tego, że obecnie jest panem wszystkiego… Gdybym tylko umiał dotrzeć do Wuterna, już dawno by spadł z piedestału. Niestety, droga do niego jest zakazana i naszpikowana pułapkami.

Spojrzał na boginię spode łba – była jakby nieobecna.

– Słuchasz mnie? Nie chcesz wiedzieć, jakie mam plany względem strażniczki?

Nawet nie pomyślała, aby spytać. Była oderwana od rzeczywistości i nie za bardzo słuchała.

– Siostro!

– Chcę, jednak to, co wcześniej powiedziałeś, jakoś zaprząta mi głowę i nie potrafię znaleźć punktu zaczepienia względem Rewinta. Zawsze był ponad tym wszystkim i nie stawał po niczyjej stronie. Nagle zaczął pomagać strażniczce.

Demof skapitulował. Machnął ręką i zasiadł na tronie.

Bogini owinęła skrzydła wokół ciała i nie żegnając się, ruszyła zamaszystym krokiem w stronę wyjścia.

Demon wykrzywił usta, spojrzał na nieruszone wino i pokiwał głową. Lubił wypić, ale nigdy w samotności.

Średnia ocena: 4.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • droga_we_mgle 2 miesiące temu
    Młody wszedł na wyższy level. Przyda mu się.
  • Joan Tiger 2 miesiące temu
    Oj przyda. Może w końcu w siebie uwierzy, bo licho nie śpi. :) Dzięki za komentarz. Pozdrawiam. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania