Poprzednie częściStrażniczka nieumarłych / 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Strażniczka nieumarłych / 14 & 15

14

 

Woje koczowali w jednym miejscu od wczoraj. Bardzo dokładnie przeszukali pobliskie tereny – rudowłosej dziewki i jej towarzysza, brak. Werkmun był wściekły, ale nie okazywał tego. Kamienna maska, jaką przybrał, nie przepuszczała żadnych emocji. Poddani jednak dobrze go znali i wiedzieli, że to cisza przed burzą.

Z zainteresowaniem obserwował jasny, szybki kształt mknący po niebiosach.

– Zszedłeś z chmury, więc nie jesteś tutaj bez powodu – powiedział i spuścił wzrok.

Nienawidził lecącego tak dalece, że gotów był na wszystko, aby przestał oddychać. Uwięził Wuturna, który był mu bardziej ojcem niż on sam. Oszkalował jego imię i zgładził wszystkich, którzy mieli z nim coś wspólnego. Jego oszczędził jedynie dlatego, że nie potrafił podnieść ręki na dziecko. Była to jedyna iskierka dobroci, jaką Ałtul posiadał.

Werkmun zatarł dłonie i poruszył nosem. Skupienie na twarzy rosło, a zaciśnięte wargi niemal całkowicie znikły w buzi. Dopiero co zakończył telepatyczne połączenie z bratem. Dostał wytyczne, gdzie szukać księżniczki, jednak nawet to nie wpłynęło na zmianę samopoczucia. Był z nią Rewint, który samą obecnością wywracał flaki w brzuchu. Potrzebował chwili, aby obmyślić plan.

W dzieciństwie byli nierozłączni. Wystarczyła piękna niewiasta, aby sielanka dobiegła końca. Młodzieńcza miłość, rywalizacja i jakże wielkie rozczarowanie, kiedy po zdobyciu serca ukochanej, Werkmun odkrył, że była jednocześnie z jego bratem. Nienawiść przyszła natychmiast, zamazując to, co było. Bał się, że tym razem sprawy przybiorą podobny obrót. Rewint potrafił oczarować.

Kiedy kształt zniknął, wstał.

– Na zachód! – ryknął.

Miał dobrą orientację w terenie. Każde drzewo, wierzchołek wyznaczał i dzielił teren według jego zapatrzeń. Dosiadł mustanga – stał przywiązany do drzewa i grzebał kopytem w podłożu. Śpieszno mu było, bo był niemal pewien, że Ałtul przybył tutaj w konkretnej sprawie. Księżniczka była w niebezpieczeństwie, czuł to. Zaklęcie ochronne straciło moc, kiedy skończyła szesnaście lat. Była widoczna dla wszystkich czytających z krwi.

Wojownicy siedzący w luźnym kręgu zaczęli wstawać. Ziewali, przeciągali zastałe mięśnie i zerkali na przywódcę.

– Ruszać dupska! – huknął.

W mig usadowili tyłki w siodłach i ruszyli za nim. Werkmun spiął wodze; koń przyspieszył. Mech bryzgał, zwierzę wyciągało szyję i rżało, kiedy pasażer przyciskał kolana do żeber. Piana uciekała z pyska, mięśnie pracowały, a lider nawoływał ludzi pozostających w tyle.

Po pokonaniu sporego dystansu koń stanął dęba i opadł. Przywódca uniósł rękę i pokiwał dłonią. Będący kawałek w tyle woje przyspieszyli i po chwili byli obok.

– Zsiadać, a zwierzęta przywiązać – rozkazał stanowczo i zeskoczył na kamienie.

Poddani szybko zrobili, co kazał i okrążyli pana. Lustrowali go uważnie i cierpliwie czekali na komendy. Werkmun przykucnął i wyrwał trochę darni. Przyłożył do nosa i zwąchiwał. Przewrócił oczyma, wywalił trawę i wstał.

– Sachmet tutaj była – oznajmił przez zaciśnięte zęby i popatrzył do góry. – Coś się święci – dodał i wyjął zza pazuchy czerwony, płaski kamyk w kształcie łezki.

Woje odstąpili.

– Gerud du ssrem drox – wyszeptał i upuścił artefakt.

Czerwień uderzyła zgromadzonych po oczach. Świst, jaki zaczął wokół nich tańczyć, zmusił do zatkania uszu. Ciężar, jaki na nich napierał, sprawił, że padli na kolana. Blask przybrał intensywniejszy odcień. Palił pobliskie pnie, a jęzory ognia trawiły liście i cieńsze gałęzie. Ptaki tam gniazdujące wzleciały w powietrze. Dym gęstniał, tworząc nad głowami klęczących daszek.

Werkmun zrzucił cielesną powłokę, wstał, otworzył oczy i rozbłysnął fioletem. Wzniósł niekształtne ręce do góry, otworzył szeroko otwór gębowy i wypuścił chmarę białych, krótkich nici, po czym zacisnął wylot i powrócił do ludzkiej postaci. Skupił wzrok na wiciach, które przenikały przez ubrania poddanych i wpełzały pod skórę. Głowy – jedna w jedną zaczęły uciekać na wszystkie strony, ręce latać chaotycznie, a kolana prostować. Stanęli ze spuszczonymi głowami, a ich oddechy były świszczące i głośne.

– Okid dui seen – dodał i usiadł na pobliskim kamieniu.

Od wojowników biło chłodem. Pod ubraniem wrzało, skóra się wypiętrzała. Spazmy targały nimi mocno, a trzymane kurczowo przy ciele ręce, spoczęły na piersi. Głowy wolno szły do góry, ukazując fioletową cerę oraz otwarte szeroko oczy – zwęglone i puste.

– Panie, jakie rozkazy – zagadnął stojący pośrodku Oqwit.

– Ałtul jest w pobliżu, więc musimy działać ostrożnie. Wy trzej. – Wskazał na stojących najdalej. – Wytropcie Sachmet i obserwujcie. Chcę wiedzieć, co robi i kogo odwiedza.

Poderwał zadek i ruszył w kierunku niskiego masywu widniejącego ponad wierzchołkami drzew. Teren był nierówny, skalisty, więc musieli iść pieszo.

Odwrócony do reszty plecami, rozciągnął usta w ironicznym uśmiechu, a oczy zalśniły w blasku słońca. Wyczuł braci.

– Ruchy!

***

– Nie… odejdź. Nie zrobię tego. Zostaw. Nie chcę… zabij mnie.

Rewint zerknął przez ramię. Dziewczyna wymachiwała rękoma i wierzgała nogami. Wstał, rozprostował zastałe kości, podszedł do rozgorączkowanej niewiasty i przykucnął. Zacisnął palce na ramionach i szarpnął mocno – otworzyła oczy; jej wzrok był mętny.

– Metrysa, w porządku?

Wzniosła ciało do pozycji siedzącej.

– Miałam wizję. Demof złamie zasady… uderzy na wilki. Ten postępek rozpęta piekło. Musimy ruszać. – Zerwała się na równe nogi; nawet nie zauważyła, że rany znikły i nic jej nie boli. – Szybko.

– To, o czym mówisz, już miało miejsce – wydukał. – Długo spałaś, więc…

– Nie.

Była kłębkiem nerwów. Nie mogła sobie darować, że straciła Łapacz. Wyśniła, że odzyskuje wszystko, co z niego uleciało i wzlatuje na białych skrzydłach do nieba. Czyżby traciła sensowność wizji? Rzeczywistość wskazywała, że tak.

W biegu włożyła buty, przytwierdziła miecz do pasa i już miała opuścić grotę, kiedy poczuła silny zacisk palców na ramieniu.

– Stój. – Szarpnął; trochę za mocno, bo syknęła.

– Zostaw.

Próbowała strzepać dłonie, które ją obłapiały. Nie lubiła zakazów. Zbyt wiele ich w życiu doznała. Pragnęła, aby zniknął i dał jej spokój. Nie rozumiał jej… nikt jej nie rozumiał.

– Przestań!

Ściskał dziewkę, która nadal stawiała opór. Po chwili przyciągnął i zamknął w ramionach.

– Puść!

– Nie. Najpierw stłamś emocje – zasugerował. – Helint powiadomi Werkmuna, gdzie przebywamy. Niebawem tutaj będzie i w trójkę ruszymy do Pustelni. Dostaniesz to, czego pragniesz, ja zmienię wygląd i wspólnie zapolujemy na Mroczną Trójcę… dwójkę, bo jeden już został pojmany.

– Smirt – rzuciła. – Ściągnę go, kiedy tylko zdobędę Łapacz.

Artefakt przywoływał to, co nie należało do innych. Uwięzienie duszy króla wilków odbyło się poza wyznaczonymi regułami. Nadużywanie mocy względem króli było zabronione. Ten, kto go przetrzymuje, zginie.

– Uspokój nerwy i siadaj – zasugerował. – Helint obiecał, że dostarczy nas do Pustelni.

– Był tutaj?

– Uleczył cię. – Wzniósł lekko kąciki ust. – Jakbyś nie zauważyła, nie masz na sobie ani jednego zadrapania. Masz u mnie dług.

Powiodła wzrokiem po brzuchu; puściła rumieńce. Rewint odkrył przed nią nową twarz. Na jego temat było głośno i raczej niepochlebnie, jednak to tylko wymysły ludzkości, nie zawsze trafne i prawdziwe.

– Dziękuję – wyszeptała. Niepotrzebnie go fatygowałeś, sama…

– Wiem.

Omiotła go wzrokiem i zacisnęła usta. Rękami przyciągnęła kolana bliżej głowy i tak już została; maleńka i krucha.

Przez to, że potrafiła sama uleczyć ciało, okrzyknięto ją wiedźmą. Miała dziesięć lat, kiedy ojciec zawezwał uzdrowicielkę, aby wypędziła z córki demona. Czarownica roztoczyła swoje urok i od tamtej pory, Metrysa była dwoma skrajnymi osobami:

Pierwsza, waleczna, twardo stąpająca po podłożu z umysłem, który jest w stanie przewidzieć każdy ruch.

Druga, zalękniona, nieporadna, która najchętniej weszłaby do dziury i z niej nie wychodziła.

Fakt był taki, że czarownica, rzucając urok, wyrządziła dziewce krzywdę i najprawdopodobniej nie była świadoma, kogo przed sobą miała.

Rewint powiedział o jedno słowo za dużo. Miał odejść, a zaoferował dalszą pomoc. Był honorowy, więc nie złamie słowa. Będzie musiał stawić czoła bratu. Da radę. Dziewczyna nie pozwoli, aby go zranił.

Popatrzył na szybko oddychającą dziewkę i wybuchnął śmiechem. Wyglądała jak mała dziewczynka, której ukradli zabawkę. Zachodził w głowę, czy kiedy Werkmun powie jej prawdę, czakry zrzucą kajdany i pokażą, jaka jest naprawdę? Trochę się tego obawiał. Nie mogła dalej funkcjonować, zawieszona pomiędzy dwoma światami. Podejrzewał, dlaczego to właśnie ona przejęła Łapacz, nie rozumiał jednak, dlaczego ojciec jej nie przebudził, skoro miała niebawem stoczyć batalię ze złem. Czyżby miał ku temu powody?

Wśród chmur krążyły plotki, że zaraz po porodzie, zdesperowana bogini zabiła niemowlę, aby uchronić je przed losem naznaczonego. Genów nikt nie wybierał, a pośród bóstwa, najczęściej to męskie przechodziły na potomków. Szukano zwłok, ale nie znaleziono. W ostateczności boginię skrócono o głowę, a dziecko uznano za zaginione.

Ona była tym dzieckiem i on to wiedział.

– Podaj wodę – poprosiła.

Po chwili zwilżała usta. Myśli odbiegły od przeznaczenia, krążąc wokół Werkmuna. Niebawem go zobaczy. W piersi szalało stado motyli, które łaskotały serce, utrudniając oddech. Twarz nabrała kolorów, a smutek opuścił jasną cerę.

– Dlaczego mi pomagasz? Odnoszę wrażenie, że nie za bardzo mnie lubisz.

– Sprostuję od razu, aby nie było nieporozumień – powiedział i wstał. – Nikomu nie ufam, więc nie postrzegaj tego kategoriami: „Lubi”, „Nie lubi”. Obiecałem coś, więc dotrzymam słowa, a później każde z nas pójdzie w swoją stronę.

Te słowa nie wpłynęły na dziewczynę uspokajająco. Szybko przywiązywała się do ludzi. Polubiła buntowniczego boga i nie chciała, by zniknął z jej życia, ot tak.

On zaś stwarzał pozory obojętnego, chociaż słowa, które wypowiedziała, ukłuły w serce. Powinien być w Pustelni i zrzucać przyciasną powłokę. Ziemia wyschła, pogoda tkwiła w miejscu, a on siedział w jakiejś pieczarze i słuchał szczebiotania dziewki.

– Kto nauczył cię obcować z mieczem? – zapytał oschle. Nie mógł ustać w miejscu, więc chodził bez celu nerwowym krokiem.

Dziewczyna spuściła oczy, bo odnosiła wrażenie, że jest zły. Manierka upadła na piach, tak po prostu. Organizm poczuł niemoc. Bóg podniósł zgubę, wcisnął czop i przykucnął.

– Pięć lat spędziłam w zakonie – zaczęła cicho. – Ojciec mnie tam posłał, abym nie obnosiła wstydu po wsi. Nigdy za mną nie przepadał i nie zaakceptował jako swojej. Midyn odwiedzał mnie często i opowiadał, co słychać za murami. Matka nie przyszła ani razu, bo ojciec jej zakazał, a wypowiedzieć własnego zdania nie mogła, więc cierpiała w skrytości i tęskniła, tak samo, jak ja.

Ile razy leżała cała w sińcach albo ociekała krwią, mażąc, że matka jest obok i wspiera na duchu. Zakonnicy mawiali: „Bez potu i ran, nie zapragniesz być wolna i nie uniesiesz miecza, który jest twoim jedynym sprzymierzeńcem”. Dla nich nie była dziewczyną, tylko wojem, którego trzeba doprowadzić do porządku i nauczyć wszystkiego, co sami umieli. Często miała chwilę zwątpienia i marzyła jedynie, aby zasnąć.

– Czegoś tutaj nie rozumiem – rzucił dość głośno. – Skoro Hindi nie pochwalają przejawów waleczności, dlaczego ojciec posłał cię do gniazda wojowników?

– Odwiedził go jakiś mężczyzna i kazał to zrobić. Nie wiem, dlaczego ojciec na to przystał, bo nigdy nie wyjawił powodu.

Podejrzewał, że jej pobyt w zakonie był zaplanowany, a ojciec wyraził zgodę pod wpływem czaru. Zauważył, że radość znikła z jej twarzy, a oczy się zeszkliły. Położyła mu rękę na kolanie. Nakrył ją i pogładził po włosach – nie zahamowała go, co go niezmiernie ucieszyło, a zarazem rozzłościło. Nie chciał, aby widziała w nim Midyna i szukała wsparcia. Pragnął, aby odnalazła pod tą powłoką jego, z krwi i kości.

Zapragnął ją przytulić i otrzeć łzę – nie zrobił tego. Nie chciał okazywać słabości, ponownie zaufać i cierpieć, jednak w dziewczynie było coś, co go do niej przyciągało, a serce kruszało. Obwiniał za to mózg chłopaka, w którego ciele tkwił, jednak z drugiej strony, Metrysa przypominała mu trochę Semi – mieszkankę jednej z krain. Tak samo skromna, delikatna, piękna, której oddał całego siebie. Tworzyli idealną parę, uczucie kwitło – do czasu.

Pewnego dnia podekscytowany bóg czekał na wybrankę pod rozłożystym drzewem i cieszył uszy szumem wodospadu. Miał dla niej niespodziankę i był przekonany, że sprawi ukochanej radość. Zamierzał poprosić o jej rękę, bo poważnie myślał o przyszłości i pragnął, aby ukochana przeszła przemianę i razem z nim, już jako bogini sprawowała pieczę nad żywiołami. Przyszła, spóźniona i z nadąsaną miną. Nie dopuszczała go do siebie, wręcz odpychała. Nie rozumiał, co takiego zrobił, że był przez nią tak traktowany. Kiedy zebrał siły i zadał nurtujące mózg pytanie, zamarł po usłyszeniu odpowiedzi.

Semi wyznała, że jest brzemienna, a dziecko nie jest jego. To wystarczało, aby zamknął złamane serce. Przestał patrzeć na kobiety pod tym kątem i zatonął w wirze pracy, ale nigdy o niej nie zapomniał. Frustracje, jakie nim targały, wyładowywał na planecie, a mieszkający na niej ludzie, surowo te skutki odczuli. Znienawidzili boga i rzucali na niego przeróżne uroki i klątwy. Rewint nic sobie z tego nie robił i nadal szalał, zmieniając pogodę nadzwyczaj diametralnie.

– Jak trafiłaś w łapska mojego brata? – Odgonił wspomnienia i na powrót zaczął wyciągać od dziewczyny informacje.

Metrysa popatrzyła na niego znad lekko przechylonej głowy. Wzrok nie był zwyczajny; przesiąknął bólem i rozczarowaniem. Spojrzenie dziewczyny dało mu do myślenia.

Ona zaś biła się z myślami, dlaczego tak ją magluje. Czasami odnosiła wrażenie, że ma obok siebie dwie różne osoby:

Jedna, miła, uczynna i lekko zagubiona.

Druga, gburowata, wredna i czerpiąca siłę z jej życiowych porażek.

– Parę dni po powrocie z zakonu, Werkmun na nas napadł. Zginęli wszyscy, a ja z Midynem zdołaliśmy umknąć, ale niedaleko. Jego pojmali, a ja przy użyciu czaru, jakoś zdołałam ich zmylić. Co było potem, za bardzo nie pamiętam, bo od odniesionych ran przeważnie spałam.

Mówienie o tym nie przychodziło jej lekko, co bóg zdołał zauważyć. Jednak nie to go strofowało. Zastanawiał się, dlaczego brat zamordował jej rodziców? Podrapał palcami po zaroście i spod przymkniętych powiek obserwował reakcję dziewki.

– Do szopy dotarłaś w nienaruszonym stanie?

– Tak, ale jakim cudem na moim ciele nie było śladu po obrażeniach, nie wiem. Kiedy otworzyłam oczy, poczułam straszny ból, a że akurat przechodził tamtędy twój brat, usłyszał mój krzyk i takim cudem do ciebie dołączyłam.

Dalszy ciąg znał.

– Księga. Nie mam księgi.

Złapała go za dłonie i ścisnęła mocno – spojrzenia się skrzyżowały.

– Szybko sobie przypomniałaś – wypalił. – Na pewno została tam, gdzie cię znaleźli. Była jakaś szczególna dla ciebie?

– Zaklęcia. – Pokręciła głową. – Bez nich, to jak bez ręki, rozumiesz? Muszę po nią wrócić.

– Zaraz, zaraz – zareagował stanowczo. – Wyskakujesz z jakimiś magicznymi zapiskami, stoisz, gotowa, aby wyjść w nieznane, nie biorąc pod uwagę, że wszędzie wokół, za każdym drzewem i kamieniem siedzi zło.

Uważał, że to głupi pomysł, aby gdziekolwiek szła; zwłaszcza sama, bo on nie miał zamiaru jej towarzyszyć.

Rysy dziewczyny stężały, oczy zasłoniły powieki, a ona wyglądała, jakby coś nadzwyczajnego zagościło w jej mózgu. Jakieś wizje albo wspomnienia.

Zaczęła rozmyślać o swoich poprzednikach, którzy skrupulatnie wszystko zapisywali. Byli skryci i szybciej było wmówić niewinnemu, że jest winny, niż coś od nich wyciągnąć. Osobiście nie widziała żadnego. Krążyły pogłoski, że są jak cienie i pokazują prawdziwą twarz tylko wtedy, kiedy polują. Nie za bardzo to rozumiała, bo podczas swojej pierwszej wyprawy, w której schwytała Smirta, nie odczuwała jakiejś nadzwyczajnej odmienności. Była sobą z krwi i kości, nie żadnym tworem, bez wyrazu i nieokreślonego kształtu, jak mieszkańcy wioski wcześniejszych strażników rysowali.

Westchnęła, widząc, jak jej towarzysz marszczy czoło, kiedy ona walczy z oddechem i kołaczącym sercem. Nie zdawał sobie sprawy, ile ta księga dla niej znaczy. Nie chodziło już o to, że przepadła, liczyło się to, że zawiodła, zanim jeszcze zaczęła wchodzić w ten proceder.

– Zaraz dostaniesz swoje zapiski – burknął i spojrzał ciepło, widząc jej wewnętrzną walkę z samą sobą.

– Jak?

– Assstun gerrrt mu ssas – wyszeptał i zamknął oczy.

Posłańcy wpakowali dziewkę w bagno, nie wyjaśniając co i jak. Powinni przesłać informację przy użyciu dotyku, a nie wcisnąć w dłoń jakieś stare, zabazgrane tomiszcze i odejść.

Tym razem nawiązał kontakt z bratem telepatycznie – ta funkcja nie została zablokowana. Kiedy wyjaśnił, o co mu chodzi, zerwał połączenie i wyszedł na zewnątrz – znów obtarł plecy; syknął przeciągle pod nosem.

– Znam ten język – wypaliła za jego plecami. – W zakonie mnie nauczyli.

Zaczerpnął tchu i kątem oka wyłapał, że dziewczyna co rusz na niego zerka. Już nie tak nieśmiało, jak wcześniej – inaczej. W głowie zakiełkowała mu myśl, że może go polubiła. Podświadomie tego pragnął, chociaż wiedział, że jak przybędzie Werkmun, jego nadzieje na przyjaźń zostaną stłamszone w zarodku.

To, czego Rewint się o niej dowiedział, było kroplą w morzu potrzeb, jakie musiał jeszcze zdobyć, aby pomóc dziewczynie odnaleźć samą siebie. Kiedy przypomniał sobie jej smutny wyraz oczu, na wieść, że odejdzie, przeszył go prąd.

Nagle coś spadło z nieba wprost pod jego stopy. Pochylił głowę i dostrzegł złote, grube tomiszcze. Przykucnął i podniósł przesyłkę. Niewiasta w tym czasie patrzyła na słońce, które już prawie w całości zostało osłonięte przez czerwonego karła.

– Trzymaj. – Pochwycił ją za nadgarstek i wcisnął lśniącą księgę w drobną dłoń.

Była zszokowana i szczęśliwa. Promienny uśmiech rozświetlił twarz.

– Dziękuję – powiedziała i przydusiła książkę do piersi.

Rewint wrócił do środka. Na zewnątrz było strasznie duszno, czerwień wywoływała senność, a owady kąsały niemiłosiernie. Metrysa wzniosła oczy do góry, podziękowała dobroczyńcy z całego serca i poszła śladem mężczyzny.

15

– Muszę znaleźć coś do jedzenia – rzucił. – To, czym mnie częstowałaś, jakoś do mnie nie przemówiło, a bulgot w żołądku nie daje spokoju. Daj maczugę.

– Podziwiam, naprawdę długo wytrzymałeś.

– Nigdy nie jadłem ludzkiego jedzenia. Ciekawe, jak smakuje? – Zaczął wiązać buty.

Kiedy przypomniał sobie smak soczystych gurti i lepkiego nektaru z kwiatu tery, ślinka zaczęła naciekać. Oddałby wszystko, aby móc teraz po to sięgnąć.

– Zależy, co zdołasz upolować. – Uśmiechnęła się. – Przyniosę patyki i rozpalę ogień.

Przytaknął i ruszył w stronę wąskiego przesmyku, kiedy do jego uszu doleciał głośny krzyk. Echo odbijało go od ścian, potęgując dźwięczność. Zrobił zwrot i zobaczył, jak dziewczyna traci stabilność i upada na piach. Ręce kurczowo trzymały za skronie, a wrzask rósł w siłę. Nie był pewien, czy powinien podchodzić. Nie robiła tego bez powodu.

Nadal stał bez ruchu i wodził wzrokiem po jej ciele – jęczała i kuliła ciało. Pomyślał o jej ojcu. Miał wrażenie, że zaraz tu przed nim wyrośnie i skróci o głowę. Ponoć jego szponiaste dłonie miękko wchodziły w skórę.

– Metrysa – przemówił niepewnym głosem. – Co ci jest?

Zrobił krok, następnie drugi.

– Nie podchodź. Wyjdź – wycharczała; jej twarz wykrzywiały grymasy wewnętrznej walki.

Nie usłuchał i podszedł bliżej – stąpnięcia były miękkie i ostrożne. Wyciągnął rękę z zamiarem dotknięcia drżącej dziewki.

– Wyjdź! – głos był ostry, zimny, jakby nie jej. – Proszę – ten wydobył się gdzieś z głębi, był cieplejszy, za to spojrzenie lodowate.

– Nie mogę cię tak zostawić. Miałaś wizję? Może…

– Witaj. Gotowi do drogi? – Usłyszał za plecami.

– Co jej zrobiłeś?! – Doskoczył do brata i pochwycił za fraki.

– Nic.

Bóg był zmieszany i nie rozumiał agresji, z jaką brat go przywitał.

– Patrz. – Puścił i stanął z boku. – Przechodzi przemianę, czy co? Nie pomyliłeś zaklęć? Często to robisz.

Helint nie odpowiedział. Spojrzał tylko spode łba na rozgorączkowanego brata i położył dłoń na jego ramieniu.

Dwie pary szeroko otwartych oczu patrzyło, jak dziewczyna wygina ciało, wierzga nogami i czochra włosy na głowie. Za chwilę następuje zwrot. Podkula nogi pod brodę, wykrzywia usta, przykłada dłonie w okolice skroni i zaczyna przeraźliwie krzyczeć.

– Wyyti dunb di huund – wyrecytował bóg; dziewczyna zaniemogła, zesztywniała i opadła na plecy.

– Czy ona…?

– Śpi.

Ruszył w jej kierunku; Rewint podążył za nim. Nagle został zastopowany i skarcony wzrokiem. Helint nie zamierzał dopuścić brata do dziewki, zanim nie sprawdzi, czy jej stan mu nie zagraża. Kucnął i dotknął jej twarzy.

– Wyczułem zmianę. Czyżbyś coś planował względem niej? – Pytający wzrok Helinta był przenikliwy.

– Zgadłeś – przyznał cicho. – Pomogę dziewce, czym zyskam w oczach jej ojca. Jak ty to ujmujesz: „Nie przegap okazji na lepsze jutro”.

– Nic nie ugrasz – skwitował, wstał z kucek i podszedł do brata. – Ona ma cel i wykona go, nie bacząc, czy będziesz z boku. Jej ojciec w końcu przybędzie i wtłoczy w nią część siebie. Będzie jego oczami i uszami, a to, co teraz sobą reprezentuje, zostanie zamazane. Kiedy zrozumie, że ją wykorzystujesz, zapewne osobiście odrąbie ci głowę. Nie umiesz udawać, a poza tym, jesteś zimny jak sopel lodu. Chociaż nie dla niej, co mnie bardzo cieszy. Nic jej nie jest, możesz odetchnąć z ulgą.

– Potrafisz podnieść na duchu – fuknął Rewint. – Nadchodzą trudne czasy. Nie chcę skończyć na jakiejś zapyziałej planecie, zapomnianej przez wszystkich. Dobrze mi tutaj.

– Mi też, ale gram czysto i nie wykorzystuję niewinnych. Teraz cały gniew za swoje życiowe niepowodzenia przelejesz na nią? Przecież ona nie jest niczemu winna.

– Nie! – zaprotestował, spojrzał na śpiącą dziewczynę, po czym przeniósł wzrok na brata, który go baczne obserwował. – Odwykłem od towarzystwa i trudno mi tak od razu zmienić zapatrywania. Jak widzisz, nadal tutaj jest, pomimo że powietrze pomiędzy nami jest jakby ciężkie, więc co mi szkodzi spróbować. Widocznie nie jestem taki straszny, jak mnie malują. A nuż poprze mnie przed ojcem i otworzy drzwi do bycia kimś więcej niż zwykłym władcą żywiołów.

– Kręcisz sobie pętlę na szyi – burknął Helint. – Złamiesz jej serce i na tym zakończysz starania. Zresztą, rób, jak uważasz. Krzywdząc ją, ściągniesz na siebie zagładę. Może bliższe z nią obcowanie, zmieni twój tok myślenia, bo mi już szkoda słów do ciebie.

– Nie zamierzam zmieniać stylu życia – sprostował oschle. – Nie interesuje mnie jako dziewczyna, zresztą, żadna mnie nie interesuje, więc zmieńmy temat.

– Spytam cię o to samo za jakiś czas.

Helint wzniósł kąciki ust, poklepał brata po ramieniu i nie ciągnął wykładu. Gołym okiem widział, że brat kłamie i nieudolnie ukrywa fakt, że się o dziewkę martwi. Reakcja, na jej cierpienie, nawet ślepemu by nie umknęła. Brat zaczynał wychodzić ze skorupy, co go niezmiernie cieszyło.

Czyżby zamknięte na przyjemności serce Rewinta kruszało? Może to jego samozaparcie i nienawiść do wszystkich, to tylko szczelnie utkana powłoka, która pęka, a on za jej pomocą gra zimnego, zgorzkniałego, który w rzeczywistości pragnie, ale boi się do tego przyznać przed samym sobą.

Porzucenie, zdrady, wygórowane oczekiwania w zamian za nic, niedocenianie, niesprawiedliwość, szydzenie i temu podobne, to typowe dla tutaj egzystujących. Bogowie mogli inaczej czuć i postrzegać sens istnienia. Rewint na pewno.

***

 

Helint musiał wracać – obowiązki wzywały. Metrysa spała, a plany dotarcia do Pustelni zostały przesunięte w czasie. Rewint miał powiadomić brata, kiedy dziewczyna odzyska przytomność. Nie chcąc tkwić bezczynnie, poszedł więc na odwleczone polowanie.

Krążył pośród krzaków i nasłuchiwał. Oczy wybałuszył do granic możliwości, ale nie dostrzegł niczego, co mogłoby posłużyć za posiłek. Upał doskwierał, ubranie przesiąkło potem, a zwierząt, jak nie było, tak nie było. Po jakimś czasie ze spuszczoną głową i rezygnacją w oczach przysiadł na brzegu rzeki. Patrzył, jak woda uderza o kamienie, tworząc pianę. Gdzieniegdzie prąd ciągnął połamane gałęzie i liście. Zapragnął tak jak one, płynąć w nieznane, bez trosk i zmartwień. Żołądek dawał o sobie znać i bulgotał coraz głośniej.

Westchnął, wstał, zrzucił wierzchnie odzienie i już chwilę później tkwił po szyję w chłodnej wodzie. Stał dość długo w jednym miejscu, jak posąg, słuchając ptasiego trelu. Nagle poruszył głową, a kącik oka dostrzegł ciemny kształt przepływający obok. Wokół zafalowało, ręka poszła w górę, a w dłoni tkwiła długa, płaska ryba, która intensywnie poruszała czerwonym ogonem i nadaremne łapała powietrze, pracując płaskim otworem gębowym. Zacisnął mocniej palce, a paznokcie utkwiły pomiędzy łuskami – ryba niemal mu nie umknęła.

Szeroki uśmiech wpełznął na usta boga. Krzyczał z radości i szybko wyszedł na brzeg, nie potrafiąc opanować satysfakcji. Pierwsze polowanie mógł uznać za udane. Ryba o niebieskiej łusce była duża i tłusta. Rzucił ją na trawę, pochwycił broń, wziął zamach i kolce utkwiły w czaszce, uśmiercając zdobycz. Wdział ubranie, wsadził maczugę za pas, po czym pochwycił rybę i zadowolony z siebie, ruszył w stronę jaskini.

Metrysa siedziała przy ogniu i patrzyła na tańczące ogniki. Rewint podszedł do niej i pomachał rybą przed nosem.

– Wyspana? – zagadnął i usiadł obok.

– Tak – odburknęła. – Zemdlałam? – Uparcie patrzyła w ogień, a bóg na nią z nieukrywanym zdziwieniem na twarzy.

– Miałaś jakiś atak – zaczął. – Krzyczałaś i walczyłaś z czymś, czego ja nie widziałem. Mówiłaś dziwnym głosem i nie wyglądałaś przyjaźnie.

Zapadła cisza. Metrysa ani drgnęła. Była jakby nieobecna. Rewint za to chciał coś więcej wiedzieć o jej dziwnym zachowaniu, więc spytał:

– Często miewasz takie napady? – Wypuścił z dłoni rybę, upadła na piach.

– Ostatnimi czasy tak.

Nigdy nie pamiętała następstw zjawiska, które ją ogarniało. Dzięki opowieściom matki wiedziała, że podczas tego stanu często mówiła nieznanym dialektem i zmienionym głosem, jakby ktoś w niej siedział i przemawiał jej ustami. Nie panowała nad tym, co robi. Ze względu na fakt, że ojciec dziewczyny dużo czasu spędzał poza domem, zatajenie tego przed nim nie było trudne i w ten sposób zdołała uniknąć kolejnego spotkania z wiedźmą, która na pewno zostałaby do tak dziwnego zjawiska zawezwana, a dziewczyna surowo ukarana.

Wiejska uzdrowicielka, poproszona o pomoc w wielkiej tajemnicy, rozłożyła ręce, nie udzielając odpowiedzi, co niewieście dolega. Metresa, przebywając w zakonie, również przejawiała podobne oznaki. Hałdy ksiąg zostało przewertowanych i, pomimo że zamieszkiwały tam naprawdę mądre głowy, nikt nie był w stanie powiedzieć, co jej jest.

– To było dziwne. Pierwszy raz coś takiego widziałem, a uwierz mi, te oczy widziały dużo.

– Mam nadzieję, że nic ci nie zrobiłam?

– Nie. Brat cię uśpił. Upieczesz – zmienił temat, wstał i wyszedł.

Metrysa najchętniej weszłaby w mysią dziurę. Było jej wstyd, a Rewint najprawdopodobniej nie był zadowolony, że musi obcować z wariatką. Myśli przytłaczały mózg, a poliki piekły. Zaczęła obrabiać rybę, lecz cały czas rozmyślała o tym, czego był świadkiem. Nie wiedziała, czy nie powiedziała czegoś nieodpowiedniego w stosunku do jego osoby. Widziała w nim Midyna i często zapominała, że obok niej krąży zupełnie inna osoba.

Na źrenice wpełzły wspomnienia z dzieciństwa, jak ojciec stawał nad nią i krzyczał. Bił po twarzy i wyzywał. Parę razy odruchowo osłoniła ciało, co miało opłakane w skutkach następstwa. Zamykał ją w ciasnej piwniczce na parę dni bez jedzenia i picia, i na okrągło powtarzał: „Żebyś zdechła”. Nieraz pragnęła tego samego. Nieświadomie zawsze zrobiła coś, co uruchamiało agresywnego mężczyznę. Wystarczyło, że za późno postawiła posiłek na stole, a już ręka szła w ruch.

Opłukała sprawioną zdobycz wodą i nadziała na patyk, po czym zawiesiła na dwóch innych tkwiących na obrzeżach ogniska. Przyciągnęła kolana do piersi i wsparła na nich brodę.

Długo tkwiła w takiej pozycji, bez jakichkolwiek gwałtowniejszych ruchów – od czasu do czasu przekręciła mięso.

Ryba dochodziła, a Rewinta nie było. Po burzliwych rozmyślaniach doszła do wniosku, że odszedł i została sama. Zapach drażnił usta, ślina napływała do buzi, a w brzuchu burczało. Zdjęła zdobycz znad ognia i położyła na pobliskim kamieniu. Wyszła z jaskini, omiotła okolicę wzrokiem, ale mężczyzny nigdzie nie było. Wzruszyła ramionami i wróciła do środka. Oderwała kawałek mięsa i zaczęła jeść, odkładając ości koło stóp.

Połowa, którą zostawiła Rewintowi, wystygła. Siedziała w pozycji embrionalnej, nie mając pojęcia, co dalej. Powieki ciążyły, pomimo że nie czuła zmęczenia. Wsparła tors na rękach i poderwała ciało do pionu. Raz jeszcze wyszła na zewnątrz i obeszła okolicę – po mężczyźnie ani śladu.

Na szybko przytwierdziła broń do pasa, pochwyciła bukłak z wodą i opuściła grotę. Wolnym krokiem ruszyła na zachód. Jej myśli nadal krążyły wokół boga. Uszła jeszcze kawałek, kiedy do jej uszu doleciał znajomy głos. Weszła w krzewy i rozchyliwszy gęste gałęzie, ujrzała Rewinta i jakiegoś mężczyznę – siedzieli na pniu i rozmawiali.

– Wracajmy – rzucił Rewint.

Metrysa się cofnęła i biegiem wróciła do jaskini. Miała kolejny powód do wstydu – zwątpiła w niego.

– Jedzenie gotowe? Jestem ciekawy, jak smakuje.

Spojrzała na Rewinta, następnie na nieznajomego i spuściła oczy.

– Tak – powiedziała cicho.

Pochylił ciało, powąchał i zacisnął palce na mięsie.

– Chcesz spróbować?

Wyciągnął rękę w stronę brata, który nieustannie patrzył na dziewkę. Helint skubnął trochę, wsadził do ust, połknął, ale jego mina nie wskazywała, aby mu smakowało.

– Toś mnie zachęcił – prychnął. – Mogłeś, chociaż udawać, że dobre.

Pokręcił nosem i wsadził kęs do ust; jego mina była podobna, ale z głodu jadł pomimo wszystko, a ości wrzucał do ognia. Kiedy ostatni kęs powędrował do buzi, Helint przerwał obłapianie skulonej dziewki i przemówił:

– Zbierajcie rzeczy i zaczynamy. Werkmuna teleportuję, jak przybędzie.

Metrysa już wcześniej wszystko naszykowała, wystarczyło jedynie podnieść zawiniątko i była gotowa.

– Dlaczego nic nie mówisz? – wyskoczył nagle Rewint. – Helinta również się obawiasz?

Wzrok dziewczyny niepewnie spoczął na mężczyźnie; jego uśmiech wpłynął na nią kojąco. Nigdy nie była w podobnej sytuacji. To, jak została wychowana, nie pozwalało na zbytnią pewność siebie. Zresztą, stał przed nią bóg, którego nie czciła.

– Proszę, jaka sielanka – doleciało z oddali. – Nie za dobrze wam?

Wszystkie oczy spoczęły na Werkmunie – jego zaś nieustannie patrzyły na Metrysę.

Nie podejrzewał, że jej widok, wywoła tyle emocji: nierówny oddech, przyspieszone bicie serca i ścisk w żołądku. Odczucia w ciele dziewczyny były identyczne, co nie umknęło uwadze pozostałych.

– Nareszcie – burknął Helint. – Jeszcze chwila i musiałbyś ich szukać na własną rękę. Ałtul krąży po okolicy i nie mam zbyt wiele czasu.

– Robiłem co w mojej mocy. Nie mam skrzydeł – zadrwił i podszedł. – Wyruszamy gdzieś?

Zauważył zawiniątko obok niewiasty.

– Do Pustelni – burknął Rewint. – Gdzie twoi ludzie?

– Na zewnątrz. – Wymiana spojrzeń była chłodna. – Zawołam ich.

– Nie – wtrącił Helint. – Po wszystkim odprawię ich do oberży. Im was będzie mniej, tym lepiej. Ona jeszcze o niczym nie wie, więc czeka cię pogawędka.

– Postanowiliście nie mieszać w kotle. Słuszna decyzja. Braciszek już zdał relację z tego, co ze mnie wyczytał.

– Co tobie za różnica – fuknął Rewint. – Knujesz za naszymi plecami, a jak oddajemy ci przysługę, warczysz.

– Nigdy nie umiałeś trzymać języka za zębami! Powinienem cię wybebeszyć, ale poszedłeś po rozum do głowy, więc odpuszczę. Zresztą Helint mi wszystko wyjaśnił, więc… Mogłeś rozpętać piekło, zabierając ją ze sobą. Przysporzyłeś mi paru zmarszczek, ale na szczęście dziewka znów jest blisko mnie.

– O czym ty mówisz? – zagadnęła. – Jak blisko ciebie?

Otaczały ją tajemnice i dziwacy mówiący półsłówkami. Miała wrażenie, że cały czas z niej drwią i przerzucają z kąta w kąt. Nie była ziemniakiem. Miała rozum i postanowiła z niego skorzystać.

– Niebawem ci wszystko wyjaśnię.

Wyglądał komicznie. Zmalał w oczach. Bracia parsknęli śmiechem. Metrysa jednak nie zamierzała czekać. Stanęła przed Werkmunem, pomimo tego, że ledwie czuła nogi.

– Później – oznajmił stanowczo i ją minął.

Poczuła lodowate powietrze. Nie miała ochoty nigdzie z nimi iść. Zaczynała żałować, że zaufała Rewintowi i przystała na jego propozycję. Werkmun był zimny jak głaz, pomimo że tak mocno działał jej na zmysły.

Średnia ocena: 3.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Dekaos z Literkową zaprasza do zabawy ze słowem.
    Wszystko znajdziesz tutaj:
    https://www.opowi.pl/dekaos-dondi-zaprasza-do-kolejnej-zabawy-a91479/

    Czas do→29.3.2024→23.59

    Liczymy na odzew...
  • Alienator miesiąc temu
    Strach zagościł na źrenicach dziewczyny.
    To nieprawidłowa składnia. Myślę, że artykuł rozwieje wątpliwości: https://www.rp.pl/inne/art5159451-trzeba-zadbac-o-strukture-tekstu
    W ogóle mógłbym coś napisać o Twoich tekstach i wskazać kilka bolączek. Jednak z reguły zajmuję się tylko negatywami, przez co mój komentarz może się wydać dość krytyczny, co oczywiście nie zmienia faktu istnienia pozytywów w tekście. Wiec pytanie, czy na pewno tego chcesz?
  • Joan Tiger miesiąc temu
    Możesz pisać śmiało. :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania