Poprzednie częściStrażniczka nieumarłych / 1

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Strażniczka nieumarłych / 6

Kiedy mieszkańcy planety pogrążali umysły w głębokim śnie, na dnie błękitnej wody, której nawet najbystrzejsze oko nie dostrzeże końca, krwiopijcy skrywali swoje oblicza przed palącym, białym słońcem. Ciemności panujące przy dnie mętnej na tej głębokości wody były idealne, aby wampiry mogły swobodnie egzystować. Na siedzibę wybrały przydenne masywy okrągłych i dość wysokich gór. Całą budowlę z ogromem małych, owalnych, wydrążonych w twardej skale otworów otaczała niebiesko-szara bańka, której wąskie ramiona wystawały ponad powierzchnię, wtłaczając życiodajne powietrze do schowanej w odmętach jaskini zła.

Królestwo Akilla i jego żądnych krwi dzieci było miejscem niedostępnym dla nikogo żyjącego na powierzchni. Nawet bogowie nie byli na tyle głupi, aby wpływać w topiele otaczające wampirzy przybytek. Kiedy tylko czerwone słońce zasłaniało blask tego drugiego, wypływali na powierzchnię i napełniali wysuszone żyły świeżą krwią. Ludzi na Plentrze nie brakowało. Mnóstwo krain, a w każdej jucha o posmaku od słodkiego, do gorzkiego, w zależności od nacji. Nie gardzili nawet dogorywającymi po przejściu armii Werkmuna. Wszystko, w czym jeszcze krew nie zastygła, było wysysane do ostatniej kropli.

Z każdej uczty zabierali dwie osoby, które po przemianie wzmacniały szeregi liczące obecnie sto pięćdziesiąt osobników. Najsłabsi i ci, co nie przeszli szkoleń, kończyli na dnie wielkiego jaru, bez drogi powrotnej. Jak do tej pory żaden odrzucony stamtąd nie wypłynął, chociaż gałąź tłocząca powietrze, sięgała i tam.

Jedynym przedstawicielem gatunku, który wpłynął do owego miejsca i powrócił w jednym kawałku, był Akilla. Do starszyzny należała również Kirlu, ale po spotkaniu z wilkołakiem – czystej krwi – przebywała obecnie w stanie wegetacji, parę metrów pod ziemią. Kiedy najstarszy zauważył, że siostra zaczęła inaczej reagować na niektóre smaki i zapachy, z obawy przed tym, co może z niej powstać, z bólem serca wydał wyrok o uśpieniu.

Obrzeża budynku spały, za to w środku wrzało od spekulacji. Rada składająca się z pięciu osobników siedziała sztywno na drewnianych fotelach w pomieszczeniu wyłożonym czerwonym suknem. Przed okrągłym, kamiennym stołem, radzili nad dalszym losem rodziny. Dwóch mężczyzn w podeszłym wieku, oprószonych siwizną wykrzywiało usta w geście niezadowolenia, aby Quint – prawowity syn Akilla – zasiadł na tronie.

– Jest stanowczo za młody – burknął Wurk, przeciągnął dłonią po półdługich włosach i poprawił krepę wokół szyi.

– Jestem tego samego zdania – rzucił Gmint. – Proponuję Junda. Ma większe doświadczenie, jeśli chodzi o taktykę i znajomość terenu. Quint był na powierzchni zaledwie dwa razy i śmiem wątpić, aby dobrze poprowadził ludzi.

Wstał. Długa peleryna w odcieniu purpury rozpościerała swój tren na ponad piętnaście łokci, a sięgające pasa włosy, falowały przy każdym ruchu. Oczy rzucały nienawistne spojrzenia na wszystkich i wszystko. Zawsze był za młodszym z braci i nigdy tego nie ukrywał.

Junda – ten zły, urodzony nie w porę i wielce tym faktem rozczarowany.

– Nigdy! – zagrzmiał Astus. – Junda, to dla nas zguba. Nie potrafi opanować łaknienia i pod jego rządami za jakiś czas braknie pożywienia. Nie pamiętasz, co zrobił trzy wyjścia temu, kiedy pustoszyliśmy jedną z krain?

– Niby co?! – ryknął Gmint, niezadowolony, że jego propozycja nie przypadła do gustu.

– Marnował krew. Połowa mieszkańców zginęła na marne, bo on nie potrafił przestać.

Ściągnął usta i pokręcił głową. Białe sięgające żuchwy włosy opadły na twarz; odgarnął je i wbił ostry wzrok w dwóch siwych zwolenników Jundy.

– Masz rację, Astusie – zgodził się z nim Marmo; przewodniczący rady. – Wytknąłeś największą wadę Junda, ale ze względu na status, jest brany pod uwagę na równi z Quintem. Więcej kandydatów nie mamy.

Zacisnął usta i otaksował pozostałych spod ściągniętych brwi. Założył na siebie, długie, wychudzone palce i wzniósł kąciki ust, ukazując białe zęby i dwa kły, które wpełzły na dolną wargę.

– W takim razie obudźmy Kirlu. Jej nowe moce mogą być przydatne i otworzyć wiele furtek – zaproponował Wurk ostrym tonem.

– Oszalałeś! Nie wypuszczę Kirlu, nawet jakby była ostatnią potomkinią czystej krwi w naszych szeregach! – fuknął Marmo.

Nie krył obrzydzenia i posłał pobratymcowi lodowate spojrzenie. Był uczulony na nieprzemyślane propozycje.

– Zacznijmy głosowanie. Gmint.

– Jestem za wprowadzeniem na tron Junda – rzucił oschle, nie unosząc głowy. Wstał, zarzucił brązową peleryną i opuścił pomieszczenie oświetlone mnóstwem świec.

– Jego wolę znamy. Wurk, twój głos? – zagadnął kolejnego skwaszonego wampira.

– Junda – wyraził swoje zdanie i również opuścił pokój narad.

– Astusie, a ty, na kogo stawiasz? – zapytał i wsparł głowę na dłoni. Cały czas obserwował zmęczonym wzrokiem twarze pozostałych.

– Quint – wydukał i ziewnął.

Wygładził fioletową pelerynę na ramionach i ściągnął gumkę na czarnych włosach, związanych w ciasny kucyk sięgający łopatek. Jako pierwszy nie opuścił narady, pomimo tego, że był znużony.

– Limik.

Marmo spojrzał spode łba na najmłodszego wiekiem z całego towarzystwa – brązowowłosy, krótko ostrzyżony z blizną na prawym policzku.

– Quint – oznajmił po krótkim namyśle, po czym wstał i poszedł śladem poprzedników.

– Ja również stawiam na Quinta – burknął przewodzący i wypuścił wstrzymywane w płucach powietrze. – Mamy następcę. O dziwo, nie doszło do kłótni i zęby nie poszły w ruch. Ostatnie ugryzienie wspominam z obrzydzeniem. Jad Gminta jest kwaśny. Zapycha żyły i tętnice. Pół dnia go wypacałem, a ciało boli na samo wspomnienie. – Ściągnął siwe brwi i podrapał ostrymi paznokciami po łysinie.

– Pójdziesz od razu do Akilli i przekażesz naszą decyzję, czy poczekasz, aż Quint skończy szkolić wojowników i pójdziecie razem?

– Przerwę trening. Chcę to mieć za sobą. Akilla już od dłuższego czasu przebąkuje, że chce legnąć obok siostry i odpocząć. Nie chciał nawet uczestniczyć w obradach, bo wie, jak Wurk i Gmint potrafią podnieść ciśnienie – westchnął i położył dłonie na kamiennym blacie.

Gdyby wilkołaki nie rozszarpały starszego z potomków, Akilla już dawno by spał. Strata była ogromna, ale król szybko przybrał odpowiednią maskę i skupił uwagę na młodszym. Był dumny z jego poczynań, chociaż początki były trudne i nie zapowiadały, aby Quint miał predyspozycję do objęcia władzy. Uczuciowość była jego wadą, a sztuka przetrwania, priorytetem. Był bystry, ale i naiwny. Ufał wszystkim, co król uważał za jego najgorszą przywarę.

Marmo nie był przekonany, czy decyzja, która zapadła, była słuszna. Zwolennicy Junda będą mieszać i miał duże wątpliwości, czy chłopak sobie poradzi. Aby rozpracować tok myślenia wuja i narzucić mu swoją wolę, chłopak musiał się jeszcze dużo nauczyć. Nieraz sięgnie dna i opuści ręce, ale bez porażek nie będzie sukcesów. Przejął cechy ojca, więc…

Zawsze istniała możliwość, aby zbudzić najstarszego.

Wyszli na obszerny, wydrążony w brązowej skale tunel, który poza mnóstwem przytwierdzonych do ścianek pochodni, wabił kąciki oczu kolorowymi malowidłami wszystkich z rodu Darkmunów. Brakowało tam jednak wizerunku pierwszego, ponieważ nikt nie wiedział, jak naprawdę wyglądał. Z opowieści przekazywanych z dziada pradziada, stwórca wampirów nigdy nie odsłaniał twarzy, którą krył za cienkim, czarnym woalem. Wszyscy namalowani byli do siebie podobni i mieli niebieski koloryt tęczówek. Jedni siwi, drudzy ciemnowłosy, wysocy i dobrze zbudowani. Namalowane na przeciwległej ścianie kobiety olśniewały urodą. Jedna w jedną o wydatnych ustach, zarysowanej szczęce i hipnotyzującym spojrzeniu, które przytrzymywało na sobie uwagę na dłużej. Pełna pierś, smukła szyja, zgrabna sylwetka i ładna, kusząca buzia.

Po krótkiej przechadzce wolnym krokiem Astus skręcił w skąpo oświetloną odnogę, a Marmo poszedł dalej prosto. Po chwili do jego uszu doleciały odgłosy sapiących i wydających waleczne okrzyki kandydatów na nowych wojowników.

Przystanął przed drewnianymi wrotami, ozdobionymi dwoma wampirami w pozycji walecznej, wzruszył ramionami, zaczerpnął tchu i zapukał dwa razy – drzwi stanęły otworem, a pot, który doleciał do nozdrzy, był tym, czego od dawna nie czuł. Marmo rzadko wychodził z pomieszczenia, które zajmował, a składnica książek, która się tam znajdowała, była wszystkim, czego do szczęścia potrzebował.

Troje nowo narodzonych walczyło pomiędzy sobą, wymachując korbaczami. Dwoje leżało na ziemi, a Quint nie zezwalał, aby wstali, gestykulując i kierując wyciągnięte przed siebie ręce ku dołowi.

– Maczugi z gwoźdźmi.

Kopnął leżącą pod stopami broń w stronę walczących. W okamgnieniu pochwycili zdobycz i przypuścili atak. Wygibasy i zręczne uniki przed okaleczeniem uświadomiły obserwującego, że niepotrzebnie zaśmieca mózg niewiarą w tego uśmiechniętego blondyna o przejętym wyrazie twarzy, który wie, co zrobić, aby zabić i się obronić.

– Marmo! Ty tutaj? – krzyknął chłopak i podbiegł do staruszka.

– Witaj.

– Na dzisiaj wystarczy! – oświadczył walczącym.

Przerwali, odłożyli broń i zbierając się do kupy, wyszli.

– Zabieram cię do ojca i nie pytaj, po co, bo nie powiem – oznajmił.

Wziął chłopaka pod ramię, po czym wyszli z ogromnej sali, wyposażonej w: miecze, kolczatki, maczugi, sztylety, powrozy, bicze, topory, korbacze noże…

– Nawet o tym nie pomyślałem. – Quint zerkną na grobową minę towarzysza i tylko przewrócił oczyma. Podejrzewał, o co chodzi, bo ostatnimi czasy o niczym innym po kątach nie plotkowano, jak o tym, że ojciec jest zmęczony i potrzebuje zregenerować siły.

Im głębiej wchodzili w wąski korytarz prowadzący w dół, tym było ciemniej i chłodniej, a w powietrzu wisiał zapach zjełczałej ziemi. Akilla był wyjątkowo wrażliwy na światło i nawet płonące żółtym blaskiem pochodnie, sprawiały, że bolała go głowa. Rzadko kiedy opuszczał azyl, a jak już musiał, to nakładał na odsłonięte części ciała specjalnie dla niego uszyte nakładki z przewiewnego materiału. Poza błękitnymi oczyma i szerokimi wargami nic więcej nie można było dostrzec. Poza synem i bratem, jedynie Marmo miał zaszczyt widzieć pana w pełnej krasie. Ścienne malowidło nawet w połowie nie oddawało jego tajemniczości.

– Wejdę pierwszy, a ty poczekaj – zasugerował Marmo, kiedy stanął przed małymi, kwadratowymi drzwiami z wyrytymi na nich insygniami oświadczającymi, że: „Tylko ten, który jest godzien, nigdy nie odwróci wzroku od mojej miażdżącej siły”.

Zapukał, a grube wrota pokryte zielonym nalotem – poza napisem – zatrzeszczały i się uchyliły.

– Decyzja zapadła? – spytał postawny mężczyzna w czarnej pelerynie.

Stał do przybysza plecami, a nad jego głową górowały pajęczyny. Ciemne ściany nosiły ślady po pazurach, jakby ktoś próbował opuścić to miejsce, które wcale nie było więzieniem.

– Syn zajmie twoje miejsce, panie – powiedział wyraźnie i pochylił głowę, kiedy Akilla zwrócił ciało w jego stronę.

Spokojne spojrzenie zawisło na przybyłym a naturalna mimika twarzy była trudna do rozszyfrowania. Marmo znał pana na tyle, aby wiedzieć, że przewidział taki koniec – wyśnił go. Akilla często poddawał ciało transowi. Wystarczył krótki sen, aby przyszłość wpełzła na źrenice. Jednak jej rozpiętość była wyprzedzona zaledwie o jeden cykl słońca. Zbyt późno zdał sobie sprawę z posiadanej mocy. Gdyby wiedział wcześniej, jego syn zapewne by żył.

Minęły stulecia, a on nadal nie potrafił zapomnieć. Widok pierworodnego tkwiącego w pułapce… Kilkadziesiąt mord ociekających śliną. Ostre zęby zanurzane w ciele ofiary. Krzyk… nawoływanie o pomoc. Serce krwawiło na samo wspomnienie, tym bardziej, że został zdradzony przez osobę, której ufał bezgranicznie. Ałtul – obiecywał zagładę wilczej watahy i pomoc w pokonaniu Demofa. Jednak sprawy obrały inny tor i wyszło na to, że to Akilla został przyprowadzony na pewną śmierć. Wszystkie drogi ucieczki były obstawione, a on zmuszony, aby patrzeć, co robią za nieposłuszeństwo. Stracił syna, poważanie, a najbardziej utkwiło mu w głowie spostrzeżenie, że Ałtul nigdy nie był tym, za kogo się podawał.

Manipulował wszystkimi i rozstawiał jak pionki na szachownicy. Kochał rozlew krwi i skutki, jakie to ze sobą niosło. Niby pragnął pokoju. Akilla wiedział, że jego natura łaknęła wręcz odwrotnie. Dlatego też potrzebował odpocząć, aby po pewnym czasie wstać z nową energią, zdobyć Kieł Stimba i wbić go zdrajcy prosto w serce.

Nie tylko on miał takie plany, ale nieustanne przepychanki o władzę nie dawały możliwości, aby połączyć siły i razem zgładzić intruza. Był ktoś, kto mógł mu w tym dopomóc, ale Ałtul zadbał o to, aby nigdy nie opuścił czeluści piekła. Akilla jednak wiedział coś, o czym uszy oszusta usłyszą dopiero, kiedy ostatni dech, opuści zepsute ciało.

– Junda przegrał. – Przerzucił długie, jasne włosy na prawe ramię i poluzował mięśnie szczęki.

– Mój głos był decydujący, a wiadomo, że nie pałam sympatią do twojego brata. Wurk nawet rzucił propozycję, aby przebudzić Kirlu, co nie powiem, wzburzyło mnie okropnie.

– Przyprowadź go do mnie, a syna, który stoi za drzwiami, odpraw. Porozmawiam z nim kiedy indziej.

Akilla kipiał ze złości, ale przybrana maska sprawiała, że emanował od niego stoicki spokój. Nie tolerował buntu i wysuwania nieuzasadnionych propozycji. Wszyscy wokół myśleli, że jak nie opuszcza azylu, to mało wie. Jakże mylne były ich domysły.

Zasiadł w rzeźbionym, masywnym fotelu, którego oparcie sięgało sklepienia i zacisnął palce na wąskich, pofałdowanych poręczach.

Marmo wyszedł, a po jakimś czasie do pieczary wkroczył Wurk i spuścił głowę. Nie zdążył jej unieść, bo mocne pchnięcie przytwierdziło ciało do zimnej ściany, a dłoń Akilla tkwiła na szyi i zaciskała się coraz bardziej.

– Jak śmiałeś zaproponować, aby moja siostra powróciła na łono rodziny? – warknął i wolną dłonią uderzył patrzącego w podłogę w twarz; krew bryznęła z rozharatanego sygnetem policzka. – Od dawna dochodzą mnie słuchy, że zaburzasz hierarchię panującą pośród wszystkich tutaj zamieszkujących. – Kolejny cios wylądował na twarzy milczącego mężczyzny. Tym razem pierścień zabrał ze sobą kawałki mięsa, a palce drugiej dłoni miażdżyły krtań.

Wurk zaczął walczyć z oddechem, a Akilla nie zwalniał uścisku.

– Panie, ja… – wydukał niezrozumiale i po raz kolejny oberwał po twarzy. Krwi, na polepie przybywało, a zęby najstarszego z rodu zatonęły w jego szyi.

Wurk jęknął, pomachał rękoma, zarzucił nogami i znieruchomiał. Akilla wydawał z siebie odgłosy satysfakcji i upojenia z faktu, że napełnia ciało krwią buntownika. Wbijał kły głębiej i głębiej, a twarz Wurka bladła coraz bardziej. Kiedy ostatnia kropla zawisła na kle, odstąpił i wypuścił umarlaka z uścisku. Wurk stał jeszcze chwilę wsparty o ścianę, po czym padł na kolana, a następnie na prawy bok.

– Prosiłeś się o to od dawna – prychnął i wytarł w rękaw nadmiar krwi.

Poruszył szyją i rozluźnił spięte mięśnie. W głowie powstawały obrazy i wolnym tempem rysowały to, co pokonany doświadczył. Akilla skulił dłonie w pięści i rozdziawił usta, widząc, jak ta podła kreatura knuje przeciwko jego synowi. Było ich więcej – miał wszystkich na widelcu. Zatelepało nim, kiedy ujrzał również twarz brata. Kiedy wspomnienia dotarły do jego siostry, włosy stanęły u nasady. Nigdy by nie pomyślał, że tak nisko urodzony zawdzięczający miejsce w radzie zwykłemu zbiegowi okoliczności, śmie nawet pomyśleć, aby otworzyć trumnę i skosztować jej krwi.

Postanowił sprawdzić wszystkich i zanim zamknie oczy, utorować synowi drogę do łatwiejszego rządzenia. Miał tylko jego.

– Serm i Judg do mnie! – tembr ostrego głosu wypełnił wszystkie zakątki twierdzy.

Przywołani przybyli w ekspresowym tempie i szybko zabrali zwłoki z podłogi. Wyszli, wlekąc umarlaka po ziemi, a Akilla zasiadł na tronie i wsparł głowę na rękach, po czym zamknął oczy i westchnął.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • droga_we_mgle 2 miesiące temu
    "Dlaczego najstarszy z nas, musi być jednocześnie najgłupszym? [...] Odkąd tylko Juniga zaczął chodzić, szpiegował i donosił o wszystkim." - typowy młodszy braciszek xD

    Wskazówka odnośnie wyjaśniania za dużo - nie wszystkie informacje musisz przekazywać w dialogach. Czasem po wypowiedzi może nastąpić akapit narracji przekazujący to, co w ustach postaci brzmiałoby jak zbędny wykład, na przykład w tym fragmencie:

    – Dlaczego najstarszy z nas, musi być jednocześnie najgłupszym? Po jakie licho ojciec opiekę nad artefaktem wpływającym na śmierć i życie, powierzył akurat jemu? Odkąd tylko Juniga zaczął chodzić, szpiegował i donosił o wszystkim. Zyskał tym jego przychylność i utwierdził w przekonaniu, że taka postawa ochroni Kieł Stimba przed wpadnięciem w niepowołane ręce. ➫ – Dlaczego najstarszy z nas, musi być jednocześnie najgłupszym? Po jakie licho ojciec opiekę nad artefaktem wpływającym na śmierć i życie, powierzył akurat jemu? [koniec wypowiedzi, od nowego akapitu:]
    Odkąd tylko Juniga zaczął chodzić, szpiegował i donosił o wszystkim. Zyskał tym jego przychylność i utwierdził w przekonaniu, że taka postawa ochroni Kieł Stimba przed wpadnięciem w niepowołane ręce.

    Pozdrawiam :)
  • Joan Tiger 2 miesiące temu
    Dzięki za komentarz i podpowiedź. Czasami jadę sznurkiem i nawet podczas czytania nie wyłapuję niektórych rzeczy albo po prostu stwierdzam, że tak może być.
    PS. Patrzę tak teraz i widzę przeskok pomiędzy rozdziałami. Numer 5 czytałaś?
    Pozdrawiam i miłego wieczoru życzę. :)
  • droga_we_mgle 2 miesiące temu
    Joan Tiger Czytałam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania