Poprzednie częściAcedia Klingi 1

Acedia Klingi 2

Dowódca grupy najmitów zwanych Zielonymi Chartami był człowiekiem o niepozornej aparycji. Niski, zwyczajny na twarzy, zawsze w tym samym ciemnozielonym czepcu. Taki to człowieczek przyjął Źwnurha w przestronnym namiocie.

Na rzeźbionym w ryby krześle i za zastawionym jadłem stołem, prezentował się Kapral jak krasnolud przy koniu. Maluczko.

- Proszę siadać Źwnurhu. Sam nie przejem. Polecam tą gęś, kuchta napchał jej plastrów miodu w trzewia. Pyszniutka.

Elf odkopnął nogą stołek i zasiadł. Sięgnął po półmisek z czerstwym chlebem i jął wpychać go sobie do ust. Rehjuk skrzywił się lekko. Podsunął gościowi deseczkę z nadtopionym sadłem.

- Na sucho to tylko wieśniaki jedzą - zażartował.

Najmita jednak nie zareagował. Speszyło to Kaprala, ale tylko trochę. Ostentacyjnie oderwał widelczykiem ociekający miodem skrawek gęsiego żołądka i podelektował się nim dłuższą chwilę.

- Cieszę się, żeś powrócił z bitwy. Przysięgam, nigdy jeszcze nie miałem tak dobrego pracownika. Rozumiem żeby odciąć hydrze jeden łeb czy tam wykolić oko. Ale ty Źwnurh, położyłeś herszta tych partaczy wykupionych przez Fortekyn. Kto wie, może pozbawieni szefa zdezerterują i zostaną chartami?

Elf przestał żuć chleb i podniósł oczy na Kaprala.

- Słucham?

- Nie bądź taki skromny. Tamten szary wulwer, twój druh wszystko zaraportował. Rozpłatałeś gardło orkowi z tatuażem wilgi na plecach. To był herszt najemników pracujących dla rebeliantów.

- Junat ty psie - wymamrotał Źwnurh zapychając się chlebem.

Kapral na to roześmiał się serdecznie.

- Cieszysz się swego rodzaju legendą, Źwnurhu. Wiele chartów cię poważa, opowiadają historyjki o twoich dokonaniach. Ja, szczerze powiedziawszy nie wierzyłem. Ale wczoraj zabiłeś Holehta Wilgę, bydlaka co gołymi rękami mordował wilkołaków. Pono.

Źwnurh odstawił półmisek i zmierzył Rehjuka wzrokiem. Dowódca właśnie wpychał sobie do ust wątróbkę, nie dość że uwalaną w miodzie, to jeszcze maczaną w sadle. Elf zmarszczył nos.

- Nie zostałem tu wezwany tylko po to by otrzymać gratulacje.

- Otóż to. Charty otrzymały specjalne zadanie od armistów. Trzeba utworzyć małą grupę najlepszych wojów i wykonać pewne czynności. A ty, Źwnurhu, jesteś w mojej opinii najlepszym kandydatem na przywódcę tej spec jednostki. Na pewno nie skusisz się na gąskę? Zostawiłem żołądeczek.

- Jestem ranny Kapralu. I to ciężko.

Człek zbył to machnięciem ręki i głośnym mlaskaniem.

- Felczerzy mówią, że w gorszym stanie zdejmowałeś łby z karków. Nie okłamiesz mnie, ty mój wzorowy pracowniku. Za wypełnienie tej misji sakwa ci zgrubnie, nie martw się.

- Kto jeszcze wejdzie w skład jednostki?

- Kogo weźmiesz. Masz wolną rękę.

 

Było koło południa kiedy pod palisadą, na małym placyku ćwiczebnym zbiegły się wszystkie chętne zielone charty. Szereg najmitów był całkiem spory, wszak wieść o tym, że miało się służyć pod Bezuchym szybko poleciała.

Sam przywódca stał oparty o strzelecką tarczę, zaś obok, na snopku gnijącej słomy rozsiadł się Junat.

- No, największe zabijaki się zebrały. Co nie? - zagadnął wulwer w przerwie od skrobania się za uchem.

- Uwiężę ci na słowo. Jak będziemy mieli szczęście to wrócimy żywi.

- To co to za zadanie? Nie zdradzisz druhowi?

- Nie. Tajna sprawa, jeszcze rozpowiesz po pijaku.

- Ej, chłopie. A chociaż weźmiesz mnie ze sobą? Co? Nie daj się prosić - zakwilił Junat.

- Ty się przydasz. Choćby jako żywa osłona przed bełtami - odparł Źwnurh opryskliwie.

- Psia kość. Czasem jesteś naprawdę niemiły.

Źwnurh prychnął lekceważąco i poszedł na jeden z końców szeregu. Wolnym krokiem zaczął iść wzdłuż, wbijając bystry wzrok w każdego ochotnika z osobna. Co parę kroków zatrzymywał się przy jakimś łuczniku czy toporniku. Ale z chwilą jak pod naporem jego wzroku ukazywali emocje, ruszał dalej. Głównie był to wyraźny dyskomfort, ale zdarzał się też strach.

Elf ozwał się dopiero przy ogrze leśnym o skromnym irokezie na łbie.

- Dźwigar tobie było?

- Ta - potwierdził ogr.

- Jesteś z nami. Idź odpocznij.

Dźwigar dygnął głową i kaczkowatym chodem odszedł z placu, Junat pomachał mu nawet. Elf ruszył dalej. W pewnym momencie cofnął się parę kroków i odezwał do człowieka w spranej, zielonej szubie.

- A ty to kto?

- Chłopaki mi mówią Treser.

- Treser?

- Tak. Bo mam szopa.

Człek wskazał na swoje ciżmy. Przy butach siedziała kula szarawej sierści z paskowanym ogonem. Grubasek właśnie opracowywał ogryzek od jabłka.

- Jemu jest na imię Biały.

- Urocze - mruknął sarkastycznie Bezuchy - Przyjmuję cię.

Zostawiając z trudem kryjącego zadowolenie człeka, poszedł elf dalej. Następnym osobnikiem przy którym się zatrzymał, był wychudzony mroczny elf, zgarbiony i okutany w ubłocony płaszcz. W zdenerwowaniu szarpał za ciemne kosmyki niedogolonych włosów.

Kiedy Źwnurh odezwał się, elf prawie że podskoczył.

- Tobie jak jest?

- Plizgacz! Ja... ja świetnie nożami rzucam! Mam tą, no, szable taką. Umiem nią robić! Siekam jak wariat! Słowo!

Źwnurh przerwał pobratymcowi głośno spluwając. Plizgacz rozdziawił usta zdezorientowany.

- Biorę cię. Reszta może się rozejść! Junat, wieczorem masz mi naszych towarzyszy zebrać - zakrzyknął Źwnurh.

- Dziękuję za uznanie, panie, to wiele dla mnie znaczy, że zauważył pan mój talent - na jednym oddechu opluł się słowami Plizgacz.

Bezuchy rzucił mu pogardliwe spojrzenie i odparł:

- Nie znam się na cudzych umiejętnościach. Wiem za to, że cudak lepiej walczy od kogoś normalnego.

I odszedł a prawica zwisała mu u boku jak szmaciany gałgan.

 

Pod naporem okutego buta, drzwi wyrwało z zawiasów. Z hukiem rąbnęły o ziemię wzbijając tumany gryzącego kurzu. Wysuwając w przód żagiew, rozgonił nieznacznie ciemność. Pełgający wokół osmolonej szczapy płomień pożarł kotarę pajęczyn i poraził kilka tłustych ośmionogów.

Ostrożnie przekroczył próg, pomieszczenie wyglądało na dawno nie odwiedzany magazyn. Pod ścianami stały obdrapane skrzynie, na podłodze zżerane przez pleśń żyto. Dokładnie się rozejrzał, no przecież by nic nie przeoczył, nie on.

Rozkazy były proste jak budowa wulwerskiej wędki, przeniknąć, znaleźć i zabić wszytsko co się rusza. Dowódca wiedział, że jego ulubieniec jest w te układanki dobry. Najlepszy, on był najlepszy, profesjonalista któremu nigdy by się nie wydarzyła taka porażka.

Ostrożnie przejechał palcami po taszce miecza, stuknął brudnym od ziemi paznokciem w szafir tkwiący w jelcu. Przeczuwał, już już, wiedział że coś zaraz się zepsuje. Że całość pójdzie do licha.

Postąpił krok w przód, odgłos deptanej pleśni był denerwująco kłujący. Zmarniałe zboże wypuściło silny odór i chmarkę pomarańczowych zarodników jakie oblepiły buty najemnika.

Coś z tyłu nagle skrzypnęło. Oczywiście, że się obrócił, ale ta pleśń... ta przeklęta, cholerna pleśń, do demona! Przynajmniej nie poślizgnął się do końca, utrzymał równowagę ale...

Uczuł ból na boku głowy jak i lepkie strużki pędzące w dół, po szyi. Wytrzeszczył oczy jakby właśnie zobaczył Kostuchę. Przed nim wylądował dzieciak, tak, gówniarz zwykły. Cały się trząsł, był ewidentnie przerażony. W patyczkowatych rączkach drżał mu myśliwski kosior.

Z miękkim plaskiem, cały szpic ucha najemnika padł w pleśń.

Czy on właśnie? Nie. Nie. Uciął mi ucho? Zeskoczył ze skrzyń i ujebał i ucho? Mi!? Mrocznemu elfowi!? Ha! Do licha, ależ to zabawne...

Wyrzucając kosmate strzępy pleśni w powietrze, wymierzył kopniaka. Dzieciak poleciał pod skrzynie i uderzył w nie głośno. Nóż wyleciał mu z rąk i zniknął w ciemności. Najemnik podszedł wolnym krokiem nad młodego i jął go raz po raz deptać.

- Ty larwo, czerwiu obsrany. Zabiję, zatłukę cię - cedził przez zęby.

Chłopiec próbował się wyrywać, łapać za opadający nań but, lecz podeszwa najmity zawsze przyszpilała go brutalnie. Po którymś z kolei razie, najmita pochylił się nad dzieckiem. Zastrupione dłonie wojownika zakleszczyły się na delikatnej szyi.

Wyprostował się gwałtownie a duszony przez niego malec zacharczał żałośnie. Przybliżył twarz wijącego się do swojego lica, wyszczerzył złośliwie. Wtem, z ciemności wypadła kobieta, plasnęła w połacie zgnilizny ukazując brzechwy strzał sterczące z pleców.

Podniosła się jednak, zdołała nawet wyciągnąć dłoń ku dziecku. O zgrozo, wykrzyknęła jego imię...

- Isykeź!

Przez ciało najemnika przeszedł zgrzyt miażdżonej krtani i przesuwanych kręgów. Chłopiec oklapł, kobieta zalała się krwawymi łzami. Najmita zaś, zatrząsnął się jak w gorączce i zwolnił uścisk.

Lekkie ciałko padło na podłogę.

Elf cofnął się parę kroków, skurcz gniewu szarpnął jego lewicą a pochodnia poleciała w pleśń. Natychmiast buchnął smrodliwy płomień, pomieszczenie zadymiło się gęsto. Najemnik złapał się za skrócone ucho, wpił paznokcie wokół.

- Isykeź. Przecież on miał imię. No jasne... imię... ha... ha ha!

Potknął się o próg i runął w tył, wprost na ciemny piach, wprost pod słabe światło gwiazd.

Pod nagłym impulsem strachu przewalił się na brzuch i zerwał do biegu. Uciekał długo, a jednak wciąż czuł żar pożaru na karku. Nagle w jęku pękających skał wyrosło przed nim drzewo, martwe, poskręcane suszą, przegnite.

Na najniższym konarze zasiadł wielki, nastroszony kruk.

- Demony przeszłości, co nie? Ach znaaam to, znaaam. Chłoooniesz je, chłoooniesz.

Najmita potknął się i upadł plecami do pnia. Wietrzyk zawiał dym li odór spalonego ciała.

- Czasem myślę... że on powinien puścić to wszystko z dymem. Wypalić jak ugór.

- Zniszczyć do gołej ziemi? Możesz sooobie pooomarzyć, Źwnurh! Bezuchy! Bezuchy!

 

- Bezuchy! Wstawaj, na psa urok!

Mroczny elf rozwarł podkrążone oczy by ujrzeć szczerbatą wilczą paszczękę. Ściągnął brwi zdenerwowany. Zacisnął lewą dłoń w pięść i z rozmachu uderzył wulwera w krtań. Wilczur odskoczył od siennika jak oparzony, rozkasłał się i jął charkliwie pluć po ziemi.

- Ile razy mam ci powtarzać ty bezpańska suko, nie budź mnie tak - warknął Źwnurh.

- Wy... bacz. Ach! - zaświszczał Junat.

- Już wieczór? Dobra, bierz zad w troki.

Najmita zeskoczył z posłania zebrał spod niego potrzebne rzeczy, torbę przytraczaną do pasa, miecz i malutkiego flamberga. Wychodząc z namiotu, wyrwał wciąż kasłającemu Junatowi latarenkę.

Przed barakami stała już drużyna Bezuchego. Ogr, człek i mroczny elf, plus wulwer ocierający łzy z pyska. Źwnurh westchnął i bez słowa uniósł lewą dłoń z wiszącą na niej latarenką. Oliwa w środku wesoło zachlupotała, znak na wyjście z obozu.

Ruszyli pośpiesznym marszem, szybko znaleźli się poza palisadą i wdychając rozwiany po okolicy odór wczorajszej bitwy, dotarli na pobliskie piaszczyste skarpy. Tam dotarli pod porosły mchem menhir. Głaz leżał na boku, wsparty i kopczyk kamieni.

Źwnurh rozkazał Dźwigarowi uprzątnąć rumowisko. Wielkie łapska ogra szybko poradziły sobie ze skałkami, okazało się iż pod monolitem znajdowało się strome zejście w mrok obwieszonego korzeniami tunelu.

Bezuchy odchrząknął zwracając na siebie uwagę.

- Słuchać uważnie, tą ukrytą ścieżką dostaniemy się za mury Fortekynu. Tam będzie czekać na nas cesarski szpieg, który wskaże nam położenie pewnego naszyjnika jaki wojskowi chcą dostać. Żadnych pytań czy rozmyślań. Wchodzimy, bierzemy skarb i wracamy. Za mną.

Wtopił się w duszący światło latarni, mrok tunelu. Za nim posłusznie podreptali jego tymczasowi podkomendni.

 

Oprószone srebrem księżycowym wejście szybko zniknęło. Zostały tylko kotary korzeni i blask latarenek. Były też cichutkie popiskiwania szopa imieniem Biały. Uwieszony na plecach Tresera, futrzak co ruch próbował chwytać się korzeni. W pewnym momencie, człowiek musiał nawet chwytać szopa, by ten nie spadł.

- Po co ci ten zwierz? - zagadnął Plizgacz.

- Biały jest mi przyjacielem - odparł bezrefleksyjnie Treser.

- Zamknijcie się - wypalił Źwnurh.

Dalej szli w ciszy. Sporadycznie przerwanej szeptaniem Tresera do Białego i chrupaniem różnorakich gnatów pod butami. Prócz kosteczek wężowych czy żeberek króliczych, pod łukowatymi ścianami tunelu co kilka kroków leżały spore, jakby czernione czaszki.

Owalne a podłużne, o szarpanych kryzach i wielu gładkich otworach, oczodołach. Widząc te nietypowe pozostałości, znów wyrwał się Plizgacz:

- Ciekawe co wyryło ten tunel...

- Drążle, czaszki masz pod nogami. Kilka lat temu w Fortekynie była ich plaga. Największe bydle miało podobno z dziewięć metrów! - odpowiedział Junat.

Wulwer pochylił się i sprzątnął z ziemi jedną czaszę. Podrzucił dziobowatą, kościaną miskę i zachichotał.

- Te to małe karyple. Jak mieszczuchy spuściły w tunele trutki, to dziewięciometrowiec alfa napuchł dwakroć. Wylazł pod słońce i prawie zburzył ratusz!

- Nasłuchałeś się legend i w nie wierzysz. Jak dziecko - syknął Bezuchy.

Junat wyszczerzył się na to, potarł czaszkę drążla jak magiczny dzbanek dżinna i odparł:

- Każda opowieść ma ziarno prawdy. Ja w nie wierzę. Na przykład w historię o tym, żeś zabił ostatniego centaura na Wschodnim Wybrzeżu. A bydlak był do tego druidem ze zgrają leszych na usługach.

Kapitan drużyny prychnął i skrzywił lekko głowę odwracając się.

- Mam ci założyć kaganiec Junat? Czy może zszyjesz sobie pysk dobrowolnie?

 

Wyjście tunelu znajdowało się w zakurzonej piwniczce o ceglanych ścianach. Najemnicy ledwo pomieścili się w cuchnącym zbutwiałym drewnem pomieszczeniu. Wdychając ten smród, dreszcz przebiegł po kręgach Źwnurha.

Przeczuwał, że coś pójdzie nie tak.

"Kto wie, może dziś noc to ja padnę od miecza. Z tą szmacianą ręką na pewno".

Z zamyślenia wyrwały go szurania kling w pochwach. Junat dobył chepesza, Treser sporego noża a Plizgacz nerwowo szarpnął szablą. Dźwigar natomiast spokojnie czekał na rozkaz nawet nie dotknąwszy wiszącej na plecach włóczni.

- Spokój kundle wojny - mruknął Źwnurh.

Klapa u powały uniosła się a na dół ześlizgnęła się drabinka. W otworze pojawiła się głowa mrocznego elfa z kitą włosów na czubie.

- Nareszcie jesteście... wy od armii czy najmitów? - ozwał się nawet bez przywitania.

- A jak ci wyglądamy cepie? - odparł Bezuchy.

- Jakbyście się z cyrku urwali. Czyli najemnicy. A wyraźnie prosiłem, dajcie mi żołnierzy...

- A co ci to przeszkadza szpicouchy!? Że sprzedajna brzytwa to gorsza? Ukraść wisiorek byle łachmaniarz potrafi, po co ci trepy? Samemu byś się uwinął, cepie! - oburzył się Junat.

Źwnurh obok którego zakłapała paszcza wulwera, wykrzywił twarz w grymasie zdenerwowania. Strzelił grzbietem lewej dłoni po wilczym nosie i zaraz wytarł ową dłoń w przeszywanicę. Junat zaskomlał jeżąc ogon.

- Cisza. Jesteśmy na wrogim terenie. Wszyscy cisza - wycedził Bezuchy.

- Za mną cyrkowcy. Przejdziem ze trzy ulice szybko, straży jest mało. Ładnie żeście przetrzebili tych rebeliantów, nie ma co - powiedział szpieg znikając z otworu w suficie.

- Junat, podsadź mnie - rozkazał Źwnurh wpatrując się w bezwładną rękę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Acha, i taki mały offtopic, jak któryś z drogich użytkowników poczytywał te ściany tekstu pt. Wspólny Wróg i Mętna Woda co je wrzucałem a teraz mógłby sobie pomyśleć, że porzuciłem tamto czy coś, no to nie. Najnowsze rozdziały wiszą na moim profilu na wattpadzie, ale i tu je kiedyś wrzucę. Pozdrawiam i miłego czytania.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania